ROZDZIAŁ VIII

Terje sprawiał wrażenie niezdolnego do jakiegokolwiek działania.

– Czy tu jest jakieś inne wyjście? – zawołał Eskil. – jakieś okno, które da się otworzyć?

Terje tylko wpatrywał się w niego wybałuszonymi oczami, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Potrząsnął głową.

Ponieważ Eskil zrozumiał, że nie może liczyć na żadną pomoc z jego strony, sam rzucił się ku najbliższemu oknu. Musiał przy tym wyrwać się Terjemu, który w panicznym lęku ściskał go za rękę. Eskil dopadł okna, bo kroki słychać było już na schodach. Ramy drgnęły, ale nie ustąpiły, pękło tylko kilka małych szybek.

Usłyszał jęk Terjego. Czyżby znów protestował przeciwko takiemu wandalizmowi? Nie, to raczej objaw śmiertelnego przerażenia. Szarpał i ciągnął Eskila, chcąc utorować sobie drogę i wydostać się jako pierwszy, bo całkiem zatracił przytomność umysłu i nie wiedział, co właściwie należy zrobić. Eskil odepchnął go od siebie i jeszcze raz całym ciałem runął na okno. Tym razem drewniane listwy pękły.

– Wychodź, jeśli ci życie miłe! – wrzasnął do Terjego. Ten nie zwlekał z wykonaniem jego polecenia. Pokaleczył się jednak dotkliwie odłamkami szyb i zastygł w pół ruchu.

Kroki słychać już było na dole, tuż za nimi. Eskilowi nie pozostawało więc nic innego, jak gołą pięścią wybić zawadzające odłamki szkła i zwyczajnie wypchnąć krzyczącego z bólu Terjego. Zaraz też sam za nim wyskoczył, czując, jak coś z tyłu ociera się o jego ramię. Rzucił się w dół, nie patrząc, gdzie upadnie, wylądował na Terjem, postawił go na nogi a w dzikim pędzie pociągnął za sobą, w stronę wioski. Byle jak najdalej od tego domu strachów!

Obaj mocno krwawili i żaden nie miał dość odwagi, by obejrzeć się za siebie i sprawdzić, czy tajemniczy prześladowca nadal ich goni.

– Znaleźliście Madsa przed domem, prawda? – zawołał Eskil do Terjego.

– Tak!

– A więc biegnij! Pędź, jeśli chcesz ocalić życie!

Nie musiał go pospieszać, Terje i tak gnał jak szaleniec, nie bacząc wcale, czy Eskil jest przy nim. Eskil jednakże nie odstępował go ani o krok i im niżej się znajdowali, tym większej nabierali pewności, że się im udało. Jeszcze tylko pokonać furtkę i już podwórze…

Solveig wybiegła im na spotkanie.

– Dlaczego tak krzyczysz, Terje? Jak wy wyglądacie, co się stało?

Terje nie poświęcił ani chwili na odpowiedź, biegł dalej, do domu, do wewnątrz. Eskil jednak z jej słów wywnioskował, że prześladowca zaprzestał pościgu, przystanął więc.

– Wejdź natychmiast do środka – wysapał. – I dobrze zamknij drzwi na klucz!

Schronili się w domu. Terjego nie było w kuchni, ale Solveig znalazła go w jego sypialni, a raczej poznała, że tam jest, przekręcił bowiem klucz w zamku i zabarykadował drzwi.

– Wyjdź, Terje! – zawołał do niego Eskil. – Niebezpieczeństwo minęło, nikt nas nie goni! Trzeba opatrzeć ci rany.

Jedynie strach przed wykrwawieniem się na śmierć zdołał zmusić Terjego do otwarcia pokoju i przejścia do kuchni.

– Kto niby miał was gonić? – dopytywała się Solveig.

Wspólnie w trakcie przemywania i obwiązywania wszystkich skaleczeń – Terje miał ich naprawdę sporo, Eskilowi pod tym względem się poszczęściło – opowiedzieli jej, co się stało.

– Niczego nie zmyślacie? – zapytała zdumiona.

Zapewnili, że daleko im do tego.

– I nie odwróciliście się, żeby zobaczyć, kto was ściga?

– Baliśmy się – szczerze przyznał Eskil. – Ale pewien jestem, że to ta ohydna, wstrętna, brudna istota, która ukazała się we śnie mnie i Madsowi. O ile, oczywiście, były to naprawdę sny.

Terje, nadal pobladły, trząsł się niczym galareta.

– Tuż przed tym jak usłyszeliśmy kroki, zacząłeś coś mówić. Powiedziałeś: „ Nareszcie to mamy!” Dowiedziałeś się, kto to był?

– Nie, ale nieco lepiej poznałem historię Eldafjord.

Terje otworzył usta, by zadać kolejne pytanie, ale Solveig wpadła mu w słowo.

– Idzie tutaj do nas jakichś dwoje ludzi! Jeden jest… taki wielki i straszny… O, dobry Boże, co my zrobimy?

Terje zareagował szybko; znów zniknął w swoim pokoju. Eskil jednak zebrał się na odwagę i wygnał przez okno. Dwoje? Dwoje ludzi?

Nagle wybuchnął radosnym śmiechem.

– To moi rodzice! Solveig, to moi rodzice! Przyjechali aż tutaj!

Dostrzegli teraz także dwóch małych chłopców przy płocie, najwyraźniej malcy podjęli się roli przewodników Heikego i Vingi.

– Terje, wyjdź! Moi rodzice przyjechali!

Terje bardzo niechętnie opuścił swe schronienie. W jego oczach można było wyczytać wzbierający gniew.

– A więc to twoi rodzice chcieli nas tak wystraszyć tam na górze w…

– Ależ nie, nie – odparł Eskil, przekręcając klucz w drzwiach wejściowych: – Przecież oni idą od dołu, od przystani, chyba tyle rozumiesz!

Wypadł na podwórze, wprost oszalały ze szczęścia, spotkał ich w połowie drogi do furtki i jednocześnie objął oboje.

– Mamo! Ojcze! Myślałem, że całkiem już o mnie zapomnieliście!

– Oj, oj – śmiał się Heike, zdumiony widokiem syna, który wybuchnął płaczem. – Naturalnie, że nie zapomnieliśmy o tobie, najdroższy chłopcze, ale przecież nie mieliśmy od ciebie żadnych wiadomości!

– Wysłałem tyle listów, że nie sposób policzyć – powiedział Eskil, starając się zapanować nad wzruszeniem i obetrzeć łzy, nieustannie napływające mu do oczu. Puścił już rodziców, ale teraz z kolei Vinga musiała wyściskać jego.

– Dostaliśmy tylko dwa z nich, niedawno i prawie jednocześnie – wyjaśniła. – I natychmiast wyruszyliśmy tutaj. Zrozumieliśmy jednak, że musiałeś pisać już wcześniej. Drogie dziecko, co się z tobą działo? Gdzie się podziewałeś przez cały rok? Tutaj?

– Nie, nie tutaj. Naprawdę nie dostaliście moich listów? To ten przebrzydły strażnik, a przecież przysięgał, że je wyśle…

– Byłeś w więzieniu? – ostro zapytał Heike. – Jeden z Ludzi Lodu w więzieniu? Mój syn?

– Wtrącili mnie tam bezpodstawnie, w końcu to zrozumieli.

– To dobrze! Ale ten twój ostatni list…? Odniosłem wrażenie, że był pisany w panice, Eskilu. Wspomniałeś coś o przerażeniu. Sądziłeś, że jesteś bliski śmierci?

– O, tak, to prawda, nawet nie przypuszczacie, co tu się działo!

– Widzę twoje ręce – zauważyła Vinga. – Są obandażowane. A więc opowiadaj!

– Ale musicie wejść do środka! Mieszkam u Terjego i Solveig, o, właśnie idą. Poznajcie się…

Urwał nagle. I on, i Vinga z przerażeniem obserwowali Heikego.

Straszna twarz Heikego pobladła, przybierając barwę kredy. Oczy, zwykle jaśniejące żółtym blaskiem, pociemniały teraz ze wzburzenia i wydawały się niemal czarne. Z trudem chwytał oddech, jakby zaczął się dławić. Nagle zasłonił twarz dłońmi i gwałtownie się odwrócił.

– Ojcze…

– Heike – szepnęła Vinga – co się stało?

– Poczekajcie chwilę – wykrztusił z trudem. – Poczekajcie, to zaraz minie.

Odetchnąwszy głęboko kilka razy, olbrzym uspokoił się nieco i zdołał znów obrócić się twarzą w stronę domu. Gospodarzom, którzy akurat znaleźli się przy nich, wyjaśnił, uśmiechając się sztucznie:

– Wybaczcie, musiałem stłumić kichnięcie.

Kichnięcie! Nigdy jeszcze nie widzieli Heikego w takim stanie, nawet Vinga, która żyła z nim przez wiele lat i niejednego była świadkiem.

To było doprawdy niepojęte!

Zasiedli przy kuchennym stole i zjedli tak pożądany po długiej podróży posiłek. Z pytaniami postanowili na razie się wstrzymać. Heike i Vinga dostrzegli oczywiście, że Terje Jolinsonn ma dotkliwie poranioną twarz i ręce, wyczuwali też atmosferę niezwykłego napięcia.

Vinga była kompletnie oszołomiona. Nie mogła zrozumieć ściągniętej twarzy Heikego ani jego osobliwej małomówności, nie rozumiała także opryskliwego gospodarza o nadzwyczaj pięknej twarzy. Kobieta za to była łagodna, miała delikatne ruchy, najpewniej bardzo miłe usposobienie, choć wydawała się taka przytłoczona, wręcz stłamszona. I nerwowa, jakby przez cały czas czegoś nasłuchiwała.

Solveig ze swej strony doszła do wniosku, że nigdy nie widziała kobiety wspanialszej od matki Eskila. Taka drobna, krucha, ale tryskająca życiową energią. Na temat ojca Eskila nie potrafiła wyrobić sobie zdania. Ten człowiek był napięty niczym cięciwa łuku, nie wiadomo z jakiego powodu. Jego twarz budziła grozę, a jednocześnie emanowała życzliwością!

Eskil nie mógł zapanować nad radością.

– I pomyśleć tylko, że naprawdę przyjechaliście – powtarzał raz za razem. – I to właśnie teraz! Ojcze, tyle ci mam…

Heike powstrzymał go:

– Już niedługo wszystko nam opowiesz, Eskilu, ale nie możemy zajmować gospodarzy naszymi osobistymi sprawami.

– O, oni są już i tak w to zamieszani – zapewnił Eskil.

– Tkwimy w tym po same uszy – mruknął Terje.

– A więc dobrze, opowiedzcie, co się wydarzyło – zarządził Heike i podziękował za smaczny posiłek.

Solveig podniosła się, by posprzątać ze stołu.

– Od czego mam zacząć? – zapytał Eskil.

– Najlepiej od samego początku. Muszę tylko przyznać, że ze zdziwieniem nie znajduję tu typowych przyczyn wezwania mnie w trybie tak pilnym. Zwykle, gdy ktoś z rodziny woła mnie na pomoc, chodzi o jakieś chore dziecko.

– Tak jest też i tym razem – zdumiał się Eskil, a Solveig zamarła w pół ruchu. – Prosiłem, byście przyjechali również ze względu na małego Jolina. Ale nie tylko dlatego, ojcze, tyle się tu dzieje, że nie będziesz mógł w to uwierzyć!

– Obejrzę dziecko – zapewnił Heike. – Najpierw jednak chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o twoich przygodach. W jaki sposób trafiłeś do więzienia?

Eskil nie mógł więc się wymigać od opowiedzenia najbardziej wstydliwej części swojej historii. Musiało też wyjść na jaw, że dawno już słyszał o niezwykłym domu w Eldaford. Na dźwięk tych słów Terje Jolinsonn uśmiechnął się z tak jawną pogardą, że Vinga miała ochotę wymierzyć mu policzek.

Kiedy najtrudniejszy fragment opowieści był już za nim, Eskil opowiedział o swych przeżyciach w Jolinsborg. Mówił o ludziach, którzy tam umarli lub zaginęli, o zapisanych arkuszach.

– Czy to wszystko jest prawdą? – zapytał Heike.

Terje i Solveig potwierdzili.

– Uważasz więc, że istniała tu kiedyś jeszcze jakaś inna budowla, wręcz twierdza? – zapytał Heike.

Wszyscy naprawdę radowali się jego przybyciem, w jego obecności czuli się nieporównanie bezpieczniej. Nawet Terje musiał przyznać, że wspaniale jest złożyć odpowiedzialność na czyjeś barki. Terje bowiem doznał tego dnia prawdziwego wstrząsu, dłonie nadal mu drżały i z trudem mógł w nich cokolwiek utrzymać.

– Tak, takie jest moje zdanie – odpowiedział ojcu Eskil.

– Prawdą jest jednak, że Norwegia nigdy nie słynęła z zamków ani twierdz, co innego Szwecja czy Dania. Na czym opierasz swoje przypuszczenie?

– Na ostatnim zdaniu, jakie znalazłem w papierach. Napisano tam: plugastwo, które obróciła w perzynę wielka kamienna lawina, jaka zeszła z Orlej Góry anno tysiąc dwieście pięćdziesiątego szóstego. A przecież prastare twierdze istniały? Jeszcze z przedhistorycznych czasów?

Terje, który podczas rozmowy nie przestawał bujać się na krześle, z łomotem opuścił nogi krzesła na podłogę.

– Kamienna lawina z Orlej Góry? To prawda, widać, że z góry spadła lawina, ale nikt nie wiedział kiedy! Myślałem, że kamienie osypywały się stopniowo!

Wtrąciła się Vinga:

– O ile dobrze rozumiem, Orla Góra to szczyt nad Jolinsborg?

– Tak, ten z tyłu. Nad domem, w drodze na szczyt, jest też spory skalny taras.

– Chcesz więc powiedzieć, Eskilu, że wymyślona przez ciebie twierdza miałaby znajdować się tam właśnie? Na tym tarasie? – pytała Vinga.

– A czy to nie dość jasne? Ulewy i wichry wiejące tam na górze to zbyt wiele dla udręczonego reumatyzmem ciała.

– Zastanów się przez chwilę – poprosił Heike. – Pomiędzy rokiem tysiąc dwieście pięćdziesiątym szóstym a czasami pana Jolina upłynęło czterysta lat! Nie mógł więc przenieść się ze starej twierdzy niżej, w miejsce osłonięte od wiatru, gdzie wybudował nowy dom.

– Wcale tego nie mówiłem, bo też i nie zdążyłem opowiedzieć do końca wszystkiego, co wyczytałem w tych starych zapiskach.

– A więc mów!

– Pan Jolin nie chciał narażać się na niebezpieczeństwo, budując tak wysoko, jak czynili to kiedyś jego przodkowie. Ale i tak wysoko mierzył! I co powiecie na to?

– Hm – zamyślił się Heike. – Wydaje mi się, że masz rację, chłopcze. Musimy lepiej poznać historię całego Eldafjord. Gdzie należy jej szukać?

– Ma ją ojciec Inger-Lise – pospieszył z odpowiedzią Eskil.

Vinga posłała mu zdumione spojrzenie. Co miał oznaczać dziwny ton jego głosu?

Ustalili, że jest już za późno, by wyruszyć do Jolinsborg, wieczory jawiły się tam szczególnie niebezpieczne. Heike i Vinga mieli, rzecz jasna, nocować w domu Terjego. Postanowiono też, że Vinga, której z łatwością przychodziło nawiązywanie kontaktów z obcymi, będzie towarzyszyć Eskilowi do ojca Inger-Lise. Chłopak nie chciał iść sam, bał się, że znów rzucą się na niego jak sępy. Vinga potrafiła postępować dyplomatycznie, umiała okręcić sobie wokół małego palca, kogo tylko zapragnęła.

Najpierw jednak chcieli zobaczyć chłopca, Jolina.

Udali się do niego wszyscy. Solveig, bardzo zdenerwowana, szła jako pierwsza. W jej oczach widać było iskierkę nadziei, wyraźnie jednak bała się ją rozniecić.

Jolin nie spał. Aby się nie przestraszył, Eskil rzekł spokojnie:

– Jak się masz, Jolinie? To są moi rodzice. Mój ojciec jest doktorem, jest bardzo dobry. Chciałby cię zbadać, sprawdzić, czy będzie mógł ci pomóc.

Ostrzeżenie chłopca z góry było jak najbardziej na miejscu, ponieważ widok Heikego mógł przerazić nawet dorosłego, a co dopiero dziecko.

– Kiedy bóle stawały się naprawdę nieznośne, podawałem mu małe dawki tego – szepnął Eskil Heikemu, dyskretnie pokazując mu lekarstwo, tak, by Terje, który stał w drzwiach, niczego nie zauważył.

– Morfinę? Oszalałeś, chłopcze, skąd ją miałeś? – odszepnął Heike.

Pochylił się nad Jolinem i łagodnie doń przemówił. Solveig i Eskil już wcześniej opowiedzieli mu o chorobie malca i o tym, że ludzie we wsi uważają go za opętanego przez diabła.

Heike zbadał chłopca dokładnie, wypytywał, gdzie go boli, sprawdził słuch i wzrok, przez cały czas żartując, by odwrócić myśli małego od choroby.

– Dobrze, Jolinie, na chwilę zostawimy cię w spokoju, ale niedługo znów do ciebie przyjdziemy.

Przeszli do kuchni. Solveig, która przez cały czas badania stała nieporuszona, odwróciła pełną napięcia twarz ku Heikemu.

Heike westchnął ciężko.

– Jest tak, jak mówił Eskil. Twój syn ma guz na mózgu, który zaczął już uciskać ośrodek wzroku.

– Co można z tym zrobić? – zapytała Solveig zbielałymi wargami.

– Nic. Prawdą jest, że moje dłonie mają moc uzdrawiania i uczynię wszystko, co tylko będę mógł, ale nie oczekuj cudu!

Uchwyciła jego wielkie dłonie w swoje.

– Ulitujcie się nad nami! Zróbcie wszystko, co w waszej mocy!

Heike pokiwał głową.

– Pójdę teraz do niego sam. W tym czasie Eskil i Vinga mogą iść do tego gospodarza.

Terje postanowił wtrącić swoje trzy grosze.

– Jaki sens ma przedłużanie życia tego nieszczęśnika? To tylko dla niego udręka, A jeśli nawet przeżyje, to będzie nam jedynie ciężarem, to przecież jasne!

Solveig wykrztusiła: „Nie”, wszystkich natomiast zdumiała reakcja Heikego. Gwałtownie odwrócił się ku Terjemu i gdyby Vinga nie przytrzymała go mocno za ramię, rzuciłby się na niego. Tak strasznego wyrazu ani ona, ani Eskil nigdy nie widzieli na obliczu Heikego. Biła z niego czysta, prawdziwa nienawiść! Ale dlaczego? Oczywiście, słowa Terjego były niewybaczalne, ale ten człowiek to po prostu głupiec, który nie rozumiał, jak bardzo rani Solveig.

Upłynęła dość długa chwila, zanim Heike odzyskał spokój. W tym czasie Terje pospiesznie opuścił dom, by zająć się obowiązkami czekającymi na niego w gospodarstwie.

Zapadło milczenie.

– Heike, musisz mi to wyjaśnić! – Z tonu Vingi można było wyczuć, że tym razem nie ustąpi. – Co się z tobą dzieje?

Przełknął ślinę i zwrócił się ku Solveig.

– Wybacz, że zachowałem się tak niepowściągliwie – powiedział z udawanym spokojem.

– Nie proś mnie o wybaczenie – rzekła Solveig. – On często budzi we mnie gniew i rozpacz, zdarzało się, że sama rzucałam się na niego z pięściami, ale to tylko pogarszało sytuację.

Heike pokiwał głową. Przymknął oczy.

– Kiedy… kiedy ujrzałem go pierwszy raz… byłem przekonany, że to Solve.

– Ach, mój Boże! – jęknęła Vinga.

Solve! Ojciec Heikego. Dziad Eskala, którego wnuk nigdy nie widział. Nikczemnik, który przez wiele lat trzymał małego Heikego w klatce i kłuł go szpikulcami, chcąc rozdrażnić malca i doprowadzić go do płaczu!

Tak, myślał Eskil, to by się zgadzało, bo przecież wszyscy w wiosce, a zwłaszcza Terje, rysami twarzy przypominali ciotkę Ingelę. A Solve był bratem Ingeli!

– To takie niesprawiedliwe wobec Terjego – powiedział Heike.

– Nie – nie wytrzymał Eskil. – To wcale nie jest niesprawiedliwe. Solve postępował wobec ciebie okrutnie, ojcze, teraz możemy zrozumieć twoje uczucia. Ale Terje naprawdę nie lepiej zachowuje się w stosunku do małego Jolina.

– To prawdziwa bestia – szepnęła Solveig.

– Czy źle się odnosi do chorego dziecka? – zapytał Heike głosem ochrypłym od gniewu. – Tak jak dzisiaj?

– Gorzej – odparła Solveig. – Mały Jolin mu przeszkadza, jego zdaniem wszystko utrudnia. Niszczy obraz idealnego domostwa. Jolinsennowie często bywają tacy: bezwzględni, pozbawieni uczuć dla innych. Boję się, że pewnego dnia zabije chłopca. Tłumaczy się, że nie chce, by Jolin dłużej cierpiał, ale tak naprawdę ma na względzie tylko własną wygodę.

– Co za bydlę – syknął Heike przez zęby. – Ale dlaczego nie odejdziecie od niego?

– Dokąd? Nikt we wsi nie ma odwagi ani chęci pomóc chłopcu opętanemu przez diabła, w dodatku występując przeciw takiemu brutalowi, jakim jest Terje, a ja sama nie zdołam donieść Jolina do łodzi. Zresztą nie mamy grosza, wszystkie nasze pieniądze Terje włożył w Jolinsborg.

Heike popatrzył na nią w zamyśleniu.

– Na pewno to zmienimy. Idę teraz do chłopca.

– To dobrze – powiedziała Vinga, kładąc mu rękę na piersi. – A ja z Eskilem pójdę w tym czasie do chłopa, który ma te stare papiery. I… proszę cię Heike, staraj się zachować zimną krew, gdybyś znów się z nim zetknął.

– Dopilnuję, żeby nie przeszkadzał – obiecała Solveig.

Długo stała w kuchni, kiedy już opuścili pomieszczenie. Jak gdyby nie mogła oderwać wzroku od Heikego, pomimo zamkniętych drzwi prowadzących do pokoju chłopca. Nie bój się, Jolinie, powtarzała w myślach. Heike był jej ostatnią nadzieją. Budził przerażenie, to prawda, ale jakże często zdarza się, że ludzkie twarze nie pasują do człowieka, jak gdyby ktoś mylił się przy ich rozdawaniu. Terje, taki piękny jak anioł, a jakże mroczną ma duszę. Stawał się przez to po dwakroć niebezpieczniejszy, ludzi zaślepiała bowiem jego uroda. A ojciec Eskila… Brzydki jak troll! Ale głos miał łagodny jak nocny letni wiatr, a z oczu biła mu ogromna miłość do całego świata i tyle zrozumienia.

Nieludzko musiał cierpieć tyranizowany przez ojca, jeżeli w tej dobrej duszy na jego wspomnienie zapłonął taki gniew.

Biedny będzie Terje, jeśli jeszcze raz rozdrażni tego olbrzyma!

Dobry Boże… Pozwól mu uczynić coś dla Jolina! Ten człowiek wygląda jak potępieniec, jakbyś wyrzucił go ze swego królestwa, ulituj się nad nim i ześlij na niego łaskę, tak by zdołał pomóc memu ukochanemu dziecku! Wiem, że modliłam się, byś zabrał Jolina do siebie, jeśli to konieczne, ale błagam, daj nam jeszcze jedną szansę. Być może…

Ale w głębi duszy Solveig bała się mieć nadzieję.

W oborze Terje stał trzymając widły w dłoni, ale nie wiedział, gdzie jest ani co robi. Mięśnie twarzy poruszały mu się w nerwowych skurczach, wzburzone serce mocno biło z bezsilnego gniewu.

Co ci ludzie robią w moim domu? Na jaki ton sobie pozwalają? Wyrzucę ich, rozgniotę własnymi rękami, tego bezwstydnego szczeniaka i jego ojca demona! Jestem bogobojnym człowiekiem i nie zniosę wysłannika Szatana we własnym domu! Powiem im to! Powiem im wszystko! Wydaje mu się, że jest ode mnie silniejszy i dlatego może traktować mnie jak chce? O, to znaczy, że nie zna Terjego Jolinsonna! Mam środki, żeby…

Nie powinienem nigdy wpuścić tej diablicy i jej niedorobionego syna pod swój dach. Miałbym sobie nie poradzić? Czy inna kobieta równie dobrze nie utrzymałaby mojego gospodarstwa w należytym porządku? Przecież dziewczęta za mną szaleją! Na co mi ona, z tym owocem grzechu, jakim jest jej syn!

Tak Terje okłamywał samego siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że niełatwo byłoby mu znaleźć kogoś do pomocy. Wszystkich Jolinssnnów obawiano się z powodu ich bezwzględności i zmiennych humorów. W dodatku nie mogli płodzić dzieci. No i jeszcze to przerażające miejsce, Jolinsbarg. I ostatnie, choć wcale nie mniej ważne: w tej wiosce, gdzie wszyscy są tak religijni, kobieta nie mogła zamieszkać z samotnym mężczyzną, nie będąc jego żoną. A kto chciałby Poślubić Terjego Jolinsonna?

Terje ocknął się z rozmyślań, uniósł widły i ze złością uderzył w ściankę, dzielącą dwie puste zagrody dla bydła, aż echo rozniosło się po całej oborze.

W pokoju chorego Heike łagodnie przemawiał do dziecka:

– Wiesz, mam taką brzydką twarz, ale tak naprawdę wcale nie jestem taki straszny. Nie bój się mnie, bo nie chcę ci wyrządzić krzywdy.

Na bladej, niemal przezroczystej buzi Jolina odmalował się wysiłek. Chłopczyk próbował coś powiedzieć:

– Nie jesteś… brzydki… jesteś… dobry.

– To prawda – uśmiechnął się Heike wzruszony. – Zaraz zobaczymy, czy możesz usiąść, łatwiej wtedy będzie ci pomóc. O tak, uniosę cię… a teraz położymy poduszki pod plecy. Dobrze. Wygodnie ci teraz?

Głowa dziecka jak zwiędły kwiat opadła na poduszki.

– Tak.

Heike wiedział, że to nieprawda. Ta pozycja musiała sprawiać chłopcu nieznośny ból. Uśmiechnął się i objął dłońmi głowę Jolina. Nie dotykał jej jednak, tylko stworzył z dłoni jakby kopułę, zawieszoną w powietrzu o cal od włosów chłopca.

Obaj milczeli.

– To grzeje – szepnął Jolin z wysiłkiem.

– Dobrze, tak właśnie powinno być.

Heike z całych sił starał się skoncentrować na tym, co robi, bardzo istotne było bowiem, by we właściwy sposób zebrał myśli. Niestety, tym razem przychodziło mu to z trudem. Ogromny gniew nadal w nim płonął, nie pozwalając na pełne skupienie.

Solve, Solve, po wszystkich tych latach! Jedyna osoba na ziemi, której naprawdę nienawidził. Przerażała go siłą własnej nienawiści, o mały włos nie zabił człowieka, który przypominał go wyglądem! A więc jednak złe dziedzictwo tkwiło i w jego duszy, nie tylko w zewnętrznej powłoce. Ale przecież wiedział o tym od dawna; zdarzały się sytuacje, kiedy nie mógł zapanować nad gniewem, choć nigdy tak jak teraz!

Solve! Całe zło tkwiące w jego duszy, które przez tyle lat starał się zwalczać, znów wypłynęło na powierzchnię. A przecież żył takim szczęśliwym życiem, sądził, że zdołał już zapomnieć pełne goryczy lata dzieciństwa.

Ale nie, minione wydarzenia odżyły w nim od nowa. A najstraszniejsze, że nieprzezwyciężona żądza zemsty na Solvem nadal była tak samo żywa.

Oby Bóg dopomógł nam wszystkim, myślał Heike. Nie wolno mi poddawać się temu uczuciu, nie wolno, nie wolno!

– Już tak nie grzeje – przerwał mu myśli cienki, słaby głosik.

Heike ocknął się i na moment odsunął ręce. Fala goryczy, nienawiści i pragnienia zemsty cofnęła się na widok bezbronnego, cierpiącego stworzenia.

– Zaraz zobaczysz! – oświadczył Heike triumfalnie, czując nagły przypływ siły. – Mocno się trzymaj!

Mały Jolin potraktował jego polecenie dosłownie i uchwycił się brzegu łóżka, aż pobielały mu kostki. W niczym to jednak nie szkodziło, bo Heike poczuł się silniejszy niż kiedykolwiek. Wszystkie emocje, które nim miotały, strumieniem płynęły przez tego dłonie, zmienione w ogromną siłę dobroci. Miłość, poczucie wspólnoty z ludźmi i pragnienie niesienia pomocy rozgrzały jego dłonie niemal do czerwoności, sam to czuł, a Jolin śmiał się rozradowany.

– O, jakie przyjemne uczucie! Jak łaskocze!

– To brzmi obiecująco – uśmiechnął się Heike. Jego żółte oczy płonęły takim ciepłem, że chłopcu z radości zakręciły się łzy.

Niewielu miłych i dobrych mężczyzn spotkał w ciągu swego krótkiego życia. Ojciec, Mads Jolinsonn, uważał go za tchórza i niedorajdę, który bez końca narzekał na ból głowy. A Terjego chłopiec bał się bardziej niż śmierci.

Eskil wniósł słońce w jego życie. Był prawie tak dobry jak matka. A ojciec Eskila, ten olbrzym o dziwnych, świecących się oczach – w całym świecie nie mogło być nikogo lepszego i milszego niż on.

– Myślisz, że teraz już wyzdrowieję? – cicho zapytał chłopiec.

Głos Heikego zabrzmiał spokojnie, kojąco.

– Zrobimy wszystko, co się da, Jolinie.

Po chwili malec wyznał nieśmiało:

– Nie chcę tu mieszkać.

Nic na to nie odpowiem, pomyślał Heike.

Jolin mówił dalej:

– Eskil jest moim przyjacielem. Powiedział, że zabierze stąd mnie i mamę.

– Eskil bardzo słusznie postanowił – odparł Heike.

Chłopiec westchnął głęboko z ulgą, jakby ktoś zdjął mu z ramion olbrzymi ciężar.

Загрузка...