Eskil mógł się przeprowadzić dopiero późnym popołudniem. Najpierw trzeba było zasiąść do stołu i najeść się do syta. Posiłek podano smaczny i obfity, najwyraźniej jedzenie stanowiło bardzo istotny element życia Terjego Jolinsonna.
Gospodarz wrócił z pola w nastroju do rozmowy. Chciał opowiedzieć o wszystkich zmianach i ulepszeniach, które wprowadził w Jolinsborg. No i o kosztach, jakie musiał w związku z tym ponieść.
O kosztach? A czy nie były to pieniądze Solveig i małego Jolina? Którzy teraz, pozbawieni majątku, nie mogli się stąd wydostać?
Eskil zrozumiał, że Solveig z początku okazała się zbyt łatwowierna i naiwna. Była wdzięczna za dach nad głową dla siebie i dla chorego dziecka. We wsi najwyraźniej stroniono od chłopca. „Opętany!” Później jednak otworzyły jej się oczy. Poczuła, że osadzono ją w klatce z podwójnym zamkiem. Owszem, pozwolono jej tu zostać, ale tylko po to, by stanowiła żywy dowód na męskość Terjego.
– Dzieciak jest dzisiaj wyjątkowo spokojny – oschle zauważył Terje.
Solveig ożywiła się.
– Tak, zasnął. Eskil miał ze sobą środek na uśmierzenie bólu.
Terje zerknął na niego z ukosa.
– Musiał chyba być wyjątkowo silny?
– To prawda, nie jest całkiem bezpieczny – odparł Eskil, nie zastanawiając się nad odpowiedzią. Teraz gotów był odgryźć sobie język.
– Najlepiej będzie, jak oddasz go mnie – stwierdził gospodarz wyciągając rękę. – Solveig się na tym nie zna.
A więc stało się. Drzwi do świata bez bólu zatrzasnęły się małemu Jolinowi przed nosem! Eskil nie mógł oddać lekarstwa Terjemu, wówczas dni chłopca byłyby policzone.
– Niestety – skłamał. – Nie mam więcej, to była ostatnia porcja.
Wcześniej oddał już Solveig cały zapas lekarstwa. Teraz nie odważyli się bodaj wymienić spojrzeń, ale też nie było to wcale konieczne.
Pytanie tylko, czy Solveig będzie miała dość śmiałości, by podać synkowi środek przeciwbólowy tak, by nie wzbudzić przy tym podejrzeń Terjego. Wydawało się to wręcz niemożliwe. A więc Jolin będzie skazany na cierpienia.
Chcąc odwrócić myśli Terjego, Eskil zapytał:
– A w jaki sposób ściągasz lokatorów do Jolinsborga Skąd wiedzą o tej zatoce tak dobrze ukrytej przed światem?
Terje rozsiadł się wygodniej i zaczął dłubać w zębach paznokciem małego palca.
– Mam pośrednika. Chodzi po gospodach i przystaniach, rozmawia z obcymi. Czasami jeżdżę sam.
– Pośrednik? – zdumiała się Solveig. – To ci dopiero piękne określenie na przygłupiego syna Berntsena!
– Widocznie nie jest taki głupi – ostro sprzeciwił się Terje.
– Ale to on właśnie szepce im do ucha te historie o…
Terje przerwał jej równie brutalnie, jakby wymierzał policzek.
– Kobiety milczą, kiedy mówią mężczyźni, jeszcze się tego nie nauczyłaś?
Eskil jednak wiedział już swoje: To znaczy, że ten pomocnik opowiada historię o skarbie, ludzie przyjeżdżają tutaj i szukają skarbu dla Terjego, ponieważ on sam się boi.
A ja, co ja robię?
Przybyłem tu, by odszukać skarb dla Terjego?
Zastanawiał się, czy nie powinien powiedzieć: „Słyszałem, że jeden z tutejszych chłopów ma spisaną historię Eldafjord. Dlatego właśnie mam zamiar spotkać się dziś wieczór z córką tego gospodarza, Inger-Lise. Chcę przejrzeć stare papiery.” Głośno jednak tego nie powiedział. Dlaczego zresztą myślał w ten sposób? Czy po prostu nie pragnie się spotkać z młodą, ładną dziewczyną? Chyba nie z powodu pism ma ochotę ją zobaczyć? A może właśnie tak? W każdym razie nie chciał wspominać o planowanym spotkaniu z Inger-Lise. Nie tutaj. Dlaczego? Nie wiedział.
Nareszcie znalazł się w Jolinsborg. Samotnie wałęsał się po pokojach. Ponieważ dom położony był stosunkowo wysoko, słońce dość długo stało na niebie. Zaglądało przez okna, malując kolorowe wzory na ścianach z drewnianych bali. Wszystko tchnęło spokojem. Doprawdy, cóż za wspaniały dom! Aż trudno pojąć, że Solveig nie chciała tu zostać. Piętro, nowo dobudowane, urządzono z myślą o wielu lokatorach. Przypominało trochę zajazd. Choć tu przecież nie było przejezdnych, to stacja końcowa.
Co za okropne określenie! Skąd przyszło mu do głowy? Widok z okien na piętrze był jeszcze wspanialszy, Eskil na długą chwilę zatonął w marzeniach. Oj! Już dość dawno temu widział we wsi krowy powracające do obór. A w dole, przy płocie otaczającym zagrodę rodziców Inger-Lise, dojrzał maleńką postać. Zdał sobie sprawę, że tkwi tam już od dłuższego czasu. Dziewczyna, z którą umówił się na spotkanie!
Wiele można mieć pretensji do Eskila, ale na ogół starał się dotrzymywać obietnic. Rodzice wbijali mu tę zasady do głowy od najwcześniejszych lat dzieciństwa.
Zbiegł w dół po schodach i dalej ścieżką. Młodych panien nie wolno traktować w tak nonszalancki sposób! Próbował usprawiedliwiać się przed samym sobą, że przecież nie miał zegarka, skąd mógł wiedzieć, kiedy zakończono dojenie, ale widział wszak zwierzęta wracające do obory. A to było już jakiś czas temu!
Zdyszany dotarł na miejsce. Inger-Lise czekała z dość gniewną miną, ubrana, jak zauważył, w najlepszy strój: ciemną suknię z samodziału ozdobioną kolorowym fartuchem i chustą.
– Przepraszam, ale coś mnie zatrzymało – szepnął Eskil, łapiąc oddech. – Czy długo już czekasz?
– Nie, dopiero przyszłam.
Oczywiście, jakżeby inaczej! A przecież stała tu co najmniej od pół godziny.
Wydała mu się na swój sposób wzruszająca, kiedy tak odgrywała przed nim wyniosłą, obytą w świecie damę.
Co należało teraz powiedzieć? Eskil nie miał szczególnego doświadczenia, jeśli chodziło o dziewczęta. Przeżył dwie króciutkie przygody, jedną w domu w Grastensholm, a drugą w Christianii, ot, i wszystko. Ostatni romans ciągnął się niemal pół roku, ale tylko dlatego, że „kochankowie” rzadko się widywali. Miłostka umarła śmiercią naturalną, nie miała czym się karmić.
Wszystko to zdarzyło się już dawno temu, w zupełnie innej epoce, w innym życiu. Przed rokiem spędzonym w więzieniu.
Teraz Eskil był już dorosły. Brutalnie dorosły, pozbawiony iluzji. A w każdym razie taki być powinien. Jednak wciąż jeszcze pozostało w nim wiele z chłopca, zdarzało się, że czuł się nieporadny i niepewny. Tak jak teraz.
– Ja… hm… chciałbym porozmawiać z twoim ojcem…
– Tak prędko? – uśmiechnęła się Inger-Lise, kokieteryjnie przekrzywiając głowę.
Do diabła! Zirytował się.
– Tak, o pewnych papierach. Czy ojciec jest w domu?
O papierach? No, tak, jest w domu, ale… Inger-Lise najpierw była zdumiona, ale zaraz wpadła w złość. Nie dość że się tak spóźnił, to jeszcze mówi o jakichś papierach! A ona na dodatek wspomniała, że potajemnie wymknęła się z domu, by się z nim spotkać!
Eskil poczuł się bardzo niezręcznie. Wprost czytał z jej oczu, jak bardzo się wygłupił.
Mimo to zaprosiła go do środka. Ojciec, cokolwiek zaskoczony, odchylił się na krześle tak mocno, że aż zatrzeszczało oparcie, i gniewnie odparł na jego pytanie:
– Tak, tak, historia Eldafjord! Pewnie, że ją mam, ale nie jest kompletna.
– Nie?
– Mads Jolinsonn pożyczył wszystko, co dotyczyło Jolinsborg i rodu Jalina. Zaraz potem umarł i ja nigdy już nie odzyskałem tych papierów. Wcale mi ich też nie brakowało.
– A nie pytaliście o nie Terjego Jolinsonna? Ani Solveig, wdowy po Madsie?
– Nie, my z nimi nie rozmawiamy. W tym domu żyjemy zgodnie z przykazaniami bożymi, nie stykamy się z nierządnicami. Ale i ją dotknęła kara; nic nie ujdzie przed wzrokiem Pana. Uderzył w jej potomka, by na zawsze pamiętała o tym, że była małżonką Madsa i matką jego dziecka. Taka kara ją spotkała. A Terjego Jolinsonna nie ma sensu pytać, on i tak czytać nie umie, toteż i nie zna tych papierów. Nie, te zapiski zaginęły bezpowrotnie.
A więc tak się sprawy miały.
Kiedy już mieli wychodzić, ojciec zawołał:
– Inger-Lise! A dokąd to? Zostaniesz w domu! I cóż to za zwyczaje, żeby zakładać świąteczne ubranie w zwykły dzień?
– Proszę mi wybaczyć – odezwał się Eskil po rycersku. – Ośmieliłem się jedynie prosić waszą córkę, by oprowadziła mnie po Eldaflord. Moje zamiary były jak najuczciwsze.
W odpowiedzi otrzymał dwa zagniewane spojrzenia spod wpółprzymkniętych powiek. Jedno od rozzłoszczonego ojca, drugie od zawiedzionej córki. Żadne z nich nie było zadowolone.
– Moja córka zostanie w domu! Nie będzie się włóczyć z żadnymi miejskimi nicponiami, którym tylko jedno na myśli: zawrócić w głowie porządnym wiejskim dziewczętom! Ale my na wsi nie jesteśmy tacy głupi, o nie!
– Ależ zapewniam…
Na nic się to zdało. Może niezbyt gwałtownie, ale zdecydowanie został wyprowadzony za drzwi przez chłopa wielkiego jak dąb.
I taki był koniec wieczornego romansu!
Eskil jednak wcale się tym szczególnie nie przejął. Dziewczyna była śliczna, to pewne, ale akurat w tym momencie bardziej interesowała go historia rodu Jolina.
Solveig mogła mieć papiery po swoim mężu. Ale ona nienawidziła już samej myśli o skarbie, który stał się przyczyną śmierci jej męża, a później i wielu innych osób. Później? A jak było wcześniej? Tak, i wcześniej ginęli ludzie…
Kiedy wrócił do Jolinsborg, słońce skryło się za górami. Okolicę znów wzięło we władanie niebieskawe światło. Ściany gór wznoszące się nad fiordem mieniły się barwami antracytu, woda przybrała ciemny, prawie czarny odcień, a niebo, choć nieco jaśniejsze, było za to lodowato zimne.
W tym domu nie było już przyjemnie.
Zatęsknił za przytulną kuchnią Solveig. Tam jednak przebywał także Terje, a on wcale nie był sympatyczny.
Eskil usiadł na ławie i zaczął snuć marzenia. Zabierze stąd Solveig i jej syna. Do domu, na Grastensholm. Wciąż jeszcze był niewzruszenie przekonany, że jego ojciec Heike potrafi wyleczyć każdą chorobę, jaka tylko istnieje. Przymykał oczy na prawdę. Leczące dłonie Heikego mogły zaradzić niektórym ludzkim dolegliwościom, lecz w jakże wielu przypadkach nie miał szans!
Tak było i z Tengelem Dobrym. I on potrafił uzdrawiać. Ale czy umiał pomóc swej ukochanej Silje, gdy rak zaczął toczyć jej ciało?
Nie. I tak samo nierozsądnie było wierzyć, że Heike jest w mocy uzdrowić małego Jolina.
Poza tym Eskil obawiał się, że i tak będzie za późno. Chłopiec nie przeżyje długiej, męczącej podróży do Grastensholm.
Jednakże Eskil starał się nie dopuszczać do siebie takich ponurych myśli. Spuszczał zasłonę na wszelkie trudności i marzył dalej. Znajdzie dla Solveig i Jolina jakiś nieduży domek na terenie Grastensholm, tam będą mogli zamieszkać. Ona mogłaby na przykład pracować w kuchni na dworze…
O, nie, znów przemawiał z pozycji dobroczyńcy. Wielu z Ludzi Lodu miało do tego skłonności. Pragnęli ratować nieszczęśników i w swej łaskawości ofiarowywać im jakieś podrzędne stanowiska… Bo Ludzie Lodu stali oczywiście tak wysoko ponad… A cóż to za myśli! Trzeba jednak przyznać, że tkwiło w nich ziarenko prawdy. Większość Ludzi Lodu odczuwała pokorną radość, że mogą pomóc innym, u niektórych jednak można było doszukać się ciągot do odgrywania roli miłosiernego Samarytanina czy nawet otoczonego glorią świętego. Szczęśliwie jednak w ich naturze leżała spora doza autoironii i potrafili z przymrużeniem oka traktować swój zapał.
Solveig nie potrzebowała patrona-dobroczyńcy. Była wspaniałą kobietą, ciepłą i dojrzałą, przed chorobą syna prawdopodobnie promiennie radosną.
Jak mogła teraz być szczęśliwa?
Poderwał się nagle. Nasłuchiwał.
Nie, nic nie było.
Najlepiej iść do łóżka. W pokoju królowały już cienie, mógł poruszać się tylko dzięki temu, że oczy stopniowo przyzwyczaiły się do ciemności. Tu były drzwi… A teraz znalazł się w korytarzu.
Sprawdził, czy drzwi wejściowe są zamknięte, a potem wszedł do swego ślicznego pokoju.
Czy w tych drzwiach nie ma klucza?
Ale zaraz, po co mu klucz? Przecież był w domu sam!
I ta właśnie myśl nie dawała mu spokoju.
Najpierw leżał spokojnie na plecach z rękami podłożonymi pod głowę. Wpatrywał się w belki w suficie, prawie niewidoczne w zapadającym zmierzchu. Miał wrażenie, że i one przyglądają się jemu, chociaż nie, to nie do końca było tak. Wydawała mu się raczej, że na piętrze tuż ponad nim jakieś istoty patrzą na niego przez podłogę, która dla niego była sufitem. Jak gdyby drewniane belki były przezroczyste.
Odwrócił się do ściany.
Ale i w tej pozycji nie znalazł spokoju. Czyżby zeszły na dół? Czy ktoś był u niego w pokoju i patrzył mu w plecy?
Odwrócił się zirytowany i śmiało spojrzał na pokój. Nigdy dotąd nie bał się ciemności!
W domu na Grastensholm… Oczywiście słyszał o szarym ludku, który w swoim czasie mieszkał we dworze. Kiedyś nawet zapytał matkę, czy nadal tam jest. „Ależ skąd – odparła Vinga zdecydowanie. – To prawda, że szary ludek mieszkał tu w czasach Ingrid i Ulvhedina oraz że Heike i ja wezwaliśmy go na pomoc, by wypłoszyć stąd pana Snivela. (Nie wspomniała nic o straszliwej wiosennej ofierze; wiedzieli o niej tylko ona i Heike.) Ale później, Eskilu, szary ludek zniknął raz na zawsze!”
Vinga od dziecka potrafiła kłamać zachowując przy tym kamienną twarz. Mówiła mu to, patrząc na szary ludek i słysząc ironiczny chichot mglistych postaci, tłoczących się w drzwiach do hallu i na schodach.
Szary ludek jednak tak sprytnie schodził z drogi Eskilowi, że chłopak nigdy nie zauważył ani też nie wyczuł obecności niesamowitych istot.
Na Grastensholm, gdzie wprost roiło się od duchów i potworów, czuł się całkiem bezpiecznie, nawet gdy zostawał w domu sam.
A tutaj…
Już prawie udało mu się zasnąć, gdy poderwał się ruchem tak nagłym, że zabolało go całe ciało. Usłyszał stukot, pojedynczy, mocny, głucho brzmiący stukot dobiegający gdzieś z głębi domu.
Kiedy leżał, jak mu się wydawało, przez całą wieczność, wsłuchując się w ciszę, doszedł do wniosku, że stukot musiał być częścią snu, który właśnie zaczął śnić.
Nagle znowu zesztywniał.
W ciszy, która zaciera granice pomiędzy niebem a ziemią, usłyszał delikatny, ledwie słyszalny dźwięk.
Szczury? A może myszy?
Nie. To brzmiało jakby… jakby ktoś bezwładnymi, martwymi rękoma obmacywał ściany w poszukiwaniu drzwi, chcąc dostać się do środka.
Eskil leżał na łóżku nieruchomo jak kłoda, miał wrażenie, że ad nasłuchiwania rosną mu uszy, a oczy łzawią od wpatrywania się w ciemność. Bał się poruszyć, wstrzymywany oddech zamienił się w urywane, drżące łkanie.
I znów rozbrzmiało delikatne skrobanie.
Ale czy nie dochodziło już teraz z wnętrza domu?
Przestań się straszyć, Eskilu, to tylko myszy!
Myszy, które mają tak jasno określony cel?
Dłonie wciąż szukały. Poruszały się zdecydowanie, chciały gdzieś się dostać.
Czyżby szukały jego, Eskila?
Czy ktoś wyczuwał, że on jest w tym domu? Ktoś zwietrzył jego obecność? A może widział, jak tu wchodził?
Pan Jolin? Przypuszczał, że Eskil chce odnaleźć skarb?
Nie bądź idiotą, Eskilu, nie pozwól, by strach przed ciemnością zagłuszył twój rozsądek!
Myśl! Myśl intensywnie o czym innym, zatkaj uszy albo schowaj się pod kołdrę, ale myśl!
W domu nie ma nikogo poza mną! W domu nie ma nikogo poza mną!
Sugestia pomogła. Niczego więcej już nie słyszał. A więc to wszystko to jednak wytwór wyobraźni. Zbyt intensywnie wsłuchiwał się w nocną ciszę.
Co będę robić jutro? No tak, muszę natychmiast zabrać się za poszukiwanie skarbu, nie mogę tu zostać dłużej niż to absolutnie konieczne! Nie powinienem marnować czasu. I nie wolno mi popełnić żadnego głupstwa, jak to najprawdopodobniej przydarzyło się innym, którzy chcieli odnaleźć skarb!
Nie mam zamiaru żegnać się z życiem.
Systematyczność, oto droga do sukcesu. Żadnego szukania na oślep.
Najwyraźniej istniała jakaś nić przewodnia, ta, na którą natrafili inni. Jemu więc także musi się udać.
Ilu ludzi umarło? Nigdy dokładnie się tego nie dowiedział. A ilu zaginęło?
Troje, czyż nie tak? Kobieta, jakiś młody chłopak… tak, i mężczyzna, na długo, zanim Solveig weszła do rodziny. Oni muszą gdzieś się znajdować, Ludzie nie rozpływają się ot, tak sobie, w powietrzu.
Drgnął, słysząc kolejny niewyraźny dźwięk, nie wiadomo skąd dobiegający.
Tak blisko!
Czyżby to coś znalazło drogę? Do niego, do jego pokoju?
Idioto! Uspokój się, Eskilu, nie pozwolisz chyba, by miały na ciebie wpływ jakieś historie o duchach? Na ciebie, jednego z Ludzi Lodu!
Nerwy znów dały się ukoić.
Żałował, że nie wypytał swego gospodarza, w którym miejscu umarli ci nieszczęśnicy, choć może nie powinien zadawać Terjemu takich pytań. Eskil miał tylko informacje o Madsie. „Leżał martwy pod drzwiami. Prawdopodobnie usiłował wybiec, ale został zatrzymany”.
Przez kogo?
Przez Terjego? Nie, nic na to nie wskazywało.
A czy nie znaleziono kogoś martwego w korytarzu? Z oczami wpatrującymi się w coś z panicznym strachem? Tak, ostatniego lokatora, który tu mieszkał. A jego żona zniknęła.
Nie, to nie Terje zgładził tych ludzi.
Ale był ktoś jeszcze…
Jolin, najstarszy brat Madsa i Terjego. Ten, który odziedziczył dom, a potem został zamknięty w zakładzie jako niebezpieczny dla otoczenia.
Tak!
On mógł uciec, być teraz na wolności. Z takim szaleńcem nigdy nic nie wiadomo, a z pewnością nienawidził wszystkich, którzy ośmielali się mieszkać w jego domu!
Czy mógł być teraz tutaj? U siebie?
W drzwiach nie ma klucza!
Eskil wstał z łóżka i przysunął do drzwi stół. Przynajmniej usłyszy na czas.
Na czas czego? By wyskoczyć przez okno? Szczerze wątpił, że uda mu się akurat tędy wydostać.
Było też jeszcze inne, o wiele straszliwsze rozwiązanie: Że to stary pan Jolin troszczy się o to, by nikt nie położył ręki na jego skarbie. Jolin, który nie żył od dwustu już lat!
Nie, nie może wyobrażać sobie takich koszmarów. To z pewnością były tylko nieszczęśliwe wypadki.
Niedobrze tak długo nie spać w nocy, Eskil zdążył zgłodnieć. Przyniósł ze sobą prowiant, tak by śniadanie i kolację zjeść tu, na górze. Ale na obiad miał zamiar zejść do zagrody.
Uznał, że takie rozwiązanie będzie najlepsze. Da mu większą swobodę w prowadzeniu badań już od wczesnego ranka…
Pogrążony w takich myślach w pewnym momencie musiał zasnąć.
Przyśnił mu się niewyraźny, ale straszny sen. Ktoś pochylał się nad nim i zaglądał mu w twarz.
Nie mógł się zorientować, kto to jest. Wszystko było takie mgliste, zasnute ciemnoszarym welonem, z niewielkim tylko otworem w środku, z którego wyłaniało się coś nieopisanie strasznego, postrzępionego i brudnego. I para oczu połyskująca czerwonym blaskiem. Widział kiedyś albinosa, którego oczy lśniły podobnie.
Ale to nie był albinos. Ciemne, splątane dziko włosy i…
Eskil rzucał się na łóżku, przewracał, próbując uwolnić się od koszmaru. Oddychał z trudem, jakby gardło zacisnęło mu się lub spuchło, nie wiedział, co się dzieje, coś ciążyło mu na piersiach, jakby wtłaczając ohydnie dławiące gorąco…
Ze zduszonym krzykiem wyrwał się ze snu. Zaplątany w grubą kołdrę, spocony, z sercem walącym w oszalałym tempie.
Pokój zawrzał od nieznośnego żaru, ale był pusty.
Eskilu, Eskilu, przez tyle miesięcy żyłeś samotnie, zamknięty w ciasnej celi, i niczego się nie bałeś. A tutaj…?
Usiadł na łóżku, podpierając się dłońmi, i starał się zapanować nad oddechem. Pokój był dokładnie taki jak przedtem… Ale nie, nie całkiem. W powietrzu unosił się trudny do opisania odór, nie wiadomo skąd się wziął.
No cóż, tak długo żył w brudzie i biedzie. Nic więc dziwnego, że podczas snu wciąż jeszcze powracają wszystkie te paskudztwa, jakie musiał znosić w tamtej cuchnącej norze. Musi pamiętać o tym, by jutro się wykąpać.
Tym razem sporo czasu upłynęło, zanim znów się uspokoił, ssanie w żołądku wcale temu nie sprzyjało. Za nic w świecie nie ośmieliłby się przejść przez ciemny dom do kuchni, by poszukać czegoś do zjedzenia! Cóż, sam się tak nastraszył, leżąc i nasłuchując wyimaginowanych dźwięków, że w końcu przyśnił mu się koszmar i…
Stuk!
Nie, ten dźwięk nie był kolejnym urojeniem! Eskil zesztywniał. Stukot dochodził z piętra, rozlegał się tuż nad jego głową.
Już dość! Nie zostanie w tym domu ani minuty dłużej!
Po omacku odnalazł ubranie i buty, założył je na siebie, a potem tak szybko, że nic miał nawet czasu na wahanie, odsunął stół od drzwi i wypadł do hallu. Stukanie dochodziło z piętra, istniała więc niewielka szansa, że zdoła się wydostać. Jeśli tylko… zamek… klucz w drzwiach wyjściowych… uda się…
Nareszcie drzwi ustąpiły. Eskil zatrzasnął je za sobą półżywy ze strachu i pognał w dół. Serce waliło mu, jakby zaraz wyskoczyć miało z piersi, w nocnym chłodzie zimny pot, jaki go oblewał, zdawał się lodowaty, ale biegł, biegł w dół przed siebie ku przystani.
Wskoczył do łodzi, którą wynajął, i szczękając zębami usiadł skulony na dziobie. Odepchnął trochę łódź od lądu i starał się odzyskać normalny oddech.
Upłynęła już najciemniejsza część nocy, ale mrok nadal otulał chłodne odmęty fiordu. Maleńka wioska Eldafjord leżała uśpiona w tajemniczym, czarodziejskim półmroku, który można by chyba nazwać światłem odchodzącej nocy. Wszystko nagle stało się dwuwymiarowe, domy, pola, drzewa, cała zatoka wyglądała jak ściana, jak płaski obraz.
Eskil nie śmiał podnieść wzroku na Jolinsborg. Zdawało mu się, że kątem oka dostrzega bijący z tamtej strony poblask, poblask nie z tego świata. Zielonkawe płomyki, błędne ogniki czy ognie świętego Elma. Niepojęte zjawisko.
Bał się także spojrzeć na drogę, by nie zobaczyć straszliwego prześladowcy.
Łódź znów przybiła do przystani. Eskil dostrzegł na dnie łódki małą kotwicę. Odcumował, odepchnął łódkę od brzegu i zarzucił kotwicę.
Dopiero teraz poczuł się bezpieczny.
Otulił się kurtką i nadal drżąc na całym ciele po doznanym wstrząsie, skulił się na dziobie.
W końcu, wyczerpany, zasnął.
Obudziły go morskie ptaki. Mewy, rybołówki, ostrygojady zmierzające na północ, edredony i kaczki. Niezwykła kakofonia dźwięków, ale miła dla ucha, bo taka prawdziwa, taka rzeczywista.
Było bardzo wcześnie. Fiord połyskiwał złotem poranka, ale ciepło nie dotarło jeszcze do małej zatoczki.
Nastał już jednak dzień, ciemności ustąpiły. Eldafjord leżało spowite w poranną mgłę. Od strony głównego fiordu nadpływały dwie łodzie, jedna większa, druga mała, zwykła łódka rybacka.
Żywi ludzie!
Eskil wstał i przeciągnął się, pragnąc przegnać z ciała zimno i senność.
Zaraz jednak powróciły wspomnienia nocy i znów zaczął drżeć.
To wcale nie stukanie wystraszyło go prawie do obłędu, ono było tylko kroplą przepełniającą dzban. Dźwięki dobiegające zza ściany także nie stanowiły głównego powodu przerażenia. Nie, to sen. Eskil nie miał bowiem pewności, czy to naprawdę był tylko sen.
I ten odór, który zawisł w powietrzu…?
Nie mógł zapanować nad drżeniem dłoni.
Większa łódź zawinęła do brzegu i przybiła do pomostu. Przybysze ujrzeli zsiniałego, trzęsącego się z zimna młodego człowieka. Tak im się wydawało.
– Ahoj! Całą noc wiosłowałeś po fiordzie? – zapytał życzliwie jeden z mężczyzn.
– T-tak. Czy mieszkacie tutaj… w Eldafjord?
– Nie, przypływamy tylko, by dostarczyć i zabrać pocztę. Dziś jest pocztowy dzień.
Poczta? Eskilowi wpadł do głowy pewien pomysł.
– Zaczekajcie, chciałbym wysłać list…
– Mamy dużo czasu, i tak musimy zejść na ląd.
Eskil gorączkowo przeszukiwał kieszenie. W kurtce… Czy nie powinien przypadkiem…? Tak! Ma kawałek papieru. Złoży go tak, by wyglądał jak list.
Nigdy nie należy pisać listów w stanie najwyższego wzburzenia. Po wysłaniu wiadomości Eskil poczuł się dość głupio. Doszedł do wniosku, że mocno przesadził! Było jednak już za późno.
Nie zastanawiając się długo, przesłał matce i ojcu rozpaczliwe błaganie o pomoc: Na miłość boską, pomóżcie mi! Pomóż mi, ojcze, szybko! Znalazłem się w skrajnym położeniu, to takie przerażające! Tutaj jest strasznie i ja niczego nie rozumiem! Pomóż mi, myślę, że wkrótce umrę. Ratuj nas wszystkich, jesteśmy straceni! (miał tu na myśli Solveig i małego Jolina) Otarłem się o coś, co powinno pozostać w ukryciu na całą wieczność!
Owszem, można powiedzieć, że w tym momencie Eskil rzeczywiście przesadził. Miało się jednak okazać, że był to najlepszy pomysł, jaki przyszedł mu do głowy.
Spotkanie z żywymi ludźmi dodało mu otuchy. Humor poprawiło także słońce wyglądające zza szczytów gór. Uleciał nocny strach.
Było jeszcze dość wcześnie, gdy wspinał się w górę zbocza. Nie mógł o tej porze zawitać do Solveig i Terjego, to wywołałoby zdziwienie. Na pewno już wstali, ale chyba nie byliby zachwyceni wizytą tak wczesnego gościa.
Jolinsborg znów wydawał się kusząco piękny. Czego on się bał? Wzdłuż drogi wyglądały spośród trawy żółte kwiaty mlecza, okolica leżała skąpana w ciepłym blasku słońca, w zagrodach pojawiali się ludzie.
Eskil znów poczuł się silny i odważny. Że też tak się wystraszył koszmaru, zwykłej sennej zmory!
Teraz był gotów do działania!
Poczuł się jeszcze lepiej, gdy przestąpił próg Jolinsborg, a ze schodów wiodących na piętro, miaucząc, zbiegł kot. To stukanie! Wszystkie chroboty i szmery! Tak bardzo się ucieszył, że dał kotu duży spodek mleka. Później wypuścił zwierzątko na dwór. Najpewniej należało do Solveig.
Zjadł bardzo pospieszne śniadanie, stojąc na jednej nodze przy kuchennym stole, bo uznał, że nie ma czasu usiąść, i zabrał się za przeszukiwanie domu. Pokój po pokoju, cal po calu.
Jednak już od samego początku wydawało mu się, że szuka na próżno. Wszak poszukiwania prowadzono od wielu lat. Terje przez długi czas przebudowywał i rozbudowywał dom, gdyby więc skarb został ukryty gdzieś tutaj, na przykład pod dachem, to musiałby się na niego natknąć.
Piętro powstało niezbyt dawno, trzeba szukać na dole.
Ale tak wielu już tego próbowało!
Wszyscy (a dokładnie i dość makabrycznie rzecz ujmując, wszyscy, którzy umarli lub zaginęli), wszyscy powiedzieli coś, co wskazywałoby na to, że natrafili na ślad zaskakującej tajemnicy.
Wskazówka ta musiała być więc dość wyraźna.
Mads Jolinsonn, mąż Solveig, zginął wkrótce po tym, jak przeczytał zapiski o historii Jolinsborg.
Inni zmarli później, po nim. Nie wszyscy, to prawda, niektóre z nie wyjaśnionych zgonów datowały się już sto lub więcej lat wstecz. Ale co o nich tak naprawdę wiedziano? Mogły to być tylko legendy. Eskil musiał dowiedzieć się jak najwięcej o ostatnich wypadkach śmierci.
O ostatnich poszukiwaczach skarbu.
Tak, bo tego powiązania nie dało się nie zauważyć. Wszyscy, którzy zginęli nagłą, tragiczną śmiercią, próbowali odnaleźć skarb.
Eskil zakończył oględziny wnętrza domu i wyszedł na dwór.
Wspaniała pogoda. Kępki wczesnowiosennych kwiatów wyglądały z trawy, gdzieś we wsi ryczała krowa. Prawdziwa sielanka. Czyż istniało coś mniej groźnego? Zewsząd tchnął odwieczny spokój, majestatyczność pokrytych śniegiem wierzchołków gór, spokój grani, fiord gładki jak tafla lustra…
Ocknął się z rozmarzenia i rozejrzał dookoła. Inne zabudowania poza głównym domostwem?
Było ich niewiele, obora przestała istnieć, pozwolono jej zamienić się w ledwie widoczne ruiny. Całe gospodarstwo przeniesiono niżej, tam gdzie teraz mieszkał Terje. Tu było zbyt stromo.
I zbyt strasznie?
Eskil dostrzegł coś, co musiało być piwnicą w ziemi. Prowadziły do niej drzwi umieszczone w obmurówce z kamienia. Kopułę stanowił nieduży wzgórek, porośnięty trawą.
A jeśli…
Podszedł z wahaniem. Ciągle poganiał go zapał odkrywcy, ale… Choć nie chciał się do tego przyznać, przerażające historie wystraszyły go nie na żarty.
Znów powróciło wspomnienie nocnego koszmaru i lęk napełnił go drżeniem.
Drzwi zatknięte były jedynie na kołek. Otwarły się, przeraźliwie skrzypiąc, i krzywo zawisły na zawiasach.
Buchnął spleśniały zapach ziemi. Eskil na palcach posuwał się korytarzem, wzdłuż którego umieszczono półki. Ponieważ własnym ciałem zasłaniał światło wpadające przez otwór wejściowy, doszedł do końca i rozpoczął poszukiwania od drugiej strony, kierując się ku drzwiom.
I tu także nic. Ziemianka była pusta. Na jednej z półek w kącie leżał samotny, zwiędły ziemniak z długimi pędami, poza tym nie było tu absolutnie nic. Ani śladu tajemnego zamurowanego przejścia. Podłogę stanowiła lita skała, nie dało się tu nic zakopać, ściany były także solidne, z murowanego kamienia. Eskil obmacał je starannie, sprawdził, czy żaden z kamieni nie jest obluzowany i nie ukrywa czegoś z tyłu, za sobą, ale nie, to wydawało się zupełnie niemożliwe.
Jeśli miał myśleć zgodnie z tradycją Ludzi Lodu, piwnica nie miała żadnej „atmosfery”. Uśmiechnął się leciutko. To jego rodzice, Heike i Vinga, potrafili wyczuć nastrój panujący w pomieszczeniu. On sam, niestety, nie posiadał tego rodzaju wrażliwości.
A może jednak? Czasami się nad tym zastanawiał. Powiadano, że nawet zwykli członkowie rodu w momentach szczególnego wyczulenia umieli wychwycić niezwykłą atmosferę. I czy w dzieciństwie po wielekroć nie wydawało mu się, że jest wybrany?
Eskil śmiał się na to wspomnienie, w końcu jednak uznał, że powinien zawierzyć swej intuicji: w ziemiance nie było nic, co mu się przyda, mógł przerwać poszukiwania.
Starannie zamknął za sobą drzwi i wrócił do domu. Usiadł przy kuchennym stole i zaczął rozmyślać.
Czy będzie musiał popłynąć do Soten, by przeczytać coś o historii Eldaflord?
Ale przecież wszyscy inni natrafili na rozwiązanie zagadki. Dlaczego więc nie on? Czyżby był od nich głupszy, czy…
Eskil nie mógł pogodzić się z myślą, że wielu zwykłych mieszkańców miast i wsi mogło przewyższać go inteligencją. Osiągnął akurat wiek, kiedy człowiek najmocniej wierzy we własne możliwości.
Poczuł się głodny, ale za wcześnie jeszcze było na obiad u Solveig. Poprzednio jednak widział w spiżarce jesienne jabłka, ułożone do suszenia. Pamiętał, że w pomieszczeniu unosił się cudowny, świeży aromat.
Po długich daremnych poszukiwaniach postanowił pójść po jabłko. Był zirytowany, że wszystkie jego teorie napotykają mur nie do przebycia.
Jak wszędzie w gospodarstwie Terjego, tak i w spiżarce panował wzorowy porządek. Jabłka poukładano w równych rządkach na wyłożonej papierem półce. Eskil wziął jedno i zatrzymał się w pół ruchu.
Papiery, na których leżały jabłka?
W pustym miejscu po jabłku na papierze widać było pismo…
Odsunął na bok jeszcze kilka owoców. Papiery – zapisane starannym pismem arkusze, przybito do półki gwoździami. Terje nie umiał czytać. Dla niego papier to papier. Przydał się do suszenia jabłek.
A Eskil miał przed sobą historię Jolinsborg!