ROZDZIAŁ 11

Ich modlitwy zostały wysłuchane, bo nazajutrz niebo było czyste jak brylant bez skazy. Laura odprowadziła Josha do siostry i pierwsza przybyła na polanę. Rozchyliła dzikie wino, wśliznęła się do środka i chwilę stała bez ruchu, nasłuchując. Było bezwietrznie i tak cicho, że wydawało jej się, iż słyszy huk młotów z odległej o cztery mile stoczni. Może zresztą tak głośno biło jej serce, gdy ujrzała przed sobą ten uroczy zakątek – chroniony zewsząd lasem, przytulny, bezpieczny.

Pachniało tu trawą i sosnową żywicą. Laura uniosła spódnicę powyżej kostek, zwróciła twarz ku słońcu i przymknęła oczy, czując na skórze rozkoszne ciepło. Potem powoli obróciła się dookoła. Otaczały ją zielone cienie, broniące dostępu do tego letniego, prywatnego świata. Laura zaczęła kręcić się coraz szybciej, rozłożywszy szeroko ręce. Halki migotały wokół jej nóg niczym sztuczne ognie.

Przyjdzie! Niedługo przyjdzie!

Sama myśl o tym zaparła jej dech i wzbudziła słodki dreszcz w całym ciele.

Kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Przystanęła, kładąc dłoń na sercu, jak gdyby bała się, że wyskoczy jej z piersi.

Na skraju polany stał Rye z nieodłączną Łajbą. Wpatrywał się w to białe, feeryczne zjawisko, które wirowało na środku polany. Cień słomkowego kapelusza padał na twarz Laury, z szerokiego ronda spływała na ramię zielona wstążka, której koniec kładł się miękko w kwadratowym wycięciu sukni.

Ich oczy się spotkały, zmysły zatętniły. Laura była zbyt szczęśliwa, by czuć zakłopotanie, że oto przyłapano ją na tej zgoła dziecinnej zabawie.

Rye miał na sobie obcisłe brązowe spodnie i białą muślinową koszulę, która ostro odcinała się na tle dzikiego wina. Jeden kciuk zatknął za pas, drugim przytrzymywał siatkową torbę przerzuconą przez ramię.

Patrzył na nią bez ruchu, bez uśmiechu, ale serce waliło mu jak oszalałe. Przyszłaś, ukochana! Jednak przyszłaś!

Smukła talia Laury przewiązana była zieloną satynową szarfą w tym samym odcieniu, co wstążka u kapelusza. Szeroka, bufiasta biała krynolina unosiła się na trawie niczym pierzasty obłok, stanik zaś mocno obciskał żebra Laury i unosił w górę jej biust, który – co Rye mógł wyraźnie dostrzec nawet z tej odległości – na jego widok zaczął się unosić jeszcze gwałtowniej niż przedtem.

Położył torbę i cicho rzucił psu:

– Waruj.

W panującej ciszy Laura usłyszała to słowo i gdy pies przypadł do ziemi, ona stała bez ruchu, jak gdyby Rye mówił do niej.

Rye powoli skierował się ku niej, nawet na moment nie spuszczając z niej wzroku. Jego wysokie buty roztrącały szepczące źdźbła traw. Serce Laury tłukło się pod palcami, które wciąż przyciskała do piersi. Po długiej, pełnej napięcia chwili Rye stanął przed nią, leniwie uniósł dłoń, złapał zieloną wstążkę kapelusza w dwa palce i powoli powiódł nimi w dół, aż otarły się o nagą skórę nad obcisłym stanikiem.

– Jedwab – szepnął, wodząc palcem w górę i w dół pomiędzy wstążką a jej piersią.

Pod jego dotknięciem zaczęła oddychać jeszcze szybciej. Wzrok Rye'a podążył śladem wstążki ku wyniosłym pagórkom jej piersi, a potem bez pośpiechu przeniósł się na jej wargi.

– Tak… – wyszeptała gardłowo. Rye uśmiechnął się leniwie.

– Miła w dotyku – rzekł, nadal bawiąc się wstążką, której śliskie muśnięcia wprawiały Laurę w drżenie. Rye stał tak blisko, że czubki jego butów ginęły pod krynoliną.

Oczy, błękitne niczym niebo w górze, pieczołowicie badały każdy rys jej twarzy. Popołudniowe słońce nadawało ogorzałej cerze Rye'a orzechowy odcień, a bokobrody sprawiały, że wyglądał trochę jak nieznajomy. Dłoń Laury nadal spoczywała pod sercem. Czuła jego przyspieszone bicie i zastanawiała się, czy Rye też je poczuł, kiedy powoli pochylił się i lekko musnął wargami jedwabistą skórę na jej obojczyku, odsuwając wstążkę.

Laurę ogarnęła czysta rozkosz. Jej powieki zamknęły się same, a dłonie objęły jego twarz.

– Och, Rye… – westchnęła, całując jego włosy. Pamiętała ich zapach, zapach cedru zmieszany z aromatem fajkowego tytoniu Josiaha i jeszcze czymś, co w duchu określała mianem zapachu słonej bryzy, nie znajdując innej nazwy.

Rye podniósł głowę, na pozór z ociąganiem, choć tak jak ona płonął z niecierpliwości. Było to jednak zbyt cudowne uczucie, by się spieszyć i na oślep gnać przez tę rozkosz, która tak hojnie została im dana.

– Odwróć się – polecił.

– Ale… – Jego wargi były zbyt kuszące, ich dotyk zbyt podniecający, by chciała zeń zrezygnować.

– Obróć się – rzekł łagodniej, kładąc szerokie ogorzałe dłonie na jej osiej talii. Nakryła je swymi dłońmi i bardzo powoli, nieśmiało, stanęła do niego tyłem. Rye uwolnił ręce i poczuła szarpnięcie, gdy mosiężna spinka wyśliznęła się z jej kapelusza.

– Co mam na sobie? – spytał.

– Białą muślinową koszulę, brązowe letnie spodnie, które miałeś na sobie wtedy, kiedy jedliśmy pomarańcze na targu, nowe czarne buty z cholewami, w których jeszcze cię nie widziałam, i ząb narwala na srebrnym łańcuszku w rozcięciu koszuli – wyliczyła bez tchu.

– Bardzo dobrze. Należy ci się nagroda. – Kapelusz pofrunął na trawę, a męskie dłonie znów ujęły jej kibić, jakby była tancerką prowadzoną w obrocie. Potem wargi Rye'a dotknęły jej szyi. Przekrzywiła głowę, napawając się ich bliskością.

– Jest pan bardzo oszczędny w nagradzaniu, panie Dalton – wymruczała, czując, że jej ciało zaraz się zbuntuje, jeśli nie otrzyma więcej niż tę jałmużnę.

– O ile pamiętam, lubiłaś robić to powoli… a może się zmieniłaś? Może wolałabyś dostać wszystko naraz?

Zaśmiała się gardłowo, bo głowę miała odchyloną do tyłu. Poczuła ciepłe muśnięcie słońca na podbródku i równocześnie delikatne ugryzienie w szyję.

– Mmmm… – zamruczał. – Uroczy zapach.

– Jaki?

– Zapach bzu.

– Zgadza się, woda kwiatowa – Laura otarła się o niego zmysłowo. – Ty też otrzymasz nagrodę.

Wiedziała, że się uśmiecha, choć twarz miał zagrzebaną we włosach na jej karku a ona swoją zwróconą ku niebu. Ujęła go za ręce. Przez chwilę nie poruszali się, oddychali tylko coraz szybciej. Jego dłonie były szersze, skóra twardsza, palce dłuższe. Powoli prowadziła je w górę. Uśmiechnęła się, gdy oddech Rye'a załaskotał ją w ucho, a dłonie ciasno objęły jej piersi. Wyobrażała sobie, że oczy ma zamknięte tak jak ona i na jego powiekach też tańczą słoneczne cętki.

– Kochana… – szepnął chrapliwie, na nowo ucząc się jej ciała – czy ja o tobie śnię?

– Jestem tutaj. Jestem tu, przy tobie.

Kiedy dzielili ze sobą tę pierwszą pieszczotę, daleki dźwięk dzwonu popłynął nad łąką – najpierw melodyjna przygrywka, potem godzina: raz… dwa! Wychowali się przy jego wtórze, to on często ostrzegał ich, że spędzany razem czas upływa.

– Druga. Ile mamy czasu?

– Dwie godziny.

Laura odchyliła głowę jeszcze bardziej, szukając jego ust. Utonęli w pocałunku. Rye gwałtownie, nieomal brutalnie obrócił ją do siebie. Zarzuciła mu ramię na szyję, drugim objęła w pasie, on zaś trzymał ją tak mocno, że fiszbiny wbiły jej się w skórę. Z uderzeniem godziny zniknęła cała udawana nonszalancja, echo dzwonu wibrowało w ruchu ich ciał, ocierających się o siebie rytmicznie.

Rye pociągnął ją za sobą na ziemię i upadł głową na jej kolana, tonąc w powodzi białych riuszek. Wyciągnął rękę, przegiął Laurę ku sobie, a ona składała pocałunki na jego zamkniętych powiekach, skroniach, zagłębieniu pod nosem, w kąciku ust, na szyi…

– Och, Rye, wszędzie poznałabym twój zapach. Nawet gdybym oślepła, nie pomyliłabym cię z żadnym innym mężczyzną. Mmmm – mruknęła z nosem zakopanym w miękkie włosy za jego uchem. Rye zachichotał, nie otwierając oczu.

– Czym pachnę? – zainteresował się.

– Cedrem, dymem i solą.

Znów się zaśmiał, potem nakrył ustami jej usta.

Przesunęła dłońmi po jego twardych mięśniach, on tymczasem nacisnął dłonią bok jej piersi, kciukiem sięgając środka, aż sutek nabrzmiał boleśnie, domagając się uwolnienia z ciasnego stanika.

Włożyła dłoń między jego koszulę a pokrytą miękkim włosem pierś. Łańcuszek, o który zawadziła palcem, był rozgrzany od ciała. Rye z chrapliwym jękiem wtulił twarz w jej dekolt, rozchylając łapczywie usta. Poczuła powiew gorącego oddechu i szarpnięcie, gdy zębami złapał materiał sukni.

– Nosisz bryklę? – spytał, uwalniając twarz z białego muślinu.

– Noszę – Laura powiodła palcem wzdłuż linii bokobrodu, od pulsującej na skroni Rye'a żyłki do zakrzywienia pod kością policzkową. – Codziennie od dnia, w którym mi ją dałeś.

– Niech sprawdzę. – Przez chwilę jeszcze jednak nie ruszał się z jej kolan, przypatrując się delikatnym różowym policzkom i brązowym oczom, których powieki przymrużyły się w oczekiwaniu. Potem podniósł się, oparł dłoń tuż obok jej biodra i spojrzał jej prosto w oczy. – Obróć się – polecił łagodnie.

Ukląkł za nią, z szelestem odgarniając spódnicę. Włosy, spięte w kaskadę drobnych loczków, spadały jej na kark. Odsunął je, muskając szyję końcami palców, co samo w sobie było bardzo zmysłowe. Wyobraziła sobie jego dłonie, mocne i zręczne, zdolne świetnie sobie radzić zarówno z twardym dębowym drewnem, jak i z kobiecym ciałem. Te dwa kontrastujące ze sobą obrazy podnieciły ją jeszcze bardziej. Rye tymczasem rozpiął suknię aż do pasa. Laura oswobodziła ręce z rękawów i sięgnęła do guzika halki. Rye położył jej rękę na plecach i zaczął delikatnie głaskać zaznaczający się wzdłuż kręgosłupa rowek. Suknia i halka leżały teraz na trawie jak płatki lilii, której środek stanowiła Laura.

Niczym pszczoła spijająca nektar, Rye schylił głowę, pocałował ją w ramię, a potem wyprostował się, by rozluźnić sznurówki gorsetu. Rozchylały się cal po calu, ukazując zgniecioną koszulę. Gestem polecił jej, by wstała. Podniosła się na drżących nogach, opierając się o niego, by nie upaść, gdy będzie wychodzić ze sztywnego, płócienno – fiszbinowego futerału. Nadal stała tyłem do Rye'a, odziana tylko w pantalony i koszulę. Silne opalone dłonie zacisnęły się na jej biodrach i powoli obróciły ją z powrotem. Rye sięgnął do wstążki, ściągającej dekolt koszuli na piersiach, ale nagle zawahał się.

– Sama się rozbierz. Chcę na ciebie patrzeć. Na morzu prześladował mnie ten obraz.

Skierował jej dłonie wnętrzem do góry, ucałował każdą z nich i położył je na wstążkach. Potem przysiadł na piętach, wspominając ich pierwsze wspólne noce.

Laura powoli rozluźniła wstążki. Ogarnęła ją dziwna mieszanka podniecenia i zakłopotania; czuła się zarazem grzeszna i wniebowzięta. Rye nie spuszczał z niej wzroku. Złapała dolny brzeg sięgającej pasa koszulki, ściągnęła ją przez głowę i opuściła ręce, wypuszczając z palców wiotki łaszek.

Oczy Rye'a przebiegły po jej nagich piersiach, wystawionych teraz na słońce. Stała całkiem bez ruchu, gdy podniósł się na kolana, delikatnie ujął jej biodra i przyciągnął ją do siebie, by ucałować odgnieciony wzdłuż mostka ślad brykli. Potem całował każdą czerwoną zmarszczkę; wiódł po nich końcem języka poczynając od ciepłego zagłębienia pod piersią, w dół, aż do pasa. W końcu objął wargami ciemny, słodki sutek.

Laura zamknęła oczy, poddając się ekstazie. Jedną rękę zaciskała na ramieniu Rye'a, drugą błądziła po jego włosach, a gdy zaczął ssać jej pierś, uchwyciła się go kurczowo. Spazmy pożądania przebiegały jej ciało jak pchnięcia nożem.

– Myślałem, że znam cię na pamięć, ale w marzeniach nigdy nie byłaś tak doskonała, skarbie. Co za delikatna skóra… – wymruczał Rye, okrążając czubkiem języka skurczony z podniecenia sutek.

Laura sięgnęła przez jego ramię, żeby wyszarpnąć mu koszulę ze spodni. Nie wystarczał jej już ubrany. Rye posłusznie pochylił się, uniósł ręce.

Wtuliła twarz w miękką tkaninę, wdychając jej zapach. Niecierpliwa dłoń jednak wyrwała jej koszulę i odrzuciła na bok.

– Usiądź – odezwał się Rye chrapliwym głosem. Laura usłuchała go natychmiast. Opadła na trawę, odchylając się do tyłu. Patrzyła zafascynowana, jak Rye unosi jej stopę i zdejmuje trzewik. Rzucił go za siebie, zsunął pończochę i sięgnął po drugą nogę.

Tym razem nie spuszczał oczu z jej twarzy. Laura zaś śledziła każdy etap tego podniecającego procesu, każde drgnienie mięśni rozbierających ją rąk. Drugi but i pończocha wylądowały w trawie. Rye ujął w obie dłonie jej stopę i potarł kciukiem wrażliwe wnętrze. Jego wzrok nadal przesuwał się po rozczochranych włosach Laury, nagich piersiach i wymiętych pantalonach.

– Jesteś piękna – rzekł.

– Mam rozstępy na brzuchu.

– Nawet one są piękne. Uwielbiam je. Siedząc nadal na piętach z szeroko rozstawionymi kolanami, uniósł jej stopę i pocałował wygięcie, potem wgłębienie za kostką, patrząc przy tym, jak wargi Laury rozchylają się i wysuwa się spomiędzy nich czubek języka. Oparł jej podeszwę o swoją pierś, poruszając nią w małym kręgach. Zafascynowana chłonęła każdy jego ruch. Ząb narwala obijał się o jej palce u nóg.

Uśpione od pięciu lat zmysły Laury obudziły się gwałtownie, gdy Rye stopniowo opuszczał jej stopę z piersi na brzuch, do pasa i niżej, opierając ją w końcu na swej gorącej, nabrzmiałej męskości. Przymknął oczy i jęknął. Nacisnęła mocniej. Zakołysał się i spojrzał na nią wzrokiem, w którym gorzała niepohamowana namiętność.

– Pragnę cię dziś bardziej niż wtedy, gdy miałem szesnaście lat – szepnął, ujmując ją za kostkę. Żar jego ciała buchał nawet przez spodnie.

Głowa Laury odchyliła się w tył, powieki opadły.

– Już myślałam, że nigdy nie poczuję na sobie twych rąk – powiedziała ochryple. – Pragnęłam ich od… od dnia, w którym wyruszyłeś w rejs. To, co się dziś ze mną dzieje, nie zdarzyło się nigdy… przez cały ten czas.

– Opowiedz mi, co się dzieje – zaśmiał się gardłowo, pochylając się nad nią i całując jej odkrytą szyję. Jego dłoń odnalazła gorący, wilgotny trójkąt, gotowy na jego przyjęcie.

Jedyną odpowiedzią był zdławiony jęk, bardziej wymowny niż jakiekolwiek słowa. Biodra Laury zapraszająco wygięły się w górę. Dotknął jej kobiecości przez pantalony, jak wtedy, w szczenięcych latach, ona zaś otarła się o jego dłoń.

– Pokaż mi się cała – rzekł błagalnie z ustami wtulonymi w jej szyję.

Laura uniosła ociężałą głowę.

– Za chwilę. – Popchnęła go lekko. Rye upadł w trawę, opierając się na łokciach. Teraz role się odwróciły. – Twoje buty – rzuciła rozkazująco.

Bezceremonialnie podniosła jego lewą nogę, natężając się, żeby ściągnąć but. Rye nie mógł powstrzymać uśmiechu, widząc grymas wysiłku na twarzy Laury.

– Czemu… nosisz… takie ciasne buty? – wysapała. – Dawniej były… luźniejsze.

– Są nowe – odrzekł, przyglądając się z uciechą, jak odwraca się i okrakiem siada mu na nodze, migając mu przed nosem różowymi piętami.

– Szkoda, że się nie widzisz, urwisie! – parsknął.

– Nie chce… zejść… – W tej samej chwili but nareszcie się zsunął i Laura omal nie zaryła nosem w ziemię. Roześmiała się, cisnęła but przez ramię i wsunęła dłoń do nogawki, chwytając brzeg wełnianej skarpety.

– Ja ją zrobiłam? – zapytała, przyglądając się jej bacznie.

– Nie, inna dama – w oczach Rye'a zamigotały złośliwe iskierki.

– Ach, tak? – zmarszczyła brwi.

– Moja matka. Znalazłem je w domu.

Laura natychmiast rozpogodziła się. Skarpetka pofrunęła przez łąkę, a w chwilę za nią drugi but i następna skarpeta.

Rye zerwał się nagle i poturlał Laurę po trawie, aż brakło jej tchu. Potem padł na nią i zajrzał w ciemne, błyszczące oczy, chętne usta, przesłonięte częściowo pasmem splątanych włosów, które spadło jej na twarz. Jego wargi nie zważając na nic wpiły się w jej usta, rozwierając je całkiem i wypełniając językiem. Lewa dłoń ściskała plecy Laury, prawa zaś niemal brutalnie ugniatała pierś. Kolano Rye'a szorstko wdarło się pomiędzy jej nogi. Wijąc się szaleńczo, przewrócili się na bok, złączeni pocałunkiem, w którego nieokiełznanej pasji brakło miejsca dla subtelności.

– Rye, Rye, nareszcie… Czy to naprawdę ty?

– Tak, to ja, i mam do odrobienia pięć lat. – Jego oddech huczał jak sztormowy wiatr, pierś unosiła się gwałtownie, a w błękitnych oczach szalał pożar. Nagle wypuścił ją, ukląkł nad nią i obcesowo zaczął rozpinać spodnie. Potem zerwał się i jednym płynnym ruchem pociągnął ją za sobą do pozycji stojącej.

Męskie spodnie i damskie pantalony jednocześnie opadły na ziemię. Laura i Rye mierzyli się wzrokiem niczym dzieci natury, z których jedno miało na sobie tylko ząb narwala, drugie zaś sieć czerwonawych, znikających już zmarszczek. Przez krótką chwilę napawali się widokiem swoich nagich ciał, stojąc w wysokiej trawie, oplatanej winoroślą.

Gdy padli sobie w ramiona, siła uścisku omal nie odebrała im resztek tchu. Laura poczuła, że jej stopy odrywają się od ziemi. Rye uniósł ją w górę, całując jej usta i radośnie zakręcił się dokoła.

Po chwili Laura zaczęła się wyrywać.

– Rye, postaw mnie, chcę cię pieścić.

– Dotknij mnie tylko, a będzie po wszystkim – rzekł brutalnie.

– Chryste, to już pięć lat!

– Wiem, kochany. Ja też czekałam pięć lat… – Widząc zdziwienie w jego oczach, zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo. – Rye…

– głos jej zadrżał – postaw mnie… i kochaj…

Wierzchołki drzew uciekły na boki, gdy silna dłoń ujęła ją pod kolana. W chwilę później jej plecy zostały wciśnięte w trawę. Spojrzała na smagłą twarz, otoczoną błękitnym niebem, na wyprężoną, kołyszącą się męskość… sięgnęła po nią i naprowadziła ją.

Był twardym aksamitem, ona płynnym ogniem. Pierwsze pchnięcie napełniło ją rozsadzającym uczuciem pożądania, którego nie doświadczyła od chwili, gdy po raz ostatni wspólnie celebrowali miłość. Rytm porwał ich oboje i przestali być mężczyzną i kobietą, a stali się jednym.

Prężyli się w promieniach słońca, każdy ruch rzucał drżące cienie na ramiona i twarz Laury. Ząb narwala kołysał się nad jej piersią, potem zaczął rytmicznie uderzać ją w podbródek.

Rye obnażył zęby, chwytając powietrze wielkimi, zachłannymi haustami. Uniosła biodra, wychodząc mu naprzeciw. Tempo wzrosło, jej głowa mocniej wgniotła się w ziemię. Laura zamknęła oczy i wraz z Ryem poszybowała w górę na falach pożogi, która teraz objęła jej wnętrze, wydzierając z ust ochrypły krzyk. Rye jęknął głucho, zbliżając się do szczytu, po czym uderzył w nią tak mocno, że podświadomie chwyciła się traw, by mu nie uciec.

Ciało Laury zadygotało w spełnieniu. Krzyk Rye'a poniósł się nad łąką, gdy końcowy dreszcz okrył jego ramiona lśniącymi kroplami potu.

Upadł na jej pierś, z trudem łapiąc oddech. Po chwili poczuł, że wstrząsa nią cichy śmiech. Podniósł ciężką głowę.

– Patrz, co zrobiliśmy – zachichotała. W dłoniach ściskała kawały wyrwanej z korzeniami darni. Uniosła obie ręce nad głową, wyrzuciła snopy traw za siebie i mocno oplotła ramionami jego barki. Rye przewrócił się na bok i otrzepał jej dłonie.

– Czyżbym potraktował cię zbyt brutalnie? Uśmiechnęła się do niego czule.

– O, nie, kochany. Właśnie to było mi potrzebne.

– Lauro… – objął ją łagodnie, zamknął oczy i wtulił twarz w jej włosy. – Kocham cię, kobieto, kocham cię.

– I ja cię kocham. Kocham cię, odkąd poznałam, co oznacza to słowo.

Leżeli przytuleni, a bicie ich serc stapiało się w jedno. Słońce delikatnie spijało pot z ich ciał. Po kilku minutach Rye przewrócił się na plecy i wyciągnął ramiona nad głową. Laura leżała na boku, palcami prawej ręki przebierała leniwie włosy na jego piersi. Nie otwierając oczu sięgnął po jej rękę, podniósł ją do ust i odłożył z powrotem.

– Lauro?

– Mhm?

– Co miałaś na myśli mówiąc, że czekałaś na to pięć lat? Milczała przez chwilę, po czym stwierdziła sucho:

– Nic. Nie powinnam była tego mówić. Rye przyjrzał się niebu, po którym płynął samotny biały obłok.

– Dan nie zadowala cię w pełni, czy tak?

Przysunęła się bliżej i dłonią zakryła mu usta.

– Nie chcę o nim rozmawiać.

Rye przewrócił się na bok, oparł brodę na dłoni.

– Ale o to chodziło? – Powiódł czubkiem palca pomiędzy jej piersiami, ku kępce kędzierzawych włosów, które zatrzymały w sobie ciepło słońca i ciepło jego ciała. Laura drgnęła, choć oczy miała nadal przymknięte. Rye zdecydowanie nakrył dłonią ciemny trójkąt. – To należy do mnie – rzekł. – Zawsze było moje i myśl, że teraz on się tym napawa, przyprawiała mnie o męki każdej nocy, którą spędziłem samotnie po powrocie. Ale chyba jednak nie posiadł cię całkowicie. – Leciutko cmoknął ją w policzek. – Cieszę się.

Laura otworzyła oczy.

– Rye, nie miałam prawa tego mówić. Powinnam… Zamknął jej usta pocałunkiem. Potem uniósł głowę i kciukiem pogładził jej brodę.

– Lauro, razem uczyliśmy się miłości. To daje nam pewne prawa. Laura wszakże stanowczo stroniła od tematu, który mógłby przyćmić jej radosny nastrój. Uśmiechnęła się.

– Wiesz, na co mam ochotę od twojego powrotu?

– Wydawało mi się, że właśnie to zrobiłaś.

– Nie, nie to. Właściwie to też, ale… chciałam dokładnie zbadać każdy ślad po ospie i twoje bokobrody. – Dotknęła ich ostrożnie. – O, tak…

Rye ze śmiechem przewrócił się na plecy, wciągając ją na siebie.

– Badaj, co tylko chcesz – zezwolił.

Odnalazła koniuszkiem języka wszystkie siedem znamion, kończąc na górnej wardze. Potem powiodła dłońmi wzdłuż jego bokobrodów i zajrzała mu w oczy.

– Podobają mi się – orzekła. – Są takie… męskie. Kiedy cię pierwszy raz ujrzałam, wyglądałeś… no, prawie jak nieznajomy, ktoś pociągający, lecz niedostępny.

Leniwie powiódł ręką po jej biodrze.

– Nadal wydaję ci się obcy? – zapytał z uśmiechem.

– Pod pewnymi względami się zmieniłeś.

– Jak?

– Na przykład zawsze stoisz tak, jak gdyby okręt w każdej chwili miał się zakołysać. Mówisz też inaczej. Kiedyś wyrażałeś się tak samo jak my, a teraz używasz różnych dziwnych słów i połykasz zgłoski. Obawiam się, że tak ci już zostanie, ale ponieważ jest to czarujące, nie mam nic przeciwko temu.

Rye czule klepnął ją w pośladek.

– Głodna?

– Jak wilk. Zaśmiał się, białe zęby błysnęły w słońcu. Klepnął ją jeszcze raz i rozkazał:

– Wobec tego zejdź ze mnie, wziąłem ze sobą prowiant. Zanim zdążyła wykonać polecenie, została bez pardonu zrzucona na trawę. Usiadła, krzyżując nogi, gdy tymczasem Rye poszedł po swoją torbę. Laura patrzyła, jak w marszu napinają się silne mięśnie jego pośladków i ud. Wyciągnięty obok rzeczy Rye'a pies natychmiast poderwał się czujnie. Rye przyklęknął na jedno kolano, podrapał go czule i potarmosił za ucho na znak swoich uczuć. Potem oboje wrócili do Laury.

Patrzyła na nich, gdy się zbliżali, i uniosła się nieco na powitanie Rye'a, jakby nie było go cale wieki.

– Chodź no tutaj – wyciągnęła do niego ramiona. Stanął tuż przed nią. Przycisnęła twarz do jego podbrzusza i wiotkiego teraz członka, po czym cofnęła się i spojrzała mu w twarz, którą pochylał nad nią z uśmiechem.

– Jesteś pięknym mężczyzną. Mogłabym bez końca patrzeć, jak tak chodzisz sobie nago po łące, i nigdy by mi się to nie znudziło. Kocham cię – oplotła ramiona wokół jego ud.

W niebieskich oczach Rye'a malowało się spełnienie, jakiego nie zaznał od powrotu.

– I ja cię kocham, Lauro Dalton – powiedział. Rozdzielił ich zimny, mokry nos Łajby. Laura odskoczyła, ze śmiechem łajając psa, Rye natomiast czule pogłaskał go po łbie.

– Jest zazdrosna – wyjaśnił, rozwiązując siatkę.

– Co tam masz? – zapytała. Jego dłoń zagłębiła się w środku.

– Pomarańcze! – wykrzyknął nagle, rzucając owoc wysoko ponad głowę. Laura złapała go ze śmiechem. – Dla kobiety, która lubi się dzielić pomarańczami ze swoim mężczyzną w niebywale zmysłowy sposób. – Jego kpiarski uśmieszek był zaraźliwy.

– A, pomarańcze… Powinniśmy byli zaprosić tu również DeLaine Hussey. Ta dama od lat nie może się doczekać, kiedy położy łapkę na twoich pomarańczach.

– Ale ja mam ochotę częstować tylko ciebie – oświadczył stanowczo Rye. Filuterny dołeczek w jego policzku pogłębił się jeszcze, gdy ujrzał, jak Laura siedzi na piętach z wypiętym biustem, ledwie przysłoniętym parą owoców, które trzymała w rękach.

– Moje pomarańcze też są tylko dla ciebie – odparowała z niewinną miną.

Rye uniósł dłoń, żeby nacisnąć owoc.

– Mmmm… masz ładne, duże, soczyste pomarańcze. Zaraz je zjem. – Pochylił głowę, jak gdyby rzeczywiście chciał ją ugryźć, ale Laura odtrąciła go.

– Zapomina pan o dobrych manierach, panie Dalton! Najpierw trzeba grzecznie poprosić.

Przewrócił ją na ziemię i potoczyli się razem, odprowadzani rozleniwionym wzrokiem Łajby.

– Pokażę ci, jak się je pomarańcze, ty mała łasico! Podczas szamotaniny jeden owoc wypadł na trawę, Rye złapał drugi. Zmusił Laurę do poddania się, przytrzymał ją i ukląkł, przyciskając kolanem jej pierś.

Próbowała go odepchnąć, śmiejąc się resztką tchu.

– Udusisz mnie!

– I wreszcie będzie spokój – rzekł, obierając pomarańczę. Pierwszy kawałek skórki wylądował Laurze na policzku. Potrząsnęła głową, żeby go strącić.

– A zatem – ciągnął Rye – najpierw trzeba pomarańczę obrać:, o, tak… – następny kawałek omal nie wpadł jej do oka.

– Rye, ty przerośnięty gburze!

– Ale nie obiera się całej, żeby było za co trzymać… Pac! Fragment skórki puknął ją w nos. Laura zmarszczyła się, z całej siły odpychając jego kolano.

– Zejdź ze mnie! Rye z namaszczeniem dalej robił swoje, nie zwracając najmniejszej uwagi na jej wysiłki.

– A kiedy odsłonisz już najbardziej soczystą część… – ciągnął, upuszczając następny kawałek skórki na górną wargę Laury – można zacząć jeść.

Wciąż starała się go odepchnąć, zagryzając usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Dostojny i krzepki, przygniótł ją do ziemi i, wpatrując się w jej oczy, wbił zęby w pomarańczę. Patrzyła to na jego wargi, pokryte słodkim sokiem, to na jego nagą męskość, kołyszącą się tuż nad nią. Rye odgryzł następny kęs, leniwie przeżuł go i połknął.

– Chcesz trochę? – spytał, unosząc brwi.

– Chcę.

– Ale co chcesz?

– Pomarańczę.

– A gdzie maniery? Najpierw trzeba grzecznie poprosić.

– Czy mogę dostać pomarańczę? Wzrok Rye'a prześliznął się po piersi Laury przypłaszczonej jego kolanem, po białym brzuchu, ciemnym trójkącie włosów, i niespiesznie wrócił na jej twarz.

– Myślę, że tak – rzekł poważnie. Owoc zbliżył się powoli do jej ust. Rozchyliła je pomału, aż soczysty miąższ dotknął jej zębów. Odgryzła kawałek drapieżnym szarpnięciem, nie spuszczając płonącego wzroku z jego błękitnych, zwodniczo chłodnych oczu. Rye zaczął przesuwać kolanem po jej piersi, aż sutek nabrzmiał od dotyku owłosionej skóry. Laura przełknęła i oblizała wargi.

– Mniam… słodkie – wymruczała.

– Sama słodycz – powtórzył ochryple. Jego wzrok wypalał w niej dziurę.

– Twoja kolej – powiedziała cicho.

– Tak… Jego ciemna dłoń przesunęła się nad nią, trzymając pomarańczę.

Mocny przegub, błękitne żyły biegnące wierzchem dłoni stwardniałej od ciężkiej pracy, świadczyły o sile. Palce Rye'a z wolna zaczęły ściskać owoc. Pierwsze chłodne krople pociekły na pierś Laury. Strużka soku pełzła w dół do pępka, potem do pachwiny.

Jasna głowa Rye'a nachyliła się nad nią, język powędrował słodką, wilgotną ścieżką. W sercu Laury rozszalała się burza.

Rye przeżył na morzu pięć lat w towarzystwie osamotnionych mężczyzn. W czasie rejsu tęsknoty i wspomnienia układały się w słowa. Wiele się nauczył z tych opowieści.

Spijając z niej słodki sok, dał jej rozkosz, o jakiej dotąd nawet nie marzyła. Potem obrał następną pomarańczę i wręczył ją Laurze. Jej oczy rozszerzyły się, ale wzięła owoc, i teraz z kolei Rye legł na wznak, by i ona mogła się czegoś nauczyć.

Загрузка...