ROZDZIAŁ 18

Gdy Rye wrócił do izby, McColl był w sypialni. Laura rozdmuchała ogień w piecu i gotowała wodę na herbatę. Słysząc jego kroki, obejrzała się z imbrykiem w dłoni. Rye, zajęty Danem, dotąd nie miał czasu się jej przyjrzeć. Teraz spostrzegł, że ginie cała w szlafroku z miękkiej różowej flaneli, zapiętym skromnie aż po samą szyję. Wystawały spod niego tylko stopy w szarych, robionych na drutach pończochach. Ogień tańczył na palenisku, podświetlając od tyłu jej włosy, splecione w luźny warkocz. Kiedy zwróciła głowę w jego stronę, krótsze pasemka wokół twarzy zdawały się iskrzyć.

Rye zadygotał, włożył zmarznięte dłonie za pas, by je rozgrzać, lecz dreszcz nie ustawał. Po raz pierwszy od powrotu oglądał Laurę w domowym negliżu – taką, jaką zapamiętał z dawnych małżeńskich dni. Laura, jak gdyby wyczuwając jego myśli, postawiła imbryk i nachyliła się nad kuchnią. Warkocz zakołysał się między jej łopatkami.

Z westchnieniem Rye odsunął od siebie te niepokojące myśli i skupił się na problemie, który stał przed nim teraz. Nie była to odpowiednia pora na wspominki czy pobożne życzenia.

Mijając dziecinne łóżko spostrzegł, że Josh patrzy na niego. Spojrzał z troską w błękitne oczy dziecka. Słaby odblask światła wystarczył, by Rye zobaczył w nich strach i niewypowiedziane pytania. Schylił się, wygładzając zszytą z kwadratów kołdrę, którą Josh był przykryty.

– Twój tatuś… – urwał. Nie, nie tak. Mały znał prawdę, nie musiał się przed nim zgrywać. – Dan wyzdrowieje – rzekł cichym, lecz szorstkim głosem. – Przyrzekam ci to, synu. Razem z twoją mamą dopilnujemy tego.

Mała bródka zadrżała i na jasnych rzęsach nagle zabłysły łzy.

– Musi wyzdrowieć… – odezwał się drżący głosik – bo… bo obiecał, że nauczy mnie jeździć na łyżwach.

Rye poczuł, że też chce mu się płakać. Przyklęknął obok łóżka, podciągnął kołdrę pod brodę chłopca i przez chwilę przytrzymał dłoń na jego piersi. Przez pościel czuł, że wznosi ją trwożny, urywany oddech. Serce wezbrało mu miłością i pochylił się, żeby zrobić to, o czym marzył od dawna: złożyć pocałunek na czole swego syna.

– Przysięgam ci, że wyzdrowieje – szepnął z ustami wtulonymi w rozgrzane włoski, których zapach różnił się od wszystkich dotąd mu znanych, był mleczny i łagodny, zmieszany z wszechobecnym aromatem woskownicy. – A tymczasem możesz sobie popłakać – dodał. – To dobrze ci zrobi i pomoże zasnąć.

Zanim skończył mówić, Josh już płakał. Zdając sobie sprawę, że chłopcu jest wstyd, Rye dodał poufnym tonem:

– Sam nieraz płakałem, więc się na tym znam.

– Pła… płakałeś? – Josh podciągnął kołdrę do oczu.

– Pewnie. Płakałem, gdy dowiedziałem się, że moja mama umarła, i kiedy… mniejsza z tym, było wiele takich sytuacji. Dziś też omal nie rozpłakałem się tam, na schodkach, ale wiedziałem, że jeśli to zrobię, łzy mi zamarzną i będę w kłopocie.

Jakoś w ciągu tej rozmowy łzy Josha obeschły. Rye jeszcze raz pogłaskał go po głowie.

– Śpij, synku.

– Dobranoc. Kiedy się wyprostował, spostrzegł, że Laura przez cały czas go obserwuje. Ręce miała kurczowo splecione, zębami przygryzła dolną wargę. Panowała nad sobą, lecz na jej twarzy malowała się bolesna czułość. Rye zerknął w stronę sypialni, skąd przyglądał im się McColl. Laura obróciła się za jego wzrokiem i zmieszana zakrzątnęła się wokół kuchni. Zdjęła z haczyków trzy kubki i postawiła je na stole.

– Gdzie jest Łajba? – rozległo się z kąta. Rye obejrzał się.

– Na dywaniku pod drzwiami.

– A mogłaby do mnie przyjść? Na cichą komendę pies podbiegł do Rye'a stukając pazurami.

– Waruj – rzekł Rye i pies posłusznie ułożył się przy łóżku Josha.

Malec wychylił się, żeby go pogłaskać, i błagalnie zerknął na matkę.

– Mamo, a mogę ją wziąć tu, do siebie?

Mina Laury świadczyła, że ten pomysł wcale się jej nie podoba, toteż Rye wtrącił szybko:

– Łajba nie jest przyzwyczajona spać w łóżku, tylko obok, Josh. Będzie tuż przy tobie.

– A będzie tu, kiedy się obudzę? Błękitne oczy Rye'a pochwyciły spojrzenie ciemnych oczu Laury.

– Tak, będzie tu. Stojący w drzwiach aptekarz odchrząknął dyskretnie.

– Będzie mi potrzebna gorąca woda – oznajmił. Laura zaparzyła herbatę i wręczyła mu czajnik.

– Jeśli potrzeba więcej, zaraz dogotuję. McColl mruknął coś pod nosem i znów zniknął w sypialni. Laura nalała herbaty do dwóch kubków i usiadła przy stole naprzeciw Rye'a. Ogień trzaskał, wiatr wył za oknem, z sypialni dobiegał chlupot nalewanej wody.

Rye po raz drugi uniósł kubek do ust, gdy ostrzegł go jakiś szósty zmysł. Skoczył na równe nogi, potrącając ławę, i rzucił się do bokówki, gdzie stanął jak wryty.

– Co ty, do licha ciężkiego, wyprawiasz, McColl? – syknął z furią.

Laura podbiegła do nich i spojrzała ze zgrozą na parującą bańkę, którą aptekarz umieścił na odkrytej piersi Dana.

– Trzeba przywrócić mu krążenie… – McColl wyjął żelaznymi szczypcami następną bańkę z wypełnionej wrzątkiem miski. Niemal w tej samej chwili zarówno szczypce, jak i bańka zostały mu wytrącone z rąk.

– Wynoś się stąd! – ryknął Rye – I zabierz ze sobą te przeklęte bańki!

Rozejrzał się pospiesznie, szukając czegoś, czym mógłby podważyć przyssany do ciała brzeg. W końcu użył szydła i chwytając szklaną półkulę przez ścierkę, zdjął ją delikatnie. Spod bańki wydostał się obłoczek pary. Na widok kolistego oparzenia, Rye zaklął:

– Cholerny dureń!

– Dureń? – rozwścieczony aptekarz zgromił go wzrokiem. – Śmiesz nazywać mnie durniem?

Stawianie baniek było powszechną praktyką, wierzono bowiem, że powstała próżnia wyciąga złą krew na powierzchnię i w efekcie leczy płuca. McColl fuknął zatem z pogardliwą wyższością:

– Prostaczkom często się wydaje, że o medycynie wiedzą więcej od uczonych!

– Ładny mi uczony! Poparzyłeś go, głupcze! Do tego niepotrzebnie! – Twarz Rye'a była blada z wściekłości, a od jego głosu trzęsły się ściany.

– Ja nie wymyśliłem tej kuracji, Dalton. Ja ją tylko stosuję.

– I czerpiesz z tego niezmierną przyjemność! – Rye z trudem panował nad sobą, bo zdawał sobie sprawę, że gdyby nie pojawił się w porę, McColl zdążyłby pokryć całą pierś Dana bolesnym panaceum. Gdyby jeszcze przejawił cień współczucia w stosunku do pacjenta!

Zamiast tego z urażoną miną podniósł upuszczoną bańkę, chroniąc dłoń chusteczką, po czym podszedł do wezgłowia, żeby spakować torbę.

– Oparzenia to niekorzystny efekt uboczny, ale w sumie pacjent tylko na tym zyskuje – rzekł wyniośle.

Takiej głupoty i bezduszności Rye już nie ścierpiał. Szybko przyłożył bańkę do policzka McColla.

Aptekarz szarpnął się, krzyknął i delikatnie dotknął palcami oparzenia, które z wolna przybierało czerwony kolor. Zmierzył Rye'a nienawistnym wzrokiem.

– Jesteś szalony, Dalton! – warknął. – Najpierw wzywasz mnie na pomoc, a potem odczyniasz te swoje gusła i nie pozwalasz mi zastosować ogólnie przyjętych metod! Dopilnuję, żebyś zapłacił mi za… za tę zniewagę!

– Na ile jeszcze sposobów chciałeś go torturować? Kto tu zwariował: ja czy ty i tobie podobni, którzy dopuszczają się okrucieństw w imię medycyny? I nie wzywałem ciebie, a doktora Foulgera, choć zaczynam wątpić, czy jego metody nie są równie ponure, jak twoje. I jak ci smakowało, McColl, co? Miło zostać oparzonym? Wyobraź sobie, że Dan lubi to nie bardziej od ciebie!

– Z każdym zdaniem Rye następował na aptekarza, który cofał się aż do drzwi bokówki. – A teraz zabieraj swoją cenną torbę, zmiataj stąd i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy!

– Ale… moje bańki! – McColl zerknął na komodę, gdzie wciąż stał gorący czajnik.

– Zostaną tam, gdzie są! – dokończył za niego Rye. – Precz!

– Trzęsącym się ze złości palcem wskazał drzwi. Aptekarz złapał płaszcz i czmychnął.

Laura, wstrząśnięta, pochyliła się nad mężem. Jak można było dręczyć pacjenta, który był za słaby, żeby sam zaprotestować przeciw takiemu leczeniu! Koliste oparzenie było krwistoczerwone i już zaczynało podbiegać osoczem.

– Chryste, patrz, co ten głupek narobił! – Rye wypadł na zewnątrz i wrócił z garścią śniegu.

Na piersi Dana śnieg zaraz zaczął topnieć. Laura ścierała spływające strumyczki szmatką poplamioną brandy.

– Och, Rye, jak on mógł to zrobić? – w oczach Laury pojawiły się łzy.

Rye nadal trząsł się z wściekłości.

– Ten człowiek to osioł, on i jemu podobni! To, co robią – wszystkie te bańki, pijawki, puszczanie krwi – to po prostu zbrodnia! Powinni najpierw wypróbować te metody na sobie, zanim zaczną katować pacjentów!

– Zaraz zrobię maść. Co z jego palcami? Rye z wolna ochłonął. Obejrzał palce Dana, które były już cieplejsze i zaczynały krwawić. Podniósł na Laurę udręczony wzrok.

– Nie będę cię okłamywał, kochana. Dan wiele się nacierpi, zanim z tego wyjdzie.

Spojrzeli bezradnie na nieprzytomnego, potem na siebie.

– Wiem – powiedziała szybko Laura. – Ale będziemy tu, by się o niego troszczyć. Oboje.

Światło świec podkreślało bruzdy znużenia na twarzy Rye'a. Ślad po ospie kładł się równym okrągłym cieniem. Laura cicho odwróciła się i wyszła z sypialni.

Dłonie Dana owinęli lnianym bandażem i wdziali na nie rękawiczki, na oparzenie zaś nałożyli balsam z czarciej leszczyny i okryli je kawałkiem miękkiej flaneli. Potem otulili chorego puchową pierzyną i wycofali się do głównej izby.

Laura postawiła dzbanek z herbatą na piecu, lecz ściągnęły ją ciche słowa Rye'a:

– Popatrz tylko… Rye stał przy łóżku Josha. Podeszła do niego i zobaczyła, że malec śpi jak zabity, Łajba zaś pochrapuje zwinięta w kłębek na jego nogach.

Na twarzy Laury po raz pierwszy od dawna odmalował się spokój. Wiatr tłukł okiennicami, polano w piecu osunęło się z cichym szelestem. Rye miał ochotę otoczyć Laurę ramionami, oprzeć policzek na jej głowie, zamknąć na chwilę oczy, napawając się jej bliskością. Zamiast tego zatknął dłonie za pas i rzekł ze skrępowaniem:

– Przepraszam cię, Lauro. Wiem, że nie lubisz, kiedy psy wylegują się w łóżkach. Zaraz każę jej zejść.

– Nie. Josh potrzebuje jej tak samo, jak… – omal nie dodała „jak ja ciebie”.

Ostre spojrzenie Rye'a uświadomiło jej, że domyślił się reszty.

– Dzięki, że przyszedłeś – powiedziała, żeby przerwać ciszę.

– Nie musisz mi dziękować, Lauro, przecież wiesz. Nic nie jest ważne, kiedy ty albo Dan mnie potrzebujecie. – Zadumał się na chwilę, kącik jego ust wygiął się w niewesołym uśmiechu. – Zabawne, prawda? Najwyraźniej wie o tym cała wyspa. Kiedy go znaleźli, poszli prosto do mnie… Podobnie wieść o moim utonięciu została przekazana w pierwszej kolejności właśnie jemu…

Milczeli przez chwilę. Laura rozmyślała nad tym, jak rzeczywiście splatały się i odwracały role obu mężczyzn w jej życiu. Potem przyznała:

– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Nie odważyłabym się sprzeciwić McCollowi. Poza tym, skąd mam wiedzieć, co jest dobre dla Dana?

Rye westchnął i zerknął w stronę bokówki.

– Miejmy nadzieję, że zrobiliśmy wszystko dla jego dobra – rzekł i zapytał: – Masz jeszcze herbatę?

Po chwili Laura postawiła na stole dwa kubki. Rye ze znużeniem opadł na ławę. Zajrzał do garnuszka.

– Pamiętałaś, że lubię z miodem?

– Oczywiście. Chyba setki razy robiłam ci herbatę z miodem i gałką muszkatołową.

Gorący, korzenny płyn przywoływał wspomnienia, które niebezpiecznie było wskrzeszać.

– Na statku – rzekł Rye – nocą, w burzy śnieżnej nieraz wspominałem, jak siadywaliśmy przy ogniu. Oddałbym całą swoją dolę za herbatę podaną przez ciebie.

– A ja oddałabym wszystko, żeby móc ci ją przyrządzić – odparła z prostotą Laura.

Po raz pierwszy tak jawnie wyraziła żal. Próbowała nie patrzeć na Rye'a, lecz oczy nie chciały jej słuchać, i od czasu do czasu ich spojrzenia się stykały. Z powagą unosili garnuszki do ust i pili herbatę długimi łykami. Rye wyciągnął wygodniej nogi i trącił pod stołem jej kolano. Pospiesznie siadł prosto i cofnął nogę. Zerknął w stronę pieca, gdzie piętrzyły się formy na świece, koszyki jagód, z których jeden był rozsypany, kociołek i chochla na długiej rączce do nalewania wosku.

– Robiłaś świece?

Kiwnęła głową, spoglądając na niego spod rzęs.

Rye przymknął oczy, głęboko wciągnął w płuca aromat woskownicy i odchylił głowę w tył.

– Ach… – mruknął z zadowoleniem – ileż wspomnień przywodzi ten zapach.

Gęsta jak kadzidło woń przypominała dawne, ukradkowe spotkania w jagodniku. Potem, już po ślubie, urządzili sobie kiedyś orgię luksusu: rozstawili wokół łóżka sześć wonnych świec, których zapach przesycał ich ciała, i kochali się w kręgu chybotliwych świateł.

Teraz, wdychając tę samą woń, byli bardziej świadomi zmysłowego napięcia, niż kiedykolwiek w życiu. Odblaski płomieni tańczyły na ich twarzach, różowy szlafrok Laury wydawał się łososiowy. Herbata, do której oboje uciekali się co chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć, już się skończyła, Laura zatem postanowiła jeszcze raz nastawić czajnik, zanim ten nastrój odurzy ją do reszty. Nim jednak zdążyła wstać, Rye wyciągnął do niej rękę. Spojrzała na nią niepewnie, chwytając garnuszek.

– Nie bój się – rzekł cicho. – Nie zrobiłbym tego Danowi, gdy leży nieprzytomny. Po prostu chciałem potrzymać cię za rękę.

Powoli położyła mu rękę na dłoni. Jego palce objęły ją delikatnie. Szukała w głowie odpowiednich słów, lecz zamiast tego przychodziły jej na myśl same czułostkowe wyznania.

– Rye, dostałam twoją wiadomość o Joshu – powiedziała w końcu, siląc się na rzeczowy ton. – Chciałam ci podziękować, kiedy byłam w warsztacie, ale wpadłam w złość i…

– Lauro, to ja cię przepraszam za to, co wtedy powiedziałem, i za to, że nie zszedłem na dół, gdy przyszłaś odebrać pokrywę. Wiedziałem, że tam jesteś. Słyszałem, jak mówisz ojcu, że chcesz się ze mną widzieć.

– Och, nie, Rye, to ja powinnam cię przeprosić za wszystko, co mówiłam o DeLaine Hussey. Później zdałam sobie sprawę, jakie to nieuczciwe z mojej strony nakładać ci ograniczenia, gdy tymczasem ja sama… – nie dokończyła myśli, a w zamian zapytała: – Skąd wiedziałeś, że Josh zna prawdę?

– Przyszedł do warsztatu, oświadczył, że nie jestem jego ojcem, potem wyrżnął mnie w żołądek i uciekł z płaczem.

Laura odruchowo pogładziła jego dłoń.

– Och, Rye, biedaku…

– Był strasznie wzburzony, martwiłem się potem o niego przez cały dzień i noc. Nie wiedziałem, co dzieje się w tej małej główce, i co ty o tym sądzisz. Potem, kiedy do nas przyszłaś, ja… nawet cię nie zapytałem, skąd się dowiedział i jak to zniósł.

– Dowiedział się od Jimmy'ego – Laura zrelacjonowała wydarzenia tamtego dnia, a gdy skończyła, Rye pogłaskał kciukiem kostki jej palców.

– Opowiedziałaś mu wszystko? Od samego początku?

– Tak. Próbowałam wyjaśnić to tak, by zrozumiał. Mówiłam mu o naszym dzieciństwie i o tym, dlaczego wypłynąłeś w rejs, i jak to było, kiedy myślałam, że nie żyjesz… wszystko, aż do twojego powrotu.

– I jak zareagował?

– Był ciekaw, czy obaj jesteście moimi mężami i czy… – Laura uznała, że mądrzej będzie nie kończyć zdania.

Rye spojrzał na nią przenikliwie i znów wyczuła, że czyta w jej myślach. Zdawała sobie sprawę, że chwyta się nadziei, iż Josh w końcu uzna go za ojca. Zatroskana, zmarszczyła brwi.

– Widzisz, Rye, jego poczucie bezpieczeństwa legio w gruzach. Dostrzegam pewne zmiany i wierzę, że powoli godzi się z faktami, ale naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, co czuje w głębi serca. Chyba wciąż jeszcze nie otrząsnął się z szoku.

Rye westchnął, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w kubek, który przesuwał po stole kolistymi ruchami.

Laura uwolniła dłoń i poszła jeszcze raz nastawić czajnik. Gdy znów usiadła naprzeciw Rye'a, celowo ujęła kubek w obie ręce, i patrząc na unoszące się z niego smugi pary, powiedziała cicho:

– A zatem spotykasz się z DeLaine Hussey.

Rye milczał przez chwilę jak gdyby zastanawiał się, ile jej powiedzieć. W końcu rzekł:

– Spotkałem się z nią kilka razy.

Laura spuściła wzrok. Skoncentrowała się na jego dłoni, na której widniały dwie żyły, rozgałęzione pod jędrną, opaloną skórą.

– Było mi przykro, kiedy się dowiedziałam – wyznała.

– Nie robiłem tego, żeby sprawić ci przykrość. Czułem się osamotniony.

– Wiem.

– Często przychodziła do warsztatu…

– Nie musisz się przede mną tłumaczyć, Rye. Jesteś wolnym człowiekiem.

– Nie czuję się wolny. Nigdy nie zdołam uwolnić się od ciebie. Serce Laury uderzyło mocniej i choć przed chwilą powiedziała, że nie żąda wyjaśnień, nie mogła powstrzymać się od zapytania:

– Lubisz jej towarzystwo?

– Z początku nie, ale… do licha, czy musimy na ten temat rozmawiać? – Rye odwrócił wzrok. – Ona nic dla mnie nie znaczy, zupełnie nic. Kiedy ją pocałowałem…

– Pocałowałeś ją? – Laura spojrzała na niego zaskoczona.

– Daj mi skończyć. Kiedy pocałowałem DeLaine, uświadomiłem sobie, że porównuję ją z tobą, i nagle poczułem się… jak to określić? Chyba nielojalny.

– Widzieliście się później?

– Oj, Lauro, dlaczego wypytujesz mnie o takie rzeczy?

– Bo DeLaine Hussey ostrzy sobie na ciebie zęby od lat.

– Przyjmij do wiadomości, że nie wiążę z nią żadnych planów, chociaż omal… – Rye urwał i napił się herbaty.

– Omal co?

– Nic.

– Co, Rye? – nalegała. Rye zacisnął usta i nachmurzył się, klnąc się w duchu za zbytnią otwartość. Na twarzy Laury wyraźnie malowała się dezaprobata.

– Co: „omal”, Rye?

– No, dobrze, powiem ci. Omal mi się nie oświadczyła! – wykrzyknął z irytacją.

W tym momencie Laura poznała smak goryczy, której Rye zmuszony był kosztować za każdym razem, kiedy widział ją z Danem, albo choćby o nich myślał. Zazdrość mieszała się w niej z gniewem, że inna kobieta śmiała rościć sobie prawa do mężczyzny, którego Laura przez całe życie uważała za swego. Poczerwieniała z gniewu.

– Powtarzam, ona nic dla mnie nie znaczy – rzekł Rye.

– I dlatego planujesz wyjechać z Nantucket i zacząć z nią nowe życie gdzieś w dziczy? Dlatego, że nic nie znaczy? – Laura szukała po omacku, bacznie obserwując reakcje Rye'a. Czuła, że kręci jej się w głowie.

Rye tymczasem ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Wypił herbatę do końca, przejechał dłonią po włosach i zerwał się na nogi.

– Jesteś zmęczona, Lauro. Połóż się, a ja posiedzę z Danem. Jeśli coś się będzie działo, obudzę cię. – Okrążył stół i ujął ją za łokieć, pomagając jej wstać.

Cała krew uciekła Laurze do nóg. Powiedz, że się mylę – błagała go w duchu. – Och, Rye, jak możesz w ogóle rozważać coś takiego!

Nie musiała go pytać o motywy. Jane miała rację: wyspa była za mała dla nich trojga i w końcu to Rye zdecydował się usunąć.

Nawiewany na ścianę śnieg z cichym sykiem osypywał się w dół.

– Połóż się obok Josha – rzekł Rye. – Jakoś się pomieścicie. Nie było innego miejsca, gdzie mogłaby się położyć. Nie miała ochoty spać, ale jeszcze bardziej nie miała ochoty myśleć, i z pewnością nie chciała czytać w niebieskich oczach Rye'a niechcianych prawd. Gdy więc obrócił ją ku alkówce i lekko szturchnął w plecy, nie opierała się.

– Ty też jesteś zmęczony – zaprotestowała słabo.

– Obudzę cię, żebyś mnie zmieniła, kiedy zachce mi się spać – obiecał i delikatnie popchnął ją w stronę łóżka. Potulnie wśliznęła się pod kołdrę. Pies ciążył jej na nogach, więc zwinęła się w kłębek obok Josha. Rye przeniósł fotel do sypialni. Usłyszała ciche stuknięcie o podłogę, a potem głębokie, przeciągłe westchnienie.

Próbowała nie myśleć o DeLaine Hussey i agencie nazwiskiem Throckmorton, ale pod powiekami tworzyły się obrazy. Ostatnim był dziwny widok Rye'a, czuwającego nad Danem, którego życie spoczywało teraz w jego rękach.

Загрузка...