37

Szybko znaleźliśmy ciężarną dziewczynę.

Zanim z rykiem silnika opuściliśmy posiadłość Verne'a, Rachel błyskawicznie wzięła prysznic i zmyła z siebie krew oraz brud.

Pospiesznie sprawdziłem jej opatrunek. Katarina pożyczyła jej letnią sukienkę w kwiaty, z rodzaju tych, które są powiewne, a jednocześnie opięte tam, gdzie trzeba. Kiedy wsiadaliśmy do samochodu, włosy Rachel były jeszcze mokre i pozlepiane. Nie wiem, czy w moim życiu widziałem piękniejszą kobietę pomimo podbitego oka i siniaków. Ruszyliśmy. Katarina uparła się, że pojedzie na rozkładanym tylnym fotelu. Tak więc ja i Rachel usiedliśmy obok siebie. Przez kilka minut nikt się nie odzywał.

Sądzę, że uchodziło z nas napięcie. – Verne mówił – zaczęła Rachel – że należy wszystko sobie wyjaśnić i zacząć od nowa.

Nie odrywałem oczu od drogi.

– Nie zabiłam mojego męża, Marc.

Zdawała się nie przejmować tym, że Katarina jedzie z nami. Ja też się tym nie przejmowałem – Według oficjalnej wersji to był nieszczęśliwy wypadek – przypomniałem.

– Oficjalna wersja to kłamstwo.

Westchnęła. Potrzebowała czasu, żeby dojść do siebie. Nie poganiałem jej. – To było drugie małżeństwo Jerry'ego. Z pierwszego miał dwoje dzieci. Jego syn, Derrick, urodził się z porażeniem mózgowym. Koszty opieki są astronomiczne. Jerry nigdy nie radził sobie ze sprawami finansowymi, ale w tym wypadku zrobił, co było w jego mocy. Nawet wykupił bardzo drogą polisę na życie na wypadek, gdyby coś mu się stało.

Kątem oka widziałem jej dłonie. Nie poruszyły się i nie zacisnęły w pięści. Po prostu spoczywały na jej podołku. – Nasze małżeństwo się rozpadało. Z wielu powodów.

O kilku już wspomniałam. Nie kochałam go. Myślę, że o tym wiedział. Najważniejszym był jednak ten, że Jerry cierpiał na psychozę maniakalno-depresyjną. Kiedy nie brał lekarstw, choroba się pogłębiała. W końcu wystąpiłam o rozwód.

Zerknąłem na nią. Przygryzła wargę i szybko poruszała powiekami, powstrzymując łzy. – Tego dnia, kiedy doręczono mu pozew, Jerry strzelił sobie w głowę. To ja znalazłam go bezwładnie leżącego na kuchennym stole. Obok znajdowała się koperta zaadresowana do mnie. Od razu rozpoznałam pismo Jerry'ego.

Otworzyłam ją. W środku była kartka papieru, a na niej tylko jedno słowo: „Suka”. Katarina położyła dłoń na ramieniu Rachel.

Ja wpatrywałem się w drogę. – Sądzę, że Jerry zrobił to specjalnie – powiedziała. – Ponieważ wiedział, co będę musiała zrobić.

– A mianowicie? – zapytałem.

– Samobójstwo oznaczało, że firma ubezpieczeniowa nie wypłaci polisy. Derrick zostałby bez pieniędzy. Nie mogłam na to pozwolić. Zadzwoniłam do jednego z moich szefów, przyjaciela

Jerry'ego, niejakiego Josepha Pistillo. To szycha w FBI.

Przyjechał z kilkoma ludźmi i upozorował nieszczęśliwy wypadek.

Według oficjalnej wersji omyłkowo wzięłam męża za włamywacza. Miejscowa policja i firma ubezpieczeniowa zostały zmuszone do zaakceptowania tej wersji.

Wzruszyła ramionami.

– No to dlaczego zwolniłaś się z FBI? – zapytałem.

– Ponieważ szeregowi pracownicy nigdy tego nie kupili. Wszyscy podejrzewali, że sypiałam z kimś wpływowym. Pistillo nie mógł mnie ochronić. Tylko pogorszyłby sprawę. Ja też nie mogłam się bronić. Próbowałam jakoś przeczekać, ale FBI to nie miejsce dla tych, którzy nie są mile widziani.

Oparła się o zagłówek. Spojrzała w boczne okno. Nie wiedziałem, co myśleć o tej historii. W ogóle nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Chciałem powiedzieć coś pocieszającego. Nie potrafiłem. Jechałem, aż w końcu dotarliśmy do motelu w Union City. Katarina poszła do recepcji i udając, że mówi tylko po serbsku, gestykulowała zawzięcie, aż recepcjonista podał jej numer pokoju kobiety mówiącej w podobnym języku, doszedłszy do wniosku, że tylko w ten sposób zdoła ją uspokoić. Udało nam się.

Pokój ciężarnej dziewczyny bardziej przypominał izolatkę w podrzędnym szpitalu niż zwyczajny pokój w motelu. Nazywam ją dziewczyną, ponieważ Tatiana – bo takie podała nam imię – twierdziła, że ma szesnaście lat. Miała podkrążone oczy dziecka z reportażu o ofiarach wojny, którym zapewne była. Trzymałem się na uboczu, stojąc przy drzwiach. Rachel też. Tatiana nie mówiła po angielsku. Pozostawiliśmy rozmowę Katarinie. Rozmawiały przez prawie dziesięć minut. Potem przez chwilę milczały. Tatiana westchnęła, otworzyła szufladę stolika, na którym stał telefon, i wręczyła Katarinie kartkę papieru. Katarina pocałowała ją w policzek i podeszła do nas. – Ona się boi – powiedziała. – Znała tylko Pavla. Zostawił ją tu wczoraj i kazał pod żadnym pozorem nie opuszczać pokoju. Spojrzałem na Tatianę. Próbowałem posłać jej krzepiący uśmiech. Wiedziałem, że mi się nie udało. – Co powiedziała? – spytała Rachel.

– Oczywiście, nic nie wie. Tak jak ja. Wie tylko, że jej dziecko znajdzie dobry dom.

– Co jest na tej kartce papieru, którą ci dała?

Katarina pokazała nam kartkę.

– Numer telefonu. W nagłych wypadkach powinna wybrać ten numer, a potem cztery dziewiątki.

– Pager – powiedziałem.

– Tak sądzę.

Spojrzałem na Rachel.

– Możemy ustalić właściciela?

– Bardzo wątpię. Bardzo łatwo załatwić sobie pager na fałszywe nazwisko.

– No to zadzwońmy – zaproponowałem. Zwróciłem się do Katariny. – Czy Tatiana spotkała kogoś poza twoim bratem?

– Nie.

– No to ty zadzwoń – podsunąłem. – Przedstaw się jako Tatiana. Powiesz temu, kto odbierze, że dostałaś krwotoku, kolki albo innego ataku.

– Hej! – zastopowała mnie Rachel. – Zaczekaj.

– Musimy ściągnąć tu tego kogoś – powiedziałem.

– I co potem?

– Jak to co potem? Przesłuchasz tego człowieka. Przecież umiesz to robić?

– Nie jestem już agentką FBI. A nawet gdybym była, nie możemy nikogo przesłuchiwać. Wyobraź sobie, że jesteś jednym z nich. Pojawiasz się tu, a ja zaczynam cię przyciskać? Co byś zrobił, gdybyś był zamieszany w coś takiego?

– Starałbym się dogadać.

– Może. Albo poszedł w zaparte i wezwał prawnika. I co wtedy zrobimy?

Zastanowiłem się nad tym.

– Jeśli ten ktoś zażąda adwokata, zostawisz mnie samego z podejrzanym.

Rachel zrobiła wielkie oczy.

– Mówisz poważnie?

– Rozmawiamy o życiu mojej córki.

– Rozmawiamy o życiu wielu dzieci, Marc. Ci ludzie handlują dziećmi. Musimy zakończyć ten proceder.

– W takim razie, co proponujesz?

– Zadzwonimy do nich. Tak jak powiedziałeś. Tylko niech rozmawia z nimi Tatiana. Niech powie cokolwiek, byle ich tutaj ściągnąć.

Zbadają ją. My spiszemy numery rejestracyjne samochodu. Kiedy odjadą, będziemy ich śledzić. Dowiemy się, kim są. – Nie rozumiem. Dlaczego Katarina nie może zadzwonić?

– Ponieważ ten, kto tu przyjedzie, zechce zbadać osobę, która dzwoniła. Katarina i Tatiana mają różne głosy. Tamci natychmiast zorientują się, że coś tu nie gra.

– Tylko po co mamy zadawać sobie tyle trudu? Przyjadą tutaj. Po co ryzykować i śledzić ich?

Rachel zamknęła oczy i znów je otworzyła.

– Marc, pomyśl. Jeśli zorientują się, że wpadliśmy na ich trop, jak zareagują?

Zamilkłem.

– I chcę, żebyś zrozumiał jeszcze coś. Teraz nie chodzi już tylko o Tarę. Musimy dopaść tych, którzy za tym stoją.

– A jeśli po prostu zgarniemy tych, którzy tu przyjadą – powiedziałem, pojmując o co jej chodzi – ostrzeżemy tamtych.

– No właśnie.

Nie byłem pewien, czy mnie to obchodzi. Dla mnie najważniejsza była Tara. Jeśli FBI lub policja zdoła postawić tych ludzi w stan oskarżenia, jestem za tym. Jednak nie to było moim głównym celem.

Katarina przekazała Tatianie nasz plan. Widziałem, że nie zdołała jej przekonać. Dziewczyna była przerażona. Wciąż przecząco kręciła głową. Czas płynął – czas, którego nie mieliśmy.

Zirytowałem się i postanowiłem zrobić coś niemądrego. Podniosłem słuchawkę, wybrałem numer pagera, a potem cztery razy nacisnąłem dziewięć. Tatiana zdrętwiała. – Zrobisz to – powiedziałem.

Katarina przetłumaczyła.

Przez następne dwie minuty nikt się nie odzywał. Wszyscy troje patrzyliśmy na Tatianę. Kiedy zadzwonił telefon, nie spodobało mi się to, co zobaczyłem w oczach tej dziewczyny.

Katarina powiedziała jej coś ponaglającym tonem. Tatiana potrząsnęła głową i założyła ręce na piersi. Telefon zadzwonił po raz trzeci. Potem czwarty. Wyjąłem broń. – Marc – powiedziała Rachel.

Trzymałem pistolet w opuszczonej ręce.

– Czy ona wie, że chodzi o życie mojej córki?

Katarina pospiesznie powiedziała coś po serbsku. Twardo spojrzałem Tatianie w oczy. Nie zareagowała. Podniosłem broń i nacisnąłem spust. Lampa nocna rozleciała się na kawałki, a huk strzału odbił się głośnym echem w pokoju. Wszyscy podskoczyli.

Następne głupie posunięcie. Wiedziałem. Natomiast nie wiedziałem, czy obchodzi mnie czyjeś zdanie na ten temat. – Marc!

Rachel położyła rękę na moim ramieniu. Strząsnąłem ją. Spojrzałem na Katarinę. – Powiedz jej, że jeśli dzwoniący się rozłączy…

Nie dokończyłem. Katarina zaczęła szybko coś mówić. Ścisnąłem broń, którą znów trzymałem w opuszczonej ręce. Tatiana nadal patrzyła na mnie. Pot wystąpił mi na czoło. Zacząłem się trząść.

Tatiana patrzyła na mnie i nagle na jej twarzy dostrzegłem wahanie. – Proszę – wycedziłem.

Po szóstym dzwonku Tatiana podniosła słuchawkę i zaczęła mówić.

Popatrzyłem na Katarinę. Wysłuchała rozmowy, a potem skinęła głową. Przeszedłem na drugi koniec pokoju. Wciąż trzymałem w ręku pistolet. Rachel spojrzała na mnie. Ja na nią. Ona pierwsza odwróciła wzrok.


Zaparkowaliśmy camaro przed znajdującą się obok restauracją i czekaliśmy. Nie mieliśmy ochoty na pogawędki. Patrzyliśmy wszędzie, tylko nie na siebie, jak nieznajomi w windzie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie miałem pojęcia, co czuję.? Strzeliłem z pistoletu i groziłem nieletniej dziewczynie. Co gorsza, chyba w- cale się tym nie przejąłem. Skutki takiego postępowania były niczym odległe burzowe chmury, które równie dobrze mogą się rozwiać, jak zebrać. Włączyłem radio i nastawiłem na lokalną rozgłośnię. Niemal spodziewałem się, że ktoś powie: „Przerywamy nasz program, żeby nadać specjalny komunikat”, a potem poda nasze nazwiska i rysopisy, a może nawet ostrzeżenie, że jesteśmy uzbrojeni i niebezpieczni. Jednak nie było żadnych wiadomości o strzelaninie w Kasselton ani policyjnym pościgu za nami. Rachel i ja nadal siedzieliśmy z przodu, a Katarina na składanym fotelu z tyłu. Rachel wyjęła Palm Pilota. W ręku trzymała pisak, gotowa go użyć. Zastanawiałem się, czy zadzwonić do Lenny' ego, ale przypomniałem sobie ostrzeżenie Zii. Na pewno założyli mii podsłuch. Poza tym nie miałem mu nic do powiedzenia prócz tego, że właśnie groziłem szesnastoletniej ciężarnej nielegalnie posiadaną bronią, zabraną facetowi, który został zamordowany na moim podwórku. Lenny prawnik na pewno by się nie ucieszył.

– Myślisz, że zechce współpracować? – spytałem.

– Rachel wzruszyła ramionami.

Tatiana powiedziała, że jest po naszej stronie… Nie wiedziałem, czy możemy jej wierzyć. Na wszelki wypadek rozłączyłem jej telefon i zabrałem przewód. Sprawdziłem, czy w jej pokoju nie ma papieru lub czegokolwiek, na czym mogłaby napisać liścik dla odwiedzającej. Nie znalazłem niczego takiego. Rachel położyła na parapecie okna swój telefon komórkowy, który miał pełnić rolę pluskwy. Katarina trzymała swój przy Uchu. Miała znowu być naszą tłumaczką. Pół godziny później złocisty lexus sc 430 z rykiem wjechał na parking. Gwizdnąłem pod nosem. Jedem z moich kolegów ze szpitala niedawno kupił sobie taki wóz. Wybulił sześćdziesiąt kawałków. Kobieta, która wysiadła z lescusa, miała krótkie, sterczące blond włosy. Nosiła zbyt obcisłą jasną koszulę pod kolor włosów, oraz dopasowane białe spodnie, tak ciasne, że wyglądały jak druga skóra. Ramiona miała gładkie i opalone.

Wyglądała znajomo. Znacie ten typ. Jedna z tych młodych mężatek, których pełno w klubach tenisowych. Spojrzeliśmy z Rachel na Katarinę. Poważnie skinęła głową. – To ona. To ta kobieta, która odbierała moje dziecko.

Zobaczyłem, że Rachel pisze po ekranie Palm Pilota.

– Co robisz? – zapytałem.

– Wprowadzam numer rejestracyjny i markę wozu. Za kilka minut powinniśmy się dowiedzieć, do kogo należy ten samochód. – Jak to robisz?

– To nic trudnego – powiedziała Rachel. – Każdy funkcjonariusz ma swoje dojścia. A jeśli nie, płaci komuś w biurze. Zazwyczaj pięćset dolców.

– Podłączasz się do bazy?

Kiwnęła głową.

– Przez modem bezprzewodowy. Pewien mój znajomy, niejaki Harold Fisher, to technologiczny geniusz pracujący jako wolny strzelec. Nie podobał mu się sposób, w jaki zmuszono mnie do rezygnacji.

– I dlatego ci pomaga?

– Tak.

Jasnowłosa kobieta pochyliła się i wyjęła coś, co wyglądało jak torba lekarska. Potem założyła okulary przeciwsłoneczne i pospieszyła w kierunku pokoju Tatiany. Zapukała, drzwi otworzyły się i Tatiana wpuściła ją do środka. Obróciłem się w fotelu i spojrzałem na Katarinę. Wyłączyła mikrofon w swojej komórce.

– Tatiana mówi, że już czuje się lepiej. Ta kobieta jest zła, że niepotrzebnie przyjeżdżała.

Zamilkła.

– Czy padło już jakieś nazwisko?

Katarina potrząsnęła głową.

– Ta kobieta zamierza ją zbadać.

Rachel wpatrywała się w Palm Pilota jak w kryształową kulę.

– Jest.

– Co?

– Denise Vanech, Riverview Avenue czterdzieści siedem, Ridgewood, New Jersey. Czterdzieści siedem lat. Żadnych nie zapłaconych mandatów za parkowanie. – Znowu zaczęła poruszać pisakiem. – Na razie wprowadzę to nazwisko do google'a. – Do wyszukiwarki?

– Tak. Zdziwisz się, co można czasem znaleźć.

Wcale nie. Kiedyś wprowadziłem moje nazwisko. Nie pamiętam po co.

Spiliśmy się z Zią i zrobiliśmy to dla zabawy. Nazywa to „rozkwitem ego”. – Niewiele mówią. – Twarz Katariny miała skupiony wyraz. – Może ją bada?

Spojrzałem na Rachel.

– Google znalazł dwa rekordy – powiedziała. -Pierwszy na witrynie internetowej wydziału planowania przestrzennego Bergen County. Zwróciła się o zezwolenie na. wydzielenie części swojej parceli. Nie otrzymała zgody. Drugi jest znacznie ciekawszy. To strona absolwentów. Wymienia wszystkich tych, których nie udało się jeszcze zlokalizować.

– Jakiej szkoły? – zapytałem.

– Pielęgniarek i położnych przy Uniwersytecie Filadelfijskim.

Pasowało.

– Skończyły – oznajmiła Katarina.

– Szybko – mruknąłem.

– Bardzo.

Katarina słuchała chwilę.

– Ta kobieta mówi Tatianie, że powinna na siebie uważać. I więcej jeść, dla dobra dziecka I dzwonić w razie jakichś dolegliwości.

Obróciłem się do Rachel.

– Teraz jest milsza niż zaraz po przyjeździe.

Rachel skinęła głową. Kobieta, którą uznaliśmy za Denise Vanech, wyszła z pokoju. Szła z wysoko podniesioną głową, ponętnie poruszając tyłeczkiem. Ta obcisła jasna koszula była pasiasta i najwyraźniej bardzo przezroczysta. Kobieta wsiadła do samochodu i ruszyła. Włączyłem silnik camaro, który ryknął jak nałogowy palacz z chroniczną chrypką. Trzymałem się w bezpiecznej odległości. Nie obawiałem się, że mogę ją zgubić. Teraz wiedzieliśmy już, gdzie mieszka. – Nadal tego nie rozumiem – powiedziałem do Rachel.

– Jak uchodzi im na sucho handel dziećmi?

– Znajdują zdesperowane kobiety. Zwabiają je tutaj, obiecując pieniądze i dobre, dostatnie domy dla ich dzieci.

– Przecież adoptowanie dziecka to długa i skomplikowana procedura. Istna droga przez mękę. Znam kilka przypadków, kiedy ludzie chcieli zaadoptować dzieci z krajów Trzeciego Świata. Nie uwierzyłabyś, ile trzeba wypełnić papierów. To niemal niewykonalne.

– Nie potrafię na to odpowiedzieć, Marc.

Na New Jersey Turnpike Denise Vanech skręciła na północ.

Widocznie wracała do Ridgewood. Zwolniłem, zostając jeszcze dalej z tyłu. Zobaczyłem mrugający migacz i lexus zjechał w prawo przy restauracji Vince'a Lombardiego. Denise Vanech zaparkowała i weszła do środka. Podjechałem tam i spojrzałem na Rachel.

Przygryzła wargę. – Może chce skorzystać z toalety – podsunąłem.

– Umyła się po zbadaniu Tatiany. Dlaczego nie skorzystała z niej wtedy?

– Może jest głodna?

– Czy ona ci wygląda na amatorkę hamburgerów, Marc?

– No, to co robimy?

Rachel nie zastanawiała się długo. Chwyciła za klamkę.

– Wysadź mnie przy drzwiach.


Denise Vanech była pewna, że Tatiana udawała. Dziewczyna twierdziła, że miała krwotok. Denise obejrzała pościel. Nie zmieniano jej, ale nie było na niej śladów krwi.

Kafelki na podłodze były czyste. Deska klozetowa również. Nigdzie nie było śladów krwi. Rzecz jasna, samo w sobie, to nie miało znaczenia. Dziewczyna mogła posprzątać pokój. Jednak były inne niepokojące fakty. Badanie ginekologiczne nie ujawniło żadnych nieprawidłowości. Nic. Ani odrobiny krwi. Także na jej włosach łonowych. Kiedy zakończyła badanie, Denise sprawdziła prysznic.

Suchy jak pieprz. Dziewczyna dzwoniła przed godziną. Twierdziła, że obficie krwawi. Coś tu się nie zgadzało.

Ponadto dziewczyna dziwnie się zachowywała. Te dziewczyny zawsze są przestraszone. To oczywiste. Denise wyjechała z Jugosławii mając dziewięć lat, w okresie rządów Tito i względnego spokoju, ale wiedziała, jak tam może być. Tym dziewczynom, które stamtąd przyjeżdżały, Stany Zjednoczone musiały wydawać się obcą planetą.

Jednak strach tej małej był nieco inny. Zazwyczaj ciężarne spoglądały na Denise jak na wybawicielkę, z mieszaniną obawy i nadziei. Tymczasem ta unikała jej wzroku. Kręciła się nerwowo.

I jeszcze coś. Tatianę przywiózł Pavel. Zwykle dobrze pilnował swoich podopiecznych. Tym razem nie było go tu. Denise już chciała o to zapytać, ale postanowiła zaczekać, aż dziewczyna sama poruszy ten temat. Jeśli wszystko jest w porządku, z pewnością powie coś o Pavlu. Nie zrobiła tego.

Tak, zdecydowanie coś było nie tak.

Denise nie chciała budzić podejrzeń. Zakończyła badanie i pospiesznie opuściła motel. Zza przeciwsłonecznych okularów wypatrywała podejrzanych furgonetek. Nie dostrzegła. Rozejrzała się za nieoznakowanymi wozami patrolowymi. Nie zauważyła żadnego.

Oczywiście, nie była ekspertem. Chociaż współpracowała ze Steve'em Bacardem od prawie dziesięciu lat, nigdy nie było żadnych komplikacji. Może dlatego straciła czujność. Gdy tylko wsiadła do samochodu, Denise sięgnęła po telefon komórkowy.

Zamierzała zadzwonić do Bacarda. Nie. Jeśli obserwowali motel, to zdołają namierzyć rozmowę. Denise postanowiła zadzwonić z budki telefonicznej przy najbliższej stacji benzynowej. Nie. Tego również mogli się spodziewać. Kiedy zobaczyła neon restauracji, przypomniała sobie, że mają tam kilkanaście automatów telefonicznych. Zadzwoni stamtąd. Jeśli zrobi to szybko, nawet tego nie zauważą i nie będą wiedzieli, z którego aparatu dzwoniła. Tylko czy to bezpieczne?

Pospiesznie rozważyła wszystkie możliwości. Załóżmy, że rzeczywiście ktoś ją śledzi. W takim przypadku odwiedziny w biurze Bacarda byłyby błędem. Powinna zaczekać i zadzwonić do niego po powrocie do domu. Mogli jednak założyć jej podsłuch. To rozwiązanie – rozmowa z jednego z wielu płatnych telefonów – wydawało się najmniej ryzykowne. Denise wzięła serwetkę i chwyciła przez nią słuchawkę. Starała się nie ścierać z niej odcisków palców. Z pewnością było ich tam mnóstwo. Po co miałaby ułatwiać śledzącym zadanie? Steve Bacard podniósł słuchawkę.

– Halo?

Przeraził się, gdy usłyszał jej zdenerwowany głos.

– Gdzie jest Pavel? – zapytała.

– Denise?

– Tak.

– Dlaczego pytasz?

– Właśnie odwiedziłam jego dziewczynę. Coś jest nie tak.

– O Boże! -jęknął. – Co się stało?

– Dziewczyna zadzwoniła na numer alarmowy i wezwała mnie. Powiedziała, że miała krwotok, ale myślę, że kłamie.

Zapadła cisza.

– Steve?

– Wracaj do domu. Z nikim nie rozmawiaj.

– W porządku.

Denise zobaczyła podjeżdżającego białego camaro. Zmarszczyła brwi. Czy nie widziała już gdzieś tego samochodu? – Masz w domu jakieś papiery? – zapytał Bacard.

– Nie, jasne że nie.

– Jesteś pewna?

– Całkowicie.

– W porządku, to dobrze.

Z camaro wysiadła jakaś kobieta. Nawet z daleka Denise dostrzegła obandażowane ucho. – Jedź do domu – rzekł Bacard.

Zanim kobieta minęła zakręt korytarza, Denise odwiesiła słuchawkę i weszła do toalety.


Jako dzieciak, Steve Bacard uwielbiał oglądać starego Batmana.

Pamiętał, że każdy odcinek tego serialu zaczynał się mniej więcej tak samo. Ktoś popełniał przestępstwo. Potem zjawiali się komisarz Gordon i szef O'Hara. Obaj tępi stróże prawa mieli ponure miny. Omawiali sytuację i po chwili dochodzili do wniosku, że nie ma innego wyjścia. Komisarz Gordon chwytał za słuchawkę batmanofonu. Barman zgłaszał się, obiecywał załatwić sprawę, odwracał się do Robina i mówił: „Do batmobilu!”. Bacard spoglądał na telefon, czując to znajome ssanie w żołądku. Zaraz zadzwoni, ale nie do pozytywnego bohatera. Wprost przeciwnie. Jednak w ostatecznym rozrachunku liczy się tylko przetrwanie. Gładkie słówka i usprawiedliwienia są dobre w czasie pokoju. Na wojnie, w kwestiach życia i śmierci, wszystko jest prostsze: my albo oni.

Podniósł słuchawkę i wybrał numer. Lydia powiedziała słodko:

– Cześć, Steven.

– Znów was potrzebuję.

– Jak bardzo?

– Bardzo.

– Już jedziemy – powiedziała.

Загрузка...