41

Co robić?

Zadzwoniłem do Rachel, by jej powiedzieć, że ktoś zastrzelił Bacarda. Okazało się, że wpadła w ręce porywaczy. No dobrze, co powinienem zrobić? Usiłowałem zebrać myśli, starannie rozważyć sytuację, ale nie było na to czasu. Mężczyzna, z którym rozmawiałem przez telefon, miał rację. W przeszłości próbowałem być sprytny. Kiedy pierwszy raz zażądali okupu, zawiadomiłem policję i FBI. Za drugim razem poprosiłem o pomoc byłą agentkę.

Przez długi czas winiłem siebie, uważając, że pierwsza próba wykupienia Tary zakończyła się niepowodzeniem z mojej winy.

Zmieniłem zdanie. To prawda, że ryzykowałem za pierwszym i drugim razem, ale teraz byłem przekonany, że przeciwnicy od początku oszukiwali w tej grze. Nigdy nie zamierzali oddać mi córki. Nie półtora roku temu. Nie zeszłej nocy. I nie teraz.

Może szukałem odpowiedzi, którą znałem przez cały czas. Verne zrozumiał to i podsumował jednym zwięzłym stwierdzeniem: „Jeśli człowiek sam się nie oszukuje…”. Może właśnie tak było. Nawet teraz, kiedy odkryliśmy ten szwindel z przemycaniem dzieci, pozwoliłem sobie żywić nadzieję. Może moja córka żyje. Może stała się ofiarą tych handlarzy dzieci. Czy to byłoby okropne? Tak. Jednak inna alternatywa – to, że Tara nie żyje – była jeszcze straszniejsza. Już nie wiedziałem, w co wierzyć.

Spojrzałem na zegarek. Minęło dwadzieścia minut. Zastanawiałem się, jak to rozegrać. Po kolei. Zadzwoniłem do biura Lenny'ego, na jego prywatny numer. – Niejaki Steven Bacard został właśnie zastrzelony w East Rutherford – powiedziałem.

– Ten prawnik?

– Znasz go?

– Kilka lat temu pracowaliśmy nad pewną sprawą – rzekł Lenny. I zaraz dodał: – Do licha!

– Co?

– Niedawno pytałeś mnie o Stacy i adopcję. Nie widziałem związku.

Teraz jednak, kiedy wymieniłeś nazwisko Bacarda… Stacy pytała mnie o niego jakieś trzy lub cztery lata temu. – O co konkretnie?

– Nie pamiętam. Chyba coś wspomniała o macierzyństwie.

– Co to oznacza?

– Nie wiem. Nie zwróciłem na to uwagi. Po prostu powiedziałem, żeby niczego nie podpisywała bez porozumienia ze mną. – Nagle Lenny zapytał: – Skąd wiesz, że został zamordowany?

– Dopiero widziałem jego zwłoki.

– No to nie mów nic więcej. Ta linia może być na podsłuchu.

– Potrzebuję twojej pomocy. Zadzwoń na policję. Muszą sprawdzić akta Bacarda. On robił szwindle adopcyjne. Być może miał coś wspólnego z porwaniem Tary.

– Jak to?

– Nie mam czasu na wyjaśnienia.

– Taak, w porządku, zadzwonię do Ticknera i Regana. Ten ostatni wciąż cię szuka, wiesz?

– Domyślam się.

Rozłączyłem się, zanim zdążył zadać mi więcej pytań. Sam nie wiem, czego się spodziewałem. Co mogli znaleźć w tych aktach?

Nie wierzyłem, że odpowiedź na pytanie o los Tary kryje się w szafce nieuczciwego prawnika. Może jednak. A poza tym, jeśli coś mi się stanie – a z pewnością mogło się stać – chciałem, żeby ktoś poprowadził dalej śledztwo. Byłem już w Ridgewood. Ani przez chwilę nie wierzyłem w to, co powiedział mi ten facet. Ci ludzie nie handlowali informacjami. Przyjechali tu, żeby zatrzeć ślady.

Rachel i ja wiedzieliśmy zbyt wiele. Chcieli mnie zwabić, a potem zabić nas oboje. Co powinienem zrobić?

Zostało mi niewiele czasu. Jeśli będę zwlekał – jeśli nie pojawię się tam w ciągu pół godziny – mężczyzna, z którym rozmawiałem przez telefon, zacznie się denerwować. A to może być groźne.

Ponownie zastanowiłem się, czy powinienem wezwać policję, ale pamiętałem o jego ostrzeżeniu i nadal obawiałem się przecieku.

Miałem broń. Umiałem się nią posłużyć. Strzelam bardzo dobrze, ale na strzelnicy. Zakładałem, że strzelanie do ludzi to inna sprawa. A może nie. Gdybym musiał zabić tych ludzi, to teraz zrobiłbym to bez żadnych skrupułów. Jeśli kiedykolwiek je miałem.

Zaparkowałem samochód przecznicę przed domem Denise Yanech, wziąłem broń i poszedłem ulicą.


On nazywał ją Lydią. Ona jego Heshym.

Kobieta przybyła przed pięcioma minutami. Była mała i ładna, o niebieskich oczach lalki, szeroko otwartych z podniecenia.

Stanęła nad ciałem Denise Vanech i spojrzała na wciąż sączącą się z ran krew. Rachel obserwowała ją uważnie. Ręce miała skrępowane na plecach taśmą izolacyjną. Kobieta imieniem Lydia odwróciła się do Rachel. – Cholernie ciężko będzie wywabić tę plamę.

Rachel spojrzała na nią ze zdumieniem. Lydia uśmiechnęła się.

– Nie uważasz, że to zabawne?

– W duchu – odparła Rachel – pękam ze śmiechu.

– Odwiedziłaś dziś młodą dziewczynę imieniem Tatiana, prawda?

Rachel nie odpowiedziała. Wielkolud Heshy zaczął zaciągać zasłony. – Ona nie żyje. Pomyślałam, że chciałabyś o tym wiedzieć. – Lydia usiadła obok Rachel. – Pamiętasz serial telewizyjny Rodzinne wpadki?

Rachel zastanawiała się, jak to rozegrać. Ta Lydia była wariatką, co do tego nie było cienia wątpliwości. Ostrożnie odpowiedziała:

– Tak.

– Lubiłaś go?

– Był idiotyczny.

Lydia parsknęła śmiechem.

– Grałam Trixie.

Uśmiechnęła się do Rachel. Ta powiedziała:

– Musisz być z tego bardzo dumna.

– Och, jestem. Jestem. – Lydia zamilkła, przechyliła głowę na bok i przysunęła się bliżej Rachel. – Oczywiście wiesz, że wkrótce umrzesz.

Rachel nawet nie mrugnęła okiem.

– Zatem może mi powiesz, co zrobiliście z Tarą Seidman?

– Och, daj spokój. – Lydia wstała. – Byłam aktorką, pamiętasz? Występowałam w telewizji. Co to jest, film w którym zaczynamy opowiadać wszystko widzom, żeby twój bohater podkradł się i zaskoczył nas? Nic z tego, moja droga. – Obróciła się do Heshy'ego. – Zaknebluj ją, Misiaczku.

Heshy taśmą izolacyjną zalepił Rachel usta. Potem wrócił pod okno. Lydia pochyliła się i szepnęła Rachel do ucha: – Powiem ci, bo to zabawne. – Nachyliła się jeszcze bliżej. – Nie mam pojęcia, co się stało z Tarą Seidman.


W porządku, nie miałem zamiaru podejść do domu i zadzwonić do drzwi. Spójrzmy prawdzie w oczy. Zamierzali nas zabić. Moją jedyną szansą było zaskoczenie. Nie znałem rozkładu domu, ale pomyślałem, że znajdę boczne okno i spróbuję wślizgnąć się do środka. Miałem broń. Byłem przekonany, że potrafię strzelać bez wahania. Chciałbym mieć lepszy plan, ale wątpię, czy zdołałbym coś wymyślić, nawet gdybym miał więcej czasu. Zia mówi o moim lekarskim ego. Przyznaję, że trochę mnie to przeraża. Naprawdę byłem przekonany, że może mi się udać. Jestem sprytny. I ostrożny. Poczekam na odpowiedni moment. Jeśli się nie doczekam, zaproponuję im wymianę – siebie za Rachel. Nie dam się zwieść gadaniem o Tarze. Owszem, chciałbym wierzyć, że nadal żyje. Tak, bardzo chciałbym wierzyć, że oni wiedzą, gdzie jest. Jednak nie mogłem ryzykować życia Rachel dla złudzenia. Moje życie?

Oczywiście. Jednak nie życie Rachel. Zbliżałem się do domu Denise Vanech, starając się kryć za drzewami, a jednocześnie nie wyglądać podejrzanie. W tej ekskluzywnej podmiejskiej dzielnicy było to niewykonalne. Tutaj ludzie się nie skradają. Wyobrażałem sobie, jak sąsiedzi obserwują mnie zza zasłonek, jednocześnie dzwoniąc na dziewięćset jedenaście. Wcale się tym nie przejmowałem. Cokolwiek się stanie, tak czy inaczej, wydarzy się, zanim zdąży przybyć tu policja. Kiedy zadzwonił mój telefon komórkowy, o mało nie wyskoczyłem ze skóry. Znajdowałem się zaledwie trzy domy od celu. Zakląłem pod nosem. Doktor Spoko, doktor Twardziel, zapomniał przełączyć komórkę na wibracje. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że sam się oszukuję. Nie jestem fachowcem od mokrej roboty. A gdyby telefon zadzwonił w chwili, kiedy byłbym pod samym domem? Co wtedy? Uskoczyłem za krzak i odebrałem telefon.

Musisz się jeszcze wiele nauczyć o skradaniu – szepnął Verne.

– Robisz to beznadziejnie.

– Gdzie jesteś?

– Spójrz w okno na piętrze.

Popatrzyłem na dom Denise Vanech. Zobaczyłem Verne'a. Pomachał do mnie. – Tylne drzwi nie były zamknięte – szepnął Verne.

– Wszedłem do środka.

– Co się tam dzieje?

– To mordercy. Słyszałem, jak mówili, że zabili tę dziewczynę z motelu. Załatwili tę całą Denise. Leży martwa pół metra od Rachel.

Zamknąłem oczy.

– To pułapka, Marc.

– Tak, domyśliłem się tego.

– Jest ich dwoje – mężczyzna i kobieta. Chcę, żebyś wrócił do samochodu. Podjedź tu i zaparkuj na ulicy. Będziesz dostatecznie daleko, żeby nie mogli cię trafić. Zostań tam. Nie podchodź bliżej. Chcę, żebyś odwrócił ich uwagę, rozumiesz?

– Tak.

– Spróbuję zostawić jedno z nich przy życiu, ale nie mogę niczego obiecać.

Rozłączył się. Pospiesznie wróciłem do samochodu i zrobiłem to, co mi kazał. Serce waliło mi jak młotem. Jednak teraz była nadzieja. Verne był w środku. Dostał się do tego domu i miał broń. Zatrzymałem wóz przed domem Denise Vanech. Zasłony i rolety były zaciągnięte. Zaczerpnąłem tchu. Otworzyłem drzwiczki samochodu i wysiadłem. Cisza.

Spodziewałem się wystrzałów. Najpierw jednak usłyszałem inny dźwięk. Brzęk rozbijanego szkła. Zobaczyłem wypadającą z okna Rachel.


– Jego samochód właśnie podjechał – zameldował Heshy. Rachel nadal miała ręce związane na plecach i usta zakneblowane taśmą izolacyjną. Wiedziała, że musi coś zrobić. Marc zaraz podejdzie do drzwi. Oni wpuszczą go do środka, ta zmutowana odmiana Bonnie i Clyde'a, a potem zabiją ich oboje.

Tatiana już nie żyła. Denise Vanech też. Nie mogli rozegrać tego inaczej. Heshy i Lydia nie mogli pozostawić ich przy życiu.

Rachel miała nadzieję, że Marc to zrozumie i zawiadomi policję.

Liczyła na to, że wcale się tu nie zjawi, ale przecież to nie wchodziło w grę. Tak więc przyjechał. Pewnie zamierza coś zrobić, a może tak zaślepiła go nadzieja, że wejdzie prosto w zasadzkę.

Tak czy inaczej, Rachel musiała go powstrzymać.

Jej jedyną szansą było zaskoczyć przeciwników. A nawet wtedy, nawet jeśli jej się to uda, w najlepszym razie mogła liczyć na to, że uratuje Marca. Nie miała złudzeń. Trzeba działać.

Nie skrępowali jej nóg. Ze związanymi rękami i zakneblowanymi ustami, cóż mogła im zrobić? Próba zaatakowania ich byłaby samobójstwem. Rachel byłaby łatwym celem. I właśnie na to liczyła.

Wstała. Lydia odwróciła się i wycelowała w nią broń.

– Siadaj.

Nie usłuchała. Teraz Lydia miała problem. Gdyby strzeliła, Marc by to usłyszał. Zorientowałby się, że to pułapka. Patowa sytuacja. Jednak to nie potrwa długo. Nagle Rachel wpadła na nowy, zupełnie szalony, pomysł. Pobiegła. Lydia będzie musiała strzelać albo pogonić za nią i… Okno.

Lydia zorientowała się, co zamierza Rachel, ale nie mogła jej powstrzymać. Rachel opuściła głowę i całym ciałem rzuciła się na panoramiczne okno. Lydia próbowała wycelować pistolet. Rachel napięła wszystkie mięśnie. Wiedziała, że to będzie bolało. Szyba rozleciała się na tysiąc kawałków. Rachel wypadła na zewnątrz, ale nie wzięła pod uwagę tego, że okno znajduje się wysoko nad ziemią. Mając ręce związane na plecach, nie mogła zamortyzować upadku. Obróciła się bokiem i przyjęła impet uderzenia na ramię.

Usłyszała chrupnięcie kości. Poczuła przeszywający ból nogi. Z uda sterczał jej odłamek szkła. Ten hałas niewątpliwie ostrzegł Marca. A przynajmniej powinien. Jednak tocząc się po trawniku, Rachel z przerażeniem pojęła prawdę. Owszem, ostrzegła Marca. Na pewno widział, jak wyskoczyła przez okno. I teraz, nie zważając na niebezpieczeństwo, biegł jej na pomoc.


Verne czaił się na schodach.

Właśnie miał wskoczyć do pokoju, kiedy Rachel nagle wstała z kanapy. Oszalała? Nie, zrozumiał natychmiast, po prostu była dzielną kobietą. Przecież nie miała pojęcia, że Verne dostał się do środka. Nie zamierzała siedzieć bezczynnie i pozwolić na to, żeby Marc wpadł w pułapkę. To nie leżało w jej charakterze.

– Siadaj.

Kobiecy głos. To ta mała kobietka imieniem Lydia. Zaczęła unosić broń. Verne przeraził się. Jeszcze nie zajął dogodnej pozycji.

Z tej nie zdoła oddać czystego strzału. Jednak Lydia nie pociągnęła za spust. Verne ze zdumieniem zobaczył, jak Rachel pędzi przez pokój i wyskakuje przez zamknięte okno. To się nazywa odwrócić uwagę przeciwnika.

Natychmiast zaczął działać. Niezliczoną ilość razy słyszał o tym, że w takich sytuacjach czas wydaje się zwalniać i sekundy zmieniają się w minuty, tak że wszystko widzisz z krystaliczną jasnością. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Kiedy potem przypominasz sobie wszystko, kiedy bezpieczny i spokojny odtwarzasz sytuację, wtedy masz wrażenie, że działo się to powoli. Lecz na polu walki, gdy razem z trzema kolegami prowadził wymianę ognia z żołnierzami „elitarnych” oddziałów Saddama, czas wręcz przyspieszył. Tak też stało się tutaj. Verne wyskoczył zza rogu.

– Rzucić broń!

Wielkolud skierował broń w okno, przez które wyskoczyła Rachel.

Nie było czasu na następne ostrzeżenie. Verne posłał mu dwie kule. Heshy padł. Lydia wrzasnęła. Verne przetoczył się po podłodze i znikł za kanapą. Lydia znów wrzasnęła. – Heshy!

Verne ostrożnie wyjrzał, spodziewając się zobaczyć celującą w niego Lydię. Ona jednak wypuściła broń z ręki. Z krzykiem osunęła się na kolana i delikatnie uniosła głowę Heshy'ego. – Nie! Nie umieraj. Proszę, Heshy, proszę, nie zostawiaj mnie.

Verne kopniakiem odsunął jej pistolet pod ścianę. Swój trzymał wycelowany w Lydię. Mówiła cicho i łagodnie, macierzyńskim tonem:

– Proszę, Heshy. Proszę, nie umieraj. O Boże, nie opuszczaj mnie.

Heshy wykrztusił:

– Nigdy cię nie opuszczę.

Lydia błagalnie spojrzała na Verne'a. Nie fatygował się wzywaniem policji. Już słyszał syreny. Heshy uścisnął dłoń Lydii. – Wiesz, co musisz zrobić – powiedział.

– Nie – odparła cichutko.

– Lydio, przecież się umówiliśmy.

– Nie umrzesz.

Heshy zamknął oczy. Oddychał z trudem.

– Będą cię uważali za potwora – powiedziała.

– Obchodzi mnie tylko to, co ty myślisz. Obiecaj mi, Lydio. – Nic ci nie będzie.

– Obiecaj.

Lydia potrząsnęła głową. Łzy płynęły jej po policzkach.

– Nie mogę.

– Możesz. -Heshy zdołał się uśmiechnąć. -Jesteś wielką aktorką, pamiętasz?

– Kocham cię – powiedziała.

On jednak już nie otworzył oczu. Lydia szlochała. Błagała go, żeby jej nie opuszczał. Syreny wyły coraz głośniej. Verne odsunął się pod ścianę. Przyjechała policja. Policjanci weszli do domu i otoczyli klęczącą Lydię. Ona nagle podniosła głowę.

– Dzięki Bogu – powiedziała do nich i znów zaczęła ronić łzy.

– Mój koszmar wreszcie się skończył.


Rachel na sygnale odwieziono do szpitala. Chciałem jechać z nią, ale policja mi nie pozwoliła. Zadzwoniłem do Zii. Poprosiłem, żeby w moim imieniu zajęła się Rachel. Policja przesłuchiwała nas godzinami. Przesłuchiwali Verne'a, Katarinę i mnie osobno, a potem razem. Sądzę, że nam uwierzyli. Lenny był obecny. Regan i Tickner też się pokazali, chociaż nie od razu. Po telefonie

Lenny'ego przeglądali akta Bacarda. Regan przejął pałeczkę.

– Długi dzień, co, Marc?

Usiadłem naprzeciw niego.

– Czyja wyglądam na człowieka w nastroju do pogawędek, detektywie?

– Ta kobieta podawała się za Lydię Davis. Naprawdę nazywa się Larissa Dane.

Skrzywiłem się.

– Dlaczego to nazwisko brzmi znajomo?

– Jako dziecko była aktorką.

– Trixie – przypomniałem sobie. – Z Rodzinnych wpadek.

– Taak, to ona. A przynajmniej tak utrzymuje. Poza tym twierdzi, że ten facet – wiemy o nim tylko tyle, że miał na imię Heshy – więził ją i wykorzystywał seksualnie. Twierdzi, że zmuszał ją do różnych rzeczy. Twój przyjaciel Verne uważa, że to bujdy na resorach. To jednak nie ma teraz znaczenia. Ona twierdzi, że nic nie wie o twojej córce.

– Jak to możliwe?

– Mówi, że zostali wynajęci przez Bacarda. To on przyszedł do Heshy'ego z planem wyłudzenia okupu za dziecko, którego nie porwali. Heshy'emu bardzo spodobał się ten pomysł. Mnóstwo forsy i żadnego ryzyka, ponieważ nie mieli dziecka.

– Ona twierdzi, że nie mieli nic wspólnego ze strzelaniną w moim domu?

– Właśnie.

Spojrzałem na Lenny'ego. On też dostrzegł niekonsekwencję.

– Przecież mieli moją broń. Tę, z której zastrzelili brata Katariny.

– Taak, wiemy. Ona twierdzi, że Bacard dał ją Heshy'emu. Żeby obciążyć ciebie. Heshy zastrzelił Pavla i podrzucił broń, aby skierować podejrzenia na ciebie i Rachel.

– A skąd mieli włosy Tary, które przysłali z żądaniem okupu? Jak zdobyli jej ubranie?

– Ta Dane twierdzi, że dostarczył je Bacard.

Potrząsnąłem głową.

– A więc to Bacard porwał Tarę?

– Ona mówi, że nie wie kto.

– A moja siostra? Jak ona została w to wplątana?

– Podobno i to była robota Bacarda. On podsunął im Stacy jako kozła ofiarnego. Heshy dał jej pieniądze i kazał pójść z nimi do banku. Potem ją zabił.

Spojrzałem na Ticknera, a potem znów na Regana.

– To nie trzyma się kupy.

– Nadal nad tym pracujemy.

– Mam pytanie – powiedział Lenny. – Dlaczego po półtora roku spróbowali ponownie?

– Pani Dane mówi, że nie jest pewna, ale podejrzewa, że ze zwykłej chciwości. Mówi, że Bacard zadzwonił i zapytał, czy Heshy chce zarobić następny milion. Heshy powiedział, że chce. Z papierów Bacarda wynika, że miał poważne kłopoty finansowe. Sądzimy, że ona ma rację. Bacard postanowił wyciągnąć jeszcze trochę forsy.

Przetarłem twarz. Bolały mnie żebra.

– Znaleźliście dokumenty prowadzonych przez Bacarda adopcji?

Regan zerknął na Ticknera, – Jeszcze nie.

– Jak to możliwe?

– Posłuchaj, dopiero się tym zajęliśmy. Znajdziemy je. Zamierzamy sprawdzić każdą taką sprawę, jaką prowadził, szczególnie te sprzed osiemnastu miesięcy. Jeśli Bacard oddał Tarę do adopcji, znajdziemy ją.

Ponownie pokręciłem głową.

– O co chodzi, Marc?

– To nie ma sensu. Ten facet prowadził dochodowy interes z lewymi adopcjami. Po co miałby strzelać do mnie i Moniki, pakować się w morderstwo i porwanie?

– Nie mamy pojęcia – odparł Regan. – Chyba wszyscy zgadzamy się co do tego, że w tej historii kryje się coś więcej. Mimo to na razie najbardziej prawdopodobny scenariusz wygląda tak, że to twoja siostra i jej wspólnik strzelali do ciebie i Moniki, a potem zabrali dziecko. Później oddali je Bacardowi.

Zamknąłem oczy i zastanowiłem się nad tym. Czy Stacy naprawdę była do tego zdolna? Czy potrafiłaby włamać się do mojego domu i strzelić do mnie? Wciąż nie mogłem w to uwierzyć. Nagle coś sobie przypomniałem. Dlaczego nie słyszałem brzęku rozbijanej szyby?

Jak to możliwe, że zanim padły strzały nie usłyszałem niczego?

Skrzypienia okna, brzęku dzwonka, odgłosu otwieranych drzwi.

Dlaczego nie słyszałem żadnego z tych dźwięków? Według Regana mój umysł po prostu zablokował to wspomnienie. Teraz jednak zrozumiałem, że wcale nie. – Batonik z muesli – powiedziałem.

– Przepraszam?

Spojrzałem na niego.

– Według twojej teorii zapomniałem o czymś, prawda?

Stacy i jej wspólnik wybili okno albo – sam nie wiem – zadzwonili do drzwi. Powinienem słyszeć te dźwięki. Tym czasem nie słyszałem. Pamiętam, że jadłem batonik z muesli, a potem straciłem przytomność.

– Zgadza się.

– A przecież mówiłem, że trzymałem w ręku batonik. Kiedy mnie znaleźliście, leżał na podłodze. Ile zjadłem?

– Kęs lub dwa – powiedział Tickner.

– Zatem wasza teoria o amnezji jest błędna. Stałem przy zlewie i jadłem batonik. Pamiętam to. Fakt, że znaleźliście go przy mnie, dowodzi, że nie było żadnej luki czasowej. A poza tym, jeśli zrobiła to moja siostra, to po co rozbierała Monice…?

Zamilkłem.

– Marc? – powiedział Lenny.

„Kochałeś ją?”.

Zapatrzyłem się w przestrzeń.

„Ty wiesz, kto cię postrzelił, prawda, Marc?”.

Dina Levinsky. Przypomniałem sobie jej dziwne wizyty w domu, w którym się wychowała. I o dwóch rewolwerach – z których jeden był mój. Pomyślałem o schowanym w piwnicy kompakcie, o którym powiedziała mi Dina. I o tych zdjęciach zrobionych przed szpitalem. Przypomniałem sobie słowa Edgara, który mówił mi, że Monica chodziła do psychiatry. Nagle z głębi podświadomości zaczęła wyłaniać się zupełnie nowa myśl, tak przerażająca, że mój umysł istotnie mógł zablokować takie wspomnienie.

Загрузка...