David przez wiele godzin szedł przez las, starając się jak najlepiej podążać za wskazówkami mapy łowczyni. Niektóre zaznaczone ścieżki zarosły albo nigdy nie istniały. Kopce kamieni, od pokoleń używane jako prymitywne znaki, często zasłaniała wysoka trawa, porastał mech lub zostały zniszczone przez zwierzęta albo mściwych wędrowców. David raz po raz musiał się cofać lub rozcinać poszycie mieczem, by znaleźć wskazówki. Od czasu do czasu zastanawiał się, czy łowczyni nie próbowała go oszukać i nie narysowała fałszywej mapy. Dzięki temu zgubiłby się w jej lesie i stanowił dla niej łatwą zdobycz, gdy stałaby się centaurem.
Nagle jednak zauważył cienką jasną linię wśród drzew i po chwili stał na skraju lasu. Przed nim rozciągała się droga. Nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie się znajduje. Równie dobrze mógł wrócić do miejsca, w którym rozstał się z krasnoludkami, jak i dojść dalej na wschód, lecz nie dbał o to. Cieszył się, że w końcu wyszedł z lasu i znalazł się na drodze, która zaprowadzi go do zamku króla.
Szedł dalej, aż blade światło tego świata zaczęło gasnąć. Usiadł na kamieniu i zjadł kawałek suchego chleba oraz trochę suszonych owoców, które wmusiły mu krasnoludki. Popił wszystko chłodną wodą ze strumyka, który płynął wzdłuż ścieżki.
Zastanawiał się, co porabiają ojciec i Rose. Przypuszczał, że muszą się bardzo o niego martwić, ale nie miał pojęcia, co by się wydarzyło, gdyby zajrzeli do starego ogrodu. Poza tym nie wiedział, czy w ogóle coś z ogrodu pozostało. Przypomniał sobie płonący bombowiec rozświetlający nocne niebo i rozpaczliwy ryk silników, gdy spadał. Kiedy uderzył w ziemię, musiał doszczętnie zniszczyć ogród, rozrzucając po trawniku cegły i fragmenty kadłuba. Drzewa na tyłach stanęły w ogniu. Może szczelina w murze, przez którą przeszedł, zapadła się po uderzeniu i przejście prowadzące do tego świata na zawsze zniknęło. Ojciec nie będzie mógł więc dowiedzieć się, czy David był w ogrodzie, kiedy spadł samolot, ani co się z nim stało, jeśli rzeczywiście tam był. Wyobraził sobie kobiety i mężczyzn przetrząsających wrak w poszukiwaniu zwęglonych ciał w obawie, że jedno z nich okaże się mniejsze od reszty…
Nie po raz pierwszy David zaczął się martwić, czy postępuje właściwie, oddalając się coraz bardziej od lasu, przez który wkroczył do tego świata. Jeśli jego ojciec lub ktoś inny odkryje przejście i zacznie go szukać, czy nie trafią w to samo miejsce co on? Leśniczy był pewny, że najlepszym wyjściem jest wyprawa do króla, lecz zniknął. Nie był w stanie ocalić siebie samego przed lasem i nie potrafił obronić Davida. Chłopiec został sam.
David spojrzał na drogę. Już nie miał odwrotu. Wilki prawdopodobnie nadal go szukają, a nawet jeśli uda mu się raz jeszcze odnaleźć drogę do przepaści, będzie musiał poszukać innego mostu. Nie miał wyjścia – musiał iść przed siebie w nadziei, że król zdoła mu pomóc. Jeśli ojciec zjawi się, by go szukać, miał nadzieję, że będzie potrafił zatroszczyć się o swoje własne bezpieczeństwo. Jednak na wypadek, gdyby ojciec lub ktoś inny poszedł jego śladem, wziął płaski kamień leżący na brzegu strumyka i ostrą krawędzią innego wyrzeźbił na nim swoje imię razem ze strzałką wskazującą kierunek, w którym podążał. Pod spodem napisał: „Spotkać się z królem”. Ułożył stosik kamieni na poboczu, podobny do tych, które znaczyły szlaki w lesie, i położył na górze swoją wiadomość. Tylko tyle mógł zrobić.
Kiedy pakował do worka resztki jedzenia, dostrzegł zbliżającą się postać na białym koniu. Już miał się ukryć, ale wiedział, że jeśli on dostrzegł jeźdźca, to i jeździec na pewno go zauważył. Postać zbliżała się coraz bardziej i David zobaczył, że ma na sobie srebrny napierśnik z bliźniaczymi symbolami słońca, a na głowie srebrny hełm. Przy jednym boku siodła wisiał miecz, a przy drugim łuk i kołczan ze strzałami. Wyglądało na to, że w tym kraju jest to najbardziej popularna broń. Z siodła zwisała też tarcza ozdobiona dwoma słońcami. Kiedy jeździec zrównał się z Davidem, zatrzymał konia i spojrzał w dół. Przypominał Davidowi Leśniczego, bo podobnie jak on był jednocześnie poważny i miły.
– Dokąd zmierzasz, młody człowieku? – zapytał.
– Do króla – odparł David.
– Króla? – Jeździec nie był zachwycony. – A po co komu król?
– Próbuję dostać się z powrotem do domu. Powiedziano mi, że król ma tajemniczą księgę. Może znajdę w niej wskazówkę, jak wrócić tam, skąd pochodzę.
– A gdzież jest to miejsce?
– To Anglia.
– Nie sądzę, bym słyszał już kiedyś tę nazwę – odparł jeździec. – Podejrzewam, że to daleko stąd. Zresztą stąd jest wszędzie daleko – dodał po chwili zastanowienia. Poprawił się lekko na siodle i rozejrzał dookoła. Przebiegł wzrokiem drzewa, rysujące się za nimi wzgórza oraz drogę. – Chłopiec nie powinien wędrować tu sam.
– Dwa dni temu doszedłem do przepaści – wyjaśnił David. – Dopadły mnie tam wilki, a człowiek, który mi pomagał, Leśniczy…
David urwał. Nie chciał powiedzieć na głos, co stało się z Leśniczym. Raz jeszcze stanął mu przed oczami obraz przyjaciela padającego na ziemię pod naporem wilczego stada i krwawy ślad prowadzący do lasu.
– Przekroczyłeś przepaść? – zapytał jeździec. – Powiedz mi, to ty przeciąłeś liny?
David próbował rozszyfrować wyraz twarzy jeźdźca. Nie chciał wpakować się w tarapaty, a podejrzewał, że niszcząc most, spowodował niezły chaos. Mimo wszystko nie zamierzał kłamać, bo coś podpowiadało mu, że jeździec od razu się zorientuje, jeśli to zrobi.
– Musiałem – powiedział. – Wilki były coraz bliżej. Nie miałem wyboru.
Jeździec uśmiechnął się.
– Trolle były załamane. Będą musiały odbudować most, jeśli nadal chcą grać w tę swoją grę, a harpie będą im to utrudniać na każdym kroku.
David wzruszył ramionami. Wcale nie było mu żal trolli. Zmuszanie podróżnych do ryzykowania życia, by rozwiązać jakąś głupią zagadkę, było paskudne. Miał nadzieję, że harpie zjedzą kilka z nich na obiad, choć nie wyobrażał sobie, by zrobiły to ze smakiem.
– Przybywam z północy, więc twoje wybryki nie pokrzyżowały moich planów – powiedział jeździec. – Ale wydaje mi się, że warto mieć przy sobie młodego człowieka, któremu udało się zirytować trolle i uciec harpiom i wilkom. Zawrę z tobą układ – zabiorę cię do króla, jeśli będziesz mi przez jakiś czas towarzyszył. Mam do wykonania pewne zadanie i potrzebuję giermka do pomocy. Twoja służba potrwa zaledwie kilka dni, a w zamian pomogę ci dotrzeć bezpiecznie na królewski dwór.
David odniósł wrażenie, że nie ma w tej kwestii zbyt wielkiego wyboru. Nie wierzył, że wilki wybaczą mu ofiary przy moście. Na pewno znalazły już sposób, by przedostać się na drugą stronę przepaści. Prawdopodobnie już są na jego tropie. Przy moście miał szczęście. Drugi raz może się nie udać. Podróżując samotnie, zawsze będzie zdany na łaskę tych, którzy – podobnie jak łowczyni – będą chcieli wyrządzić mu krzywdę.
– Udam się więc z tobą – powiedział. – Dziękuję.
– Świetnie – odparł jeździec. – Mam na imię Roland.
– A ja David. Jesteś rycerzem?
– Nie, jestem tylko żołnierzem.
Roland pochylił się i wyciągnął rękę do Davida. Kiedy chłopiec ją ujął, natychmiast znalazł się na siodle za Rolandem.
– Wyglądasz na zmęczonego – powiedział Roland – a ja mogę poświęcić odrobinę godności, dzieląc się z tobą moim koniem.
Uderzył piętami w bok konia i ruszyli truchtem przed siebie.
David nie był przyzwyczajony do jazdy konnej. Z trudem przystosował się do ruchów zwierzęcia, a jego pośladki uderzały o siodło z bolesną regularnością. Dopiero kiedy Scylla – bo tak nazywał się koń – ruszyła galopem, zaczęło mu to sprawiać przyjemność. Zupełnie jakby płynął po drodze, bo nawet z dodatkowym ciężarem na grzbiecie kopyta Scylli przelatywały nad ziemią. Po raz pierwszy David bał się wilków trochę mniej.
Po pewnym czasie otaczający ich krajobraz zaczął się zmieniać. Trawa była wypalona, ziemia spękana i porozrywana jakby w wyniku potężnych eksplozji. Drzewa były ścięte, pnie zaostrzone i wbite w ziemię co wyglądało na próbę stworzenia zasieków przed jakimś wrogiem. Na ziemi leżały porozrzucane części zbroi, zniszczone tarcze i miecze. Przypominało to pole wielkiej bitwy, lecz David nie widział nigdzie żadnych ciał, choć ziemia była poplamiona krwią, a błotniste kałuże znaczące pole były bardziej czerwone niż brązowe.
W samym środku znajdowało się coś, co wybitnie tu nie pasowało; coś tak dziwnego, że Scylla zatrzymała się jak wryta i zaczęła grzebać ziemię kopytem. Nawet Roland przyglądał się temu czemuś z nieskrywanym strachem. Tylko David wiedział, co to takiego.
Był to czołg Mark V, relikt pierwszej wojny światowej. Krótkie lekkie działo nadal wystawało z wieżyczki po lewej stronie, lecz nie widać było na nim żadnych oznaczeń. W istocie był tak czysty i nieskazitelny, że wyglądał, jakby dopiero zjechał z fabrycznej taśmy.
– Co to jest? – zapytał Roland. – Wiesz?
– To czołg – odparł David. Uświadomił sobie jednak, że w najmniejszym stopniu nie przybliżył Rolandowi natury tego znaleziska, więc dodał: – To maszyna podobna do zakrytego wozu, którym mogą podróżować ludzie. A to… – wskazał na lufę – jest działo, coś na kształt armaty.
Wspiął się na czołg, opierając ręce i stopy na nitach. Luk był otwarty. W środku dostrzegł system hamulców i biegów przy miejscu dla kierującego i wnętrze wielkiego silnika Ricardo, lecz nie było tam żadnych ludzi. Raz jeszcze można było odnieść wrażenie, że czołg nigdy nie był używany. Ze swego miejsca na szczycie David rozejrzał się dookoła. Nie dojrzał jednak żadnych śladów na błotnistym polu. Zupełnie jakby czołg pojawił się znikąd.
Zeskoczył na ziemię, lądując z pluśnięciem na mokrym gruncie. Krew i błoto natychmiast oblepiły mu spodnie i raz jeszcze uświadomił sobie, że stoją na miejscu, gdzie odnosili rany i prawdopodobnie ginęli ludzie.
– Co się tu wydarzyło? – zapytał Rolanda.
Jeździec poprawił się w siodle, wciąż nieswój w obecności czołgu.
– Nie mam pojęcia. Sądząc po śladach, doszło tu do jakiejś bitwy. I to niedawno. Nadal czuję w powietrzu zapach krwi, ale gdzie są ciała zabitych? A jeśli zostały pogrzebane, to gdzie są groby?
Nagle za nimi rozległ się głos.
– Szukacie w złym miejscu, wędrowcy. Na polu nie ma żadnych ciał. Są… gdzie indziej.
Roland odwrócił Scyllę, dobywając jednocześnie miecza. Pomógł Davidowi wspiąć się na siodło. Kiedy tylko chłopiec znalazł się na górze, sięgnął po swój własny miecz i wyciągnął go z pochwy.
Przy drodze stały ruiny starego muru – resztki budowli, która zniknęła z powierzchni ziemi. Na kamieniach siedział staruszek. Był zupełnie łysy, a na czaszce widać było grube żyły płynące jak rzeki na mapie pustej, zimnej krainy. Białka oczu znaczyły popękane żyłki, a oczodoły wydawały się zbyt duże dla gałek. Pod każdą z nich widać było fałdę czerwonego ciała. Staruszek miał długi nos, a jego usta były blade i spierzchnięte. Miał na sobie starą brązową szatę, przypominającą mnisi habit, która sięgała mu do kostek. Wystawały spod niej bose stopy z pożółkłymi paznokciami.
– Kto tu walczył? – zapytał Roland.
– Nie pytałem ich o imiona – odparł staruszek. – Przybyli i zginęli.
– W jakim celu? Musieli przecież walczyć za jakąś sprawę.
– Bez wątpienia. Jestem pewien, że wierzyli w jej słuszność. Ona, niestety, nie była o tym przekonana.
Od zapachu pola bitwy Davidowi zakręciło się w głowie i pogłębiło to tylko jego przekonanie, że staruszkowi nie należy ufać. Sposób, w jaki wypowiedział słowo „ona”, i jego uśmiech uzmysłowiły mu, że ludzie, którzy tu zginęli, umarli straszną śmiercią.
– A kim jest ta „ona”? – zapytał Roland.
– To Bestia, stwór żyjący pod ruinami wieży ukrytej głęboko w lesie. Przez długi czas była uśpiona, lecz teraz znów się przebudziła. – Staruszek machnął ręką w stronę drzew za swoimi plecami. – To byli ludzie króla, którzy próbowali utrzymać kontrolę nad umierającym królestwem i zapłacili za to wysoką cenę. Postanowili stawić jej czoło tutaj i zostali pokonani. Szukali ucieczki w lesie, ciągnąc ze sobą rannych i poległych, lecz ona tam ich dopadła.
David odchrząknął.
– A skąd się tu wziął czołg? – zapytał. – Zupełnie tu nie pasuje.
Staruszek uśmiechnął się szeroko, odsłaniając różowe dziąsła i zniszczone zęby.
– Może tak samo jak ty, chłopcze – odparł. – Ty też tu nie pasujesz.
Roland odwrócił Scyllę w stronę lasu, trzymając się j jak najdalej od staruszka. Scylla była bardzo dzielnym koniem i zawahała się tylko przez chwilę, zanim spełniła polecenie swego pana.
Zapach krwi i rozkładu nasilał się. Przez nimi wyrósł zagajnik połamanych drzew i David wiedział, że tam właśnie kryje się źródło smrodu. Roland kazał mu zsiąść z konia, a potem przytulić się plecami do drzewa i nie spuszczać z oka staruszka, który nadal siedział na murze i przyglądał im się przez ramię.
David wiedział, że Roland nie chce, by zobaczył, co kryje się w krzakach. Nie mógł jednak oprzeć się pragnieniu, by spojrzeć, gdy żołnierz rozchylił krzaki i wszedł do zagajnika. Dostrzegł w przelocie ciała zwisające z drzew, a w zasadzie to, co z nich zostało, czyli zakrwawione kości. Szybko odwrócił wzrok…
I uświadomił sobie, że patrzy prosto w oczy staruszka. David nie miał pojęcia, jakim cudem przeniósł się tak szybko i tak cicho, ale stał tak blisko niego, że czuł zapach jego i oddechu. Pachniał kwaśnymi jagodami. David mocniej zacisnął dłoń na mieczu, lecz staruszek nawet nie mrugnął.
– Jesteś bardzo daleko od domu, chłopcze – powiedział.
Podniósł rękę i dotknął palcami pasma jego włosów. David z furią potrząsnął głową i odepchnął go. Zupełnie jakby odpychał ścianę. Staruszek wyglądał na kruchego, lecz był dużo silniejszy od Davida.
– Nadal słyszysz głos matki? – zapytał.
Przyłożył dłoń do ucha, jakby próbował usłyszeć głos unoszący się w powietrzu. – David – zaśpiewał wysokim głosem.
– Och, David.
– Przestań! – zawołał David. – Przestań natychmiast.
– Bo co mi zrobisz? – spytał staruszek. – Jesteś tylko małym chłopcem, daleko, daleko od domu, który płacze za zmarłą matką. Co możesz zrobić?
– Zranię cię – odparł David. – Mówię serio.
Staruszek splunął na ziemię. Trawa w tym miejscu zasyczała. Plama śliny rozrosła się, tworząc spienioną kałużę.
W kałuży David zobaczył ojca, Rose i małego Georgiego. Wszyscy się śmiali, nawet Georgie. Ojciec podrzucał go wysoko do góry, jak kiedyś Davida.
– Wcale za tobą nie tęsknią – powiedział staruszek.
– Nic a nic. Cieszą się, że zniknąłeś. Przez ciebie ojciec czuł się winny, bo stale przypominałeś mu matkę, ale teraz ma nową rodzinę i nie musi się już przejmować ani tobą, ani twoimi uczuciami. Zapomniał już o tobie, jak zapomniał o twojej matce.
Wizja w kałuży zmieniła się. David zobaczył teraz sypialnię, którą ojciec dzielił z Rose. Stali oboje przy łóżku i całowali się. Potem położyli się na łóżku. David odwrócił wzrok. Piekła go twarz i poczuł, jak wzbiera w nim wielki gniew. Nie chciał w to wierzyć, a jednak widział dowody w kałuży spienionej śliny, która spłynęła z ust obrzydliwego staruszka.
– Widzisz – powiedział. – Nie masz już do czego wracać.
Roześmiał się, a David uderzył go mieczem. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że to zrobił. Był tylko wściekły i smutny. Nigdy nie czuł się tak zdradzony. Teraz czuł się tak, jakby nad jego ciałem panowało coś, co wymykało się działaniu jego woli. Ramię podniosło się samo i cięło staruszka, rozdzierając brązową szatę i rysując czerwoną pręgę na skórze.
Staruszek odskoczył. Przyłożył palce do rany na piersi. Zaczerwieniły się. Jego twarz zaczęła się zmieniać. Wyciągnęła się i przybrała kształt półksiężyca, a broda zakrzywiła się tak mocno, że niemal dotykała grzbietu zakrzywionego nosa. Z czaszki wyrosły kępy splątanych czarnych włosów. Odrzucił szatę i David zobaczył zielono-złoty strój, przewiązany bogato zdobionym złotym pasem i złoty sztylet wygięty jak ciało węża. Materiał ubrania był rozdarty w miejscu, w którym David ciął mieczem. Na koniec w dłoni mężczyzny pojawił się płaski czarny dysk. Kiedy go podrzucił, przybrał kształt zakrzywionego kapelusza, który mężczyzna włożył na głowę.
– To ty – powiedział David. – Ty byłeś w moim pokoju.
Garbus syknął na Davida, a sztylet przy jego boku zaczął się wić i wykręcać, jakby był prawdziwym wężem. Twarz Garbusa wykrzywiła złość i ból.
– Chodziłem w twoich snach – powiedział. – Znam wszystkie twoje myśli, twoje uczucia, obawy. Wiem, jaki z ciebie paskudny, zazdrosny, pełen nienawiści dzieciak. Ale mimo wszystko miałem zamiar ci pomóc. Chciałem ci pomóc odnaleźć matkę, jednak ty mnie zraniłeś. Och, co za straszne z ciebie chłopaczysko. Mogę sprawić, byś tego pożałował, pożałował, że w ogóle się narodziłeś… – Ton jego głosu zmienił się nagle. Stał się cichy i rozsądny, co jeszcze bardziej przeraziło Davida. – Ale nie zrobię tego, bo jeszcze mnie nie potrzebujesz. Mogę cię zabrać do osoby, której szukasz, i sprowadzić was razem do domu. Tylko ja potrafię tego dokonać. W zamian poproszę o jedną tylko rzecz, tak malutką, że nawet za nią nie zatęsknisz…
Nie dokończył jednak, bo przerwał mu odgłos powracającego Rolanda. Garbus pogroził Davidowi palcem.
– Niebawem znów porozmawiamy i może wtedy trochę lepiej okażesz mi swoją wdzięczność.
Garbus zaczął wirować tak szybko, że wywiercił w ziemi dziurę i zniknął, pozostawiając tylko brązową szatę. Kałuża śliny wsiąkła w ziemię i nie widać już było obrazów ze świata Davida.
David razem z Rolandem zajrzeli do ciemnej dziury pozostawionej przez Garbusa.
– Kto lub co to było? – zapytał Roland.
– Przebrał się za staruszka – wyjaśnił David. – Powiedział mi, że może mi pomóc wrócić do domu. Tylko on może to zrobić. Myślę, że to o nim opowiadał mi Leśniczy. Nazwał go oszustem.
Roland dostrzegł krew kapiącą z ostrza miecza Davida.
– Raniłeś go?
– Byłem zły – wyjaśnił David. – Nie mogłem się powstrzymać.
Roland zerwał duży liść z krzaka i wytarł nim ostrze.
– Musisz się nauczyć panować nad impulsami – powiedział. – Miecz pragnie, by go użyć. Chce poczuć krew. Dlatego został wykuty, nie ma innego celu. Jeśli nie będziesz nad nim panował, on zapanuje nad tobą.
Oddał Davidowi miecz.
– Kiedy następnym razem zobaczysz tego człowieka, nie rań go, lecz zabij – powiedział. – Bez względu na to co mówi, nie życzy ci nic dobrego.
Podeszli razem do miejsca, w którym Scylla skubała trawę.
– Co tam widziałeś? – zapytał David.
– Mniej więcej to samo co ty – odparł Roland. Pokręcił głową lekko rozdrażniony nieposłuszeństwem Davida. – To coś, co zabiło tych ludzi, odarło ich kości z mięsa i zostawiło na drzewach. Cały las, jak okiem sięgnąć, jest pełen ciał. Ziemia jest nadal przesiąknięta krwią. Zanim umarli, zranili jednak tę Bestię. Na ziemi widać ślad jakiejś czarnej, paskudnej substancji, w której stopiły się końce ich włóczni i mieczy. Jeśli to coś można zranić, to można też zabić, ale to przekracza siły jednego żołnierza i chłopca. To nie nasza sprawa. Ruszamy dalej.
– Ale… – zaczął David. Nie był pewny, co chce powiedzieć. W historiach było inaczej. Żołnierze i rycerze zabijali smoki i potwory. Nie bali się i nie uciekali przed groźbą śmierci.
Roland siedział już na grzbiecie Scylli. Wyciągnął rękę, czekając, by David ją chwycił.
– Jeśli masz coś do powiedzenia, to powiedz, David.
Chłopiec próbował znaleźć właściwe słowa. Nie chciał urazić Rolanda. – Ci wszyscy ludzie zginęli, a to, co ich zabiło, nadal żyje, nawet jeśli jest ranne – powiedział. – Znów będzie zabijać, prawda? Zginie więcej ludzi.
– Być może – odparł Roland.
– Nie powinno się więc czegoś zrobić?
– Sugerujesz, że powinniśmy to coś ścigać, mając przy boku półtora miecza? W tym życiu pełno jest zagrożeń i niebezpieczeństw, David. Stawiamy czoło tym, którym musimy stawić. Nadejdą też takie chwile, kiedy będziemy musieli podjąć decyzję, czy działać w imię większego dobra, nawet ryzykując przy tym życie, ale nie będziemy niepotrzebnie składać z niego ofiary. Każdy z nas ma tylko jedno życie. Tylko jedno możemy ofiarować. Rzucanie go na szalę, gdy nie ma żadnej nadziei, nie przyniesie nam chwały. Chodź. Robi się coraz ciemniej. Musimy przed nocą znaleźć jakąś kryjówkę.
David wahał się jeszcze przez chwilę, potem chwycił Rolanda za rękę i wskoczył na siodło. Myślał o tych wszystkich poległych w bitwie i zastanawiał się, jak mógł wyglądać stwór, który potrafił zrobić tak straszne rzeczy. Czołg nadal stał na środku pola walki, porzucony i niemy. Jakimś cudem znalazł drogę z jego świata do tego, lecz nie miał załogi. Nikt nim nawet nie jechał.
Kiedy zostawili go za sobą, David przypomniał sobie wizje w kałuży śliny Garbusa i słowa, które usłyszał.
„Wcale za tobą nie tęsknią. Cieszą się, że zniknąłeś”.
To przecież nie mogła być prawda. A jednak David widział, jak ojciec hołubił Georgiego, jak patrzył na Rose, trzymał ją za rękę, gdy szli razem, i domyślał się, co robili w nocy, kiedy zamykały się za nimi drzwi sypialni. Co się stanie, jeśli znajdzie drogę powrotną, a oni nie będą chcieli, żeby wrócił? Jeśli naprawdę żyje im się lepiej bez niego?
Jednak Garbus powiedział, że potrafi wszystko naprawić, że zwróci mu matkę i odprowadzi ich oboje do domu w zamian za jedną niewielką przysługę. David zastanawiał się, co to może być takiego, podczas gdy Roland spiął Scyllę.
Tymczasem daleko na zachodzie, poza zasięgiem wzroku i słuchu, powietrze rozdarło przeciągłe wycie dobywające się z wielu gardeł.
Wilki znalazły most przerzucony przez przepaść.