Pokój Davida wyglądał bardzo dziwacznie. Niedbale zbudowany niski sufit tu i tam opadał zupełnie nieoczekiwanie, tworząc zakątki dla pracowitych pająków, które snuły tam swoje pajęczyny. Pragnąc dotrzeć do mrocznych zakamarków biblioteczki, David nieraz znajdował we włosach i na twarzy jedwabne nitki pajęczych sieci. Oczywiście, w takich przypadkach właściciel pajęczyny natychmiast pędził do kąta i czaił się tam złowrogo, pogrążony w rozmyślaniach o pajęczej zemście. W jednym rogu pokoju stała drewniana skrzynia na zabawki, a w drugim wielka szafa. Pomiędzy nimi znajdowała się komoda z lustrem na blacie. Pokój pomalowano na jasnoniebiesko, więc w pogodny dzień wyglądał, jakby stanowił część świata zewnętrznego. Wrażenie to pogłębiały pędy bluszczu przebijające się przez ściany i robaki, które dostarczały pożywienia pająkom.
Jedyne niewielkie okno wychodziło na trawnik i las. Stojąc na ławeczce pod oknem, David widział wieżę kościoła i dachy domów w pobliskiej wiosce. Londyn leżał na południu, lecz równie dobrze mógł się znajdować na Antarktydzie, gdyż drzewa i las całkowicie odgradzały dom od świata zewnętrznego. David najbardziej lubił czytać właśnie na ławeczce pod oknem. Książki nadal szeptały i rozmawiały między sobą, ale teraz – jeśli był w odpowiednim nastroju – potrafił uciszyć je jednym słowem. Poza tym starały się zachowywać milczenie, gdy czytał. Zupełnie jakby były szczęśliwe, gdy pochłaniał opowieści.
Raz jeszcze nadeszło lato, więc David miał mnóstwo czasu do czytania. Ojciec usiłował go zachęcić, by zaprzyjaźnił się z dziećmi z sąsiedztwa – niektóre z nich ewakuowano z Londynu. David jednak nie miał ochoty utrzymywać z nimi żadnych kontaktów. One z kolei dostrzegały w nim smutek i rezerwę i trzymały się na dystans. Miejsce kolegów zajęły książki. Fascynację Davida budziły przede wszystkim stare zbiory baśni, dziwne i złowieszcze, z ręcznymi dopiskami i nowymi rysunkami. Nadal przypominały mu matkę, lecz w dobry sposób, a wszystko, co przypominało matkę, pozwalało mu również utrzymywać dystans w stosunku do Rose i jej syna Georgiego. Kiedy nie czytał, ławeczka pod oknem stawała się idealnym miejscem do obserwowania innego ciekawego zakątka posiadłości – starego ogrodu położonego na niższej części trawnika blisko linii drzew.
Ogród wyglądał trochę jak pusty basen – do prostokąta zieleni otoczonego przez wyłożoną kamieniami ścieżkę prowadziły cztery kamienne stopnie. Trawę kosił regularnie ogrodnik, pan Briggs, który przychodził co czwartek, by zająć się roślinami i pomóc naturze tam, gdzie pomocy potrzebowała, lecz kamienne części starego ogrodu przedstawiały żałosny widok. W murach pojawiły się grube szczeliny, a w jednym rogu mur skruszył się zupełnie. Powstała w ten sposób dziura była na tyle duża, że David mógł się przez nią przecisnąć, gdyby tylko zechciał. Nigdy jednak nie posunął się dalej niż do wsunięcia w nią głowy. Za murem było ciemno i unosił się zapach stęchlizny. Słychać też było szuranie najróżniejszych stworzeń, które wolały kryć się przed ludźmi. Ojciec zasugerował, że w starym ogrodzie można doskonale urządzić schron przeciwlotniczy, jeśli okaże się niezbędny, ale na razie ograniczył się do zgromadzenia w ogrodowej szopie worków z piaskiem i płatów blachy falistej. Denerwowało to pana Briggsa, który teraz musiał się przeciskać obok nich, gdy tylko chciał się dostać do swoich narzędzi. Stary ogród stał się ulubioną kryjówką Davida, zwłaszcza gdy chciał uciec od szeptu książek lub od Rose, która stale – w najlepszej wierze – wtrącała się do jego spraw.
Stosunki Davida z Rose nie układały się najlepiej. Zawsze starał się być grzeczny, bo prosił go o to ojciec, ale nie lubił jej i nie mógł znieść myśli, że stała się częścią jego świata. Nie chodziło wcale o to, że zajęła – lub próbowała zająć – miejsce jego matki, choć samo to już było wystarczająco okropne. Irytowały go jej wysiłki, by gotować na kolację jego ulubione potrawy, mimo wynikających z racjonowania żywności ograniczeń. Chciała, by ją polubił, a przez to nie lubił jej jeszcze bardziej.
David był też przekonany, że jej obecność wymazywała z pamięci ojca wspomnienia o matce. Pochłonięty Rose i ich nowym dzieckiem już o niej zapominał. Mały Georgie był bardzo wymagającym dzieckiem. Dużo płakał i stale coś mu dolegało, więc miejscowy doktor był w domu stałym gościem. Ojciec i Rose nie widzieli poza Georgiem świata, mimo że zarywali przez niego niemal każdą noc, a rankiem byli podenerwowani i zmęczeni. W efekcie coraz częściej pozostawiali Davida samemu sobie. A on był jednocześnie wdzięczny za wolność, jaką to ze sobą niosło, i zły z powodu braku zainteresowania z ich strony. Ale dzięki temu miał więcej czasu na czytanie, a to wcale nie było takie złe.
Wraz z rosnącą fascynacją starymi książkami David zapragnął dowiedzieć się, do kogo wcześniej należały, bo z pewnością ich poprzedni właściciel był bardzo do niego podobny. Znalazł przynajmniej nazwisko, Jonathan Tulvey, napisane na wewnętrznej stronie okładki dwóch książek i postanowił rozpocząć dalsze poszukiwania.
Pewnego dnia przełknął swoją niechęć do Rose i zszedł do kuchni, gdzie pracowała. Pani Briggs, gospodyni i żona ogrodnika, pojechała z wizytą do siostry mieszkającej w Eastbourne, więc Rose musiała zająć się obowiązkami domowymi. W zagrodzie za oknem gdakały kury. David pomógł wcześniej panu Briggsowi nakarmić je i sprawdzić, czy króliki nie poczyniły żadnych szkód w ogródku warzywnym. Sprawdzili też, czy w ogrodzeniu nie ma żadnych dziur, przez które mógłby się przedostać lis. Tydzień wcześniej pan Briggs złapał lisa w pułapkę w pobliżu domu. Metalowy zacisk niemal odciął zwierzęciu głowę i David powiedział, że mu go żal. Pan Briggs zbeształ go i wyjaśnił, że jeden lis zabiłby wszystkie kury, gdyby tylko przedostał się przez ogrodzenie. Jednak widok martwego zwierzęcia nie dawał Davidowi spokoju; stale miał przed oczami język przygryziony przez drobne, ostre zęby i futerko wydarte w miejscu, gdzie lis zębami próbował uwolnić się z pułapki.
David zrobił sobie szklankę lemoniady, po czym usiadł u szczytu stołu i zapytał Rose, jak się miewa. Rose Przestała myć naczynia i odwróciła się, by z nim porozmawiać. Aż pokraśniała z radości i ze zdziwienia. David zaplanował, że postara się być bardzo miły, mając nadzieję, że zdoła z niej coś wyciągnąć. Ich wcześniejsze rozmowy ograniczały się wyłącznie do jedzenia, pory chodzenia spać lub do rzucanych gburowatym tonem monosylab, więc Rose natychmiast skorzystała z okazji, by przerzucić mosty nad dzielącą ich przepaścią. W efekcie aktorskie talenty Davida nie zostały wystawione na zbyt wielką próbę. Rose wytarła dłonie w ścierkę do naczyń i usiadła obok niego.
– Dobrze, dziękuję – powiedziała. – Jestem trochę zmęczona Georgiem i domowymi obowiązkami, ale to minie. Mamy za sobą trochę dziwny czas. Jestem pewna, że tak samo to odczuwasz. Nagle znaleźliśmy się we czwórkę w jednym domu. Ale cieszę się, że tu jesteś. Ten dom jest za duży dla jednej osoby, ale moi rodzice chcieli, by pozostał w rodzinie. Był dla nich… ważny.
– Dlaczego? – zapytał David. Starał się nie okazać zbyt wielkiego zainteresowania. Nie chciał, żeby Rose uznała, że rozmawia z nią tylko dlatego, że chce dowiedzieć się czegoś więcej o domu, a zwłaszcza o swoim pokoju i znajdujących się tam książkach.
– Ten dom jest w naszej rodzinie od bardzo dawna. Zbudowali go moi dziadkowie i mieszkali tu ze swoimi dziećmi. Mieli nadzieję, że pozostanie w rodzinie i że zawsze będą mieszkać w nim dzieci.
– Czy to do nich należały książki w moim pokoju? – zapytał David.
– Niektóre tak – odparła Rose. – Inne należały do ich dzieci: mojego ojca, jego siostry i…
Zawiesiła głos.
– Jonathana? – podpowiedział David, a Rose skinęła głową.
Zasmuciła się.
– Tak. Do Jonathana. Skąd znasz jego imię?
– Znalazłem je w jednej z książek. Zastanawiałem się, kto to taki.
– Był moim stryjem, starszym bratem mojego ojca, ale nigdy go nie poznałam. Twój pokój należał kiedyś do niego, podobnie jak większość książek. Przykro mi, jeśli nie jesteś zadowolony. Myślałam, że ci się spodoba. Wiem, że trochę tam ciemno, ale jest tyle półek i oczywiście są książki. Powinnam była lepiej to przemyśleć.
David strapił się.
– Ale dlaczego? Pokój bardzo mi się podoba, książki też.
Rose odwróciła się.
– Nic takiego – powiedziała. – Nieważne.
– Nie – odparł David. – Proszę, powiedz mi.
Rose ustąpiła.
– Jonathan zniknął. Miał zaledwie czternaście lat. To było dawno temu i moi rodzice nic nie zmienili w jego pokoju w nadziei, że kiedyś wróci. Ale nie wrócił. Zniknęła z nim jeszcze mała dziewczynka. Miała na imię Anna i była córką przyjaciela dziadka. On razem z żoną zginął w pożarze i dziadek zabrał Annę do siebie. Miała siedem lat. Dziadek doszedł do wniosku, że Jonathanowi przyda się siostrzyczka, a Annie starszy brat, który będzie się nią opiekował. Tak więc musieli oddalić się od domu, zabłądzić, sama nie wiem, coś musiało się stać, bo już nigdy nikt ich nie widział. To bardzo, bardzo smutna historia. Szukali ich niezwykle długo. Przeczesywali las i rzekę, wypytywali o nich w pobliskich miasteczkach. Pojechali nawet do Londynu i gdzie tylko się dało, porozwieszali ich portrety i rysopisy, ale nigdy nie zgłosił się nikt z informacją, że ich widział.
Po pewnym czasie na świat przyszła jeszcze dwójka dzieci, mój ojciec i jego siostra Katherine, ale moi dziadkowie nigdy nie zapomnieli Jonathana i nigdy nie porzucili nadziei, że razem z Anną wróci kiedyś do domu. Zwłaszcza dziadek nigdy nie doszedł do siebie po tej stracie. Obwiniał się o to, co się wydarzyło. Myślę, że wyrzucał sobie, że lepiej ich nie pilnował. Chyba właśnie dlatego młodo umarł. Kiedy umierała babka, poprosiła mojego ojca, żeby niczego w pokoju nie ruszał i zostawił książki na swoich miejscach na wypadek, gdyby Jonathan powrócił. Nigdy nie straciła nadziei. Troszczyła się też bardzo o Annę, ale Jonathan był jej najstarszym synem i nie było chyba dnia, żeby nie wyglądała przez okno swojego pokoju w nadziei, że zobaczy, jak idzie ścieżką w ogrodzie. Byłby oczywiście starszy, ale wciąż pozostałby jej synem i opowiedziałby jakąś cudowną historię, która wytłumaczyłaby jego zniknięcie.
Mój ojciec zrobił, o co go prosiła: zostawił książki na swoim miejscu, a później, kiedy zmarli moi rodzice, ja też tak zrobiłam. Zawsze chciałam mieć swoją rodzinę i przypuszczam… czuję, że Jonathan, który tak bardzo kochał swoje książki, cieszyłby się, wiedząc, że jakiś inny chłopiec lub dziewczynka mieszkający w tym pokoju też je pokochają. To lepsze niż zostawić je, by niszczały nieczytane. Teraz pokój należy do ciebie, ale jeśli chcesz się przenieść do innego, nie ma sprawy. Mamy mnóstwo miejsca.
– Jaki był Jonathan? Czy dziadek opowiadał ci o nim?
Rose zamyśliła się.
– Byłam tak samo ciekawa jak ty i pytałam o niego dziadka. Można powiedzieć, że prowadziłam swoje prywatne śledztwo. Dziadek powiedział, że był bardzo cichy. Lubił czytać jak ty. W pewnym sensie to zabawne: uwielbiał baśnie, ale się ich bał, a do jego ulubionych należały te, które przerażały go najbardziej. Bał się wilków. Pamiętam, że dziadek powiedział mi o tym pewnego dnia. Jonathanowi śniły się koszmary, w których ścigały go wilki i to wcale nie takie zwyczajne. Ponieważ pochodziły z baśni, które czytał, potrafiły mówić. Wilki z jego snów były mądre i niebezpieczne. Dziadek próbował zabierać mu książki, bo te koszmary były naprawdę okropne, ale Jonathan nie mógł bez nich żyć, więc w końcu dziadek zawsze ustępował i oddawał mu książki. Niektóre były bardzo stare. Były już stare, gdy należały do Jonathana. Podejrzewam, że kilka z nich mogło być bardzo cennych, ale dawno temu ktoś w nich coś napisał. Można tam znaleźć dopiski i rysunki, które zupełnie do nich nie pasują. Dziadek sądził, że to pewnie dzieło człowieka, który sprzedał mu książki. Był księgarzem w Londynie i bardzo dziwnym człowiekiem. Sprzedawał mnóstwo książek dla dzieci, ale za dziećmi chyba nie przepadał. Wydaje mi się, że lubił je straszyć.
Rose wyglądała przez okno, zatopiona we wspomnieniach o dziadku i zaginionym stryju.
– Dziadek wrócił do tej księgarni po zaginięciu Jonathana i Anny. Pomyślał chyba, że ludzie mający dzieci przychodzą tam po książki i może oni albo ich dzieci coś wiedzą o tym tajemniczym zniknięciu. Ale kiedy dotarł na miejsce, księgarni już nie było. Okna były zabite deskami. Nikt tam nie mieszkał ani nie pracował i nikt nie potrafił mu powiedzieć, co się stało z drobnym człowieczkiem, który był właścicielem. Może umarł. Dziadek powiedział, że był bardzo stary. Bardzo stary i bardzo dziwny.
Nagły dzwonek do drzwi przerwał harmonię łączącą Davida i Rose. Zjawił się listonosz i Rose wyszła, by się z nim przywitać. Kiedy wróciła, zapytała Davida, czy chciałby coś zjeść, ale odmówił. Już zaczynał być zły na siebie, że zbliżył się do Rose, nawet jeśli w efekcie czegoś się dowiedział. Nie chciał, żeby pomyślała, że teraz wszystko między nimi jest w porządku, bo wcale tak nie było. O nie. Zostawił ją samą w kuchni i wrócił do swojego pokoju.
Po drodze zajrzał do Georgiego. Malec spał smacznie w swoim łóżeczku. Obok leżała wielka maska gazowa dla dzieci i miechy pompujące do niej powietrze. David próbował przekonywać samego siebie, że Georgie nie zjawił się tu z własnej woli. Nie prosił się na ten świat. Mimo to David nie potrafił odnaleźć w sobie cieplejszych uczuć dla malca i za każdym razem, gdy widział, jak ojciec tuli go w ramionach, coś w nim pękało. Był symbolem całego zła, wszystkich zmian. Kiedy zmarła jego matka, zostali z ojcem tylko we dwóch i stali się sobie dużo bliżsi, bo mogli polegać tylko na sobie. Teraz ojciec miał Rose i nowego syna. A David nie miał nikogo innego. Był sam.
Zostawił malca i wrócił na swoje poddasze, gdzie spędził całe popołudnie, przerzucając stare książki Jonathana Tulveya. Siedział na ławeczce pod oknem i myślał, że kiedyś, dawno temu, siadywał tu Jonathan. Chodził po tych samych korytarzach, jadał w tej samej kuchni, bawił się w tym samym salonie, a nawet sypiał w tym samym łóżku. Być może gdzieś tam w innym czasie nadal to wszystko robi i razem z Davidem zajmują to samo miejsce. Jonathan przemyka niewidzialny jak duch przez świat Davida, nieświadom, że co noc dzieli łóżko z zupełnie mu obcym chłopcem. Na samą myśl o tym David zadrżał, lecz jednocześnie sprawiło mu to przyjemność. Miło było pomyśleć, że takie niezwykłe więzy mogą łączyć dwóch chłopców tak bardzo do siebie podobnych.
David zaczął się zastanawiać, co mogło się przydarzyć Jonathanowi i małej Annie. Może uciekli z domu? David był już dość duży, by zrozumieć ogromną różnicę pomiędzy ucieczką opisywaną w książkach a tym, co może się naprawdę przydarzyć czternastoletniemu chłopcu z siedmioletnią dziewczynką. Nie minęłoby zbyt dużo czasu, kiedy ogarnęłoby ich zmęczenie i głód, a jeśli nawet coś zmusiło ich do ucieczki, to na pewno szybko by jej pożałowali. Ojciec powiedział Davidowi, że jeśli kiedykolwiek się zgubi, ma znaleźć policjanta lub poprosić kogoś dorosłego, żeby go do niego zaprowadził. Nie wolno mu było jednak podchodzić do samotnych mężczyzn. Zawsze miał zwrócić się do kobiety lub pary, najlepiej z własnymi dziećmi. Nigdy dość ostrożności, powiedział ojciec. Czy to właśnie przydarzyło się Jonathanowi i Annie? Czy zaczęli rozmawiać z niewłaściwą osobą, która nie chciała pomóc im wrócić do domu, lecz jeszcze bardziej ich od tego domu odciągnęła i ukryła w miejscu, w którym nikt nie mógł ich odnaleźć? Dlaczego ktoś miałby zrobić coś takiego?
David leżał na łóżku. Wiedział, że istnieje odpowiedź na to pytanie. Zanim jego matkę zabrano w końcu do nie-całkiem-szpitala, usłyszał, jak rozmawia z ojcem o śmierci Billy’ego Goldinga – chłopca, który mieszkał niedaleko i zniknął pewnego dnia w drodze ze szkoły. Billy nie chodził do szkoły Davida i nie należał do grona jego kolegów, lecz David wiedział, jak wygląda, bo był doskonałym piłkarzem i w sobotnie poranki grywał w parku w piłkę. Ludzie mówili, że jakiś człowiek z Arsenału rozmawiał już z panem Goldingiem, by Billy wstąpił do klubu, gdy będzie starszy, ale ktoś inny powiedział, że to nieprawda i Billy sam to wszystko wymyślił. Potem Billy zaginął i policja zjawiała się w parku przez dwie soboty z rzędu, żeby porozmawiać ze wszystkimi, którzy mogli cokolwiek o nim wiedzieć. Rozmawiali też z Davidem i jego ojcem, ale David nie mógł im pomóc i po tej drugiej sobocie policja nie przyjechała już więcej do parku.
Kilka dni później David usłyszał w szkole, że ciało Billy’ego Goldinga znaleziono przy torach.
Tamtego wieczoru, gdy szykował się do łóżka, usłyszał, jak rodzice rozmawiają w sypialni, i tak właśnie dowiedział się, że ciało Billy’ego było nagie i że policja aresztowała mężczyznę, który mieszkał ze swoją matką w schludnym domku nieopodal miejsca, w którym znaleziono ciało. Ze sposobu, w jaki mówili o tym zdarzeniu, David zrozumiał, że coś bardzo złego spotkało Billy’ego przed śmiercią, coś, w co zamieszany był mężczyzna ze schludnego domku.
Tamtego wieczoru matka zdobyła się na szczególny wysiłek i przeszła ze swojego pokoju, by ucałować Davida na dobranoc. Objęła go bardzo mocno i raz jeszcze przestrzegła, żeby nie rozmawiał z obcymi mężczyznami. Powiedziała, że zawsze musi wracać ze szkoły prosto do domu, a jeśli podejdzie do niego obcy i poczęstuje go cukierkami albo obieca, że da mu gołębia, jeśli tylko David z nim pójdzie, to ma ruszyć jak najszybciej przed siebie, a jeśli mężczyzna będzie szedł za nim, to ma wejść do pierwszego mijanego domu i powiedzieć, co się dzieje. Nigdy, przenigdy nie wolno mu iść nigdzie z obcym mężczyzną, bez względu na to, co będzie mu obiecywał. David obiecał, że nigdy tego nie zrobi. Kiedy składał matce obietnicę, przemknęło mu przez myśl pewne pytanie, ale nie zadał go. Matka już i tak wyglądała na zmartwioną, a on nie chciał martwić jej jeszcze bardziej, bo to mogło się skończyć całkowitym zakazem wychodzenia z domu, żeby się pobawić. Pytanie pozostało jednak w jego głowie na długo po tym, jak matka zgasiła światło, a on leżał sam w ciemnościach. Brzmiało ono:
„A jeśli zmusi mnie, żebym z nim poszedł?” Teraz, leżąc w innym pokoju, pomyślał o Jonathanie Tulveyu i Annie i zaczął się zastanawiać, czy mężczyzna ze schludnego domku, który mieszkał ze swoją matką i nosił w kieszeni słodycze, zmusił ich, żeby poszli razem z nim nad tory.
Leżąc tak w ciemnościach, długo rozmyślał o tym wszystkim.
Wieczorem przy kolacji ojciec znów mówił o wojnie. Dla Davida było to jednak nadal puste pojęcie. Wszystkie walki toczyły się bardzo daleko i tylko czasem oglądali je w kronikach filmowych, kiedy szli do kina. Wojna była o wiele bardziej nudna, niż oczekiwał. Początkowo wszystko brzmiało emocjonująco, lecz rzeczywistość jak dotąd była całkiem inna. Eskadry spitfire’ów i hurricane’ów co prawda często przelatywały nad ich domem i nad Kanałem dochodziło do walk powietrznych. Niemieckie bombowce raz po raz prowadziły naloty na leżące na południu lotniska, a nawet zrzucały bomby na kościół St Giles Cripplegate na East Endzie (co pan Briggs określił jako „typowo nazistowskie zachowanie”, a ojciec Davida już bez zbytnich emocji opisał jako nieudaną próbę zniszczenia rafinerii Thameshaven). Pomimo to David czuł, że wszystko dzieje się bardzo daleko, na pewno nie w starym ogrodzie na tyłach domu. W Londynie ludzie zabierali na pamiątkę rzeczy z rozbitych niemieckich samolotów, mimo że nikomu nie wolno było podchodzić do wraków, a niemieccy piloci, którzy się z nich katapultowali, byli źródłem nieustającej rozrywki dla mieszkańców miasta. Tutaj, mimo że znajdowali się zaledwie osiemdziesiąt kilometrów od Londynu, było bardzo spokojnie.
Ojciec położył „Daily Express” obok talerza. Gazeta była teraz znacznie cieńsza, zredukowana do zaledwie sześciu stron. Ojciec wyjaśnił, że ma to związek z racjonowaniem papieru. „The Magnet” przestał wychodzić w lipcu, pozbawiając Davida kontaktu z przygodami Billy’ego Buntera, ale nadal co miesiąc wychodziła gazeta dla chłopców „Boy’s Own”, a co tydzień „Aircraft Spotter”, który David zawsze starannie układał obok książek dotyczących lotnictwa sił walczących.
– Pójdziesz walczyć? – zapytał ojca, gdy skończyli jeść.
– Nie sądzę – odparł ojciec. – Jestem bardziej potrzebny w mojej pracy.
– Ściśle tajne – powiedział David.
Ojciec uśmiechnął się.
– Tak, ściśle tajne.
David nadal odczuwał podniecenie na myśl, że ojciec może być szpiegiem albo przynajmniej dużo na temat szpiegów wie. Jak dotąd, była to jedyna interesująca część całej tej wojny.
Tamtej nocy David leżał w łóżku i obserwował wpadający przez okno blask księżyca. Niebo było czyste, a księżyc świecił wyjątkowo jasno. Po chwili zamknął oczy i śnił o wilkach, małych dziewczynkach i starym królu, który spał na swoim tronie w zrujnowanym zamku. Obok zamku biegły tory, a w wysokiej trawie rosnącej tuż przy nich poruszały się jakieś postacie. Był tam chłopiec, dziewczynka i Garbus. Nagle zniknęli pod ziemią i David poczuł zapach gumy do żucia i miętówek. Usłyszał też płacz dziewczynki, zanim jej głos został zagłuszony łoskotem nadjeżdżającego pociągu.