Tego ranka David i Roland nie spotkali na drodze nikogo. David nadal nie mógł ukryć zdziwienia, że podróżuje nią tak niewiele osób. Droga była przecież dobrze utrzymana i wydawało mu się, że ludzie muszą z niej korzystać, żeby przenosić się z miejsca na miejsce.
– Dlaczego tu jest tak cicho i spokojnie? – zapytał.
– Dlaczego nikogo nie ma?
– Mężczyźni i kobiety boją się podróżować, bo z biegiem czasu stało się to niebezpieczne – odparł Roland.
– Widziałeś wczoraj, co zostało z tamtych ludzi, a ja opowiedziałem ci o uśpionej kobiecie i czarodziejce, która ją więzi. W tych stronach zawsze było niebezpiecznie i życie nigdy nie było łatwe, ale teraz pojawiły się nowe zagrożenia i nikt nie potrafi powiedzieć, skąd się wzięły. Nawet król nie ma pewności, czy historie opowiadane na dworze są prawdziwe. Powiadają, że jego czas prawie już dobiegł końca.
Roland uniósł prawą rękę i wskazał na północny wschód.
– Za tymi wzgórzami jest osada, tam spędzimy naszą ostatnią noc przed dotarciem na zamek. Może od mieszkających tam ludzi dowiemy się czegoś więcej o tej kobiecie i o tym, co przydarzyło się mojemu przyjacielowi.
Po godzinie natknęli się na grupę mężczyzn wychodzących z lasu. Na patykach nieśli martwe zające i nornice. Byli uzbrojeni w zaostrzone kije i krótkie, prymitywne miecze. Kiedy zobaczyli zbliżającego się konia, unieśli ostrzegawczo broń.
– Kim jesteście? – zawołał jeden z nich. – Nie zbliżajcie się, dopóki się nie opowiecie.
Roland osadził Scyllę w miejscu, gdy byli jeszcze poza zasięgiem kijów.
– Ja jestem Roland. A to mój giermek, David. Jedziemy do wioski w nadziei, że znajdziemy tam strawę i miejsce na odpoczynek.
Mężczyzna, który mówił, opuścił miecz.
– Miejsce może znajdziecie – powiedział – ale jedzenia raczej nie.
Podniósł kij z nabitym martwym zwierzęciem.
– W lasach i na polach prawie już nie ma życia. To wszystko, co udało nam się upolować w ciągu dwóch dni, a straciliśmy przy tym człowieka.
– Jak go straciliście? – zapytał Roland.
– Zamykał pochód. Usłyszeliśmy jego krzyk, ale kiedy się cofnęliśmy, jego ciało zniknęło.
– Nie znaleźliście żadnych śladów tego, co go porwało? – dopytywał Roland.
– Żadnych. Ziemia była zryta w miejscu, gdzie stał, jakby jakiś stwór wyskoczył z niej na powierzchnię, lecz dookoła była tylko krew i jakaś paskudna maź, która nie pochodziła z żadnego znanego nam zwierzęcia. Nie był pierwszym, który tak zginął, bo straciliśmy już innych, ale nie widzieliśmy jeszcze sprawcy. Teraz wychodzimy tylko grupami i czekamy, bo większość jest przekonana, że to coś niebawem zaatakuje nas w łóżkach.
Roland obejrzał się na drogę w stronę, z której przybyli razem z Davidem.
– Widzieliśmy ciała żołnierzy jakieś pół dnia jazdy stąd – powiedział. – Z ich insygniów można sądzić, że byli to ludzie króla. Nie mieli szczęścia w walce z Bestią, a byli dobrze wyszkoleni i uzbrojeni. Jeśli nie macie silnych umocnień, może lepiej będzie opuścić domy, aż zagrożenie minie.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Mamy farmy, bydło. Żyjemy tam, gdzie żyli nasi ojcowie i ojcowie naszych ojców. Nie porzucimy wszystkiego, co zdobywaliśmy z tak wielkim trudem.
Roland nie odezwał się więcej, lecz David niemal słyszał jego myśli: To umrzecie.
David i Roland jechali obok mężczyzn, rozmawiając z nimi i dzieląc się resztą alkoholu z butelki Rolanda. Mężczyźni byli wdzięczni za tę dobroć i w zamian potwierdzili zmiany, które zaszły w kraju, oraz obecność nowych stworzeń w lasach i na polach. Wszystkie z nich były wrogo nastawione i głodne. Mówili też o wilkach, które ostatnio stały się jeszcze bardziej śmiałe. Myśliwi schwytali w pułapkę i zabili jednego podczas wypadu do lasu. Był to przybyły z daleka wilkon. Miał idealnie białe futro i nosił spodnie z foczej skóry. Przed śmiercią powiedział im, że przybył z dalekiej północy i że po nim przyjdą inni, którzy pomszczą jego śmierć. Było tak, jak opowiadał Davidowi Leśniczy – wilki chciały zawładnąć królestwem dla siebie i gromadziły armię, która miała im w tym pomóc.
Kiedy wyszli zza zakrętu, zobaczyli wioskę. Otaczała ją wolna przestrzeń, na której pasło się bydło i owce, a wokół wił się mur z pni drzew zaostrzonych do białości. Wznoszące się wysoko nad nimi platformy pozwalały ludziom obserwować wszystkich zbliżających się do wioski. Nad dachami domów wzbijały się w niebo strużki dymu, a nad murem widać było wieżę kolejnego kościoła. Roland nie był tym widokiem zachwycony.
– Może nadal praktykują tu nową religię – powiedział cicho do Davida. – Dla świętego spokoju nie będę im zawracał głowy moimi poglądami.
Kiedy zbliżali się do wioski, zza muru wzniósł się okrzyk i otwarto bramy. Dzieci zbiegły się, by powitać ojców, a kobiety – ucałować synów i mężów. Wszyscy patrzyli z zaciekawieniem na Rolanda i Davida, lecz zanim ktokolwiek zdążył zadać im pytanie, jedna z kobiet zaczęła jęczeć i szlochać. W grupie myśliwych nie znalazła bowiem tego, którego szukała. Była młoda i bardzo ładna, a szlochając, powtarzała raz po raz jego imię:
– Ethan! Ethan!
Przywódca myśliwych, który nosił imię Fletcher, podszedł do Davida i Rolanda. Jego żona stała w pobliżu wdzięczna, że jej mąż bezpiecznie powrócił.
– Ethan to myśliwy, którego straciliśmy – powiedział. – Mieli się pobrać. Teraz ona nie ma nawet grobu, który mogłaby odwiedzać.
Wokół szlochającej zebrały się inne kobiety, próbując ją pocieszyć. Zaprowadziły ją do niedużego domu i zamknęły za sobą drzwi.
– Chodźcie – powiedział Fletcher. – Za moim domem jest stajnia. Możecie tam się przespać, a dziś wieczorem podzielę się z wami jedzeniem, choć niewiele potem zostanie. Będziecie musieli jechać dalej.
Roland i David podziękowali i ruszyli za nim wąskimi uliczkami. Dotarli do drewnianej chaty ze ścianami pomalowanymi na biało.
Fletcher zaprowadził ich do stajni i pokazał, gdzie mogą znaleźć wodę, świeżą słomę i trochę stęchłego owsa dla Scylli. Roland zdjął siodło z grzbietu konia i upewnił się, że jest mu wygodnie, po czym razem z Davidem umyli się w korycie. Ich ubrania śmierdziały, lecz w przeciwieństwie do Rolanda David nie miał się w co przebrać. Kiedy usłyszała to żona Fletchera, przyniosła mu stare ubrania syna, który miał już siedemnaście lat, żonę i syna. David od dawna nie czuł się tak dobrze. Poszedł z Rolandem do domu Fletchera, gdzie nakryto do stołu i czekała na nich cała rodzina. Syn Fletchera był bardzo do niego podobny; też miał długie, rude włosy, ale jego broda nie była tak gęsta i poprzetykana pasemkami siwizny. Jego żona była drobna i ciemna, niewiele mówiła, skupiając całą uwagę na niemowlęciu, które trzymała w ramionach. Fletcher miał jeszcze dwie córki, niewiele młodsze od Davida. Rzucały w jego stronę ukradkowe spojrzenia i cicho chichotały.
Kiedy Roland i David usiedli przy stole, Fletcher zamknął oczy, pochylił głowę i odmówił dziękczynną modlitwę – David zauważył, że Roland nie zamknął oczu ani się nie modlił – po czym zaprosił wszystkich do jedzenia.
Rozmowa toczyła się wokół spraw wioski, wypraw myśliwych i zniknięcia Ethana, zanim wreszcie skupiła się na gościach oraz celu ich wyprawy.
– Nie jesteście pierwszymi, którzy przechodzą tędy w drodze do Cierniowej Fortecy – powiedział Fletcher, kiedy Roland wyznał, że szuka zamku.
– Dlaczego tak go nazywacie? – zapytał Roland.
– Bo otaczają go ciasno cierniste zarośla. Już samo podejście do ścian grozi rozerwaniem na strzępy. Żeby je pokonać, nie wystarczy jedynie srebrny napierśnik.
– Widziałeś je więc?
– Jakieś pół miesiąca temu nad wioską przemknął cień. Kiedy spojrzeliśmy w niebo, by zobaczyć, co to takiego, ujrzeliśmy przesuwający się po niebie zamek. Sunął bezszelestnie i bez żadnego podtrzymywania. Niektórzy ruszyli za nim i widzieli, gdzie opadł na ziemię, ale nie odważyliśmy się podejść. Takie rzeczy najlepiej zostawiać samym sobie.
– Mówiłeś, że inni próbowali go znaleźć – powiedział Roland. – Co się z nimi stało?
– Nie wrócili – odparł Fletcher.
Roland sięgnął pod koszulę i wyjął medalion. Otworzył go i pokazał Fletcherowi zdjęcie młodego mężczyzny.
– Czy to jeden z tych, którzy nie wrócili?
Fletcher przyjrzał się uważnie fotografii.
– Tak, pamiętam go – odparł. – Poił u nas konia i pił piwo w gospodzie. Wyjechał przed zapadnięciem nocy i już nigdy go nie widzieliśmy.
Roland zamknął medalion i wsunął go za koszulę blisko serca. Do końca posiłku nie odezwał się już ani słowem. Kiedy sprzątnięto ze stołu, Fletcher zaprosił Rolanda, by usiadł przy ogniu, i razem zapalili fajkę.
– Opowiedz nam jakąś historię, ojcze – poprosiła jedna z dziewczynek, która przycupnęła u stóp ojca.
– Tak, prosimy! – zawtórowała druga. Ojciec pokręcił głową.
– Nie mam już nic do opowiedzenia. Słyszałyście już wszystkie historie. Ale może nasz gość podzieli się z nami jakąś swoją opowieścią?
Spojrzał pytająco na Rolanda, a twarze dziewczynek zwróciły się w stronę nieznajomego.
Roland zastanawiał się przez chwilę, po czym odłożył fajkę i zaczął opowiadać.
Dawno, dawno temu żył rycerz imieniem Alexander. Mógł uchodzić za wzór – był dzielny i silny, lojalny i dyskretny. Jednak był też młody i bardzo chciał zasłynąć odważnymi czynami. W kraju, w którym mieszkał, od dawna panował pokój i Alexander miał niewiele okazji, by zdobyć sławę na polu bitwy. Pewnego dnia poinformował więc swego pana, że pragnie wyruszyć w podróż do nowych nieznanych krain, by się sprawdzić i przekonać, czy jest godny stanąć u boku największych rycerzy. Jego pan uznał, że Alexander nie spocznie, dopóki nie otrzyma zezwolenia, udzielił mu więc swego błogosławieństwa. Rycerz przygotował konia i broń i wyruszył samotnie na poszukiwanie przeznaczenia. Sam – nawet bez giermka, który troszczyłby się o jego potrzeby.
W latach, które nadeszły, Alexander odnalazł wyzwania, o których od dawna marzył. Dołączył do armii rycerzy, którzy podróżowali do królestwa położonego daleko na wschodzie i tam ruszyli na wielkiego czarownika o imieniu Abuchnezzar, który potrafił obracać ludzi w pył samym tylko spojrzeniem, tak że unosili się jak popiół nad polami jego zwycięstw. Powiadano, że czarownika nie zdoła zabić żadna broń stworzona przez człowieka, a wszyscy, którzy tego próbowali, zginęli. Jednak rycerze wierzyli, że znajdą sposób, by pokonać tyrana, a dodatkową zachętą była obietnica wielkich bogactw złożona przez prawdziwego króla tej krainy, który ukrywał się przed czarownikiem.
Czarownik stanął ze swą armią złośliwych stworów na pustej równinie przed swym zamkiem i rozpętała się krwawa bitwa. Kiedy jego towarzysze ginęli w szponach i kłach demonów lub zamieniali się w popiół pod spojrzeniem czarownika, Alexander walczył dzielnie, ukrywając się za tarczą. Ani razu nie spojrzał w stronę czarownika, aż w końcu znalazł się blisko niego. Zawołał Abuchnezzara po imieniu i kiedy czarownik skierował spojrzenie w jego stronę, Alexander szybko odwrócił tarczę, by jej wewnętrzna część zwróciła się w stronę wroga. Przez całą noc polerował tarczę, tak że teraz lśniła jasno w gorącym słońcu południa. Abuchnezzar zobaczył w niej swoje odbicie i natychmiast zamienił się w popiół, a jego armia demonów rozpłynęła się w powietrzu i nikt jej już nigdy w królestwie nie oglądał.
Król dotrzymał słowa i obsypał Alexandra złotem i drogimi kamieniami. Zaproponował mu również rękę swojej córki, by mógł po nim odziedziczyć tron. Alexander odrzucił jednak wszystkie dary i poprosił tylko o to, by jego pan dowiedział się o jego wielkim czynie. Król obiecał mu, że niezwłocznie prześle wiadomość na zamek. Alexander opuścił go i kontynuował swoją podróż. Zabił najstarszego i najstraszniejszego smoka w zachodnich krainach i uszył sobie pelerynę z jego skóry. Okrywał się nią przed żarem podziemia, gdzie wyprawił się, by ocalić syna Czerwonej Królowej porwanego przez demona. Po każdym wielkim czynie wysyłał wiadomość do swego pana, tak więc jego sława rosła coraz bardziej.
Minęło dziesięć lat i Aleksander miał już dość wędrowania. Nosił na ciele blizny po wielu przygodach i był pewny, że jego reputacja jako największego z rycerzy jest niezachwiana. Postanowił wrócić do swego kraju i tak rozpoczęła się jego długa podróż do domu. Na ciemnej drodze napadła go jednak banda zbójców i złodziei i Alexander, zmęczony niezliczonymi walkami, z trudem odparł ich atak, odnosząc przy tym poważne rany. Jechał dalej, lecz słabł coraz bardziej. Nagle dostrzegł zamek na wzgórzu, podjechał do jego bram i zawołał o pomoc, gdyż w tym kraju było zwyczajem ofiarować pomoc obcym w potrzebie. Na szczególną pomoc mogli liczyć rycerze.
Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi, mimo że wysoko w oknach paliło się światło. Alexander zawołał ponownie i tym razem usłyszał kobiecy głos:
– Nie mogę ci pomóc. Musisz stąd odjechać i szukać pomocy gdzie indziej.
– Jestem ranny – odparł Alexander. – Boję się, że umrę, jeśli ktoś nie opatrzy mi ran.
Kobieta powiedziała jednak:
– Idź. Nie potrafię ci pomóc. Jedź dalej. Niedaleko stąd znajdziesz wioskę i tam opatrzą ci rany.
Alexander nie miał wyboru. Zawrócił konia i już miał wyjechać na drogę prowadzącą do wioski, gdy całkiem opuściły go siły. Spadł z konia i leżąc na zimnej, twardej ziemi, powoli zapadał w ciemność.
Kiedy się ocknął, leżał w czystej pościeli na dużym łóżku. Pokój, w którym stało łóżko, był ogromny, lecz zakurzony i zasnuty pajęczynami, zupełnie jakby od dawna nikt go nie używał. Alexander uniósł się na łóżku i zobaczył, że jego rany zostały opatrzone. Nigdzie nie było widać jednak jego zbroi ani broni. Przy łóżku stało jedzenie i dzbanek wina. Posilił się, po czym włożył szlafrok, który wisiał przy łóżku. Nadal był bardzo słaby i chodząc, odczuwał ból, ale nie znajdował się już na granicy śmierci. Próbował wyjść z pokoju, ale drzwi były zamknięte na klucz. Znów usłyszał głos kobiety:
– Zrobiłam dla ciebie więcej, niż chciałam, ale nie pozwolę ci myszkować po moim domu. Od wielu lat nikogo tu nie było. To moje królestwo. Kiedy będziesz miał dość sił, by wyruszyć w drogę, otworzę drzwi, a wtedy musisz wyjechać i nigdy tu nie wracać.
– Kim jesteś? – zapytał Alexander.
– Jestem Pani – odparła. – Nie mam już innego imienia.
– Gdzie jesteś? – zapytał Alexander, lecz jej głos zdawał się dobiegać gdzieś spoza ścian.
– Tutaj – powiedziała.
W tej chwili lustro na ścianie po prawej stronie rycerza zamigotało i stało się przezroczyste. Po drugiej stronie Alexander dostrzegł zarys kobiecej postaci. Była cała ubrana na czarno i siedziała na wielkim tronie w pustej sali. Twarz miała zakrytą woalką, a na rękach aksamitne rękawiczki.
– Czy mogę spojrzeć w twarz osoby, która uratowała mi życie? – zapytał Alexander.
– Nie pozwolę na to – odparła Pani.
Alexander skłonił się, bo jeśli taka była jej wola, musiał ją uszanować.
– Gdzie są twoi słudzy, Pani? – zapytał. – Chciałbym mieć pewność, że zajęto się moim koniem.
– Nie mam służby – powiedziała. – Ale sama zajęłam się twoim koniem. Ma się dobrze.
Alexander chciał jej zadać tyle pytań, że nie wiedział, od czego zacząć. Otworzył usta, lecz Pani uciszyła go gestem dłoni.
– Zostawię cię teraz – powiedziała. – Śpij, bo chcę, żebyś szybko doszedł do zdrowia i jak najszybciej stąd zniknął.
Lustro zamigotało i Alexander znów zobaczył w nim swoje odbicie. Nie mając nic innego do roboty, wrócił do łóżka i zasnął.
Kiedy obudził się następnego ranka, znalazł przy łóżku świeży chleb i dzbanek ciepłego mleka. Nie słyszał jednak, by w nocy ktokolwiek wchodził do pokoju. Wypił trochę mleka i jedząc chleb, podszedł do lustra i zaczął mu się przyglądać. Mimo że wciąż widział swoje odbicie, był pewien, że po drugiej stronie znajduje się Pani i też mu się przygląda.
Alexander, jak wielu najznamienitszych rycerzy, nie był jedynie wojownikiem. Potrafił grać na lutni i lirze. Umiał układać wiersze, a nawet trochę malować. Uwielbiał książki, bo w nich zapisana była wiedza o tych, którzy żyli przed nim. Kiedy więc wieczorem w lustrze znów pojawiła się Pani, poprosił ją o kilka tych rzeczy, by mieć jakieś zajęcie, gdy będzie dochodził do zdrowia. Następnego ranka powitał go stos starych ksiąg, lekko zakurzona lutnia, płótno, farby i kilka pędzli. Pograł chwilę na lutni, a potem zaczął przedzierać się przez księgi. Były to dzieła historyczne i filozoficzne, poświęcone astronomii i etyce, poezji i religii. Kiedy czytał je w następnych dniach, Pani pojawiała się za lustrem coraz częściej, wypytując go o wszystko, co przeczytał. Zorientował się, że czytała je wszystkie wiele razy i doskonale znała ich treść. Alexander był zaskoczony, bo w jego własnym kraju kobiety nie miały dostępu do takich ksiąg, jednak był wdzięczny za okazję do rozmowy. Pani poprosiła go potem, by zagrał jej na lutni, a kiedy spełnił życzenie, wydało mu się, że łagodne dźwięki sprawiły jej przyjemność.
Dni przeszły w tygodnie, a Pani spędzała coraz więcej czasu po drugiej stronie lustra, rozmawiając z Alexandrem o sztuce i księgach, słuchając, jak gra, i dopytując się, co maluje, bo Alexander nie chciał pokazać jej obrazu. Wymógł na niej też obietnicę, że nie obejrzy go, gdy będzie spał, bo nie chciał, by zobaczyła obraz, zanim zostanie ukończony. I choć rany Alexandra prawie się zabliźniły, Pani nie pragnęła już, żeby wyjeżdżał. On też nie chciał opuszczać zamku, bo powoli zakochiwał się w tej dziwnej kobiecie, która z woalką na twarzy ukrywała się po drugiej stronie lustra. Opowiedział jej o walkach, które stoczył, i o reputacji, jaką zdobył dzięki swym podbojom. Chciał, by zrozumiała, że jest wielkim rycerzem, godnym wspaniałej kobiety.
Po dwóch miesiącach Pani przyszła do Alexandra i usiadła na swoim zwykłym miejscu.
– Dlaczego jesteś taki smutny? – zapytała, bo widać było wyraźnie, że Alexandra coś trapi.
– Nie potrafię dokończyć obrazu – odparł.
– Dlaczego? Nie masz dość farb i pędzli? Czego jeszcze potrzebujesz?
Alexander odwrócił płótno od ściany, by Pani mogła je obejrzeć. Był to jej portret, jednak pozbawiony twarzy, bo Alexander jeszcze nigdy jej nie widział.
– Wybacz mi – powiedział. – Zakochałem się w tobie. W czasie miesięcy, które spędziliśmy razem, tyle się o tobie dowiedziałem. Nigdy nie spotkałem podobnej do ciebie kobiety i boję się, że jeśli stąd wyjadę, już nigdy jej nie spotkam. Czy mogę mieć nadzieję, że czujesz to samo w stosunku do mnie?
Pani spuściła głowę. Już miała coś powiedzieć, lecz lustro zamigotało i zniknęła.
Mijały dni, a Pani się nie zjawiała. Alexander zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie obraził jej swymi słowami. Każdej nocy spał głęboko, każdego ranka przy łóżku stało świeże jedzenie, lecz nigdy nie zauważył, kiedy Pani je przynosiła.
Po pięciu dniach usłyszał dźwięk klucza obracającego się w zamku i do komnaty weszła Pani. Nadal miała na twarzy woalkę i była ubrana na czarno, lecz Alexander wyczuł zmianę, jaka w niej zaszła.
– Przemyślałam to, co mi powiedziałeś – powiedziała. – Ja też darzę cię uczuciem. Ale wyznaj szczerze: Kochasz mnie naprawdę? Będziesz mnie kochał zawsze, bez względu na to, co się wydarzy?
Gdzieś głęboko w Alexandrze nadal drzemał beztroski młodzieniec, bo odpowiedział niemal bez chwili zastanowienia:
– Tak, będę cię kochał zawsze.
Pani uniosła woalkę i Alexander po raz pierwszy ujrzał jej twarz. Była to twarz kobiety połączona z pyskiem bestii, dzikiej pantery lub tygrysicy. Alexander otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz głęboko wstrząśnięty milczał.
– To sprawka mojej macochy – wyjaśniła Pani. – Byłam piękna, a ona bardzo mi zazdrościła urody, więc rzuciła na mnie klątwę i powiedziała, że nikt mnie nigdy nie pokocha. Uwierzyłam jej i ukrywałam się ze wstydu, dopóki się nie zjawiłeś.
Pani ruszyła w stronę Alexandra, wyciągając ręce. W jej oczach błyszczała nadzieja, miłość i odrobina strachu, bo jeszcze nigdy przed nikim tak się nie obnażyła. Jej serce drżało jak wystawione na cios miecza.
Alexander nie podszedł do niej. Cofnął się o krok i w tej chwili przypieczętował swój los.
– Zdrajco! – wykrzyknęła Pani. – Ty kapryśne stworzenie! Powiedziałeś, że mnie kochasz, ale kochasz tylko siebie.
Uniosła głowę i obnażyła ostre zęby. Koniuszki rękawiczek rozdarły się, gdy z jej palców wyrosły pazury. Syknęła groźnie, po czym rzuciła się na rycerza, gryząc, drapiąc, rozrywając go pazurami. Czuła w ustach smak jego krwi i jej ciepło na futrze.
Rozerwała go na strzępy w komnacie, zalewając się łzami.
Kiedy Roland skończył swoją opowieść, dwie dziewczynki były wyraźnie wstrząśnięte. Roland wstał, podziękował Fletcherowi i jego rodzinie za posiłek, a potem dał znak Davidowi, że czas zbierać się do wyjścia. Przy drzwiach Fletcher położył delikatnie rękę na ramieniu Rolanda.
– Jeszcze słówko, jeśli pozwolisz – powiedział. – Starszyzna bardzo się martwi. Wierzą, że wioska została naznaczona przez Bestię, o której opowiadałeś, bo z pewnością czai się gdzieś blisko.
– Macie broń? – zapytał Roland.
– Tak, ale widziałeś jej najlepszą część. Jesteśmy farmerami i myśliwymi, a nie żołnierzami – powiedział Fletcher.
– Może i dobrze – odparł Roland. – Żołnierze nie potrafili poradzić sobie z Bestią. Może wam się poszczęści.
Fletcher spojrzał na niego zdumiony. Nie wiedział, czy Roland mówi poważnie, czy tylko sobie z niego żartuje. Nawet David nie był pewny.
– Żartujesz sobie ze mnie? – zapytał Fletcher. Roland położył dłoń na ramieniu starszego mężczyzny.
– Tylko trochę – odparł. – Żołnierze chcieli unicestwić Bestię, jakby walczyli z armią. Z konieczności walczyli na nieznanym terenie z wrogiem, którego nie rozumieli. Mieli czas, by zbudować linie obrony, bo widzieliśmy ich pozostałości, ale nie byli dość silni, by je utrzymać. Musieli się wycofać do lasu i tam Bestia dokończyła dzieła. Ten stwór bez wątpienia jest ogromny i ciężki, bo widziałem miejsca, gdzie zniszczył drzewa i krzewy. Wątpię, by mógł szybko się poruszać, ale na pewno jest silny i niestraszne mu rany zadane włóczniami i mieczami. Na otwartej przestrzeni żołnierze nie mieli szans. Ale ty i twoi towarzysze znajdujecie się w zupełnie innej sytuacji. To wasza ziemia i dobrzeją znacie. Musicie spojrzeć na Bestię jak na wilka lub lisa, który zagraża waszemu bydłu. Musicie zwabić ją do wybranego przez siebie miejsca, osaczyć i zabić.
– Sugerujesz przynętę? Bydło?
Roland skinął głową.
– To może się udać. Bestia nadejdzie tu z pewnością, bo lubi mięso, a pomiędzy miejscem ostatniego posiłku i wioską pozostało go niewiele. Możecie przycupnąć tutaj i mieć nadzieję, że mury ją powstrzymają, albo możecie zaplanować jej zniszczenie. Może się jednak okazać, że będziecie musieli poświęcić coś więcej niż tylko bydło.
– Co masz na myśli? – zapytał Fletcher. Wyglądał na przestraszonego.
Roland zamoczył palec w butelce z wodą, uklęknął i narysował krąg na kamiennej podłodze, nie zamykając go jednak do końca.
– To wasza wioska – odparł Roland. – Zbudowaliście mury, by odeprzeć atak z zewnątrz. – Narysował strzałki wychodzące z kręgu. – Ale co się stanie, jeśli wpuścicie wroga do środka, a potem zamkniecie bramy?
– Roland zamknął krąg i tym razem skierował strzałki do wewnątrz. – Wtedy wasze mury staną się pułapką.
Fletcher wpatrywał się w rysunek, który powoli wysychał na kamieniu.
– A co zrobimy, gdy Bestia już znajdzie się w środku? – zapytał.
– Podpalicie wioskę i wszystko w środku – powiedział Roland. – Bestia spłonie żywcem.
W nocy, gdy David i Roland spali, nadciągnęła wielka zamieć, okrywając wioskę i tereny wokół niej śniegiem. Śnieg padał dalej przez cały dzień i to tak gęsto, że widoczność była ograniczona do kilku metrów. Roland postanowił, że zostaną w wiosce, dopóki pogoda się nie poprawi, lecz nie mieli już z Davidem nic do jedzenia, a mieszkańcy wioski nie mieli już czym się dzielić. Roland poprosił więc o spotkanie ze starszyzną i spędził z nią trochę czasu w kościele, bo tam mieszkańcy wioski omawiali sprawy największej wagi. Zaproponował, że pomoże im zabić Bestię, jeśli udzielą schronienia jemu i Davidowi. Kiedy Roland opowiadał o swoich planach, David siedział z tyłu kościoła i słuchał, jak padają argumenty zarówno za, jak i przeciw takiemu rozwiązaniu. Część mieszkańców nie chciała poświęcić swoich domów na pastwę płomieni i David naprawdę nie mógł ich za to obwiniać. Chcieli czekać w nadziei, że mury i umocnienia ocalą ich, gdy nadejdzie Bestia.
– A jeśli nie wytrzymają? – zapytał Roland. – Co wtedy? Kiedy uzmysłowicie sobie, że umocnienia zawiodły, będzie już za późno, by cokolwiek zrobić. Będziecie mogli tylko czekać na śmierć.
Na koniec zaproponowano kompromis. Kiedy tylko pogoda się poprawi, kobiety, dzieci i staruszkowie opuszczą wioskę i ukryją się w jaskiniach na pobliskich wzgórzach. Zabiorą ze sobą wszystkie wartościowe rzeczy, nawet meble, pozostawiając tylko gołe ściany. W chatach blisko centrum wioski ukryją beczki ze smołą i olejem. Jeśli Bestia zaatakuje, obrońcy będą próbowali ją odstraszyć lub zabić zza murów. Jeśli mimo to Bestia sforsuje umocnienia, zaczną się wycofywać, zwabiając ją do środka wioski. Podpalą zapalniki i Bestia zostanie osaczona i zabita, lecz tylko w ostateczności. Przeprowadzono głosowanie i wszyscy zgodzili się, że to najlepszy plan.
Roland wypadł z kościoła. David musiał biec, by go dogonić.
– Dlaczego jesteś taki zły? – zapytał. – Zgodzili się na większość twoich propozycji.
– Ale nie na wszystkie – odparł Roland. – Nawet nie wiemy, z czym mamy do czynienia. Wiemy tylko, że wyszkoleni żołnierze uzbrojeni w stal nie potrafili zabić Bestii. Co mogą jej przeciwstawić farmerzy? Gdyby mnie posłuchali, mogliby ją pokonać bez żadnych ofiar. A teraz zginą niepotrzebnie ludzie z powodu kijów, słomy i kilku ruder, które można odbudować w parę tygodni.
– Ale to ich wioska – powiedział David. – I ich wybór.
Roland zwolnił, po czym się zatrzymał. Jego włosy były białe od śniegu. Wyglądał przez to na wiele starszego.
– Tak – powiedział. – To ich wioska. Lecz nasz los teraz związany jest z ich losem, a jeśli plan się nie powiedzie, możemy równie dobrze zginąć razem z nimi.
Śnieg dalej padał, a w chatach płonął ogień. Wiatr niósł zapach dymu w najgłębsze leśne ostępy.
W swojej norze Bestia wyczuła zapach dymu i poruszyła się.