Kryjówka Garbusa była o wiele większa i znajdowała się znacznie głębiej, niż David mógł wiedzieć. Leżała głęboko pod zamkiem i znajdowały się tam sale mieszczące znacznie bardziej przerażające rzeczy niż zardzewiałe narzędzia tortur lub duch martwej dziewczynki uwięziony w słoju. To było serce świata Garbusa, miejsce, gdzie się rodziły i umierały wszystkie rzeczy. Garbus był tam, kiedy na świecie pojawili się pierwsi ludzie, ożywając wraz z nimi. W pewnym sensie to oni dali mu życie i jego cel, a on w zamian podarował im historie do opowiadania, bo pamiętał je wszystkie. Miał nawet swoją własną historię, lecz zmienił jej podstawowe szczegóły, zanim mogła zostać opowiedziana. W tej opowieści trzeba było odgadnąć jego imię, lecz na tym właśnie polegał jego mały żart. Bo tak naprawdę Garbus nie miał imienia. Inni mogli go nazywać jak chcieli, ale on był istotą tak starą, że imiona nadawane mu przez innych nie miały dla niego żadnego znaczenia: Oszust, Garbus, Staruch…
Och, jak brzmiało to imię? Nieważne, nieważne…
Znaczenie miały dla niego tylko imiona dzieci, bo w opowieści o sobie, którą Garbus zdradził światu, kryła się cząstka prawdy – imiona miały prawdziwą moc, jeśli były używane we właściwy sposób, a Garbus nauczył się ich używać naprawdę doskonale. Jedna ogromna sala w jego królestwie stanowiła podsumowanie całej jego wiedzy – aż po brzegi wypełniały ją małe czaszki, z których każda nosiła imię zaginionego dziecka, bo Garbus zawarł wiele umów. Pamiętał twarze i głosy każdego z nich i czasami, kiedy stał wśród ich szczątków, przywoływał ich wspomnienia, a salę wypełniały ich cienie, chór zaginionych chłopców i dziewczynek, płaczących za swoimi mamusiami i tatusiami, zgromadzenie zapomnianych i zdradzonych.
Garbus miał mnóstwo skarbów, pozostałości po historiach opowiedzianych i tych, których czas dopiero nadejdzie. W długiej krypcie zgromadził cały zbiór grubych szklanych pojemników, a w każdym z nich znajdowało się ciało umieszczone w żółtawym płynie, który zapobiegał rozkładowi. Chodź, spójrz tutaj. Przyjrzyj się temu pojemnikowi uważnie. Stań tak blisko, by twój oddech osiadł na szkle i byś mógł spojrzeć w zasnute mgłą oczy grubego łysego mężczyzny. Wygląda zupełnie, jakby oddychał, choć od dawna nie zaczerpnął ani nie wypuścił powietrza. Widzisz rozciętą i spaloną skórę? Opuchnięte usta i szyję, rozdęte płuca i brzuch? Chcesz poznać jego historię, bo to jedna z ulubionych historii Garbusa? To paskudna opowieść, bardzo paskudna…
Ten grubas nazywał się Manius i był bardzo chciwy. Posiadał tak ogromne ziemie, że rankiem ptak mógł się wzbić w powietrze z jego pola, lecieć przez cały dzień i całą noc i jeszcze nie dotarłby do granic jego posiadłości. Pobierał bardzo wysoki czynsz od ludzi, którzy pracowali na jego polach i mieszkali w jego wioskach.
Pobierał opłatę nawet za postawienie stopy na swojej ziemi i w ten sposób bardzo się wzbogacił, lecz nigdy nie miał dość i zawsze szukał sposobów na pomnożenie swej fortuny. Gdyby mógł pobierać opłaty od pszczół za zbieranie pyłków z kwiatów lub od drzewa za to, że rosło w jego ziemi, na pewno by to zrobił.
Pewnego dnia, gdy Manius przechadzał się po największym ze swych sadów, zauważył wyrwę w ziemi. Wyskoczył z niej Garbus, który pracowicie poszerzał sieć swoich tuneli pod ziemią. Manius natychmiast do niego podszedł, bo zobaczył, że jego ubranie, choć przybrudzone ziemią, ma złote guziki i przybranie, a sztylet przy pasie lśni od rubinów i brylantów.
– To moja ziemia – powiedział. – Wszystko, co znajduje się nad nią i pod nią, należy do mnie i musisz mi zapłacić, jeśli chcesz się pod nią przedzierać.
Garbus potarł w zamyśleniu brodę.
– To wydaje się sprawiedliwe – odparł. – Zapłacę ci rozsądną cenę.
Manius uśmiechnął się.
– Kazałem dziś przygotować ucztę. Zważymy całe jedzenie na stole przed jej rozpoczęciem i wszystko, co po niej zostanie. Dasz mi tyle złota, ile ważyć będzie wszystko, co zjadłem.
– Pełny brzuch złota – powiedział Garbus. – Zgoda. Przyjdę do ciebie dziś wieczór i oddam ci w złocie równowartość wszystkiego, co zjesz.
Uścisnęli sobie dłonie na znak zawartej umowy i rozstali się. Wieczorem Garbus obserwował Maniusa, który jadł i jadł. Pochłonął dwa całe indyki i całą szynkę, miskę za miską ziemniaków i jarzyn, całe wazy zupy, wielkie talerze owoców, ciast i śmietany oraz mnóstwo kielichów wina. Garbus zważył wszystko dokładnie przed rozpoczęciem uczty i skromne resztki, kiedy już skończył posiłek. Różnica wyniosła wiele kilogramów. Wystarczyłoby na kupno stu pól.
Manius beknął. Był bardzo zmęczony, tak bardzo, że z trudem utrzymywał otwarte oczy.
– Gdzie jest moje złoto? – zapytał, lecz postać Garbusa rozmywała się, a sala zaczęła wirować, i zanim zdążył usłyszeć odpowiedź, zasnął.
Kiedy się obudził, był przykuty łańcuchem do drewnianego krzesła w ciemnym lochu. Usta miał rozwarte metalowym imadłem, a nad jego głową wisiał bulgoczący kocioł.
Garbus stanął obok niego.
– Zawsze dotrzymuję słowa – powiedział. – Przygotuj się, bo zaraz dostaniesz brzuch pełen złota.
Kocioł przechylił się i stopione złoto spłynęło w usta Maniusa, a potem do gardła, paląc mu ciało i kości. Ból był niewyobrażalny, lecz Manius nie umarł, a przynajmniej nie od razu, bo Garbus miał swoje sposoby, by opóźniać śmierć i przedłużać tortury. Nalewał odrobinę złota, po czym czekał, aż zastygnie, i znów trochę nalewał. Postępował tak, aż Manius wypełnił się złotem po zęby. Manius oczywiście już wtedy nie żył, bo nawet Garbus nie był w stanie utrzymywać go przy życiu bez końca. W końcu Manius zajął swoje miejsce w sali ze szklanymi pojemnikami, a Garbus przychodził czasem na niego popatrzeć i uśmiechał się na wspomnienie swojej najwspanialszej sztuczki.
W królestwie Garbusa było wiele podobnych historii – tysiąc sal i tysiąc historii w każdej z nich. W jednej sali znajdowała się kolekcja pająków obdarzonych zdolnościami telepatycznymi, bardzo starych, bardzo mądrych i ogromnych, średnica odwłoku każdego z nich miała sześćdziesiąt centymetrów, a ich zęby były tak trujące, że jedna kropla jadu wpuszczona do studni zabiła kiedyś całą wioskę. Garbus często wykorzystywał je, by tropić tych, którzy zabłądzili do jego tuneli. Kiedy tylko ich znajdowano, pająki omotywały ich jedwabiem i niosły do swej pełnej pajęczyn sali. Tam umierali bardzo powoli, gdy pająki żywiły się nimi, wysączając z nich życie kropla po kropli.
W jednej z gotowalni przed pustą ścianą siedziała kobieta, nieustannie czesząc długie srebrne włosy. Czasami Garbus przyprowadzał do niej tych, którzy go rozgniewali, a kiedy się odwracała, widzieli swoje odbicie w jej oczach, które były lustrami. W tych oczach oglądali chwilę swojej śmierci, by wiedzieli dokładnie, kiedy i jak umrą. Myśląc, że taka wiedza nie potrafi przerazić, popełniamy błąd. Nie jest nam dana wiedza o chwili i naturze naszej śmierci (bo wszyscy mamy nadzieję, że być może jesteśmy nieśmiertelni). Ci, którzy poznali tę tajemnicę, przekonali się, że nie mogą spać, jeść ani cieszyć się z żadnej przyjemności życia, tak byli udręczeni tym, co zobaczyli. Ich życie przypominało powolną śmierć, nie było w nim radości, tylko strach i smutek, kiedy więc nadchodził koniec, byli niemal wdzięczni.
W sypialni znajdowali się naga kobieta i nagi mężczyzna, a Garbus przyprowadzał do nich dzieci (nie te wyjątkowe, które dawały mu życie, lecz te, które wykradał z wiosek lub które zbaczały ze ścieżki i ginęły w lesie). W ciemnościach swej komnaty mężczyzna i kobieta szeptali im do ucha rzeczy, których dzieci nie powinny wiedzieć. Snuli mroczne historie o tym, co dorośli robią razem w nocy, kiedy ich córki i synowie już śpią, a dzieci powoli umierały od środka. Zmuszano je do wejścia w dorosłość, zanim były na to gotowe, odbierano dzieciństwo, a ich umysły uginały się pod ciężarem trujących myśli. Wyrastały na złych ludzi i tak szerzyło się zepsucie.
W jednym małym, jasnym pomieszczeniu znajdowało się tylko lustro, proste, pozbawione ozdób. Garbus wykradał mężów i żony z ich małżeńskiego łoża, pozostawiając ich współmałżonków we śnie, i zmuszał swych więźniów, by siadali przed lustrem, w którym pokazywały się wszystkie paskudne sekrety ukrywane przez współmałżonków: grzechy, które popełnili i które chcieli popełnić; zdrady, które już mieli na sumieniu i te, które mogą dopiero popełnić. Potem więźniowie wracali do swoich łóżek, a kiedy się budzili, nie pamiętali pomieszczenia, lustra ani porwania przez Garbusa. Pamiętali tylko, że ci, których kochali i którzy – jak sądzili – darzą ich równie wielką miłością, nie byli tacy, za jakich ich uważali, a ich wspólne życie zniszczyły podejrzenia i strach przed zdradą.
Była też sala wypełniona kałużami pozornie czystej wody, a każda z nich pokazywała inną część królestwa. Ż ycie poza murami zamku nie miało więc dla Garbusa żadnych tajemnic. Nurkując do kałuży, mógł się znaleźć w miejscu, którego odbicie przedstawiała. Powierzchnia wody lśniła i marszczyła się, nagle pojawiała się ręka, potem noga, a na koniec twarz i skrzywione plecy Garbusa, przeniesionego w jednej chwili z lochów pod zamkiem do pokoju lub na oddalone pole.
Ulubioną torturą Garbusa było porywanie mężczyzny lub kobiety, najchętniej posiadających dużą rodzinę, i zawieszanie ich na łańcuchach w sali kałuż. Na ich oczach zabijał członków ich rodziny, jednego po drugim. Po każdym zabójstwie wracał do sali i wysłuchiwał błagań swego więźnia, jednak bez względu na krzyki i błagania, by okazał litość, nie oszczędzał nikogo. Na koniec, kiedy wszyscy już nie żyli, zabierał osieroconego mężczyznę lub kobietę do swego najciemniejszego lochu i zostawiał tam, by tracili zmysły z samotności i smutku.
Małe i duże niegodziwości były masłem na chlebie Garbusa. Dzięki swojej sieci tuneli i sali wypełnionej kałużami wiedział o swoim świecie więcej niż ktokolwiek, a ta wiedza dawała mu władzę, by potajemnie rządzić królestwem. Przez cały czas przemierzał też mroki innego świata, naszego świata, bo wśród chłopców i dziewczynek szukał kandydatów na przyszłych władców. Wiązał ich ze sobą, łamiąc ich ducha i zmuszając do zdradzenia dzieci, które powinni chronić. Tym, którzy grozili mu buntem, obiecywał, że pewnego dnia uwolni ich i dziecko, które poświęcili, zawierając z nim umowę. Twierdził, że jeśli tylko zechce, potrafi przywrócić do życia delikatną postać zamkniętą w słoju (bo większość, podobnie jak Jonathan Tulvey, szybko zdawała sobie sprawę, że popełniła ogromny błąd, zawierając umowę z Garbusem).
Istniały jednak i takie rzeczy, nad którymi Garbus nie miał kontroli. Sprowadzani z zewnątrz ludzie zmienili kraj. Przynosili bowiem ze sobą swoje obawy, sny i koszmary, które tu stawały się prawdziwe. Tak właśnie powstali wilkoni. To ich Jonathan bał się najbardziej. Od najwcześniejszego dzieciństwa nienawidził opowieści o wilkach i stworach, które chodziły i mówiły jak ludzie. Kiedy Garbus przeniósł go w końcu do swego królestwa, wraz z nim pojawił się strach i wilki zaczęły się zmieniać. One nie bały się Garbusa. Rosły w liczbę i siłę, jakby napędzała je część ukrytej nienawiści Jonathana do Garbusa. Teraz stanowiły największe zagrożenie dla królestwa, choć Garbus miał nadzieję, że uda mu sieje wykorzystać do swoich celów.
Chłopiec o imieniu David był inny od pozostałych dzieci, które Garbus skusił swą obietnicą. Pomógł zniszczyć Bestię i kobietę, która mieszkała w Cierniowej Fortecy. David nie uświadamiał sobie tego do końca, ale zrodziły się one z jego strachu, który je ożywił. Garbusa najbardziej zaskoczył sposób, w jaki David radził sobie ze strachem. Gniew i smutek umożliwiły mu dokonanie tego, czego nie zdołali osiągnąć starsi od niego ludzie. Chłopiec miał w sobie dość siły, by pokonać własny strach. Zaczynał też walczyć z nienawiścią i zazdrością. Taki chłopiec, jeśli uda się nad nim zapanować, stanie się wielkim królem.
Jednak czas Garbusa uciekał. Musiał szybko wykorzystać życie innego dziecka. Jeśli zje serce małego Georgiego, jego życie stanie się życiem Garbusa. Jeśli przeznaczeniem Georgiego było żyć sto lat, to Garbus otrzyma te lata zamiast niego. Duch Georgiego zostanie uwięziony w jednym z jego słojów i śpiąc w wąskim, twardym łóżku, Garbus będzie wchłaniał jego światło.
Garbusowi pozostał w klepsydrze niecały dzień życia. David musiał zdradzić swego młodszego brata przed północą. Siedząc w sali kałuż, Garbus dostrzegł kształty pojawiające się na wzgórzach otaczających zamek i po raz pierwszy od wielu dziesięcioleci poczuł prawdziwy strach. Lecz nawet w tej chwili dopracowywał ostatnie szczegóły swego ostatniego, rozpaczliwego planu.
Bo wilki zbierały się i niebawem zaatakują zamek.
Kiedy uwagę Garbusa odwróciła nadciągająca armia, David z Anną w słoju wracał przez labirynt tuneli do sali tronowej. Gdy dotarli do drzwi ukrytych za gobelinem, usłyszał krzyki mężczyzn, tupot stóp i szczęk broni. Zastanawiał się, czy powodem tego zamieszania było jego zniknięcie, i próbował wymyślić najlepszy sposób, by je wytłumaczyć. Wyjrzał zza gobelinu i zobaczył stojącego niedaleko Duncana, który wysyłał ludzi na mury obronne i pouczał innych, by upewnili się, że wszystkie wejścia i wyjścia z zamku są zabezpieczone. Kiedy odwrócił się tyłem, David wysunął się z korytarza i popędził do schodów prowadzących na galerię. Jeśli nawet ktoś go zauważył, nie zwrócono na niego uwagi. Wiedział już, że to nie on jest przyczyną całego zamieszania. Kiedy znalazł się w swojej komnacie, zamknął drzwi i zdjął z ramienia worek ze słojem, w którym zamknięty był duch Anny. Podczas krótkiej wędrówki z królestwa Garbusa jej światło przygasło i siedziała skulona na dnie słoja z twarzą jeszcze bledszą niż wcześniej.
– Co się dzieje? – zapytał David.
Anna uniosła prawą rękę i David zobaczył, że zrobiła się prawie przezroczysta.
– Słabo mi – powiedziała. – I zmieniam się. Staję się coraz bledsza.
David nie miał pojęcia, jak ją pocieszyć. Próbował gdzieś ją ukryć i zdecydował się w końcu na ciemny kąt ogromnej szafy, zamieszkany jedynie przez łuski martwych owadów uwięzionych w starej pajęczynie. Anna krzyknęła jednak, gdy miał postawić słój w tej kryjówce.
– Nie! Proszę, nie tutaj. Przez tyle lat byłam uwięziona samotnie w ciemności i wydaje mi się, że niedługo pożegnam się z tym światem. Postaw mnie na parapecie, żebym mogła wyjrzeć przez okno na drzewa i ludzi. Będę cichutko i nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby mnie tam szukać.
David otworzył więc okno i zobaczył, że na zewnątrz znajduje się balkon z kutego żelaza. W paru miejscach był zardzewiały i kiedy go dotknął, zagrzechotał, ale na pewno utrzyma ciężar słoja. Postawił go więc ostrożnie w rogu, a Anna pochyliła się i oparła o szkło. Po raz pierwszy od chwili spotkania uśmiechnęła się.
– Och – powiedziała – to cudowne. Spójrz na rzekę, drzewa i na tych wszystkich ludzi. Dziękuję, David. To wszystko, co chciałam zobaczyć.
Jednak David nie słuchał, bo jej słowom towarzyszyło wycie dobiegające ze wzgórz. Dostrzegł czarne, białe i szare kształty poruszające się w oddali, całe tysiące. Wilki były bardzo zdyscyplinowane i miały przed sobą jasno wytyczony cel, zupełnie jak dywizje armii przygotowującej się do bitwy. Na najwyższym wzgórzu nad zamkiem zobaczył ubrane postacie stojące na tylnych łapach, podczas gdy zwykłe wilki biegały tam i z powrotem, przenosząc wiadomości pomiędzy wilkonami i zwierzętami na pierwszej linii.
– Co się dzieje? – zapytała Anna.
– Wilki już tu są – odparł David. – Chcą zabić króla i przejąć jego królestwo.
– Zabić Jonathana? – spytała Anna, a w jej głosie zabrzmiało tak wielkie przerażenie, że David odwrócił wzrok od wilków i skierował uwagę na małą, znikającą powoli postać dziewczynki.
– Dlaczego tak się o niego martwisz po tym wszystkim, co ci zrobił? – zapytał. – Zdradził cię i pozwolił, by Garbus zjadł twoje serce, a potem zostawił cię w tamtym lochu. Jak możesz czuć do niego cokolwiek innego poza nienawiścią?
Anna pokręciła głową i przez chwilę wyglądała na dużo starszą. Może i miała postać dziewczynki, ale żyła o wiele dłużej, niż sugerował jej wygląd, a w ciemnym lochu nauczyła się, co to mądrość, tolerancja i przebaczenie.
– Jest moim bratem – oświadczyła. – Kocham go bez względu na to, co mi zrobił. Był młody, zagniewany i głupi, kiedy zawarł tę umowę, a gdyby mógł cofnąć czas i wszystko odkręcić, na pewno by to zrobił. Nie chcę, by stała mu się krzywda. A co będzie z tymi wszystkimi ludźmi, kiedy wilki zwyciężą i zaczną panować zamiast ludzi? Rozedrą na strzępy wszystkich znajdujących się w zamku i w jednej chwili zginie ta odrobina dobra, która tu jeszcze pozostała.
Słuchając jej, David znów zaczął się zastanawiać, jak Jonathan mógł zdradzić taką dziewczynkę. Musiał być straszliwie zły i smutny i te uczucia całkowicie nad nim zapanowały.
David przyglądał się, jak gromadzą się wilki opętane tylko jednym celem – zdobyć zamek, zabić króla i wszystkich towarzyszących mu ludzi. Mury były jednak grube i mocne, a bramy zamknięte. Przy otworach, przez które z zamku wypływały ścieki, pojawili się strażnicy, a uzbrojeni ludzie stali na każdym dachu i przy każdym oknie. Wilki miały ogromną przewagę liczebną, ale znajdowały się na zewnątrz i David nie widział sposobu, by mogły dostać się do środka. Dopóki ta sytuacja będzie trwać, wilki mogły sobie wyć do woli, a wilkoni mogą wysyłać i odbierać setki wiadomości. To nie miało żadnego znaczenia. Zamek był nie do zdobycia.