Lasy. Ciemność. Wysokie górskie ściany. Żadnego przejścia.
– Uff, mam wyrzuty sumienia – westchnęła Indra.
– Ty masz wyrzuty sumienia? – drażnił się z nią Oko Nocy. – To coś całkiem nowego.
– Owszem, ale mimo wszystko mam. Gdybym się nie upierała, że powinniśmy przelecieć ponad Doliną Róż, to J2 mógłby latać teraz i już bylibyśmy w domu.
– Mam wątpliwości, czy nasz wspaniały pojazd wzniósłby się tak wysoko – pocieszył ją Faron.
Oko Nocy już się obudził i opowiedział o swojej pełnej niebezpieczeństw odysei do źródła dobra. Wszyscy słuchali w napięciu, padało przy tym tak wiele komentarzy, że w końcu musiał na nich nakrzyczeć. Nieustannie tracił wątek, krążył i powtarzał po dwa razy to samo.
Teraz jednak jeździli i jeździli, tam i z powrotem u podnóża gór, które oddzielały dolinę Siski od Królestwa Światła. Byli coraz bardziej przygnębieni. Pierwsza radość z faktu, że znaleźli się poza Górami Czarnymi, powoli ustępowała niepokojowi, że rzeczywiście nigdy do domu nie wrócą.
W tej rozległej, szerokiej, ale zamkniętej ze wszystkich stron dolinie znajdowała się tylko jedna osada: wioska Siski. Przez cały dzień krążyli po dolinie, wzdłuż jej krańców, powoli, rozglądając się uważnie. Musieli unikać zbliżania się do wsi, ale przecież J2 mógł poruszać się tylko bardzo wolno. Ukochany pojazd Ticha był zniszczony i rozklekotany, odnosiło się to w tej samej mierze do karoserii, co do silników.
W pewnym momencie Faron zarządził postój i nocny sen. Nastrój na pokładzie był dość nerwowy. Pasażerowie milczeli dręczeni przekonaniem, że „to się nie może dobrze skończyć”. Siska i Tsi wyszli na zewnątrz i nazbierali jakichś jagód, które znali, poza tym zjadali delikatne pączki sosen, które udało im się znaleźć. Wody w potokach było pod dostatkiem. Tak więc fizycznie jakoś wytrzymywali, znacznie gorzej było z siłą ducha.
Indra krążyła, martwiąc się o dwa duże dzikie zwierzęta, które mieli ze sobą, próbowała karmić je jagodami, żeby chociaż czymś mogły zaspokoić najgorszy głód. Freki uspokajał ją trochę złośliwie, ale przejrzał jej niepokój:
– Opiekuńcze zwierzę Oka Nocy nie jest mięsożercą, Indro! Zresztą ja też porzuciłem takie zwyczaje, Marco przemienił mnie i Geriego w roślinożerców.
– Oczywiście, pamiętam, że to zrobił – odparła Indra z ulgą. Zachichotała skrępowana. – Po prostu nie mogłabym znieść myśli, że zostanę pożarta przez jednego ze swoich najlepszych przyjaciół.
– Zapamiętam to sobie i oszczędzę cię – obiecał Freki. – W każdym razie nie zjem cię na śniadanie.
Próbowali się śmiać, ale był to wisielczy humor. Najbardziej mieliby ochotę krzyczeć głośno w swojej bezradności.
– No i jak się mają sprawy, Tich? – zapytał Faron, kiedy wszyscy przygotowywali się na spoczynek. – Udało ci się dostrzec jakieś przejście? Czy możemy mieć chociaż cień nadziei?
– Niestety – odparł Madrag, który miał bardzo zmęczone oczy od tego nieustannego siedzenia przy instrumentach i wpatrywania się w głęboką ciemność. – Jedyne pasaże kierują się w stronę Gór Czarnych.
Wszyscy w grupie westchnęli rozczarowani.
– Czy rzeczywiście będziemy musieli tam wrócić?
– Myślę, że niekoniecznie – odparł Tich. – Możemy zawrócić i posuwać się tą samą drogą, którą przybyliśmy. Jak wiecie, grupa Kiro na pokładzie I wydostała się z gór w tym samym miejscu co my. Ale oni nie doszli aż tutaj. Musimy próbować odnaleźć ich ślady.
– Oni kierowali się w różne strony – stwierdził Ram.
– Wiem o tym – przytaknął Madrag. – Ale zgubiliśmy ich ślady zaraz za stacją graniczną, pamiętacie?
– Więc musimy tam wracać? – zapytał Dolg.
– Mniej więcej tam.
Cisza. Bardzo przygnębiająca cisza. W końcu Cień zapytał krótko:
– Czy to daleko?
– Tak. Zajmie nam to co najmniej dwa, trzy dni, by powrócić do punktu wyjścia.
– Ale jeśli zdecydujemy się na takie rozwiązanie, to nie będziemy musieli wracać do Gór Czarnych?
– Nie, nie. Myślę, że chyba nawet nie będziemy musieli oglądać tej strasznej stacji granicznej,
Faron odetchnął głęboko.
– Chyba powinniśmy się najpierw przespać, a potem rozważymy możliwości.
Wszyscy kiwali głowami na znak zgody. Milczeli zgnębieni. Sisce zbierało się na płacz. Indra czuła się tak, jakby w jej żyłach zamiast krwi płynął ołów.
Razem z Faronem i Dolgiem obeszli pojazd, zaglądając do uwolnionych więźniów. Mimo beznadziejności sytuacji próbowali mówić im jakieś pocieszające słowa, tamtych jednak najbardziej interesowała woda, którą im przynosili. Indra podała też miseczkę wielkiemu niedźwiedziowi Oka Nocy i drugą Frekiemu, który natychmiast zapytał swoim wilczym głosem:
– Teraz się nam przypochlebiasz, Indro?
– Absolutnie nie – odparła równie żartobliwie. – Teraz znowu jestem Florence Nightingale. Bardzo mi z tym do twarzy, prawda?
– Wilk w owczej skórze – zachichotał Freki.
– Nie masz racji! Owca w owczej skórze brzmi lepiej.
Chciała powiedzieć „owca w wilczej skórze”, ale nie chciała go drażnić i nasuwać mu głupich myśli, więc w ostatniej chwili zmieniła zdanie.
Poklepała go po szorstkim futrze.
– Dziękuję ci, że zachowujesz dobry humor! Dziś wieczorem jakoś nie było wiele radości.
– No, no! Czyż nie znajdujemy się poza granicą Gór Czarnych? Czy razem z Markiem i wszystkimi więźniami nie wypełniliśmy naszego zadania? Czy nie jesteśmy wszyscy zdrowi?
– Owszem, owszem, ale nie odbieraj mi przyjemności narzekania!
– Och, nie! Narzekaj sobie na zdrowie!
Indra opuściła wilka. W dużym pomieszczeniu trudniej było żartować. Duchy czterech żywiołów stały milczące i surowe przy schodach, Shama siedział obok Shiry i Mara, większość pasażerów znalazła sobie jakieś miejsca leżące, ale wszyscy byli bardzo niespokojni.
– Faron, co teraz zrobimy? – zapytał Ram głównodowodzącego ekspedycji. – Siska jest bliska załamania. To może się okazać zaraźliwe.
Faron przeciskał się przez przepełniony pokój. Dostrzegł Siskę szlochającą w ramionach zrozpaczonego i bezradnego Tsi, widział też lęk i udrękę w oczach innych.
Natychmiast ukląkł obok Siski, ale mówił do wszystkich obecnych:
– To zrozumiałe, że nie jesteśmy w stanie znieść już więcej. Nasze nerwy są jak napięte ponad wszelką wytrzymałość struny. Nie zapominajmy, że od dawna jesteśmy wciąż nadzwyczaj czujni, nasze zmysły są nieustannie w pogotowiu, wszystkie mięśnie, każdy najmniejszy nerw w ciele jest napięty od wielu tygodni. Teraz powinniśmy odczuwać ulgę i radość. Ale, niestety, znaleźliśmy się w pułapce. W rodzinnej dolinie Siski. Czy ktoś liczył, od ilu właściwie tygodni jesteśmy w drodze? Bo ja straciłem rachubę czasu.
Tich stał na schodach.
– Pięćdziesiąt siedem dni. Prawie dwa miesiące.
– Tak, a w dodatku Siska denerwowała się najbardziej, bez przerwy. Pamiętajcie o jej długim, wiernym czuwaniu u posłania Tsi! A teraz… odnalazła miejsce swego dzieciństwa takie odmienione! Miała nadzieję, że przyniesie dla nas wszystkich trochę jedzenia, a zamiast tego musiała uciekać, ścigana przez wściekłych krewniaków. Poza tym Siska oczekuje dziecka i być może najbardziej z nas wszystkich tęskni do światła i ciepła, do bezpieczeństwa i troskliwości.
– Tak, zwłaszcza że oczekuje ona nie byle jakiego dziecka – wtrącił Cień. – Sama Siska jest człowiekiem, ojciec Tsi był Lemuryjczykiem, co nie powinno raczej powodować większych problemów, ale, o ile dobrze zrozumiałem, to jego matka była istotą ziemi…
Na moment zaległa zupełna cisza. Wielu z nich widziało istoty ziemi. Małe, złośliwe stwory, których nie można zaliczyć ani do najbardziej urodziwych, ani najbardziej pociągających w Królestwie Światła.
A co będzie, jeśli to właśnie ich geny okażą się najsilniejsze…?
– Jak to jest, Tsi? – zapytał Cień ostrożnie. – Czy wiesz, jak długo kobiety z rodu istot ziemi oczekują potomstwa?
Tsi spoglądał na przyjaciół lekko zdezorientowany. Indra przypomniała sobie z przestrachem, w jakich warunkach on dorastał.
– No cóż – rzekł Tsi przeciągle. – Myślę, że trwa to dosyć krótko. Nawet bardzo krótko, szczerze mówiąc. I rodzą maleńkie młode.
– Jak krótko? – spytał Faron ostro.
– Nie wiem. Chyba kilka tygodni. Podobnie jak psy albo coś w tym rodzaju…
Psy? Dziewięć tygodni?
– Och, wracajmy już do domu! Jak najszybciej! – powiedział Faron bezbarwnym głosem.
– Dziś wieczorem? – zapytał Tich.
– Nie, przecież nie bylibyśmy w stanie, i w ogóle musimy trochę odpocząć, by nabrać sił na drogę powrotną. Ale wystartujesz, gdy tylko trochę się prześpisz, Tich. Pojedziemy z powrotem do punktu wyjścia, znajdującego się poza granicą Gór Czarnych.
Madrag skinął głową i poszedł do siebie na mostek kapitański. Dolg, Cień, Shira i Mar udali się za nim.
Atak płaczu Siski ustał. Młoda kobieta szykowała się do snu. Indra zbliżyła się do Rama, próbując znaleźć pociechę w jego spojrzeniu, ale on był tak samo przygnębiony jak inni. Wyglądał na zmęczonego, smutnego i głodnego.
Nawet Marco nie miał ani słowa na pocieszenie. Marco zrobił się jakiś dziwny, całkiem niepodobny do siebie, pomyślała Indra. Jakby dźwigał ciężkie brzemię.
Nikt nic nie mówił. Wszyscy tęsknili do domu.