12

Kopuła ugięła się w wyniku potężnego wstrząsu.

Goram utrzymywał kontakt z Rokiem, wciąż unosząc się w górę. Spadające małe kawałeczki muru były raczej niegroźne. Cała potężna konstrukcja osłaniająca Królestwo Światła została tak wykonana, że gdyby zdarzyło się coś takiego jak właśnie teraz, to spadające odłamki nikomu nie wyrządzą krzywdy. Oczywiście słyszał, że lecą one na dach gondoli niczym grad. Na szczęście był w pojeździe bezpieczny.

Gorsze są te masy śmieci, brudnej ziemi i nie wiadomo czego jeszcze, spadające z góry.

Rok poinformował Gorama, że w kopule ponad Królestwem Światła zrobiła się ogromna dziura, a układ prądów powietrza jest taki, że śmieci wsysane są przez nią do wnętrza. Słońce zostało uratowane w ostatniej sekundzie, urządzenia ochronne działają automatycznie i zdążyły się zamknąć. Trzeba będzie jednak przez jakiś czas znosić mrok, wicher i chłód. Liczne oddziały Strażników wiozą materiały potrzebne do naprawy uszkodzeń, ale wszystkiego nie da się zrobić w jednej chwili.

Goram pamiętał o swoim drugim zadaniu, udało mu się nawiązać kontakt telefoniczny z matką Silasa, która zachowywała się histerycznie. Uspokajał ją, jak mógł, że chłopcu absolutnie nic nie grozi. Jest bezpieczniejszy niż ona. Polecił jej, by razem z młodszymi dziećmi zeszła do schronu w piwnicy i została tam, dopóki alarm nie zostanie odwołany.

Prawdziwy stan wojenny, pomyślał.

Meldunki o sytuacji zostały wysłane do wszystkich miast i osiedli w Królestwie Światła. Miasto nieprzystosowanych ogarnęła panika, ale w mieście Saga przyjmowano wydarzenia znacznie spokojniej. Również tutejsze słońce zostało zamknięte w ochronnej kapsule, ludziom musiały wystarczyć zapalone w domach lampy.

– A tymczasem Sassa, Jori i Armas są uwięzieni w stacji kwarantanny! – narzekała Ellen. – Co się tam z nimi stanie?

– Są chyba bezpieczniejsi niż my tutaj – zapewniał ją Nataniel. – Stacja kwarantanny ma przecież schrony odporne nawet na bomby.

Ellen uśmiechała się zgnębiona.

– Nigdy nie przeżyłam bombardowania piachem i śmieciami, kamieniami i niewidocznymi odłamkami muru! Co się właściwie stało?

– Nikt tego na pewno nie wie. Podejrzewam jednak, tak samo jak Rok i jego Strażnicy, że to ma jakiś związek z wędrówką Oka Nocy do źródeł.

Ellen szczelniej otuliła się ciepłym swetrem.

– Cały czas myślę o tych, którzy wciąż są w drodze. Przecież nasza mała Siska jeszcze nie wróciła. Ani Marco, ani Indra. Ani Dolg i wielu innych.

Nataniel powiedział bardzo cicho:

– Nie podoba mi się to wszystko, Ellen. To nie powinno się było wydarzyć.

– Też tak myślę. Czy ty odczuwasz to samo, co ja, że te padające śmieci niosą w sobie jakieś zło?

– Tak. O tym samym właśnie myślałem.

– I nie możemy nic zrobić?

– Spróbuję się dowiedzieć.

Zadzwonił do Strażników i połączono go z bardzo zdenerwowanym Rokiem, który podziękował za propozycję pomocy i polecił mu skontaktować się z Jaskarim lub centralą pogotowia i spytać, gdzie potrzebne jest wsparcie.

Bo, owszem, istnieje wielkie zapotrzebowanie na spokojnych ludzi, którzy mogliby pocieszać ogarniętych paniką lub doglądać niczego nie rozumiejących zwierząt. Trzeba też zadbać, by wszyscy mieszkańcy Królestwa zasłaniali usta i nosy maseczkami.

Ellen i Nataniel natychmiast wyszli z domu i starali się postępować zgodnie z poleceniami. Gdy znaleźli się na ulicy, ubrani w kombinezony ochronne, Ellen pokazując w górę zawołała:

– A cóż to, u licha, za monstrum?

Nad nimi unosiła się ogromna gondola, ciężka niczym bombowiec, wolno przesuwała się naprzód z ogłuszającym hukiem. Ciągnęła za sobą jakiś ciężar, po bliższym przyjrzeniu się stwierdzili, że to wielki fragment niewidzialnego muru.

– Wygląda na to, że dziura jest bardzo duża – westchnął Nataniel.

Ellen kiwała głową przestraszona. Dobrze było mieć coś do roboty. Ale troska o tych, którzy znajdowali się gdzieś daleko, nie dawała spokoju. Jak oni zdołają wrócić do domu, jeśli jeszcze w ogóle żyją?


Z szarpaniem i parskaniem J2 usiłował się wydostać z doliny Siski. Było coraz trudniej. Tich z pomocnikami musieli częściej gasić silniki, by podjąć próbę kolejnej naprawy lub chociaż pobieżnego załatania uszkodzeń, których dzielny powóz miał nieskończenie dużo.

W końcu jednak maszyna zatrzymała się. Definitywnie, bez nadziei na ratunek.

– No to wszystko jasne – powiedziała Indra. Wędrowcy stali wokół unieruchomionego pojazdu i rozglądali się wokół. Osadę Siski szczęśliwie zostawili już daleko za sobą. Góry Czarne jednak wznosiły się nieprzyjemnie blisko, unikali więc spoglądania w tamtą stronę. Wciąż jeszcze nie dotarli do punktu, od którego najwyraźniej pojechali w złym kierunku. Było to miejsce in the middle of nowhere, jak mówią Amerykanie. „Pośrodku niczego”. Malownicze określenie.

Przez chwilę stali w milczeniu. Wszystkich zaprzątało jedno jedyne pytanie: jak zdołają dotrzeć do domu?

Oczywiście piechotą. Z dwunastoma schorowanymi ludźmi, którzy nie mają siły stanąć na własnych nogach. Ekspedycja pozbawiona jest jedzenia, nikt nie ma już siły ani odwagi.

Są natomiast wielkie pojemniki z jasną wodą, które trzeba ze sobą zabrać. A także mnóstwo różnych rzeczy znalezionych w Górach Czarnych, które tak skrzętnie gromadzili. Poza tym ubrania, wyposażenie no i, oczywiście, J2. Nie mogliby przecież pozostawić go własnemu losowi w jakimś dzikim lesie tak strasznie daleko od domu. Tich oparł swoje szerokie czoło o karoserię J2 i wzdychał ciężko w rozpaczy.

– Gdybyśmy przynajmniej mogli nawiązać kontakt w Królestwem Światła – powiedział Ram zniecierpliwiony.

Bliski rozpaczy wybrał numer Roka.

Nikt nie oczekiwał odpowiedzi, a tymczasem odpowiedź nadeszła! Wszyscy spoglądali zaskoczeni na Rama, który był chyba najbardziej zdumiony. Połączenie okazało się marne, ale przecież mogli się porozumieć.

– Co się u licha, dzieje? – wykrztusił Ram. – Czy ty się znajdujesz po drugiej stronie muru? Na terenie Ciemności?

W milczeniu słuchali wyjaśnień Roka. Indra po prostu opadła na ziemię, a wielu poszło za jej przykładem. Szok sprawił, że nogi nie chciały ich już dłużej dźwigać.

– A więc stało się jednak to, czegośmy się obawiali – bąknął Faron zatroskany. – Światło i ciepło, o których tak długo marzyliśmy, nie istnieją. Sami zniszczyliśmy nasze ukochane królestwo.

Kiedy Marco dowiedział się, jakie następstwa spowodował jego samowolny postępek, usiadł na ziemi odwrócony do wszystkich i ukrył twarz w dłoniach.

– Jak poważna jest katastrofa? – zapytał Ram swego najbliższego współpracownika wśród Strażników.

– Zaczynamy kontrolować sytuację – usłyszeli odpowiedź Roka. – Nie możemy jednak niczego czyścić, zanim nie naprawimy muru. Dziura znajduje się dokładnie nad Świętym Słońcem.

– Czy jest bardzo duża?

– Około dwustu metrów w najszerszym miejscu. To się da naprawić. Kondor wynosi na górę nowe płyty. A co z wami?

Ram w skrócie opisał sytuację. Opowiedział mu o działaniu Marca przy źródle zła. Powiedział, że mają poważny problem, jak wrócić do domu.

Rok, słuchając relacji, nieoczekiwanie wybuchnął śmiechem.

– W takim razie podziękujcie Marcowi za to, że stworzył wam możliwość powrotu, i to bardzo szybko!

Wszyscy spoglądali pytająco, a głos Roka wyjaśniał:

– Bez tej dziury w kopule nigdy byśmy nie nawiązali z wami kontaktu. Natychmiast wysyłam wam na odsiecz Kondora. Zaczekamy z naprawą uszkodzeń, dopóki nie znajdziecie się w obrębie Królestwa. Musisz mi tylko dokładnie określić pozycję…

No, no, myślał Marco. Może nie jestem taki zasłużony. Gdybym nie doprowadził do wybuchu, to pewnie J2 nie zostałby tak bardzo uszkodzony i moglibyśmy powrócić w normalny sposób.

Uświadamiał to sobie z goryczą.

Ale Tich obejmował brudne gąsienice J2, promieniejąc ze szczęścia.

Określić pozycję… jakby to powiedzieć? Ram musiał zapytać Roka którędy wróciła do domu poprzednia grupa, bo przecież nie mogli się za bardzo oddalić od ich szlaku.

Ach, tak, oni przylecieli z północy. Podróżowali ponad częścią Królestwa należącą do Obcych.

– To by się zgadzało – powiedział na zakończenie Ram. – Znajdujemy się teraz na zachód od osady Siski.

Rok nie bardzo jednak się orientował, gdzie dokładnie ta osada leży.

Ram starał się sprecyzować:

– Jesteśmy wciąż bardzo blisko Gór Czarnych, w lesie, więc niech gondola leci ku północy nad terytorium Obcych! Będziemy wystrzeliwać rakiety.

– Zrozumiałem! Kondor rusza.

Teraz pozostawało tylko czekać. Wszyscy jednak byli w dużo lepszych humorach.

Może z wyjątkiem Marca. Shira usiadła obok niego, co książę przyjął z wdzięcznością.

– Właśnie bardzo chciałem z tobą porozmawiać, Shiro.

– Wiem o tym. Jesteśmy braćmi w nieszczęściu. To znaczy, może lepiej powiedzieć: rodzeństwem.

– Tak. Czy było bardzo ciężko?

– Dla mnie nie. – Uśmiechnęła się ze smutkiem do swoich wspomnień. – Ja ani niczego nie utraciłam, ani nie wygrałam. Myślę, że dla ciebie będzie to o wiele trudniejsze. Ty masz dużo więcej do stracenia.

Siska i Mar obserwowali ich z boku. Siska nie miała pojęcia, o czym rozmawiają, ale Mar orientował się znakomicie.

To on wygrał na rym, że Shira napiła się jasnej wody wtedy, dawno, dawno temu. Utraciła bowiem zdolność do wypełnienia swego zadania.

Ale Marco? Mar zadrżał na myśl o tym, co Marco, a wraz z nim wszyscy, mogli utracić. A co wygrał? Nic. Po prostu nic.

Jasna woda działa różnie na różne osoby. Uzdrowiła Tsi-Tsunggę, ale stało się tak tylko dlatego, że zło przeniknęło do ciała niewinnego, obdarzonego czystym sercem Tsi. Wody dobra można używać w bardzo wielu przypadkach. Zawsze jednak trzeba się z nią obchodzić bardzo ostrożnie. Przekonali się o tym już wówczas kiedy Mar podstępem skłonił Shirę, by się jej napiła.

A przecież Marco jest jeszcze bardziej bezbronny. Nikt tak naprawdę nie wie, co może się z nim stać. Nie wie tego nawet on sam, myślał Mar. Przekonywał się o tym teraz, kiedy Marco rozmawiał z Shirą. Patrzył na nią pytająco, Shira wyjaśniała i uspokajała.

Nikt dotychczas nie robił wymówek Tsi, że napoił Marca jasną wodą. Nikt zresztą nie powinien tego czynić, to by mogło bardzo zranić wrażliwego chłopca.


– Ciii! – syknęła Indra. – Zdaje mi się, że coś słyszę!

– Rakiety! – rozkazał Faron.

Pozwolono, by jedną wystrzelił Tsi. Z uszczęśliwioną twarzą patrzył teraz, jak rakieta z sykiem szybuje w niebo, zostawiając za sobą płomienny czerwony ogon.

– Rakiety śmiertelnie przestraszą mieszkańców mojej wioski – powiedziała Siska sucho. – Chciałabym im tego oszczędzić.

Wciąż jeszcze ubolewała nad „przyjęciem”, jakie jej zgotowali.

– Wystrzelić jeszcze jedną? – dopytywał się Tsi z nadzieją w głosie.

– Nie, na razie wystarczy ta – odparł Ram. – Teraz ja też coś słyszę.

Wszyscy milczeli, nasłuchując. Byli przekonani, że dociera do nich słaby szum. Tak, rzeczywiście, szum się zbliżał.

– Oj! Coś mi majaczy między czubkami drzew – jęknął Tsi przestraszony. – Coś potwornie wielkiego!

– To Kondor – oznajmił Ram. – Chodźcie, wybiegniemy na tamtą polanę. Nie mogą przecież wylądować między drzewami.

– Ale jak przeciągniemy tam J2? – zapytał Tich z lękiem.

– Wszystko pójdzie dobrze, ułoży się, zobaczysz, uspokajał go Ram.

Ciężki, milczący ptak przesłaniał im niebo jak wielka, czarna plama na odrobinę jaśniejszym tle. Powoli schodził do lądowania, zebrani rozbiegli się więc na wszystkie strony.

– Alleluja! – zawołała Indra. – Ogromny czarny anioł ląduje w naszej pułapce!

Загрузка...