20

Lilja uznała, że w ciągu ostatnich dni przeżyła więcej niż przez całe dotychczasowe życie. A już zwłaszcza tego ostatniego dnia.

Miała tyle wrażeń, że nie była w stanie ich od siebie oddzielić. Niektóre jednak rysowały się wyraźniej od pozostałych. Jak to, kiedy szli w stronę gondoli w cichym lesie, w którym nie drgnął ani jeden liść, nie trzasnęła ani jedna złamana gałązka. Widok niezwykłego Marca unoszącego Siskę na rękach z taką łatwością, jakby nic nie ważyła, podczas gdy Lilja niosła maleńką, nowo narodzoną dziewczynkę.

Zielona bujna trawa wokół, cisza, wysokie drzewa…

Było w tym coś z religijnej ceremonii. To uczucie podniosłości, które ją wtedy ogarnęło, nigdy tego nie zapomnę, myślała. To wielki przywilej, że mogła coś takiego przeżywać, poznać księcia Czarnych Sal, księżniczkę z głębokich lasów, nieść w ramionach to maleńkie dzieciątko o mieniących się zielonych oczach, przepełnione wolą życia.

Pozwolono jej trzymać maleństwo podczas całej podróży gondolą. Przytulała je, jakby było… tak z uśmiechem pomyślała: jakby to było jej nowo narodzone dziecko. Dziewczynka, radosny mały leśny troll, zasnęła w jej ramionach, co Lilja uznała za wyraz wielkiego zaufania.

Otrzymali wiadomość, że Goram i jego przyjaciele zostali uratowani, tylko że dwaj są jeszcze nieprzytomni. Lilja nie miała odwagi zapytać, czy jednym z nich jest Goram. Powiedziano im też, że zostali odnalezieni rodzice Tsi. Marco był bardzo podniecony tą wiadomością, chociaż Lilja nie pojmowała jej znaczenia.

Jest jeszcze wiele rzeczy, których ona nie wie o tych ludziach, o grupie, do której dopiero się zbliżyła i którą bardzo by chciała poznać. Ale niestety, jest kimś z zewnątrz, dziewczyną z miasta nieprzystosowanych, w którym nigdy nie czuła się u siebie w domu. Teraz jeszcze boleśniej zatęskniła, by należeć do innych części królestwa. Zauważyła, że w grupie, do której należą Siska i Goram, Marco i Jaskari oraz Móri, panuje serdeczna więź i wspólnota. Żeby tak ona mogła być z tymi ludźmi! Ale oczywiście to zbyt wygórowane żądanie.

Zastanawiała się, co się też teraz dzieje z nieszczęsnym Silasem. Czy w nowym otoczeniu jest równie samotny jak w dawnym?

Lilja otrząsnęła się z zamyślenia, bo gondola podchodziła do lądowania.

Przed szpitalem czekał ją kolejny szok. Powitał ich tam młody mężczyzna, ożywiony, niespokojny i tak niezwykle urodziwy, że Lilja straciła mowę. To jest Tsi, wyjaśnił Marco. Z pewnością nie jest to człowiek, ale teraz Lilja lepiej rozumiała Siskę. Znacznie lepiej! Cóż to za mężczyzna! Tak niebywale pociągający, wysoki i przystojny, i taki podobny do tej maleńkiej dziewczynki, że Lilja musiała się uśmiechnąć.

Tsi-Tsungga był naturalnie bardzo zmartwiony Siską, która leżała spokojnie w gondoli, ale Marco zapewnił go, że wszystko jest w porządku. Nie, Siska nie umarła, zapadła tylko w głęboki sen, żeby trochę odpocząć. Nie, Siska nie widziała jeszcze swojej małej córeczki. Wtedy Lilja, na polecenie Marca, podała dziewczynkę świeżo upieczonemu ojcu i to także był taki wzniosły moment, którego nigdy nie miała zapomnieć. Zwłaszcza wyrazu jego twarzy. Jakby wschodziło promienne słońce, pomyślała. Podejrzewała, że wszystkie reakcje tego niezwykłego Tsi-Tsunggi są równie gwałtowne, niezależnie od tego, czego dotyczą, nigdy jednak nie ma w nich ani odrobiny zła. Zdążyła go już bardzo polubić i uważała, że Siska dokonała znakomitego wyboru.

Kiedy tak stali, przyleciała wielka gondola z mnóstwem mężczyzn na pokładzie. Lilja nie znała ani Rama, ani Kiro, ani dziwnego Dolga, którego jej właśnie przedstawiono. Domyślała się tylko, że wszyscy należą do owej uprzywilejowanej grupy, o której ona od pewnego czasu nie przestawała marzyć. Znała natomiast Móriego. Ze szpitala wyszli sanitariusze i zabrali Gorama oraz Jaskariego na noszach. Goram otworzył na moment oczy i uśmiechnął się do niej. Ten uśmiech poruszył serce Lilji.

Kiedy pozostali skierowali się w stronę szpitala, dziewczyna pozostała na miejscu, ale Marco natychmiast ją zawołał, więc poszła za całą grupą, wdzięczna za każdą chwilę, za to, że nie musi się jeszcze z nimi rozstać.

– Teraz, kiedy Goram jest chory, ja za ciebie odpowiadam – uśmiechnął się Marco. – Chodź z nami, poznasz dziewczęta! Szpitalne towarzyszki Siski. Ona też musi tu zostać jeszcze parę dni, dopóki całkiem nie wydobrzeje.

– Ona uratowała mi życie – powiedziała Lilja w zamyśleniu. – Wcale jej nie pomogłam w tych trudnych chwilach, wprost przeciwnie, musiała mnie ciągnąć przez las.

– Sama twoja obecność miała dla niej ogromne znaczenie – powiedział Marco, kładąc ciepłą dłoń na szyi Lilji, która zadrżała z przyjemności. – Siska mi o tym powiedziała, kiedy spałaś. Samo to, że jest ktoś przy niej w tych trudnych chwilach, wystarczyło.

Lilja nie powiedziała już nic więcej, szła po prostu, rozkoszując się jego cudownymi słowami.

Weszli do szpitalnej sali.

Czy wy musicie mnie wciąż szokować? chciała wykrzyknąć. A cóż to znowu za istota? To Misa, kobieta z rodu Madragów, tak zdumiała Lilję. Poczciwa, dobra Misa, ze swoją grzywą niczym u jaka i wyglądem, który można by określić jako coś pośredniego między człowiekiem a zwierzęciem.

W czasach bowiem, kiedy małpy i ludzie zaczęli chodzić wyprostowani, miliony lat temu, również ród pewnego gatunku turów, czyli Madragowie, przeszedł taką samą przemianę. Również Madragowie zaczęli chodzić na dwóch nogach, kształtować zdolne do pracy ręce i palce, a ich inteligencja rozwijała się niezwykle szybko. Wkrótce nauczyły się wytwarzać różne przedmioty swoimi chwytnymi rękami. Zdolności techniczne Madragów przewyższyły uzdolnienia ludzi. A ich poczciwe charaktery sprawiły, że wszyscy w Królestwie Światła pokochali ich szczerze. To rodzina czarnoksiężnika oraz duchy Ludzi Lodu wspólnie uratowały czworo Madragów z twierdzy Sigiliona i zabrały do Królestwa Światła. W świecie zewnętrznym bowiem ludzie z pewnością potraktowaliby ich źle. W najlepszym razie pokazywano by ich na jarmarkach jako cud natury. Tutaj mogą żyć w pokoju, znaleźli swoje miejsce w grupie skupionej wokół Marca i Móriego.

Lilja nie miała o tych wszystkich sprawach najmniejszego pojęcia. Była jedynie przerażona dziwnymi istotami, z którymi wciąż spotykają się Siska i Goram.

Chore miały właśnie wizytę. Młoda, swobodnie rozmawiająca kobieta imieniem Indra przyszła odwiedzić swoją siostrę Mirandę, trzecią pacjentkę. W pokoju, w którym zrobiło się dość tłoczno, przywódca Strażników, Ram, również Lemuryjczyk, obejmował ramiona Indry, a ich oczy mówiły o szczerej wzajemnej miłości.

Więc ona odważyła się związać z Lemuryjczykiem. W takim razie Lilja też mogłaby się na to zdobyć.

Jeśli oczywiście Goram ją zechce. Bo na razie niewiele na to wskazuje. Lilja jest taką pospolitą dziewczyną.

Wkroczył Tsi z córeczką w objęciach. Był dumny niczym paw, w jego oczach jarzyła się ojcowska miłość.

Marco obudził Siskę, żeby mogła przed innymi zobaczyć dziecko. Lilja stała niema z przejęcia i obserwowała scenę.

– Spójrz, księżniczko – powiedział Tsi głosem ochrypłym ze wzruszenia. – Czyż ona nie jest piękna?

Siska rozpromieniła się. To wszystko było takie przejmujące, że nie tylko Lilja musiała ukradkiem ocierać oczy. Potem wszyscy inni mogli oglądać ów maleńki cud. Wielu wykrzykiwało ze wzruszeniem „och” i „ach”, „jaka przytomna i świadoma! „ i „gratulujemy, gratulujemy obojgu! „

Nikt nie robił żadnych złośliwych komentarzy, jakby to z pewnością czyniono w Małym Madrycie. Zresztą tam Siska zostałaby wyklęta i przegoniona kijami.

Za nic nie chcę już tam wracać, pomyślała Lilja nieoczekiwanie stanowczo. Tutaj czuję się jak w domu. Wśród tych światłych, otwartych osób.

– Lilja, Goram chciałby z tobą porozmawiać – powiedział Marco. – Już się obudził.

Dziewczyna drgnęła.

– Ach, tak, dobrze – zawołała chyba zbyt pośpiesznie.

Poszła za Markiem, z przejęcia niemal deptała mu po piętach.

I Goram, i Jaskari mogli już siedzieć w fotelach w pokoju, do którego Marco wprowadził teraz Lilję. Spostrzegła jednak, że jeszcze nie do końca wydobyli się z odrętwienia, obaj masowali swoje mięśnie, widać było, że bardzo cierpią. Móri też był z nimi, on jednak mógł już chodzić i wyglądał prawie normalnie.

– Liljo – rzekł Goram i uśmiechnął się do niej z wysiłkiem. Mięśnie twarzy nadal były lekko sparaliżowane. – Wciąż jeszcze nie odnaleziono twojego wuja. Ja, jak widzisz, jestem niedysponowany, ale nie mam ochoty przekazywać odpowiedzialności za ciebie komu innemu. Czy mogłabyś więc zaczekać tutaj, w szpitalu, na oddziale kobiecym, zanim nie będę w stanie się tobą zaopiekować?

Czy by mogła? Niczego innego nie pragnęła.

– Oczywiście, że mogę zaczekać – odparła z nadzieją, że jej słowa brzmią wystarczająco obojętnie.

– No właśnie, bo nie możesz jeszcze pojechać do waszego nowego domu. Jest on co prawda bardzo pilnie strzeżony, ale przecież pierwsze miejsce, w którym będzie cię szukał ojczym Silasa, to właśnie dom. Przy okazji naraziłabyś rodzinę na niebezpieczeństwo.

– Rozumiem. Chętnie zaczekam tutaj.

– No to świetnie! Polecę, żeby przed drzwiami waszego pokoju postawiono wartownika.

Lilja wyszła uszczęśliwiona.

Kiedy wróciła na oddział ginekologiczny, panowało tam wielkie poruszenie. To ów wspaniały Tsi był niebywale zdenerwowany.

Weszła w momencie, kiedy Ram mówił:

– Więc rozumiesz, Tsi, że w ciągu jednego jedynego dnia odzyskałeś całą rodzinę.

– Ale ja bym tak bardzo chciał ich zobaczyć – mówił jąkając się leśny elf. – To moja matka i mój ojciec, nawet kiedy byłem mały, nie widywałem ich.

– Daj im czas, Tsi – prosił Ram. – Byłbyś po prostu zrozpaczony, gdybyś ich zobaczył tak, jak teraz wyglądają, a oni może nie byliby w stanie tego znieść, cóż to za wstrząs spotkać swoje jedyne dziecko po tylu latach! Wszyscy tutaj w szpitalu życzą im jak najlepiej, a sam przecież widziałeś tych dwunastu mężczyzn, którzy wrócili z Gór Czarnych. Wiesz, o ile lepiej teraz wyglądają. Tak też będzie z twoimi rodzicami. Daj im tylko kilka dni.

– Dobrze – mruknął Tsi. – Zobaczą nie tylko syna, ale także wnuczkę. Przekonają się, jaka jest śliczna. I Siskę, muszą też zobaczyć Siskę, prawdziwą księżniczkę. Z pewnością się ucieszą.

– Ucieszą się na pewno – rzekł Ram z powagą. – Ale myślę, że teraz nasze pacjentki potrzebują wypoczynku. Wstawimy tylko łóżko dla Lilji i wyznaczymy strażnika, który będzie ich pilnował. No więc, Tsi, musisz oddać swoją córeczkę!

Bardzo ostrożnie podał dziecko niecierpliwie czekającej matce.

– Musimy znaleźć dla niej jakieś piękne imię – powiedział do Siski. – Na pewno znajdziemy. Na razie jednak będę ją nazywał Gwiazdeczką, pozwolisz mi?

– To znakomicie do niej pasuje – uśmiechnęła się Siska, uradowana, że w końcu może potrzymać dziecko w ramionach. – Później zostanie ochrzczona pod promieniami Świętego Słońca, bardzo bym chciała, żeby rodzicami chrzestnymi byli Marco i Lilja. Bo bez nich może by nas teraz tutaj nie było.

– To wspaniała propozycja, księżniczko – uśmiechał się Tsi. – Zechcesz być ojcem chrzestnym tej małej, Marcu?

– To dla mnie wielki zaszczyt, Tsi, dziękuję, Sisko.

– A ty, Liljo?

Była tak wzruszona, że nie mogła wykrztusić ani słowa. Dopiero po chwili powiedziała:

– Dziękuję, bardzo, bardzo chętnie!

– Gwiazdeczka – powtórzyła Indra. – Och, znam niezwykle smutny wiersz pod tytułem „Gwiazdeczka”.

– Ty znasz tyle wierszy, Indro – uśmiechnęła się Siska. – Powiedz nam ten o Gwiazdeczce!

– Dobrze, ale on chyba nie pasuje do tej małej dziewczynki, to naprawdę nostalgiczny wiersz. Ale przecież my wszyscy…

– Recytuj! – polecił Marco.

– Nie, raczej zaśpiewaj – powiedziała Miranda. – Masz taki ładny głos.

– Naprawdę? I to mówi moja własna siostra! No, to chyba muszę uwierzyć.

Siska uniosła dziecko w górę.

– Zaśpiewaj jej to jako kołysankę!

Indra wzięła dziewczynkę w ramiona i zaczęła śpiewać:

Gwiazdeczko, tak byłaś mi bliska

w czasach już dawno minionych.

Dni jednak płyną i znika

ma młodość na szlakach zbłąkanych.

Ogień, co go świat rozpalił,

zbyt łatwo się w popiół przemieni.

Gwiazdeczko, tak wiele się stało,

gdy brak mi twoich promieni.

Niepewne są drogi wędrowca,

mrok wymarłe szlaki kryje.

Gwiazdeczko, czy już cię nie spotkam?

Me serce wciąż jest niczyje.

Weź mnie za rękę i prowadź

do twego królestwa jasnego.

Gwiazdeczko, ty spokój mi oddaj

i blasku użycz mi swego.

Panowała kompletna cisza. Czasem tylko ktoś chrząknął, niektórzy ocierali oczy.

– No to mamy Gwiazdkę w Królestwie Światła – roześmiała się Indra i oddała matce bardzo spokojne, ale chyba zachwycone dziecko. Najwyraźniej Gwiazdeczka wysoko ceniła jej śpiew, co wprawiło Indrę w ogromne zdziwienie.

„Twoje jasne królestwo! „ Nie pomyślałam o tym!

Marco wstał. Twarz miał tak rozpromienioną, jak to się już od bardzo dawna nie zdarzało.

– Dzisiaj potwierdziło mi się pewne radosne przypuszczenie. Otóż nie utraciłem całej swojej siły, jak się obawiałem. Potrafię jeszcze zdziałać to i owo.

– Nigdy w to nie wątpiłam! – zawołała Siska. – Jesteś naszym wielkim idolem, nie wiedziałeś o tym?

Potężny książę Czarnych Sal przyjmował te słowa bardzo skrępowany.

Wszyscy rozmawiali wesoło i żartowali, a Dolg zapytał cicho przyjaciela:

– No właśnie, a co utraciłeś z powodu tego, że napiłeś się jasnej wody, Marco?

Książę stał zamyślony.

– Nie wiem, Dolg. Naprawdę nie wiem. Ale coś jest inaczej. Nie mogę tylko określić, co to takiego.

Obaj zaczęli przysłuchiwać się ogólnej rozmowie.

– A ja myślałam, że to ja urodzę pierwsza – śmiała się Miranda. – Oszukałaś mnie, Sisko, podstępem zamieniłaś miejsca w kolejce.

– Tak to bywa, kiedy człowiek zadaje się z tajemniczymi siłami natury – powiedziała Indra, a wszyscy roześmiali się głośno.

– No właśnie, bo dowiadywałem się trochę na temat kobiet elfów – wtrącił Dolg. – Ich okres oczekiwania jest jeszcze krótszy niż u kobiet istot ziemi.

– Oszustwo – stwierdziła Miranda, a Misa się z nią zgadzała.

Lilja wyczuwała ciepło i radość, wspólnotę i wzajemną troskę o siebie tych dziwnych indywiduów tak różnego rodzaju. Domyślała się, że do tej grupy należy jeszcze wielu innych, których dotychczas nie spotkała. Do grupy, którą w Królestwie Światła wszyscy cenią bardzo wysoko. Jej członkowie są trochę szaleni, niepoprawni, ale też niewiarygodnie uzdolnieni i obdarzeni wspaniałymi charakterami.

Jeszcze raz odmówiła swoją cichą modlitwę o to, by nic nie znaczącej Lilji dane było wejść do tej grupy.

Chciałaby też wprowadzić do niej samotnego Silasa.

Żeby i on mógł się ogrzać w ich cieple.

Загрузка...