1

NIGDY NIE WRÓCIMY DO DOMU

Zadanie zostało wypełnione. Nawet gruntowniej niż zakładano.

Oko Nocy zdołał odnaleźć źródło dobra i zaczerpnąć jasnej wody.

Marco unicestwił zło w Górach Czarnych.

Do tej pory wszystko przebiegało zgodnie z planem.

Ale nieoczekiwanie Marca ogarnęła wściekłość. Przez całe swoje bardzo długie życie ów szlachetny książę nienawidził zła i zwalczał je. Teraz popełnił fatalny krok:

Część dobrej wody wlał do źródła zła i zmieszał ją ze złą wodą.

Skutki okazały się potworne. Ponieważ źródło miało połączenia ze światem zewnętrznym, doszło do potężnego wybuchu na Północnym Atlantyku, a wewnątrz kuli ziemskiej Góry Czarne zostały kompletnie zniszczone, słup mętnej, brudnej wody buchał wysoko ku przeciwległej części tego świata, do Królestwa Światła. Nikt jednak nie wiedział, jak wysoko bije ta błotnista ciecz, ani jakie szkody wyrządziła w murze otaczającym królestwo.

Nawet J2, Juggernaut, który znajdował się daleko od źródeł, uległ potężnemu wstrząsowi i doznał poważnych uszkodzeń, które załoga odkryła nie od razu.

A sam Marco, ów fantastycznie piękny, samotny książę Czarnych Sal, został uwięziony pomiędzy kamiennymi blokami, które wybuch cisnął na ziemię. Ponieważ książę był nieśmiertelny, jego przyszłość przedstawiała się ponuro: mógł leżeć bezradnie przez całą wieczność, w bólach, daleko od jakiegokolwiek ludzkiego życia… Czy może kogoś spotkać gorszy los?

Ale młody Tsi, który, po groźnym wypadku, niemal przez całą wyprawę pozostawał nieprzytomny, ale odzyskał życie dzięki jasnej wodzie, teraz bez pozwolenia podjął hazardową decyzję: małą gondolą wyruszył samotnie, by ratować Marca. Ziemia, śmieci i kamienie spadały na gondolę, on tymczasem niezmordowanie przedzierał się w ciemnościach, dopóki nie odnalazł przyjaciela. Wezwał J2 na pomoc, tutaj potrzebny był bowiem dźwig, więc Juggernaut mozolnie posuwał się po okolicy wokół źródeł, poprzez ruiny królestwa zła w Górach Czarnych.

Nie zdając sobie sprawy ze skutków swojego czynu, działając w dobrej wierze, Tsi dał Marcowi jasnej wody do picia, co książę odkrył zbyt późno. Dla niego bowiem przełknięcie tej wody mogło mieć fatalne skutki, Tsi jednak o tym nie wiedział. Chciał dobrze! I na tym kończy się poprzedni tom naszej opowieści, zatytułowany „Tajemnica Gór Czarnych”.


Kamienne bloki ściągnięto z Marca wielkim dźwigiem. Wszyscy wyszli na zewnątrz, na czarny, lodowato zimny deszcz, i pomagali. Akcją ratunkową kierował Ram, było to niezwykle trudne, ponieważ Marco znajdował się w miejscu bardzo ciasnym i prawie niedostępnym. Madrag Tich siedział jak zwykle przy swojej tablicy rozdzielczej na pokładzie ukochanego pojazdu. Niezdarnymi z pozoru rękami manewrował sprawnie i zdecydowanie pod komendę Lemuryjczyka, Ram, najwyższy dowódca Strażników w Królestwie Światła, czuł się w takich sytuacjach jak ryba w wodzie. Nikt nie myślał o tym, że są przemoczeni do suchej nitki, a włosy i ubrania oblepia czarna maź.

Faron, ów Obcy, który kierował całą ekspedycją do Gór Czarnych, klęczał teraz obok Marca razem z synem czarnoksiężnika, Dolgiem. Dla nikogo więcej nie było tam już miejsca, chociaż leśny elf Tsi robił co mógł, by wszystkim wchodzić w drogę, i nie przestawał opowiadać z zapałem, jak to znalazł Marca i w jaki sposób powinni próbować go uwolnić.

Dolg, strażnik dwóch szlachetnych kamieni, przykładał teraz szafir do piersi Marca. To wyraźnie łagodziło cierpienia księcia.

Ostatni wielki blok kamienny został usunięty z nóg Marca. Faron i Dolg z trudem wstrzymywali okrzyki zgrozy. Nogi były dosłownie zmiażdżone.

– Jak zdołamy go przenieść na pokład? – jęknął Faron. – Dolg, co szafir mógłby jeszcze zrobić?

Obaj wiedzieli, że takie rany jak te mógłby wyleczyć tylko jeden człowiek, a mianowicie sam Marco. Wiedzieli jednak również, że niezwykle rzadko zdarza się, by uzdrowicielskie siły ktoś nimi obdarzony mógł spożytkować dla siebie samego. Dolg przypominał sobie zresztą, że Marco kilkakrotnie o czymś takim wspominał. Cudowna moc, którą został obdarzony, nie działa na jego organizm.

Dolg spojrzał na szafir, który zdążył ukryć pod kurtką, żeby brudny deszcz nie padał na piękny klejnot.

– Nie wiem, Faron – powiedział swoim łagodnym głosem. – Szafir jest zmęczony, bo w ostatnich czasach używaliśmy go zbyt często. Widzisz, niebieskie promienie są bardzo słabe. A farangil…

Umilkł. Popatrzyli po sobie nawzajem. Farangil, groźny czerwony kamień, został niebezpiecznie uszkodzony, stał się mętny i niemal granatowy po wszystkich spotkaniach ze złem, przez jakie musiał przejść w górach. Poza tym farangil to siła atakująca, w najlepszym razie obronna, siejąca zniszczenie. Chyba w tej sytuacji się nie nada.

Przypominali sobie jednak, jakim intensywnym blaskiem kamień płonął, jakby ze szczęścia, pewnego razu, zresztą całkiem niedawno, kiedy mógł działać pozytywnie, a nie tylko przeciwstawiać się atakom czy mordować przenikniętych złem wrogów.

– Przyniosę go – zdecydował Dolg i wstał.

Musiał przedzierać się przez otaczających ich kręgiem przyjaciół, stojących w skalnym rumowisku, pragnących pomóc.

Na pokładzie J2 znajdował się jedynie Tich oraz duchy żywiołów, zbyt wrażliwe, by spotkać się ze złem na zewnątrz. Dolg opowiedział pośpiesznie Tichowi o strasznym stanie Marca i o tym, jak próbują uratować jego nogi.

– Świetnie – poparł jego zamiary Tich. – My zawsze w pełni na tobie polegamy, Dolgu. Na tobie i na twoich magicznych kamieniach.

– Dziękuję, ale… Tich, sprawiasz wrażenie zatroskanego?

Madrag westchnął.

– Tak, jestem poważnie zmartwiony, to prawda. Bo widzisz, kiedy zmierzaliśmy tutaj… to wcale nie była łatwa sprawa.

– Wiem o tym – skinął Dolg, wyjmując skórzany futerał z farangilem. – Po prostu nie mogę zrozumieć, w jaki sposób ci się to udało, przecież tu nie ma żadnych dróg, wszystko jest kompletnym chaosem, tylko kamienie, głazy i rumowisko. Wydaje się nieprawdopodobne, że J2 wspiął się aż tutaj!

Sympatyczny Madrag skrył uśmiech dumy.

– No, muszę powiedzieć, że otrzymałem znaczną pomoc…

Dolg popatrzył na niego pytająco.

– Pomoc od żywiołów – szepnął Tich tajemniczo. Duchy znajdowały się na dole w dużym pomieszczeniu, nigdy jednak nie wiadomo, ile są w stanie usłyszeć. – One oczyszczały drogę, rozumiesz. Zarówno Ziemia, jak i Kamień, i Ogień pomagały mi z całych sił. Stały tutaj na mostku i dyrygowały, wyglądając przez okienko na przedzie. Mimo to podróż była dość kłopotliwa.

– Kłopotliwa, to bardzo łagodne określenie… wszyscy przecież widzieliśmy. Nigdy jeszcze żaden pojazd mnie tak nie wytrząsł.

– Ale być może zwróciłeś uwagę, że właśnie teraz też otrzymaliśmy pomoc?

– A to w jaki sposób?

– Tego ostatniego bloku kamiennego nigdy byśmy sami nie usunęli z Marca, nie było jak zamocować wokół niego liny. To duch kamieni go podniósł. Tutaj z okna.

– Shama? No, no, nieźle – rzekł Dolg z podziwem. – Ale zacząłeś mówić, że coś cię martwi…

– Już w chwili, kiedy startowaliśmy z doliny, słyszałem w silnikach jakieś gwizdy. Przecież eksplozja potrząsnęła też porządnie całym J2. Te jakieś trzaski tutaj wciąż się nasilały. Teraz już nie muszę kierować dźwigami, więc wyjdę z tobą na zewnątrz. Bardzo się boję, że stało się coś złego z lewą gąsienicą.

– Uff, nie strasz! Czy mam sprowadzić Rama?

– Tak! Byłbym ci wdzięczny.

Wychodząc z pojazdu Dolg pozdrowił z wielkim szacunkiem duchy żywiołów i złożył im podziękowanie za to, co zrobiły. W odpowiedzi łaskawie pochyliły głowy. Shama miał na wargach swój zwykły ironiczny uśmiech.

Dolg przekazał wiadomość Ramowi i wrócił do Marca.

Indra naturalnie poszła razem z Ramem do Ticha i J2. Nie miała właściwie nic do roboty i żywiła nadzieję, że może tutaj na coś się przyda. W każdym razie, powiedziała sobie, mam powód, by nie opuszczać Rama ani na krok.

– Marzniesz? – zapytał, z czułością obejmując jej barki.

– Nie miałam czasu się nad tym zastanowić.

– Ja też nie – odpowiedział z uśmiechem. – No, Tich, czym się znowu martwisz?

Madrag zdążył już znaleźć usterkę.

– Tym – powiedział przez zaciśnięte zęby i pokazał palcem.

– Och, nie – wyszeptał Ram.

Gąsienica była w pewnym miejscu niemal doszczętnie przetarta. Owa obejmująca cały świat eksplozja, którą wywołał Marco, najprawdopodobniej uszkodziła jedno z ogniw a szalona wędrówka przez skalne rumowisko w kierunku źródeł, dokonała reszty.

Indra spoglądała niepewnie na zniszczenia.

– Nigdy nie wrócimy do domu – szepnęła cicho. Po czym podniosła głos i zawołała z wściekłością: – Ta przeklęta kraina, czy nigdy nie zdławimy tkwiącego w niej zła? Czy zostaniemy tu już na wieki? Nienawidzę tych gór, nienawidzę tego wszystkiego! I teraz się okazuje, że nie możemy stąd odejść! Nigdy nie wrócimy do domu!

Загрузка...