Rozdział 18


Reinhard Heydt podobnie jak Kollberg uważał, że wszystko wydaje się dobrze przygotowane. Przeniósł się do dwupokojowego mieszkania w Solnej, kupionego przez tę samą podstawioną firmę, która nabyła lokal w Södermalmie.

Japończycy tam zostali. Z najwyższą starannością zmontowali ultranowoczesne bomby. Ich kolejnym zadaniem było rozmieszczenie ich w wybranych miejscach, co należało uczynić możliwie najpóźniej.

Na długo przed wyciekiem informacji do prasy Heydt kupił wszystkie detale programu wizyty senatora, podobnie jak większą część planu zabezpieczeń. Sprzedającym tym razem też był podwójny agent z tajemniczą małą firmą w Östermalmie.

Ekspert od radia trochę się spóźnił. Przewiózł go wynajęty duński rybak z Gilleleje w okolice Torekov i przepłynął, oczywiście w zupełnej nieświadomości ich obu, tuż przed nosem naczelnego komendanta, który właśnie wtedy kontemplował w samotności swoją odpowiedzialność.

Mężczyzna nazywał się Levallois i był znacznie bardziej rozmownym towarzyszem niż dwaj Japończycy ze swoimi pędami bambusa i innymi dziwnymi warzywami, nie mówiąc o niezrozumiałej grze małymi klockami.

Przywiózł jednak ze sobą, prócz niezwykłego wyposażenia, także mniej dobrą nowinę. Słabością ULAG była komunikacja, jeszcze niewystarczająco rozbudowana – w innym wypadku Heydt dowiedziałby się pewnie o tym szybciej. Gdzieś powstał przeciek i ktoś zaczął składać różne informacje w dość interesujący obraz.

Heydt był widziany podczas akcji w Indiach i zauważono go, kiedy opuszczał kraj po zamachu w Ameryce Południowej. Od tego czasu policja uparcie próbowała go zidentyfikować, przesyłając przez Interpol w Paryżu skromne dane, jakie mieli, do każdego rządu z funkcjonującą w miarę policją lub służbą bezpieczeństwa.

Przeciek na pewno nie powstał w ULAG, tylko w jednym z tych krajów, w których Heydt walczył wcześniej jako najemnik w powstaniu. Tak czy inaczej, połączono w końcu jego prawdziwe nazwisko z rysopisem. Policja w Salisbury nadal twierdziła, że nie mają pojęcia, kim jest, i chyba rzeczywiście nie mieli, ale władze w Pretorii, które na pewno nie wiedziały, czym się zajmuje, poinformowały, że jest obywatelem RPA, nazywa się Reinhard Heydt, nie był karany w ojczyźnie i o ile wiadomo, nigdy nie zajmował się działalnością przestępczą.

Dotąd nie wydawało się to specjalnie groźne, ale niestety tuż po Frelimo w Mozambiku, który miał go na swojej czarnej liście, zamieszczono w gazecie jego zdjęcie, wystarczająco dobrej jakości, by Interpol mógł je powielić i rozesłać. Nie był poszukiwany za przestępstwo. Interpol informował tylko, że policja w tym południowoamerykańskim kraju chciałaby z nim porozmawiać i dowiedzieć się, gdzie obecnie przebywa.

Reinhard Heydt przeklinał w duchu sytuację, w której został sfotografowany. Stało się to dwa lata temu w wyniku niefortunnego przypadku. Podczas ataku na północ od Lourenco Marques jego grupa się rozproszyła, a on wraz z paroma innymi został wzięty jako jeniec przez partyzantów Frelimo. Uwolnili ich wprawdzie już po kilku godzinach, ale w tym czasie ktoś ich sfotografował. To musiało być po prostu częściowe powiększenie tamtego zdjęcia, a jeśli Interpol je rozesłał, szwedzka policja z pewnością miała jego egzemplarz. Z tego, co rozumiał, nie komplikowało to samej akcji, natomiast nie będzie potem mógł opuścić kraju równie sprawnie, jak się do niego wśliznął.

Jedno było w każdym razie jasne. W ciągu tych niewielu dni, jakie pozostały, jego swoboda poruszania się będzie znacznie ograniczona. Nie mógł nawet za bardzo ryzykować wychodzenia. Dotąd poruszał się bez przeszkód po Sztokholmie, ale teraz musiał skończyć z wycieczkami. A gdyby gdzieś wyszedł, to wyłącznie uzbrojony.

Banalne rozpoznanie i aresztowanie przez szwedzką policję byłoby sromotnym końcem obiecującej kariery, nawet gdyby nie ocaliło życia słynnemu Amerykaninowi. Operacja była dobrze zabezpieczona na taką okoliczność.

Pierwszym posunięciem Heydta było pozbycie się zielonego opla. Polecił Levallois pojechać nim do Göteborga, zaparkować w wyznaczonym miejscu i legalnie kupić używanego volksvagena.

Mieszkanie przy Kapellgatan w Huvudsta było trochę za małe dla dwóch osób, przede wszystkim dlatego, że musieli tu przechowywać dwa telewizory kolorowe, trzy radioodbiorniki i sprzęt techniczny Francuza. Załatwili sprawę w ten sposób, że większy pokój przekształcili w centralę operacyjną, a spali w drugim.

Levallois był bardzo młody, miał najwyżej dwadzieścia dwa lata, a jego wygląd nie zdradzał pochodzenia. Miał rumianą twarz i kręcone jasne włosy. Mimo szczupłej budowy ciała był podobnie jak inni, którzy przeszli obóz szkoleniowy ULAG, bardzo zręczny i w sztuce obrony, i zabijania – gołymi rękami i bronią wszelkiego rodzaju.

W Szwecji miał jedną ułomność, mianowicie język, i w poniedziałek osiemnastego Heydt musiał wsiąść do samochodu i udać się do miasta ostatni raz przed akcją. Levallois był ostrożny, nauczony niczemu zbytnio nie ufać, i teraz potrzebował materiałów na instalację zapasową na wypadek ogólnego wyłączenia prądu podczas uroczystej ceremonii.

Reinhard Heydt włożył swoją największą kurtkę i nieliczni, którzy go widzieli, sądzili, że świetnie wygląda, wysoki i szeroki w barach. Typ nordycki, niebieskooki blondyn z twarzową opalenizną. Nikt nie przeczuwał, że pod kurtką nosi jedną z najbardziej zabójczych broni, colta typu MK III Trooper 357 Magnum, a do paska ma przyczepione trzy granaty.

Dwa z nich były amerykańskie i wypełnione naciętym drutem kolczastym z dużym rozrzutem. Ten typ został wypróbowany podczas wojny w Wietnamie i był bronią przeciwpiechotną z niszczącym efektem, ponieważ plastikowa powłoka uniemożliwiała zlokalizowanie go promieniami Roentgena. Trzeci granat został wyprodukowany we własnej wytwórni broni ULAG. Miał gwint i zapalnik uderzeniowy i był przewidziany dla Reinharda w sytuacji bez wyjścia.

Ale nic niepokojącego się nie wydarzyło. Kupił cztery duże baterie samochodowe i parę niezrozumiałych gadżetów technicznych z listy Levallois.

Francuz wyglądał na zadowolonego i szybko zbudował zapasowy agregat, który mógł zaopatrywać ich w prąd w wypadku nagłego wyłączenia.

Potem zmontował krótkofalówkę i złapał częstotliwość radia policyjnego. Słuchali rutynowych komunikatów, które Heydt mógł z grubsza tłumaczyć, zwłaszcza że kupił także kody numeryczne policji od podwójnego agenta z Östermalmu.

Levallois nic z tego nie rozumiał, ale i tak sprawiał wrażenie zadowolonego.

Przez cały wieczór i większą część następnego dnia zajmował się dostrajaniem i sprawdzaniem mechanizmu wyzwalającego. Na koniec stwierdził, że nic nie powinno się zaciąć.

Reinhard Heydt zastanawiał się, jak zdoła opuścić ten kraj. Wygląd i budowa ciała działały na jego niekorzyść, ponieważ każdy rodzaj przebrania byłby łatwy do przejrzenia.

Wieczorem dziewiętnastego długo leżał w wannie i myślał. Mógł to zrobić w następujący sposób: albo wymknąć się nielegalnie jak Levallois, albo przeczekać w tym mieszkaniu, aż mobilizacja policji osłabnie. Powinno mu się udać przejść przez jakiś graniczny posterunek, jeśli wystarczająco długo poczeka. Może dojdzie do aktów przemocy, ale przemoc była jego specjalnością. Był przekonany, że wszystko się ułoży i że ma sporą przewagę nad szwedzkimi policjantami, na których mógłby trafić. Wcześniej obserwował policję w Sztokholmie i zrobiła na nim umiarkowane wrażenie. Byli wprawdzie nieokrzesani i brutalni, ale każdy mógł zauważyć, że nierzadko interweniują wobec niewłaściwych osób i wyglądają na zbieraninę indywiduów bez przeszkolenia psychologicznego, a do tego używają broni często, lecz niezdarnie i nieskutecznie.

Umył się starannie, wyszczotkował zęby, ogolił się, spryskał dezodorantem w odpowiednich miejscach i zajął się jasnymi baczkami. Reinhard Heydt dbał o higienę tak bardzo, że wielu mogłoby go uważać za ofiarę nerwicy natręctw. Na koniec wmasował krem w całe ciało.

Potem rozłożył czyste ręczniki kąpielowe na podłodze i wszedł do centrali operacyjnej, w której Levallois siedział zatopiony w specjalistycznej książce, słuchając policyjnego radia, którego nie rozumiał.

Reinhard Heydt włożył świeżo wyprane białe jedwabne spodnie od piżamy i siedział przez dobrą godzinę, słuchając ponurej litanii radiowych komunikatów. Bójki na noże, gwałty, napady rabunkowe, czternastolatka, która zmarła po przedawkowaniu morfiny, tak zwane awantury domowe, bójki pijackie, handel narkotykami, włamania, jedno zabójstwo, kilka samobójstw, nowe napady rabunkowe, zwłaszcza na osoby starsze, chuligani, którzy zdewastowali tunel metra, wszelkie możliwe rodzaje zakłóceń porządku, strzelanina w mieszkaniu w Bagarmossen, kilka poważnych wypadków samochodowych, wszystko w niekończącym się i nieprzerwanym strumieniu, obława na narkomanów i podejrzaną młodzież w Humlegården. Z informacji nie wynikało, o co są podejrzani. Parę zatrzymań cudzoziemców zgodnie z nowym prawem, którego dokładnie nie rozumiał. Kilka rejonów zgłosiło, że ich areszty są pełne, a komisariaty przeciążone i brakuje personelu. Potem morderstwo, kobieta zdaje się zabiła męża żelazkiem. Motywem była kłótnia o to, jaki program telewizyjny mają oglądać. Niezliczone zrzędy składały skargi na sąsiadów, którzy albo mieli imprezę, albo słuchali muzyki, albo ich dzieci nie spały i nadal się bawiły. Poważna bójka na Mariatorget. Nowe akty przemocy w tunelu metra.

Sztokholm najwyraźniej był miastem, w którym policja miała ręce pełne roboty.

Francuz był teraz tak zaabsorbowany swoją książką, że zaczął tworzyć skomplikowane połączenia, przez cały czas analizując tekst.

Reinhard Heydt położył się, nie wyłączając policyjnego radia. Wziął Rugego i przeczytał jeszcze raz przed zaśnięciem rozdział o „Weserübung”.


Spał dobrze i zbudził się pełen optymizmu.

Podczas prysznica i porannej toalety myślał o tym, kiedy i jak opuści ten szary i zimny kraj, i sądził, że znalazł możliwe do przyjęcia rozwiązanie. Przeprowadzenie planu zajmie trochę czasu, ale tego na szczęście miał dużo.

Potem przyrządził solidne angielskie śniadanie i zjadł je ubrany w elegancki szlafrok.

Francuz zbudził się wcześnie i nie pościelił łóżka, co Heydt uznał za niechlujstwo i tłumaczył brakiem kindersztuby.

W pokoju operacyjnym nadal grało policyjne radio, a Levallois miał teraz rozłożone przed sobą przynajmniej trzy techniczne książki.

Nie powiedział dzień dobry, tylko zaczął narzekać na chleb, który kupił do porannej kawy. Heydt uświadomił go, że w Szwecji nie ma croissantów i w ogóle rzadko bywa świeże pieczywo, chyba że ktoś się wybierze do którejś z dużych piekarni i wyszarpnie rogale prosto z rąk piekarzy, zanim zostaną zapakowane w folię i rozesłane do sklepów.

Levallois ponuro pokręcił głową, słysząc o tych barbarzyńskich zwyczajach.

Reinhard Heydt słuchał przez chwilę radia. O tej porze było trochę spokojniej, ale policja i tak sprawiała wrażenie bardzo zajętej i właśnie ustalano wytyczne dla pierwszej tego dnia obławy na długowłosych w Östermalmie. Potem pojawiło się coś, co mogło być zabójstwem lub morderstwem, ale szybko okazało się samobójstwem. Wkrótce podano dalsze szczegóły: samobójca powiesił się w godzinach porannych, ponieważ ciało było jeszcze ciepłe, kiedy je znaleziono w kotłowni.

Levallois już zbudował urządzenie, które pozwalało słyszeć nie tylko centralę radiową, lecz także radiowozy i policjantów na motocyklach.

Teraz odbywała się wymiana zdań między centralą a kimś, kto nazywał się Arne i widocznie miał coś wspólnego z tym samobójstwem.

– Wisielec – odezwał się Arne z niesmakiem wyczuwalnym mimo urywanego i bezosobowego przekazu radiowego. – Idźcie do diabła.

– Czy zrozumieliście adres? Karlbergsvägen 38.

– Mamy już klienta w samochodzie – rzekł Arne. – Niedługo będziemy musieli nabyć autobus. Najlepiej bezzapachowy.

– Pojedziecie tam – polecił nieczułym tonem mężczyzna w centrali. – Od razu. Ciało jest w kotłowni.

Druga osoba w samochodzie powiedziała coś niesłyszalnego.

– Co to było? – spytała centrala.

– Tylko dobra rada – odparł Arne. – Od nas obu. Idźcie do diabła. Koniec.

W tej rozmowie nie używano żadnych kodów cyfrowych. Przypadek był pewnie zbyt banalny.

Heydt z lekkim oporem położył dłoń na ramieniu Francuza. Z jakiegoś powodu nie lubił kontaktu fizycznego, pomijając szczególne sytuacje.

Levallois podniósł wzrok. Heydt zapytał:

– Wszystko w porządku?

– Całkowicie. Zakładając, że Kaiten i Kamikaze podłożą wszystko tak, jak trzeba.

– Spokojna głowa. Znają swoją robotę równie dobrze jak ty i ja i wiedzą, do jakich planów się stosować. Postanowiliśmy zrobić to wczesnym rankiem.

– A ryzyko, że ktoś zdąży je rozbroić? Tutejsza policja ma chyba specjalne komando?

– Nie. To dość dziwne. Ale pamiętaj, że tam, gdzie byliśmy ostatnio, policja znalazła ładunki rezerwowe dopiero po kilku miesiącach. A mieli komando ci z policji, i z armii, a do tego wiedzieli, gdzie mają szukać.

– Czy teraz będą ładunki rezerwowe?

– Dwa. Oba uwzględniają dwie inne możliwości wprowadzenia kolumny do miasta, gdyby chłopcy z bezpieki mieli w ostatniej chwili przebłysk intuicji.

– Ryzyko wydaje się minimalne – rzekł Levallois. – Gliny nie myślą perspektywicznie.

– Jestem przekonany, że masz rację. Poza tym inne drogi są zupełnie nielogiczne i stwarzają mnóstwo nowych problemów w kwestii bezpieczeństwa.

– Tja, mało prawdopodobne, że coś się stanie.

Francuz ziewnął.

– Tu wszystko jest już dograne – zapewnił. – A Japońce nie powinni zawalić montażu.

– Wykluczone. Poza tym mogą się poruszać pod ziemią przez całą drogę, jeśli chcą. I zrobili bardzo dokładny rekonesans. Dziesięć dni temu zamontowali trzy atrapy i nikt ich jeszcze nie znalazł.

– To brzmi obiecująco.

Levallois przeciągnął się i omiótł wzrokiem pokój.

– To zapasowe źródło energii bardzo mnie uspokaja. Pomyśl, że nagle zostajemy tam jutro bez prądu. Bardzo przyjemne.

– Nie było żadnych przerw w dostawie prądu, odkąd tu jestem.

– To o niczym nie świadczy – odrzekł ekspert od radia. – Wystarczy, że jakiś durny operator koparki zaczepi gdzieś o kabel i go przetnie.

Przez chwilę słuchali radia policyjnego. Ktoś usposobiony mniej mizantropicznie informował, że zajęto się już wisielcem z Karlbergsvägen.

– Co za niechlujstwo – stwierdził. – Czubki palców były tylko o pół centymetra od podłogi.

– Była już tam policja?

Śmiech. Potem głos z samochodu potwierdził:

– No jasne. Stało tam dwóch geniuszy w mundurach i pilnowali, czy Arne i ja robimy swoją robotę. Lepiej by coś zrobili dla jego rodziny. Żona wrzeszczała wniebogłosy, a dzieci płakały. Teraz mamy przynajmniej pełne obciążenie, jak się trafią jacyś nowi, zostawimy ich na popołudnie. Choć wolałbym świeżych klientów.

Levallois spojrzał pytającym wzrokiem na Heydta, który wzruszył ramionami.

– Nic ciekawego – rzucił. – Bardziej społeczne niż kryminalne.

– Jak się upłynnimy? – zastanawiał się Francuz.

– A ty jak uważasz?

– Pojedynczo jak zwykle. Ja spadam od razu, tą samą drogą, którą przyjechałem.

– Mhm – zamruczał Heydt. – Ja chyba zaczekam.

Levallois wyraźnie ulżyło. Nie tęsknił specjalnie za śmiercią i wiedział, że szanse, iż zostaną schwytani, znacznie by się zwiększyły, gdyby Afrykaner nalegał na płynięcie łodzią razem z nim.

– Chcesz zagrać w szachy? – zapytał po chwili ekspert od radia.

– Okej.

Reinhard Heydt zagrał wariant Marshalla w obronie sycylijskiej, genialne zagranie wymyślone przez amerykańskiego kapitana żeglugi, który potem wygrywał z wieloma ówczesnymi arcymistrzami, co budziło powszechne zdumienie. Śmiałe posunięcia, wysoka stawka, ogólnie trochę z „Weserübung”.

Problem w tym, że dobrego przeciwnika można zaskoczyć tylko raz. Potem zagląda do książek z analizami i uczy się właściwych ruchów, które przy szachownicy wydają się zupełnie niezrozumiałe.

Nie mieli zegara szachowego i Francuz długo zastanawiał się nad ruchem, widząc, jak jego sytuacja się pogarsza, mimo dużej przewagi w grze, jaką dysponował wcześniej. Na koniec myślał przez półtorej godziny nad jednym ruchem, chociaż Heydt wiedział, że położenie przeciwnika jest beznadziejne, i to od dawna. Heydt wyszedł do kuchni, zrobił herbatę i starannie umył ręce i twarz. Kiedy wrócił, Francuz nadal siedział z głową podpartą dłońmi i z wzrokiem utkwionym w szachownicę.

Dwa ruchy później musiał się poddać.

Miał obrażoną minę, ponieważ z natury nie umiał przegrywać, a do tego ULAG uczył swoich ludzi, by nigdy tego nie robili. Jedyną akceptowaną porażką była utrata życia.

W sytuacjach bez wyjścia mogli to zrobić na własną rękę.

Levallois przez resztę popołudnia prawie się nie odzywał. Studiował swoje techniczne książki w nadąsanym milczeniu.

Radio policyjne ciągle nadawało nowe informacje.

Reinhard Heydt pomyślał, że to nie jest kraj, w którym można żyć.

Ale pewnie zostanie tu jeszcze długo, więc powinien spróbować się przyzwyczaić.

Kiedy Japończycy w nocy rozmieszczali bomby, i tę najważniejszą, i te dwie mniej istotne, Reinhard Heydt spał głęboko i bez snów.

Levallois leżał bezsennie przez dłuższą chwilę, rozmyślając o partii szachów. Kiedy wróci do Kopenhagi, kupi sobie dobrą książkę teoretyczną.

Japończycy wrócili do mieszkania na Södermalmie około piątej po południu.

Teraz też nie zamierzali wychodzić przez dłuższy czas. Zgromadzili zapas konserw, który powinien wystarczyć na kilka tygodni.

Na łóżku, na którym wcześniej spał Heydt, leżały ich pistolety maszynowe, naładowane i gotowe do strzału, z wyczyszczonymi lufami i dokładnie sprawdzonym mechanizmem. Przy nich znajdował się cały stos naładowanych magazynków zapasowych.

W holu dworca w Indiach jeden z nich zdążył wystrzelać trzy pełne magazynki.

Obok łóżka stała drewniana skrzynia wypełniona granatami ręcznymi. Ładunek wybuchowy, przewidziany ma sam koniec, nosili przy sobie nawet podczas snu.

Загрузка...