Rozdział 26


Odnalezienie właściwej wypożyczalni samochodów zajęło Einarowi Rönnowi i Benny’emu Skackemu trochę ponad tydzień. Heydt nie zwrócił się do żadnej z dużych, znanych firm jak Hertz czy Avis, tylko wyszukał jakąś małą prywatną.

Wypożyczony przez niego samochód był zwyczajnej marki, dokładnie mówiąc – opel rekord. Był zielony, a numer rejestracyjny tworzył kombinację FAK 311. Można było się domyślić z dość dużą pewnością, że Heydt szybko zmienił tablice. Wypożyczył wóz na nazwisko Andrew Black i musiał również podać właścicielowi firmy jakiś adres. Ponieważ słabo znał siatkę sztokholmskich ulic, podał numer domu przy ulicy w rejonie Tanto, to znaczy w tej samej dzielnicy, w której mieszkał wtedy z dwoma Japończykami. Wprawdzie były to inny numer domu i inna ulica, ale Skackemu i Rönnowi wystarczyło następnych osiem dni, by przejść kolejno przez wszystkie domy, pytając o samochód i pokazując słynną fotografię.

Metoda była niezawodna i wkrótce ryba połknęła haczyk.

– Przepraszam, czy widziała pani przypadkiem tego mężczyzną? – zapytał Benny Skacke mniej więcej osiemset pięćdziesiąty raz i pokazał swoją legitymację.

– Oczywiście – potwierdziła kobieta, która otworzyła. – Miał zielony samochód i mieszkał w tym domu. Na jedenastym piętrze, z dwoma Japończykami. Oni zresztą nadal tu mieszkają. Jeden mały, a drugi okropnie duży. Ale mężczyzna z fotografii wyjechał stąd jakieś trzy tygodnie temu. Wszyscy byli bardzo mili i uprzejmi, kiedy spotykało się ich w windzie. Biznesmeni. To ich mieszkanie firmowe.

– Czyli Japończycy nadal tu mieszkają – upewnił się Rönn.

– Tak, ale od dłuższego czasu nie wychodzą. Przedtem przynieśli do domu wielkie kartony z jedzeniem kupionym w supermarkecie koło przystanku autobusowego. Chyba były tam głównie konserwy.

Kobieta była z pewnością osobą bardzo spostrzegawczą albo, mówiąc prościej, okropnie wścibską. Skacke nie omieszkał zapytać:

– Czy może pani powiedzieć, od jak dawna nie widać żadnego z Japończyków na zewnątrz ani w windzie?

– Od tamtego okropnego morderstwa na Riddarholmen.

Plasnęła dłonią w czoło i sapnęła z nieskrywaną ciekawością:

– Nie sądzicie chyba…

– Nie, wcale nie – zaprzeczył szybko Rönn.

– Poza tym osoba, która to zrobiła, została od razu zatrzymana – dodał Skacke.

– No tak, oczywiście – rzekła kobieta. – Zresztą tamta dziewczyna nie mogłaby się przecież przebrać za dwóch Japończyków.

Potem dodała:

– Nie mam nic do tych dwóch żółtych. Do tego na fotografii też nie. Był naprawdę bardzo przystojny.

Od zamachu i zaskakującego morderstwa minęło siedemnaście dni, a kwatera główna miała teraz dwa twarde orzechy do zgryzienia.

Czy Heydt był nadal w kraju, czy udało mu się wyjechać?

Jak podejść do sprawy Japończyków, którzy na pewno są uzbrojeni po zęby i na pewno dostali rozkaz, by stawić desperacki opór i w ostateczności raczej wysadzić siebie i ewentualnych aresztujących niż się poddać.

– Chcę wziąć tych drani żywcem – oświadczył Gunvald Larsson, wyglądając ponurym wzrokiem przez okno.

– Myślisz, że to była cała grupa terrorystyczna? – zapytał Skacke. – Ci dwaj i Heydt?

– Prawdopodobnie było ich czterech – stwierdził Martin Beck. – A ten czwarty pewnie już zwiał.

– Dlaczego tak sądzisz? – dociekał Skacke.

– Nie wiem – odparł Martin Beck.

Często zgadywał trafnie, choć wielu nazywało to intuicją. Jednak zdaniem samego Martina Becka intuicja nie odgrywała żadnej roli w praktycznej pracy policyjnej. Wątpił nawet, czy coś takiego w ogóle istnieje.

Einar Rönn znajdował się w rejonie Tanto, w mieszkaniu, które policja była zmuszona zarekwirować niemal przemocą, a w każdym razie za pomocą łapówki, dając jego lokatorom lokum i utrzymanie w jednym z luksusowych sztokholmskich hoteli.

Przed obserwacją z zewnątrz chroniła go firanka – nieprzejrzysta, dopóki nie zapalił światła czy zapałki. A tego nie zrobił. Rönn nie palił, a pół paczki papierosów duńskiej marki Prince, którą nosił w kieszeni marynarki, używał głównie do częstowania szczególnie uzależnionych od nikotyny przestępców.

W ciągu tych sześciu godzin widział Japończyków dwa razy przez swoją najwyższej jakości lornetkę. W obu przypadkach byli uzbrojeni w pistolety maszynowe, a Rönn zdobył się na spokojną refleksję, że wcale nie są do siebie podobni i stereotyp, że wszyscy Koreańczycy, Chińczycy i inni Azjaci wyglądają mniej więcej tak samo, jest tylko stereotypem – jak ten o Lapończykach i Cyganach – i niczym innym.

Odległość między domami wynosiła około czterystu metrów i gdyby Rönn był dobrym strzelcem, którym z pewnością nie był, i gdyby miał dobrą szybkostrzelną broń z celownikiem, mógłby unieszkodliwić jednego z mężczyzn, na przykład tego wysokiego, który pierwszy uchylił firankę.

Po dziesięciu godzinach Rönn został zluzowany. Był już dosyć zmęczony całą tą historią.

Benny Skacke, jego zmiennik, nie był zachwycony instrukcjami.

– Gunvald Larsson mówi, że mamy wziąć ich żywych – oznajmił cierpkim głosem. – Ale jak to zrobić?

– Cóż, Gunvald nie lubi zabijać ludzi – rzekł Rönn i ziewnął. – Nie byłeś na tym dachu przy Dalagatan prawie cztery lata temu?

– Nie, wtedy pracowałem w Malmö.

– Malmö – rzucił Rönn. – Miasto, w którym nawet intendenci policji są skorumpowani i gdzie policja kradnie powierzone im środki. Przyjemne miejsce.

Po chwili dodał pospiesznie:

– Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że ty miałeś z tym coś wspólnego. Nie oczywiście, że nie.

Włożył płaszcz i skierował się do drzwi. Przed wyjściem przypomniał:

– Nie dotykaj firanki.

– Wiem. To oczywiste.

– A gdyby działo się coś ważnego, dzwoń od razu na ten numer na kartce. Połączą cię bezpośrednio z Beckiem albo z Gunvaldem.

– Śpij dobrze – życzył mu Skacke.

Sam miał przed sobą dziesięć godzin przypuszczalnie bezowocnego czuwania.

Japończycy najwyraźniej poszli w końcu spać, ale lampa nadal się paliła, co wskazywało na to, że śpią na zmianę. Benny Skacke uświadomił to sobie tuż po północy, kiedy po raz pierwszy zobaczył jednego z tych, których pilnował.

To był mniejszy z Japończyków, który przy słabym oświetleniu odsunął firankę i zlustrował okolicę. Nie zobaczył chyba niczego ciekawego, ale Skacke miał dobrą nocną lornetkę i widział wyraźnie pistolet maszynowy spoczywający w zgięciu prawego łokcia mężczyzny. Skacke pomyślał, że Japończycy muszą pilnować obu stron, podczas gdy policja może się ograniczyć do obstawienia jednej strony budynku, z wejściem głównym i do piwnic.

W chwilę później Skacke zobaczył bandę pospolitych chuliganów idących ulicą i tłukących szklane osłony latarni, aż okolicę spowiła ciemność. W grupie byli i chłopcy, i dziewczyny, ale z tej odległości trudno było ich rozpoznać. Jeden z Japończyków, znowu ten mniejszy, wyjrzał, by zobaczyć, co się dzieje i to był ostatni raz, kiedy Benny Skacke widział go tej nocy.

Kiedy Rönn przyszedł o siódmej rano, Skacke poinformował:

– Widziałem dwa razy jednego z nich. Był wprawdzie uzbrojony, ale wyglądał całkiem pokojowo w porównaniu z naszymi rodzimymi chuliganami.

Rönn zastanawiał się przez chwilę nad słowem „chuligan”. Nie słyszał go na pewno od czasu radiowego przemówienia marszałka Mannerheima, a to musiało być bardzo dawno temu.

Benny Skacke poszedł, a Einar Rönn zajął miejsce za firanką.


W komendzie przy Kungsholmsgatan też nie było zbyt wesoło. Fredrik Melander poszedł do domu tuż po północy, ale mieszkał blisko i można było go łatwo – no dobrze, z pewnymi trudnościami – wezwać.

Martin Beck i Gunvald Larsson zostali długo po tym, jak świt zaczął wpełzać na dachy domów, pochyleni nad fotokopiami, planami budynków, rysunkami i mapami dzielnicy Tanto, zatopieni w myślach.

Tuż przed wyjściem Melander rzucił uwagę:

– A to jest standardowy dom z wbudowanymi schodami przeciwpożarowymi, prawda?

– Tak – potwierdził Gunvald Larsson. – No i?

– A te schody graniczą z mieszkaniami, tak?

Teraz Martin Beck zadał pytanie:

– No i?

– Mój szwagier mieszka właśnie w takim domu – odparł Melander. – I wiem, jak są zbudowane. Kiedy miałem mu pomóc powiesić ścienne lustro, oczywiście dość duże, jego połowa wypadła przez ścianę na schody przeciwpożarowe, a reszta ściany do pokoju sąsiada.

– I co powiedział sąsiad? – zapytał Gunvald Larsson.

– Zbaraniał. Siedział i oglądał telewizję. Angielską Premier League.

– Chcesz powiedzieć?

– Chcę powiedzieć, że może warto o tym pomyśleć, zwłaszcza jeśli mamy ich wziąć z trzech lub czterech różnych stron.

Potem Melander wyszedł, wyraźnie niespokojny o należną mu dawkę snu.

Przy Kungsholmsgatan panował nadal względny spokój, więc Martin Beck i Gunvald Larsson zaczęli zmieniać sugestię Melandera w coś, co przy odrobinie dobrej woli można było nazwać zalążkiem planu.

– Będą skoncentrowani na drzwiach, zwłaszcza że są tylko jedne – stwierdził Martin Beck.

– Słucham?

– Spodziewają się, że ktoś, na przykład ty, wywali kopniakiem drzwi i wtargnie z oddziałem policji. Jeśli dobrze rozumiem metody tych chłopaków, zabiją tylu, ilu zdołają. Potem, kiedy nie będą już mieć żadnych szans, wysadzą się w powietrze z nadzieją, że paru z nas potowarzyszy im gratis w tej podróży.

– Uch – westchnął Gunvald Larsson.

– W kwaterze głównej tam na górze może przybyć wielu nowych rekrutów, jak mawiał w takich sytuacjach Kollberg.

– Ja bym jednak chciał wziąć ich żywcem – upierał się z ponurą determinacją Gunvald Larsson.

– Ale jak? Wziąć ich głodem?

– Dobry pomysł – odrzekł Gunvald Larsson. – A potem wyślemy tam na Wigilię naczelnego komendanta w stroju Świętego Mikołaja, z wielkim półmiskiem ryżowego puddingu. Na pewno będą tak zaskoczeni, że od razu się poddadzą. Zwłaszcza jeśli w tym samym czasie Malm nadciągnie z dwunastoma helikopterami i trzystu pięćdziesięcioma ludźmi z psami, blachą pancerną i w kuloodpornych kamizelkach.

Martin Beck stał przy ścianie, opierając jak zwykle jeden łokieć o metalową szafkę na dokumenty.

Gunvald Larsson siedział, dłubiąc w zębach otwieraczem do listów.

Żaden z nich nie wypowiedział w ciągu następnej godziny więcej niż jedno słowo.


Benny Skacke był dobrym strzelcem. Miał okazję udowodnić to nie tylko na strzelnicy, ale także w pracy. Gdyby był łowcą głów, jego kolekcja zawierałaby dość brzydką głowę Libańczyka, uważanego za jednego z dziesięciu najbardziej niebezpiecznych ludzi w tamtym czasie.

W przedpokoju stała jego broń – model Browning High Power Rifle Medallion Grade 458 Magnum.

Do tego świetnie widział w nocy. Chociaż było zupełnie ciemno, a Japończycy bardzo oszczędzali światło, widział, że zamierzają coś zjeść. Obiad był wyraźnie rytuałem. Włożyli na siebie białe ubrania, trochę przypominające strój do judo, i usiedli, właściwie w siadzie klęcznym, po obu stronach kwadratowego obrusa, zastawionego talerzykami i małymi miseczkami.

Wyglądało to bardzo pokojowo i trwało dosyć długo. Do momentu, gdy zauważył, że każdy z nich ma w zasięgu ręki swój pistolet maszynowy z zapasowym magazynkiem.

Skacke był przekonany, że mógłby trafić ich obu, zanim zdążyliby się ukryć lub odpowiedzieć strzelaniną. Ale co potem? I jakie miał instrukcje?

Porzucił niechętnie myśl o snajperskim strzale. Ponuro wyglądał w ciemność.


Martin Beck i Gunvald Larsson mieli twardy orzech do zgryzienia. Najpierw musieli się jednak przespać kilka godzin. Poszli więc i położyli się w dwóch wolnych celach, przykazując, by nikt nie ważył się zawracać im głowy sprawami innymi niż masowe morderstwo czy równie ciężka zbrodnia.

Tuż przed szóstą znów byli na nogach i Gunvald Larsson najpierw zadzwonił do domu Rönna, który właśnie się obudził i miał trochę niewyraźny głos.

– Einar, nie musisz dzisiaj jechać do Tanto.

– Co? Tak. Czemu nie?

– Musimy porozmawiać z tobą tutaj.

– A kto zmieni Skackego?

– Strömgren albo Ek. Zadanie nie jest wyjątkowo trudne.

– Kiedy mam przyjechać?

– Jak tylko przeczytasz gazetę i wypijesz kawę, czy co tam robisz rano.

– Dobrze.

Gunvald Larsson położył słuchawkę i długo patrzył na Martina Becka.

– Trzech ludzi wystarczy – zdecydował. – Jeden z balkonu, jeden przez drzwi i jeden ze schodów ewakuacyjnych.

– Przez ścianę.

– Właśnie.

– Ty jesteś dobry we wchodzeniu przez zamknięte drzwi – stwierdził Martin Beck. – A jak jest ze ścianami?

– No właśnie. Nie da rady. Ten, który ma forsować ścianę, musi mieć świder pneumatyczny z tłumikiem. Ponieważ sztuczne efekty dźwiękowe nie odwrócą całkiem ich uwagi od włamania przez ścianę i przez cały czas będą pilnować drzwi, moim zdaniem największą szansę ma ten, który wejdzie przez balkon. Czy nie brzmi to dla ciebie dobrze?

– Tak, ale jacy trzej?

– Dwaj kandydaci są stuprocentowi – powiedział Gunvald Larsson.

– Ty i ja.

– To nasz pomysł. Bardzo trudny do zrealizowania. Czy możemy obarczyć odpowiedzialnością kogoś innego?

– Nie sądzę. Ale kto…

– Skacke – rzekł Gunvald Larsson z bardzo dużym wahaniem.

– Jest za młody – odparł Martin Beck. – Ma małe dzieci i ciężko pracuje, żeby zrobić karierę w zawodzie. Poza tym wciąż jest mało doświadczony, zwłaszcza w kwestiach praktycznych. Nie mógłbym patrzeć, jak leży martwy w tamtym mieszkaniu, tak jak widziałem martwego Stenströma w autobusie.

– Na kogo martwego mógłbyś tam patrzeć? – zapytał Gunvald Larsson wyjątkowo ostrym tonem.

Martin Beck nie odpowiedział.

– A Melander jest za stary – podjął Gunvald Larsson. – Oczywiście by się stawił, ale niedługo kończy pięćdziesiąt pięć lat i może słusznie uważać, że zrobił już wystarczająco dużo takiej pracy w terenie. Poza tym jest dość powolny. My też zresztą mamy już swoje lata, nawet jeśli nie jesteśmy powolni.

– Czyli pozostaje…

– Einar – powiedział z głębokim westchnieniem Gunvald Larsson. – Myślałem o tym godzinami. Einar ma pewne wady, które obaj znamy, ale ma przynajmniej jedną dużą zaletę. Długo z nami pracuje i wie, jak myślimy.

Martin Beck zatęsknił za Kollbergiem. Rönn na pewno wiedział, jak myśli Gunvald Larsson, ale było równie pewne, że nie wie, jak myśli Martin Beck. Przynajmniej nigdy tego nie okazał.

– Możemy z nim porozmawiać – zaproponował Martin Beck. – To nie jest zadanie, które daje się ludziom i mówi, że mają po prostu robić tak i tak.

– Zaraz tu będzie – ocenił Gunvald Larsson.

Czekając, wysłali Strömgrena do mieszkania w Tanto. Skacke był wyraźnie zbyt zmęczony, by zareagować. Włożył swoją piękną broń do futerału, co wyglądało, jakby niósł jakiś instrument muzyczny. Potem wyszedł z domu, wsiadł do swojego dość nowego samochodu, pojechał do domu i poszedł spać.

Czerwony nos Rönna pokazał się w drzwiach dopiero przed dziewiątą. Nie spieszył się, trochę z powodu tonu Gunvalda Larssona, który nie zapowiadał miłych niespodzianek, a trochę dlatego, że od dłuższego czasu nie miał okazji, by się odprężyć. Dlatego pojechał do miasta metrem, bo w gruncie rzeczy nie lubił prowadzić samochodu.

Teraz w każdym razie był już, przywitał się i usiadł, patrząc wyczekująco na kolegów.

Martin Beck myślał tak: Gunvald Larsson jest od wielu lat kumplem Rönna, więc to on powinien poprowadzić rozmowę. Co też Larsson uczynił.

– Ja i Beck rozważaliśmy przez wiele godzin, jak się dostać do tych typków w Tanto. Teraz się nam wydaje, że doszliśmy do możliwego rozwiązania.

„Możliwego” to dobre słowo, pomyślał Martin Beck, kiedy Gunvald Larsson przedstawiał plan.

Rönn milczał przed dłuższą chwilę, a potem na nich spojrzał. Rzucił tylko szybko wzrokiem na Martina Becka, jak gdyby widział go już wiele razy i wiedział, do czego zmierza. Gunvaldowi Larssonowi poświęcił natomiast bardziej wnikliwe spojrzenie. Cisza była trudna do zniesienia. Ponieważ na samym początku powiedzieli Melanderowi, by odbierał wszystkie rozmowy, nie było nawet nadziei, by przerwał ją dźwięk telefonu. Po dobrych kilku minutach Rönn stwierdził:

– Tam, skąd pochodzę, nazywają coś takiego samobójstwem.

Rönn pochodził z Arjeplog. Dwa przestępstwa, które tam popełniono, wydarzyły się po tym, jak Rönn opuścił swoją rodzinną miejscowość. Były do siebie w pewien sposób podobne, z tą różnicą, że policja poradziła sobie z jednym, natomiast nie udało jej się z drugim. W pierwszym przypadku jeden z miejscowych zastrzelił swoją żonę, człowieka, o którym sądził, że jest jej kochankiem, a na końcu siebie. Miejscem zbrodni była ulica i pozostały na niej potrójne zwłoki wraz z narzędziem zbrodni. Zabezpieczono wszystkie odciski palców i podobne ślady, które pasowały. Policja uznała nie bez powodu, że sprawa jest wyjaśniona, i odłożyła dokumenty do akt.

Druga sprawa wydawała się dla niewtajemniczonych prosta, ale okazała się niespodziewanie skomplikowana. Znany w okolicy pijaczek Nelon Nelonsson włamał się o siódmej wieczorem do sklepu monopolowego i podjął ambitnego zadania, by wypić całe znajdujące się tam piwo. Sporo osób widziało, jak Nelon Nelonsson się włamuje, a jeszcze więcej słyszało w następnych godzinach jego coraz bardziej bełkotliwą mowę i świńskie piosenki, które śpiewał.

Wezwano policję, ale obaj dostępni w tym przypadku policjanci byli w terenie i jechali wozem patrolowym przez niezamieszkany obszar, który Główny Zarząd Policji mimo wytrwałego oporu wszystkich instancji narzucił ogromnemu rejonowi lapońskiemu. Radiowóz ten był wyposażony w tachometr, który zmuszał policjantów, by niepotrzebnie robili dziesiątki tysięcy kilometrów. Trzeci policjant był na miejscu, ale miał wolny dzień i był tak pijany, że nie dało się go nawet zanieść na miejsce przestępstwa.

Kiedy radiowóz wrócił po kilku godzinach z głuszy, piwo było wypite, a Nelon Nelonsson znikł. Znaleziono go jednak następnego dnia śpiącego na poddaszu sklepu i obudzono, ale wszystkiemu zaprzeczył. W jakiś czas później przeprowadził się na południe kraju i może z tego powodu, że sprawa przydała mu pewnej heroicznej sławy, wstąpił na drogę kariery politycznej. Zaczął jako prowokator socjaldemokratycznego związku zawodowego, ale wkrótce osiągnął zacniej sze stanowiska w dużej partii blagierów.

Śledztwo policyjne umorzono, a przypadek uznano za nierozwiązywalny.

Einar Rönn wyrósł na porządnego człowieka. Postawiony przed wyborem, czy zostać policjantem, czy wojskowym, wybrał służby porządkowe. Dziwny brak logiki, jaki często cechuje władze policyjne, sprawił, że wysłano go na południe Szwecji i odbył służbę w Lund. Jednak prawdziwą edukację policyjną przeszedł w wydziale kryminalnym w Sztokholmie, w środowiskach nacechowanych bezgranicznym cynizmem i przemocą, tak nieokrzesaną i brutalną, że większość ludzi nie wierzy w jej istnienie, dopóki sami się z nią nie skonfrontują.

Po chwili Rönn zapytał:

– Pokazaliście ten tak zwany plan Melanderowi?

– Tak – odrzekł Martin Beck. – To właściwie on podsunął zasadniczy pomysł.

– Jaki zasadniczy pomysł? Że sam nie weźmie w tym udziału?

Gunvald Larsson i Martin Beck z trudem skrywali zawód, jaki sprawiła im reakcja na starannie obmyślony plan. Rönn jednak podszedł nagle do okna, wyjrzał na deszcz ze śniegiem i zadeklarował ze smutkiem:

– Cóż, zgadzam się. Przynieście tutaj to paskudztwo, żebym mógł je przeczytać jeszcze raz.

A w pół godziny później:

– Rozumiem, że chodzi o to, by Gunvald wtargnął przez drzwi, podczas gdy Martin zsunie się z balkonu na wyższym piętrze.

– Tak – przytaknął Gunvald Larsson.

– Właśnie. A ja mam z rykiem wypaść ze ściany. Ładnie, ładnie. O której mamy to zrobić?

– A o której jedzą? – zapytał Martin Beck.

– O dziewiątej – odparł Rönn. – Pierwszy posiłek punkt dziewiąta i jest to zwykle solidny lunch z wieloma daniami.

– Więc weźmiemy ich pięć po dziewiątej. To znaczy, Japończyków.

– Tak – potwierdził Rönn. – A Gunvald?

– Tak?

– Gdyby drzwi nie były zamknięte na zamek, pamiętaj, że mieszkanie jest na jedenastym piętrze. Skąd zresztą mamy wziąć te wszystkie rzeczy?

– Biuro robót drogowych – oznajmił Martin Beck.

– A kto się nimi zajmie?

– Policja – skwitował Gunvald Larsson. – Nie możemy żądać od ludzi pracujących przy robotach drogowych, by podejmowali zbędne ryzyko.

– Zbędne ryzyko, tak – zgodził się Rönn. – A w co mamy się ubrać?

Gunvald Larsson skrzywił się brzydko i wyjaśnił:

– W kombinezony, które pożyczymy z biura robót. Einar?

– Słucham.

– Mam nadzieję, że jesteś świadom jednego.

– Czego?

– Że to jest całkowicie dobrowolne.

– Tak – rzekł Rönn.

Загрузка...