Co z dziećmi? Są one najbardziej podatne na zranienie. Są ofiarami i są bezsilne. Są zależne i bezbronne. Nie znają innego sposobu życia. Ty i Twój mąż jesteście dla nich najważniejszymi ludźmi na świecie. To do Was się zwracają, żeby przekonać się, że są kochane, że są wartościowe, że nic złego im się nie zdarzy. A co dostają? Dostają dużo sprzecznych przekazów. Mówisz: „Kocham Cię, zostaw mnie samą”. Mówisz: „Nie martw się” z czołem głęboko pociętym bruzdami. Czujesz ich ból, ale nie wiesz jak uwolnić je od niego. Dziecku trudno jest rozpoznać, co naprawdę zostało powiedziane. To, co się dzieje wygląda mniej więcej tak: tracisz dużo czasu i energii reagując na Twego męża, zarówno gdy jest obecny, jak i wtedy, gdy go nie ma. To samo robią Twoje dzieci. Także zużywają swój czas i energię reagując na Ciebie. Reagują one nie tylko na Ciebie i na Twoje reakcje w stosunku do ich ojca, ale także na Twoje działanie skierowane w ich kierunku. Brzmi to niejasno? Jeszcze jak! Nie mogą one myśleć jasno, gdy ich życie jest tak poplątane. Nic nie ma większego sensu. Pewna jest jedynie niepewność. Konsekwentna jest jedynie niekonsekwencja.
Tak więc dostają pomieszania z poplątaniem. Jeżeli żyje się w zamieszaniu, trudno mu nie ulec; nie ma innej możliwości. Nie ma dymu bez ognia. Dzieci naśladują rodziców. Uczą się, między innymi w ten sposób, kim są. Zawsze ktoś powie: „Masz oczy Twojej matki” albo: „Jesteś zbudowany tak jak Twój ojciec”. Dziecko nie odpowie: „Hej, chwileczkę! To są moje oczy” albo: „To moje ciało”. Mamy skłonność do posługiwania się rodziną, aby wyjaśnić to, co widzimy w naszych dzieciach. Moja córka gra na pianinie od piątego roku życia. Moja matka stwierdziła: „Odziedziczyła to po Twoim bracie”. Może to prawda, a może nie, ale to przyjemne uczucie. Przyjemne, ponieważ mają oni wspólną pewną szczególną cechę. Takie porównania robi się także w sposób destrukcyjny. „Nie zdziwiłam się, gdy Johnny Jones stał się narkomanem. Przecież jego ojciec to pijak i ladaco”. Coś podobnego słyszy się często. A ja gryzę się w język, ponieważ wiem, że syn tej wielce prawej osoby jest dostawcą narkotyków Johnny Jonesa. Istotne jest, że nawet w naszych czasach rozwiniętego indywidualizmu przysłowia w stylu „niedaleko pada jabłko od jabłoni” niosą pewną prawdę. Niosą one prawdę nie tylko ze względu na to, o czym już mówiłam, ale także dlatego, że dotyczą sposobu uczenia się dzieci. Uczą się one przez identyfikację. Gdy piszę tę książkę, mój najstarszy syn pracuje nad opowiadaniem, córka nad piosenką, a moje najmłodsze dziecko – Bóg wie nad czym. Nie umie jeszcze samo siebie odczytać. Mogą oni być świadomi tego co robią, lub nie, ale w każdym razie naśladują siebie nawzajem. Komunikujemy im, jakie są nasze wartości, a one przyjmują je jako swoje własne. Jeżeli jesteśmy niepewni, one także takie będą. Będą grały rolę dorosłego. Dzieci najbardziej lubią bawić się w dom. Spójrz w jaki sposób Twoje dziecko ubiera swoje lalki. Nie na wzór Brandy Bunch.
Ojciec alkoholik jest niespójny. Myśli się o nim głównie w kategoriach niespełnionych obietnic. Gdy jest trzeźwy, podejmuje wobec dzieci zobowiązania: „Chciałbym zabrać Cię w sobotę na mecz”. „Oczywiście, że kupię Ci tę zabawkę”. Gdy mówi o tym, naprawdę ma zamiar tak zrobić, ale rzadko się to zdarza. Dziecko nigdy nie wie, w co wierzyć. Nie wie z dnia na dzień, z godziny na godzinę, jak zamierza traktować je ojciec. Gdy jest trzeźwy, zachowuje się jak idealny rodzic. Bardzo stara się zachowywać w taki sposób, ponieważ czuje się fatalnie w związku ze swoim zachowaniem, gdy był pijany. Jest kochający, czuły, rozumiejący, pobłażliwy i towarzyski. Jest w każdym calu taki, jak dziecko mogłoby sobie wymarzyć. Sprawia, że dziecku wydaje się, że wszystko będzie dobrze. To on to spowoduje. Dziecko wierzy we wszystko. Potrzebuje tego, by czuć się dobrze. Potem, gdy ojciec przychodzi pijany i staje się podły i brutalny, dziecko jest zdruzgotane. Cały jego świat się rozpada. Nie wie, co jest rzeczywiste. Nie wie, na co może liczyć i co jest prawdziwe. Chce wierzyć w dobrego tatę, ale nie może. Nie może zapomnieć o tym złym. Miota się tam i z powrotem, nie wiedząc, że nie jest to jedyny sposób, w który musi wszystko przebiegać. Ale tylko taki sposób zna. Ponieważ jego wyobrażenie o ojcu jest zupełnie poplątane, a jednocześnie jest ono wszystkim, co dziecko zna, syn ojca alkoholika ma trudności w widzeniu siebie jako normalnego dorosłego mężczyznę. Po prostu nie wie, jaki jest ten „dorosły mężczyzna”. Straszne jest to, że sam alkoholizm staje się częścią roli ojca, z którą identyfikuje się chłopiec. W rezultacie okazuje się, że wielu alkoholików pochodzi z domów, w których jedno lub oboje rodzice nadużywali alkoholu.
Pozornie wydaje się, że powinno być właśnie odwrotnie. Myślisz, że u dziecka rozwinie się wstręt do alkoholu. U niektórych – tak, ale u większości – nie. O ile dzieci te nie doświadczą innych możliwości, będą powtarzały te same błędy. „Potrafię zapanować nad alkoholem. Nigdy nie będę pijakiem, jak mój ojciec”. Jego ojciec prawdopodobnie mówił tak samo.
Córka także zaczyna się plątać. Może spostrzegać pijącego mężczyznę jako dzielnego i niezależnego. Nie ma to wielkiego sensu, ale tak właśnie się dzieje. W rezultacie okazuje się, że córki alkoholików częściej wychodzą za mąż za aktywnych czy potencjalnych alkoholików niż córki niealkoholików. Jednak nie robią tego celowo. Nie są świadome tego, co czynią. Wiele dziewcząt poślubia swoich „ojców”. Nie jest to niezwykłe, ale w tym wypadku jest godne pożałowania.
To tyle, jeżeli chodzi o widzenie przez dziecko alkoholika. Teraz zobaczymy jak dzieci spostrzegają Ciebie. Ciebie także nie widzą jako znakomitości. Jesteś w trudnej sytuacji. Próbujesz ochronić swoje dzieci, ale nie wychodzi to tak, jakbyś chciała. Twoja ochrona dzieci prowadzi do wielu półprawd i zawoalowanych kłamstw. Przecież nie chcesz żeby się martwiły. Nie chcesz, żeby picie ojca stało się ich problemem i starasz się tego uniknąć. Ponieważ dzieci reagują tak samo silnie na uczucia jak na słowa, wiedzą, że coś jest nie w porządku. Wiedzą, że nie jesteś w stosunku do nich zupełnie szczera. Chcą wiedzieć, a jednocześnie – nie chcą. Jeżeli pytają, odburkujesz: „Niczym się nie martwię”. „Jeżeli niczym się nie martwisz, to dlaczego na mnie krzyczysz? Przecież nic nie zrobiłem”. To kamyczek dający początek lawinie. Bywa i tak, że dzieci nie pytają, ale to wcale nie oznacza, że się nie przejmują. Przejmują się, ponieważ wiedzą, a jednocześnie nie wiedzą, co się dzieje. Wiedzą, że coś jest źle, ale nie wiedzą co. Naprawdę nie rozumieją. A Ty nie możesz sprawić, żeby zrozumiały, ponieważ tak naprawdę nie rozumiesz siebie, a poza tym – wolisz raczej nie wyjaśniać. Ostatecznie, cóż dobrego mogłoby z tego wyniknąć.
Nawet, jeżeli w momentach złości uświadomisz im, jak wstrętny jest ich ojciec, nie jest wcale niezwykłe to, że będą bardziej złe na Ciebie niż na niego. Przecież to Ty jesteś osobą odpowiedzialną za mówienie im „nie”. Egzekwowanie dyscypliny rzadko jest równo rozdzielone pomiędzy małżonków. Ty jesteś tą osobą, która czuje się zmęczona i poirytowana, i wyładowuje to na nich. Jak możesz być tak spokojna jak tego wymagają dzieci, gdy byłaś na nogach przez cała noc, z pijanym mężem, który chodził za Tobą z pokoju do pokoju? Znam kobietę, która czuwała noc w noc, sprzątając bałagan, żeby dzieci nie zobaczyły go rano, ulegając też alkoholikowi, tylko po to, żeby nie hałasował i nie budził dzieci, i czekając aż straci przytomność na tyle, by mogła położyć go do łóżka – aby następnego dnia rano dzieci nie znalazły go nieprzytomnego na podłodze. Przypadkiem usłyszała, jak jej dzieci rozmawiają o niej. Mówiły: „Mama zawsze jest taka zmęczona. Ostatnio nawet prawie w ogóle jej nie widzę”. One nic nie wiedziały. Nawet gdyby wiedziały, to i tak czułyby się zagubione. Jesteś taką osobą, na którą można się złościć najbezpieczniej. Dzieci wiedzą co się zdarzy, gdy będą się złościć na Ciebie. Mogą tego nie lubić, ale w przypadku ojca może zdarzyć się wszystko. Tak więc, na Ciebie spada cała złość. Lgną do Ciebie, a jednak utrzymują, że to Ty jesteś odpowiedzialna. Litujesz się nad nimi, ale jednocześnie chciałabyś, by zostawiły Cię samą. Chociaż kilka minut spokoju. Czy to nigdy się nie skończy?
Nie jest trudno zidentyfikować dom alkoholika. Wygląda on mniej więcej tak: Atmosfera jest pełna napięcia. Wybuch kłótni jest tylko kwestią czasu. Zaczyna się ona od zupełnie bezsensownych przyczyn. Alkoholik rozpoczyna spór, żeby mieć pretekst do wyjścia i picia. Ty rozpoczynasz z powodu czegoś, co zdarzyło się pięć dni, pięć miesięcy, albo pięć lat temu. Sama kłótnia dotyczy bzdur, które w gruncie rzeczy nie mają znaczenia. „Która godzina?” „A co, jesteś ślepy?”
Mary opowiadała mi, że kiedyś jej rodzice kłócili się na temat tego, o której powinna wracać do domu. Była wściekła, ponieważ nie słuchali tego, co ona mówi. Chciała przedstawić swój punkt widzenia, ponieważ o godzinę jej powrotu do domu chodziło. Wyjaśniłam jej, że tak naprawdę to spór wcale nie był o nią. Była to próba sił. Kłótnia nie dotyczyła Mary, tylko jej matki pokazującej temu pijakowi, gdzie jest jego miejsce i ojca walczącego z dziwką, przez którą musi pić. Decyzja dotyczy osoby Mary, lecz jej racje nie mają żadnego znaczenia. Po jakimś czasie te kłótnie stają się dla dziecka słowami – słowami pełnymi złości. To, czy są one słuszne czy niesłuszne nie ma znaczenia, ponieważ wszystkie one są pozbawione sensu. Dziecko reaguje strachem i szybko uczy się, że dorośli nie zawsze mówią to, co myślą i myślą tak, jak mówią.
W końcu prawda traci swe znaczenie. Z moich badań dotyczących dzieci z domów alkoholików wynika, że zagubiły one poczucie prawdy. Nie wiedziały co jest, a co nie jest prawdą. Nie było to także dla nich specjalnie ważne. Raczej starały się zgadywać jakich uczuć się od nich oczekuje. Dałam do wypełnienia kwestionariusze stu pięćdziesięciorgu dzieciom. Setka pochodziła z rodzin alkoholików, a pozostałe pięćdziesięcioro – w tym samym wieku, takiej samej płci i o podobnym pochodzeniu społecznym co ta setka – nie miało rodziców, którzy nadużywają alkoholu. W kwestionariuszu była skala kłamstwa. Jest to sposób na określenie tego, czy badany – zamiast mówić prawdę – daje takie odpowiedzi, o których myśli, że są oczekiwane. Robi to dla uzyskania lepszych wyników. Okazuje się, że dzieci z domów niealkoholików, które kłamią, robią to właśnie po to, aby uzyskać lepszy wynik na kwestionariuszu. Dzieci z domów alkoholików mają globalnie dużo wyższe oceny w skali kłamstwa. Pokazuje to, że właściwie one nie kłamią. Ich wyniki kwestionariuszowe są niskie, niezależnie od tego, czy kłamią, czy też nie. Wskazuje to na fakt, że ich świat nie jest typowym światem. Dlatego ich odpowiedzi nie są typowymi odpowiedziami.
Poza tym – by jeszcze bardziej skomplikować sprawę – zachowania i postawy, które mogłyby wydawać się dziwne w normalnej sytuacji domowej, mogą być wręcz zupełnie zdrowe w domu alkoholika.
Posłużę się przykładem. Mniej więcej przed rokiem zgłosił się do mnie dwunastoletni chłopiec. George był agresywny w szkole. Wszystkie jego wypracowania i rysunki zawsze dotyczyły śmierci i morderstw. Było w nich mnóstwo krwi i przemocy, pchnięć nożem i strzelaniny. Poza tym słabo się uczył. Zarówno rodzice jak i nauczyciele byli zaniepokojeni. George przeszedł letni program specjalnej pomocy, a potem przysłano go do mnie z powodu jego problemów emocjonalnych.
Przyszedł chętnie. Z moich doświadczeń wynika, że dzieci z rodzin alkoholików bardzo pragną porozmawiać z kimś, komu mogą zaufać. Trzymanie wszystkiego w sobie jest niemal nie do zniesienia. Podczas rozmowy opowiedział mi swój sen. Dotyczył on mrówek-ludojadów atakujących jego dom. On, dzięki swojej odwadze, uratował mamę i babcię i zaprowadził je w bezpieczne miejsce. Z jakiejś przyczyny ojciec został w domu. Po powrocie okazało się, że pozostały z niego tylko strzępy wnętrzności. Ciekawy sen? Tak, ciekawy z wielu przyczyn. Wygląda na sen dziecka z problemami? Tak, to nie ulega wątpliwości. Ale sam sen nie jest sygnałem choroby psychicznej.
Chłopiec ten żył w domu, w którym ojciec był aktywnym alkoholikiem. Jego życie było niczym piekło. Nie mógł okazać ojcu swojej złości. Bał się go. Jego matka wybrała unikanie spornych spraw i stała się nadopiekuńcza w stosunku do George’a.
Nic dziwnego, że chłopiec krzyczał: „zabić!”. Był bardzo zły. Któż by nie był? Gdyby nie okazywał żadnych zewnętrznych oznak złości, miałby dużo więcej zaburzeń.
Spotykałam się z tym chłopcem przez pewien czas, a potem zaczęłam widywać się z jego matką. Gdyby można było zmienić klimat domu, chłopiec reagowałby inaczej. Gdybym mogła ją doprowadzić do zdrowia, chłopiec też mógłby wyzdrowieć. I tą właśnie drogą poszłam. Zmiana postaw matki pozwoliła chłopcu wzmocnić się i mówić o swoich uczuciach. Był w stanie znaleźć taki sposób zachowania się, który byłby bardziej do przyjęcia. Fantazje ustały i rysunki także. Spotkałam go w zeszłym tygodniu. Jego ojciec już nie pije i wszyscy razem pracują usilnie, żeby znów stać się rodziną. Uśmiecha się teraz. Już nie nienawidzi świata. Zaczął się lepiej uczyć. Ma mniej kłopotów. Teraz, gdy źle napisze klasówkę, albo weźmie udział w bójce, to tylko dlatego, że się nie nauczył, albo dlatego, że chłopcy zazwyczaj biorą udział w bójkach. Nie jest to spowodowane tym, że nie mógł się skupić martwiąc się o matkę, która martwiła się o ojca, ani tym, że chciał pobić cały świat.
W tym wypadku dziecko krzyczało o pomoc i zauważono to. Inne dzieci wycofują się. Pozostawia się je wtedy same, gdyż nie sprawiają kłopotów. Niektóre kończą w więzieniu. „Kogo obchodzi to, co robię?” Jeszcze inne kierowane są do poradni dla dzieci. Ale czy wrócą do zdrowia psychicznego, gdy pozbawimy je pomocy? A z Twoją pomocą możemy przecież osiągnąć cuda. Wyniki są prawie natychmiastowe. Jednak zanim będziesz mogła pomóc, należy przyjrzeć się całemu problemowi.
Nie stanie się on mniej skomplikowany, ale wszystko poukłada się tak, że będziesz mogła zrozumieć co się dzieje. Gdy będziesz czytać dalej, możesz poczuć się przygnębiona i winna. Nie zniechęcaj się. Tym dzieciom można pomóc. Tak między nami mówiąc, właśnie dlatego kocham pracę z rodzinami alkoholików. Odnoszę sukcesy. Dam Ci klucze i Ty także będziesz miała sukcesy.
Środowisko może na nas działać w sposób negatywny lub pozytywny. Dzieci, o których mówimy, mają w swoim życiu bardzo mało spójnych, podtrzymujących doświadczeń. W rezultacie poważnie zaburzona zostaje ich samoocena. Musi tak być. Bardzo dużo rzeczy wpływa na rozwój myślenia o swojej wartości. Samoocena musi zależeć od tego, w jakim stopniu uważamy siebie za zdolnych, ważnych, udanych i wartościowych. Większość zaś tych ocen zdeterminowana jest przez to, w jaki sposób traktują nas inni ludzie. Wyobrażenia i postawy ludzi ważnych w naszym życiu przyjmujemy jako swoje własne.
Dziecko z domu alkoholika nie widzi siebie jako kogoś uzdolnionego. Gdyby było naprawdę zdolne, potrafiłoby wymyślić jakiś sposób na to, żeby ojciec przestał pić. Wszystko inne blednie w tym zestawieniu. Takie dziecko umniejsza znaczenie wszystkiego, co robi, traktując to jako mało ważne. Cóż zmieni się, gdy uda mu się coś zbudować, albo gdy zostanie asem z matematyki, gdy ojciec jest cały czas pijany, a matka tak zaabsorbowana, że nikt naprawdę się nim nie opiekuje? Widać to było na autoportrecie bardzo bystrego czwartoklasisty, który mieszkał z agresywnym ojcem alkoholikiem. Pod rysunkiem dziecko napisało „Chciałbym umrzeć. Jestem tak głupi”. Jego wyobrażenie o sobie było bardzo odległe od rzeczywistych zdolności. A zachowywał się zgodnie z tym, co myślał o sobie.
Był w klasie prowadzonej przez nieczułego nauczyciela, który nie rozumiał jego napomknięć o pomoc. Mogliśmy przenieść go do innej klasy. Nowy nauczyciel był bardziej obeznany z jego sytuacją domową i dzięki jego serdeczności i wsparciu chłopiec zaczął się rozwijać.
Jest ważny? Dla kogo? Jego ojca bardziej obchodzi następne pijaństwo.
A matka obmyśla sposoby jak mu zapobiec. „Jak mogę być ważny?” Dziecko zaczyna myśleć w ten sposób i tak czuje.
Poproszono mnie kiedyś o porozmawianie z szesnastoletnim synem, który przebywał wtedy w areszcie dla młodocianych przestępców. Rodzice mieli nadzieję, że gdy napiszę pozytywne sprawozdanie, to będzie można go użyć w obronie chłopca, gdy dojdzie do procesu.
Nad był wplątany w bardzo poważne przestępstwo i wszyscy byli tym bardzo poruszeni. Gdy usiedliśmy aby porozmawiać, powiedziałam mu: „Nie rozumiem, co Cię do tego skłoniło. Znam Cię już długo i właściwie nie wygląda to na coś w Twoim stylu”. Odpowiedział: „Zrobiłem to, żeby mnie zauważyli”.
Czy nie wywołuje to u Ciebie dreszczu grozy? U mnie tak. Jego rodzina była tak pochłonięta piciem ojca, że naprawdę w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Wyrzucono go ze szkoły – żadnej reakcji. Wplątał się w drobne przestępstwa, zawsze zostawiając rodzicom jakiś ich ślad. I nic. Aż w końcu zrobił coś, co przyciągnęło ich uwagę. Przyciągnęło uwagę wielu ludzi. Kosztowało to chłopca rok więzienia. Dla niego, dla dzieci, które robią coś złego, aby zostać zauważone, przyczyna uwagi wcale nie jest tak ważna jak sama uwaga. Przynajmniej wiedzą, że żyję. Niech teraz martwią się o mnie.
Dzieci tracą też poczucie własnej wartości, ponieważ czują się odpowiedzialne za chorobę ojca. Gdyby były lepszymi smykami, może ojciec by nie pił. A oczywiście nie ma sposobu, żeby mogły być wystarczająco dobre, więc takie uczucia stale są wzmacniane.
Interesujące są ich postawy w stosunku do domu rodzinnego. Można by przypuszczać, że dzieci te będą chciały uciekać z domu. Można by przypuszczać, że będą chciały odsunąć się od tej sytuacji najdalej, jak tylko się da. Tymczasem to nieprawda. Dzieci te mają bardzo mieszane uczucia. Chociaż w domu są nieszczęśliwe, to czują się tam potrzebne. „Jak matka mogłaby poradzić sobie beze mnie? Martwię się o ojca”. Chociaż są złe na alkoholika czy zirytowane niealkoholikiem, to czują się jakoś odpowiedzialne. Pragną miłości odrzucającego rodzica i to wiąże je z nim emocjonalnie. Ma także wpływ na ich samoocenę. Czują się winne. Nie mogą uwolnić się od poczucia, że jest z nimi coś nie w porządku, coś co skłania ich ojca do picia. Musi być coś, co mogą zrobić dla zahamowania picia ojca. Postawy takie podtrzymywane są przez alkoholika, który nie chce brać odpowiedzialności za własne zachowanie. Jest to także postawa, którą przejmują od Ciebie, ponieważ myślisz to samo o sobie. Sprawa komplikuje się. Dzieci chcą chronić matkę. Chcą także być chronione przez nią. Ojciec nie zawsze jest okropny. Może przestanie pić, tak jak obiecał. Emocje dzieci są bardzo mocno uwiązane w domu rodzinnym. Nawet gdy dzieci opuszczają dom, pozostają w nim emocjonalnie. Moi studenci pochodzący z domów z problemem alkoholowym byli znacznie bardziej skoncentrowani na tym, co dzieje się w domu niż studenci z bardziej typowych domów. Ich rozmowy telefoniczne są traumatyczne. Potrzebują mnie. To moi rodzice. Czy dadzą sobie radę beze mnie? Są to uczucia różniące od tych, które spotykałam u innych studentów. Ci dają takie komentarze: „Moi starzy próbują wpędzać mnie w poczucie winy, ponieważ nie dzwonię czy nie przyjeżdżam do domu tak często, jak by chcieli”. Mogą czuć się winni, ale generalnie biorąc nie wydaje się to obezwładniające. Jest to walka o rozwój i niezależność, nawet jeżeli oznacza ona egoizm i niezważanie na innych. Chociaż żaden rodzic nie lubi tego okresu, ponieważ odbiera się go jak cios, to jest on zdrowszy niż stałe sprawdzanie i przybieganie do domu w celu upewniania się, że wszystko jest jeszcze na miejscu.
Kontakty z innymi ludźmi muszą z konieczności na tym ucierpieć.
Dzieci, o których mowa, obawiają się zawierania przyjaźni, ponieważ krępują się zapraszać przyjaciół do domu. Nie wiedzą co się zdarzy, ani jak ich koledzy będą traktowani, gdy przyjdą. A mają powody, aby się tego obawiać. Czują się zakłopotane, ponieważ nie mogą nic wcześniej wyjaśnić, a ewentualne zaproszenia od innych muszą wiązać się z rewizytą. Słyszałam o pewnej dziewczynce, która przyprowadziła do domu swoją szkolną koleżankę i zastała na podłodze w salonie nieprzytomnego ojca. Matka wytłumaczyła koleżance, że ma on chore plecy i lekarz zalecił mu spanie na podłodze. Wydawało się, że dziewczynka uwierzyła, ale nigdy więcej już tam nie przyszła.
Wszystko to sprawia, że dzieci odsuwają się, aby nie być zmuszonym do stawiania czoła innym, albo są agresywne w sposób powodujący odrzucenie przez innych. Kontakty z innymi ludźmi stają się zbyt bolesne aby je podejmować. To dodatkowo sprzyja poczuciu samotności i przekonaniu o byciu kimś bezwartościowym. „Wszyscy mnie nienawidzą. Nie mam przyjaciół. Co bym nie zrobił i tak wpadam w kłopoty”
Odbija się to także na wynikach w szkole i stosunku do nauki. Trudno wyobrazić sobie, żeby można było skoncentrować się na nauce, martwiąc się o to, co się dzieje w domu, czy po nieprzespanej nocy z powodu ojca alkoholika. Pojemność uwagi jest czymś, co można ćwiczyć i rozwijać, ale w tych warunkach jest to prawie niemożliwe. Nauczyciel, który jest wrażliwy na potrzeby dzieci – który potrafi stworzyć akceptującą, pełną troski atmosferę – może uchylić nieba tym dzieciom. Myślę, że obrazuje to poniższe wypracowanie, napisane przez pewną siódmoklasistkę, pochodzącą z domu, w którym istniał problem alkoholowy. Chociaż dziewczynka nie mówi wprost, odzwierciedla miniony czas, gdy jej ojciec był aktywnym alkoholikiem.
Rzadko pamiętam swoje sny. Myślę, że sny to sprawy o których się myśli, gdy się śpi. Jestem dość pewna, że mam rację. Śniło mi się kiedyś, że do miasta przybył ogromny potwór. Zabijał każdego, na kogo spojrzał i burzył domy, w których byli ludzie. Dostrzegałam go, zanim ktokolwiek zdołał go zauważyć i zawsze okazywało się, że oprócz mnie nikt go nie widzi. Biegłam do domu starców dwa domy dalej i ukrywałam się w nowej werandzie. W prawdziwym życiu – wtedy gdy miałam ten sen właśnie budowano tam werandę. W każdym razie słyszałam krzyki i byłam naprawdę przerażona. Zaczęłam płakać, gdy nagle ten potwór podniósł mnie i zaczął do mnie mówić. Naprawdę się przeraziłam i byłam przekonana, że mnie zdepcze. Ale nie zrobił tego. Jestem pewna, że zrobiłby to, gdybym nie płakała. Zrobił się bardzo sentymentalny i był dla mnie bardzo miły. Okazało się, że jestem zupełnie sama, ponieważ potwór pozabijał wszystkich ludzi na świecie oprócz mnie. Potwór dotrzymywał mi towarzystwa, aż pewnego dnia odwróciłam się i już go nie było. Zostałam zupełnie sama, ale tym razem już na dobre.
Sen ten oznacza – moim zdaniem – że byłam bardzo rozeźlona i chciałam sobie to odbić na ludziach, którzy jakoś mnie skrzywdzili. Więc to ja byłam naprawdę tym potworem, który mścił się na ludziach, zabijając ich. Potem, gdy ich zabiłam, byłam zupełnie sama, tak samo jak na początku. Gdy mi się to śniło, byłam w trzeciej klasie. Nie miałam w domu żadnych przyjaciół, ponieważ byłam wstydliwa i wrażliwa. Gdy ktoś zrobił mi coś obrzydliwego, strasznie mnie to przygnębiało. Nienawidziłam wielu ludzi. Byłam naprawdę zagubiona.
Lubiłam szkołę, prawdopodobnie dlatego, że pozwalała mi ona wyrwać się z kręgu problemów związanych z domem. W szkole byłam zgrywuską i miałam wielu przyjaciół. Próbowałam się wygłupiać, żeby ukryć swoje prawdziwe uczucia.
Nauczycielowi trudno jest odkryć, że takie dzieci cierpią na współuzależnienie. Nie chcą one być rozpoznane. Pytałam dzieci w różnym wieku o to, czy przyłączyłyby się do grupy szkolnej, która pomogłaby im żyć z ich problemem, jeżeli nazwiska byłyby zastrzeżone. Wszyscy mówili: „Nic z tych rzeczy. Nie będę ryzykował, że ktoś to odkryje”. Zakładam taką grupę w college’u, w którym uczę. Stwierdziłam, że na dziesięciu studentów, z którymi się spotykam, dwóch jest w jakimś stopniu dotkniętych takim problemem. Zdumiewające, ale prawdziwe. Nie wiem jak wiele osób przyłączy się do tej grupy. Dopuszczenie innych do problemu jest trudne, ale reakcja typu: „Wiem dobrze o czym mówisz, bo mnie zdarzyło się to samo” przynosi tak ogromną ulgę, że można niemal zobaczyć ten kamień spadający z serca. Ci ludzie wyprostowują się.
Chociaż ten odmalowany przeze mnie obraz może wydać się dość ponury, sytuacja jednak nie jest beznadziejna. Gdy tylko Ty zaczniesz czuć się lepiej, dzieci także poczują się lepiej. Jest to właściwie automatyczne. Możecie wyzdrowieć jako rodzina. Właśnie choroba, która rozdzieliła Waszą rodzinę, może Was połączyć. Często to widziałam.
Alkoholizm to choroba rodziny. Część strategii tej choroby polega na rozdzielaniu i zdobywaniu. Nabiera ona mocy, gdy każdy członek rodziny wycofuje się do własnego, prywatnego piekła. Ale gdy rodzina łączy się w całość, żeby zwalczyć chorobę, traci ona swoją siłę panowania i dominacji. Zostaje zneutralizowana. Nie ma czym się karmić. Walka, którą wydaje jest zacięta, ale gdy rodzina przestaje się lękać, choroba może karmić się tylko sama sobą. W końcu traci ona swoją władzę, a Ty zdobywasz to, co straciłaś.
Książka ta będzie Ci służyć pomocą w takiej pracy. Wskaże Ci sposób, w jaki możesz pomóc sobie, a potem da Ci narzędzia, które pomogą dzieciom.
Jak już mówiłam, dzieci uczą się przez identyfikację i naśladowanie ról. Oddają one to, co się im dało. Gdy zmienisz się, podarujesz im osobę, z którą będą mogły czuć się dobrze. Staniesz się osobą, do której będą chciały być podobne. Gdy nauczysz się tego, by lepiej dzielić się swymi myślami i uczuciami, one także będą to umiały. Gdy nauczysz się akceptować siebie, one także będą łatwiej mogły siebie zaakceptować. Gdy nauczysz się kochać siebie, one także nauczą się kochać siebie. I w końcu nauczysz się działać tak, aby Twoja energia służyła Tobie, a nie działała przeciwko Tobie. Nie jest to łatwe, ale warto spróbować.