W późniejszych i ostatnich książkach Burgessa znać coraz większy rozrzut i jakby gorączkowe dążenie do wielkiej skali, jakoś tam analogiczne do wcześniejszego o ćwierćwiecze szykowania się na śmierć od raka mózgu. Napisał więc lub uzbierał sporo książek zwłaszcza erudycyjnych i beletrystyki o wielu wątkach, jakby gromadził, szlifował i układał w całość projekty i zasoby
z całego życia.
Wśród nich wiele dotyczących muzyki.
A przede wszystkim swoje bodaj czy nie drugie arcydzieło. Man of Nazareth (1979, Człowiek z Nazaretu) to własny i nadzwyczaj przemyślny żywot Jezusa. Przymierzył się do niego już o dwa lata wcześniej, pisząc we współpracy z innymi autorami scenariusz telewizyjnego serialu Jesus of Nazareth i następnie filmu, który zrealizował Franco Zeffirelli. Te były piękne operatorsko i ortodoksyjne: czyli zdawkowe w treści. Ale Burgess nie byłby sobą, gdyby i tu nie wysunął pazurów. Jego powieść nie zawiera w istocie prowokacji ani bluźnierslwa czy choćby odstępstwa od chrześcijańskiej tradycji: dobry katolik może czytać ją bez poczucia, że naraża się na piekło lub na niezadowolenie proboszcza. Jednakże w tych granicach nie znam nic bardziej wyzywającego: gdyż w najzupełniej ortodoksyjnych sytuacjach Burgess ujawnia bez anachronizmu ich szczegółowe i ludzkie implikacje.
Ewangelia ma cały legion modernizacji.
Ale wśród nich ta jedna zaskakuje odkrywczością z pozycji powściągliwie sceptycznych bez prowokacji.
Niepotrzebnie zdublował jej tło i po części temat w historycznej powieści The Kingdom of the Wicked (1985, Królestwo złych) o rzymskiej Palestynie tych czasów.
Ponieważ w światku literackim już się nosi Burgessa, furorę zrobiło jego rozmiarami ogromne i zajadle reklamowane powieścidło Earthly Powers (1980, Ziemskie potęgi). Nie pomoże mu smutny fakt, że tworzył to rzekome dzieło swego życia przez 10 lat i uzbierał w nim całe setki konceptów, spraw, miejscowości, krajów i co widoczniejszych postaci tego stulecia oraz tysiące i tysiące bystrych, erudycyjnych, złośliwych, dowcipnych spostrzeżeń, uwag, powiedzonek, gier słownych itp. Nie pomoże śmiała i wyssana z palca koncepcja, że wielkość nie mdła i nie uznająca kompromisu automatycznie zmierza ku szczytom deprawacji lub uświęcenia. Nie pomoże efekciarskie założenie dwóch prawie nadludzkich protagonistów, gdzie 81-letni pedał literat Kcnneth Marshal Toomey i papież Don Carlo Campanati to mają być (jak wiemy skądinąd) William Somerset Maugham i Jan XXII. Wciąż nic istotnego nie wynika z tego gigantycznego koronkarstwa i jest to jakby sytuacja Bobra i Bankiera w Wyprawie na żmirłacza Lewisa Carrolla. Ten rodzaj klęski.
Dalej podsumował swą publicystykę, której dla zarobku i z temperamentu zwykł poświęcać wiele czasu i wysiłku.
Jest to ogromny wybór artykułów i zwłaszcza recenzji, w tym z wielu słowników, zatytułowany Homage to Qwert Yuiop (1986, W hołdzie dla Qwert Yuiop). Chodzi tu o układ górnych czcionek w maszynie do pisania, po angielsku odrobinę inny niż po polsku. Lektura nierówna i rozkoszna, w setkach szczegółów demaskująca wiele spraw i ludzi, a również samego siebie.
W pierwszym tomisku swej ciekawej autobiografii Little Wilson and Big God (1987, Mały Wilson i duży Bóg) zapowiedział, że nastąpi jeszcze tylko jej druga część i to będzie koniec jego twórczości.
Czy wypnie się na te zapowiedzi?
Tak coś wygląda. Już po niej wypuścił Any Old lron (1989, Byle stare żelastwo) i to chyba najgorsza z jego w końcu nie tak wielu kompromitacji. Czyżby własna i w podobny sposób nieudana Ada po Nabokovie mu zamajaczyła w ambicji? Nie wykluczone: już nieraz jakby pozazdrościł innym i próbował napisać to samo po swojemu! a korci go zwłaszcza Nabokov i kolejne okazje do replik na jego wynalazki formalne. Więc w tej niby rzeczywistości z klocków po części fantasmagorycznych kotłują się walijscy mieszańcy z krwią rosyjską i trójka z Manchesteru z żydowską. Przewijają się najsłynniejsze katastrofy naszych czasów, od „Titanica” przez kolejne wojny, a w tym plącze się niedordzewiały Excalibur, znaleziony przez hitlerowców w lochach Monte Cassino i kolejno wykradany od NRD po Ermitaż i z powrotem, w mieczu zaś arturiańskim symboliczny problem: czy pogaństwo zwycięży?
To już zwykła inflacja, marnotrawstwo i poniewieranie tematów. Wszystko na sprzedaż za fałszywy grosz.