Rozdział 3

Podstawowa zasada psychologii doktora Blaira zadziałała wspaniale. Po zjedzeniu dwóch okrągłych grzanek i wypiciu trzech kubków kawy Kate prawie doszła do siebie. Oparła się na wygodnym fotelu luksusowego samochodu i powoli sączyła kawę czując, jak słodkie cappucino spełnia swoje zadanie.

Richard milczał. Ciszę wypełniały jedynie wydobywające się z radia łagodne dźwięki spokojnej, nastrojowej muzyki. Słuchał i jadł. Z pozoru pochłaniało go wszystko, oprócz siedzącej przy nim dziewczyny.

Wypił kawę i zaczął przeglądać dokumentację lekarską Kate. Zobaczył, jak ona odstawia swój kubek i odłożył papiery na tylne siedzenie.

– Jeszcze jedną? – spytał unosząc brwi.

– Dziękuję, nie. – Kate uśmiechnęła się blado.

– Trzy zupełnie wystarczą. – Pani Cliff, właścicielka tej kawiarni, podejrzewa chyba, że zwariowaliśmy. Siedzimy tu na zewnątrz, jak…

– Powiedziałem jej, że musimy omówić poufne sprawy zawodowe – uspokoił ją. – Pani Cliff doskonale to rozumie.

Wbrew swej woli Kate zachichotała.

– Pęka z ciekawości. – Dotknęła dłonią policzka.

– I założę się, że nawet z tej odległości dostrzegła, że płakałam. Może pan stracić reputację, zanim pan zacznie tu pracować, doktorze.

Zachęcony tonem rozbawienia, który po raz pierwszy usłyszał w jej głosie, roześmiał się.

– Może po prostu będę musiał się z panią ożenić i wszystko będzie w porządku.

Kate spoważniała i odwróciła wzrok.

– Aż tak źle jeszcze nie jest – powiedziała cicho.

Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, potem westchnął i włączył stacyjkę.

– Przerwa skończona. Teraz do pracy, pani doktor – oznajmił zdecydowanym tonem. – Proszę mi powiedzieć, dokąd mam jechać.

– Jak to dokąd? – spytała ze zdumieniem.

– O ile dobrze pamiętam, ma pani jakieś wizyty domowe – przypomniał. – Przejrzałem karty pani pacjentów. Dokąd jedziemy najpierw? Trzeba sprawdzić nogi pana Kinga i pora już na comiesięczną wizytę u panny Mavis Souter. A może bliźniacy Grunter…

Kate zagryzła wargę.

– To są pańscy pacjenci – oświadczyła po chwili.

– Nie przejmę ich, zanim mnie pani z nimi nie zapozna – stwierdził dobitnie. Ostrożnie wjechał na jezdnię. – Jedziemy.

Podjechali do zaniedbanego domku i w milczeniu podeszli do drzwi.

– To jest doktor Blair. – Kate przedstawiła swego towarzysza Herbertowi Kingowi, pierwszemu z popołudniowych pacjentów.

Stary człowiek przyjrzał się krytycznie Richardowi i wyciągnął rękę. Z trudem dowlókł się do drzwi, by im otworzyć, i widać było, że cierpi z bólu.

– Dzień dobry, doktorze – burknął. – To pan jest ten nowy? – Rzucił badawcze spojrzenie na Kate. – Alf Burrows przechwalał się na mieście, że panią załatwił.

Richard uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Nie mógłbym konkurować z pańską doktor Harris – powiedział.

– No, pewnie. – Herbert King przyjrzał mu się spod krzaczastych brwi. – Kate Harris to bardzo dobra dziewczyna.

Kate zarumieniła się i ujęła staruszka pod łokieć.

– Pomogę panu wrócić do łóżka – zaproponowała łagodnie.

– Sam potrafię – mruknął urażonym głosem i wyrwał ramię.

– Wiem, że pan potrafi – zapewniła, ujmując go ponownie pod ramię. – Robię to tylko po to, żeby zrobić dobre wrażenie na nowym doktorze.

Staruszek wybuchnął radosnym chichotem i zacisnął pomarszczone dłonie na ręce Kate.

– Nie ma mowy o żadnej konkurencji – rzucił Richardowi przez ramię. – Kate Harris jest najlepszym lekarzem, jakiego Corrook kiedykolwiek miało.

– Ponieważ miało tylko starego Macguire’a, który nie stronił od butelki. – Kate ostrożnie prowadziła starego człowieka do łóżka. Wątły i pochylony stawiał bardzo niepewne kroki. Nie powinien mieszkać samotnie, ale z determinacją sprzeciwiał się przeprowadzce do jakiejś opiekuńczej instytucji.

Pomogła mu ułożyć się w łóżku i odwinęła bandaże z nóg. Skrzywiła się.

– Nie ma poprawy? – Utkwił wzrok w twarzy Kate.

– Nie, Bert, nie ma – odpowiedziała szczerze. – Musimy położyć cię do szpitala. Tylko na parę dni – dodała szybko widząc, jak zmienił się wyraz jego twarzy. – Zmiana opatrunku raz dziennie nie wystarcza, a pielęgniarka rejonowa nie może być tu częściej.

– A jeśli nie pójdę? – spytał kwaśno.

– Bert, to przewlekła infekcja. – Kate nie unikała jego wzroku. – W razie pogorszenia ryzykujesz amputacją.

– A jeśli nie zgodzę się na amputację, umrę – powiedział gorzko. – No cóż, dziewczyno, owiń je po prostu z powrotem i nie zajmujmy się już tym. Bo jeśli zabiorą mnie do wielkiego szpitala w mieście, nigdy nie wrócę już do domu, i wiesz o tym równie dobrze jak ja. Umrę tam. A wolę umrzeć pół roku wcześniej tutaj, w dolinie, niż w mieście samotnie. – Spojrzał na nich oboje.

Kate westchnęła i pochyliła się nad nogami Berta. Ostrożnie oczyściła żylakowe wrzody i ponownie założyła opatrunki. Nogi były tak cienkie, że papierowa skóra nie miała prawie wcale czego się trzymać.

Usilnie zastanawiała się, co w tej sytuacji zrobić. Nie znalazła dobrego rozwiązania. Staruszek miał rację. Najbliższy szpital oddalony był o dwie godziny jazdy; zbyt daleko, by mogli odwiedzać go przyjaciele. Brat Berta mieszkał tuż za wzgórzem, ale też był bardzo słaby.

– Dlaczego nie zamieszkasz razem z Samem? – spytała, delikatnie bandażując nogę.

Bert parsknął pogardliwie.

– Bo drzemy się ze sobą, jak pies z kotem – wyjaśnił.

– Sam ożenił się wcześnie. Głupi pomysł, gdyby mnie ktoś pytał. Nie trwało to dłużej niż trzydzieści lat, ale żona wbiła mu do głowy różne dziwne pomysły o szorowaniu wanny i wyciskaniu pasty do zębów od końca tubki. Doprowadzam go do białej gorączki.

Kate uśmiechnęła się.

– Moglibyście dogadać się, żeby każdy wyciskał po swojemu – pouczyła surowym tonem. – I zamieszkać razem. – Z zatroskaniem patrzyła na leżącego w łóżku człowieka. – To znaczy, kiedy nogi będą już wyleczone.

– Nie pójdę do żadnego szpitala, do cholery – warknął ze złością.

– Bert…

– To moje ostatnie słowo. – Staruszek podciągnął się z trudem do siedzącej pozycji i patrzył na nią z furią.

– Możesz się wynosić, Kate Harris. Dziękuję za opatrunek. A teraz zjeżdżaj!

Richard stał oparty o przeciwległą ścianę i przysłuchiwał się rozmowie.

– Czy gdyby w Corrook był szpital, dałby się pan namówić na krótki pobyt? – zapytał nieoczekiwanie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Słyszałem takie plotki. – Stary człowiek przeniósł wzrok na niego. – Mówi pan poważnie?

– Jak najbardziej.

– Wielkie słowa – zadrwił staruszek. – Uwierzę dopiero jak zobaczę.

– A co pan na to, żeby być naszym pierwszym pacjentem?

– Bertowi szpital potrzebny jest teraz – wtrąciła szybko.

– Wiem. – Richard uśmiechnął się do staruszka. – Czy jest pan ubezpieczony?

– Tak. – Nie spuszczał wzroku z lekarza.

– Więc nie ma żadnych przeszkód – powiedział z uśmiechem Richard. – Przypuszczam, że będziemy gotowi na przyjęcie pacjentów za tydzień.

– Pan żartuje. – Kate i Bert patrzyli na niego, jakby zwariował.

– Nie. – Roześmiał się. – Sięgnął ręką do kieszeni i pokazał kartkę. – Zajmowałem się tym od pewnego czasu. To jest formalne zezwolenie z wydziału zdrowia na ponowne otwarcie dziesięciołóżkowego szpitala w dolinie. Jedyny warunek, jaki postawili, to zatrudnienie dwóch lekarzy. Sądziłem, że dam ogłoszenie po otwarciu gabinetu, ale chyba nie muszę. – Uśmiechnął się do Berta. – Nie sądzi pan, że doktor Harris i ja to będzie dobry zespół?

– Ale ja wyjeżdżam – oświadczyła krótko zaskoczona Kate.

– W takim razie nie możemy otworzyć szpitala dla Berta – oznajmił Richard uprzejmym głosem. – A myślałem, że jest pani troskliwym lekarzem…

– Nie może pani wyjechać z doliny – przerwał mu Bert. Z wyraźną przyjemnością obserwował rozgrywającą się na jego oczach scenę.

Kate potrząsnęła głową, zupełnie tracąc grunt pod nogami. Próbowała zapanować nad sytuacją.

– Szpital w dolinie będzie albo nie, a Bertowi potrzebny jest teraz – powiedziała lodowatym tonem. – Doktorze Blair, te wrzody w ciągu tygodnia będą septyczne. Bert nie może czekać, aż pana wspaniały pomysł się ziści. – W jej głosie brzmiała wściekłość.

Richard Blair mówił jak nawiedzony marzyciel.

– Sądzi pani, że nie mówię poważnie? – spytał niskim głosem.

– To chyba jasne. Szpital w ciągu tygodnia… Stary szpital był nie używany i zamknięty od lat. To szaleństwo.

Richard spojrzał na Berta Kinga.

– A jak pan, Bert? Wierzy mi pan?

Staruszek odwzajemnił spojrzenie i długo przyglądał się mu spod przymkniętych powiek. W końcu skinął głową.

– Tak, młody człowieku – powiedział powoli.

– Na tyle, by pójść teraz do szpitala w mieście, mając moje solenne zapewnienie, że przewieziemy pana do doliny jako naszego pierwszego pacjenta?

Stary człowiek wstrzymał oddech. Kate również.

– Prosi pan o wiele – odezwał się po chwili.

– Wiem – przyznał Richard ze skruchą. – O całkowite zaufanie.

Zapadła cisza. Stary człowiek opadł znowu na poduszki. Spojrzał na Kate.

– Naprawdę jest gorzej?

– Naprawdę jest gorzej – powtórzyła łagodnie. – Przykro mi, Bert…

Nerwowo miął róg prześcieradła. Poruszył nogami i skrzywił się z bólu. W końcu przeniósł wzrok na Richarda.

– Przyrzeka pan?

– Przyrzekam.

Wyciągnął rękę i doktor uścisnął mocno jego dłoń.

– Może jestem cholernie głupi – wypalił Bert szorstko – ale zaufam panu. – Zwrócił się do Kate. – Niech pani zamówi ten przeklęty ambulans – polecił. – Ale jeśli umrę w szpitalu w mieście, wrócę tu i będę was oboje straszył po nocach. Zapamiętajcie moje słowa.

– Jest pan wystarczająco okropny za życia – odcięła się Kate, uśmiechając się z wysiłkiem. – Jako duch byłby pan przerażający.

Wychodząc słyszeli jego chichot. Na schodach Kate pokręciła z niedowierzaniem głową. Bert King zgodził się pójść do szpitala i. mimo to, się śmiał!

Obróciła się do Richarda, jak tylko doszli do samochodu.

– Jest pan szalony – rzuciła półgłosem.

Ostrzegawczo położył palec na ustach i pokazał otwarte okno od sypialni. W milczeniu pomógł jej wsiąść i włączył silnik. Odjechali kilkadziesiąt metrów i Kate wróciła do tematu.

– Szalony albo okrutny. Sama nie wiem. jaki bardziej.

– Dlaczego pani tak sądzi?

– Bo daje pan obietnice, których nie może spełnić. Szpital w ciągu tygodnia – zadrwiła. – Chyba pan żartuje.

– Mam budynek – powiedział poważnym tonem.

– Z zewnątrz wygląda nie najlepiej, ale ma solidną konstrukcję. Mam zezwolenie z wydziału zdrowia. Mam zamówione wyposażenie. W tej chwili brygada budowlana zaczyna remont budynku, a Alf twierdzi, że wystarczy skinąć palcem, by pół tuzina wykwalifikowanych pielęgniarek rzuciło się do walki o posady.

Kate zamarła ze zdumienia. Z trudem odzyskała głos.

– Pan mówi poważnie.

– Oczywiście. Jedyną łyżką dziegciu w tej beczce miodu był brak drugiego lekarza. Z tego powodu nie zacząłem jeszcze szukać pielęgniarek.

– Ale to szaleństwo. – Kate wzięła głęboki oddech.

– Przecież pan nawet nie zaczął tu pracować.

– I nie zamierzam tego robić bez szpitala – oświadczył stanowczo. – Odsyłanie wszystkiego, co jest poważniejsze od przeziębienia i grypy, do nie znanych mi lekarzy, nie jest tą medycyną, którą chcę uprawiać.

– Ale to będzie kosztować fortunę! – Kate zakręciło się w głowie.

– Policzyłem wszystko i sądzę, że wyjdę na swoje. Zgadzam się jednak przez jakiś czas do tego dopłacać.

Oszołomiona, siedziała sztywno. Przypomniała sobie niektóre z szalonych planów Douga. Ten mężczyzna myślał podobnie.

– To… To jest śmieszne – podjęła słabym głosem.

– Wydawać tyle pieniędzy…

– Ach, to. – Pokiwał głową. – Zapomniałem, że rozmawiam z największą sknerą na świecie. Jak rozumiem, nie interesuje panią przystąpienie do spółki.

Kate zaczerwieniła się i zacisnęła dłonie.

– Nie mam pojęcia, skąd pochodzą pana fundusze, ale ja z pewnością nie jestem w stanie wnieść równego udziału – oznajmiła ozięble.

– Za mało w pończosze? – spytał kpiąco.

Kate zacisnęła usta i nie odpowiedziała.

W milczeniu dojechali do domku Mavis Souter. Podobnie jak Bert miała już ponad osiemdziesiąt lat i żyła samotnie. W przeciwieństwie jednak do zaniedbanego domku Berta, jej – świecił czystością. W maleńkim ogródku rosło mnóstwo sezonowych kwiatów i żaden chwast nie ośmielił się wyrosnąć wyżej od nich. Malutki domek był świeżo pomalowany. Starannie wygrawerowane na wejściowej bramie słowa: „Wee Hoose”, oznaczające po szkocku maleńki domek, ujawniały pochodzenie jego właścicielki.

Zostali ceremonialnie wprowadzeni do nieskazitelnie czystego saloniku. Staruszka drżała z podniecenia.

– Powinna mnie pani uprzedzić, że przyprowadzi nowego doktora – delikatnie złajała Kate, lekko sapiąc z podekscytowania. – Nakryłam tylko na dwie osoby…

– Popędziła do kuchni, ignorując mimowolny protest obojga lekarzy.

Filiżanki, podstawki, wspaniały czajniczek z chińskiej porcelany oraz zastawa stołowa zapowiadały podwieczorek zastępujący kolację. Na stole były też placuszki, kanapki i biszkopt.

– Teraz rozumiem, dlaczego nie chciała pani lunchu.

– Richard uśmiechnął się.

– U panny Souter zawsze tak jest – powiedziała z rozrzewnieniem Kate. – Wpadam do niej kiedy mogę, ale oficjalnie raz w miesiącu i ona traktuje to bardzo uroczyście. Bardzo się cieszy z pańskiego przyjścia.

Spędzili u niej pół godziny, z tego pięć minut poświęcili sprawom medycznym. Kate osłuchała jej klatkę piersiową i obejrzała stopy.

– Pani Souter ma cukrzycę – wyjaśniła Richardowi.

– Ale wyśmienicie dba o siebie.

– Wypełniam wszystkie zalecenia – oświadczyła z dumą rozpromieniona Mavis Souter. – Doktor Harris poinformowała mnie dokładnie, co mam robić, i bardzo się staram…

– To co pani zrobi z tym, w takim razie? – Richard spojrzał z uśmiechem na biszkopt, z którego uszczknęli niewielki kawałek.

– Wyrzucę – odpowiedziała ze szczerością w głosie i spojrzała na niego, a w jej oczach pojawiła się nadzieja.

– Chyba że pan by go chciał. – Wstrzymała oddech.

– Nie może go pani wyrzucić. – Richard był zgorszony. – Takie marnotrawstwo, kiedy w potrzebie są samotni kawalerowie, tacy jak ja, tęskniący do domowego jedzenia…

Pomarszczona twarz panny Souter rozpromieniła się uśmiechem.

– Och, jak się… Och, oczywiście… – Zerwała się i pobiegła do kuchni, skąd przyniosła plastikową folię i w dwie minuty później Richard ustawiał biszkopt i placki w bagażniku.

– Zwrócenie talerzy wymaga kolejnej wizyty – ostrzegła go Kate, gdy już usadowili się w samochodzie i ruszyli.

– Wiem. – Roześmiał się. – To mi nie przeszkadza. Niewielka cena za domowy biszkopt…

Kate spojrzała badawczo na siedzącego obok mężczyznę.

– Zdaje pan sobie sprawę, że zdobył pan przyjaciela na całe życie?

– Czy ona jest naprawdę tak bardzo samotna? – Patrzył na drogę.

– Nawet bardzo. Nie ma absolutnie nikogo. Raz w tygodniu jeździ taksówką po zakupy do Corrook, i to jest jej jedyny kontakt z ludźmi. Ma kotkę, Meg, i nikogo więcej. – Uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Teraz ma pana.

Skinął głową, jakby jej ostatnie słowa potraktował bardzo poważnie. Nagle Kate zrozumiała, że to prawda. Prośba o biszkopt nie miała nic wspólnego z jego apetytem na domowe wyroby.

– W jakim jest stanie?

– Ma chorobę niedokrwienną serca i rozedmę płuc. Przeszła już trzy zawały. Pewnego dnia zajdę do niej i zastanę ją martwą. – Wzruszyła ramionami. – Tak samo jak Bert, nie powinna mieszkać sama, ale jedynym wyjściem jest dom opieki społecznej, sześćdziesiąt kilometrów stąd. A ona naprawdę nie potrzebuje takiej opieki.

– Czy w tym rejonie jest dużo starych ludzi?

– Bardzo. Rolnictwo jest mniej dochodowe, niż było trzydzieści lat temu i wielu młodych stąd wyjeżdża. Sporo małych gospodarstw przyłączono do większych, a ich byli właściciele dożywają swych dni we własnych domach, na dożywociu.

Richard uderzył palcami o kierownicę.

– Więc co, pani zdaniem, jest tu najbardziej potrzebne?

Kate zastanowiła się przez dłuższą chwilę. W końcu obróciła się do niego.

– Szpital – powiedziała stanowczo. – To oczywiste. Żałuję, że sama nie mogłam go otworzyć. Także po to, aby starzy ludzie, tacy jak Bert, mogli spokojnie umrzeć w dolinie. Następnie jakiś dom dziennego pobytu dla tych ludzi, z terapią zajęciową, fizjoterapią i możliwością kontaktu z innymi ludźmi. Połowa moich pacjentów robi wrażenie samotnych.

Dojeżdżając do domu kolejnego pacjenta Richard zwolnił. Zmarszczył brwi i przenikliwie spojrzał na swoją towarzyszkę.

– Nie ma pani pieniędzy, żeby w to zainwestować, zgadza się?

Kate wciągnęła głęboko powietrze.

– Nie mam.

Richard ściągnął brwi jeszcze bardziej.

– Czy w przypadku naszej współpracy byłaby pani skłonna zainwestować część swoich dochodów w szpital?

Kate pomyślała o górze nie spłaconych długów, o domu rodziców.

– Nie – odparła z ociąganiem i, na widok twardniejących rysów jego twarzy, dodała usprawiedliwiająco: – Nie mogę…

Potrząsnął głową.

– Cóż, może to i lepiej – zauważył po chwili z ponurym wyrazem twarzy. – Wcale nie jestem pewny, czy bylibyśmy dobrymi partnerami.

– Przecież powiedziałam panu, że wyjeżdżam – przypomniała. – Nie proszę o udział w pańskiej cennej praktyce.

– Nie proponuję go pani – odparował. – Już nie.

– Przez chwilę zastanawiał się nad czymś głęboko.

– A co pani powie na posadę?

– Posadę?

– Posadę – powtórzył. – Na miesiąc, bez żadnych warunków. Płatna tygodniowo, gotówką, co chyba pani odpowiada, według przyjętych w takich sytuacjach stawek.

– Ale ja nie chcę pracować dla pana – powiedziała ze złością.

– Wiem – odrzekł ponuro. – Chce pani, abym stąd wyjechał. Gorąco poprosił o wybaczenie, zerwał tutejsze umowy i wyniósł się do diabła. Cóż, zrobiłbym to. Zrobiłbym to – powtórzył – gdyby opieka medyczna była tu właściwa. Ale nie jest, pani doktor. Nie zapewnia jej pani i, jak widzę, nie ma pani zamiaru tego zrobić. Tutejsi ludzie, panny Souter i różni Bertowie, potrzebują więcej i ja im to zapewnię.

– I dążąc do tego zrujnuje się pan – zauważyła kwaśno.

– Możliwe – zgodził się. – Ale przynajmniej usiłuję zrobić coś sensownego i jest to, moim zdaniem, znacznie lepszy użytek z pieniędzy, niż chowanie ich na czarną godzinę. A więc, chce pani dla mnie pracować czy nie?

– Przecież nie stać pana na to, żeby mnie opłacać.

– Chce pani u mnie pracować czy nie?

– Nie mam samochodu – powiedziała słabym głosem. – Nie mogę bez niego pracować.

– Na litość boską… Chyba jest panią stać na samochód!

– Niestety, nie. – Zadrżała. – Ja… Jakiś czas temu wpadłam w kłopoty finansowe…

Zmarszczył brwi, jak tylko dotarł do niego sens jej słów.

– Płaci pani długi?

– Tak – przyznała szeptem.

– Pani i ludzie z Corrook…

– To nie fair.

– Doprawdy? – Roześmiał się z sarkazmem.

– Przed moim przyjazdem w ogóle nie mieli lekarza – odcięła się czując, jak narasta w niej złość. – Byli w beznadziejnej sytuacji… tak samo jak ja – skończyła cicho.

– Beznadziejnej?

Spojrzała na niego, ale natychmiast odwróciła wzrok. Ciemnobrązowe oczy były zbyt przenikliwe. Zadawały pytania, na które nie chciała odpowiadać. Czuła się jak motyl na szpilce.

– Nie… – Głos się jej załamał i z wysiłkiem odzyskała go po chwili. – Nie chcę rozmawiać o moich problemach finansowych – oznajmiła proszącym tonem.

– W takim razie, czy chce pani skorzystać z mojej oferty? – ponowił pytanie.

– Jak mogę pracować tu bez samochodu? – wybuchnęła. – Nie mam wyboru. Muszę wrócić do miasta.

– Dostarczę go pani – oświadczył nieoczekiwanie.

– Możemy ozdobić go napisem: Służba Medyczna w Corrook, jeśli poprawi to pani samopoczucie.

Kate patrzyła na niego ze zdumieniem.

– Jest pan szalony – wyszeptała. – Sieje pan pieniędzmi bez zastanowienia. Zupełnie, jak mój… – urwała.

– Zupełnie, jak kto? – Richard odwrócił głowę i spojrzał na Kate.

Kate zarumieniła się i spuściła oczy.

– Kolejne pytanie, na które nie uzyskam odpowiedzi. – Westchnął. – Powinienem się domyślić. – Nagle roześmiał się. – Nie szkodzi, pani doktor. Kiedy zacznie pani pracować dla mnie, poznam wszystkie pani sekrety. Powinna pani zobaczyć akta mego personelu – całe tomy.

Wbrew woli uśmiechnęła się.

– Jak liczny jest pana personel?

– Zaraz policzę. Najpierw chciałbym jednak usłyszeć, czy przyjmuje pani moją propozycję.

Kate zawahała się. Napotkała wzrok Richarda. Ten człowiek był szalony. Nie była w stanie pojąć, jak można sfinansować to, co chciał zrobić. A mimo to… A mimo to, od chwili przybycia tutaj, to właśnie było jej marzeniem – zapewnić ludziom w dolinie właściwą opiekę medyczną. Czy chciała i potrafiła zrezygnować z udziału w tym przedsięwzięciu?

– Myślę, że tak – powiedziała miękko. Uśmiechnęła się. – Jestem chyba tak samo szalona jak pan, ale wezmę tę pracę na miesiąc.

– Wobec tego lista mego personelu dramatycznie się wydłużyła. – Uśmiechnął się do niej szelmowsko. – Od tej chwili jest na niej jedna osoba.

Загрузка...