Rozdział 6

Budziła się powoli. Było jej ciepło. Tak ciepło, jak nigdy dotąd…

Uczucie przyjemności, jakiego doświadczała w tym półśnie, nagle zniknęło. Powróciła gwałtownie do rzeczywistości i gwałtownie usiadła. Leżała w wielkim dębowym łóżku. To nie było jej łóżko. To nie był jej pokój i nie jej dom…

Zamarła z przerażenia. Co zrobiła, do licha! Co było snem, a co jawą?

Spojrzała na siebie. Była tylko w bieliźnie. Nawet pończoch nie miała na sobie.

– Z pewnością nie pozwoliłam mu… – jęknęła szeptem.

Błędnym wzrokiem powiodła po sypialni. Na fotelu koło drzwi zauważyła swoje ubranie. Odrzuciła pościel, ale usłyszawszy zbliżające się ciężkie kroki, natychmiast zakryła się znowu.

Drzwi otworzyły się i ujrzała Richarda. Miał na sobie dżinsy i rozpiętą pod szyją koszulę, a w rękach trzymał tacę. Unosił się zapach kawy.

– No, no – uśmiechnął się. – Zdecydowałaś się wstać. Dzień dobry.

Podciągnęła kołdrę pod szyję i zerknęła na zegarek. Dziesiąta. Z niedowierzaniem potrząsnęła ręką, budząc śmiech Richarda. Postawił tacę na stoliku i bez skrępowania usiadł w nogach łóżka.

– To niepokojące – powiedział z uśmiechem. – Zaczynam myśleć, że mój wspólnik jest nie tylko skąpy, ale i leniwy…

– Ja nigdy… Ja nie…

Uniósł brwi widząc, jak zwykle blada twarz Kate zaróżowiła się.

– Nie powiesz mi chyba, że nie chcesz kawy. Świeżo zaparzyłem. – Sięgnął i wziął z tacy dwa kubeczki. Jeden podał Kate. Przez chwilę nie mogła się zdecydować. W końcu oparła się o poduszki i, jedną ręką trzymając kurczowo kołdrę, łaskawie wzięła od niego kawę. Uśmiechnął się szerzej.

– Nie pamiętam, jak się tu znalazłam – powiedziała nieco sztucznym głosem.

– Zasnęłaś – poinformował ją. – Cukru? Mleka?

– Dolał mleka z małego dzbanuszka do obu kubków.

– W samochodzie?

– Tak.

– To… To jak się rozebrałam? – Głos dziewczyny nieco zadrżał.

– Nie jesteś całkiem rozebrana – uspokoił ją z uśmiechem. Policzki Kate z różowych stały się pąsowe. Miała wrażenie, że w sypialni jest nieznośny upał.

– Nie musiałeś w ogóle się trudzić – mruknęła.

– Mogłam spać w ubraniu. – Upiła łyk kawy, ale nie poczuła jej smaku.

– Strasznie by się wygniotło – tłumaczył z udawaną powagą. – A choć nie jest to paryski szyk, jak się zdaje, jesteś do niego niezwykle przywiązana. Nigdy nie widziałem cię w innym stroju. I byłem szczęśliwy, mogąc wyświadczyć ci przysługę – zapewnił.

– To twoje łóżko? – Zmieniła temat.

Spojrzał na nią z leniwym uśmiechem.

– Oczywiście. Tutaj śpią wszystkie moje przyjaciółki.

Z przechylonego kubka trochę kawy wylało się na kołdrę. Zagryzła wargę.

– Przepraszam. Gdzie… gdzie spałeś?

– Mam bardzo wygodną kanapę – uspokoił ją.

– Nie tak jak niektórzy moi znajomi… – Wstał.

– Bekon jest już pewnie gotowy. Jedna grzanka czy dwie, proszę pani?

– Ja… – Zebrała się w sobie. – Żadna. Muszę iść do domu.

– Nie przed śniadaniem – zaprotestował. – Odmowa byłaby szczytem złych manier zważywszy na to, ile trudu mnie to kosztowało.

– Wrzucenie bekonu na patelnię? – spytała złośliwie.

– Nie wiesz wszystkiego – odparł chełpliwie. – Tam są jeszcze jajka.

Zamurowało ją. Nie wiedziała: śmiać się czy płakać.

Po trzech minutach wrócił z pełnymi talerzami. Znowu rozniósł się zapach, wspaniały zapach lekko przysmażonego bekonu, pomidorów i jajek. Kate nadal była w łóżku. Bardzo chciała się ubrać, ale Richard zostawił otwarte drzwi i nie miała odwagi zaryzykować przejścia od łóżka do fotela. Była zakłopotana.

Z największą gracją, na jaką ją było stać, przyjęła talerz i ogarnął ją podziw. Sadzone jajka, otoczone wianuszkiem z plastrów bekonu, miały miękkie żółtko obramowane równomiernie białkiem. Z jednej strony leżały cienkie plasterki pomidorów, z drugiej grzanki pokrojone w zgrabne trójkąty. Talerz ozdobiony był natką pietruszki.

– Sądziłam, że twoją specjalnością są befsztyki – powiedziała oskarżycielskim tonem.

– Potrafię zrobić śniadanie, które dobrze wygląda – przyznał. – Moja matka, nim umarła, przez jakiś czas chorowała i śniadanie było praktycznie jej jedynym posiłkiem. – Uśmiech Richarda przybladł i wbił wzrok w talerz.

Kate zrozumiała, że odbiegł myślami gdzie indziej.

– Na co umarła? – spytała łagodnie.

– Słucham? – Porzucił wspomnienia i wzruszył ramionami. – Przepraszam. Nie chciałem…

– Na co umarła? – powtórzyła pytanie.

– Na odmę – odparł szorstko. – W końcu dołączyła się choroba serca. Trochę tak, jak u twojej panny Souter. – Podał Kate nóż i widelec.

– Kochałeś ją?

Wzruszył ramionami.

– Była wspaniałą kobietą. Po śmierci ojca okazało się, że jesteśmy pogrążeni w kłopotach finansowych. Wypruwała z siebie żyły, żeby wyprowadzić nas na czyste wody.

– Nie pochwaliłaby twojego szastania pieniędzmi? – spytała cicho.

– Nie szastam pieniędzmi. Inwestuję w przyszłość.

Skrzywiła się. Słyszała to. wcześniej już tyle razy.

Oboje zatopili się w rozmyślaniach i jedli w milczeniu. Kate podtrzymywała jedną ręką brzeg kołdry i pilnowała, by się nie obsunęła. Co jakiś czas odkładała sztućce i starannie ją poprawiała.

– No, dobrze, Panno Harcerko – powiedział, kiedy w końcu skończyła jeść. – Możesz teraz położyć się wygodnie i nakryć, by nie narażać więcej swej skromności.

– Wstaję – oznajmiła oburzonym tonem. – Muszę wracać do domu. I ktoś z nas powinien zajrzeć do szpitala, żeby sprawdzić stan Sophie. Być może ty czujesz się w niedzielę wolny od obowiązków, ale ja – nie.

Przyglądał się jej przez dłuższy czas z powoli zamierającym uśmiechem.

Kate opadła znowu na poduszkę.

– Wiesz o mnie wszystko, prawda?

– Po prostu znam twój typ – rzuciła wyzywająco.

Pieczołowicie odłożył talerze na stoliczek i znowu usiadł na łóżku.

– Jaki jest mój typ? – spytał uprzejmie.

Spłoniła się. To świetny temat rozmowy z nowym szefem, pomyślała z sarkazmem. A poza tym… co w nim było, że chciała zrazić go do siebie – odgrodzić się od niego? A może to było w niej? Teraz patrzył na nią tymi cholernymi oczyma, przenikającymi ją na wylot…

– Taki, co nie przejmuje się konsekwencjami – wyjaśniła chłodno. – Robi, co chce, jak ty teraz. Jestem wdzięczna za śniadanie, ale Sophie nie widziała lekarza od blisko dwunastu godzin.

Przebierał palcami po kołdrze i przyglądał się jej z namysłem.

– I tu się mylisz, moja droga – oświadczył spokojnie.

– Mm… Mylę się? – Głos Kate zadrżał.

– Tak – potwierdził zdecydowanym tonem.

– W rzeczywistości widziała lekarza dwa razy. Raz o piątej rano, kiedy zostałem wezwany z powodu pojawienia się krwawienia. Nie było to nic poważnego. Poprawiłem opatrunek i wróciłem do domu. A trzy kwadranse temu byłem u niej drugi raz. Sophie spała. Ustaliłem dyżury pielęgniarek na dzisiejszy dzień, zadzwoniłem do Melbourne i porozmawiałem z chirurgiem plastycznym, żeby ustalić, czy warto ją tam zawozić, a potem wróciłem tutaj. Zrobiłem kawę i zobaczyłem, że właśnie się obudziłaś. Możesz mnie nazywać rozrzutnikiem, ale niech diabli mnie wezmą, jeśli pozwolę ci kwestionować moje kwalifikacje zawodowe, z odpowiedzialnością włącznie.

Spojrzała na niego zdruzgotana. Oczy błyszczały mu gniewem. Nie było w nich ani śladu śmiechu.

– Ja… bardzo przepraszam – wyjąkała. – Nie wiedziałam…

– Łatwo jest oskarżać, nieprawdaż, pani doktor?

– Był bezlitosny.

– Ja nie… Staram się nie oceniać…

– To nonsens, i wiesz o tym – powiedział oschle.

– Potępiłaś mnie od pierwszej chwili. Tylko dlatego, że działam szybko…

– Działasz bez zastanowienia – broniła się słabym głosem. – Żeby zaspokoić swój kaprys w postaci własnego szpitala…

– To nie kaprys – zaprzeczył beznamiętnym tonem.

– Znacznie bliższe prawdy jest inne słowo – marzenie. Od lat o tym marzyłem. Kiedy przyjechałem tu, zrozumiałem, że nadszedł czas, by zmienić marzenia w rzeczywistość. A nie można człowieka potępiać za to, że wie, czego chce…

W jego oczach nadal widziała jedynie gniew, jakby chciał sprowokować ją do sprzeciwu. Nie była w stanie mu zaprzeczyć. Nie przychodziły jej do głowy żadne słowa. Nie mogła odwrócić oczu od pełnego wyzwania, obezwładniającego spojrzenia i była bliska płaczu.

– Przepraszam – wyszeptała. – Myślę, że…

Wyciągnął dłoń i dotknął lekko jej warg, uciszającym gestem.

– Nie chcę już słuchać tego, co pani myśli, pani doktor. Jak na jeden poranek usłyszałem wystarczająco dużo obelg.

Kate odwróciła lekko głowę.

– Nie chciałam pana obrazić – powiedziała chłodno. Przez chwilę przyglądał się jej z namysłem.

– A ja sądzę, że chciałaś. Uważam, że obrażałaś mnie z premedytacją.

– Dlaczego… Dlaczego miałabym cię obrażać?

– Ponieważ się mnie boisz.

– Dlaczego miałabym się bać? – W zduszonym glosie Kate zabrzmiał piskliwy ton.

– Ponieważ jestem mężczyzną, który wie czego chce – wyjaśnił leniwie. – A zaczynam podejrzewać, że chcę właśnie ciebie…

Zabrakło jej tchu. Cofnęła się i kołdra osunęła się. Chciała ją podciągnąć, ale bezskutecznie, bowiem przytrzymał ją ciężar ciała Richarda*.

– No cóż, aleja pana nie chcę – fuknęła.

– Nie sądzę, żebyś wiedziała, czego chcesz – powiedział z uprzedzającą grzecznością. – Sądzę natomiast, że nie powinnaś wydawać pochopnych sądów. – Położył dłonie na jej ramionach i uwięził ją wzrokiem.

– Powinnaś się nauczyć rozpoznawać swoje uczucia.

– Zwariował pan – prychnęła.

– Nic na to nie poradzę – oświadczył. – To dzięki tobie. Doprowadziłaś do tego, że albo muszę cię spoliczkować albo pocałować. – Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę i widać było, że gniew zaczyna z niego powoli opadać. Pochylił się i pocałował ją.

Jego wargi gniewnie żądały odpowiedzi, nie przyjęłyby odmowy. Szukał śladów ognia, który ogarnął ich poprzedniego wieczoru i w końcu poczuł jego płomienie.

Ten ogień wciąż się palił. Kate nie mogła temu zaprzeczyć. Nadaremnie walczyła ze sobą ze wszystkich sił. Ciało nie poddawało się umysłowi. Dłonie Richarda zaciskające się na jej nagich ramionach wywołały dreszcz czysto fizycznej przyjemności. Nieświadomie rozchyliła wargi, pozwalając na pogłębienie pocałunku, na większą bliskość…

Była szalona. Umysł nakazywał jej wyrwać się, uciec od tego mężczyzny. Musiała tylko wygrać walkę sama z sobą.

Nie była w stanie walczyć. Nie teraz, kiedy czuła dotyk jego rąk i warg, a gdzieś z daleka dobiegł ją cichy jęk rozkoszy, który sama wydała…

Twarde umięśnione ciało emanowało siłą i było tak blisko, że nieomal dotykało jej piersi, unoszących się w nierównym, urywanym oddechu. Nagle Richard opuścił dłoń, objął jej pierś i z narastającą namiętnością pogłębiał pocałunek.

Rozsądek ani lęk nie miały już dostępu do Kate. Była pod przemożnym władaniem najbardziej pierwotnego instynktu. Zbyt długo była samotna. Widać tlił się w niej ogień, o którym sądziła, że dawno już wygasł i ten mężczyzna rozpalił go do białości. Wystarczyło, że ją dotknął i nie mogła opanować reakcji swego ciała. Boże, jak go pragnęła… Uniosła ręce i wplotła palce w gęste jasne włosy. Chciała być bliżej niego… jeszcze bliżej…

Miękka nylonowa halka odfrunęła na bok, a biustonosz gdzieś zniknął. Richard pieścił kolejno jej piersi, a potem próbował językiem smaku sterczących sutków. Ciało Kate wygięło się w ekstazie. Jęknęła z rozkoszy i z pożądania… Nieoczekiwanie Richard odsunął się i spojrzał w jej nieprzytomne oczy.

– Kate…

To był urwany, zduszony szept. Była wstrząśnięta. Pożądał jej tak samo silnie jak ona jego. Zatopiła wzrok w głębinie ciemnych oczu. Nie przestawaj, mówiła w duchu, pragnę cię…

– Widzisz – wyszeptał, pieszcząc ją wzrokiem. – Czasami nie musisz się zastanawiać. Coś się po prostu dzieje, a to, że dzieje się szybko, nie znaczy, że jest to złe.

– Chcesz powiedzieć… – Zabrakło jej powietrza. Rozpaczliwie starała się odzyskać panowanie nad głosem. – Chcesz powiedzieć, że powinnam pozwolić ci się kochać…

– Samo pozwolenie nie wystarczy – powiedział przekornie.

– Ja… – Głos Kate załamał się w szlochu. Spuściła wzrok na pościel. – Richard, nie chcę tego.

– Ależ tak, chcesz.

– Nie. – Kolejny cichy szloch. – Proszę cię…

Patrzył na nią zaintrygowany. W końcu podniósł jej lewą dłoń, z obrączką na serdecznym palcu.

– Z tego powodu?

Spojrzała na wąski pasek złota. Zostawiła go po rozwodzie, bo bronił ją przed taki sytuacjami jak ta. A przynajmniej miał bronić…

– Tak – odpowiedziała po chwili. Nie potrafiła nic dodać.

– Umarł?

– Nie.

– Jest z kimś innym?

– Tak. – Wyskoczyła z łóżka i szybko dobiegła do fotela z ubraniem, nie zważając na to, że jest prawie naga.

Richard nie poruszył się. Przyglądał się, jak wkłada spódnicę i bluzkę oraz wsuwa na stopy znoszone mokasyny.

– Jeśli chodziłaś tylko w tej spódnicy, to nie winiłbym go – powiedział z poważną miną, ale w jego głosie znowu zadźwięczał śmiech.

– Nie chodziłam… – urwała żałując, że zaczęła odpowiadać. To, co wówczas nosiła, nie było sprawą Richarda Blaira.

– Po prostu nie nosiłaś spódnicy. – Wstał i szybko przemierzył pokój. Zanim Kate domyśliła się, jaki jest jego zamiar, chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie. – W takim razie jest głupcem. – W jego głosie pojawił się obcy ton. – Tak czy owak jest głupcem. Możesz nałożyć worek pokutny i posypać głowę popiołem, i nadal będziesz piękna. – Przerwał, by pocałować pulsujące miejsce u nasady szyi. – Ale tak bardzo chciałbym widzieć cię ubraną tak, jak na to zasługujesz. Jedwabie, atłasy…

– Niewątpliwie to coś dla ciebie: żebyś mógł wydawać pieniądze – przerwała kąśliwie. – Nie, dziękuję. Nie mam najmniejszego zamiaru zostać twoją laleczką.

– A żoną?

Wstrzymała oddech. Zrobiła krok w tył i z otwartymi ustami gapiła się na Richarda.

– Jak… jak śmiesz?

– Jak śmiem co? – spytał głosem pełnym rozbawienia.

– Jak śmiesz stroić sobie ze mnie żarty?

– Nie przypuszczałem, że możesz uznać to za żart – zapewnił ją miękko. – To poważna propozycja, Kate…

– Dlaczego?

– Powiedziałem ci już. Jestem człowiekiem, który wie, czego chce. A chcę ciebie.

– A ja ciebie nie chcę. – Chciało się jej płakać. Zirytowana oddychała szybko i nierówno. – Znam cię nie dłużej niż tydzień. Wpadasz tutaj jak burza, siejesz pieniędzmi, kupujesz sympatię ludzi, pozbawiasz mnie praktyki, a potem proponujesz małżeństwo… Chcesz sobie kupić spokój sumienia?

– Zazwyczaj nie uciszam wyrzutów sumienia składaniem małżeńskich propozycji. – Uśmiechnął się.

– Mógłbym wpaść w niezłe kłopoty, gdyby mi to weszło w nawyk.

Kate nie odwzajemniła uśmiechu. Z pośpiechem wkładała płaszcz. Chciała jak najszybciej oddalić się od mężczyzny, który burzył spokój jej ducha.

– Odejdź. – Po nieudanych próbach opanowania się, upokorzona, płakała już jawnie. – Zostaw mnie. Nie chcę być przedmiotem twoich żartów.

– Kate… – Chwycił ją za ramiona i trzymał mocno, zaborczo. – Kate, czy ty nie widzisz, że jestem daleki od żartów? Jestem śmiertelnie poważny.

– W takim razie jesteś zupełnie szalony – krzyknęła.

– Nie znasz mnie. Spotkałeś mnie tydzień temu i nic o mnie nie wiesz prócz tego, że mam dyplom lekarski. Nic!

– To prawda – przyznał spokojnie. – Ale wiem wszystko, co powinienem wiedzieć. Kate, przecież czujesz…

– Nic nie czuję – zaprzeczyła łkając.

– Kłamczucha.

– To tylko czysto fizyczny pociąg. – Zapanowała nad głosem. – Nic więcej. To nie jest wystarczający powód do małżeństwa. Przynajmniej, jeśli nie chce się, by trwało ono tydzień, zanim nie pojawi się ktoś lepszy albo nie odkryje się, że miłość twego życia chrapie lub trwoni pieniądze na wyścigach konnych…

– Ciekaw byłem, kiedy wrócimy do pieniędzy – wtrącił tonem towarzyskiej pogawędki.

Zdjęła z ramion jego dłonie.

– Wracam do domu – oznajmiła z pasją. – Zgodziłam się pracować z tobą przez miesiąc, a to oznacza jeszcze najbliższe trzy tygodnie. Masz trzy tygodnie na znalezienie lekarza.

– Mam trzy tygodnie na przekonanie cię, byś zmieniła zdanie – powiedział łagodnie. – Nie zakochuję się łatwo, Kate.

– W ogóle nie jesteś zakochany – wyszeptała i odwróciwszy się, wyszła.

Jadąc do domu cały czas drżała.

– Niech go diabli wezmą! – zaklęła na głos. – Jak śmiał wkroczyć w moje życie i przewrócić je do góry nogami? Czego ode mnie oczekuje? Mam mu paść w ramiona? Ślubować wieczną miłość po zaledwie tygodniowej znajomości? – Uderzyła ją myśl, że właśnie tego chyba oczekiwał. – Co by zrobił, gdybym mu padła w ramiona, kiedy zaproponował mi małżeństwo? – wyszeptała. – Poślubiłby mnie?

To absurd. Serce się jej ściskało na samą myśl o tym. Nowe małżeństwo…

Wstrząsem było dla niej odkrycie, że trawiący ją od lat ból, zadany przez innego mężczyznę, i przepełniająca ją gorycz, ustąpiły miejsca parze roześmianych, brązowych oczu i delikatnym, a jednocześnie silnym dłoniom.

– Trafiłam z deszczu pod rynnę – stwierdziła zgryźliwie. – Powinnam wyjechać natychmiast. Oszaleję, jeśli zostanę tu trzy tygodnie.

Ale obiecała. No i Richard płacił jej pensję. Musiała zapłacić kolejną ratę za dom rodziców. Gdyby odeszła stąd nie mając innej pracy, oznaczałoby to dla nich jego utratę.

– Muszę po prostu zająć się wyłącznie pracą – powiedziała z zawziętością. – Muszę myśleć o ważniejszych sprawach niż o małżeństwie z wariatem…

Wariat… Powtarzała to sobie wielokrotnie, ale serce nie chciało się z tym pogodzić. Sercem czuła ciepłe spojrzenie śmiejących się oczu i czułe pocałunki, pełne namiętności.

Загрузка...