Rozdział 4

W ciągu najbliższych dni Richard pojawiał się w dolinie jak tajfun i znikał, pozostawiając wszystkich, a zwłaszcza Kate, w oszołomieniu.

– Nie uwierzysz, co się dzieje w szpitalu – oznajmiła jej scenicznym szeptem Bella, po wyjściu kolejnego pacjenta. – Wszyscy zdolni do pracy, z całego rejonu, są na miejscu. Założę się, że wszystko będzie gotowe na czas.

– Na jaki czas? – Kate osłupiała.

– Nie wiesz? – Bella była zdumiona, że musi zdradzać jej tajemnicę poliszynela. – Doktor Blair ma oficjalne zezwolenie na ponowne otworzenie szpitala, ale mają nastąpić zmiany w przyznawaniu licencji. Jeśli nie otworzymy szpitala do końca tygodnia, możemy stracić okazję.

Kate uniosła brwi w milczeniu. Po wyjściu Belli z gabinetu nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu zadowolenia. Richard Blair z pewnością umiał załatwiać sprawy. Ludzie z doliny tak bardzo chcieli mieć szpital, że w obawie, aby nie stracić takiej szansy, gotowi byli dać z siebie wszystko. I założę się, że wiele zrobią bezpłatnie, pomyślała z zazdrością. Gdyby to ona miała pieniądze…

Zerknęła przez okno na mały błyszczący samochód. Dostała go następnego dnia po tym, jak zgodziła się pracować z Richardem i zdziwiła się, że miał już na drzwiczkach znak szpitala. Mężczyzna, który go przywiózł roześmiał się.

– Doktor Blair powiedział, że jeśli wykonamy pracę w ciągu dwudziestu czterech godzin, to będzie naszym klientem, jeśli nie – poszuka innego dostawcy – wyjaśnił. – Proszę, oto kluczyki.

Czy było coś, co mogło powstrzymać Richarda, zastanawiała się Kate z lękiem i podziwem jednocześnie. A ludziom z doliny bardzo się to podobało. Jej pacjenci kręcili głowami z niedowierzaniem i rozwodzili się nad szczęściem, jakie ich spotkało.

– I jak dobrze się złożyło – dodawali – że zostaliście wspólnikami…

Ku zakłopotaniu Kate, Richard nie zgodził się na ujawnienie warunków ich umowy.

– Chcę, żebyśmy byli obciążeni pracą po równo – oświadczył, kiedy zaprotestowała. – Jeśli pacjenci mają nie preferować żadnego z nas, muszą uważać nas za równoprawnych lekarzy. Płacę pani, pani doktor, więc proszę zrobić to, co uważam za stosowne.

Tak więc Kate musiała po prostu zacisnąć zęby i przyjmować gratulacje.

Nigdy jeszcze nie pracowała tak ciężko. Miała wrażenie, że w ciągu tego tygodnia stan zdrowia wszystkich mieszkańców doliny pogorszył się, a trzy czwarte tych „chorób” wynikało z chęci zaspokojenia ciekawości.

W piątek wieczorem z ulgą pożegnała ostatniego pacjenta i opadła wyczerpana na krzesło.

Łóżko. Nareszcie może pójść do łóżka. Nie miała innych pragnień. Co za tydzień! Powinna zrobić sobie coś do jedzenia, ale nie miała na to siły. Często zdarzały się takie wieczory. Wiedziała, że jest za chuda, ale gotowanie było zbyt kłopotliwe.

Usłyszała chrzęst żwiru przed domem i podniosła głowę. Wyjrzała przez okno i zobaczyła zbliżającego się doktora.

Padał drobny deszczyk, ale tak dokuczliwy, że Richard dotarł do drzwi zupełnie mokry.

– Przepraszam za zjawienie się o tak późnej porze.

– Uśmiechnął się przepraszająco. – Byłem na zakupach i rozładowanie ciężarówki zajęło mi więcej czasu. niż się spodziewałem.

– Ciężarówki? – Kate spojrzała na zaparkowanego przy domu mercedesa.

– Już ją odesłałem – wyjaśnił. – Była załadowana rzeczami po dach, począwszy od pralek, a na basenach skończywszy.

– Pan naprawdę myśli poważnie o otwarciu szpitala w poniedziałek. – Spojrzała na niego z podziwem.

– Oczywiście. Malarze skończyli robotę wczoraj, a dziś rano położono wykładziny. Wszyscy chętni do pracy zajmowali się po południu sprzątaniem szpitala. Cały aż się błyszczy. – Uśmiechnął się. – Ludzi ogarnął entuzjazm. Ja tylko znajduję dla niego ujście. Inspekcja z Departamentu Zdrowia ma zjawić się w poniedziałek o dziewiątej rano, a pa południu ambulans przywiezie Berta Kinga ze szpitala miejskiego. Wpadłem do niego podczas pobytu w mieście i wiem, że bardzo na to czeka.

Kate oddychała z trudem.

– Ale pielęgniarki… – powiedziała słabo.

– Zaczynają od poniedziałku – uspokoił ją. – To znaczy, oficjalnie. W rzeczywistości pracują od tygodnia. Alf miał rację. Wystarczyło, że otworzyłem usta i wspomniałem o możliwości pracy. Na razie jest to zalążek personelu. Mogłem zatrudnić tylko sześć dyplomowanych pielęgniarek, choć w przyszłości będzie potrzeba ich więcej. Alma Wishart ma najwyższe kwalifikacje i z przyjemnością zostanie przełożoną, a Janet Harley obejmie nadzór nad nocną zmianą.

Kate, wciąż oszołomiona, kiwnęła tylko głową. Znała obie kobiety. Zarówno Janet, jak i Alma od lat pragnęły wrócić do pielęgniarstwa, ale jako żony miejscowych farmerów nie miały ku temu okazji.

– Nie wiem, jak pan sobie z tym wszystkim poradził – wyszeptała. Miała wrażenie, że nadal śni i marzy.

– Po prostu ciężką pracą… – Roześmiał się. Przeszedł do kuchni i otworzył lodówkę, zanim zdążyła zaprotestować.

– I sypiąc wszędzie pieniędzmi – dodała zjadliwie.

Zaśmiał się głośno.

– I o to chodzi! – przyznał bez skruchy. – Pani naprawdę musi cierpieć widząc, jak szastam forsą.

– Westchnął. – Doktor Harris, szukam tutaj piwa. A widzę jedynie połowę zwiędłej sałaty, bochenek chleba i trochę sera. Coś mi mówi, że nie należy pani do kobiet, które mają dwie lodówki. Czy to wszystko?

– Co wszystko?

– Co w pani domu nadaje się do spożycia.

– Jest jeszcze woda w kranie – powiedziała zaczepnie.

– Nie będę pił wody – oświadczył stanowczo. – Nie po takim tygodniu, jaki przeżyłem. – Spojrzał na Kate i zmarszczył brwi. – Pani także miała koszmarny tydzień. W poniedziałek miała pani znacznie mniejsze sińce pod oczami.

– Czuję się świetnie.

– Jadła pani kolację?

– Zjem po pana wyjściu.

– Co pani zje? – spytał bez żenady. – Kanapki z serem i zwiędłą sałatą? – Przyjrzał się badawczo zbyt szczupłej dziewczynie z podsiniałymi oczyma, w których czaił się lęk.

Podszedł do drzwi i otworzył je.

– Proszę wziąć płaszcz.

– Płaszcz?

– Nie jest pani głucha. Płaszcz. Albo etolę z norek, jeśli ją pani ma – dokończył z sarkazmem.

– Nie mogę wyjść – broniła się. – Mam dyżur.

– Od tej chwili ja mam dyżur. – Wyjął z kieszeni małe czarne pudełko i otworzył je. – Telefon komórkowy. Podłączę do pani telefonu i jeśli ktoś zadzwoni, natychmiast będę o tym wiedział. – Uśmiechnął się.

– Tak to wygląda, pani doktor. Odpowiedzialność zawodowa przeszła z pani ramion do mojej kieszeni. Któraż dziewczyna mogłaby chcieć więcej?

– Ale ja nie chcę nigdzie wychodzić.

Była bliska płaczu. Ogarnęło ją obezwładniające przerażenie, którego doświadczała, gdy Doug roztaczał przed nią miraże kolejnego ekscytującego przedsięwzięcia. A ten mężczyzna… Spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich błysk rozbawienia i wyzwanie. Tak, to było wyzwanie. Był tak inny od Douga, a jednocześnie taki sam. To, co robił, było szaleństwem…

– Nie chcę iść – powtórzyła słabym głosem.

– Nie pytam, czego pani chce – powiedział kategorycznie. – Pracuje pani dla mnie, a widzę, że zagładzą się pani na śmierć. Skoro chce pani koniecznie robić z siebie idiotkę, to tak będę panią traktował. Muszę z panią porozmawiać. Jestem głodny i prędzej diabli mnie wezmą, niż zjem zwiędłą sałatę. Proszę włożyć płaszcz i wsiąść do mojego samochodu, bo inaczej sam panią zaniosę. I to natychmiast, pani doktor. Zanim stracę cierpliwość.

– Nie muszę… – Spotkali się wzrokiem i Kate zawahała się. Ten człowiek nie rzucał gróźb na wiatr. Zrobi, co obiecał. Wyczytała to z jego oczu.

Mogła kazać mu wynieść się i zostawić ją w spokoju, ale oznaczałoby to koniec jej życia w dolinie. A także koniec jej znajomości z Richardem Blairem.

Czy tego chciała? Tak, mówił jej rozum. Ale właśnie wtedy poczuła, jak coś się w niej budzi. Coś, o czym myślała, że umarło tej nocy, kiedy dowiedziała się, że Doug opuścił ją dla innej kobiety. Nie chciała, by to kiedykolwiek ożyło w niej znowu. Nie chciała nigdy więcej przeżywać na nowo takiego bólu – zdrady.

– Więc? – Richard nadal trzymał otwarte drzwi.

– Pójdę – powiedziała chłodnym tonem. – Ale pojadę moim samochodem.

– Czyim?

– Tym, którym jeżdżę – burknęła. – Nie musi pan mi tego wytykać, doktorze. Jestem od pana zależna i wie pan o tym. A teraz chodźmy na tę cholerną kolację i miejmy to z głowy. – Chwyciła leżący na krześle płaszcz i dumnym krokiem wyszła z pokoju.

Dwie minuty później jechała za srebrnym mercedesem polną drogą, w dół, do miasteczka. Przypuszczała, że jadą do pubu – jedynego miejsca, w którym w Corrook można było zjeść kolację. Jednakże, po przejechaniu niespełna dwóch kilometrów zobaczyła, że mercedes zwolnił i wskazuje kierunkowskazem skręt w prawo. Ku swemu przerażeniu zdała sobie sprawę, że Richard Blair jedzie do swego domu.

Nie skręciła za nim. Zjechała na pobocze, zatrzymała się i patrzyła przed siebie. Chwilę później Richard zauważył, że Kate nie jedzie za nim. Wrócił do miejsca, gdzie stała, wysiadł z samochodu i podszedł do niej.

– Coś się zepsuło? – spytał.

– Myślałam, że jedziemy do pubu – odpowiedziała spokojnie.

– Opieranie się na domysłach bywa ryzykowne. Można wpakować się w różne kłopoty – skonstatował uprzejmie. – Ale w tym przypadku nie było to konieczne. Wystarczyło zauważyć mój sygnał, skręcić kierownicę w prawo i gotowe. Z pewnością kobieta z dyplomem lekarskim potrafi dać sobie z tym radę.

Kate zaczerwieniła się.

– Nie musi pan traktować mnie protekcjonalnie – rozgniewała się.

– A pani nie musi zapierać się jak osioł, kiedy sprawy nie układają się tak, jak to pani sobie zaplanowała – odparł spokojnie.

– Dlaczego nie jedziemy do pubu? – spytała z cieniem rozpaczy w głosie.

– Bo jeśli jest to typowy wiejski pub, to w piątek wieczorem jest tam pełno ludzi świętujących właśnie piątkowy wieczór – wyjaśnił. – A ja chcę rozmawiać o interesach. Ale nie w tłoku. Moja lodówka jest pełna I nawet potrafię gotować. – Skrzywił się. – Pani doktor, zaczyna padać. Czy moglibyśmy kontynuować rozmowę w domu? – Odszedł szybko w kierunku swego samochodu.

Kate zastanawiała się przez chwilę, lecz w końcu przekręciła kluczyk w stacyjce. Uznała, że nie ma wyboru.

Richard wjechał do garażu i po wyjściu stamtąd czekał na nią. Zaparkowała pod rzędem akacji rosnących blisko domu. Starannie ominęła wielkie czerwone drzewa gumowe, piękne, ale mające paskudny zwyczaj: nieoczekiwanie spadały z nich konary. Chociaż, pomyślała złośliwie, gdyby zmiażdżyły nowy samochodzik Richarda, po prostu kupiłby nowy. Wydawał pieniądze, jakby miał licencję na ich produkcję.

– Czy ten samochód jest ubezpieczony? – spytała po zamknięciu drzwiczek. Richard nie ruszył się z miejsca; czekał, aż podejdzie do niego.

– Oczywiście. – W jego głosie znów słychać było śmiech.

Kate zauważyła z zaskoczeniem, że rzadko znika on z jego głosu. Życie było dla Richarda Blaira przyjemnością.

– Czy sądzi pani, że kobiecie, która własny samochód wysadziła w powietrze, pozwoliłbym zbliżyć się o włos do mojego, gdyby nie był ubezpieczony? – Kiedy podeszła do niego, roześmiał się. – Być może jestem rozrzutny, pani Harris, ale nie jestem głupi.

Kate odetchnęła głęboko.

– Nie powiedziałam, że jest pan rozrzutny.

– Nie musiała pani. – Wziął ją pod ramię i poprowadził po nierównych stopniach wiodących do domu. – Potrafię czytać w pani oczach. – W jego głosie jeszcze silniej zadźwięczał śmiech. – Mówiłem pani, że uczyłem się psychologii. Czytanie z oczu to moja specjalność. – Wzmocnił uścisk, kiedy się potknęła. – Przepraszam za tę ścieżkę. Przydałoby się trochę światła na zewnątrz. – Ze smutkiem popatrzył na dom przed nimi. – W rzeczy samej przydałoby się wiele zmienić, ale to musi poczekać. Wykorzystałem już całą siłę roboczą w Corrook. – Doszli do obszernej werandy I Richard otworzył drzwi.

Weszli do dużego salonu. Zatrzymała się zdumiona. Co on chciał zmieniać?

Mieszkał tu dopiero od tygodnia, a zdążył już urządzić mieszkanie. Wygodne meble, wspaniałe perskie dywany na surowej podłodze, obrazy na ścianach, półki pełne książek. Nawet ogień płonął na kominku…

– Mówił pan, że cały dzień spędził w Melbourne – powiedziała podejrzliwie.

– Czy mógłbym panią okłamać? – odrzekł urażonym tonem, unosząc brwi. – Była tu moja sprzątaczka.

– Pana sprzątaczka…

– Co panią dziwi? Czyżby nie wszyscy mieli sprzątaczki? – spytał niewinnie. Poszedł do kuchni. Przez otwarte drzwi zobaczyła, jak wyjął z lodówki butelkę wina i po chwili zastanowienia wymienił ją na butelkę szampana.

– Nie wszyscy. – Kate była zła jak osa. – I nie każdy ma taki dworek.

– Proszę posłuchać. – Z szampana wystrzelił korek. Richard wniósł do salonu butelkę i dwa kieliszki.

– Drewniany dom z trzema sypialniami i tylko jedną łazienką trudno nazwać dworkiem. Nie mam nawet bidetu. Jak można dom bez bidetu nazwać dworkiem?

Kate zachichotała. Po raz pierwszy od wielu miesięcy jej poczucie humoru dało znać o sobie. Spojrzała na niego śmiejącymi się oczami. W ciemnobrązowych oczach Richarda błysnęła radość. Napełnił kieliszek szampanem i podał jej.

– Nie powinnam pić. – Wzięła kieliszek i przyglądała się mu z rozterką.

– Przejąłem pani obowiązki – przypomniał i poklepał telefon komórkowy. – Dzisiaj ja dyżuruję. Po dwóch kieliszkach szampana przechodzę na wodę mineralną.

Kate westchnęła. Poczuła, że ciężar odpowiedzialności, który przytłaczał ją od chwili odejścia Douga zelżał. Upiła nieco szampana, choć i bez niego była lekko odurzona.

– A teraz – oznajmił zdecydowanie – kolacja. Proszę pójść ze mną do kuchni i porozmawiać, a ja coś przygotuję.

– Naprawdę umie pan gotować?

– Czy ryba umie pływać? – spytał. – Naturalnie.

– Wyraz jej twarzy skłonił go do bliższych wyjaśnień.

– Potrafię przyrządzić befsztyk, parówki, tłuczone ziemniaki i frytki. Robię też wspaniałą kawę. To jest mój cały repertuar.

Tym razem był befsztyk. Kate przysiadła na brzegu wielkiego stołu i popijając szampana, obserwowała gospodarza, który mówił o swoich planach.

Wiedziała, czym są marzenia. Jej małżeństwo wypełnione było marzeniami Douga. Po raz pierwszy pomyślała jednak, że marzenie Richarda nie jest chwilowym kaprysem. Opowiadał, jak wyobraża sobie strukturę szpitala, dyżury i pracę zmianową pielęgniarek oraz personelu pomocniczego. Wyznaczył stałe godziny na przeprowadzanie zaplanowanych zabiegów i przygotował projekt procedury postępowania w nagłych wypadkach. Chciał rozszerzyć działalność pogotowia ratunkowego i o tej sprawie rozmawiał już na miejscu, w dolinie, oraz w Melbourne.

– Muszę wiedzieć, czym chciałaby pani się zająć. Położnictwem?

Przewrócił befsztyk na drugą stronę i zaczął kroić na blacie cebulkę.

– Mam taką specjalizację – przyznała. – Ale i tak nie dostaniemy pozwolenia na odbieranie porodów.

– Możemy, ze względu na oddalenie – zaoponował.

– Poza tym, świetnie sobie radzę z cesarskim cięciem.

– Musi być trzech lekarzy. Jeśli nie ma w zespole pediatry, nie można tego robić.

– Można je jednak wykonać w nagłym przypadku – oświadczył z przekonaniem Richard. – Nie musimy skazywać kobiety na dwugodzinną podróż karetką wiedząc, że skończy się to urodzeniem martwego dziecka.

– To prawda. – Wróciła myślą do sprawy sprzed trzech miesięcy. Wczesnym rankiem wezwała ją żona jednego z miejscowych rolników. Dojechawszy na miejsce stwierdziła, że akcja porodowa już się zaczęła, i to parę dni wcześniej. Twarz Kate zmieniła się tak bardzo, że Richard odłożył nóż.

– O czym pani myślała?

Potrząsnęła głową.

– Żałowałam, że nie było tu pana trzy miesiące temu – powiedziała po prostu. – Straciłam dziecko.

– Przecież kobiety stąd rodzą w mieście.

– Powinny – odparła Kate. – Nie można ich jednak do tego zmuszać, a dla wielu z nich nie jest to dobre rozwiązanie. Często mają rodziny, których nie mogą zostawić; nie mają też gdzie zatrzymać się w mieście, żeby doczekać porodu. Tak więc zostają tutaj i ryzykują.

– I czasami to nie popłaca?

– Niestety.

Richard zajął się znów befsztykiem; dorzucił cebulę i lekko podsmażył. Zręcznie przełożył gotowe danie na talerze, uzupełnił warzywami i postawił na stole.

– Kolacja podana – oznajmił z namaszczeniem.

– Na pewno lepsza od kanapek z serem.

Musiała przyznać mu rację. Befsztyk rozpływał się w ustach i ze zgrozą uświadomiła sobie, że nie pamięta nawet, jak dawno temu jadła poprzedni. Od lat odżywiała się wyłącznie kanapkami z serem, mielonymi kotletami i warzywami. A wino… Otworzyła oczy szeroko widząc, jak Richard odkorkowuje butelkę czerwonego wina.

– Jeśli to tylko dla mnie, to dziękuję – zaprotestowała.

– Tylko dla pani. – Uśmiechnął się. – Udało mi się skłonić panią do śmiechu. Mam zamiar utrzymać panią w tym stanie.

– Nie potrzebuję wina, by się śmiać.

– A czego pani potrzebuje? – Przyglądał się jej uważnie.

Spuściła wzrok na talerz. Po raz pierwszy od wielu tygodni było jej ciepło. Jedzenie i wino rozgrzewały ją od wewnątrz. W jej domu były tylko najniezbędniejsze sprzęty, przy czym wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, dawno zostało sprzedane. A to mieszkanie… Było ciepłe, wygodne i dawało poczucie bezpieczeństwa.

Jak Richard, pomyślała nieoczekiwanie, ale zaraz odrzuciła tę myśl. Richard Blair nie dawał poczucia bezpieczeństwa. Był takim samym głupcem jak Doug, nawet jeśli mniej bujał w obłokach. Tym niemniej był szalony. Tak wydawać pieniądze…

– Zniknął – odezwał się po chwili.

– Słucham?

– Pani uśmiech zniknął. Przed chwilą był, a teraz go nie ma.

Wzruszyła ramionami.

– Zastanawiałam się, ile pan już wydał – powiedziała cicho. – I na jak długo jeszcze starczy panu pieniędzy.

Trzymając w ręku kieliszek, chłodnym okiem obserwował siedzącą naprzeciwko dziewczynę. Przejechał palcem po obrzeżu kieliszka i kryształ zadźwięczał. W sąsiednim pokoju zasyczał ogień i wystrzelił. Wstał i, jakby podjął jakąś decyzję, wyciągnął do Kate rękę.

– Kawa przy kominku.

– Muszę już wrócić do domu…

– Po kawie. – Ujął jej dłoń i zaprowadził do salonu, a sam wrócił do kuchni.

Usiadła na pokrytej skórą kanapie i wpatrywała się w płonące szczapy. Po chwili opuściła wzrok na dłoń, jeszcze ciepłą od uścisku Richarda, i na jej twarzy wykwitły gorące rumieńce. Nie powinna być tutaj. Dłoń spoczywała na wysłużonej spódnicy, a proste czarne buty też nie pasowały do perskiego dywanu. Richard Blair powinien podejmować tu jakąś wytworną damę, pomyślała z goryczą, a nie – rzucać perły przed wieprze.

Przeniosła spojrzenie na wchodzącego gospodarza. Z lekkim uśmiechem podał jej kubek aromatycznej kawy. Usiadł obok niej i znowu miała wrażenie, że potężna postać Richarda przytłaczają. Żadnemu mężczyźnie nie udało się dotąd sprawić, by poczuła się mała.

Powinna wstać i uciec stąd – dopóki był na to czas. Działo się z nią coś, czego zupełnie nie rozumiała – nie chciała rozumieć. Jej serce wykonywało dziwne ewolucje tylko dlatego, że ten wielki jasnowłosy mężczyzna, o miłym uśmiechu i rozumiejących oczach siedział obok niej.

Pewnie taki jest wobec pacjentów, tłumaczyła sobie, wstrzymując oddech. Założę się, że starsze panie go uwielbiają.

– Kate…

Poruszył ją ton jego głosu. Spojrzała mu w oczy i natychmiast tego pożałowała. Spuściła wzrok.

– Kate, dlaczego jest pani taka nieszczęśliwa?

– Nie jestem.

– Więc dlaczego nie potrafię pani rozśmieszyć?

– Zrobił to pan.

– Raz. I ciężko na to pracowałem. A zaraz potem wróciła pani do mojej rozrzutności.

– Cóż mam robić, jeśli to potępiam?

– Potępia pani mnie czy też mężczyzn w ogólności? Wzdrygnęła się i trochę kawy wylało się na spódnicę.

Wytarła ją ze złością.

– Niech pan nie będzie śmieszny! – mruknęła stłumionym głosem.

– A jestem? – Oparł się wygodnie o kanapę i spojrzał na nią z zadumą. – Dlaczego tak piękna kobieta, jak ty, kryje się na pustkowiu i jest zadłużona po uszy? Zawód miłosny, Kate?

– Dla pana, doktor Harris. – Wstała i znów rozlała trochę kawy. – Muszę wracać do domu.

Wstał również i, nim zdążyła zrobić krok, wyjął kubek z jej ręki. Odstawił go na obramowanie kominka. Potem odwrócił się i ujął w dłonie jej twarz.

– Co cię boli, Kate? Co sprawia, że jesteś jak ranne zwierzę warczące na cały świat? Przecież nie chcę cię skrzywdzić, wiesz o tym.

– Robisz krzywdę ludziom.

– W jaki sposób?

– Imponującymi wydatkami, wspaniałymi planami i obietnicami nie do spełnienia… – Łzy napłynęły jej do oczu i głos się załamał. – Nie będziesz w stanie robić tego długo. Obudzisz w ludziach nadzieję i znikniesz albo pogrążysz się w długach. – Potrząsnęła głową.

– To szaleństwo.

Twarz Richarda złagodniała. Ujął jej dłonie i spojrzał w oczy.

– To nie jest szaleństwo – powiedział miękko.

– Uwierz mi, Kate. Wiem dokładnie, na co mogę sobie pozwolić. Mam duże szanse, że się powiedzie.

Spróbowała uwolnić ręce. Bezskutecznie.

– Duże szanse – zadrwiła. – A wiec dopuszczasz możliwość, że ci się nie uda.

Jeszcze mocniej zacisnął ręce na jej dłoniach.

– Tak – przyznał z powagą. – Jeśli moje szacunki są błędne. Jeśli miejscowi nie będą korzystać ze szpitala. Jeśli będzie powódź, pożar albo zaraza… – Urwał i uśmiechnął się. – No, może zaraza nie byłaby taka zła, o ile sami byśmy nie zachorowali. Epidemia choroby wymagającej dość długiego pobytu w szpitalu to dla nas raczej przyjemna perspektywa…

Znowu szarpnęła rękoma. I znowu daremnie.

– Mówię poważnie. – Zdołała zapanować nad głosem. – Może i ty spróbujesz?

Nie odpowiadał. W końcu podniosła wzrok i zrozumiała, że właśnie na to czekał.

– Takie ryzyko warto podjąć – powiedział. – To jest marzenie, któremu oddaję się cały. Chciałbym, abyś dzieliła je ze mną, Kate. Jeśli nie finansowo, to przynajmniej sercem.

– Sercem?

– Oraz całą sobą. Jeśli oboje postaramy się…

– Pokręcił głową. – Sam temu nie podołam, Kate, i czuję, że jeśli mi nie zaufasz, to nic z tego nie wyjdzie.

– A więc po to mnie tu przywiozłeś. Chciałeś przekonać mnie do swojej szalonej wizji.

– To prawda. – Spojrzał na nią i skrzywił się. – Nie było innego powodu… – Wpatrywał się w ciemne cienie wokół jej oczu. Nadal trzymał jej dłonie. Potem, powoli, jakby wiedziony nieodpartą siłą, pochylił się i pocałował ją.

Przez jeden szalony moment Kate odwzajemniła pocałunek. To ze zmęczenia, tłumaczyła się później przed samą sobą. Ze zmęczenia, samotności i rozpaczy. Teraz dotyk jego warg i silnych rąk oraz ciepłe spojrzenie śmiejących się, ciemnobrązowych oczu rozwiały uczucie osamotnienia i niczego nie pragnęła w tej chwili bardziej. jak unieść dłonie, objąć go za szyję i całować. Marzyła na jawie… Rozkoszowała się smakiem jego ust i pragnęła go…

I nagle czar prysł. Chwilowe szaleństwo, pomyślała, nic więcej. Odepchnęła go.

– Jak śmiałeś? – Cofnęła się i patrzyła na niego z ogniem w oczach, łapiąc powietrze w krótkim oddechu.

W jego oczach nadal błyszczał śmiech, ale pojawiło się w nich coś jeszcze… Cień niepewności?

– Myślałem, że to oczywiste. – Przesunął palcem po zarysie jej policzka. – Jesteś piękną kobietą.

Zaśmiała się pogardliwie.

– Piękną kobietą… Ponure żarty. – Spojrzała na sfatygowaną spódnicę i znoszony kardigan. – Nie wiem, w co pan gra, doktorze Blair, ale schlebia pan niewłaściwej kobiecie. – Zgarnęła z krzesła płaszcz. – Wychodzę.

Chwycił ją ręką za ramię. W jego oczach nadal była niepewność.

– Jeśli nie wierzysz, że jesteś piękna, to ostatnio nie patrzyłaś w lustro – powiedział cicho. – Kate…

– Zostaw mnie! – Wyrwała ramię.

Odwróciła się do wyjścia i w tej chwili w ciszę pokoju wdarł się dźwięk telefonu.

Zrobiła dwa kroki w stronę drzwi i zatrzymała się. Ostatnie lata uczyniły z niej niewolnicę telefonu. Podporządkowała mu swe życie. Każdy telefon mógł oznaczać nagły wypadek. A ona była całą służbą medyczną, jaką miała dolina.

Już nie, przypomniała sobie cierpko. Teraz odpowiedzialność przejął ten mężczyzna.

Nie mogła jednak wyjść. Musiała się dowiedzieć, co się stało. W rozpiętym płaszczu, wciąż oddychając za szybko, patrzyła na Richarda trzymającego w ręce słuchawkę.

– Służba Medyczna w Corrook – powiedział i uśmiechnął się do Kate.

Miała wrażenie, jakby od tej chwili zostali wspólnikami.

Cisza. Z twarzy Richarda zniknął uśmiech, natomiast brwi zmarszczył tak silnie, że aż się zetknęły.

– Proszę przycisnąć jak najmocniej. Ciasno zawinąć, jak najciaśniej się da. Szybko. – Zwrócił się do Kate. – Wiesz, gdzie mieszka Bill Mannaway?

Potwierdziła w milczeniu i Richard kontynuował rozmowę.

– Proszę przyciskać bez przerwy i ma jej być ciepło. To wszystko. Będziemy najszybciej, jak się da. – Odkładając słuchawkę telefonu ruszył ku drzwiom i praktycznie wypchnął Kate z domu.

– C-co…?

– Wypadek – warknął. – Jedziemy.

Загрузка...