Rozdział 12

Teren, na którym miało odbyć się szkolenie dla kadry, z przepięknym domkiem myśliwskim w tle, znajdował się we wschodniej części Cascade Mountains. Jak zwykle panowała tu lepsza pogoda niż w Seattle. Ashley skąpała się w słońcu, gdy wysiadła z bmw Jeffa.

– Zastałam tu już coś, czego nie widziałam od dawna – zażartowała, unosząc twarz ku ciepłym promieniom.

W ciągu ostatnich kilku tygodni w Seattle panowała typowa dla tego rejonu wiosenna pogoda. Dni były dość chłodne i ciągle padało. Meteorolodzy napomykali wciąż o słońcu w swoich prognozach, które się niestety nie sprawdzały.

Czekając, aż Jeff otworzy bagażnik, Ashley zerknęła na zaparkowane wokół wozy.

– Lexusy, jaguary, mercedesy i… – policzyła pojazdy. – Trzy limuzyny. Całkiem nieźle. Powiedz mi Jeff, kim są właściwie twoi klienci?

Wyjął z przepastnego bagażnika jej sfatygowaną walizkę. Sam miał torbę z miękkiej, czarnej skóry, tak delikatnej w dotyku, że Ashley uznała, iż nadawałaby się fantastycznie na płaszcz.

– Przecież mówiłem ci, że to szkolenie dla kadry kierowniczej – oznajmił.

– Tak, ale myślałam, że biorą w nim udział ludzie w rodzaju – kierownika lokalnej filii banku. Zdaje się jednak, że to jakieś grube ryby.

Jeff uśmiechnął się szeroko.

– Wcale bym się nie zdziwił, gdyby jednym z uczestników okazał się właściciel banku.

– Wspaniale. Moglibyśmy go zapytać, dlaczego bankomaty wysiadają regularnie w piątek o piątej.

Spojrzała na domek myśliwski i dopiero teraz spostrzegła, że jest o wiele bardziej elegancki, niż się spodziewała. Uprzytomniła sobie, że Jeff ubrany jest w nieskazitelnie skrojony garnitur. Poczuła się nieswojo.

– Jeff, może ja nie pasuję do tego towarzystwa.

Postawił torbę na ziemi i objął ją ramieniem.

– Nie denerwuj się. Masz takie samo prawo przebywać tu jak każdy inny uczestnik szkolenia. Wszyscy czują się skrępowani w tym obcym dla nich miejscu. To jest teren ćwiczeń, a nie sala konferencyjna. Wspólnie z moim personelem upewnimy się, czy dla wszystkich jest to jasne.

Wsparła się o jego ramię, wdychając znajomy zapach jego ciała.

– Od razu poczułam się lepiej. – Jego wargi musnęły czubek jej głowy. Ashley rozluźniła się nieco. – Dlaczego włożyłeś garnitur? – zapytała. – Powiedziałeś mi, że powinnam się ubrać swobodnie.

Nalegał wręcz, by włożyła dżinsy, bluzę oraz wygodne buty albo adidasy. Po tej stronie gór niebo było może o wiele bardziej przejrzyste, ale temperatura niewiele wyższa.

– Muszę zrobić wrażenie na klientach w trakcie wstępnej rozmowy. Kiedy przebiorę się w sportowe ciuchy, odetchną z ulgą.

– Zaprezentujesz się później w wojskowych ubraniach?

– Obiecuję ci to.

Uśmiechnęła się.

– Pewnie zemdleję z wrażenia.

– Kłamczucha – mruknął czule. Pocałował ją przelotnie, wypuścił z objęć i podniósł z ziemi walizkę i torbę.

Ashley poszła za nim do domku myśliwskiego.

Znaleźli się w olbrzymim pomieszczeniu, wznoszącym się w górę na wysokość trzech pięter. Przed kominkiem, na przeciwległej ścianie, mógł zebrać się na obradach cały komitet. Obok piętrzyła się sterta polan. Na ścianach wisiały trofea łowieckie – poroża, czaszki i skóry zwierząt. Recepcja ciągnęła się przez dobre dwadzieścia pięć metrów.

Był piątek po południu, Ashley spodziewała się więc sporej ilości ludzi. Dostrzegła jednak tylko jednego gościa. Jeff mówił, że wynajęli cały teren, chociaż na liście uczestników figurowało niecałe dwadzieścia pięć osób. Ashley nie potrafiła sobie wyobrazić, ile kosztuje taki trzydniowy kurs. Ale jeśli zdobyte informacje mają zapewnić klientom bezpieczeństwo i uratować im życie, czy warto dyskutować o cenie?

Znajdowała się w świecie Jeffa i zamierzała przyjrzeć mu się z bliska, a potem zdecydować, co o tym myśli.

Jeff zatrzymał się tuż przed recepcją i odwrócił do niej.

– Jaki chcesz mieć pokój? – zapytał.

Ashley zamrugała zdziwiona.

– Pokój? Wszystko mi jedno jaki, byle był. Nigdy nie przepadałam za spaniem w samochodzie.

– Chcesz pokój jednoosobowy?

Dopiero po chwili dotarło do niej, o co mu chodzi.

– Nie jesteśmy w domu – ciągnął Jeff, unikając jej wzroku, co było do niego niepodobne. – Myślałem, że może chciałabyś mieć trochę odosobnienia.

Uprzytomniła sobie, że Jeff jest podenerwowany. Przestępował z zażenowaniem z nogi na nogę. Sądziła, że potrafi lepiej panować nad emocjami.

– Czy nie będzie ci bardzo przeszkadzać, jeżeli weźmiemy wspólny pokój?

Zatopił szare oczy w jej twarzy. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że zmiękła jak wosk.

– Wolałbym, żebyśmy byli razem – odparł. – Ale to ty decydujesz jako gość.

Ashley wspięła się na palce.

– Myślisz, że mają tutaj pokój z lustrem na suficie? Jeff uśmiechnął się szeroko.

– Zaraz zapytam.

Podszedł do recepcji, żeby ich zarejestrować, co przyprawiło Ashley o mocniejsze bicie serca. Zalała ją fala czułości. Ostatnio zdarzało jej się to coraz częściej w obecności Jeffa. Wiedziała, co to znaczy i czym jej to grozi. Zwłaszcza że nie potrafiła rozpoznać, co Jeff do niej czuje. Pragnęła wierzyć, że jest dla niego ważna, że ich związek to coś więcej niż przelotna przygoda, nie była jednak tego zupełnie pewna.

– Jesteś gotowa? – zapytał.

– Co takiego? – spytała wyrwana z zadumy.

Rozejrzała się wokoło i spostrzegła, że błyskawicznie zajęto się ich bagażem. Jeff podał jej klucz do pokoju. Położył rękę na jej biodrze, wskazując drogę. Przeszli długim korytarzem, prowadzącym do sali konferencyjnej. Podwójne drzwi były otwarte na oścież. Młoda kobieta uśmiechnęła się do nich i podała Jeffowi podkładkę z uchwytem na kartkę, a Ashley identyfikator, na którym drukowanymi literami wypisano wyłącznie jej imię.

– Chodźmy – powiedział Jeff, zapraszając ją do środka. Ashley zmówiła w duchu pacierz, po czym weszła do sali.

W ogromnym pomieszczeniu – ze dwadzieścia metrów długości i dwadzieścia metrów szerokości – znajdowało się kilka stołów ustawionych w podkowę. Ze dwa tuziny ludzi stało na środku, rozmawiając w małych grupkach. Wśród zebranych były się tylko dwie kobiety, i to starsze od Ashley o co najmniej dziesięć lat.

Na wszystkich identyfikatorach widniały jedynie imiona. Żadnych innych informacji o tym, kto jest kim i skąd pochodzi. Ashley spostrzegła kilku pracowników Jeffa, stojących z dala od reszty, wśród nich Zane'a, który rozmawiał z kimś z personelu. Gdy zobaczył Jeffa, uścisnął dłoń pracownikowi i podszedł do kolegi. Ashley zajęła miejsce na końcu jednego ze stołów. Choć nie wiadomo było, skąd pochodzą i gdzie pracują uczestnicy szkolenia, było oczywiste na pierwszy rzut oka, że to majętne i wpływowe osoby, prawdopodobnie wydające na napiwki więcej niż jej roczne dochody. Dlaczego dała się namówić, żeby tutaj przyjechać?

– Witam państwa w imieniu Firmy Ochroniarskiej Ritter/Rankin – zaczął Jeff, występując na środek. – Jest nam ogromnie miło, że zjawiliście się państwo na tym odludziu, by wziąć udział w szkoleniu dla kadry kierowniczej. Nazywam się Jeff Ritter, a to jest mój partner, Zane Rankin.

Wszyscy zebrani zajęli miejsca. Niski, krępy mężczyzna pod sześćdziesiątkę usiadł obok Ashley. Nosił na małym palcu imponujący sygnet z diamentem – Ashley jeszcze nigdy w życiu nie widziała takiego cudeńka. Materiał, z którego uszyty miał garnitur, wydawał się bardziej miękki niż jej flanelowa piżama. Ashley mogła przysiąc, że widziała jego zdjęcie w lokalnej gazecie, w dziale finansów. O Boże, żeby tylko nie zechciał wymienić ze mną wizytówki, pomyślała, śmiejąc się w duchu.

– Otrzymacie państwo za chwilę schemat zajęć na cały weekend – kontynuował Jeff, a jeden z pracowników rozdawał wszystkim materiały szkoleniowe.

Ashley otworzyła swój notatnik.

– Zebraliśmy się tutaj, by nauczyć się podstawowych zasad bezpieczeństwa – mówił dalej Jeff. – Nie możecie się państwo spodziewać, że w ciągu dwóch i pół dnia staniecie się ekspertami. To nie jest naszym celem. Chcemy jedynie uczulić państwa na ewentualne niebezpieczeństwo i uświadomić, jak można mu zapobiec. Znając swoje potrzeby, będziecie państwo mogli wynająć odpowiednich ludzi.

Pierwszy wykład będzie dotyczył ogólnego poczucia bezpieczeństwa. Jakie niebezpieczeństwa są realne, a jakie nie. Wspomnimy o bezpieczeństwie podróżowania i zagrożeniach dotyczących całej rodziny. Omówimy również, jak powinna wyglądać prewencja oraz podstawowe reguły zachowania ostrożności.

Nieco później, jeszcze dzisiejszego popołudnia, udamy się na pierwsze ćwiczenia z bronią. Odbędą się one na strzelnicy, w terenie. Nauczymy was posługiwać się wszystkimi typami broni, począwszy od pistoletu aż po karabin maszynowy.

W sobotę rano skupimy się głównie na groźbie ataku terrorystycznego. Kto może go zorganizować, gdzie, jak i kiedy. Podamy państwu również informacje na temat bomb oraz pułapek minowych. Na sobotę po południu zaplanowaliśmy lekcję jazdy samochodem ze stosowaniem uników.

W niedzielę każdy z państwa weźmie udział w trzech różnych upozorowanych terrorystycznych akcjach. Celem tego ćwiczenia jest zdwojenie czujności oraz ostrożności. Postaramy się was solidnie przestraszyć, dla waszego własnego dobra. Zapewniam państwa, że nikomu nie spadnie włos z głowy. Czy są jakieś pytania?

Ashley musiała się bardzo pilnować, by nie słuchać Jeffa z rozwartymi ze zdziwienia ustami. Myślała wciąż o spędzonych z nim chwilach, o tym, jak się śmiali, rozmawiali, kochali do późna w nocy. Trudno jej było uwierzyć, że przemawiający w tej sali mężczyzna to ten sam człowiek.

Wykorzystała szansę i zjawiła się tu poznać z bliska jego świat. Za późno już było, żeby się wycofać.

– W razie wątpliwości, nie ufajcie nikomu – stwierdził Zane nieco później tego samego popołudnia, przemierzając salę konferencyjną. Wskazał siedzącego na przedzie mężczyznę. – John, opowiedz coś o swojej pracy.

Mężczyzna po czterdziestce, Brytyjczyk, dyrektor firmy, poprawił nerwowo kołnierzyk od koszuli khaki i odchrząknął.

– Nasze przedsiębiorstwo to międzynarodowa korporacja zajmująca się produkcją oprogramowania komputerów. Jesteśmy…

– Masz dzieci? – zapytał Zane, przerywając mu wywód.

– Tak, troje. Dwóch chłopców i dziewczynkę.

– Czy któreś z nich wyfrunęło już z domu?

– Jeden syn studiuje w Eton.

– Z pewnością jesteś z niego dumny.

– O, tak. Margaret i ja…

– Margaret to twoja żona?

– Tak. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że nasze dzieci są…

John urwał w pół zdania, gdyż zorientował się, że ktoś wystukuje każde jego słowo do przenośnego komputera. Po chwili z drukarki wyjechało kilka kartek papieru.

– Co się tu dzieje? – żachnął się, wstając z miejsca.

Zane wziął wydrukowane kartki i podał je mężczyźnie.

– John oddał właśnie życie swojej żony i dzieci w ręce grupy terrorystycznej, która może chcieć zrobić z tego użytek. Podzielił się z nami kilkoma ogólnikami na temat swojej pracy, powiedział nam w jakiej pracuje korporacji, jak ma na imię jego żona i ile ma dzieci, a my tymczasem, dzięki tym informacjom, zdobyliśmy zupełnie dokładny obraz jego rodziny. Istnieje już bank danych. Zapisywane są w pamięci niekompletne obrazy i w miarę jak przybywa informacji, stają się coraz bardziej obszerne. Jeden szczegół – na przykład syn studiujący w Eton, czy też imię małżonki – może spowodować, że historia złoży się w całość.

John przebiegł wzrokiem wydrukowane kartki i zaklął pod nosem.

– Nie zdawałem sobie sprawy.

– Jak większość ludzi. Tym razem wyszedłeś z tego obronną ręką. Sprawdziliśmy wszystkich. Na nikogo nie czyha terrorysta. Następnym razem jednak możesz mieć trochę mniej szczęścia – wskazał identyfikator Johna. – Dlatego właśnie jest na nim wyłącznie imię.

Zane odwrócił się do Ashley.

– Opowiedz nam coś o sobie.

Nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Nie znam cię na tyle dobrze, żeby zacząć ci się raptem zwierzać, ale dziękuję ci za uwagę.

– Dokładnie tak – skomentował Zane, puszczając do niej oko. – Lepiej być wziętym za gbura niż zginąć. Pamiętajcie, jeżeli nie znacie osoby, nie podejmujcie ryzyka, bo nie warto. – Zerknął na zegarek i skinął na Jeffa. – A teraz zmienimy temat. Zajrzyjcie do kolejnego rozdziału w notatniku.

– Bezpieczeństwo – zaanonsował Jeff. – Zatrudnianie zbyt dużego personelu jest błędem, podobnie jak zbyt małego. Nie dajcie się też państwo nabrać na haczyk, jakim jest nienaganny wystrój otoczenia.

Mówił dalej, ale Ashley nie mogła się skupić na jego słowach, gdyż zbytnio fascynował ją jego wygląd. Ogarnęła wzrokiem mundur polowy, czapeczkę wojskową w stylu baseballowym oraz przytroczoną do paska broń. Robił wrażenie obcego człowieka – bardzo podniecającego, groźnie obcego człowieka…

Raptem dwie pary drzwi otwarły się z impetem i do sali wpadło blisko tuzin uzbrojonych, zamaskowanych ludzi. Ktoś krzyknął z przerażenia. Ashley myślała w pierwszej chwili, że to ona, ale było to niemożliwe, bo zaschło jej w ustach. Serce skoczyło jej do gardła. Miała wrażenie, że się za chwilę udusi.

Zanim zorientowała się, co się dzieje, napastnicy zmusili w brutalny sposób ludzi, by zebrali się w końcu sali. Wszystko działo się tak szybko. Pad! wystrzał, rozległ się krzyk. Ashley odruchowo odszukała wzrokiem Jeffa – stał pod ścianą, jakby nigdy nic, zerkając na zegarek.

Poczuła, że ktoś złapał ją za ramię i brutalnie popycha do tyłu. Za moment odezwał się donośny głos:

– Gotowe!

Jeff uniósł wzrok.

– Trzydzieści dwie sekundy. Dokładnie tyle wystarczyło moim ludziom, aby zebrać was w grupkę, z którą łatwo sobie poradzić. Dajcie im jeszcze ze dwadzieścia pięć sekund, a wszyscy będziecie martwi.

Mężczyzna, którego na niby zastrzelono, podniósł się z podłogi. Należał do grupy ochroniarzy. Klepnął się w pierś, uśmiechając szeroko.

– Ślepe naboje i kuloodporna kamizelka. Zupełnie nic nie czułem.

– Zrobimy teraz piętnaście minut przerwy, żeby wrócił wam do normy puls – zdecydował Jeff, odkładając swój notatnik.

Ashley przyłożyła dłoń do piersi, jakby to mogło pomóc. Zdążyła się już trochę opanować. Podeszła do stołu, na którym stały napoje gazowane i woda. Otworzyła puszkę z niskokalorycznym napojem i wypiła łyk. Kilku uczestników treningu ucięło sobie pogawędkę, ale większość włączyła telefony komórkowe i zaczęła dzwonić.

Podszedł do niej Zane, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Niezła akcja, co? Czy kiedykolwiek czułaś bardziej, że żyjesz?

– Owszem – odparła. – Dopóki nie pomyślałam, że umieram. Nie powiem, żeby mnie to ubawiło.

Zane roześmiał się i odszedł, ale Ashley wcale nie było do śmiechu. Jej uwagę przyciągnął Jeff, którego ludzie zasypywali pytaniami. Po raz pierwszy dotarło do niej, jaki on naprawdę jest. Miał duszę wojownika.

Przypomniała sobie to, co o nim powiedziała Nicole: nie jest już człowiekiem. Ashley nie zgadzała się z jej opinią. Według niej Jeff, w przeciwieństwie do większości ludzi, gardził śmiercią. Po prostu. To czyniło go jeszcze bardziej wyjątkowym. Ilu mężczyznom jego pokroju starczyłoby cierpliwości, by zapleść małej dziewczynce włosy w warkocze albo przeczytać jej bajeczkę? Ilu zawracałoby sobie głowę takimi rzeczami jak szukanie jajek na Wielkanoc, czy też pamiętało o tym, aby pochwalić jej nowy kapelusz?

Tak, Jeff miał duszę wojownika, a ona go kochała.

Ashley przymknęła oczy, gdyż poczuła pod powiekami piekące łzy. Nie chciała się rozpłakać, ale poniosły ją emocje. Kochała Jeffa. Była to z jej strony czysta głupota, nie mogła jednak na to nic poradzić.

Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła się i zobaczyła, że stoi obok niej.

– Wszystko w porządku? – zapytał Jeff. W jego głosie słychać było zatroskanie.

Zmusiła się do uśmiechu.

– Jeśli ty też chcesz mi powiedzieć, że dzięki tej akcji miałam uświadomić sobie, że żyję, to dziękuję, byłam tego w pełni świadoma już przedtem. Jeśli chodzi o mnie, to akcja ta kosztowała mnie co najmniej trzy lata życia, tak bardzo się przeraziłam.

– Skoczyła ci adrenalina, ale za chwilę ci przejdzie. – Musnął palcami jej policzek. – No jak, da się tu wytrzymać? Nie narzekasz?

– Znalazłoby się mnóstwo powodów do narzekania, ale jak na razie dobrze się bawię. Ten świat tak bardzo różni się od mojej codzienności.

– Zaskoczyło cię to?

– Nie – wzruszyła ramionami. – Wiedziałam, czym się zajmujesz, ale nie bardzo rozumiałam, na czym to polega. Na przykład nie miałam pojęcia, że na życie człowieka czyha tyle niebezpieczeństw.

– Moim zadaniem jest zapobiegać, aby ludziom nie przydarzyło się nic złego.

– To prawda. Zastanawiam się, co jest istotniejsze: czym się zajmujesz, czy też jaki jesteś?

Pragnęła usłyszeć od niego określoną odpowiedź, niestety zdawała sobie sprawę, co powie.

– To, jaki jestem – oświadczył. – Człowiek tak łatwo się nie zmienia.

– Wiem – stwierdziła beztrosko. – Ale pomarzyć dobra rzecz, prawda?

Jeff wziął się pod boki. Spojrzał na nią badawczym wzrokiem.

– A o czym ty marzysz, Ashley? Czego być chciała?

Marzyła, aby Jeff był normalnym człowiekiem, pracującym w banku, czy też w fabryce. Nie chciała mieć do czynienia z kimś, kto usiłuje uporządkować świat, zwłaszcza że na ogół wchodziły tu w grę sprawy, które liczyły się bardziej niż człowiek. Pragnęła, aby Jeff potrafił odwzajemnić jej miłość.

Jej naiwność graniczyła z naiwnością dziecka, które płacze, że nie dostanie gwiazdki z nieba.

– Mam ochotę na pizzę – odparła wymijająco. – Z salami i ostrą papryką. Czy jest tu gdzieś w pobliżu pizzeria?

Nie sądziła, że uda jej się tak łatwo zagadać Jeffa, widać jednak nie miał ochoty prowadzić dyskusji na temat dzielących ich różnic, podobnie zresztą jak i ona.

– W mieście jest świetna, mała włoska knajpka. Zamówię dla nas pizzę z dostawą na miejsce.

– Doskonale – odwróciła się plecami, po czym zerknęła na niego przez ramię. – Zanim przywiozą jedzenie, możemy wziąć kąpiel… razem.

– Nigdy specjalnie nie podniecała mnie szybkość – stwierdziła Ashley następnego popołudnia.

Rzuciła okiem na zaparkowany przed nią podrasowany ciemny samochód z kierowcą odgrodzonym szybą, po czym zerknęła na trasę, rozciągającą się pętlą na przestrzeni dziesięciu mil od domku myśliwskiego.

Betonowa droga prowadziła przez jakieś ćwierć mili prosto, potem zaczynała się seria ostrych zakrętów. W pewnym momencie droga znikała za zasłoną drzew. Ashley wiedziała jednak, że na drugim końcu polewano nawierzchnię jakąś oleistą miksturą, żeby opony się ślizgały. Jeśli przeżyje ten punkt programu, czeka ją następny, w ramach którego wpadnie w pułapkę, weźmie udział w strzelaninie oraz doświadczy na własnej skórze eksplozji.

Podróż w roli pasażera wydawała jej się wystarczająco wstrząsająca.

Nadeszła jej kolej. Rozumiała, jaki jest cel tego ćwiczenia. Ludzie, którzy brali udział w treningu, byli bardzo wpływowi i mogli paść ofiarą porwania. Powinni być przygotowani na wszystko, również w czasie podróży samochodem. Dzisiejszego popołudnia mieli zapoznać się z kilkoma trickami. Ashley, dla dodania sobie otuchy, zażartowała, że ma nadzieję dzięki temu treningowi w przyszłości znajdywać bez trudu miejsce na zatłoczonym parkingu przed sklepem spożywczym. Zane poklepał ją po plecach.

– Nie licz na taryfę ulgową, dlatego że jesteś kobietą. Posiała mu piorunujące spojrzenie.

– Czyżbym o to prosiła? Wzruszył ramionami.

– Jesteś twarda jak skała. Ashley wzięła się pod boki.

– Sądzisz, że jeśli mnie zdenerwujesz, to będzie mi się lepiej jechało?

– Staram się odwrócić twoją uwagę.

Podszedł do nich spacerkiem Jeff. Zerknął na listę.

– Ashley, kolej na ciebie. Jesteś gotowa?

– Pod warunkiem, że pozwolisz mi ukatrupić Zane'a, jak wrócę.

Jeff zachichotał.

– A co, działa ci na nerwy?

– Czuję się tak, jakby ktoś skrobał paznokciem po tablicy.

– Przeszedł ci trochę strach? – wtrącił Zane. Spojrzała na olbrzymi samochód, a potem na trasę.

– Może.

– A więc pomogło. Ashley westchnęła.

– Nie znoszę, jak się wywyższacie tylko dlatego, że jesteście zawodowymi żołnierzami.

Jeff otworzył drzwi od strony kierowcy i sięgnął po kask.

– Rozluźnij się, skoncentruj i staraj się jechać szybko.

– Czy mogę zrobić tylko dwie rundy? – spytała.

– Nie. Wymagane są pełne trzy.

Burknęła coś pod nosem, zapięła kask i wsunęła się na miejsce kierowcy. Dwaj mężczyźni, bankierzy z Nowego Jorku, zajęli miejsce z tyłu, za szybą. Zane uniósł w górę śrutówkę. Jeff stał na poboczu z notatnikiem w jednym ręku i stoperem w drugim.

– Jesteś gotowa? – zawołał.

Ashley skinęła głową. Wzięła głęboki oddech, próbując się nieco rozluźnić, ale nic z tego. Wytarła spocone dłonie o dżinsy, powtarzając sobie w duchu, że to tylko upozorowana sytuacja i że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Wiedziała jednak, że nie można go wykluczyć do końca. Godzinę temu jeden z uczestników wpadł w poślizg i przekoziołkował. Nikomu nic się nie stało, ale samochód nadawał się na złom.

Rzuciła okiem na swoich pasażerów.

– Proszę założyć kaski, panowie – powiedziała.

Kiedy zapięto już dokładnie wszystkie klamerki, zapaliła silnik i wjechała na trasę.

W czasie ćwiczenia uczestnicy kursu mieli się przekonać na własnej skórze, na czym polega jazda samochodem ze stosowaniem uników. Obejrzeli film na ten temat i przyglądali się pokazowi instruktorów. Teraz mieli szansę zastosować w praktyce obejrzane sztuczki.

Ashley napatrzyła się wystarczająco na samochody, które co chwila zarzucały tyłami, by zdawać sobie sprawę, że jazda na torze to dla niej wyzwanie.

– Prowadzisz jak typowa baba – stwierdził beznamiętnym głosem towarzyszący jej Zane, kiedy zdjęła nogę z gazu przed pierwszym zakrętem.

Nawet nie spojrzała na niego.

– Może to metoda działająca na waszych nowicjuszy – skomentowała. – Mnie to jednak nie rusza.

Wychodząc z zakrętu, dodała gazu. Ćwiczenie wykonywało się na czas, ale traciło się punkty za wypadnięcie z trasy.

Na drodze znajdowały się po kolei trzy esowate zakręty, a potem długi prosty odcinek, który błyszczał z daleka od oleistej substancji. Powinna przejechać, unikając wpadnięcia w poślizg. Ashley zagryzła wargi i dodała gazu. Zdjęła nogę z pedału dopiero w ostatniej chwili, gdy wjechali z impetem na śliską nawierzchnię. Trzymała kierownicę niemal jednym palcem, aby nie zmienić kierunku jazdy.

Samochód przez pierwsze dziesięć metrów jechał prosto, potem jednak zaczął ześlizgiwać się na bok. Ashley widziała, że inni kierowcy mocowali się z samochodem, aby nie wypaść z trasy. Ona zaś zjechała z zimną krwią na pobocze. Zdecydowała się zrobić pewien manewr. Gdy tylko koła dotknęły skraju drogi, nacisnęła pedał gazu. Koła znalazły pewien grunt, dzięki czemu udało jej się sprytnie wyminąć pułapkę.

Kiedy znalazła się już z powrotem na drodze, zerknęła na Zane'a. Siedział z kamienną miną.

– Całkiem nieźle – bąknął pod nosem. To była jego jedyna reakcja.

Ashley pozwoliła sobie na szeroki uśmiech. Wiedziała, że poradziła sobie znacznie lepiej, niż wskazywały jego słowa. Zamierzała mu to wygarnąć, ale raptem rozległy się strzały.

– Na podłogę – krzyknęła.

Zrównał się z nią jakiś mniejszy pojazd i próbował ją zepchnąć z drogi.

Nic sobie nie robiąc z wystrzałów oraz pędzącego tuż obok samochodu, starała się skoncentrować na drodze. Dodała raptownie gazu, wystrzelając do przodu. Na prawo od niej coś wybuchło, ale zignorowała i to. Po chwili po jej prawej stronie pojawił się znowu jakiś samochód. Wykonała gwałtowny zwrot, uderzając w intruza, po czym popędziła jak szalona w stronę mety.

Kiedy się zatrzymała, serce waliło jej jak młotem. Udało jej się! Ukończyła trasę.

– Jaki mam czas? – zapytała Zane'a.

– Trzy sekundy gorszy od Henryka.

– Trzy sekundy? – Wyskoczyła z samochodu i tanecznym krokiem zbliżyła się do Jeffa, stojącego z notatnikiem w ręku. – Jestem tuż za Henrykiem. Na drugim miejscu.

– Wiem – powiedział, nie patrząc na nią.

Klepnęła go w ramię.

– No co ty – przytuliła się do niego. – Przyznaj szczerze. Uważasz, że jestem całkiem niezła.

Uniósł wzrok. Zobaczyła w jego oczach dumę oraz czułość.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem pod wrażeniem.

Загрузка...