Rozdział 8

A jak się czują wielbłądy, które zgubiły garb? – spytała Maggie tego wieczoru, otwierając szeroko oczy. – Czy nie jest im smutno?

– Niektóre wielbłądy mają tylko jeden garb. One nic nie zgubiły. Po prostu są inne.

Ashley powstrzymała się od śmiechu… Od dziesięciu minut jej córka zarzucała Jeffa pytaniami, a on nadal był wzorem cierpliwości. Odłożył widelec i nachylił się do małej.

– Pamiętasz słonie, które ci się tak bardzo podobały? Są słonie afrykańskie i słonie azjatyckie. Podobnie jest z wielbłądami. Niektóre wielbłądy mają jeden garb, a niektóre dwa.

Siedzieli przy stole w kuchni i jedli obiad. Ashley starała się nie myśleć o tym, że Jeff wygląda wspaniale oraz że wspólny posiłek nieodparcie kojarzy jej się ze szczęśliwym życiem rodzinnym. Przecież ledwo co się poznali. To, że Jeff nalegał, aby jedli wspólnie obiady, było z jego strony jedynie uprzejmością.

Zmarszczyła brwi. Słowo uprzejmość jakoś nie bardzo pasowało do zachowania Jeffa. W takim razie, dlaczego chciał jadać wspólnie z nimi?

– Dlaczego są różne wielbłądy? – spytała Maggie.

Jeff zawahał się, jakby szukał odpowiedzi. Ashley doszła do wniosku, że być może potrzebne mu wsparcie. Czterolatki nie dawały łatwo za wygraną i potrafiły zamęczyć człowieka.

– To tak jak z psami – zwróciła się do Maggie. – Jest całe mnóstwo różnych psów. Niektóre są duże, inne małe. Tak samo są dwa rodzaje wielbłądów.

– Czy wielbłądom, które mają jeden garb, jest smutno, bo są inne?

Jeff nachylił się do niej.

– A może to wielbłądy dwugarbne są inne? Oczy Maggie napełniły się niespodziewanie łzami.

– Nie chcę, żeby wielbłądy były smutne.

Ashley zrobiło się żal córeczki. Wyciągnęła do niej ręce, żeby ją pocieszyć, ale Jeff ją uprzedził. Zdecydowanym, lecz delikatnym ruchem posadził sobie małą na kolanach. Na ten widok Ashley przeszedł dreszcz. Jeff trzymał małą tak pewnie, jakby miał w tym ogromną wprawę.

– A czy tobie jest smutno, że masz ciemne włosy?

Maggie uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie – powiedziała z przejęciem. – Mamusia mówi, że mam ładne włosy.

– Mama ma rację. A więc nie jesteś smutna z powodu swojego wyglądu, bo wyglądasz doskonale. Podobnie jest z wielbłądami. Dobrze wiedzą, że wyglądają dokładnie tak jak powinny.

Łzy zniknęły z oczu Maggie równie szybko, jak się pojawiły.

– To znaczy, że wielbłądy są szczęśliwe?

– Prawie zawsze.

Maggie rozpromieniona zsunęła się z kolan Jeffa, usiadła na swoim miejscu, wzięła do ręki łyżkę i zaczęła jeść dalej chrupki na mleku. Jeff przyglądał się jej badawczo.

– Maggie, musisz mi coś obiecać. Obiecaj mi, że zawsze będziesz wyjątkowa. Że nigdy się nie zmienisz.

Maggie zatrzymała łyżkę w połowie drogi do ust. Zachichotała radośnie.

– Niedługo będę dużą dziewczynką.

– Wiem.

– Ashley poczuła, że wzruszenie ściska jej piersi. Po raz pierwszy, odkąd spotkała Jeffa Rittera, wiedziała, co ma na myśli. Wpatrywał się zachwycony w jej córkę, życząc jej, aby miała wyjątkowe życie. Pragnął chronić ją od wszelkich cierpień – zarówno fizycznych jak i psychicznych. W jakiś cudowny sposób malutka Maggie przebiła się przez obronny mur, jaki w swoim sercu wzniósł Jeff.

Jak mogła oprzeć się mężczyźnie, który uwielbia jej córkę? Mówiąc słowami Maggie, byłoby jej bardzo smutno, gdyby musiała odejść od tego człowieka. Dopiero co pojawił się w ich życiu, a zdążył już wywrzeć na nie tak ogromny wpływ. Czy będą w stanie powrócić do dawnej szarej rzeczywistości?

– Nad czym tak dumasz? – zapytał Jeff, gdyż Ashley przyciągnęła jego uwagę.

– Brenda miała rację. Jesteś prawym człowiekiem. Jeff zesztywniał.

– Przestańcie ze mnie robić bohatera, bo nim nie jestem. Ashley wiedziała, że ciąży nad nim zmora przeszłości, nie miało to jednak dla niej znaczenia. Ważne było to, Jeff nigdy nie zawiódłby kobiety, czy też dziecka, tak jak jej były mąż. Można było na nim polegać. Nie uciekłby z pożyczonymi pieniędzmi, zrzucając odpowiedzialność na żonę. W niczym nie przypominał Damiana.

Zanim zdążyła wyjaśnić, co ma na myśli, Jeff wstał od stołu. Zerknęła na jego do połowy opróżniony talerz.

– Nie jesteś głodny? – spytała. – Minęło sporo czasu od lunchu.

– Mam mnóstwo pracy.

Wyszedł bez słowa z kuchni. Maggie patrzyła za nim zdumiona.

– Co się stało wujkowi?

– Nic, kochanie, po prostu jest bardzo zajęty.

I walczy ze sobą, dodała w duchu. Pragnęła pójść za nim i porozmawiać, ale coś ją powstrzymywało. Wiedziała, że chociaż można na nim polegać, jest dla niej w pewnym sensie niebezpieczny. W sercu Jeffa nie ma miejsca dla nikogo. Przynajmniej dopóty, dopóki nie rozliczy się z przeszłością.

Owszem, podobali się sobie, ale to wszystko – i całe szczęście, bo ona nie potrafiłaby mu się oprzeć. Oczekiwanie czegokolwiek więcej, byłoby z jej strony lekkomyślnością. Zrobiła z siebie w życiu już nie raz idiotkę, jeżeli chodzi o mężczyzn, i nie zamierzała powtarzać znowu tego błędu.

– Kirkman obawia się próby porwania – oznajmił Zane w następnym tygodniu, kiedy spotkali się z Jeffem, aby przedyskutować szczegóły zadania w rejonie Morza Śródziemnego.

Jeff przestudiował plany, rozłożone na olbrzymim stole konferencyjnym.

– Porwanie uważam za najmniej prawdopodobne – stwierdził. – A jeżeli już, to dla okupu, wtedy chcieliby go mieć żywego. Na jego miejscu bardziej bym się bał bezpośredniego uderzenia.

Zane zachichotał.

– Chcesz mu to powiedzieć?

– Specjalnie mi się z tym nie spieszy – Jeff oparł się plecami o krzesło i zerknął na wspólnika. – Powiem mu o tym, jak się z nim zobaczę w przyszłym tygodniu.

– Wolę, żebyś ty to zrobił. Podejrzewam, że to typ krzykacza.

„Krzykaczami" nazywali między sobą klientów, którzy nie chcieli przyjąć do wiadomości grożącego im niebezpieczeństwa i odmawiali wprowadzenia zmian w stylu życia, gwarantujących bezpieczeństwo im i ich rodzinom. Natomiast jako pierwsi podnosili krzyk, gdy tylko coś było nie tak, i to na ogół z ich własnej winy.

– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Bez względu na to, czy Kirkman to krzykacz, czy też nie, trzeba się z nim liczyć.

Zane rzucił pióro na stół i spojrzał na swojego wspólnika.

– A teraz opowiedz mi o kobiecie, która pojawiła się w twoim życiu.

– Nie ma w moim życiu żadnej kobiety.

– Zgodnie z krążącą pogłoską, owszem. Doszły mnie słuchy, że mieszka u ciebie jakaś niewiasta.

– Pracuje u mnie jako gospodyni. Zane uniósł w górę czarne brwi.

– No i?

– No i nic. Ma na imię Ashley. Była dawniej w naszym biurze sprzątaczką, a teraz pracuje w moim domu. Łączą nas wyłącznie stosunki służbowe. To wszystko.

Nawet jeżeli pragnął czegoś więcej, nie zamierzał poddawać się słabości. Mogłoby to się skończyć źle dla obojga. Nie potrafił sprostać oczekiwaniom Ashley.

Usiłował skupić uwagę na rozłożonych przed nim rysunkach. Zatopił w nich nieobecny wzrok, ale wcale do niego nie docierało, że to plany olbrzymiej willi – z rozłożonych na stole papierów uśmiechały się do niego orzechowe oczy. Wciągnął w nozdrza powietrze i poczuł słodki zapach, o którym już wiedział, że zostanie mu w pamięci na całe życie.

Ashley mogła odegrać ważną rolę w jego życiu, przyznał szczerze. Nie zamierzał jednak do tego dopuścić.

– A co z jej córeczką? – spytał Zane. – Trudno zignorować obecność dziecka w domu.

Jeff uśmiechnął się.

– Skąd ty możesz raptem coś wiedzieć na temat dzieci?

– Wiem o nich wystarczająco dużo, aby ich unikać jak ognia – zażartował Zane. – Zdaje się, że do niedawna byłeś tego samego zdania. Co się z tobą dzieje, chłopie? Jeżeli tak dalej pójdzie, ludzie zaczną cię podejrzewać, że stałeś się ludzki.

Był to stały dowcip Zane'a lecz Jeffowi wcale nie było do śmiechu. Nie miał ochoty odpowiadać na żadne pytania dotyczące Maggie. Szczególnie teraz, kiedy mała dziewczynka zdobywała w błyskawicznym tempie jego sympatię. Podczas wycieczki do zoo zaszła w nim jakaś dziwna zmiana. Obcowanie z dziećmi, opieka nad Tommym, kiedy obtarł sobie skórę na ręku, skruszyły w nim częściowo lody, dzięki czemu łatwiej było Maggie wkraść się do jego serca. Pewnego dnia przyłapał się na tym, że nieustająco o niej myśli i że się o nią martwi. Czy wychowawczynie w przedszkolu nie zapomniały założyć jej płaszczyka, gdy szła się bawić na dworze? Czy zjadła porządnie lunch? Czy nikt nie sprawił jej przykrości?

Pamięta moment, kiedy wziął Maggie na kolana, żeby ją pocieszyć. Zareagował instynktownie, ale to, co poczuł, przekraczało wszelkie jego wyobrażenia.

Obie panny Churchill nieźle zaburzyły jego życie.

Wskazał ręką leżące na stole papiery.

– Powinniśmy do końca tygodnia sfinalizować plany ochrony willi.

– Nie wiedzę najmniejszego problemu.

Zane pochylił się do przodu i oparł się łokciami o stół. Podobnie jak Jeff, przychodził do biura w garniturze i pod krawatem. W przeciwieństwie do Jeffa, na ogół w ciągu dnia rozluźniał się – zdejmował marynarkę, zawijał mankiety i odpinał kołnierzyk. Postukał palcem w leżący przed nim plan.

– Zostaw to mnie – oznajmił spokojnym tonem. – Pora, abyś pozwolił mi poprowadzić akcję. Sam rozumiesz, trzeba stawiać na młodych facetów.

– Dlaczego? – Jeff doskonale wiedział, że wciąż nie jest ani za stary, ani za miękki. O co w takim razie chodzi Zane'owi?

– Poradzę sobie – obstawał przy swoim Zane.

– Nigdy w to nie wątpiłem.

– Naprawdę? To dlaczego w takim razie bierzesz na siebie wszystkie niebezpieczne zadania? Mnie pozostawiasz pilnowanie starych bab, a sam zajmujesz się kłopotliwymi sytuacjami.

Jeff przyjrzał się uważnie swojemu kompanowi. Był zaledwie trzy albo cztery lata młodszy, czasami jednak odnosiło się wrażenie, że różnica wieku miedzy nimi wynosiła dziesiątki lat. Zane miał, podobnie jak Jeff, ogromne doświadczenie, tyle że jako strzelec wyborowy oraz taktyk. Będąc w służbie wojskowej, większość czasu spędził na planowaniu operacji oraz unieszkodliwianiu wroga na dystans. Miał co prawda na sumieniu również wielu zabitych, ale nie przeżył takiego koszmaru jak Jeff.

– Ja nie mam rodziny – stwierdził Jeff. – Facet, który nie ma nic do stracenia, zgłasza się na ochotnika do najbardziej niebezpiecznych zadań. To stara zasada, z którą nie potrafię się rozstać.

Zane'owi nawet nie drgnęła powieka.

– Tak mówisz, jakbym ja miał rodzinę, która czeka na mnie w domu.

Jeff wzruszył ramionami. Faktycznie, Zane był na świecie sam jak palec, tak jak i on.

– A więc jesteśmy sobie równi.

Zane zmarszczył brwi.

– Sądziłem… – zawahał, się. – Czy sytuacja przypadkiem się nie zmieniła? Mam na myśli kobietę i dziecko.

– To nic nie zmienia.

Jeff wypowiedział te słowa stanowczym tonem. Przekonany był, że to prawda. Stuprocentowa prawda. To, że w jego życiu pojawiła się Ashley i Maggie, nic nie zmieniało. Zignorował wewnętrzny głos, który napominał go szeptem, że kłamie. Obstawał przy swoim. Wszystko jest po staremu. Nie może sobie pozwolić na to, aby w jego życiu nastąpiła jakakolwiek przemiana. Wystarczyło przypomnieć sobie nieudany związek z Nicole – albo swój sen. Sen, który nigdy nie da mu spokoju.

– Chciałbym, żebyś dał mi szansę – oznajmił mu Zane. – Jesteś mi to dłużny.

Jeff spojrzał na kolegę.

– Chcesz żebym ci dał wolną rękę w samobójczej śmierci?

– A nie sądzisz, że jedynie samobójca jest w stanie wykonywać naszą pracę? Ryzykować swoje życie dla klienta?

Jeff wiedział, że to prawda, nie potrafił jednak wyjaśnić, dlaczego sam raz po raz naraża swoje życie, widząc w tym sens. W przypadku Zane'a uważał to za marnotrawstwo.

– Wpadłem do księgarni w czasie przerwy na lunch – oznajmił Jeff.

Stał w drzwiach do kuchni, przestępując z nogi na nogę.

Ashley przestała mieszać w garnku sos do spaghetti. Jej chlebodawca robił wrażenie zdenerwowanego. Unikał jej wzroku, a na policzki wystąpiły mu delikatne wypieki, zdradzające, że coś jest nie tak. Może gryzły go z jakiegoś powodu wyrzuty sumienia? Podeszła do niego bliżej, zaintrygowana, a jednocześnie oczarowana jego wyglądem.

– Od dawna podejrzewałam, że potrafisz czytać – stwierdziła wesoło.

Jeff wykrzywił usta.

– Nie w tym rzecz. Za kilka tygodni czeka mnie wyjazd. Chciałem kupić książkę, żeby mi się nie dłużył lot w drodze powrotnej.

Wbiła w niego wzrok, gotowa już zapytać, dlaczego niby nie miałby jej przeczytać, lecąc w tamtą stronę, uprzytomniła sobie jednak, że prawdopodobnie spędzi ten czas na ostatnich przygotowaniach do czekającego go zadania, cokolwiek to miało być.

– Rozumiem – rzekła. – No cóż, mam nadzieję, że książka sprawi ci przyjemność. Dzięki, że podzieliłeś się ze mną tą informacją.

– Kpisz sobie ze mnie.

Ashley nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.

– Może troszkę. Dlaczego mi w ogóle o tym mówisz?

– Ponieważ natknąłem się na dział z książkami dla dzieci i kupiłem coś dla Maggie.

Dopiero wtedy Ashley zorientowała się, że Jeff cały czas trzymał lewą rękę schowaną do tyłu. Podał jej różowo-białą reklamówkę, z której wystawał pakunek, owinięty w błyszczącą różowo-złotą bibułkę. Widać nie tylko kupił książkę, lecz również ją sam zapakował.

– Czy dobrze?

Ashley wiedziała, że nie chodzi mu o opakowanie, tylko o sam fakt, że zrobił małej prezent. Wzruszenie ścisnęło jej serce, gdy przypomniała sobie, jak tydzień temu Jeff pocieszał Maggie, której zrobiło się smutno z powodu wielbłądów. Działał instynktownie. Maggie siedziała na jego kolanach, tuląc się do niego. Była pełna zaufania i taka malutka, że doprawdy nie sposób było jej się oprzeć. Ashley znała to uczucie – pokochała małą bezgranicznie od pierwszej chwili, gdy tylko córeczka znalazła się w jej ramionach.

Ale to zupełnie naturalne, przecież była jej matką. Pragnęła mieć dziecko i czuła się szczęśliwa, kiedy, urodziła jej się córka. A Jeff? Czy on też pragnął być ojcem? Twierdził, że nie może mieć dzieci. Powiedział również, że nie traktuje Maggie jako substytutu własnego dziecka. Co do tego Ashley nie była przekonana. Czyżby mała wkradła się do jego serca, z czego Jeff nawet nie zdawał sobie sprawy?

Ashley miała mieszane uczucia, co do relacji Jeffa z jej córeczką. Cieszyła się, że pozostają w ciepłych stosunkach, ale obawiała się, czy to się przypadkiem nie skończy źle dla nich wszystkich.

Jeff położył książkę na stole.

– Możesz powiedzieć, że to prezent od ciebie, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej – zaproponował.

Ashley pokiwała głową.

– Ty powinieneś dać jej książeczkę – stwierdziła stanowczo.

Zastanawiała się, dlaczego rodzony ojciec Maggie nie okazywał nawet w połowie takiego zainteresowania córką. Damiana mała zupełnie nie obchodziła. Uważał ją jedynie za kolejne obciążenie finansowe.

Jeff wziął ze stołu reklamówkę i poszedł do bawialni. Z pokoju dochodziły przytłumione odgłosy nadawanej w południe kreskówki. Ashley poszła za nim, gdyż chciała zobaczyć, jak zareaguje mała.

– Wujek Jeff! – Maggie zerwała się na równe nogi, widząc go w drzwiach pokoju. Wyłączyła głos w telewizorze i zachichotała. – Pokaż, co masz?

– Prezent.

Błękitne oczy otworzyły się szeroko.

– Dla mnie?

– Może.

Maggie znowu zachichotała.

– Na pewno dla mnie. Co to jest?

– Nie chcesz się sama przekonać?

Jeff podał jej reklamówkę. Mała aż drżała z podniecenia. Wzięła plastikową torebkę i z namaszczeniem postawiła ją na stoliku. Sięgnęła po prezent, odwinęła delikatnie bibułkę i wyjęła książkę z opakowania.

Tyle że to nie była zwykła książka. W ozdobnym pudełeczku o dziwnym kształcie znajdował się zbiór bajek oraz pluszowy, różowy kotek. Maggie poruszyła ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

– Przeczytaj mi, proszę – powiedziała zachwycona, podając mu pudełko.

Jeff wyjął książeczkę, podał małej pluszowe zwierzątko, po czym usiadł na kanapie. Maggie umościła się wygodnie obok niego, tuląc w ramionach różowego kotka.

Jeff otworzył książeczkę.

– Pewnego razu był sobie różowy kotek, który miał na imię Kosmatka. Było to dosyć dziwne imię.

Maggie pociągnęła go za rękaw marynarki.

– A mnie się bardzo podoba.

– Cieszę się.

Ashley odwróciła się na pięcie. Nie dlatego, że nie miała ochoty wysłuchać historii o przygodach Kosmatki, tylko nie chciała, aby Jeff i Maggie spostrzegli, że ma łzy w oczach.

Dlaczego Jeff jest taki cholernie miły? Zaczynała go przez to lubić bardziej niż powinna. Jego zachowanie w połączeniu z seksownym wyglądem, bez względu na to czy nosił dżinsy czy garnitur, powodowały, że była bliska szaleństwa. A co gorsze – całkowicie bezbronna.

Nie było w jej życiu miejsca dla Jeffa. Za bardzo się różnili. Jeff budził w niej strach. Tak sobie wmawiała, ale w gruncie rzeczy już od dawna w tonie wierzyła. Chociaż zmieniła zdanie o nim, jedna rzecz pozostała bez zmian: Jeff zagrażał jej planom na przyszłość. Pragnęła miłości, a obawiała się, że serce Jeffa umarło dawno temu.


Minęła już północ, gdy Ashley obudziła się. Nie wiedziała, co wyrwało ją ze snu. W domu panowała cisza. Zajrzała na wszelki wypadek do córki – Maggie spała słodko w swoim łóżeczku, tuląc w ramionach nowego pluszowego kotka.

Ashley powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku i że powinna położyć się spać, lecz coś podszepnęło jej, by wziąć szlafrok i pójść na dół.

– W porządku. Załóżmy, że idę sprawdzić wszystkie okna i drzwi – mruknęła pod nosem i zeszła na parter.

Dom Jeffa był niemal twierdzą. Nie rozumiała skomplikowanego systemu alarmowego, wiedziała jednak, że może się czuć bezpieczna.

Zajrzała do kuchni i do gabinetu Jeffa, po czym udała się do frontowej części domu. Przechodząc przez salon, spostrzegła koło okna jakiś cień. Zamarła. Serce skoczyło jej do gardła, ale po chwili strach ją opuścił. To był Jeff.

Stał zapatrzony w ciemność, jakby studiował noc albo jakby kontemplował przeszłość, której Ashley nie potrafiła sobie wyobrazić.

Miał na sobie tylko dżinsy. Jego plecy były szerokie, a skóra taka gładka. Wszystkie jego mięśnie zagrały, gdy odsunął się nieznacznie od okna. Ashley poczuła napływającą do ust ślinę. Jeszcze nigdy nie zareagowała w ten sposób na widok mężczyzny. Na widok czekolady, owszem. Wystarczyło, że poczuła jej zapach, a zaraz ciekła jej ślinka. Po raz pierwszy jednak przydarzyło jej się to w takiej sytuacji.

Czuła nieodpartą ochotę, aby podejść do niego i go dotknąć. Pogłaskać jego gołą skórę, przywrzeć ustami do jego ramienia i poczuć jego smak. Wstrząsnął nią gwałtowny dreszcz. To tylko hormony, stwierdziła w duchu. Znajdowała się w środku cyklu miesiączkowego. Zwykle w tym czasie odczuwała wyraźniej potrzebę seksu. Krótko mówiąc – matka natura w akcji. Jej pożądanie nie oznaczało nic poza tym.

– Przepraszam, że cię obudziłem.

Głos Jeffa przeszył nocną ciszę. Ashley aż drgnęła. Nie zdawała sobie sprawy, że Jeff jest świadom jej obecności.

– Nie, nie obudziłeś mnie. Ja po prostu… – nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego wybiła się ze snu. – Czasami odczuwam potrzebę zrobienia rundki po domu i upewnienia się, że wszystko jest w porządku. A jaką ty masz wymówkę, że nie śpisz o takiej nieprzyzwoitej porze?

Starała się mówić beztrosko. Ponieważ Jeff milczał, zaczęła się obawiać, czy nie przekroczyła niewidocznej granicy wyznaczającej ich stosunki.

– Przepraszam – rzuciła pośpiesznie. – Chciałam porozmawiać, a nie prawić ci morały. Nie musisz mi odpowiadać.

– To nie jest żadna tajemnica – powiedział cichym, zachrypniętym głosem. – Nawiedza mnie w kółko pewien sen. Budzę się przez to co noc i mija przeważnie trochę czasu, zanim znowu uda mi się zasnąć.

Ashley przypuszczała, że jego sen w niczym nie przypomina jej snów, w których na przykład okazuje się, że nie stawiła się na egzamin dyplomowy albo że powinna odebrać córkę, ale zapomniała adres przedszkola.

– Chcesz mi opowiedzieć swój sen? Czasami to pomaga.

Zaproponowała mu to bez zastanowienia i natychmiast tego pożałowała. Czy doprawdy miała ochotę poznać ciemne zakamarki podświadomości Jeffa?

Jeff wsunął dłonie do kieszeni dżinsów. Stał wciąż odwrócony do niej plecami.

– Ja… – odchrząknął. – Śni mi się wieś, która stoi w płomieniach. Idę przez wieś, ale raptem uprzytamniam sobie, że ludzie bardziej się boją mnie niż niszczącej siły ognia.

Ashley słuchała koszmarnej historii, podchodząc coraz bliżej do Jeffa. Widziała oczami wyobraźni uciekające, przerażone dzieci, słyszała ich rozdzierający płacz. Zabrakło jej tchu, gdy Jeff powiedział jej, co ujrzał, przeglądając się w stawie.

Czyżby naprawdę uważał, że przestał być człowiekiem?

– Wybacz, Jeff – powiedziała, podchodząc bliżej. – Przyznaję, że zanim cię lepiej poznałam, trochę się ciebie bałam. Nigdy jednak nie uważałam, że różnisz się specjalnie od innych mężczyzn. Maggie uwielbia cię od pierwszej chwili.

– To wyjątkowe dziecko.

– Ty też jesteś wyjątkowym człowiekiem – rzekła Ashley.

– Niełatwo do ciebie dotrzeć, ale masz całe mnóstwo wspaniałych cech.

Zerknął na nią przez ramię.

– Moja była żona, Nicole, nie zgodziłaby się z tobą.

– W takim razie byłaby w błędzie.

Jeff nadal stał twarzą do okna. W pokoju było zbyt ciemno, aby dostrzec jego odbicie w szybie. Majaczył w niej jedynie cień. Jeff pokiwał głową.

– Nicole miała rację – oświadczył z ociąganiem. – Dobrze wiedziała, jaki jestem. Mówiła, że cieszy się, iż nie mamy dzieci. Że nie mogę mieć dzieci, bo przestałem być człowiekiem, a nie z powodu fizjologii. Że wojsko zmieniło mnie nieodwracalnie.

– Nie – zaprotestowała Ashley. Wyciągnęła instynktownie rękę i dotknęła jego gołego ramienia. – To nieprawda. Jesteś takim człowiekiem jak i my wszyscy. Tak samo jak…

Jeff obrócił się na pięcie i bez uprzedzenia chwycił jej rękę – mocno i zdecydowanie, lecz nie brutalnie.

– Nie dotykaj mnie – warknął. – Nie pakuj się w coś, czego nie potrafisz doprowadzić do końca.

Ashley myślała w pierwszej chwili, że naruszyła jakąś zasadę obowiązującą wojownika. Ze dotyk wzbudził w nim uczucie zagrożenia i dlatego potraktował ją jak napastnika. Jeff nie puścił jej ręki, tylko zaczął rozcierać ją palcami. W jego dotyku było coś pieszczotliwego. Ashley zaczęła topnieć jak wosk.

– Jeff?

Spojrzał na nią takim wzrokiem, że nie mogła już udawać przed sobą, że nie dostrzega w nich namiętności, pożądania i głodu. Oblizała wargi z podniecenia.

Powinna była odwrócić się i uciec gdzie pieprz rośnie. Albo przynajmniej do swojej sypialni. Ale czy w drzwiach jest zamek? Czy będzie tam bezpieczna?

Szkopuł w tym, że wcale nie chciała czuć się bezpiecznie. Długo tłumione pożądanie obudziło się w niej, tak gwałtownie, że zrobiło jej się aż słabo.

Powoli, bardzo powoli, tak aby mieć świadomość każdego gestu, wyciągnęła do niego rękę i dotknęła palcami jego piersi. Poczuła ciepłą skórę, chłodne, kręcone włosy i delikatne drżenie ciała.

Jeff zaklął i złapał ją za ramiona.

– Ashley!

Wymówił jej imię w taki sposób, że miała ochotę zamruczeć jak kot. W jego głosie brzmiała desperacja. Ashley wspięła się na palce i przywarła wargami do jego ust.

– Zamierzam doprowadzić sprawę do końca – wyszeptała. – Na co jeszcze czekasz?

Загрузка...