Rozdział 3

To naprawdę bardzo dobre – stwierdziła Maggie poważnie.

Stali w dziale produktów zbożowych, w olbrzymim supermarkecie, u stóp wzgórza, na którym znajdował się dom Jeffa. Jeff jeszcze nigdy tu nie był, mimo że mieszkał w okolicy już od jakiegoś czasu. Wątpił, aby i Maggie tu kiedykolwiek zaglądała, a mimo to wskazywała mu bezbłędnie drogę, lawirując zręcznie między klientami swoim miniaturowym wózkiem na zakupy, wykrzykując nazwy ulubionych towarów i podejmując decyzje z godną podziwu swobodą. Zdjęła z półki pudełko kukurydzianych ciasteczek owocowych i posłała Jeffowi zwycięski uśmiech.

– Jadłam je, gdy byłam u Sary. Jej mama powiedziała, że tylko dzieci są w stanie zjeść coś, co ma kolor purpurowy – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – A ja powiedziałam, że purpurowa część ciasteczka jest najlepsza.

Jeff przyjrzał się podejrzliwie obrazkowi na pudełku. Przedstawiał pieczone ciasteczka z purpurową polewą. Na samą myśl o zjedzeniu czegoś takiego żołądek podszedł mu do gardła. W tym przypadku zgadzał się z mamą Sary.

– Naprawdę masz na nie ochotę? – zapytał z niedowierzaniem.

Maggie skinęła energicznie głową – jej czarne loczki podskoczyły jak w tańcu.

– Czy twoja mama też je czasem kupuje?

Odwróciła od niego nagle duże błękitne oczy. Zaczęła z wielkim zainteresowaniem przeglądać zawartość wózka na zakupy, przekładając z miejsca na miejsce trzy opakowania mrożonych dziecięcych posiłków, które Jeff kupił specjalnie dla niej. Skierowała znowu na niego wzrok i pokręciła z ociąganiem głową.

– Nie.

Gotów był dać głowę, że Maggie Churchill niezdolna jest do kłamstwa – ze względu na wiek, charakter, wychowanie, a może wszystko jednocześnie. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkał takiej osoby.

– Naprawdę zjesz te ciasteczka, jeżeli je kupimy?

Maggie spojrzała na niego pytającym wzrokiem. W jej oczach malowała się nadzieja. Skinęła głową.

– W porządku – Jeff włożył opakowanie do wózka. – Skoro jesteś tego taka pewna.

Posłała mu tak zachwycone spojrzenie, jakby wyczarował jej na środku sklepu kolorową tęczę. Rzuciła się do niego, objęła za nogi i ścisnęła mocno.

– Dziękuję – powiedziała z zachwytem. – Obiecuję, że będę grzeczna.

Jeff nie wyobrażał sobie, że mała może być nieznośna.

Robili dalej zakupy, chodząc w tę i z powrotem wzdłuż wszystkich półek. Jeff stwierdził, że zakup chleba na kanapki oznacza również kupno czegoś na chleb. Wybór padł na ulubione masło orzechowe Maggie oraz galaretkę owocową. Jeff uznał, że jej matka może mieć raczej apetyt na pokrojonego w plastry pieczonego indyka lub wołowinę.

Po chwili wywiązała się między nimi zażarta dyskusja na temat dodatków.

Przedyskutowali szczegółowo wyższość musztardy nad majonezem i zdecydowali, jak należy zinterpretować fakt, że matka Maggie drży na myśl o kiszonych ogórkach – czy je lubi, czy wręcz przeciwnie.

Wózek na zakupy Jeffa był już prawie pełen, a wózek Maggie wypełniony po brzegi, kiedy skręcili za róg i znaleźli się w dziale żywności dla zwierząt domowych. Maggie dotknęła puszki zjedzeniem dla kotów i westchnęła.

– Masz kotki? – zapytała z nadzieją w głosie. – Nie widziałam żadnego, ale może spał?

– Przykro mi, ale nie mam żadnych zwierząt.

– Dlaczego nie? Nie lubisz ich?

– Kotów?

Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiał. Psy przysparzały mnóstwo kłopotu. Były hałaśliwe, ostrzegały ludzi o obecności intruzów. Niejedna akcja o mały włos nie skończyłaby się fiaskiem przez ujadające psy. Ale koty?

– Bardzo dużo podróżuję – oznajmił z wahaniem.

Rozmowa z Maggie była łatwa i skomplikowana jednocześnie. Jej towarzystwo sprawiało mu o dziwo przyjemność, nie zawsze jednak wiedział, co powiedzieć. O czym ludzie właściwie rozmawiają z dziećmi? On umiał prowadzić rozmowę jedynie z dorosłymi.

– Zwierzęta domowe wymagają ogromnej odpowiedzialności – mówił dalej. – To nieuczciwe zostawiać je godzinami same w domu.

Maggie zastanowiła się przez chwilę nad jego wypowiedzią, po czym skinęła powoli głową.

– Mamusia i ja jesteśmy bardzo dużo w domu, ale mamusia mówi, że na razie nie możemy mieć kotka, bo jest za drogi. Jego jedzenie nie, ale jak się rozchoruje, trzeba będzie z nim iść do lekarza. Mama się czasem martwi o pieniądze. Płacze w łazience – Maggie zacisnęła wargi. – Pewnie nie chce, żebym o tym wiedziała, ale ja i tak słyszę, nawet jak leje się woda. Czy możesz zrobić coś, żeby mamusia się tak nie martwiła?

Jeff nie bardzo wiedział, co począć z informacją, którą podzieliła się z nim Maggie. Wiedział już cokolwiek o sytuacji Ashley, nie chciał jednak brać na siebie odpowiedzialności za jej stan emocjonalny.

– Twoja mama wcale nie jest smutna – odparł, wykręcając się sprytnie.

Maggie rozważyła w milczeniu jego słowa i przytaknęła.

– Mamusia jest szczęśliwa.

To przesada, pomyślał Jeff. Być może Ashley ulżyło, że nie jest już w przytułku, wątpił jednak w to, że jest zachwycona nową sytuacją. Podejrzewał, że nie zazna spokoju, dopóki jej życie nie wróci do normy.


Jeff podgrzewał zupę w garnku na kuchence, Maggie tymczasem pilnowała mrożonego obiadu dla dzieci, który grzał się w mikrofalówce. Ściskając w dłoni małą zabawkę, przeskakiwała z nóżki na nóżkę, nie mogąc się doczekać, kiedy odezwie się brzęczyk.

– Lubię kurczaka – oznajmiła. – I makaron, i ser. Nigdy jeszcze nie jadłam ich razem.

Zdaniem Jeffa nie była to bynajmniej uczta, ale w końcu nie miał czterech lat. Zamieszał zupę, którą przygotowywał dla Ashley, i zaczął rozkładać zakupy. Ponieważ półki w spiżarce były puste, uwinął się w mig. Schował do lodówki mleko i sok, jak również kilka kartoników jogurtu. Mrożonki włożył do zamrażalnika.

Robienie zakupów oraz gotowanie to dwie najzwyczajniejsze pod słońcem czynności, on jednak nie miał okazji przywyknąć się do nich. Nie jadał również jogurtów z kartoników. Ostatni raz zetknął się z tym obrzydlistwem, gdy dochodził do siebie po operacji w Afganistanie. Koza, która dostarczyła mleka na jogurt, przyglądała mu się podejrzliwie, jakby się chciała upewnić, czy przełyka każdą łyżeczkę.

Zamieszał znowu zupę, a następnie sprawdził, jak się ma obiad dla Maggie.

– Jeszcze dwadzieścia sekund – powiedziała, nie odrywając wzroku od zegara.

Przeszukał szafki kuchenne i z jednej z nich wyłowił miseczkę od serwisu, którego jeszcze nigdy nie używał. Wygrzebał też z zakamarka drewnianą tacę. Opłukał i wytarł do sucha miseczkę, nalał do niej zupy i postawił na tacy, obok łyżki oraz kilku grzanek i szklanki z sokiem. Kiedy odezwał się brzęczyk przy mikrofalówce, postawił na tacy talerz z obiadem dla Maggie, sztućce i picie, po czym skierował się do pokoju gościnnego.

– Później przyniosę deser, dobrze? – zapytała Maggie, przypominając mu o ciasteczkach z purpurową polewą.

– Oczywiście. Najpierw podamy mamie obiad.

– No pewnie.

Poczekał, aż Maggie otworzy mu drzwi i wszedł do pokoju Ashley. Smuga światła padała z łazienki, poza tym w sypialni panował półmrok. Ashley leżała nadal w łóżku. Miała przymknięte oczy i oddychała spokojnie, miarowo.

Zamierzał wyjść z pokoju i zabrać ze sobą Maggie, ale czterolatka podbiegła radośnie do matki i wskoczyła na łóżko.

– Mamusiu, mamusiu, przynieśliśmy ci obiad. Mamy dla ciebie zupę, a dla mnie kawałki kurczaka, makaron i ser. Pan Ritter kupił mi też ciasteczka z purpurową polewą!

Ashley powoli się obudziła. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do córki, po czym podniosła wzrok i rozejrzała się po pokoju. Raptem spostrzegła Jeffa. Zdumiała się w pierwszej chwili, lecz natychmiast uprzytomniła sobie, gdzie jest.

Jeff ucieszył się, że się go nie przestraszyła. Nie sądził, żeby była zachwycona sytuacją, nie miała jednak na to wpływu. Zapewnił ją, że może się czuć u niego bezpieczna, i starał się jak umiał stworzyć jej ku temu warunki. Zdawał sobie sprawę, że to kwestia czasu, że dziewczyna musi sama się przekonać, iż może mu zaufać.

– Przyniosłem ci obiad – powiedział, zapalając lampę stojącą. – Myślisz, że uda ci się coś zjeść?

– Będę jadła razem z tobą – oznajmiła Maggie. Ześlizgnęła się z łóżka i podeszła do stolika pod oknem. – Czy mogę zjeść tutaj?

– Oczywiście, kochanie – Ashley podciągnęła się do pozycji siedzącej i oparła plecami o zagłówek. Przetarła oczy i spojrzała na tacę. – Nie jestem głodna, ale rozsądek mi mówi, że powinnam spróbować coś przełknąć, bo nie jadłam nic od wczoraj.

Jeff obsłużył najpierw Maggie. Ustawił przed nią talerz z obiadem, szklankę mleka, położył obok widelec i trzy serwetki. Gdy podszedł z tacą do Ashley, spostrzegł, że się przebrała podczas ich nieobecności. Zmieniła dżinsy na dżersejowe spodnie oraz bluzkę na luźny podkoszulek – oba w kolorze spłowiałego granatu.

Była blada jak ściana i miała podkrążone oczy. Jej ciemne włosy potargały się w czasie snu. Nie były aż tak kręcone jak u jej córki – gęste, falujące, sięgały jej do ramion.

– Maggie powiedziała, że lubisz rosół z kurczaka – stwierdził Jeff, ustawiając tacę tak, że nóżki wpasowały się dokładnie po obu stronach jej szczupłych ud.

– A co będzie, jeżeli się okaże, że nie? – spytała. Sięgnęła po łyżkę i nabrała zupy. – Jest wspaniała – zamilkła na moment i spojrzała na Jeffa. – Jesteś dla mnie wyjątkowo uprzejmy. Naprawdę bardzo to doceniam. Ale jutro rano będziesz miał nas z głowy – nawet nie spostrzegła, że zaczęła się do niego zwracać per ty.

– Wątpię w to – powiedział Jeff. – Jesteś chora. Potrzebujesz kilku dni, aby nabrać sił. Mam nadzieję, że będziesz się tu czuć na tyle wygodnie, aby dojść do siebie.

Jej oczy wydawały się teraz bardziej błękitne niż zielone.

Zastanawiał się, czy to kwestia światła, czy też refleks granatowego podkoszulka. Miała chude ramiona… wręcz za chude. Maggie była krzepkiej budowy, ale Ashley wyglądała tak, jakby mógł ją zdmuchnąć powiew wiatru.

Przyglądał się jej z zaciekawieniem. Spostrzegł, że jej policzki pokrył rumieniec. Znowu bierze ją gorączka, pomyślał, po chwili jednak dotarło do niego, że prawdopodobnie się speszyła. Odwrócił wzrok ku jej córce.

– Maggie pomogła mi zrobić zakupy w supermarkecie – powiedział. – Spisała się na medal.

Mała uśmiechnęła się do niego promiennie.

– Wyobrażam sobie – skwitowała Ashley sucho. – Z pewnością namówiła cię na kupno owocowych ciasteczek.

– Nie musiała mnie specjalnie przekonywać.

– Pan Ritter ma zaczarowany samochód – oznajmiła Maggie, przełknąwszy kęs kurczaka. – Jakaś pani mówiła do nas przez radio.

Jeff przystawił sobie drugie krzesło do stolika i usiadł.

– Zadzwoniłem z samochodu do swojej asystentki. Telefon jest podłączony do głośników. Chciałem, żeby mi podsunęła kilka pomysłów na obiad.

– Była bardzo miła i przywitała się ze mną – dodała Maggie.

Dziewczynka zjadła prawie do czysta makaron z serem.

Umazała sobie przy tym buzię i ręce sosem.

Jeff przestudiował kształt jej oczu oraz ust, po czym spojrzał na matkę, chcąc stwierdzić podobieństwo. Ashley miała delikatniejsze rysy i zupełnie inny kolor oczu. Maggie odziedziczyła niebieskie oczy prawdopodobnie po ojcu.

Ashley wsunęła pasmo włosów za ucho. Jeff już wcześniej zauważył, że nie nosi obrączki, ale teraz przyjrzał się uważnie, czy nie ma na palcu śladów wskazujących, że zdjęła ją niedawno. Nie dostrzegł nic szczególnego – ani nieopalonego paska.

ani odgniecenia. Ciekaw był, czy Ashley jest rozwiedziona. To, że miała dziecko, nie oznaczało, że była kiedyś mężatką. Wcale by go to nie zdziwiło, sądząc po tym, jakie robiła na nim wrażenie. Nie wyglądała na samotną matkę z wyboru.

– Chcesz, żebym do kogoś zadzwonił? – spytał. – Do rodziny, czy też przyjaciół?

Ashley przestała pić sok i odstawiła ostrożnie szklankę.

– Żeby powiadomić ich, gdzie jestem?

– Tak.

Jej twarz zachmurzyła się. Odwróciła od niego wzrok. Jeff potrafił czytać w jej myślach. Odkrył jej gorzką prawdę – Ashley była sama jak palec. Skoro nie miał się nią kto zająć w chorobie, nikt by się nie przejął, gdyby raptem obie z córką zniknęły.

Pochylił się w jej stronę.

– Nie zamierzam ci zrobić krzywdy, Ashley.

Uśmiechnęła się, unikając jego wzroku. Jeff nie mógł znieść tego, że w jej oczach znowu pojawił się strach.

– Wiem. Nawet mi to nie przeszło przez myśl. Okazałeś nam tyle dobroci.

– Nie masz kontaktu z rodzicami? – spytał, zdając sobie sprawę, że nie powinien się wtrącać.

– Babcia jest w niebie, razem z tatą – pisnęła Maggie. Skończyła jeść i wycierała starannie ręce serwetką.

A więc Ashley jest wdową? Jeff zmarszczył brwi. Przecież jest taka młoda – ma zaledwie dwadzieścia parę lat. Co się takiego wydarzyło? Wypadek samochodowy? Morderstwo? Czyżby znalazła się w trudnej sytuacji finansowej ze względu na śmierć męża?

Zanim zdecydował, czy powinien o to wszystko zapytać, zadzwonił telefon komórkowy. Jeff przeprosił i wyszedł na korytarz.

– Ritter – zgłosił się do telefonu.

– Mówi Brenda – odezwała się jego asystentka. – Stanęłam jak zwykle na wysokości zadania. Jesteś gotów?

– Poczekaj sekundę. – Wyciągnął z kieszeni garnituru notesik i długopis i zszedł do gabinetu na dole. – No to mów.

– Załatwiłam dla Maggie na jutro po południu opiekunkę. To jedna z jej przedszkolanek. A więc nie tylko kobieta zaufana i z kwalifikacjami, ale do tego jeszcze osoba, którą Maggie dobrze zna. Po drugie, mam tu przed sobą plan zajęć Ashley. Jutro ma dwa wykłady, których nie ma w internecie, dlatego skontaktowałam się ze specjalnym serwisem spoza campusu, który specjalizuje się w robieniu notatek. Ktoś od nich pójdzie na wykłady i przyniosą mi jutro o drugiej maszynopis z obu.

– Jestem pod wrażeniem – powiedział Jeff. Wsunął się za biurko i opadł na skórzany fotel. – Jak ci się udało zdobyć jej plan zajęć?

Brenda zachichotała.

– Zamierzałam właśnie skontaktować się z prywatnym detektywem, kiedy raptem uprzytomniłam sobie, że przecież Ashley pracuje u nas. Zajrzałam do jej danych osobowych i znalazłam numer ubezpieczenia. Reszta to już była dziecinna igraszka. W końcu pobierałam nauki u prawdziwych mistrzów.

– Masz na myśli mnie i Zane'a?

– Odmawiam udzielenia odpowiedzi na to pytanie – sądząc po głosie, Brenda się z nim drażniła. – Wpadnę jutro rano około siódmej, żeby pomóc ci wyszykować małą.

– Myślisz, że to konieczne? Maggie robi wrażenie samodzielnej.

Przecież udało jej się namówić go, aby kupił w supermarkecie wszystko, na co miała ochotę.

– Naprawdę uważasz, że poradzisz sobie z wyszykowaniem czteroletniej dziewczynki do przedszkola? Wybierzesz odpowiednie ubranka, uczeszesz ją?

Nie przyszło mu to do głowy.

– Nie sądzę. Może gdyby miała siedem lat – zażartował. – Jestem ci szalenie wdzięczny, Brenda.

– Wiem. Po prostu robię wszystko, żebyś pozwolił mi pojechać w teren. Byłabym w siódmym niebie.

– Twój mąż by mnie zamordował.

– Prawdopodobnie tak, ale ja bym sobie trochę użyła.

Jeff usiłował wyobrazić sobie pięćdziesięcioletnią z hakiem asystentkę przemykającą się brzegiem rzeki, gdzieś w Rosji, gotowej w każdej chwili sięgnąć po pistolet.

Brenda westchnęła.

– Wiem, wiem. Nie znam żadnych obcych języków i jestem gruba jak beczka, ale mogę sobie trochę pomarzyć, prawda?

– Oczywiście. Niech cię pociesza myśl, że nie poradziłbym sobie bez ciebie.

– Wiem o tym – zachichotała. – Do zobaczenia jutro rano, szefie.

– Do jutra.

Nacisnął przycisk „koniec rozmowy" i rozłączył się. Wspiął się schodami na górę, do sypialni Ashley, żeby zabrać tacę.

W dużym pokoju gościnnym nie zastał nikogo. Z łazienki dochodził szum lejącej się wody oraz śmiechy. Jeff zebrał puste naczynia i ustawił je na tacy. Chciał właśnie wyjść, gdy zjawiła się Ashley.

– Dziękuję za obiad. – powiedziała, opierając się o ścianę graniczącą z łazienką. – Zamierzam wykąpać Maggie, a potem zejdziemy na dół, żeby zjadła deser. Potem jej trochę poczytam i o ósmej położymy się obie do łóżka.

W jej oczach malował się niepokój. Zagryzła usta.

– Widać, że potrzebujesz snu – powiedział Jeff. Przyjrzała mu się badawczo.

– Sama nie wiem, czy powinnam zadać ci znowu pytanie, – dlaczego się tak nami przejmujesz, czy też po prostu być ci wdzięczna.

– Co powiesz na to, żeby najpierw wyzdrowieć?

Uniosła lekko głowę.

– Moja córka uważa, że jesteś bardzo uprzejmym człowiekiem.

– Twoja córka ma zaufanie do ludzi. Zbytnie zaufanie, dodał w duchu.

– Dotychczas jeszcze się na nikim nie zawiodła.

Jeff zastanawiał się, czy to wyznanie nie było jednocześnie przestrogą. Czyżby Ashley chciała powiedzieć: nie daj jej złego przykładu. Nie daj jej powodu, aby straciła zaufanie.

Jeff pragnął ją uspokoić, że nie zamierza zniszczyć wyobrażeń Maggie o świecie. Zadba o to czas, i to szybciej, niż Ashley sądzi. Było mu jednak miło na myśl o tym, że jakiejś małej, czteroletniej dziewczynce sprawiają radość owocowe ciasteczka oraz kotki.

– Kim właściwie jesteś, Jeffie Ritterze?

Lepiej, żebyś tego nie wiedziała, pomyślał. Nie powiedział jednak tego głośno, bo nie chciał jej przestraszyć.

– Przyjacielem.

– Mam nadzieję. Dobranoc.

Wróciła do łazienki. Jeff wyszedł z sypiali i poszedł na dół, do kuchni. Włożył brudne naczynia do zmywarki i zaczął się zastanawiać, co by tu sobie zrobić na obiad.

Zamiast jednak przygotować sobie jakiś posiłek, poszedł do salonu i wyjrzał przez okno. Deszcz przestał już kropić, lecz niebo było wciąż zachmurzone. Jeff zapatrzył się w ciemności, próbując nie zważać na dobrze mu znane ściskanie w dołku. Zrozumiał, że znalazł się w poważnych tarapatach. W przeciwieństwie do służbowych misji, nie bardzo wiedział, czego się może spodziewać. Miało to bowiem związek z kobietą. Z Ashley.

Nawet z takiej odległości czuł jej obecność w domu. Jej delikatny zapach unosił się w powietrzu, dokuczając mu, budząc w nim ciekawość. Zastanawiał się, jak by to było, gdyby był podobny do innych mężczyzn.


Jeff szedł ścieżką do centrum wsi. Coś chrzęściło mu pod stopami. Choć zapadła już noc, było jasno jak w dzień. Nic dziwnego, płomienie buchały wszędzie – lizały nędzne budynki, ścigały bezlitośnie zaskoczonych mieszkańców, czasami dopadały kogoś ze straży i trawiły go w ułamku sekundy.

Ogień szalał. Sprzyjała mu długotrwała susza i chemikalia, wymyślone w laboratorium, tysiące kilometrów stąd. Jeff przywykł do gryzącego zapachu spalenizny, koszmarnego gorąca oraz zniszczeń. Nienawidził jednak ognia, żywiołu nie znającego litości. Gotów był przysiąc, że chwilami słyszy upiorny śmiech, gdy płomienie dokonywały dzieła zniszczenia.

Dopiero na placu, dotarły do niego apokaliptyczne odgłosy. Trzask palących się drzew, strzelanina, pękające szkło, rozdzierające krzyki, cichy płacz zagubionego dziecka.

Znał dobrze tę wieś, każdy dom, każdego człowieka. Wiedział, że tuż za wzniesieniem, przez które wiodła ścieżka, znajduje się rzeka. Mógł przedzierać się przez ogień, raz po raz, bez obawy, że coś mu się stanie. Wieś była częścią jego samego, wytworem jego umysłu, a on zjawiał się tu noc w noc, mimo że ze wszystkich sił bronił się przed tym snem. Dopadał go jednak, zasysając nieuchronnie w piekielną otchłań, tak jak ogień nieuchronnie pełzł w kierunku ciężarówki stojącej na skraju placu, i chwytał ją w swoje szpony.

Jego uwagę przykuł przeraźliwy krzyk. Odwrócił się i zobaczył kilkunastoletnią dziewczynę wybiegającą z płonącego budynku. Belka stropowa pękła z trzaskiem i runęła w dół. Jeff widział to w zwolnionym tempie. Postąpił krok do przodu, potem dwa. Wyciągnął rękę do dziewczyny i ona wyciągnęła do niego ręce. Uniosła powoli, boleśnie powoli, głowę, aż ich wzrok się spotkał. Otworzyła usta – z jej piersi wyrwał się przeraźliwy, rozdzierający serce krzyk.

Rzuciła się jak opętana do ucieczki i zaczęła biec w kierunku rzeki. Belka stropowa zwaliła się na ziemię, o włos od uciekającej dziewczyny. Jeff ruszył w pogoń. I wtedy zorientował się, że wszyscy mieszkańcy wsi umykają przed nim. Machali rękami i krzyczeli, jakby groziło im z jego strony niebezpieczeństwo większe niż ogień.

Przeszył go lodowaty chłód. Nie mógł się powstrzymać i poszedł w stronę rzeki, w stronę małego jeziorka, napełnianego wodą z rwącej rzeki. Ogień szalał wokół, ale jego płomienie się nie imały.

Ludzie umykali przed nim z krzykiem. Raptem nadbiegła matka z małym dzieckiem na ręku. Dzieciak rozpłakał się, gdy zobaczył Jeffa i wtulił twarz w szyję matki.

Ludzie rozbiegli się we wszystkich kierunkach, aż w końcu Jeff został sam. Stał nad brzegiem jeziorka. Nie mógł się powstrzymać, by nie przejrzeć się w wodzie. Uklęknął i czekał, aż rozejdzie się dym, żeby spojrzeć na swoje odbicie.

I wtedy zrozumiał, dlaczego ludzie uciekali od niego, krzycząc z przerażenia. Nie był człowiekiem. Zamiast twarzy miał metalową maskę, jak robot. Był kupą martwego żelastwa. Buchające wszędzie płomienie lizały go, ale nie były mu w stanie zrobić żadnej krzywdy. Nawet ich nie czuł. Nie mógł się poparzyć, czy doznać jakichkolwiek innych obrażeń. Mógł tylko wzbudzać strach…


Jeff obudził się zlany zimnym potem, jak co noc, kiedy śnił mu się jego koszmarny sen. Gdy się ocknął, od razu się zorientował, gdzie jest i co się zdarzyło. Wiedział też, że teraz przez kilka godzin nie uśnie.

Wstał z łóżka i wciągnął dżinsy i podkoszulek. Wyszedł z sypialni, by jak zawsze w takich razach snuć się po domu do świtu. Wokół panowała cisza, był sam w ciemnościach. Starał się nie myśleć o tym, co mu się śniło, ale jak zwykle bez skutku. Wiedział, co oznacza jego sen – że nie uważa się za człowieka. Ze jest jedynie o włos lepszy od niszczycielskiej maszyny. Co z tego, że rozumiał, jakie jest przesłanie snu, skoro nie potrafił się od niego uwolnić.

W korytarzu wyczuł jakiś dziwny zapach. Czuło się, że w domu są goście.

Nie potrafił się powstrzymać, aby do nich nie zajrzeć. Drzwi od pokoju Maggie były uchylone. Przyjrzał się małej przez szparę.

Spała na środku podwójnego łóżka, w otoczeniu sterty pluszowych zwierzątek, tak że prawie jej nie było widać. Leżała zwinięta w kłębek, z kołdrą nasuniętą na nos, oddychając głośno i miarowo. Czarne loczki zsunęły jej się na policzek.

Jeff przypomniał sobie jej bezgraniczną ufność, beztroski śmiech, zachwyt nad telefonem w samochodzie. To czarujące dziecko, pomyślał. Spostrzegł, że jeden z jej puchatych kotków spadł na podłogę. Wszedł na palcach do pokoju i położył przytulankę z powrotem na łóżku. Wiedziony jakąś pokusą, przeszedł przez łazienkę do pokoju Ashley. Jej sen nie był taki spokojny jak jej córki. Kręciła się pod przykryciem. Miała lekko zarumienione policzki, ale gdy dotknął jej czoła, stwierdził, że nie ma gorączki.

Kim była ta kobieta, bez żadnej bliskiej rodziny, żyjąca w tak trudnych warunkach? Zdążył się zorientować, że jest bystra i zdolna. Co takiego wydarzyło się w jej życiu, że zdana jest teraz na jego łaskę?

Ponieważ nikt nie mógł mu odpowiedzieć, opuścił pokój i poszedł na dół. Podszedł do okna w salonie i zapatrzył się w noc. Po raz pierwszy, odkąd wprowadził się do tego domu, nie był sam. Co za dziwne uczucie. Nikt go tu nie odwiedzał. A już z pewnością nikt nie spędzał u niego nocy. Jeżeli w jego życiu pojawiały się kobiety, Jeff by wał u nich. Miał zwierzęcy instynkt chronienia swojego terytorium. A mimo to zaprosił Ashley i jej córeczkę do siebie. Co to miało znaczyć?

Zadawał sobie pytania, które pozostawały bez odpowiedzi. Przeszedł do gabinetu i włączył komputer. Ashley Churchill intrygowała go. Dlatego zamierzał zebrać interesujące go informacje, za pomocą specjalnych programów i poufnych danych. Był przekonany, że dzięki temu Ashley stanie się dla niego zwyczajną kobietą i wreszcie przestanie sobie nią zaprzątać głowę.

Загрузка...