Prolog
Chłopiec stoi w mroku i wodzi wzrokiem po około trzydziestu twarzach. Należą do innych dzieci, większość z nich jest w jego wieku. Dni smutku ledwo się skończyły, niemal wszystkie twarze noszą ślady białej farby; tylko kilkoro dziewcząt przewiązało jeszcze włosy na znak żałoby. Nie znały innego sposobu, by okazać uczucia. A teraz to...
Patrzy na nich spokojnie. Pochodzą z różnych klanów i szczepów, ale we wszystkich są najstarsi i przez ostatnie lata stali się przywódcami reszty.
– Straciliśmy większość młodych wojowników – zaczyna i obserwuje, żadna twarz się nie krzywi, w żadnych oczach nie zapala się sprzeciw. – Plemiona będą przez wiele lat słabe, a jednak zrobiły to, co zrobiły.
Zaciska dłonie, aż paznokcie wbijają mu się w skórę.
– Gdybym mógł, zabiłbym ich. Spalił wozy, wyrżnął wszystkie ich konie, żeby patrzyli na to i płakali. Zdrajcy... przeklęci...
Brakuje mu słów, więc spluwa na ziemię i rozciera plwocinę stopą.
– Od dziś będę wojownikiem Klanu Złamanego Kła. – Takie słowa w ustach dziesięcioletniego chłopca mogłyby wywołać uśmiech, gdyby nie jego oczy. – Będę w bitwie nosił ozdoby mojego wuja i jeździł konno. Nazywam się Amureh.
Kiwają głowami. Gdy skacze się głową naprzód z urwistego brzegu do rzeki, nie można zatrzymać się w locie.
– Wuj powiedział, że dostaniemy część ich ziem. A jeśli spróbują na nie wrócić... Będę czekał.
Wyjmuje nóż i głęboko nacina wnętrze prawej dłoni. Zaciska pięść i wygląda to tak, jakby wyciskał krew z powietrza.
– Zostanie blizna. – jedna z dziewczynek patrzy na niego z uwagą.
– Wiem. I za każdym razem, gdy zacisnę dłoń na broni, będę pamiętał. Rozumiesz?
– Tak.