Tej nocy, wkrótce po dwunastej, dziwny stwór znów wyszedł z wody. Trudno było dostrzec cokolwiek — nie pomagała nawet lornetka teatralna — ale ze swojego punktu obserwacyjnego Willy odróżnił na ciemnym tle poruszającą się wolno plamę całkowitej czerni. Przez chwilę to coś trwało w bezruchu, po czym schowało się za zabudowania gospodarcze. Wysoko, na swoim maleńkim poddaszu, Willy dygotał z podniecenia.
Czekał długo wytężając słuch, aż wreszcie doszło go słabe rytmiczne łomotanie, w którym było coś niepokojąco znajomego i które po kilku sekundach ucichło. Wkrótce potem czarny kształt, i tym razem poruszający się z męczącą powolnością, zjawił się ponownie i wśliznął do wody.
Kiedy znikł, Willy rozmyślał czas jakiś nad tym, co zobaczył i usłyszał, a następnie położył się w dalszym ciągu nie mogąc skojarzyć z niczym znajomego dźwięku. Zapadł w głęboki sen.
Nazajutrz rano zwykła bieganina na Ridgeway Street została spotęgowana przez fakt zniknięcia Desa Martina. Martin był taksówkarzem, człowiekiem spokojnym i pracowitym, nie z tych, co to porzucają rodziny. Kiedy wiadomość dotarła do Willy'ego, chłopak uprzytomnił sobie, że Martin wracał zwykle do domu właśnie nad rzeką. Uświadomił sobie, także poniewczasie, że hałas, który słyszał, to łomot zamykanych przez Martina naderwanych drzwi jego wynajmowanego garażu. Pamiętając, ile razy wyrzucano go z taksówki, kiedy sobie tam zasiadał w czasie posiłku Martina, Willy zachował milczenie. I tak nikt by nie zwrócił uwagi na to, co mówi, chociaż Willy — obdarzony silniejszą intuicją, jak wszyscy ludzie nietuzinkowi — wiedział, że Des Martin musiał spotkać wodnego stwora.
Główne lektury Willy'ego od czasów udręk szkolnej ławy stanowiły opowieści grozy w komiksach. I naprawdę, często marzył, żeby żyć w świecie obrazków, gdzie każdy jego problem mógłby być rozwiązany przez jedno pociągnięcie pędzla artysty, gdzie wszystko jest jednowymiarowe, proste i barwne, i gdzie wszelkie źródła zagrożenia są jasno określone i zrozumiałe. Zawsze żywił wewnętrzne przekonanie, że w świecie nocy kryje się wiele potworów, i wobec tego nie był ani zaskoczony, ani przerażony swoim odkryciem, że w zanieczyszczonych wodach rzeki żyje jakaś obca niebezpieczna istota.
Było jednakże coś, co go w tym wszystkim niepokoiło: jak mianowicie — rozmyślał — tak wolno poruszające się stworzenie mogło się zbliżyć do człowieka tak żywego jak Des Martin na tyle, by z nim zrobić to… co zrobiło? Prawda, że nad rzeką panuje mrok, ale trudno sobie wyobrazić, żeby Des podszedł do krwiożerczej bestii bezwolnie jak jagnię prowadzone na rzeź, i dał się pożreć. W dzikim, ale skromnym rezerwacie swojej wyobraźni Willy nie znalazł odpowiedzi na to pytanie. Spędził więc wiele godzin na rozpatrywaniu przeróżnych wariantów śmierci Desa Martina chichocząc od czasu do czasu, kiedy stanęła mu przed oczyma jakaś szczególnie spektakularna wizja.