Willy odwrócił się i przeszedł przez mieszkanie zdejmując po drodze marynarkę. Zaatakował zewnętrzne ściany składu z zaciekłością, która zadziwiła całą rodzinę; bryzgał wapnem po nierównej cegle długimi, łukowatymi pociągnięciami nie zważając na ubranie. W dwie godziny później robota była skończona i Willy, obolały, cały w pęcherzach, złapał marynarkę. Kiedy wychodził przez kuchnię, Jack usiłował go namówić, żeby usiadł i coś zjadł, ale Willy z pucołowatą twarzą mokrą od potu, usunął go z drogi.
Znalazłszy się na zewnątrz, na Ridgeway Street, zatrzymał się gwałtownie. Było ciemno!
Było ciemno i pusto na ulicy, a w dole, nad rzeką, mrok wydawał się nabrzmiały straszną groźbą.
Willy zastanawiał się, czy nie wrócić w bezpieczne zacisze domu. Ale w tej sytuacji list zostanie wysłany dopiero nazajutrz; tym samym na policję dotrze pojutrze, a wtedy może być już za późno. Zaczerpnął nerwowo tchu i pobiegł w górę oddalając się od rzeki, potem zaś skręcił w prawo, w główną ulicę, i pognał ile sił w nogach usiłując sobie przypomnieć, gdzie się znajduje najbliższa poczta.
Nagle w ciemności pierwszej przecznicy na prawo, równoległej do Ridgeway, zobaczył skrzynkę pocztową. Z piskiem radości wyciągnął z kieszeni zmiętą kopertę, dopadł jednym susem skrzynki i wepchnął list do otworu.
Poniewczasie jednak przypomniał sobie, że nigdy w tym miejscu nie widział skrzynki pocztowej.
Poniewczasie uświadomił sobie, że prawdziwy potwór z komiksowej opowieści grozy może przybrać dowolną postać, zamieniając się w co chce.
A już zupełnie poniewczasie poczuł gorący oddech wydobywający się z podługowatej paszczy, która łapczywie zamknęła się na jego nadgarstku.