9

Czas szybko płynął i zanim się Kate zorientowała, nadeszła pora wyjazdu Betsy do college’u. Dwa kufry z jej rzeczami wysłali tydzień wcześniej i teraz pozostało jedynie zatargać dwie wielkie walizy do samochodu i odwieźć Betsy na lotnisko. Kate pomyślała, że pożegnanie będzie okropne. Rozpłaczę się jak beksa, zupełnie jak wtedy, kiedy po raz pierwszy odprowadzałam ją do przedszkola.

Wszyscy zebrali się już na ganku – Della, Donald na swym wózku inwalidzkim, Ellie i jej dwie koleżanki.

– Co ją zatrzymało? – mruknęła Kate.

– Prawdopodobnie się stroi – zauważył Donald z uśmiechem.

Kate nic nie powiedziała. W chwilę później drzwi otworzyły się akurat wtedy, kiedy przed domem zatrzymała się taksówka. Kate ogarnęła fala paniki.

– Co tu robi taksówka?

– Wezwałam ją, mamo – powiedziała spokojnie Betsy. – Uważam, że tak będzie najlepiej. Rozczulisz się zbytnio i wprawisz mnie w zakłopotanie. Chcę tego uniknąć. Nic mi nie będzie. Nie martwcie się.

– Ależ… uzgodniliśmy… zamierzałam cię odwieźć… Och, Betsy, dlaczego to zrobiłaś?

– Powiedziałam już: uważam, że tak będzie najlepiej.

Nie było uścisków ani pocałunków. Betsy skinęła im i zeszła ze schodów, niosąc walizki. Nie obejrzała się, nie pomachała im drugi raz.

– Będę pisała i co tydzień dzwoniła – krzyknęła za nią Kate.

– Nie śpiesz się z powrotem! – wrzasnęła Ellie.

– Ellie!

– Przepraszam, mamo. Wymknęło mi się. – Roześmiała się Ellie. – No to do zobaczenia. Idę na mecz popatrzeć na chłopaków. O wpół do czwartej mam próbę kibicowania, więc mogę się spóźnić na kolację. Kate osunęła się na stopnie i spojrzała na Dellę oczami pełnymi łez.

– Nie mogę uwierzyć, że Betsy to zrobiła. Uzgodniłyśmy, że zabiorę ją na lotnisko. Rozpłakałabym się, ale nie zrobiłabym z siebie przedstawienia ani nie wprawiłabym jej w zakłopotanie. Pojechała taksówką! Tak, jak Patrick. Mój Boże, gdzie popełniłam błąd?

Della usiadła i objęła Kate.

– To jeszcze jedna rzecz, przez którą musisz przejść, Kate. No, wstawaj i chodź ze mną i Donaldem do kuchni. Napijemy się kawy i zjemy po kawałku mojego placka z ananasem. Potem Donald przejrzy razem z tobą plan działalności firmy. Betsy sobie świetnie poradzi, Kate. Może usamodzielnienie się będzie dla niej najlepszą rzeczą. Zamieszka w Nowym Jorku, będzie uczęszczała na uniwersytet, zaprzyjaźni się z kimś. Wróci do domu na Gwiazdkę zupełnie odmieniona. Będzie zmuszona do współdziałania z innymi studentami. I nie zapominaj, że zamieszka ze współlokatorką. Wierz mi, wszystko odmieni się na lepsze – pocieszała ją Della.

– Dosyć! – zagrzmiał Donald. – Zdaje się, że mieliśmy się napić kawy i zjeść coś słodkiego!

– Oczywiście – powiedziała Kate drżącym głosem. – Już w porządku. Proszę o podwójną porcję placka. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, Dello, że jeśli Ellie zaliczy podczas wakacji dwa przedmioty, to we wrześniu też wyjedzie do college’u? Zostanę wtedy zupełnie sama.

– Nie chcę słuchać takich rzeczy – burknął Donald. – Póki my tu jesteśmy, nie będziesz sama. Nie zapominaj, że tworzymy rodzinę.

– Och, Donaldzie, dziękuję ci. Codziennie dziękuję Bogu za to, że zesłał mi ciebie i Dellę. Tyle wam zawdzięczam.

– Niczego nam nie zawdzięczasz. Gdyby nie ty, nie poznałbym Delli i nie poślubiłbym jej. Nie zyskałbym nowej rodziny. Uważam, że jesteśmy kwita. Czy teraz możemy wreszcie wziąć się do jedzenia tego cholernego placka?

– Tak jest! – powiedziała Kate, salutując zgrabnie.

Podczas kolacji panowało ożywienie, ale było ono wymuszone. Napięcie minęło dopiero, kiedy Ellie oświadczyła:

– No więc dobra, będzie mi brakowało jej krzywego spojrzenia, które mi rzucała przez stół. I tego, że wiecznie okupowała łazienkę. Może nawet napiszę jej o tym w liście.

Kate uśmiechnęła się, o co właśnie chodziło Ellie.

– A teraz, mamo, bierzmy się do roboty. Pomogę Delli pozmywać, byś mogła porozmawiać z Donaldem. Ale będę się wam pilnie przysłuchiwała. Pamiętaj, znam się na cyfrach i wkrótce zostanę biegłą księgową. Jeśli zdam egzamin.

– Będziesz najlepszą biegłą księgową w całej Kalifornii – oświadczył z przekonaniem Donald.

Kate rozłożyła papiery na kuchennym stole.

– Oto plan mojego przedsięwzięcia – zaczęła. – Mam tu wszystkie wymagane dokumenty z Zarządu Drobnej Przedsiębiorczości. Upatrzyłam sobie dwa miejsca, gdzie mogłabym wynająć biuro, jeśli oczywiście udzielą mi kredytu. Czynsz w obu przypadkach jest rozsądny. Jedno biuro jest trochę mniejsze, ale jeśli firma się rozwinie, mogę potrzebować więcej miejsca. Odwiedziłam trzy składy, zajmujące się sprzedażą używanych mebli biurowych, oferują umiarkowane ceny. Jestem również w kontakcie z drukarnią, wiem, gdzie zdobyć po dobrej cenie spisy stałych odbiorców przesyłek pocztowych. A mój szef powiedział, że będzie polecał mnie swym klientom, potrzebującym wstępnych szkiców. Co o tym myślisz, Donaldzie? – spytała z niepokojem Kate.

– Panienko Kate, myślę, że to ma ręce i nogi. Należysz do typu ludzi, którym Zarząd Drobnej Przedsiębiorczości chętnie pomaga, nie zaszkodzi im też napomknąć o kapitanie Starze. W pierwszym roku, dopóki nie zyskasz stałej klienteli, ciężko ci będzie spłacać pożyczkę. Musisz część kredytu wykorzystać na spłatę poszczególnych rat, ale później możesz to sobie wyrównać. Podchodzisz do sprawy bardzo rozważnie. Kredytodawcy to lubią. Odmawiają tym, którzy dają się ponieść fantazji.

– Zrobiłam tak, jak mi radziłeś. Ellie przygotowała cyfry. Jeśli obydwoje uważacie, że wszystko w porządku, w poniedziałek rano wysyłam dokumenty. Jeszcze zanim otrzymam wiadomość od Zarządu Drobnej Przedsiębiorczości, sprawdzę, czy nie uda mi się pozyskać kilku klientów. Odłożyłam dość pieniędzy, by kupić jeden spis stałych odbiorców przesyłek pocztowych. Jestem w stanie zagwarantować przyzwoity druk. Jeśli mi odmówią kredytu, będę pracowała w domu. Podczas ładnej pogody mogę wystawić stół kreślarski na taras od strony ogrodu. Trzymajcie za mnie kciuki.

– „Biuro rysunków architektonicznych Kate Starr” – powiedziała Ellie, tańcząc w kuchni. – Prosty biało – czarny szyld będzie pięknie wyglądał, mamo. Czy zaznaczysz na nim:,.Przed” i „Po”?

– Nie. Klienci wiedzą, że robię jeden rysunek według projektu, przed rozpoczęciem prac, a potem szkic ostateczny. To zrozumiałe samo przez się. Słuchaj, Ellie, bardzo długo będziemy musiały żyć niezwykle oszczędnie. Chcę rozwinąć interes, więc wszystkie zyski zamierzam inwestować w firmę.

– Nie martw się o mnie, mamo. Pod koniec września zaczynam pracę na niepełny etat w supermarkecie, ale potrafię pogodzić naukę i pracę. Na randki będę się umawiała tylko w sobotnie wieczory. Nie ma problemu. – Zachichotała.

– Zgoda, ale pod warunkiem, że nie skończy się to kłopotami w szkole – powiedziała Kate.

– Czy starczy ci pieniędzy na czesne? – spytała niespokojnie Ellie.

– Starczy. Poza tym to moje zmartwienie, a nie twoje. Kiedy się urodziłyście, razem z waszym tatą wykupiliśmy wam polisy ubezpieczeniowe. Powinna ci wystarczyć przynajmniej na dwa lata, jeśli będziesz pracowała, by mieć pieniądze na bieżące wydatki, tak jak zamierza to uczynić Betsy. Do tego czasu firma powinna zacząć przynosić zyski i będzie nam łatwiej. Jeśli mój zamysł się nie powiedzie, znajdę sobie pracę i wezmę pożyczkę na czesne.

Kate otrzymała odpowiedź o przyznaniu jej kredytu przez Zarząd Drobnej Przedsiębiorczości w połowie grudnia. W stanie euforii wynajęła biuro i zajęła się jego urządzaniem. Chciała uruchomić działalność drugiego stycznia.

– To będą cudowne święta! – powiedziała uszczęśliwiona do Delli i Donalda, kiedy siedzieli we trójkę w kuchni. – Kupimy wysoką, pachnącą choinkę i ją przystroimy. Będziemy piekły i gotowały, kupimy prezenty, nic kosztownego, zwykłe drobne dowody pamięci. Przyjedzie Betsy i znów będziemy w komplecie. Nie mogę uwierzyć, że mi się udało. Szkoda tylko, że Patrick nie może dzielić naszego szczęścia.

– Możesz zaprosić tego miłego Charliego Clarka – rzucił półgębkiem Donald.

– Nie mogę. W lutym się żeni. Mówiłam wam, że to tylko znajomy. Zawsze rozmawialiśmy jedynie o jego ukochanej i Patricku. Podobnie, jak z Carpenterem i Douglasem Withersem. To są tylko znajomi.

– Do czasu – zauważyła kwaśno Della.

– Nie, Dello. Nie należę do tego typu osób. Dopóki rząd Stanów Zjednoczonych nie poinformuje mnie, że Patrick nie żyje, nadal jestem mężatką. Patrick wciąż figuruje na liście zaginionych. Poza tym nie spotkałam nikogo, kto wzbudziłby we mnie choćby najmniejsze zainteresowanie. Mam dwie córki, którym muszę zapewnić wyższe wykształcenie, i interes do rozkręcenia. W moim życiu nie ma miejsca na mężczyznę.

– Skoro tak twierdzisz – powiedziała Della.

Kate roześmiała się.

– Właśnie tak twierdzę.

Niestety pogodny nastrój Kate trwał krótko. Jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniła Betsy.

– Jak się masz, skarbie? – powitała ją Kate, uradowana. – Słyszałam, że macie śnieg w Nowym Jorku… Tak, są wszyscy, właśnie jemy kolację. Mam wspaniałą nowinę… O, ty też masz wspaniałą nowinę? No to zamieniam się w słuch!

Wszyscy przestali jeść, obserwując Kate.

– Nie przyjedzie na święta do domu – mruknęły jednocześnie Della i Ellie.

– Wiedziałem o tym – powiedział Donald.

– Betsy, jeśli jesteś pewna, że tego chcesz, proszę bardzo. Tylko akurat jest trochę krucho z pieniędzmi. Mogę ci posłać pięćdziesiąt dolarów, ale… Nie, nie jestem sknerą! Powiedziałam ci, że chwilowo jest krucho z pieniędzmi. Co miesiąc pierwszego wysyłam ci czek. Poza tym musiałam ci kupić bilet na samolot. Nie wiem, czy odzyskasz pieniądze, pamiętaj tylko, Betsy, że jeśli zwrócą ci za bilet, pieniądze te będą ci musiały wystarczyć na styczeń i luty… Przykro mi, że tak to odbierasz. Wątpię, byś musiała głodować, bo opłaciłam ci pokój i jedzenie… Dziękuję, Betsy, tobie też życzę wesołych świąt.

– Betsy nie przyjedzie do domu na święta – powiedziała bezbarwnie Kate, kiedy wróciła do stołu. – Wybiera się do Bostonu, by spędzić Boże Narodzenie z rodzicami swej współlokatorki. Powiedziała, że ojciec jej koleżanki był pilotem w Wietnamie. Udało mu się stamtąd szczęśliwie powrócić. Podobno kiedyś spotkał Patricka. Zrozumiałe, czemu Betsy chce do nich jechać.

– Cóż, za trzy, cztery miesiące Wielkanoc – powiedziała Ellie, grzebiąc widelcem w talerzu. – Potem jest przerwa wiosenna.

Kiedy tylko skończyła jeść, odeszła od stołu, uścisnąwszy przedtem mocno matkę. Tylko Della dostrzegła łzy w oczach dziewczyny. Kate zaniosła swój talerz do zlewu. Odwróciła się.

– Słuchajcie, wszystko w porządku. Chyba od samego początku wiedziałam, że Betsy nie przyjedzie do domu na święta. Nie przyjedzie również na Wielkanoc.

– Nie powiedziałaś jej nawet o pożyczce i…

– Napiszę do niej list po świętach lub w styczniu. Niezbyt się ostatnio interesuje tym, co robię. Jeśli chcecie już iść do domu, mogę sama posprzątać po kolacji.

– Gdybyś przyniosła drew, Kate – powiedział Donald – rozpaliłbym w kominku. Jest jeszcze kilka rzeczy, które mogę sam zrobić, a jedną z nich jest rozpalanie ognia.

Kate pochyliła się, by pocałować jego pomarszczony policzek.

– Zdaje się, że ostatnio nie mówiłam ci, jak bardzo cię kocham i jak jestem wdzięczna za twoją pomoc i wsparcie. Przepraszam, że nie powtarzam tego częściej, Donaldzie. Chciałabym uczynić dla ciebie coś szczególnego.

– Odnieś sukces w interesach. Na czas doprowadziliśmy cię do tego miejsca. Reszta zależy od ciebie. Daj z siebie wszystko, Kate. My zadbamy, żeby Ellie niczego nie brakowało.

Po policzkach Kate popłynęły łzy.

– On nie wróci, prawda, Donaldzie?

– Obawiam się, że nie, Kate. Niechętnie to mówię, ale uważam, że powinnaś wywrzeć nacisk na rząd, by ci udzielił konkretnej odpowiedzi. Narób szumu, ale takiego, żeby usłyszano cię aż w Waszyngtonie. Albo powiedz mnie, co trzeba zrobić. Zacznij, a ja będę kontynuował. Sądzę, że już wystarczająco długo czekałyście na informacje o kapitanie Starze.

– Masz rację – zgodziła się smutno Kate.

– Zuch dziewczyna! Sprawimy, że będą trzęśli portkami ze strachu. Obiecuję ci.

– Donaldzie, są dni, kiedy nie pamiętam, jak wyglądał Patrick. Muszę wyciągać jego zdjęcie. Potem ogarnia mnie poczucie winy. Kiedy indziej w ogóle o nim nie myślę. Mam wrażenie, jakbym go zawodziła, jakbym nie robiła tego, co do mnie należy.

– Kate, chcesz, żebyśmy zostali z tobą dziś wieczorem? – spytała Della.

– Nie, dosyć już dla mnie zrobiliście. Nic mi nie będzie. Naprawdę.

– Zabrzmiało to tak, jakbyśmy mieszkali kilometry stąd. A przecież nasz dom jest zaraz za rogiem – mruknęła Della. – Wyglądasz mizernie. Może złapałaś jakiegoś wirusa, akurat panuje grypa.

– Czuję się świetnie. Chciałam, żeby te święta były… och, sama nie wiem, w jakiś sposób wyjątkowe. Rozumiecie, uruchamiam firmę, rozpoczynam samodzielną działalność. Oczywiście z waszą pomocą – dodała pośpiesznie Kate.

– Wolnego – wtrącił Donald. – Wszystkiego tego dokonałaś sama. My jedynie cię wysłuchiwaliśmy i wspieraliśmy. Nie dziękuj nam za coś, co zrobiłaś sama. Nigdy nie umniejszaj swoich osiągnięć.

Kate uśmiechnęła się smutno.

– Patrick by oniemiał, gdyby się o tym dowiedział. Chyba zawsze uważał, że jestem za głupia, by stać się kimś więcej, niż żoną i matką. To mi nie dawało spokoju. Jest… był taki zdolny. Zawsze się przy nim czułam jak ktoś gorszy. Zawsze rozpaczliwie pragnęłam być częścią tego, co robił, chciałam przynajmniej rozumieć to, czym się zajmował. Kiedy go prosiłam, by mi coś opowiedział o swojej pracy, zaczynał nawet mi coś tłumaczyć, ale gdy sobie uświadomił, że to ja zadałam mu pytanie, uśmiechał się drwiąco i mówił: „Kate, nawet za milion lat nie zrozumiałabyś tego. Lepiej upiecz chleb albo uszyj firanki, bo na tym się znasz”. Miał rację, nie zrozumiałabym, ale nazajutrz mogłabym odszukać w słowniku wszystkie trudne wyrazy, dowiedzieć się czegoś więcej, by móc z nim rozmawiać o tych sprawach. Nigdy jednak nie dał mi szansy. Zbyt łatwo się poddałam.

Naprawdę bolało mnie, że uważał mnie za głupią. Nie musiał tego mówić głośno, widziałam to w jego zachowaniu.

– Nieważne, co mu się wydawało, Kate – powiedział Donald. – Dowiodłaś, że jesteś kobietą, która potrafi coś samodzielnie osiągnąć. Jesteśmy z Dellą tacy z ciebie dumni, że mało nie pękniemy. Gdyby kapitan tu był, też byłby z ciebie dumny. Pokonałaś wielką górę, by dotrzeć do tego miejsca. Osiągniesz sukces w interesach. Betsy wróci do ciebie, kiedy wypali się w niej cała ta złość i ból. A na razie żyj swoim życiem i nie trać nadziei – powiedział Donald i mruknął: – Nie wiedziałem, że jestem taki wygadany.

– Ciągle ci powtarzam, że jesteś gadułą – oświadczyła Della z miłością w głosie, szczypiąc męża w ucho.

– Wiecie, że oboje was kocham – wyznała Kate łamiącym się głosem. Kate i Della przyniosły drew, a Donald rozpalił ogień w kominku.

Kiedy Della i Donald się pożegnali, Kate rozsiadła się przed ogniem. Pomyślała, jak wiele zawdzięcza Delli i Donaldowi. Prawdopodobnie życie swoje i swoich dzieci. Płaciła Delli grosze za gotowanie i sprzątanie. Dzięki niskiemu czynszowi, pobieranemu przez Donalda, mogła odłożyć pieniądze na czesne Betsy. A i tak ciągle było mało. Na początku lata siedziała akurat za kuchennym stołem, zastanawiając się nad swymi finansami, nad tym, jak żonglować pieniędzmi, komu nie zapłacić, by Betsy mogła pójść do szkoły, którą sobie wybrała, kiedy przyszli Della i Donald. Donald trzymał w ręku książeczkę bankową. Wręczył ją Kate. Wszystkie wpłaty były identyczne – jej comiesięczne czynsze. Grubym, urywanym głosem oświadczył:

– Delli i mnie nic z tych pieniędzy. Leżą na koncie i się marnują. Mam emeryturę i czynsze z dwóch innych domów. Byłoby nam miło, gdybyś wykorzystała te pieniądze na college Betsy.

– Chcemy tego, Kate – dodała Della. – Czujemy się jak jej dziadkowie, a dziadkowie zawsze pomagają wnukom. To nie jest pożyczka, dajemy ci te pieniądze. Jeśli ci to nie odpowiada, możemy to nazwać pożyczką, oddasz nam, kiedy będziesz bogata.

Boże, ale tamtego dnia płakała – nie, raczej ryczała jak bóbr.

Później przypomniała sobie swoich rodziców, mieszkających w New Jersey. Poprosiła ich o pożyczkę, ale jej odmówili. Interesy kiepsko szły, musieli się opiekować dziadkami. Rozpłakała się odkładając słuchawkę. W ciągu dziesięciu lat widzieli się tylko raz. Nigdy nie pisali, nie dzwonili. Z czasem też przestała dzwonić i pisać.

Kate poszła do kuchni po swój notes z adresami. Trzymała go w szafce, w której przechowywała kawę i herbatę. Wyjęła notatnik i odszukała numer Billa Percy’ego. Nie przejmując się tym, że jest dziesiąta wieczorem, zadzwoniła, przedstawiła się, wymienili grzecznościowe formułki. Potem wzięła głęboki oddech i przystąpiła do rzeczy.

– Bill, chciałam uzyskać aktualne dane o losie swojego męża. Minęło jedenaście lat. Rząd z pewnością ma mi coś do przekazania. Jeśli Patrick nie żyje, chcę o tym wiedzieć, by zamówić mszę w jego intencji. Muszę wiedzieć. Nie jestem już tamtą słabą kobietą, jak wtedy, kiedy się ostatni raz widzieliśmy. Wiem, czego chcę. I się nie ugnę.

– Zupełnie, jakbym słyszał Elizabeth, Kate. Zdaje się, że obie dążycie do jednego celu, choć różnymi drogami.

– Jaka Elizabeth? O kim mówisz? – powiedziała Kate nie kryjąc irytacji, pewna, że Percy chce ją zbyć, tak jak to robił w przeszłości.

– Daj spokój, Kate – powiedział nieszczerze. – O Elizabeth Starr, twojej córce. Chcesz mi wmówić, że nie wiesz o jej zaangażowaniu w działalność rozmaitych grup, do których wstąpiła po wyjeździe na wschodnie wybrzeże?

– Nie, nie wiem, w co jest zaangażowana. Ale nawet jeśli, to co z tego? Przynajmniej coś robi. Coś, co powinieneś robić ty i twoi przełożeni, by dostarczyć mnie i takim jak ja wiadomości o naszych mężach. Żądam odpowiedzi i żądam jej natychmiast, do cholery!

– Chcesz, żebym coś wymyślił, by cię usatysfakcjonować? Nie mogę tego zrobić, Kate.

– W takim razie złóż oświadczenie, że mój mąż nie żyje, albo powiedz mi, że jest jeńcem wojennym. I nie obrażaj mnie twierdzeniem, że nie ma tam już jeńców wojennych. Wiem, że są.

– Kate, jest dziesięć po dziesiątej. O tej porze nic nie mogę zrobić. Zbliżają się święta. Wielu… funkcjonariuszy wyjechało na urlopy. Zadzwonię do ciebie za dzień, dwa.

– Daję ci dzień, dwa, ale ani godziny dłużej. I lepiej zadzwoń do mnie z jakimiś wiadomościami… informacjami, czymś konkretnym.

– Zrobię, co w mojej mocy – powiedział spokojnie Percy.

– Bill, tym razem to nie wystarczy. Tym razem będziesz musiał naprawdę coś zrobić. Dobranoc, Bill, i… wesołych świąt.

Kate nie miała pojęcia, czy lotnik też życzył jej wesołych świąt, bo odłożyła słuchawkę. Teraz wyprawa Betsy do Bostonu wydawała się mieć jakiś sens. Ogarnęło ją uczucie ulgi. Żadnym Billom Percym nie uda się zbyć Betsy, nie pozwoli im na to. Co niezbyt dobrze świadczy o mnie, pomyślała Kate.

Z ponurą miną wyciągnęła papier listowy i pióro i zaczęła układać list do prezydenta Stanów Zjednoczonych i do redaktora „New York Timesa”. Oba będą gotowe do wysłania, kiedy Percy zadzwoni do niej w piątek.

Właśnie skończyła pisać i siadała na kanapie, kiedy przyszła Ellie.

– Co słychać, mamo? – spytała, siadając na podłodze u stóp matki. Kate opowiedziała jej wszystko.

– Rety, założę się, że Betsy się czegoś dowie. Nikt nie jest w stanie jej powstrzymać. W tej konkretnej sprawie to nawet dobrze dla niej i dla nas też. Mamo, wierzysz, że tato wciąż żyje?

– Trochę tak, trochę nie. Gdyby twój ojciec żył, sądzę, że do tej pory miałybyśmy jakieś wiadomości. Wiem, że w to nie wierzysz. Zawsze byłaś realistką.

– Ciekawa jestem, jaki będzie, jeśli wróci. Jak zareaguje na nasz widok? Jesteśmy dorosłe. I spójrz na siebie, mamo, stałaś się elegancką, modną, światową kobietą. Masz zawód i uruchamiasz własną firmę. Poszłaś do szkoły, zrobiłaś dyplom. Nie wiedziałby, co o tym myśleć – zachichotała Ellie.

– Sądzę, że nie spodobałabym mu się – powiedziała smutno Kate.

– Och, mamo, mówisz jak Betsy. Naprawdę zamierzasz napisać te listy na maszynie i wysłać je?

– Z kopiami do wszystkich, którzy mi tylko przyjdą do głowy. Najwyższy czas, bym otrzymała odpowiedź, z którą mogłabym żyć. Twój ojciec powinien wreszcie spocząć w spokoju. Po prostu.

– Możemy to zrobić, mamo. Możemy mu sprawić pogrzeb, kupić miejsce na cmentarzu, postawić nagrobek i chodzić na jego grób. Nigdy nie zaglądałaś do rzeczy taty. W piwnicy wciąż stoją dwa metalowe pudła. Może należałoby… może powinnyśmy je pochować. W niedziele zanosiłybyśmy mu kwiatki, miałabyś gdzie pójść, gdybyś odczuwała potrzebę porozmawiania z tatą. Nie uważasz, że to dobry pomysł?

– Betsy nigdy się na to nie zgodzi.

– Według mnie została przegłosowana. To wyłącznie nasza sprawa. Nikt o tym nie musi wiedzieć.

– A jeśli… jeśli jakimś cudem twój ojciec jednak wróci? Co wtedy zrobimy? – spytała Kate.

– Wtedy usuniemy nagrobek, wykopiemy pudła i… i powiemy, że to Betsy nam kazała – powiedziała Ellie, wybuchając histerycznym śmiechem.

Kate uśmiechnęła się mimo woli.

– Uważam, że tato zrozumie – oświadczyła Ellie. – Słuchaj, nie musisz decydować teraz, ale styczeń to dobra pora na… na nowy start. Może… może zrobimy to między Gwiazdką a Nowym Rokiem? Wkroczymy wtedy w kolejny rok bez żadnego balastu. Zastanów się nad tym, dobrze?

– Oczywiście. No, moja panno, uważam, że powinnaś już być w łóżku, jutro musisz iść do szkoły.

– Czy chcesz, żebym przed pójściem na górę zaparzyła ci filiżankę herbaty?

– Nie, dziękuję. Też się wkrótce położę. Ellie, czy kiedykolwiek… czułaś się przeze mnie zaniedbywana, odnosiłaś wrażenie, że się o ciebie niewystarczająco troszczę? Czy uważasz, że powinnam robić dla ciebie coś więcej?

– Odpowiedź na wszystkie pytania brzmi: nie – powiedziała Ellie, obejmując matkę.

– Betsy jest innego zdania.

– Betsy oczekiwała, że będziesz nie tylko matką i ojcem, ale też jej niewolnicą. Gdyby mogła, chciałaby, żeby ci wyrósł z boku głowy telefon i żebyś sama stawiła czoło rządowi Stanów Zjednoczonych i całym Siłom Powietrznym. Mamusiu, zrobiłaś, co w twojej mocy. Pewnego dnia Betsy to zrozumie. A jeśli ten dzień nigdy nie nadejdzie, też jakoś to przeżyjemy. Dobranoc, mamo.

– Dobranoc, Ellie, smacznie śpij.

Kiedy została sama, dołożyła do kominka jeszcze jedno polano, a potem zwinęła się w kłębek na kanapie. Ile samotnych nocy przesiedziała w ten sposób, marząc i śniąc o tym, co było nierealne. Podczas większości owych nocy zasypiała zapłakana. Wspomnienia są cudowne, ale mogą również nieść zgubę. Nadszedł czas, by się ich pozbyć. Ellie miała rację, Nowy Rok to świetna pora na rozpoczęcie nowego życia.

Musiała podjąć jeszcze jedną decyzję, zanim zacznie rozważać plan Ellie. Musiała się zdobyć na rezygnację z żołdu Patricka i wnieść o wypłatę jego ubezpieczenia. Potrzebowała porady prawnika. Na nic by się zdało ogłosić, że Patrick nie żyje i nadal co miesiąc pobierać jego żołd. Musiała być konsekwentna. Pod zmęczonymi powiekami migały jej liczby. Wiedziała, że władze jej nie pomogą. To znaczy, że nie może liczyć na pieniądze z polisy ubezpieczeniowej męża. Musi się zdać wyłącznie na siebie. Mogę przecież wieczorami pracować jako kelnerka, powiedziała sobie. Zrobię wszystko, co trzeba, byleby już raz z tym skończyć.


* * *

Kiedy Kate, Donald i Della wchodzili w piątek o wpół do siódmej wieczorem do domu, akurat dzwonił telefon. Kate, zanim jeszcze podniosła słuchawkę, wiedziała, że to Bill Percy.

– Bill, jakie masz dla mnie wiadomości?

Percy odchrząknął.

– Nie mam dla ciebie nic nowego, Kate. Nie możemy uznać kapitana Starra za zmarłego, póki nie będziemy mieli jakichś konkretnych dowodów od władz wietnamskich. Twardo utrzymują, że w Wietnamie nie ma już jeńców wojennych.

– Patrick nie jest jeńcem, figuruje na liście zaginionych. Bill, gdzie jest mój mąż? Wy go tam wysłaliście, więc wy powinniście go odszukać. Przez jedenaście lat karmiliście mnie tą samą starą śpiewką. Mam już tego dosyć. Oddałam wam swojego męża, a teraz mi mówicie, że nie możecie go znaleźć, że nie macie żadnych danych. Cóż, oświadczam, że nie zostawię tak tej sprawy. Wyślę list do prezydenta, do wszystkich na świecie, jeśli będę musiała. Chcę wiedzieć, co się stało z ojcem moich dzieci, z moim mężem. Zajmujecie się wyłącznie tymi swoimi ściśle tajnymi bzdurami i kłamstwami, którymi nas karmicie. Aż trudno mi uwierzyć, jak niegodziwie potraktowaliście mnie i dziewczynki. To nie fair. Zostałyśmy odstawione do lamusa. Nie widzisz, że niszczycie nam życie?

– Kate, jak tylko będę coś wiedział, zadzwonię do ciebie. Życzę a wesołych świąt.

– Ty sukinsynu! – Kate zasłoniła usta ręką i odwróciła się do swych przyjaciół. – Przepraszam, nigdy w życiu tak nie zaklęłam. Ale wprawia mnie w taką… w taką wściekłość. Myśli, że mną zawładnął, że nic nie zrobię. Życzył mi wesołych świąt. Zrzuciłabym mu prosto na głowę dziesięciotonową skałę!

– Uspokój się, Kate, wiedziałaś, że to powie – odezwał się Donald.

– Łudziłam się nadzieją, Donaldzie. Boże, jak łudziłam się nadzieją – powiedziała smutno Kate. – Myślałam, że jeśli go postraszę, otrzymam najmniejszy choćby okruch informacji. Ale nikt się tym nie przejmuje. Dlaczego?

– Nie wiem. Jutro wyślij swoje listy. Byłem w kościele, nabożeństwo zaplanowane jest na dwudziestego siódmego grudnia na dziesiątą. Razem z Dellą wybraliśmy ładne miejsce i zamówiliśmy nagrobek. Znajomy facet przyjedzie rano i zawiezie pudła z rzeczami osobistymi Patricka na cmentarz. Zamierzasz je otworzyć?

– Nie sądzę, bym się na to zdobyła, Donaldzie. Nie, nie, nie zrobię tego. Nie chcę, żeby Ellie jeszcze ciężej to przeżywała. Zadzwoniłam do adwokata, którego mi polecił mój dawny szef, spotka się ze mną jutro. Jest weteranem wojny wietnamskiej. Stwierdził, że nic mi nie policzy za poradę, dacie wiarę? Powiedział… powiedział, że to dla niego zaszczyt wziąć udział w nabożeństwie w intencji Patricka, jeśli chcę, może wygłosić kilka zdań. Zgodziłam się wiedząc, że nie wyduszę z siebie ani słowa. Ktoś powinien coś powiedzieć, nie jakiś obcy pastor, którego Patrick nigdy nie widział na oczy. Uważam, że słusznie zrobiłam. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. A co wy myślicie?

– Uważam, że dobrze postąpiłaś – uznał Donald. Della skinęła głową.

– W takim razie ustalone. Nad grobem Patricka przemówi Nicholas Mancuso. Jest bardzo miły, spodoba się wam. Mówił to, co należało: że wie, jak się czuję, jak pracują faceci w rodzaju Percy’ego. Powiedział również: „Nie wierz w te ich bzdury, kilku naszych chłopców nadal tam przebywa”. Nosi bransoletkę z napisem „Zaginiony”, jak my wszyscy. Podniósł mnie na duchu. Stwierdził, że ten pogrzeb nimi wstrząśnie.

– Ellie pracuje do późna – wtrąciła się Della. – Może nie powinnam ci tego mówić, ale ten dzieciak wziął dodatkowe godziny, by móc ci kupić coś ładnego na Gwiazdkę. Nie wydaj mnie tylko, że wiesz, ani się na nią nie gniewaj za te dodatkowe godziny pracy.

– Dobrze, Dello. Nie spodziewam się wprawdzie żadnej poczty od Betsy, ale mimo to ciekawa jestem, czy przyśle nam kartkę z życzeniami?

– Przykro mi, Kate, ale jest tylko zwykła poczta.

Kate wysłała listy nazajutrz z samego rana. Nie łudziła się zbytnio, że prezydent Stanów Zjednoczonych lub redaktor poważnego „New York Timesa” odpowiedzą jej.

Jakoś przeżyła dni do Bożego Narodzenia, choć była przewrażliwiona, poirytowana i w złym humorze. Bardzo płakała, pakując rzeczy Patricka. Z własnej woli robiła to, co miliony ludzi robią po śmierci swych najbliższych.

– Może… może źle robię, Dello – zapytała zduszonym głosem. – Równie dobrze mogłabym umieścić te pudła w piwnicy. Nigdy do niej nie schodzę, nie musiałabym ich oglądać, ale wiedziałabym, że tam są. Nadal byłabym Kate Starr, żoną zaginionego kapitana Starra. Czy naprawdę słusznie postępuję?

– Jeśli chcesz zacząć wieść normalne życie, to robisz dobrze. A co ty czujesz? – spytała cicho Della.

Kate kopnęła pudło, stojące u jej stóp.

– Że robię dobrze i źle. Mój Boże, jeśli jakimś cudem Patrick wróci? Jak mu to wyjaśnię? Pomyśli… Boże, nie wiem, co sobie pomyśli… – Zgarbiła się niedostrzegalnie. – Ale obawiam się, że już za późno, by się wycofać.

Della poklepała Kate po ramieniu.

– Przed chwilą użyłaś właściwego słowa. To byłby cud, gdyby Patrick wrócił, a ostatnio cuda rzadko się zdarzają. Oboje z Donaldem uważamy, że jesteś dzielna i trzeźwo patrzysz na życie. A więc słusznie robisz. Idź teraz na górę się ubrać. Zniosę te rzeczy do piwnicy i włożę do starego kufra Donalda. W każdej chwili mogą się po nie pojawić.

Nie musiała Kate prosić dwa razy. Ellie siedziała na górze i kończyła się czesać.

– Jak wyglądam, mamo?

– Ślicznie, Ellie. Twój ojciec byłby… byłby taki… Och, nie potrafię dziś logicznie myśleć – powiedziała z roztargnieniem Kate. – Chodź do mnie do pokoju, porozmawiamy, kiedy się będę ubierała.

Ellie przyglądała się, jak matka wkłada ciemnobrązową wełnianą sukienkę z rozkloszowaną spódnicą. Ścisnęła się w talii złoto – brązowym plecionym paskiem, który Ellie zrobiła dla matki na obozie, kiedy miała jakieś dziesięć lat. Kate uczesała się, umalowała usta i nałożyła odrobinę różu na policzki. Na koniec okręciła szyję jasnopomarańczową apaszką.

– Musimy pamiętać, że to nie pogrzeb, tylko nabożeństwo. A może jednak pogrzeb? – spytała Kate gwałtownie.

– Przypuszczam, że trochę jedno, trochę drugie. Chowamy wszystko, co pozostało po tacie.

Kate ściągnęła pomarańczową apaszkę.

– Właśnie tak to traktuję. Tak, tak powinnyśmy o tym myśleć. Kiedy wrócimy do domu, będzie… będzie po wszystkim.

Możemy przez kilka dni sobie popłakać. A w Nowy Rok… wstaniemy i… i zaczniemy od początku. Nie wiem, co się zdarzy tego dnia… prawdopodobnie ogarnie nas smutek i… prawdopodobnie będziemy miały poczucie winy. Nie wiem czemu zawsze, kiedy myślę o waszym ojcu, czuję się winna. Potrafisz to wyjaśnić? Ellie potrząsnęła głową.

– Jeśli mi wolno snuć przypuszczenia, powiedziałabym, że to dlatego, że nadal żyjesz, podczas gdy tata zginął. Czas wychodzić, mamo.

Wzięła matkę pod rękę.

– Betsy mi nigdy tego nie wybaczy – stwierdziła Kate. – Ani tobie, że brałaś w tym udział.

– Wiem. Czy wyglądam na zmartwioną? W ubiegłym tygodniu napisałam do niej list. Nie denerwuj się, bardzo miły list. Wyjaśniłam, co czuję i co według mnie ty czujesz. Zganiłam ją, że nie dała nam adresu ani numeru telefonu, pod którym mogłybyśmy się z nią skontaktować. Jej wyjazd na święta był niewybaczalny.

– Ellie, rozumiesz, że decydując się na ten krok rezygnuję z żołdu twojego ojca? Będzie nam trudniej, a nie mogę dłużej brać pieniędzy od Delli i Donalda.

– Nie przejmuj się tym. Jeśli będzie trzeba, mogę się żywić pieczoną fasolą i grzankami. Latem zatrudnię się na pełny etat, jeśli okoliczności mnie zmuszą – pójdę do miejscowego college’u. To dla mnie nieistotne. Ważne, że to, co teraz robimy, wywrze wpływ na całe nasze przyszłe życie. No, rozchmurz się nieco, bo inaczej Della wybuchnie płaczem, a kiedy Della płacze, do wycierania łez potrzebne są ręczniki – powiedziała Ellie, siląc się na lekki ton.

– Zapłaciłam gotówką za miejsce na cmentarzu. Namawiali mnie, żebym kupiła od razu dwa, rozumiesz, na wypadek gdyby… Powiedziałam, że nie mam tyle pieniędzy. Mój Boże, wyobraź sobie, że brakuje ci pieniędzy na własny pogrzeb. – Kate zatrzymała się u podnóża schodów i spojrzała na córkę. – Ale według ciebie to nieważne, prawda?

– Nic a nic. Nawet się cieszę, że nie zdecydowałaś się na kupno miejsca na raty.

Kąciki ust Kate uniosły się w uśmiechu.

Kiedy dotarły na cmentarz, Kate zdumiała się widząc tłum ludzi wokół miejsca, które wybrała na odprawienie nabożeństwa w intencji Patricka. Czekał już pastor w swoim oficjalnym stroju, a także grupa mężczyzn w garniturach i krawatach. Jedynym, którego znała, był Nick Mancuso. Doszła do wniosku, że reszta to przyjaciele, którzy pojawili się, by… no właśnie. Uczcić pamięć Patricka? Gapić się na tę niezwykłą uroczystość? Nie. Uniosła wzrok i napotkała spojrzenie mężczyzny, stojącego z brzegu. Nawet z dala spostrzegła w jego oczach łzy. Nie, na pewno nie przyszli, by się gapić, tylko, by uczcić pamięć Patricka. Poczuła, że pod powiekami zbierają jej się łzy.

Della pchała wózek Donalda po murawie, Ellie szła obok niej, trzymając ją pod ramię. Kate ukłoniła się obecnym i podziękowała za przybycie.

Rozpoczęło się nabożeństwo.

Piętnaście minut później było już po wszystkim. Weterani podchodzili kolejno do Kate, wręczając jej po białym kwiatku. Dziękowała im skinieniem głowy, po policzkach płynęły jej łzy. Ostatnim, który wręczył jej kwiat, był Nick Mancuso.

– Uważam, że postąpiłaś słusznie, Kate. Wiem, jak ci ciężko. Zadzwonię do ciebie za kilka dni – powiedział i poszedł do samochodu.

– Powinnam podziękować pastorowi – mruknęła Kate do Delli, kiedy tłum się rozproszył.

– Już poszedł, Kate – poinformowała ją Della. – Sądzę, że niezbyt dobrze się czuł w tej roli. Nieważne. Kim jest mężczyzna, stojący obok tamtego kamiennego anioła? Widziałam, jak robił zdjęcia.

– Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że to jeden z ludzi pana Mancuso. Wróćcie we trójkę do samochodu. Muszę zostać tu kilka minut sama. Nic mi nie jest, nie martwcie się, dam sobie radę. Po prostu potrzebuję kilku minut samotności.

– Mamo, nie uważasz, że…

– Musisz mi pomóc pchać wózek Donalda – powiedziała Della do Ellie. – Strasznie tu nierówno.

– Idź, skarbie. Wszystko będzie dobrze – uspokoiła ją Kate. Kate spoglądała na stary, poobijany kufer Patricka i dwie szare, metalowe skrzynie, które przekazały jej Siły Powietrzne. Nigdy ich nie otworzyła. Łzy już jej obeschły i odczuwała teraz niemal złość. Zaczęła się trząść, nogi się pod nią ugięły. Nagle poczuła czyjąś obecność. Spojrzała wyzywająco i napotkała wzrok nieznajomego, który robił zdjęcia. Patrzyła na niego długo, nim strząsnęła z ramienia jego dłoń. Był młody, miał jakieś dwadzieścia osiem lat, jasnoniebieskie oczy, zmierzwioną czuprynę, a nos i policzki upstrzone piegami, które kończyły się równo z linią włosów. Z miejsca domyśliła się, że mężczyzna nie znosi swych piegów i kręconych włosów. Zanim odwróciła oczy w stronę pni drzew, rosnących przed nią, dostrzegła jeszcze, że jest wysoki i chudy.

– Muszę pożegnać się z mężem w samotności. Doceniam, że pan przyszedł, ale powinien pan odejść z pozostałymi. Proszę, nie chcę być niegrzeczna, po prostu chcę zostać na chwilę sama.

Miał głęboki, kojący głos.

– Przepraszam, pani Starr, nie chciałem być natrętem. Myślałem, że… że jest pani bliska zasłabnięcia.

Skinęła głową, czując, jak mężczyzna się cofa. Po chwili kompletnie o nim zapomniała.

Kate zrobiła krok do przodu, by położyć białe kwiaty na szarych, metalowych skrzyniach. Co powinna powiedzieć i jak?

– Kocham cię, Patricku. Zawsze cię będę kochała. – Ale czy była to prawda? Czy zawsze będzie go kochała? Zacisnęła powieki pragnąc przywołać w myślach jego twarz. Usatysfakcjonowana tym, co zobaczyła, Kate szepnęła: – Do widzenia, Patricku.

Odwracając się potknęła się i upadłaby, gdyby stojący za nią mężczyzna nie złapał jej za rękę.

– Ostrożnie, pani Starr.

– Dziękuję panu, panie…

– Stewart. Gustaw Stewart. Przyjaciele wołają na mnie Gus. Pani Starr, pracuję w „New York Timesie”. Wręczono mi pani list. Chciałbym porozmawiać z panią i pani córką. Wiem, że to nie najlepsza chwila, ale przyleciałem tu na własny koszt i muszę jeszcze dziś wrócić do domu. Chciałbym napisać artykuł o kapitanie Starze i waszej rodzinie, który wzbudziłby zainteresowanie czytelników. – Szedł w stronę samochodu, a ona kroczyła za nim jak zagubiony psiak.

– Który wzbudziłby zainteresowanie czytelników! – skrzywiła się. Stewart uniósł obie ręce do góry.

– Hola, to nie to, co pani myśli. Kiedy ja mówię o wywołaniu zainteresowania czytelników, chodzi mi o to, by świat dowiedział się, co spotkało kapitana Starra i waszą rodzinę. To… to nabożeństwo, jeśli się dobrze orientuję, jest pierwszym tego rodzaju. Uważam, że ludzie powinni się o tym dowiedzieć. Pani Starr, jestem dobrym dziennikarzem. Chciałbym, żeby mi pani zaufała. Przyślę pani artykuł przed opublikowaniem na wypadek, gdyby chciała pani coś zmienić lub wyrzucić. Przecież napisała pani do nas. Czyż nie tego pani oczekiwała? – W oczach dziennikarza było tyle współczucia, że Kate zachciało się płakać.

– Nie wiem, o co mi chodziło, czego się spodziewałam. Musiałam coś zrobić. Nie miałam znikąd pomocy, nie wiedziałam, co jeszcze mogę uczynić. Chyba w ogóle się nie zastanawiałam, co może nastąpić po wysłaniu tego listu. Może miałam nadzieję, że pańska gazeta zajmie się sprawą zaginionych żołnierzy i porozmawia z ich żonami. Że wreszcie zostaniemy zauważone. Przez jedenaście lat mówiono nam to samo. Nic nie wiemy. To nie tylko mój problem, panie Stewart, są inne kobiety w takiej samej sytuacji. Oddałyśmy swoich mężów, a teraz władze traktują nas jak pariasów. Zapraszam pana do siebie. Możemy sobie porozmawiać w cieple przy filiżance kawy. Proszę jechać za nami.

Gus Stewart opuścił dom Starrów o dziewiątej. Czuł się, jakby na barkach niósł stukilowy ciężar. Na sercu było mu jeszcze ciężej. Napisze artykuł, ale czy go wydrukują? Przydzielono mu to zadanie, bo był młodym, początkującym reporterem, a żaden stary wyga nie chciał się zająć tą sprawą. Nie kłamał mówiąc Kate, że jest dobrym dziennikarzem. Przez siedem dni w tygodniu oczy i uszy miał zwrócone ku światu. Przez całą drogę powrotną myśli kotłowały mu się w głowie. Jeśli właściwie podejdzie do tematu, może z tego wyjść wielka rzecz. Nie będzie to również coś, z czym musi się szybko uwinąć, by dotrzymać terminu. Miał nazwiska, kopie listów, a zdobędzie więcej informacji. Może z tego powstać obszerny artykuł, który uczyni wiele dobrego dla sprawy zaginionych żołnierzy. Gotów był poświęcić nawet swój prywatny czas. Nie przyznają mu nagrody Pulitzera, o której marzył, ale powstanie tekst na miarę tego wyróżnienia.

Polubił Kate Starr, szczerze ją polubił. Bez względu na rozwój wypadków, zamierzał utrzymywać z nią kontakt. Jezu, pomyśleć tylko, że pochowała rzeczy, należące do męża, bo nic więcej po nim nie pozostało. Co takiego powiedziała? „Na razie jest to do zaakceptowania. Mamy miejsce, gdzie możemy chodzić, opłakiwać Patricka, rozmawiać z nim”.

Jego zdaniem Kate Starr była niesamowitą kobietą. Nie mógł powstrzymać się od myśli, czy sobie poradzi, jeśli artykuł zostanie opublikowany. Poczuł, jak ściska mu się żołądek. Uśmiechnął się sam do siebie. Doszedł do wniosku, że Kate Starr prawdopodobnie poradzi sobie w każdej sytuacji.

Gus poruszył się na swym miejscu pod oknem. Ostatnie słowa Kate brzmiały: „Mam prawo wiedzieć”. Zatytułuje swój artykuł: „One mają prawo wiedzieć”, one, czyli wszystkie żony zaginionych żołnierzy. Główną bohaterką swego artykułu uczyni Kate Starr i jej rodzinę.


* * *

Niestety wypadki nie potoczyły się po myśli Gusa Stewarta i Kate Starr. Żadna z żon zaginionych żołnierzy nie okazała się odważna tak, jak Kate; bały się, że odbiorą im żołd mężów, jeśli zaczną głośno mówić o swoim losie, łamiąc zasadę nie rozdmuchiwania sprawy, do której stosowały się od lat. Chętnie z nim rozmawiały, ale w zaufaniu, zawsze kończąc swą wypowiedź słowami: „Niech to zostanie między nami, proszę tego nie publikować”.

Gus był coraz bardziej sfrustrowany, ogarnęła go złość na wojsko i rząd. W końcu zaczął sobie zdawać sprawę z tego, jak czuły się Kate i inne żony. Dokądkolwiek się zwrócił, napotykał mur. Gdy w końcu zadzwonił do Kate w czerwcowe popołudnie, by jej zakomunikować, że artykuł po raz trzeci został odrzucony, nie okazała zdumienia.

– Przykro mi, Gus. Wiem, jak ciężko pracowałeś. Właściwie nie możesz winić tych kobiet. Większość z nich nie ma Delli ani Donalda, jak ja. Ważne, że próbowaliśmy. Jeśli kiedyś będziesz w moich stronach, zadzwoń, to zabiorę cię na kolację.

– Stać cię na kolację na mieście? – zażartował Gus.

– Owszem, na hot – doga z ulicznej budki, może jeszcze na butelkę czegoś zimnego do picia.

– Jak interesy?

– Wspaniale. Płacę rachunki i jeszcze mi co miesiąc zostaje trochę pieniędzy. Dzień jest dla mnie za krótki. Myślałam o zatrudnieniu kogoś do pomocy. Musiałam odmówić trzem klientom z Los Angeles, bo nie mogę zamknąć biura i wyjechać. Ale zdarzają się również dni, kiedy siedzę i ssę palce, mając nadzieję, że pojawi się jakiś klient.

Nie chciał się rozłączać. Wyglądało na to, że ona również nie ma ochoty kończyć rozmowy.

– Jak tam Della i Donald?

– Donaldowi niemal cały czas dokuczają bóle. Della trzęsie się nad nim. Nadal codziennie do mnie zaglądają.

– A Ellie?

– Ellie pracuje na pełen etat w supermarkecie, prowadzi księgowość. Jesienią wstąpi na West Chester University w Pensylwanii. Mają tam bardzo dobry wydział ekonomiczny. Jeśli interesy będą szły tak, jak dotychczas, czesne nie sprawi nam kłopotu.

– Pracujesz siedem dni w tygodniu, prawda? – zapytał Gus.

– Skąd wiesz?

Gus zachichotał.

– Po prostu się domyśliłem.

– Tylko w ten sposób mogę rozwinąć firmę. Dzięki Delli jest mi łatwiej. Ale musiałam sobie sprawić okulary. Ellie mówi, że wyglądam jak sowa.

Gus roześmiał się.

– Kate, naprawdę bardzo mi przykro z powodu tego artykułu. Ale jeszcze się nie poddałem. Jeśli tylko wyłoni się możliwość, albo jeśli coś się zmieni, nie przegapię okazji. Żałuję tylko, że nic więcej nie mogę zrobić.

– Próbowałeś. Nikt nie zdobył się nawet na tyle.

– Zadzwoń do mnie kiedyś, dobrze? – poprosił GUS.

– Z przyjemnością. Przecież jesteśmy przyjaciółmi, prawda?

– Naturalnie. Trzymam cię za słowo odnośnie do tej kolacji.

– Od dziś zaczynam oszczędzać. – Kate roześmiała się. – Do widzenia, Gus.

– Do widzenia, Kate.

Загрузка...