Podczas następnych miesięcy nieprzerwanym strumieniem napływały pocztówki, listy i karty okolicznościowe. Głos Kate biegł po przewodach telefonicznych, rachunki za rozmowy międzymiastowe wynosiły trzysta, czterysta dolarów miesięcznie. Kontaktowali się ze sobą codziennie, czasem dwa razy dziennie. Doba była dla obojga za krótka, by mogli sobie pozwolić na pokonanie czterech i pół tysiąca kilometrów, żeby się spotkać. Klienci rekomendowali usługi Kate innym i nagle okazało się, że jeździ do San Francisco, Sacramento, Los Angeles oraz Nevady, składa oferty i ma więcej zamówień, niż może zrealizować. Rozważała otwarcie drugiego biura w Los Angeles. Gus Stewart siedział po same uszy w śledztwie, które według oceny FBI mogło się ciągnąć bez końca.
– Ta przyjaźń kosztuje mnie masę pieniędzy – mruknęła Kate, przeglądając ostatni rachunek telefoniczny. – Wielki Boże, nie mogłam w ciągu jednego miesiąca przegadać pięćset trzydzieści trzy dolary i dwanaście centów! – Rozejrzała się niespokojnie wokoło, by sprawdzić, czy przypadkiem nikt jej nie usłyszał. Della pochłonięta była składaniem pościeli, a Ellie wykonywała swoją codzienną porcję okrążeń basenu. Donald siedział podparty na szpitalnym łóżku, wstawionym do pokoju dziennego, by mógł wyglądać przez okno.
Podczas czterech miesięcy, jakie upłynęły od jej wyjazdu do New Jersey, stan zdrowia Donalda uległ zatrważającemu pogorszeniu. Della zdecydowanie nie wyrażała zgody na umieszczenie go w domu opieki twierdząc, że sama się o niego będzie troszczyła. Pod wpływem nalegań Kate przenieśli Donalda do dużego domu, więc Kate i Ellie mogły zmieniać Dellę. O dziewiątej wieczorem przychodziła pielęgniarka i siedziała z Donaldem przez całą noc.
Della spojrzała znad stosu prześcieradeł, które właśnie skończyła składać.
– Kate, dziś przez krótką chwilę mnie poznał. Spojrzał mi prosto w oczy i powiedział: „Robisz się chuda, staruszko”.
– Ma rację – odparła Kate zaniepokojona. – Potrzebujemy jeszcze kogoś do pomocy. Jesteśmy obie tak wykończone, że ledwo stoimy na nogach. Wiem, że chcesz wszystko sama przy nim robić, ale musimy realnie patrzeć na świat. Jeśli padniemy z przemęczenia, Donald nie będzie miał z nas żadnej pociechy. Martwię się o dębie nie mniej, niż o niego. Nie mamy już nawet siły jeść. Spójrz tylko na nas! Sama skóra i kości. Od trzech tygodni nie chodzę do biura. Wiesz, Dello, że gdybym mogła, oddałabym za niego życie. Ale obie zdajemy sobie sprawę z tego, że nigdy by się na to nie zgodził. Tu potrzebna jest decyzja, i musimy ją podjąć.
– Ależ, Kate, poznał mnie dzisiaj – powiedziała Della, do jej ciemnych oczu napłynęły łzy.
– A mnie poznał dwa dni temu – oświadczyła cicho Kate. – Spójrz na niego, Dello, na te rurki i urządzenia. Gdyby był w stanie, wyrzuciłby to wszystko. Donald miał tyle godności. Uważam, że powinnyśmy pozwolić mu odejść. Jesteśmy samolubne. Musimy myśleć o nim, a nie o sobie – powiedziała Kate, ocierając oczy.
– Kate, nie wiem, co bez niego zrobię. Jak będę spędzała dni? Nie jestem potrzebna tobie i Ellie, ale jemu – tak. – Della zaszlochała w chusteczkę.
– Jeśli jeszcze kiedykolwiek usłyszę, że tak mówisz, to… to dę zleję. Słyszysz mnie? – krzyknęła Kate. – Zapomnę, że to powiedziałaś. Idź teraz… umyj twarz i zaparz kawę. Porozmawiamy, kiedy przyjdzie Ellie. Zrobimy to… to, co dla Donalda będzie najlepsze. No, idź już, Dello.
Kate podeszła do łóżka Donalda. Po policzkach płynęły jej łzy. Jej najdroższy przyjaciel nie mógł oddychać bez maski tlenowej, nie mógł siusiać bez cewnika, a ponieważ nie mógł jeść, otrzymywał kroplówkę z glukozy i innych środków odżywczych. Dłonie i stopy miał sparaliżowane, palce u rąk i nóg powykręcane. Podczas mycia polewały mu je ciepłą wodą. Nie dawniej jak wczoraj widziała, jak Della wycierała mu do sucha nogi, sine z zimna. Jej wzrok padł na równiutko ułożone pieluchy.
Ujęła sparaliżowaną rękę Donalda uważając, by jej zbytnio nie ścisnąć.
– Donaldzie, kiedy ujrzałam cię po raz pierwszy, pomyślałam, że jesteś pijaczyną. Przepraszam cię za to niesprawiedliwe posądzenie. Nigdy w życiu nie spotkałam szlachetniejszego, hojniejszego, porządniejszego człowieka. Od lat chciałam coś dla dębie zrobić, coś, co wywoła na twojej twarzy uśmiech, coś, co cię uczyni szczęśliwym. Szkoda, że nie ma tu twojej córki i syna. Wiem, że Bóg powołał cię na ten świat, byś się nami zaopiekował. Wierzę w to z całego serca. Najdroższy Donaldzie, wydaje mi się, że w końcu domyśliłam się, co mogę dla dębie zrobić. Della nie potrafi, ale ja chyba dam radę. Zamierzam wyprawić cię tam… tam, gdzie czekają na dębie twoje dzieci. Założę się, że twój syn będzie w swym mundurze wojskowym i na twój widok tak zasalutuje, aż powstanie wiatr.
– Kawa gotowa, Kate – powiedziała cicho Della, wchodząc do pokoju. – Czarna i mocna, taka, jaką lubisz. – Poprawiła prześcieradło, przyczesała rzadkie włosy Donalda, odgarniając kosmyk z ucha. Wygładzała zmarszczki na kocu, póki Kate nie wyprowadziła jej do kuchni.
– Kto pilnuje Donalda? – spytała z tarasu zaniepokojona Ellie.
– Drzemie – odparła Della.
– Zapadł w śpiączkę, Dello.
– Posiedzę przy nim – zaofiarowała się Ellie, – sięgając po filiżankę. – Opowiem mu bajkę tak, jak on nam kiedyś opowiadał. Czasem się uśmiecha. Wiem, że to tylko gazy, jak u niemowląt. Choć nie rozumiem, skąd mogą się brać gazy, jeśli nic nie je. Wolę myśleć, że go rozśmieszyłam. I gwiżdżę na to, co o mnie myślą inni.
Della szlochała cicho w ścierkę do naczyń. Kate wydmuchała nos.
– Dello, uważam, że…
Wysłuchawszy jej Della skinęła głową.
– Musisz wrócić do biura. Ellie musi zacząć normalnie żyć.
– Dello, mam w nosie biuro. Mogę je natychmiast zamknąć i już. Ellie czuje to samo, co ja. Ważny jest Donald. Ważna jesteś ty. Nawet jeśli wszystko stracimy, no to co? Byłyśmy kiedyś biedne i jakoś przeżyłyśmy.
– Tak, ale tylko dzięki Donaldowi. Bez niego nie dałybyśmy sobie rady.
– To sprawa do dyskusji – powiedziała ostro Kate. – Teraz obie zastanowimy się nad tym, co właśnie powiedziałam, a jutro rano we trójkę podejmiemy decyzję, którą później zrealizujemy. Wiesz, że mam ragę, Dello. Posiedź przy Donaldzie, a ja przygotuję coś dla nas na kolację.
– Tylko żeby to nie była znowu zupa pomidorowa – poprosiła Della.
– Nie, hot – dogi z mnóstwem musztardy i przypraw. Zrobię je na grillu. A do tego makaron fabryczny i ser.
Della wzdrygnęła się. Kate uśmiechnęła się lekko.
– Mamo, sądząc po twoim wyglądzie przydałby ci się przyjaciel, a przynajmniej masaż – powiedziała Ellie. – Idę posprzątać łazienki. Czemu nie zadzwonisz do Gusa?
– To dobry pomysł. Na pewno chcesz sprzątnąć łazienki?
– Mamo, mieszkam tutaj. Della ma ręce pełne roboty. Ty przyszykujesz kolację. Uważasz, że będę się wam bezczynnie przyglądała? Zostaw przygotowanie sałaty mnie. Wszystko wróci do normy.
– Nieprawda.
– Mam na myśli nas. No dalej, zadzwoń do swego przyjaciela. Czy prał ktoś dziś ręczniki?
– Della prała rzeczy Donalda. Miałam zamiar wrzucić je do pralki po kolacji – powiedziała Kate zmęczonym głosem.
– Zrobię to za ciebie. Chcesz, żebym włączyła grill?
Kate skinęła głową. Sięgnęła po telefon, by wykręcić numer Gusa. Był taki zadowolony, iż ją słyszy, że od razu poczuła się lepiej. Rozmawiali przez czterdzieści minut, Gusowi udało się dwa razy ją rozśmieszyć.
– Słusznie robisz, Kate – powiedział, zanim się rozłączyli. – Następnym razem moja kolej.
– Po co to gotowałam, jeśli nikt nie zamierza jeść? – mruknęła Kate pół godziny później, odsuwając swój talerz na środek stołu. – Żadna z nas nie może sobie pozwolić na dalsze chudnięcie.
– Kto zatelefonuje do Betsy? – spytała Ellie.
– Ja. Próbuję się do niej dodzwonić od kilku dni, ale bez skutku. Spróbuję ponownie koło dziewiątej. No, a teraz przystąpmy do sprawy zasadniczej.
Della zrezygnowana kiwnęła głową.
– Uważam, że to będzie słuszne – zgodziła się Ellie. – Zadzwoniłaś do lekarza Donalda? Wie o jego woli życia, prawda?
– Odpowiedź na obydwa pytania brzmi: tak – powiedziała cicho Kate.
– Kiedy? – spytała Ellie.
– O świcie. Kiedy wzejdzie słońce. Donald zawsze lubił oglądać wschód słońca. Mawiał, że nowy dzień oznacza nowe dokonania, podróże, miłości, a także kontynuację zwykłego życia.
Ellie spojrzała niespokojnie.
– Czy… czy będziemy… przy nim czuwały? Chyba nie pójdziemy do łóżek, prawda?
Kate potrząsnęła głową.
– Sądzę, że on wie – powiedziała Della. – Inaczej oddycha. Jakby próbował z czymś walczyć, ale nie mógł się w pełni obudzić. Wie…
O dziewiątej Kate poszła do kuchni, by zadzwonić do Betsy. Odczekała, aż sygnał zabrzmiał kilkanaście razy, nim odłożyła słuchawkę. W tamtej chwili nienawidziła swoją córkę. Wróciła do pokoju, jej oczy ciskały gromy.
O północy Donald uniósł powieki, rozejrzał się i powiedział głośno i wyraźnie:
– Zapomnieliśmy o nasturcjach. Dlatego nie wychodziła nam tęcza z kwiatów. Zapomnieliśmy o nasturcjach. – Zbliżyły się do łóżka, uśmiechając się radośnie. – Gdzie mój pączek róży? – spytał tak wyraźnie, aż Kate zamrugała oczami.
– Tu jestem, Donaldzie – odezwała się Della. – Słyszałaś, Kate? Nazwał mnie pączkiem róży. Och, Donaldzie – powiedziała, obsypując jego twarz pocałunkami, mokrymi od łez.
Kate chwyciła swą córkę, patrząc przerażonym wzrokiem.
– Mój Boże – szepnęła. – Zamierzałyśmy… omal go nie…
– Ciii… Mamo, to nie to, co myślisz. Donald próbuje nam jak zwykle pomóc, zanim… zanim odejdzie. Słuchaj, jego głos stał się słabszy, niewyraźny.
Kate starała się zrozumieć, co mówi Donald.
– Weź część pieniędzy i spożytkuj je… wróć do Meksyku i pomóż swojej rodzinie. Obiecaj mi, Dello.
Della rzuciła się na schorowane ciało męża.
– Zrobię wszystko, co każesz, Donaldzie. Obiecuję.
Nie doczekawszy się żadnej reakcji, zaczęła potrząsać swym mężem, ale on znajdował się w innym świecie, daleko od kokonu snu, z którego się na moment wynurzył. Kate i Ellie podprowadziły ją do krzesła.
– Nawet teraz myśli o nas, a nie o sobie – mówiła Della, płacząc.
– Właśnie dlatego musimy to zrobić, Dello – zauważyła Kate. – Zostań z nią, Ellie, mam coś do załatwienia.
Sprawiała wrażenie szalonej, kiedy weszła do kuchni i wybrała numer telefonu córki. Nie zważała na późną porę. Zmrużyła oczy na dźwięk zaspanego głosu Betsy.
– Betsy, zapal światło, obudź się i posłuchaj mnie. Słuchasz…? – spytała lodowato. – Dobrze. Donald jest umierający. Zamierzamy usunąć… Tak, o świcie. Zapadł w śpiączkę. Chcę, żebyś przyjechała… Co to ma znaczyć, że nie możesz? Postarasz się, do cholery! Jesteś niedobrą, niewdzięczną smarkulą i wstyd mi, że jesteś moją córką. Ubieraj się, Betsy, i bądź u nas jutro rano. Obojętne mi, jak to zrobisz! Możesz się nawet przyczołgać. Masz tu być! Gdyby nie Donald, nie spałabyś teraz w tym wygodnym łóżku. Jeśli nie przyjedziesz dobrowolnie, zwrócę się o pomoc do policji stanowej. I wcale nie żartuję! – Kate rzuciła słuchawkę, cała się trzęsąc ze złości.
– O la la – odezwała się Ellie stojąca w drzwiach. – Nie znałam cię od tej strony, mamo.
– Zdziwisz się, jak zobaczysz, do czego jeszcze jestem zdolna – powiedziała Kate przez zaciśnięte zęby. – Wcale nie żartowałam. Zwrócę się do policji stanowej, by sprowadziła tu Betsy.
– Mamo, bądź realistką – odezwała się Ellie. – Nie mogą jej zmusić do przyjazdu.
– Przyjedzie, prawda, Ellie?
– Nie.
– Co się z nią stało? Mój Boże, czy to moja wina? Starałam się jak mogłam najlepiej.
– Ty to wiesz, ja to wiem, ale Betsy… Betsy chciała, by sen trwał wiecznie. Była ulubienicą taty. Księżniczka Betsy. Udawałyśmy, że wszystko skończy się dobrze. Było to nieuniknione, musiałyśmy przejść etap wiary w powrót taty, by móc dalej żyć. Betsy chciała pozostać w świecie fantazji. Pragnęła dalej bawić się w udawanie, ale nie pozwoliłaś jej. Nie należy do osób, które łatwo przebaczają. Uważam, że ma wypaczony charakter.
– Nigdy jej nie wybaczę, jeśli nie przyjedzie – powiedziała Kate.
– Wybaczysz. Jesteś matką. Matki wybaczają dzieciom wszystkie grzechy. Miłość macierzyńska nie stawia warunków. Tak to już zostało urządzone.
– Może inne matki tak kochają, ale nie ja – oświadczyła z mocą Kate.
Ellie popatrzyła na matkę wiedząc, że Kate powiedziała dokładnie to, co myślała.
– Z drugiej strony istnieją matki, które… które są inne.
– Możesz mnie zaliczyć do tej grupy, Ellie. Trudno mi uwierzyć, że ta dziewczyna jest moim dzieckiem. Nie wierzę, że „ma coś ważniejszego do roboty”. Jak śmiała, do cholery, powiedzieć mi coś takiego?
– Zaparzę kawę – zaoferowała się Ellie. – Pamiętasz, jak Donald mawiał, że jeśli się pije za dużo kawy, człowiekowi wyrastają włosy na piersi? Ale się tego bałam. Ciągle sprawdzałam, by się upewnić, że wszystko w porządku. Wiedziałam, że sobie żartował, ale i tak sprawdzałam. Mamo, będzie mi go naprawdę brakowało. – Ellie przytuliła się do matki.
– Mnie też, skarbie.
– Kiedy wzejdzie słońce i… i to zrobimy, ile to jeszcze potrwa? – spytała Ellie przez łzy.
– Niedługo. Donald jest na to przygotowany. Cokolwiek miały znaczyć jego… jego ostatnie słowa… wierzę, że w ten sposób chciał wyrazić swoją akceptację. Przeprowadziłam z nim dziś po południu rozmowę. Myślę, że był pewien… on na nas liczy.
– Przyniosę kawę, kiedy będzie gotowa – powiedziała Ellie, wycierając nos.
Ellie odmierzyła kawę, wlała wodę i włączyła ekspres. Poczuła złość, złość na swą siostrę za sposób, w jaki wszystkich traktowała. Przeszła na paluszkach do gabinetu matki, zamknęła drzwi i zadzwoniła do Betsy. Kiedy usłyszała jej głos, odezwała się z furią:
– Chciałam ci tylko oświadczyć, że uważam cię za sukę, za najbardziej samolubną, egocentryczną osobę, jaką miałam kiedykolwiek nieszczęście poznać. Odbierasz tylko powietrze potrzebne innym ludziom do oddychania. Ludziom takim jak Donald. Mama ma rację, jesteś niewdzięczną smarkatą. Nie ma w tobie nic dobrego, szlachetnego, pociągającego. Jeśli o mnie chodzi uważam, że nie mam siostry… No, powiedz coś, ty żałosna kreaturo!
– Do widzenia.
Ellie uniosła wzrok do nieba.
– Przepraszam Cię, Boże, ale musiałam to zrobić. Czy możesz ją jakoś zmienić? Tak, bym kiedyś w przyszłości mogła do niej napisać liścik i… Nie, nie napiszę. Nie żałuję ani jednego słowa, które powiedziałam. Ani jednego.
Betsy Starr stała w swej nieskazitelnej kuchni i rozglądała się wkoło dzikim wzrokiem. To rozprostowywała dłonie, to zaciskała je w pięści, próbując powstrzymać łzy. Wiedziała, że w nich utonie, jeśli się rozpłacze.
Zaczęła parzyć kawę, ale zrezygnowała, nie mogąc sobie przypomnieć, ile łyżeczek kawy należy wsypać do ekspresu. Sięgnęła po słoik z herbatą i upuściła go. Patrzyła na szkło, które rozprysło się na podłodze z białych kafelków. Aby dostać się do lodówki po piwo lub coś zimnego do picia, musiałaby przejść po odłamkach szkła lub je zamieść. Wymagało to zbyt wielkiego wysiłku.
Wycofała się z kuchni i znalazła się w kącie. Skuliła się, ręce złożyła na piersi. Wcisnęła się w róg, serce biło jej tak mocno, że słyszała pomiędzy jednym a drugim spazmatycznym oddechem jego walenie.
To nie miało się zdarzyć. Nigdy, przenigdy. Donald powinien żyć wiecznie. Nie, nie, nieprawda. Powiedział, że jej nie zostawi, póki ona nie ukończy college’u. Problem polegał na tym, że to ona go zostawiła. Nie dlatego, że nic jej nie obchodziło, ale dlatego, że za bardzo jej zależało.
– Na tym właśnie polega mój problem, za bardzo się przejmuję, a nie chcę, by ktokolwiek się zorientował. Nie wiem, dlaczego taka jestem! – powiedziała, łkając.
Przypomniała sobie słowa matki i telefon siostry. Zaczęła głośniej płakać. Przed oczami mignął jej obraz czerwonych taczek.
– Och, Donaldzie, tak mi przykro. Wiem, że to nie ja ci je obiecałam, obiecałam ci je w imieniu tatusia. Powinnam była je kupić. Miałam zamiar ci je podarować na pierwszą Gwiazdkę po wyjeździe do college’u, ale nadarzyła się okazja spotkania… Przepraszam, Donaldzie. Kocham cię… nadal cię kocham… zawsze będę cię kochała. Więcej, niż jestem w stanie opisać to słowami, więcej, niż potrafię okazać.
Wydmuchała nos w skraj koszuli nocnej. Tak chciała spytać matkę o Donalda, ale na tym polegał kolejny jej problem: kiedy odczuwała potrzebę porozmawiania, okazania, co czuje, nie potrafiła się przemóc. Najbliżsi powinni to zrozumieć. Ojciec, zgodnie z tym, co mówiła matka, miał identyczne kłopoty.
Chciała być bardziej otwarta, bardziej bezpośrednia, tak jak Ellie. Kiedy była młodsza, starała się jak mogła, ale wymagało to zbytniego wysiłku. Poza tym ludzie spoglądali na nią dziwnie, gdy próbowała naśladować sposób bycia młodszej siostry. Wszyscy przywykli, że jest poważna, pilna. Jak jej ojciec.
A w gruncie rzeczy zbyt mocno wszystko przeżywała. Za bardzo kochała. I nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Ellie zawsze nazywała ją kaleką pod względem emocjonalnym.
– Bo nią jestem – załkała.
Ujrzała przed sobą całe swoje życie. Wszystko w nim było nie tak, jak należy. Zanosząc się płaczem wróciła, potykając się, do sypialni. Padła na kolana i wyciągnęła spod łóżka walizkę. Wrzuciła do niej bezładnie ubrania, włożyła na nogi pantofle, poszukała płaszcza przeciwdeszczowego, długiego, w stylu militarnym, spod którego nie będzie wystawała koszula nocna. Odszukała portmonetkę, kluczyki do samochodu i pobiegła na parking.
Włączyła wycieraczki i dopiero po chwili zorientowała się, że przyczyną tego, że nic nie widzi, są łzy. Przez dwie godziny krążyła po mieście, szukając czynnego sklepu, w którym mogłaby kupić lśniące, czerwone taczki. Za późno. Zawsze jest za późno, Betsy Starr.
Jeździła, aż znalazła się przed kościołem św. Anieli. Wbiegła po schodach i próbowała otworzyć drzwi, ale ani drgnęły. Kościoły nie powinny być zamykane. Ludzie mają prawo się modlić o każdej porze dnia i nocy.
– Muszę się dostać do środka! – wrzasnęła, kopiąc raz po raz w drzwi. – Wpuśćcie mnie, do cholery! – krzyczała. – Nie słyszycie? Muszę wejść do środka.
Poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu i odwróciła się.
– O co chodzi, moje dziecko?
– Och, proszę księdza, muszę… próbowałam znaleźć czerwone… obiecał, że będzie żył, póki nie skończę studiów… muszę porozmawiać. Mój ojciec… Potrzebna mi pomoc. Proszę mi pomóc…
Była piąta nad ranem. Kate drzemała w fotelu, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Nikt się nie poruszył.
– To musi być Betsy – stwierdziła chłodno Kate.
– Może ksiądz postanowił wcześniej przyjść – odezwała się Della.
– Albo lekarz – zauważyła Ellie.
– Ja otworzę – oświadczyła Kate. – Chcę powiedzieć swej córce kilka słów na osobności.
Nim otworzyła ciężkie, dębowe drzwi, zapaliła w holu światło. Chciała wyraźnie zobaczyć minę Betsy. Czuła, że ramiona ma sztywne od wewnętrznego napięcia. Zobaczyła go całego, zobaczyła troskę, ból w jego oczach. Rzuciła mu się na szyję szczęśliwa, że to nie jej córka stoi na progu.
– Musiałem przyjechać – powiedział jedynie.
– Cieszę się, że to zrobiłeś – odparła.
– Dobrze się czujesz?
– Teraz tak – oświadczyła. – A co z twoją historią kryminalną?
– Niech się wszyscy nawzajem pozabijają. Społeczeństwo nie chce więcej czytać o krwi i rozbojach. A zresztą gwiżdżę na to.
– Wyleją cię z pracy? Gus roześmiał się.
– Nie ma wątpliwości. Ale znam jednego faceta w Los Angeles, powiedział, że w każdej chwili mogę przyjść do niego do pracy. Poza tym nie zapominaj, że jestem człowiekiem bogatym. Opowiem ci o tym później. Teraz ty jesteś najważniejsza.
– Cieszę się, że cię widzę, Gus. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Nawet nie wiem, jak to się stało – powiedziała Kate, zaskoczona własnym oświadczeniem.
– Potrzebowałaś trochę czasu, by mnie poznać. Mój kryształowy charakter zaczął się ujawniać i w końcu go dostrzegłaś. Wiedziałem, że będziesz wspaniałym przyjacielem, kiedy tylko cię zobaczyłem. Żałuję tylko, że minęło tyle czasu, nim znów się spotkaliśmy. – A teraz powiedz, jak mogę ci pomóc? – spytał.
Kate bezradnie wzruszyła ramionami.
– Jakiego koloru są nasturcje?
– Niebieskie? Fioletowoniebieskie? – Wcale nie uważał jej pytania za dziwne.
– Czy to przypadkiem nie jedne z tych kwiatów, występujących w różnych kolorach? Chyba tak. Rozumiesz, gdyby je odpowiednio posadzić, utworzyłyby tęczę. Musimy kilka zdobyć – powiedziała po prostu Kate.
Ależ oczywiście, nawet całą ciężarówkę, jeśli sobie zażyczy. I zasadzi je. Zrobi wszystko, co Kate każe.
– Zaczyna świtać – zauważyła Elłie, wstając z krzesła.
– Ellie, to Gus Stewart. Gus, to Ellie, już całkiem duża. Ellie wyciągnęła rękę. Uśmiechnęli się do siebie.
– Ach – powiedziała Ellie, masując sobie kark – przyczyna wysokich rachunków telefonicznych. Wiesz, że nie można ich odliczyć od podatku.
Gus znów się uśmiechnął. Polubił ją, pomyślała Kate, ale właściwie polubił ją już siedem lat temu. Uznał wtedy, że jest osobą otwartą, z rodzaju „widzisz, co bierzesz”.
– Za kilka minut zupełnie się rozwidni – zauważyła Ellie.
– Wiem – odparła Kate, podchodząc do łóżka Donalda. Na widok Delli do oczu napłynęły jej łzy. Kobieta trzymała pomarszczoną rękę męża i płakała cicho.
– To dla niej takie trudne. Zwierzyła mi się kiedyś, że Donald był jedynym mężczyzną, który powiedział, że ją kocha. Nie potrafiła się poddać. Donald już od tygodni to tracił przytomność, to ją odzyskiwał. Wczoraj zapadł w… Della wie, że to już koniec. Czuje się ogromnie winna, że nie zrobiła tego, o co ją prosił. Stracił wolę życia. Nie życzył sobie tego wszystkiego. Jego oczy… po ostatnim wylewie widziałam w jego wzroku nieme błaganie. Nie mogłam nakłonić Delli… Był jej mężem…
– Nie ustaliłyśmy, kto… – zaczęła Ellie.
– Wiem – powiedziała Kate. – Ja… ja to zrobię. Powinnam być bardziej stanowcza. Powinnam mocniej nalegać…
– Ja to zrobię – zaoferował się Gus. Kate z ulgą przyjęła jego słowa. Nagle przypomniała sobie, co obiecała Donaldowi.
– Nie. Ja muszę to zrobić.
Kate poruszała się z wprawą, zrodzoną z desperacji. Ellie i Gus obserwowali ją, jak zdejmuje Donaldowi maskę tlenową, odłącza cewnik, odstawia na bok monitor, kontrolujący pracę serca. Z trudem oderwała rękę Delli od dłoni Donalda.
– Musisz pójść po jego ubranie – nakazała jej niespodziewanie silnym głosem, a do Ellie: – Przynieś basen z ciepłą wodą, mydło toaletowe i miękki ręcznik.
Przez cały czas, kiedy myła i wycierała schorowanego Donalda, mówiła do niego:
– Staram się zrobić to jak najszybciej, Donaldzie. Przepraszam, że pochłania mi to tyle czasu, ale muszę też myśleć o Delli. Trochę cię teraz przypudrujemy – powiedziała, delikatnie wcierając w jego wątłą, zapadniętą klatkę piersiową nieco zasypki dla niemowląt. Szybko włożyła mu świeżo wyprasowany podkoszulek, a potem zaczęła się mocować, by wsunąć jego bezwładne dłonie w rękawy śnieżnobiałej koszuli ze spinkami przy mankietach. Jej ruchy były pewne, wprawne, jakby przygotowywała się do tego zadania. Wyrzuciła starą pieluchę, umyła go. Kącikiem oka dostrzegła, jak Della sięga po nową pieluchę.
– Nie! – Jej okrzyk przypominał strzał karabinowy. – Nie uda się na spotkanie z synem i córką w pielusze. Przynieś jego kalesonki, Dello, i to szybko!
Jasnoniebieskie spodenki były sztywne, świeżo uprasowane. Kate z trudem mu je włożyła, a potem mocowała się ze spodniami.
– Potrzebny mi pasek – powiedziała, wsuwając śnieżnobiałą koszulę w spodnie. Sapała i dyszała ze zmęczenia. – Spinki do mankietów – poleciła ochrypniętym głosem. – A teraz kolorowy krawat. Do diabła, Dello, przynieś krawat! Pośpiesz się – krzyknęła. – O Boże, nie wiem, jak się wiąże krawat! Donald lubił węzeł Windsor.
– Ja to zrobię – Gus zbliżył się do łóżka. Mocując się z krawatem czuł, jak mężczyzna ciężko oddycha. Jego klatka piersiowa z trudem się podnosiła i opadała, by dostarczyć płucom tlenu.
Gus skończył i cofnął się. Kate wyprostowała rogi kołnierzyka, włożyła Donaldowi kamizelkę i marynarkę, zapięła je na guziki. Gus wciągnął na bezwładne stopy mężczyzny skarpetki. Szalonym spojrzeniem powiódł po pokoju, wypatrując butów. Wiedział, że niemożliwością będzie mu je włożyć. Spojrzał bezradnie na Kate.
– Pójdzie w samych skarpetkach – oświadczyła. – Syn tak się ucieszy na widok ojca, że nie zwróci uwagi na jego nogi.
W pokoju zrobiło się tak cicho, że Kate aż się rozejrzała, by zobaczyć, co było powodem tej nagłej ciszy. Serce jej przepełniła żałość, gdy uświadomiła sobie, że Donald przestał oddychać.
– Zegnaj, stary druhu – szepnęła. Odwróciła się i wtuliła się w ramiona Gusa. – Dotrzymałam obietnicy. Tylko tyle mogłam dla niego zrobić. Mam nadzieję, że rozumie… Założę się, że jest już tam, w górze… paraduje w skarpetkach. Prawdopodobnie pokazuje Bobby’emu swój kolorowy krawat i chwali się, ile za niego zapłacił.
– Dello…
– Posiedź z nią, Ellie. Muszę podzwonić. Nabożeństwo zostanie odprawione dziś po południu, jeśli mi się uda to załatwić. Ktoś z firmy pogrzebowej pojawi się, jak tylko zadzwonię do pana Muldoona. Donald… Donald rok temu sam wybrał dla siebie trumnę. Wiedział, że Della nie będzie w stanie tego zrobić. Szkoda, że go nie widziałeś, jak przebierał, sprawdzając, czy poduszki są wystarczająco miękkie, atłasowe obicie dość gładkie. Zawiozłam go tam, kiedy Della poszła do dentysty. To była najgorsza godzina w moim życiu. Znajdywał w tym wielką przyjemność, zwracał uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Liczył też na mnie, że… że sprawię, by Della postąpiła zgodnie z jego wolą, ale nie udało mi się – nie chciała mnie słuchać. Myślała, że jeśli się będzie nim opiekowała, myła go i z nim siedziała, czyni słusznie, utrzymując go przy życiu, nawet jeśli on sobie tego nie życzył. – Wyprostowała się, wytarła nos. – Powinniśmy się napić kawy albo herbaty. Muszę gdzieś zadzwonić, żeby… żeby zabrali to wszystko przed naszym powrotem z cmentarza. Przygotowałam… przygotowałam listę.
– Mogę cię w tym wyręczyć, Kate. A co z księdzem lub pastorem?
– Donald nie życzył sobie obecności duchownego. Powiedział, że nie chce, by ktokolwiek torował mu drogę. Bóg albo go przyjmie takim, jaki jest, albo odepchnie. Zgodził się na jedną jedyną modlitwę nad grobem. Prosił, żeby ceremonia była krótka i miła.
– Żałuję, że go lepiej nie znałem.
– Ja też żałuję, Gus. Był wspaniałym człowiekiem. Zawsze potrafił podnieść innych na duchu mówiąc to, co należało. Della będzie się bez niego czuła zupełnie zagubiona.
– Czas… – zaczął Gus.
– Nie. Della nie przestanie go opłakiwać do końca życia. Dobrze ją znam. Zrobi to, o co ją prosił Donald, pojedzie do Meksyku, pomoże kilku biednym rodzinom, a potem wróci tu i… i będzie czekała, aż nadejdzie dzień, kiedy połączy się z Donaldem. I czy mogę jej powiedzieć, że to niewłaściwe?
– Zawsze wydawało mi się, że wola życia jest najsilniejsza – mruknął Gus.
– Mnie też, dawno temu, zaraz, kiedy utraciłam Patricka. Ale już tak nie uważam.
– Czy Donald miał tylko jednego syna?
– Tak. Miał też córkę. Zginęła w wieku osiemnastu lat w wypadku drogowym. Samochód zderzył się z autobusem. Jechała do kościoła. Miała na imię Lucia.
– Jezu.
– Wszystko się teraz zmieni. Della wyjedzie. Kiedy wróci – jeśli w ogóle wróci – nie będzie już tak samo. Chciałabym ją zatrzymać, ale wiem, że muszę pozwolić jej odejść. Ellie zamierza się wyprowadzić. Pora, by zaczęła samodzielne życie. Od jakiegoś czasu mówi o wyjeździe do Los Angeles. Rozumiem, że musi mieć swoje sprawy. Ale co, na Boga, zrobię z tym wielkim domem?
– Nie musisz o tym teraz decydować, Kate. Czemu nie weźmiesz prysznica i nie przebierzesz się? Ja przez ten czas zaparzę kawę i podzwonię za ciebie.
Kate skinęła głową.
– O czymś zapomniałam. Cholera. Miałam jeszcze coś zrobić – powiedziała.
– Przypomnisz sobie – odparł Gus, odmierzając kawę do małego, metalowego koszyczka. – Jeśli przestaniesz się nad tym głowić, samo wróci.
– Chyba masz rację. Znasz się na tym, ostatecznie jesteś dziennikarzem.
Kate już miała odkręcić wodę w łazience, kiedy sobie przypomniała. Zarzuciła na siebie jaskrawożółty szlafrok i pobiegła na bosaka do kuchni.
– Przypomniałam sobie. Miałam zadzwonić do ogrodnika i poprosić, żeby dostarczyli nasturcje i inne kwiaty, byśmy mogli obsadzić nimi… rabatę.
– Kate, jest wrzesień.
– No to co?
– Czy nie zmarnieją o tej porze roku?
Kate zastanowiła się.
– Nieważne. Chcę je teraz posadzić. Mają je w szklarni w takich małych, plastikowych pojemniczkach. Obojętne, ile kosztują. Zamówię wszystkie kolory. Tyle, by wystarczyło na obsadzenie domu wkoło. Sprawdź, czy mogą je dostarczyć dziś po południu. Chcę je zasadzić, kiedy tylko… wrócimy. Muszę to zrobić, Gus.
– Dobrze, Kate. Ale dla kogo to robisz? Dla Betsy?
– Co ma Betsy z tym wspólnego? Nie ma jej tu. Jest zajęta. Nigdy nawet nie widziała tego domu. Robię to dla Donalda. To była jedna z ostatnich rzeczy, które powiedział. Wrócił z tamtego odległego, mrocznego miejsca, w którym się znajdował, żeby… To dla Donalda. Jak on kochał nasz stary ogródek. Kiedy spojrzy na ziemię, chcę, żeby go zobaczył. Zrobię to, żeby nie wiem co – powiedziała Kate, prostując się energicznie. – Zrobię i już. – Na jej twarzy malowała się taka determinacja, że Gus mógł tylko skinąć głową.
– Zadzwonię. Ile mam zamówić roślin?
– Tyle, by wystarczyło na obsadzenie wkoło całego ogrodu. Dużo.
– Dobrze, ale co to znaczy dużo? Setki? Tysiące? To będzie kosztowna zabawa, Kate.
– Tysiące i gwiżdżę na koszty. Och, ale Donald się ucieszy.
– Kate…
Dosłyszała troskę w jego głosie.
– Nie zwariowałam, Gus. A nawet jeśli myślisz, że tak, spełnij mój kaprys – powiedziała wesoło.
Właśnie tak pomyślał, ale tylko przez chwilę. Sięgnął po telefon, jednocześnie dając jej ręką znak, żeby poszła się myć.
Wracali z cmentarza ze wzrokiem utkwionym w ziemię, zbici w gromadkę, jakby szukając w sobie nawzajem ciepła.
Gus pierwszy zobaczył ciężarówkę. Szklarnia Finnegana.
– Dzięki Bogu – mruknął. – Oto, czym się teraz zajmiemy, drogie panie – powiedział, prowadząc je do domu. – Przebierzemy się, coś przekąsimy, napijemy się mrożonej herbaty i pójdziemy do ogrodu. – Mówiąc to rozglądał się po olbrzymim pokoju dziennym. Wszystko zabrano, dywan odkurzono, szpitalne łóżko stało puste. Pokój wyglądał normalnie. Zniknął nawet szpitalny zapach. Przez otwarte drzwi na taras wpadał lekki, ciepły wietrzyk.
– Co tam będziemy robić? – spytała oszołomiona Della.
– Sadzić kwiaty – odparła lekko Ellie. – Sądzę, że jeśli natychmiast zabierzemy się do pracy, skończymy za dwa tygodnie, licząc od przyszłego czwartku. – Wyprowadziła Dellę z pokoju, nie oglądając się za siebie.
– Nie wiem, jak ci dziękować, Gus? – zapytała Kate, wspinając się na palce, by go pocałować w policzek.
Nagle zmieszał się. Chciał powiedzieć: „Po prostu kochaj mnie, powiedz, że ci na mnie zależy”. Ale bał się, że się od niego odsunie, każe mu odejść.
– Zastanowię się – rzekł z namysłem. – Ellie się myli, skończymy dziś w nocy, nawet jeśli przyjdzie nam sadzić kwiaty przy świetle księżyca. Zadzwoniłem do miejscowego college’u i wkrótce pojawi się kilkunastu studentów, by nam pomóc.
Kate znów go pocałowała, w oczach błyszczały jej łzy.
– Lubię pasztetową z krążkami surowej cebuli – powiedziała.
– O Boże! Nic nie mów, niech zgadnę. Z odrobiną ostrej musztardy?
– Niezupełnie z odrobiną. Smaruję musztardą cały plasterek cebuli.
– Ja też – oświadczył Gus.
– Zapomnijmy o mrożonej herbacie, wolę do pasztetowej piwo. Ellie i Della również.
– Jezu! – wykrzyknął Gus.
Kate uśmiechnęła się.
– A do tego chleb z masłem i musztardą.
– Nie wierzę. Nawet gdybym przemierzył cały świat, nie znalazłbym nikogo, kto ma takie same upodobania kulinarne, jak ja. Sądzę, że jesteśmy sobie przeznaczeni. – Gus nabrał głęboko powietrza spodziewając się, że Kate odsunie się od niego, powie coś, co zniweczy wszelkie nadzieje na bardziej zażyłe stosunki między nimi.
– Naprawdę tak myślisz? – spytała poważnie Kate.
– Jasne – odparł, bo nic innego nie przychodziło mu do głowy.
– No, no, no – powiedziała jedynie Kate.
Gus wykonał w kuchni skoczny taniec, smarując wielkie krążki słodkiej, białej cebuli ostrą musztardą. Razowiec był wczorajszy, ale jeszcze świeży, plasterki pasztetowej posklejane. Próbował je porozdzielać, w końcu się poddał i wcisnął cebulę w mięso. Miał nadzieję, że nikt nie I zajrzy pod kromkę chleba, by sprawdzić zawartość kanapki.
Jak dotąd był to okropny dzień, ale jeden z najlepszych w jego życiu, Miał tyle do powiedzenia Kate, tyle rzeczy, o których nie chciał rozmawiać przez telefon ani opisywać w listach. O sprawach ważnych dla niego, może | również dla niej. Zastanawiał się, czy to źle, że czuje się, jakby tu należał, że pragnie się stać częścią tej małej rodziny. Jeśli był w błędzie, wkrótce ktoś go oświeci.
– Jedzenie gotowe! – krzyknął.
Zjedli i wypili po dwa piwa na głowę. Gus okazał swoje zadowolenie, sprzątając ze stołu.
– Słyszę, że pojawiła się nasza ekipa ogrodnicza. Zamówmy coś na obiad. Smażony kurczak. Puree z ziemniaków, surówka z kapusty. Ja stawiam – powiedział wspaniałomyślnie.
– Jesteś dobrym, przyzwoitym człowiekiem, Gusie Stewarcie – oznajmiła Ellie, uśmiechając się szelmowsko.
– Uświadom to swojej matce – wymamrotał Gus.
– Już to wie. Właśnie od niej się tego dowiedziałam. – Ellie zrobiła oko. – Delli też to powiedziała.
Kate zaczerwieniła się gwałtownie.
Pracowali i pracowali, co godzina robiąc dziesięciominutową przerwę. Na zmianę roznosili mrożoną herbatę, piwo i zimną wodę. Jedynymi, którzy narzekali na bolące plecy i otarte kolana, byli studenci, harujący przy wtórze piosenek Bruce’a Springsteena i Roda Stewarta. Gus oświadczył, że to nie jego krewny, dzięki Bogu.
– Która godzina? – spytała Kate, pociągając łyk piwa.
– Wpół do czwartej nad ranem – powiedział Gus zmęczonym głosem. – Nie miałem pojęcia, że ogrodnictwo to takie wyczerpujące zajęcie. Tak mnie bolą plecy, że nie wiem, czy kiedykolwiek będę się mógł wyprostować. A jak ty się czujesz, Kate?
– Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Nie zapominaj, że ostatniej nocy praktycznie nie zmrużyliśmy oka. Kiedy skończymy, proponuję skorzystać z jacuzzi. Powinna zmniejszyć ból.
– Utopię się – jęknął Gus.
Kate uśmiechnęła się.
– Wyratuję cię.
– Bo jestem tego wart czy też dlatego, że nie chcesz, bym utonął na terenie twojej posiadłości?
– I jedno, i drugie. Jeszcze ci nie podziękowałam, prawda?
– Owszem, kilka razy. – Nie chciała, żeby utonął, wyratuje go. Otoczy ramionami jego szyję, wtedy on ją pocałuje i odpłyną prosto w stronę zachodzącego lub wschodzącego słońca, zależy, co będzie pierwsze.
– O czym myślisz? – spytała cicho Kate. Powiedział jej.
– Łączy nas cudowna przyjaźń. Nie chcę, by coś ją zniszczyło – powiedziała Kate, opróżniwszy butelkę.
– Czy nasza przyjaźń kiedykolwiek się zmieni w inne uczucie? – spytał poważnie Gus.
Poczuła gulę w gardle.
– Nie wiem, Gus. Wiem natomiast, że nie chcę cię stracić jako przyjaciela. Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym, bardzo mi drogim. Nie jestem jeszcze gotowa na coś innego. Nie mogę ci nic więcej obiecać.
Był dla niej kimś ważnym i drogim.
– Na razie – powiedział.
– Na razie.
Kate uśmiechnęła się.
– Zgadzam się. Na razie.
Kate poczuła ściskanie w dołku. Jeśli ten mężczyzna zniknie z jej życia, będzie jej go okropnie brakowało. Ogarnie mnie smutek, pomyślała.
– O czym myślisz? – spytał Gus. Powiedziała mu.
Gus zająknął się. Zależało jej na nim. Po prostu nie wiedziała, jak bardzo. Na razie.
Zanim wrócili do sadzenia kwiatów, Gus przeszył ją swymi niebieskimi oczami.
– Kate, nie myśl, że właśnie się w tobie zakochuję, ja już cię kocham. Kate poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Gus wyciągnął rękę i pomógł jej ukucnąć. Ellie trąciła Dellę.
– Nie sądzę, byśmy musiały się martwić o mamę. Ten facet troskliwie się nią zajmie. Jeśli mu pozwoli. Chyba nie myślisz, że zrobi coś niemądrego i pozwoli mu odejść, co? – spytała Ellie wyraźnie zaniepokojona.
Della potrząsnęła głową.
– Twoja matka nie jest głupia. Może być trochę zdezorientowana w kwestii miłości i małżeństwa. Pochowała rzeczy, należące do twego ojca i przez jakiś czas mogła się uważać za wdowę, ale z drugiej strony nie daje jej spokoju ta obsesyjna lojalność wobec kapitana Starra. Poza tym jest Betsy. Wkrótce twoja matka będzie zmuszona podjąć trudną decyzję.
– Skoczyć na głęboką wodę czy się wycofać?
– Tak. Ellie, dlaczego to robimy?
– Chodzi ci o sadzenie kwiatów?
– Tak, po co to wszystko?
– Ponieważ mama umyśliła sobie, że Donald obudzi się rano w niebie, spojrzy na ziemię i zobaczy tęczę ż kwiatów… Myślę, że rozumiesz. To nie dla Betsy, tylko dla Donalda. Słyszałam, jak ci to mówiła – powiedziała delikatnie Ellie.
– Chyba nie zwróciłam uwagi. Byłam tak pogrążona w smutku, że nic do mnie nie docierało. Nawet nie pamiętam, co kto mówił na cmentarzu. Wracam do domu, Ellie – dodała smutno starsza kobieta.
Ellie wzruszała ciemnobrązową ziarnie.
– Kiedy wrócisz? – Poczuła ściskanie w dołku. Della była dla niej niczym druga matka.
– Nie sądzę, bym kiedykolwiek wróciła.
Ellie tak mocno ujęła roślinkę palcami, aż z kwiatka opadły płatki. Spojrzała na flancę, wetknęła ją w ziemię i zauważyła:
– Ta umrze.
– Wszystko prędzej czy później umiera – powiedziała Della.
– Nie rozumiem. Dlaczego mówisz, że nie wrócisz? Co mama zrobi bez ciebie? Co ty zrobisz bez mamy? Tak długo byłyśmy razem, jesteś moją drugą matką, Dello – odezwała się Ellie, ocierając łzy, napływające jej do oczu.
Della wskazała na Gusa.
– Sama powiedziałaś. Zaopiekuje się nią. Ty wyprowadzasz się do Los Angeles. Donald odszedł. Kazał mi wziąć pieniądze i pojechać do domu. Mam wielu krewnych, których nie widziałam od lat. Dzięki pieniądzom, które zostawił Donald, mogę uczynić ich życie lżejszym. Na cmentarzu nie ma miejsca dla mnie. Widziałam to na własne oczy. Pochowana tam jest pierwsza żona Donalda. I tak powinno być. Rodzina musi być razem. Dlatego Donald powiedział, że powinnam wrócić do Meksyku. Dlatego… dlatego mnie spłacił.
– Och, nie, Dello, nie wolno ci tak mówić! Donald wcale nie miał tego na myśli. Nie sądzę, by mama wiedziała coś o jego pierwszej żonie. Donald nigdy o niej nie wspominał, a mama nie należy do tych, co zadają pytania. Ty też nigdy o niej nie mówiłaś.
– Ponieważ o niej nie wiedziałam. Myślałam, że… że go porzuciła, kiedy dzieci były jeszcze małe. Nigdy ze mną o niej nie rozmawiał. Nie wiedziałam, że nie żyje i jest pochowana razem z ich synem i córką. Powinien mi to powiedzieć. Miałam prawo wiedzieć. Myślałam, że pochowają mnie obok niego.
– Och, Dello! – wykrzyknęła Ellie, obejmując starszą kobietę. – Możemy kupić miejsce zaraz obok ich grobu. Wcale nie jest powiedziane, że nie spoczniesz obok.
– Nie! Są rodziną. Nie ma tam dla mnie miejsca – rozszlochała się Della. – Ostatnie słowa Donalda brzmiały: wracaj tam, skąd przyszłaś. A więc wrócę. Należy spełniać ostatnią wolę zmarłych. Twoja matka sadzi te kwiaty, a ja wrócę do Meksyku.
Ellie wzięła głęboki oddech i wyrzuciła z siebie:
– Uważam, że powinnaś o tym porozmawiać z mamą. Wiesz, że nic nie jest albo czarne, albo białe. – Po chwili dodała: – Nie poradzimy sobie bez ciebie.
– Ellie, jestem stara, mam siedemdziesiąt trzy lata. Niewielki ze mnie pożytek. Twoja matka myśli, że mnie nabierze. Z początku zatrudniła kogoś do cięższych prac, potem do lżejszych, w końcu do zupełnie prostych. Jedna pani pierze i prasuje. Druga myje okna, jeszcze ktoś inny czyści basen.
– Dello, mama chciała ci ulżyć. Chodziło jej o to, żebyś się mogła zająć Donaldem. W ten sposób chciała ci pomóc, odwdzięczyć się tobie i Donaldowi za całą waszą opiekę nad nami w przeciągu wszystkich tych lat. Proszę, nie łam jej serca. Jeśli chcesz jechać do Meksyku z wizytą, proszę bardzo, ale wróć.
– Nie mogę, moja najsłodsza Ellie. Wszystko popsułam. Nie zrobiłam jedynej rzeczy, o którą mnie prosił Donald. Nie pozwalałam mu odejść. Byłam samolubna. Źle zrobiłam. Nie chcę już o tym mówić. Wkrótce będzie świtało, musimy się pośpieszyć, by skończyć robotę. Ze względu na twoją matkę. Teraz ją rozumiem. A ty musisz zrozumieć mnie. Nie płacz, Ellie, zmoczysz roślinki i zmarnieją od słonych łez.
– Wszystko mi jedno – jęknęła Ellie.
– Ale mnie nie jest wszystko jedno, więc przestań – poleciła jej Della. Ellie posłuchała rozkazującego tonu głosu, który pamiętała z dzieciństwa.
– Jesteś niedobra – powiedziała tak jak wtedy, kiedy była mała.
– Nie całkiem – odparła Della.
– Zamierzasz złamać mamie serce – oświadczyła Ellie krnąbrnym tonem.
– Dość tego. Jeśli jej złamię serce, ten mężczyzna wszystko naprawi. Spójrz na nich. Tak ją kocha. Widzę to. Nie martw się o jej serce.
– Nie jesteś wszystkowiedząca, Dello – oświadczyła z uporem Ellie.
– Zgadzam się, ale wiem prawie wszystko. Kop.
– A co z moim sercem?
– Jesteś młoda, przeżyjesz. Kop!
Kate wydawało się, że upłynęło dużo czasu, gdy powiedziała:
– Za jakieś dwadzieścia minut się rozwidni. Została nam jeszcze jedna czwarta roboty. Byłam taka pewna, że nam się uda. Chłopcy ciężko pracowali. Miałeś rację, Gus, to był głupi, niewykonalny pomysł. I po co? – Przysiadła na piętach. – Równie dobrze możemy przerwać teraz Wszyscy są skonani. Powiedz, by przestali, Gus. Nie mam już siły.
– Rezygnujesz? – spytał Gus z osłupieniem.
– Tak.
– W takim razie sama im to zakomunikuj – oświadczył, nie przerywając pracy. – Nigdy nie lubiłem ludzi, którzy się łatwo poddają.
– Trudno – powiedziała oschle Kate.
W chwilę później wyprostowała się i krzyknęła, by wszyscy przerwali pracę i jej wysłuchali. Gdy utkwili w niej wzrok, oświadczyła:
– Wkrótce wzejdzie słońce, więc przerywamy pracę. Doceniam wasz wysiłek, to, że pracowaliście przez całą noc. Miałam nadzieję, że… że zdarzy się cud i uda nam się skończyć. Chcę wam wszystkim podziękować. Dajcie mi kilka minut, bym mogła umyć ręce, to wypłacę wam pieniądze. Zapraszam was wszystkich na śniadanie, jeśli nie jesteście zbyt zmęczeni, by jeść.
Obserwowała, jak jeden ze studentów wystąpił naprzód. Był to młody chłopak o zmęczonych oczach, ubrany w szarą bluzę z literami USC.
– Proszę pani, czy może nam pani powiedzieć, dlaczego pani to robi? – spytał.
Przez głowę Kate przemknęło kilka pomysłów, ale zdawała sobie sprawę, że żaden z nich nie zadowoli stojącego przed nią młodego człowieka. Pracowali ciężko i z poświęceniem, więc wyjaśniła mu ze łzami w oczach, o co tu chodzi.
Młodzieniec spojrzał na pozostałych, a potem na szarzejące niebo.
– Jeśli posegregujemy flance według kolorów, zdążymy. Po wschodzie słońca dokończymy sadzenie. Trzeba utworzyć tęczę. Wcale nie musimy umieszczać kwiatów w ziemi. Tam z góry i tak nie będzie widać, czy rzeczywiście są posadzone. Ruszać się! Ruszać! Mamy jeszcze jakieś osiem minut.
Kate nigdy w życiu nie widziała takiego zbiorowego wysiłku. Słyszała nawoływania:
– Więcej różowych, potrzebuję niebieskie, fioletowe, nie, nie, żółte tam, różowe tu, pośpieszcie się, więcej fioletowych, czerwone tam na końcu. Ruszać się! Ruszać! Trzy minuty. Więcej niebieskich, stokrotki tam, dwie minuty, już prawie koniec, dalej, Beasley, jesteś przecież w sztafecie uczelnianej, ruszaj się! No, właśnie, jeszcze jedna minuta… wszystkie fioletowe tutaj. Trzydzieści sekund, skończone!
– O mój Boże! – wykrzyknęła Kate, uśmiechając się przez łzy.
– A niech mnie – mruknął Gus.
– Jaka śliczna – zachwyciła się Ellie.
– Boska – powiedziała Della.
– Chłopaki, dobra robota – oświadczył chłopak w bluzie USC, a potem zwrócił się do Kate: – Co teraz? – Zmieszany dodał: – Czy nie powinna pani jakoś tego spuentować, coś powiedzieć, może zmówić modlitwę?
Kate oblizała spierzchnięte wargi. Czuła, że język ma zupełnie sztywny. Spojrzała w niebo.
– Hej, Donaldzie! – krzyknęła na cały głos. – To dla ciebie! Dla twojego syna Bobby’ego! Dla twojej córki Lucii!
– A teraz przygotuję dla wszystkich śniadanie – zapowiedziała Della. – Ellie, idź do sklepu po jajka i boczek.
– Dziękuję, bardzo dziękuję – powtarzała Kate, ściskając po kolei ręce studentom. – Jeśli macie ochotę popływać, proszę bardzo. Przygotujemy śniadanie. Zrobimy sobie długą przerwę, każdy dostanie premię.
Oczy Kate były wilgotne, ale pełne gwiazd, gdy spojrzała na Gusa.
– Nigdy nie wpadłabym na pomysł, by posegregować flance, a ty?
– Też nie. Ale dalej bym kopał i sadził. Ten dzieciak prostą drogą osiągnął cel. A niby jesteśmy starsi i powinniśmy być mądrzejsi.
– Ostatecznie po to posyłamy ich do college’u – odparła Kate, śmiejąc się. – Jak ślicznie wygląda. Wyobrażam sobie minę Donalda. Warto było się tak męczyć. Napiłabym się kawy, a ty?
– Nie jesteś na mnie zła, że zarzuciłem ci brak wytrwałości?
– Dlaczego miałabym być zła? Powiedziałeś prawdę. Zrezygnowałabym. Przez całe życie tak postępowałam. Kiedy było ciężko albo nie chciałam czemuś stawić czoła, zamykałam się w skorupie i robiłam się na wszystko obojętna. Nie, nie jestem szalona.
Później, trzymając w ręku kubek z kawą, przekrzykując gwar, dobiegający od strony basenu, Kate zapytała:
– Co zamierzasz teraz zrobić, Gus?
– Mam kilka możliwości – odparł ostrożnie.
– „Times” to niezła gazeta. Możesz wszystko jeszcze raz przemyśleć… Mieszka tam cała twoja rodzina. A propos, powiedziałeś im o… no wiesz, o domu w Connecticut?
– W końcu tak. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia i wróciłem dó Stamford. Zamierzałem oddać te cholerne pieniądze, ale dom był pusty. Dowiedziałem się, że staruszek sprzedał swoją połowę firmy wspólnikowi i zniknął. Facet wręczył mi kopertę. Powiedział, że mój stary stwierdził, że wcześniej czy później się pojawię. Miał mi ją wtedy oddać. Spodziewałem się listu z wyjaśnieniem, czemu nas zostawił. Może czegoś w rodzaju przeprosin. Może zapytania o zdrowie mamy i reszty. Nie było żadnego listu, żadnej wiadomości. Chciało mi się wyć. Kiedy wróciłem do samochodu, dałem upust swej wściekłości.
– Co zawierała koperta?
– Akt notarialny na tę ekstrawagancką posiadłość, wartą osiem milionów dolarów. Na dokumencie nabazgrane było ołówkiem: „Powiedziałeś, że chcesz wszystko, co mam. Proszę bardzo. Jeśli to czytasz, znaczy, że wróciłeś, by oddać mi pieniądze. A to znaczy, że jesteś głupcem”.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Kiedy to miało miejsce?
Gus wzruszył ramionami.
– Parę miesięcy temu. Naprawdę czułem się jak idiota. Nie wiedziałem co robić, więc zwołałem naradę rodzinną. Jezu, żebyś ich usłyszała. Wyzwali mnie od najgorszych. Ostatecznie nie chodziło im wcale o pieniądze. Chcieli go zobaczyć. Powiedzieli, że mieli takie samo prawo, jak ja, a ja im to prawo odebrałem. Matka była taka smutna. Rozczarowałem ją. Może z czasem mi wybaczą, chociaż wątpię. Podzieliłem pieniądze, wysłałem im wszystkim czeki. Nikt ich nie zrealizował. Matka odmówiła wzięcia choćby grosza. A więc mimo wszelkich starań nadal mam te cholerne pieniądze, a teraz jeszcze tę… tę posiadłość. Okłamałem cię. Nie wylali mnie z pracy. Nie wiem, dlaczego cię oszukałem. Jak widzisz, w porównaniu z tobą jestem dwa razy gorszym typem. Chyba miałem nadzieję, że zrobi ci się mnie żal i poprosisz, bym tu został. Tam czeka na mnie tylko kilku przyjaciół. Moi bliscy odkładają słuchawkę, kiedy dzwonię. Nie mogę znieść pełnej smutku twarzy matki, więc przestałem do niej jeździć.
– Och, Gus, tak mi przykro. Ale życie nigdy nie jest łatwe, prawda?
– Uważam, że wtedy byłoby okropnie nudno.
– Jestem pewna, że z czasem twoi bliscy zmiękną. Rodzina to cudowna rzecz. Znów będziecie razem.
– Opowiedziałem im o nim, o jego młodej żonie, o wielkiej posiadłości, o aroganckim zachowaniu. Nie uwierzyli, że nie spytał o nikogo. Nawet moja matka chciała wiedzieć, co o niej mówił. Okłamałem ją, mówiąc że ojciec wyraził nadzieję, iż wiedzie jej się dobrze. Uśmiechnęła się na te słowa, a potem zrobiła tę okropną minę. Przysięgam na Boga, że pomyślałem, iż każe mi go zaprosić na obiad. Tymczasem powiedziała: „Gustawie, postąpiłeś karygodnie”. Potem zdzieliła mnie w głowę, bolało mnie przez tydzień.
– Znalazłeś go raz, możesz znów go odszukać. Twoi bracia i siostry dostali pieniądze. Też mogą go spróbować odnaleźć – zasugerowała zdesperowana Kate.
– Nie uważasz, że dokładnie to samo pomyślał sobie mój stary? Nie, on wyjechał. Biorąc pod uwagę jego koneksje, śmiem twierdzić, że jest w Europie lub gdzieś w Argentynie. Nie chce, by ktokolwiek go odnalazł. Nie wiem, czemu. Spieprzyłem sprawę.
– Nadal uważam, że czas zagoi rany. Powiedziałeś, że tworzyliście zżytą rodzinę. Wcześniej czy później zrozumieją cię i ci wybaczą. Musisz wrócić, Gus. Musisz tam być, kiedy nadejdzie ten moment. Będziesz miał do siebie pretensję, jeśli tego nie zrobisz.
– Wiem.
– To dobrze.
Kate uśmiechnęła się i ujęła jego dłoń.