1

Maszyna do szycia furkotała, igła śmigała w górę i w dół nad jaskraworożowym kawałkiem materiału. Dwie pary oczu wpatrywały się w natężeniu w prawie gotową aplikację. Kate Starr pochyliła głowę nad zawiłym ściegiem, ale i tak widziała telegram, który wcześniej położyła na stoliku. Nie miała odwagi, by go przeczytać. Patrick wyjechał dziesięć miesięcy temu. Nie powinna dostać żadnego telegramu. Dlaczego nie jest żółty? Wszyscy mówili, że są żółte.

– Mamusiu, czy to będzie najładniejsza sukienka, jaką mi kiedykolwiek uszyłaś? – spytała Betsy.

– Ja też chcę taką! Betsy i Ellie ubiorą się tak samo jak mama – powiedziała Ellie, nie wyciągając palca z buzi. Wskazała sukieneczkę, rozłożoną na oparciu kanapy.

Kate zauważyła, jak sześcioletnia Betsy marszczy brwi.

– Czy tatuś chciałby, żebyśmy ubierały się tak samo? Kate obcięła nitkę i związała jej końce na podwójny supeł.

– Wydaje mi się, że tak. Tatuś… zawsze się uśmiechał, kiedy defilowałyśmy przed nim w identycznych sukienkach. Nie pamiętasz, jak nam robił zdjęcia? – Boże, ależ jej drży głos, ile w nim… strachu. Wystarczyło spojrzeć raz w oczy Betsy, by odgadnąć, że dziewczynka domyśla się, iż coś się stało.

– Chcę, żeby moja sukienka była inna – oświadczyła Betsy, hamując łzy.

– Ależ dlaczego, mój skarbie? – spytała Kate czując, że jej oczy również zachodzą mgłą.

– Ja też – stwierdziła płaczliwie Ellie.

Kate wpatrywała się w aplikacje na sukieneczce, by nie patrzeć na telegram.

Betsy szurała nóżką po wytartym dywanie.

– Tatusia nie ma. I tak nas nie zobaczy – powiedziała. – Chcę, żeby moja sukienka wyglądała inaczej.

– Ja też. Mamusiu, przerób ją. Niech będzie taka, jak sukienka Betsy – zawtórowała Ellie siostrze.

– Nie! Mamusiu, jej sukienka nie może wyglądać tak jak moja.

– Dobrze, Betsy. Do twojej przyszyję klamerkę, a Ellie zrobię kokardę z tyłu. Chcesz mieć kieszonki?

Betsy wskazała telegram.

– Co to jest?

– Telegram – powiedziała Kate z desperacją. – Telegram to… to… szybki sposób przekazywania… wiadomości. – Złych wiadomości, powinna dodać. Strasznych wiadomości. Chciało jej się płakać, miała ochotę podrzeć telegram.

– Czy to wiadomość od tatusia? – spytała Betsy, natychmiast zapominając o sukieneczce. – Może tatuś przyjedzie na święta do domu? Otwórz telegram, mamusiu, to się przekonamy. – Podeszła do stolika, wzięła depeszę i podała ją matce. Kate wzdrygnęła się, o mało nie spadając z krzesła, na którym siedziała.

– Betsy, natychmiast odłóż go tam, gdzie leżał. Zrób to, o co cię proszę – powiedziała tonem, jakim nigdy przedtem nie zwracała się do córeczki. Betsy pośpiesznie wykonała polecenie matki, a potem spuściła oczy i zaczęła szurać nogą po dywanie.

Kate nie miała odwagi spojrzeć na dziewczynki. Pochyliła głowę i zaczęła odpruwać aplikację. Jeszcze nie zdążyła otworzyć tego przeklętego telegramu, a już coś się zaczęło zmieniać. Kiedy nici stawiły niespodziewanie opór, Kate szarpnęła materiał, aż się rozdarł na szwie. Poczuła na dłoni gorącą łzę.

Traciła panowanie nad sobą, a dziewczynki były wyraźnie przestraszone. Nie otworzę tej depeszy, postanowiła zdesperowana. Ani teraz, ani nigdy.

– O Boże! Patricku, obiecałeś mi jutro, a oto dostałam telegram – szepnęła.

Kate spojrzała na kieszonkę, ozdobioną figurką świętego Mikołaja, którą odpruła od sukienki Betsy. Musi coś powiedzieć dziewczynce, spojrzeć na nią i nie widzieć w jej małej buzi wyłącznie odbicia twarzy Patricka. Patrick zawsze nazywał Betsy miniaturową kopią siebie. Mówił to z prawdziwą dumą. Zaczęła grzebać w pudełku z dodatkami krawieckimi, by znaleźć klamerkę, która pasowałaby do sukienki Betsy. Igła z nitką śmigała w jej wprawnych rękach.

– Chcesz ją teraz przymierzyć, skarbie? – spytała Kate zduszonym głosem. Betsy podbiegła do niej i objęła ją mocno obiema rączkami. Ellie, nie chcąc być gorsza, przytuliła się do nogi Kate.

Musi być silna. Twarda. Mała gospodyni, która nie ma najmniejszego pojęcia, jak stać się silną i twardą. Potrafiła jedynie być matką i żoną. O wszystko troszczył się Patrick.

– Wydaje mi się – powiedziała cicho Kate – że czujemy się trochę nieswojo, bo zbliża się Boże Narodzenie, a tatuś nie przyjedzie, by nam pomóc odpakowywać prezenty. Dlatego dziś wieczorem napiszemy do niego bardzo długi list, żeby wiedział, jak za nim tęsknimy i jak będziemy robiły świąteczne wypieki. Musimy być dzielne i… i zachowywać się, jak zwykle. Tatuś czułby się zawiedziony, gdyby się dowiedział, że nie dajemy sobie rady. A teraz chcę zobaczyć, jak się śmiejecie. – Zrobiła grymas, przypominający uśmiech, obserwując dziewczynki wychodzące z pokoju. Kiedy zniknęły za drzwiami, zgarbiła się i spojrzała na telegram.

Dostarczono go godzinę temu, akurat kiedy miała się wziąć do szycia. Wkrótce pojawi się ktoś z lotnictwa. Następnie do drzwi jej domu zastuka kapelan i towarzyszący mu oficer.

– Nie wpuszczę ich!

Wróciły dziewczynki i zaczęły się przed nią popisywać w nowych, odświętnych sukieneczkach. Zachwyciła się, żeby zrobić im przyjemność, uśmiechnęła się, przytuliła je, a potem poleciła, by zdjęły sukienki, bo musi je obrębić.

Betsy spojrzała na nią błyszczącymi oczami i powiedziała:

– Mamusiu, nie chcę już nosić majteczek, dobranych do sukienki. To dobre dla maluchów. Nie chcę pokazywać bielizny.

– Ależ skarbie, ten fason wprost prosi się o odpowiednie majteczki. – Nagle poczuła się głupio. Może Betsy ma rację? Może sześcioletnie dziewczynki nie noszą króciutkich sukienek, spod których widać kolorowe majteczki?

– A ja chcę, żeby moje były w kolorze sukienki. – Ellie chichocząc wypięła pupę, pokazując białe majteczki.

– Ależ ty się lubisz popisywać – burknęła Betsy. – Chłopcy będą się z ciebie śmiali, jak zobaczą twoją bieliznę.

– W porządku. Ty włożysz zwykłe, białe majteczki, a Ellie – kolorowe. Osiągnęłyśmy kompromis. Wszyscy powinni być zadowoleni.

– Hurra! – zapiszczała Ellie.

– Kiedy zamierzasz otworzyć ten list? – spytała wciąż naburmuszona Betsy. – Powinnaś się z nami podzielić wiadomościami o tatusiu.

– Później, skarbie. Przebierzcie się i przynieście mi sukieneczki, żebym je mogła obrębić. Potem możecie sobie pograć w chińczyka, jeśli macie ochotę.

Betsy nie miała zamiaru dać się tak łatwo zbyć.

– Kiedy później przeczytasz list, powiesz nam, co w nim jest napisane?

– Tak – odparła Kate, bo żadna inna odpowiedź nie zadowoliłaby jej córki.

Teraz. Powinna otworzyć depeszę teraz. Ale jeśli to zrobi, złamie obietnicę daną Betsy. Istniało wszelkie prawdopodobieństwo, że telegram jest od ojca Patricka albo od jej rodziców. Ale nie. Wiedziała, kto przysłał depeszę i co zawierała. MINISTER LOTNICTWA Z ŻALEM ZAWIADAMIA…

– Niepotrzebnie wydał pan pieniądze, panie ministrze, bo nie zamierzam otworzyć tego cholernego telegramu – wycedziła Kate przez zaciśnięte zęby.

Dziewczynki sprzeczały się, gdzie zagrać w chińczyka. W końcu stanęły przed nią domagając się, by zadecydowała za nie.

– Mam pomysł. Może pierwszą partię zagracie w sypialni tatusia i mamusi, na samym środku łóżka. Drugą partię możecie rozegrać w łazience, a trzecią – w swoim pokoju.

Ellie zapiszczała z zachwytu. Betsy swą miną wyraźnie dawała do zrozumienia, że to najgłupszy pomysł, jaki kiedykolwiek słyszała, podreptała jednak za siostrą. W chwilę potem Kate usłyszała, jak zamykają się drzwi sypialni.

Przygryzła dolną wargę, by powstrzymać drżenie ust, i odchyliła się na oparcie krzesła, na które samodzielnie wykonała obicie. W tej pozycji widziała doskonale, co się działo za oknem.

Zaczęła wspominać swego męża. Jakby kiedykolwiek mogła go zapomnieć. Patrick był jej życiem, celem istnienia. Wiedziała, że w dniu, w którym stworzył ją Bóg, powiedział do siebie: „Oto zesłałem na ziemię Kate Anders, by mogła poślubić Patricka Starra”. Nigdy nikomu nie zdradziła tej myśli, nawet Patrickowi. Była to jej tajemnica, którą się rozkoszowała każdego dnia swego życia.

Znała Patricka od dzieciństwa, każdego ranka szła za nim i jego kolegami do szkoły, czerwieniąc się gwałtownie, kiedy się odwracał, by na nią spojrzeć przez ramię. Kiedy nie obserwowali go koledzy, uśmiechał się, czasem robił do niej oko. O tym też nigdy nikomu nie mówiła.

W trzeciej klasie, kiedy nauczycielka wyznaczyła ją na kapitana sztafety, Kate wybrała w skład drużyny Patricka. Odmówił udziału, bo koledzy się z niego naśmiewali. Później na korytarzu powiedział, by nigdy czegoś takiego nie robiła. Skinęła głową, a potem rozpłakała się jak dziecko.

Tego samego dnia w drodze powrotnej do domu Patrick dogonił Kate i przeprosił, że doprowadził ją do łez. Dokładnie pamiętała, co wtedy powiedział. „Jezu, Kate, chłopaki nigdy by mi nie dali spokoju. Faceci nie lubią takich rzeczy. Nie chcę, żeby się ze mnie nabijali. Lubię cię. I to bardzo. Przepraszam, że przeze mnie płakałaś. Nie mów o tym swojej matce, dobrze? Ona powtórzyłaby wszystko mojemu ojcu. Chłopcom nie wolno bić dziewczynek ani im dokuczać. Na pewno dostałbym lanie”.

Cała szkoła wiedziała, że Patrick i Kate się lubią. Ale dopiero kiedy byli starsi, chodzili do liceum, umówili się na pierwszą prawdziwą randkę.

Wszystkie dziewczęta lubiły Patricka, bo z nimi flirtował, ale tylko do niej się uśmiechał i tylko za nią wodził oczami, błyszczącymi i wilgotnymi jak u psiaka. Raz, kiedy była w siódmej klasie, dotknął jej włosów i powiedział, że przypominają jedwab. Zaproponował potem, że jeśli chce, może zostać jego dziewczyną, ale gdyby komuś o tym powiedziała, to z nimi koniec. Wieczorem Kate dopisała to sobie do swej długiej listy sekretów, którą trzymała pod poduszką.

Jako nastolatka każdą chwilę wolną od szkolnych i domowych obowiązków spędzała z Patrickiem. W tym czasie koledzy Patricka też zaczęli spotykać się z dziewczętami, więc nie musieli się już ukrywać. Patrick był jej chłopakiem, a ona – jego dziewczyną. Zawsze. Gdy nie widziała go jeden dzień, wydawało jej się, że umrze. Już wtedy wiedziała, że nie potrafi bez niego żyć.

Kiedyś przez trzy dni leżała w łóżku z wysoką gorączką. Choroba przeciągnęła się na czwarty dzień, potem piąty. Wiedziała, że nie zdrowieje tak szybko, jak powinna, bo czuje się nieszczęśliwa. Nie chciała pić, nie chciała jeść. Jej organizm domagał się czegoś innego: obecności Patricka, dotyku jego rąk, uśmiechu.

Zaczekała, aż wszyscy usną, zeszła na dół, otuliła ramiona futrem matki i w samych kapciach poszła pod dom Patricka. Rzuciła w jego okno małym kamykiem. Wyszedł na dwór w piżamie, objął Kate, zaczął całować oczy, a nawet uszy. Powiedział jej mnóstwo miłych rzeczy, a potem odprowadził do domu. Nazajutrz poczuła się lepiej. Przez wiele następnych tygodni myślała jedynie o pocałunkach Patricka, słodkich jak miód i gorących jak promienie letniego słońca.

Pocałunki nadal były słodkie i gorące, a potem stały się namiętne. Zawsze namiętne, nawet kiedy była w ciąży, do ostatniej chwili przed rozwiązaniem.

Nigdy nie zapomni zachwyconej miny Patricka, po raz pierwszy trzymającego Betsy. Uśmiechnięty lekarz stwierdził, że ojciec i córka przypadli sobie do serca.

Twarz Kate spochmurniała na wspomnienie narodzin Ellie. Patrick był dziwnie obojętny wobec drugiej córeczki. Przez całe dwa tygodnie ani razu nie wziął jej na ręce, a kiedy to w końcu zrobił, oświadczył: „Wygląda zupełnie jak ty, Kate”. Jaką przyjemność sprawił jej tym komplementem. Ale wkrótce wpadła w popłoch, gdy Patrick zaczął w kółko powtarzać, że Betsy jest jego, a Ellie – jej. Nawet teraz nie była pewna, czy Patrick kocha Ellie. Tyle razy go o to pytała, a on spoglądał na nią i mówił: „Nigdy w życiu nie słyszałem głupszego pytania”. Ani razu nie odpowiedział wprost.

Wzdrygnęła się słysząc przed domem jakiś hałas. Otarła łzy i wyjrzała Przez okno.

Wiedziała, kto to, kiedy tylko zobaczyła niebieski samochód ze złotym napisem na drzwiczkach, zatrzymujący się przed domem.

Każda żona wojskowego wiedziała, kto to.

Zerwała się z krzesła i podbiegła do drzwi. Zatrzasnęła je i przekręciła klucz w zamku, ogarnięta paniką. Dłonie zacisnęła w pięści, aż pobielały kostki. Po policzkach płynęły jej łzy.

Samochód lśnił, na karoserii nie było najmniejszego pyłku. Drzwiczki uchyliły się nieco, zobaczyła jeden wypastowany but, potem drugi. Stopy w czarnych skarpetkach. Potem nogi. W końcu całą postać. Jakie ostre miał kanty u spodni. Niemal takie same jak Patrick.

Kate rzuciła okiem na stolik. Powinna przeczytać telegram… Nie, nigdy!

Niebieski mundur. Zaczęła trzeć oczy, próbując zdusić łkanie, rozdzierające jej piersi. Rozprostował ramiona, ale inaczej niż robił to Patrick, z gwałtownością, w której było coś złowieszczego. Przez łzy patrzyła, jak wkłada na głowę czapkę. Za chwilę ruszy w stronę drzwi…

Kate przycisnęła ręce do piersi. Jak jej serce może bić tak szybko? Przecież jest złamane, rozpadło się na tysiąc kawałków!

Ruszył. Betsy policzyła kiedyś, ścigając się z Ellie, ile jest kroków do drzwi: dwadzieścia jeden. Zaczęła liczyć, utkwiwszy oczy w czarnych, wypastowanych butach. Dziesięć, jedenaście… Betsy ma małe nóżki. Temu mężczyźnie w mundurze i lśniących butach na pokonanie odległości od furtki do drzwi wystarczyło tylko jedenaście kroków. Powinna wiedzieć, że będzie ich tylko jedenaście. Dlaczego tego nie wiedziała?

Nigdy nie słyszała głośniejszego dźwięku niż tamto pukanie do drzwi. Serce zakołatało jej w piersi. Nie otwieraj. Ani teraz, ani nigdy. Jeśli mu otworzysz, twoje życie na zawsze ulegnie zmianie.

Znów rozległo się pukanie, tym razem bardziej natarczywe. Kate poczuła, że zaczyna się łamać. Jej wzrok pobiegł ku fotelowi Patricka, ku jego zdjęciu na konsolce. Jaki jest przystojny w mundurze lotnika. Widziała przez łzy jego podekscytowaną minę, drogi uśmiech. Jej mąż, ojciec Ellie i Betsy.

– Pani Starr, jest tam pani?

Oczywiście, że tu jest; cóż za głupie pytanie. Ma dwie małe córeczki, którymi musi się opiekować, gdzie indziej mogłaby być pół godziny przed obiadem? Boże, proszę, spraw, by sobie poszedł. Ugniatała uda zaciśniętymi pięściami.

– Pani Starr, muszę z panią porozmawiać. Proszę otworzyć drzwi.

– Niech pan odejdzie – powiedziała płaczliwym głosem Kate. Boże, proszę, spraw, by sobie poszedł.

Wyczuła jakiś ruch po drugiej stronie drzwi.

Pod Kate ugięły się kolana. W chwilę później osunęła się na podłogę, oczy miała na poziomie gałki u drzwi do kuchni. Patrzyła, jak mosiężna gałka przekręca się, ujrzała jego cień i odprasowane spodnie, wypastowane buty.

– Proszę stąd wyjść! – zaskomlała, kiedy stanął przed nią. – Nie ma pan prawa wchodzić do mojego domu. Pan się tu włamał… włamywanie się jest… pojawił się pan tu nieproszony. Proszę wyjść! To rozkaz, majorze. Mój mąż był kapitanem… jest… wciąż jest… byłby… Proszę mnie zostawić samą! – Kate rozpłakała się.

– Nie mogę, pani Starr. – Podszedł bliżej i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać.

Kate odepchnęła jego dłoń i przywarła do drzwi.

– Pani Starr… – powiedział major Collier, przyklęknąwszy na jedno kolano, by jego wzrok znalazł się na wysokości twarzy kobiety -…kapelan jest już w drodze. Przykro mi, myślałem, że już tu będzie. Chciałem przyjść razem z panią Willard. – Pani Willard była żoną dowódcy Patricka. – Musiało zdarzyć się coś nieprzewidzianego… – Zawiesił głos. – Wiem, jak pani ciężko. Człowiek nigdy nie jest przygotowany… Ale to wcale nie znaczy, że kapitan Starr nie żyje. Jeszcze tego nie wiemy. Nie przyszedłem tu, by powiadomić panią, że coś się zmieniło. Zna pani procedurę. – Mówił coraz bardziej chaotycznie.

Kate ocknęła się z odrętwienia.

– O czym pan mówi? – Wytarła oczy rękawem bluzki. – Jeśli Patrick nie… co pan tu robi? Dlaczego przysłano mi ten telegram? – spytała, wskazując na stolik w holu. – Wiem, kim pan jest. Przynosi pan wieści od Posępnego Żniwiarza. Wszyscy nazywają was jego posłańcami. Jak może pan to robić? Dlaczego pan to robi? Do diabła, gdzie jest Patrick?

Nelson Collier cofnął się. A więc nie przeczytała telegramu. O niczym nie wiedziała. Przeklęte lotnictwo.

– Samolot kapitana Starra został zestrzelony – powiedział. – To wszystko, co wiemy. Dwóch naszych pilotów twierdzi, że widziało, jak się katapultował. Jeśli mówią prawdę, to znaczy, że żyje. Może być gdzieś w dżungli albo został uwięziony. Nie wiemy. Postaramy się panią poinformować, jak tylko się czegoś dowiemy. Pomogę pani wstać.

Był wyższy, niż myślała, taki wysoki, że musiała wyciągnąć szyję, by spojrzeć mu w twarz. Nagle zaczęła wszystko słyszeć i czuć – radio, grające cicho w kuchni, zapach klopsa w piekarniku, mrugające lampki na choince. Patrick nie zginął. Żył gdzieś. Uczepiła się tej myśli. Pozwoliła się zaprowadzić do małej kuchni, lśniącej czystością.

– Pani Starr, czy mogę prosić o filiżankę kawy?

– Oczywiście – odparła obojętnie Kate. Wyłączyła piekarnik, a potem wsypała do ekspresu kawę i wlała wodę.

– Jaka śliczna kuchnia. Bardzo spodobałaby się mojej żonie – powiedział cicho major Collier.

– Sama ją wytapetowałam. Patrick… mówił, że przypomina mu ogród. To dzięki temu deseniowi w bluszcze.

– Podzielam jego zdanie. Szczególnie, gdy się patrzy na te rośliny ozdobne na parapecie. A może to zioła?

– I jedno, i drugie. – Rozłożyła na stole trzy serwetki w zieloną kratkę. Obserwowała, jak Nelson Collier bawi się frędzelkami. – To też moja robota – pochwaliła się.

– Bardzo ładne. Moja żona bardzo lubi zielony kolor.

– Zieleń była… jest ulubionym kolorem Patricka. Betsy też lubi zielony. Ellie woli czerwień. A ja chyba błękit.

– Pani Starr, czy chciałaby pani, bym do kogoś zadzwonił?

– Nie. Większość moich znajomych wyprowadziła się z bazy. Wróciły do swych bliskich. Ja zostałam tutaj. W domu moich rodziców nie ma miejsca, od kiedy wprowadzili się tam dziadkowie. Są w dość podeszłym wieku. Ojciec Patricka mieszka w osiedlu dla emerytów, w którym nie przyjmują dzieci. Doszłam do wniosku, że najlepiej, jeśli zostanę tutaj… i poczekam. Kiedy będziecie mieli bliższe informacje?

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Ale takie sprawy są czasochłonne. Musimy negocjować z drugą stroną.

– Wnioskuję z tego, że nie wie pan kiedy. Mogą upłynąć miesiące, a nawet lata. Co mam przez ten czas robić, majorze Collier?

– Czekać. Tylko to nam pozostało. Wszystko we właściwym czasie, pani Starr.

– To mi nie wystarcza, majorze. Chcę znać szczegóły. Chcę wiedzieć wszystko. Mam do tego prawo, podobnie jak moje dzieci. Co się z nami stanie? – szepnęła.

– Zaopiekujemy się wami, pani Starr – powiedział Nelson Collier nieco rozdrażniony. Rozległo się pukanie. Major spojrzał na drzwi wejściowe. – To na pewno kapelan Rollins – powiedział z taką ulgą w głosie, że Kate aż się zdumiała.

Major Collier otworzył drzwi i przepuścił przed sobą wysokiego, szpakowatego mężczyznę w niebieskim mundurze. Kiedy weszli do kuchni, Kate pewną ręką nalała im kawy, z trudem znosząc formułki powitania. Wiedziała, że kapelan spodziewał się, że rzuci mu się w ramiona, szukając pocieszenia. Specjalnie trzymała się od niego z daleka. Wolała stać obok kuchenki, czując przez sukienkę nagrzane, emaliowane drzwiczki piekarnika.

– Czy będziemy się teraz modlić? – spytała gorzko.

– Jest w szoku, proszę jej wybaczyć – usłyszała uwagę, rzuconą półgłosem przez majora Colliera.

– Tylko, jeśli sobie tego życzysz, moja droga – oświadczył kapelan swym głębokim, dźwięcznym głosem.

– Nie życzę sobie.

– Bóg…

– Proszę mi nie mówić o Bogu, kapelanie. Nie teraz. A pan, majorze, niech mnie nie przekonuje, że lotnictwo się nami zajmie. Kiedy pan stąd wyjdzie, zostanę sama ze swymi córkami. Dokładnie wiem, jak funkcjonuje armia. Będziecie mnie nachodzili przez tydzień, może dwa, a potem zostanę przesunięta do jakiejś krainy „nigdy – nigdy” i od tej chwili stanę się waszym zobowiązaniem. Nikt nie chce mieć do czynienia z nieszczęśliwymi żonami i płaczącymi dziećmi. Wiem, jak to działa. Kiedy zadzwonię, będziecie mnie przełączali do coraz to innej osoby, każdej po kolei będę musiała wyniszczać swoją sprawę. I proszę się nie silić – słyszy mnie pan? – proszę się nie silić, by mi udowadniać, że nie mam racji! – krzyknęła Kate, patrząc na mężczyzn roziskrzonym wzrokiem. W chwilę potem kompletnie się rozkleiła. Zapłakaną twarz ukryła w dłoniach.

To nie mogło się dziać naprawdę. To był jeden z tych nocnych koszmarów, które ją prześladowały, kiedy opóźniała się poczta i nie dostawała listów od Patricka. Nie powiedzieli, że Patrick nie żyje; stwierdzili, że nie wiedzą. Czyli nie jest tak źle. Gdyby Patrick poległ, już nigdy nie stanąłby w progu domu. Już nigdy by jej nie objął ani nie pocałował na dobranoc. Jego śmierć oznaczałaby, że jest wdową, a jej dzieci – sierotami.

W końcu Nelson Collier wstał. Najbardziej nienawidził tej części swych obowiązków.

– Pani Starr – powiedział nawet dość uprzejmie. – Jestem przekonany, że kapitan Starr chciałby, żeby okazała się pani dzielnym żołnierzem. Przeżyła pani wielki wstrząs. Musi pani być silna, szczególnie ze względu na swoje małe córeczki. Musi pani strzec ogniska domowego i czekać na powrót męża.

Kate opuściła ręce i spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Majorze, to wszystko bzdury i dobrze pan o tym wie. Nie jestem żołnierzem. Mój mąż jest żołnierzem i proszę tylko spojrzeć, co go spotkało. Ja jestem żoną i matką. Nie chcę być twarda, nie chcę… Proszę mnie zostawić. Chcę być sama ze swymi dziećmi.

– Rozumiemy panią, pani Starr – odezwał się kapelan tonem, którego używał podczas poważnych ceremonii. Nelson Collier skinął potakująco głową. – Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, jeśli będzie pani chciała porozmawiać lub… pomodlić się, proszę do mnie dzwonić o każdej porze dnia i nocy.

Kate milczała. Nie powiedziała im nawet do widzenia, kiedy wychodzili. Jakby niezależnie od jej woli uruchomiła się jakaś zapadka.

Czekało ją dużo roboty. Musiała nakryć do stołu, obrać ziemniaki, Przygotować surówkę, pokroić chleb. Jak co dzień.

Później, wtedy kiedy zazwyczaj siadała do robótek, pomyśli o Patricku i zastanowi się, co powiedzieć dziewczynkom. Jutro. Nie dzisiaj. Gdy obierała ziemniaki, do oczu znów napłynęły jej łzy.

– Obiecałeś mi jutro, Patricku. Obiecałeś. Trzymam cię za słowo. Wiem, że żyjesz. Wiem, że mnie nie zawiedziesz.

Mówiła do siebie, mamrocząc pod nosem. Cóż w tym dziwnego? Przeżyła wielki szok, więc cokolwiek niezwykłego czy dziwacznego teraz zrobi, nie powinno to być wykorzystane przeciwko niej. Och, Patricku, gdzie jesteś? Czy naprawdę żyjesz, jak twierdzą? Nawet nie spytałam, kiedy to się stało. Powinni mieć wszystko w swoich meldunkach. Najbliżsi mają prawo znać takie szczegóły. Co robiłam w chwili, kiedy się katapultowałeś? Czy było to wczoraj, kiedy nie mogłam sobie znaleźć miejsca? Czy też przedwczoraj, kiedy tak strasznie bolała mnie głowa? Powinnam się domyślić, że coś się stało. Zawsze odgadywaliśmy nawzajem swoje myśli. Och, Patricku, co się dzieje? Dlaczego nie ostrzegły mnie żadne przeczucia?

Umyła ziemniaki i wrzuciła je do garnka. Jej ruchy były pewne, wyćwiczone po latach krzątania się w kuchni. Matka Ziemia – przezywał ją Patrick. Czy jeszcze kiedyś tak powie? Tak, Panie Boże, tak. To jedyne, co zaakceptuję.

Kate pociągnęła nosem, wytarła oczy rękawem i zaczęła kroić sałatę na drobniutkie kawałki, żeby szczerbatej Betsy było ją łatwiej pogryźć. Ellie też lubiła drobno pokrojone warzywa, zawsze układała je wkoło talerza. Ozdabiała pierścień warzyw marchewkami i papryką, śmiejąc się radośnie, na środku talerza stawiała piramidę z cząstek pomidora. Z zielonej sałaty robiła fosę. Co wieczór wszyscy mieli świetną zabawę. A przynajmniej ona, bo Patrick zdawał się ledwo tolerować zachowanie Ellie.

Nie mając chwilowo nic do roboty, Kate powiodła wkoło dzikim wzrokiem. Co powinna teraz zrobić? A jeśli… a jeśli… Postanowiła umyć lodówkę. Kiedy się ma ręce pełne roboty, nie przychodzą do głowy głupie myśli. Boże, a jeśli on nie wróci? Jeśli go zastrzelili, kiedy znalazł się na ziemi? Może powinna zadzwonić do matki albo do którejś z sióstr, do kogoś, kto powiedziałby jej: „Nie martw się, Patrickowi nic się nie stało. Pewnego dnia, kiedy najmniej będziesz się tego spodziewała, stanie w drzwiach. Patrick był zbyt pełen życia, by umrzeć tak młodo. Na pewno przeżył. Nie trać wiary”.

Kate szorowała zawzięcie lodówkę, dzięki jej wysiłkom półki z nierdzewnej stali zaczęły lśnić. Emalia niemal ją oślepiła swym blaskiem. Chciałaby wiedzieć, dlaczego miała takiego bzika na punkcie porządków. Może się kiedyś nad tym zastanowi. Patrick często się naśmiewał z jej zamiłowania do czystości. „Przecież nie jemy z podłogi, więc jaki w tym sens?” – pytał. Czasami mówiąc to uśmiechał się, kiedy indziej w jego tonie słychać było sarkazm.

Usatysfakcjonowana wyglądem lodówki, umyła butelki i słoiki upewniwszy się, że przykrywki są mocno zakręcone. Spojrzała uważnie na pojemnik z keczupem i maselniczkę. Jej matka zawsze powtarzała, że dobrą gospodynię można poznać po wyglądzie butelki z keczupem i maselniczki. W jej domu obie te rzeczy były bez zarzutu. Patrickowi zawsze skapywał keczup, a okruchy grzanek wpadały do maselniczki. Poczuła, jak po policzkach płyną jej łzy, ale tym razem nie powstrzymywała ich. Może powinna się porządnie wypłakać; przyniesie jej to ulgę i potem pewnie będzie łatwiej.

Umyła wszystkie warzywa i cytryny, po czym wytarła je do sucha. Patrick mówił, że Kate ma chyba bzika robiąc to. Nie znosiła, kiedy czynił podobne uwagi, więc wykonywała te prace wówczas, gdy go nie było w pobliżu. Ale i tak zawsze wiedział.

Tak bardzo się starała być idealną żoną, idealną matką, idealną gospodynią, idealną kochanką, idealną pod każdym względem. Patrick mówił, że nie ma ludzi doskonałych, a nawet jeśli są, nie zależy mu na nich. Uszy i policzki zaczęły ją piec, kiedy przypomniała sobie, jak zaproponował kiedyś: „Pokochajmy się na stojąco w kuchni obok zlewu”. Dziewczynki bawiły się w piaskownicy, okno w kuchni było otwarte. Odmówiła, czym zirytowała Patricka. „Wielka mi rzecz! Wystarczy zadrzeć sukienkę, ściągnąć majtki i po krzyku!” Zaproponowała, żeby poszli do sypialni i zamknęli drzwi na klucz, ale powiedział, by sobie to wybiła z głowy. Zamknął się sam w łazience. Wiedziała, co tam robił. Nie znosiła, kiedy się masturbował. To jej wina. Twarz i uszy nadal ją piekły. Patrick był egoistą, ale ona również. Kiedyś nawet wyjął… wyjął swój instrument i zrobił to na jej oczach. Płakała, prosiła, by przestał, ale nie usłuchał. Stali wtedy w holu przed drzwiami do łazienki, a dziewczynki siedziały w wannie.

– Przeszłość jest prologiem – mruknęła, wkładając ostatnią wymytą cytrynę do pojemnika z owocami.

Po obiedzie Betsy pomogła jej sprzątnąć ze stołu, a Ellie strzepnęła serwetki i odłożyła je na miejsce. Potem dziewczynki wzięły kredki i papier.

– Zapamiętajcie – powiedziała Kate. – Kiedy duża wskazówka znajdzie się na trójce, wasze rysunki dla tatusia mają być skończone, a wy gotowe do wieczornej kąpieli.

Stało się to już uświęconym rytuałem. W piątki Kate składała rysunki dziewczynek i wysyłała je Patrickowi w osobnej kopercie.

– Mamusiu, co mam dzisiaj narysować? – spytała Betsy. Kate udała, że się zastanawia.

– Narysuj, jak siedzimy wszystkie na twoim łóżku, ja z listem w ręku.

– Uśmiechasz się czy jesteś smutna? – spytała Betsy, zmarszczywszy brwi.

– Uśmiecham się. Wszystkie się uśmiechamy. – A co robi Ellie?

– Tuli Roseann.

– Czy mogę narysować pieska, chociaż nie mamy pieska? Czy będzie to oszustwo? – spytała niespokojnie Betsy.

– Nie, Betsy, to nie będzie oszustwo, tylko życzenie. Pokażę ci, jak się pisze słowo „życzenie”. Wtedy tatuś wszystko zrozumie. Piesek to świetny pomysł.

– Czy będziemy mieli kiedyś pieska? – spytała tęsknie Ellie. – Jeśli tak, czy będzie mógł spać w moim łóżeczku? Jak go nazwiemy, mamusiu?

Kate z trudem hamowała łzy.

– Musimy się nad tym zastanowić. Każda z nas wymyśli jakieś imię, a jutro po obiedzie powiemy je sobie. Czyj pomysł będzie najlepszy, ten dostanie lizaka.

– Chcę czerwonego. Ja wygram – powiedziała Ellie pewnym siebie głosem.

– Nie, ja jestem starsza i wiem więcej od ciebie – oświadczyła Betsy wyraźnie rozdrażniona.

Aby zapobiec sprzeczce, Kate skierowała rozmowę na inny temat: w co będą się jutro bawiły w parku.

Kiedy dziewczynki skończyły rysować, Kate pochwaliła ich prace i wysłuchała cierpliwie, jak Ellie tłumaczyła jej, co przedstawia każdy zawijas i kółko. Zawsze zdumiewały ją rysunki Betsy. Dziewczynka najwyraźniej odziedziczyła po niej zdolności plastyczne. Nie miała najmniejszych trudności ze zrozumieniem, co narysowała Betsy. Piesek wyglądał jak piesek, łóżko jak łóżko, nawet postacie ludzi nie ograniczały się do kilku kresek i kółka symbolizującego twarz.

– No, pora się myć. Kto ostatni, ten ciamajda!

– Och, mamusiu! – Dziewczynki chichocząc podreptały do łazienki. Kiedy ubrane w czyste piżamki leżały już w łóżeczkach, Betsy zadała pytanie, które Kate bała się usłyszeć przez cały wieczór.

– Mamusiu, kim był ten pan?

– Majorem lotnictwa, skarbie.

– Czy on zna tatusia?

– Niezupełnie. Słyszał o nim, ale nie spotkał go osobiście.

Betsy, usatysfakcjonowana odpowiedzią, zwinęła się w kłębek pod kołderką.

– Czy przyszedł dziś list?

– Nie, słoneczko, ale za to dzisiaj zamiast jednego nowego przeczytamy dwa stare. Przeczytam ostatni list, jaki wy dostałyście, a potem swój, dobrze?

– Dobrze, dobrze – zgodziła się Ellie. Powieki same jej się zamykały. W chwilę później już mocno spała.

– Mamusiu, najpierw przeczytaj list do mnie.

– Zgoda – powiedziała Kate rozprostowując pomiętą kartkę, którą Betsy kilka razy dziennie obracała w rączkach.

– „Kochana Betsy i Ellie…”

– Tatuś zawsze wymienia mnie przed Ellie. Czy to znaczy, że bardziej mnie kocha, czy też robi tak, bo jestem starsza?

– A jak uważasz?

– Bo jestem starsza – uznała Betsy marszcząc perkaty nosek, patrzyła swymi ciemnymi, błyszczącymi oczami czekając, aż matka zacznie czytać list, który znała na pamięć, tak jak niektóre dziecięce rymowanki.

– „Tęsknię za wami, moje urwisy. Mam nadzieję, że jesteście posłuszne i pomagacie mamusi. Wasze rysunki są prześliczne. Niektóre przyczepiłem w kabinie samolotu. Pokazałem je kolegom z eskadry, powiedzieli, że pewnego dnia zostaniecie artystkami.

Wkrótce Boże Narodzenie. Nie zapomnijcie przygotować prezentu dla mamusi. Mamusie lubią dostawać prezenty. Kiedy byłem taki mały, jak wy, zawsze dawałem swojej mamie prezenty, a ona mnie przytulała, całowała i wręczała ciasteczko. Całusy były lepsze od ciasteczek.

Bardzo was obie kocham. Codziennie o was myślę i zastanawiam się, co akurat robicie. Bądźcie grzeczne, a wkrótce wrócę do domu. Pamiętajcie, że musicie być wyjątkowo posłuszne, w przeciwnym razie święty Mikołaj nie przyniesie wam prezentów. Słyszałem, że… Może to tajemnica, ale i tak wam powiem. Święty Mikołaj zawita również do Tajlandii i przyniesie nam, lotnikom, prezenty. Czy to nie wspaniała nowina?

Pamiętajcie, żeby co wieczór mówić paciorek. Ty, Ellie i Mamusia jesteście wszystkim, co mam na świecie. Ściskam was i całuję. Wasz Tata”.

– Czyż to nie piękny list, mamusiu? – spytała Betsy trochę zaspanym głosem.

– Najpiękniejszy list na świecie – odparła Kate. – Może jutro dostaniemy następny. – Spojrzała na datownik na kopercie. 23 września. Poczuła, że zaczyna drżeć na całym ciele. – Mój list przeczytam ci jutro. Śpij teraz, skarbie – powiedziała i pochyliła się, by ucałować obie córeczki.

– Dobrze, mamusiu – powiedziała Betsy i po chwili już spała. Kate została sama i jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak samotna, jak w tamtej chwili. Wiedziała, jaki jest następny punkt rozkładu dnia, czym powinna się teraz zająć, by wypełnić czas przed snem. Jeśli nie będzie się trzymała ustalonego porządku dnia, zginie. Ale nawet jeśli teraz zadzwoni do kapelana, zdąży zrobić to, co miała w planie. Zresztą i tak nie uśnie, więc kilka minut opóźnienia nic nie zmieni.

Wykręciła numer, który jej zostawił, i odchrząknęła. Kapelan podniósł słuchawkę po trzecim dzwonku.

– Kapelanie Rollins, mówi… Kate Starr. Proszę mi powiedzieć wszystko, co pan wie, i przyjąć przeprosiny za… za moje zachowanie dziś po południu. Przepraszam, jeśli pana uraziłam… nie miałam takiego zamiaru.

– Rozumiem, moja droga. Major Collier posiada wszystkie informacje, ale chętnie powiem pani to, co wiem. Jeśli pani sobie życzy, mogę do pani przyjechać.

– Nie, nie… Wolę… Lepiej, jeśli będę sama. Rozmowa przez telefon nie jest… nie jest taka… taka ostateczna.

– Rozumiem, moja droga…

Kate przez całe dziesięć minut słuchała uważnie słów mężczyzny, nienawidząc tonu jego głosu i tego, co mówił.

– Kapitan Starr wykonał już zadanie i wracał do bazy, kiedy zablokował się silnik. Najprawdopodobniej nie miał innego wyjścia, tylko się katapultować. Zrobił to poniżej pułapu chmur. Jego skrzydłowy właściwie nie widział go, jak się katapultował. Sądzimy, że znajduje się gdzieś na terytorium wroga, pani Starr.

Terytorium wroga. Nieswoim głosem spytała:

– Czy Patrick… chodzi mi o to, czy lepiej byłoby dla niego, gdyby zginął, niż gdyby go wzięli do niewoli?

– Nic nam nie wiadomo, czy kapitan Starr dostał się do niewoli ani też czy zginął. Może ukrywać się gdzieś w dżungli. To mało prawdopodobne, ale niewykluczone. Po prostu nie wiemy.

– A kiedy będziemy wiedzieć, kapelanie? – spytała Kate niepewnym tonem.

– Nie potrafię na to odpowiedzieć, pani Starr. Robimy wszystko, co w naszej mocy. Jak tylko się czegoś dowiemy, natychmiast panią poinformujemy. Ekipa poszukiwawczo-ratunkowa jest w terenie. Nie wolno pani tracić wiary i nadziei. Niech zaufa pani Wszechmogącemu, On pani nie zawiedzie.

Kate poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Żałowała, że tak zaniedbała praktyki religijne. Chodziła do kościoła na Wielkanoc i Boże Narodzenie, wysyłała dziewczynki na lekcje religii i to wszystko. Rzadko się modliła, chociaż dziewczynki co wieczór odmawiały paciorek.

– Czy teraz już trochę nie za późno? – mruknęła.

– Moja droga, nigdy nie jest za późno. Bóg nie traktuje ludzi w ten sposób. Zawsze wysłuchuje modlitw. Nie twierdzę, że musi pani chodzić do kościoła, by się modlić. Można się modlić wszędzie i o każdej porze.

Wszędzie i o każdej porze. Wiedziała to.

– Dziękuję, że zechciał pan ze mną porozmawiać, kapelanie – powiedziała cicho i odłożyła słuchawkę.

Chwilę później sięgnęła po robótkę. Oczko prawe, oczko lewe… Ojcze nasz… Modliła się przez całe czterdzieści minut, które wyznaczyła sobie na dzierganie.

Potem Kate odłożyła robótkę. Do diabła z rozkładem dnia. Czuła, że umiera jej dusza, co dobrego przyjdzie jej z dziergania czy wyszywania? Wybuchnęła płaczem, chowając twarz w poduszce, leżącej na kanapie, by nie obudzić dziewczynek. Zaginiony podczas akcji. Poległy podczas akcji. Jeniec wojenny. Kiedy będzie wiedziała, co się stało z Patrickiem? Och, Patricku, gdzie jesteś, czy nic ci nie grozi?

Była prawie pierwsza w nocy, kiedy Kate zwlokła się z kanapy i poszła do sypialni. Zapaliła światło i spojrzała na ich pokój oczami męża. Z nieszczęśliwą miną obeszła całą tę rupieciarnię – bo była to rupieciarnia. Wszędzie panoszyły się jej robótki. Drewniane serca ozdobione koronką, doniczki w kształcie kaczek, kaczuszki w szeregu, ramki do obrazków ozdobione serduszkami, kokardkami i guzikami. Każda ściana, każdy kąt były czymś wypełnione. Ogarnęła ją panika, kiedy spróbowała wypatrzyć coś, co należało do Patricka. A przecież niczego tu nie zmieniała od dnia jego wyjazdu.

Podbiegła do komody Patricka, potykając się o stojące w rządku kaczki, i zaczęła wysuwać szuflady wiedząc, co w nich znajdzie – wiktoriańskie saszetki z cedrowymi wiórkami. Boże, nawet sznury do podnoszenia i spuszczania rolet ozdobione były serduszkami i kaczuszkami. Uniosła rękę do ust. Ile razy Patrick pytał: „Skarbie, czy naprawdę jest nam to wszystko potrzebne?” Ile razy potykał się o szereg kaczek, tak jak ona przed chwilą?

Pobiegła do łazienki wiedząc, co tam zobaczy. Te same serduszka, kaczuszki i kurczaczki. Naszyła na zasłonę do prysznica serca, ozdobione wstążeczkami, zakończonymi kaczuszkami w wiklinowym koszyczku. Identycznie przystrojone było w czterech rogach lustro. Na podłodze leżał za duży dywanik łazienkowy. Spojrzała na olbrzymiego koguta na samym środku dywanika i znów się rozpłakała.

Boże, dlaczego nagle zaczęło ją to drażnić? Bo wiesz, że Patrick nie znosił tego wszystkiego, tolerował to tylko dlatego, że cię kochał.

W jednej sekundzie znów znalazła się w sypialni, szarpiąc się z szufladą komody. Pod halkami, biustonoszami i majtkami leżała zawinięta w bibułkę koszula nocna od Fredericksa. Była taka krzykliwa, taka… wyzywająca, dokładne przeciwieństwo wszystkiego, co znajdowało się w ich domu. Otworzyła drugą szufladę i wyciągnęła muślinową koszulę nocną do kostek, starannie wyprasowaną, pachnącą cytryną i wanilią. Niewielkie wycięcie pod szyją ozdobiła aksamitną wstążeczką. Miała takie trzy – jasnożółtą, jasnoróżową i jasnoniebieską. Skromne. Niemodne. Śmieszne. Złożyła koszulę od Fredericksa i schowała do szuflady. Wychodząc z sypialni miała w oczach łzy.

Rozejrzała się po niewielkim pokoju dziennym. Prezentował się jeszcze gorzej. Każdy skrawek przestrzeni był czymś wypełniony. Mogłaby wyładować furgonetkę wszystkimi tymi niepotrzebnymi rupieciami. Kiedyś, w przypływie złości, Patrick nazwał jej robótki rupieciami. Później ją przeprosił. Miał rację, to były rupiecie. Boże, gdzie jest zdjęcie, na którym Patrick stoi razem z Zackiem na tle samolotu? Ręce jej się trzęsły, kiedy przeszukiwała jedną szufladę, a potem drugą, aż je znalazła. Ramka nie pasowała do koloru jej robótek, więc schowała zdjęcie do szuflady. Obiecała, że znajdzie odpowiednie miejsce, gdzie mogłaby je powiesić. Patrick sprawiał wrażenie dotkniętego, ale nigdy z nią na ten temat nie rozmawiał. Och, Patricku, tak mi przykro.

Teraz, kiedy było za późno… O co właściwie jej chodziło? Czy chciała winić siebie za to, co spotkało jej męża? Wyrzucać sobie, że nie była taką żoną, jakiej pragnął? Ganić się za swój egoizm, za obojętność na jego potrzeby? Przecież chciała jedynie stworzyć przytulną, ciepłą, szczęśliwą przystań. A w rzeczywistości miała zagracony, przeładowany bibelotami, pozornie szczęśliwy dom.

Kate opadła na kanapę i sięgnęła po jedną z poduszek, by przytulić ją do piersi. Dobry Boże, czy przez te wszystkie lata cokolwiek robiła dobrze? „Nasze życie intymne układało się dobrze” – szepnęła. Czy naprawdę? Patrick lubił eksperymentować, ona – nie. Zawsze kochali się po bożemu. Jej to w zupełności wystarczało, ale Patrickowi? Mówił, że też.

– Cóż jest złego w tym, żebyśmy zrobili to raz inaczej? – spytał ją w dniu swych ostatnich urodzin, kiedy przyrzekła mu, że zgodzi się na każde jego życzenie, a potem wycofała się ze swej obietnicy. – Może chociaż położysz się na mnie? – błagał. Na to się też nie zgodziła, bo nie lubiła jak plaskały jej piersi. Poza tym Patrick nie chciał zgasić światła. Wybiegł nagi do łazienki i nie tylko głośno zatrzasnął drzwi, ale jeszcze je zamknął na klucz. Kiedy po chwili wrócił, z członka kapała mu jeszcze sperma. Krzyknął: „Jesteś teraz zadowolona?” Przez całą noc płakała w haftowaną poduszkę z falbankami. Patrick zrobił sobie legowisko w kącie pokoju i usnął, śpiewając urodzinową piosenkę.

Czy już za późno na spowiedź duszy? Tylko, jeśli poległ, odpowiedziała sobie Kate. Ale on nie mógł zginąć, był taki pełen życia! Nigdy nie uwierzy w jego śmierć. Boże, proszę, spraw, by wrócił. Przysięgam, że stanę się taką żoną, jakiej pragnie. Zrobię wszystko, co zechce. Będę ubierała się wyzywająco i kochała się z nim wisząc na żyrandolu, przy zapalonym świetle, jeśli sobie tego zażyczy. Zastanowiła się chwilę, po czym dodała: zacznę też chodzić do kościoła razem z dziewczynkami. Niemal spodziewała się usłyszeć huk pioruna, ale nic takiego nie nastąpiło.

Bóg po prostu nie ubija interesów.

Uzbrojona w naręcze brązowych toreb na zakupy, Kate natarła na sypialnię i łazienkę, zdzierając wszystko ze ścian, ściągając zasłonę prysznica, kopiąc kaczuszki. Nie wiedziała, ile zużyła toreb ani ile razy wychodziła na mały taras przed domem. Kiedy skończyła o czwartej nad ranem, nie wierzyła własnym oczom widząc, jak przestronny stał się ich dom. Mogła swobodnie się poruszać, bez konieczności omijania rozmaitych fidrygałków. Zagipsowanie i pomalowanie wszystkich dziur w ścianach zajmie jej sporo czasu.

Wczoraj minęło. Rozpoczął się nowy dzień, a wkrótce nastanie jutro.

Загрузка...