2

O szóstej trzydzieści, kiedy na dworze było już całkiem widno, Kate rozsunęła firanki w kuchni. Zima. Jej ulubiona pora roku. Choć prawdę powiedziawszy najbardziej lubiła jesień. Jesień tam, na wschodzie. Zamknęła oczy i spróbowała sobie wyobrazić zapach palonych liści.

Nowy dzień. Jak go nazwać? Dzień pierwszy po otrzymaniu telegramu? Pierwszy dzień bez Patricka? Jej pierwszy dzień jako głowy domu? Wdowy? Kobiety samotnej bez żadnych nadziei na przyszłość?

Kate zacisnęła obie ręce na brzegu zlewozmywaka, aż pobielały jej kostki. Jak sobie poradzi bez Patricka? Przecież nic nie umiała robić. Nigdy nie pracowała. „Umiem jedynie prowadzić dom, a i to spartaczyłam” – powiedziała do ekspresu do kawy. Spojrzała na zegar, stojący na kuchni. Miała godzinę, zanim obudzą się dziewczynki. Dzięki Bogu, że dziś sobota i nie musi odwozić Betsy do szkoły.

Patrick był bystry; wszyscy tak mówili. Absolwent teksaskiej uczelni. Nie tak wielu pilotów posiada tytuł inżyniera aeronautyki. Czy przyda mu się to teraz, żeby wydostać się z opałów, w jakich się znalazł? Wyekwipowano go odpowiednio na wypadek awarii: miał dokumenty, odpowiadające wymaganiom konwencji genewskich, a w kieszeni kamizelki ratunkowej – urządzenie umożliwiające radiowe namierzenie jego pozycji. Poza tym był w świetnej formie fizycznej. Podczas ostatniej kontroli lekarskiej ważył osiemdziesiąt sześć kilogramów – idealna waga przy wzroście metr osiemdziesiąt osiem. Był niezwykle silny i wytrzymały. Patrick wyjdzie z tego cało, ale czy ona może to samo powiedzieć o sobie? Już się rozkleiła, czuła się zagubiona jak małe dziecko.

Może nie powinna nic mówić dziewczynkom, przynajmniej nie teraz. Może lepiej zaczekać, aż nie będzie tak wewnętrznie spięta, aż na tyle się uspokoi, by nie wybuchnąć płaczem w ich obecności. Na razie miały tylko ją, musi stać się dla nich opoką. Pomyślała, że Patrick właśnie tego od niej oczekiwał. Musi się wziąć w garść i wytrwać. Tylko jak długo?

Przez chwilę rozważała swoje położenie. Nalała sobie trzecią filiżankę kawy i sięgnęła po książkę kucharską Betty Crocker. W kieszonce za okładką trzymała książeczkę czekową i wyciągi bankowe. Dysponowali bardzo skromnymi zasobami finansowymi – cóż to jest niespełna sześćset dolarów na koncie oszczędnościowym i sto na rachunku bieżącym. Jeśli Patrick nie wróci w miarę szybko, będzie miała poważne problemy. Papiery w wojsku ciągle gdzieś ginęły. Rozważała ewentualność wyprowadzenia się z terenu bazy, by móc podjąć jakąś pracę, ale przekraczało to jej możliwości finansowe, poza tym potrzebowałaby pieniędzy na kaucję i depozyt na zabezpieczenie. Choć z drugiej strony mało prawdopodobne, by przetrwała nie pracując zarobkowo. A jeśli pójdzie do pracy, kto zajmie się dziewczynkami? Opiekunkom trzeba płacić, a na początku nie zarobi zbyt wiele – zakładając, że w ogóle ktoś zatrudni kobietę bez żadnego doświadczenia. Przeczuwała, że żołd Patricka i zasiłek będzie otrzymywała nieregularnie.

– Dosyć – mruknęła, wsuwając książeczkę z powrotem za okładkę książki kucharskiej.

– Betsy, pomóż się ubrać siostrze – powiedziała Kate godzinę później. – Muszę wyrzucić śmiecie. – Musiała obrócić cztery razy, by pozbyć się wszystkich robótek, które ostatniej nocy usunęła z mieszkania… Nie była pewna, co czuje, kiedy weszła do kuchni. Pomieszczenia wydawały się obnażone.

– Zdejmij moje skarpetki! – krzyknęła Betsy.

– Nie zdejmę. Moje są z różowymi kokardkami – zapiszczała Ellie. Kate poczuła pulsowanie w skroniach. Było to coś nowego. Dziewczynki rzadko się sprzeczały, a nawet jeśli – szybko następowała zgoda.

– Chwileczkę, pokażcie mi skarpetki – przerwała ich spór. – Ellie, to są skarpetki Betsy. Proszę, oto twoje – powiedziała, wyciągając z szuflady parę zwiniętych skarpetek.

– Grzebała w mojej szufladzie. Nie powinna tego robić. Powiedziałaś, że to moje rzeczy osobiste. Ja nie zaglądam do jej szuflady – gderała Betsy.

– Nieprawda. Wczoraj grzebałaś w mojej szufladzie, szukając listu do mnie.

– Bo mi kazałaś. – Zwróciła się do matki. – Bawiłyśmy się w szkołę. Powiedziałam, żeby pokazywała i nazywała różne rzeczy. Poszłam do pokoju po swoje, a ona poprosiła, żebym przy okazji wzięła i jej. Dlatego zajrzałam do jej szuflady.

– No właśnie! – krzyknęła Ellie.

– Zamknij się. – Betsy szarpnęła kokardki przy skarpetkach. – Nienawidzę tych kokardek. Żadne dziecko w szkole nie ma kokardek przy skarpetkach.

– Myślałam, że je lubisz. Pasują do wstążek we włosach – odparła Kate. Boże, czy ten zdesperowany głos należy do niej?

– Ale już ich nie chcę – stwierdziła rozdrażnionym tonem Betsy.

– To daj je mnie – krzyknęła Ellie i rzuciła się na kokardki, które wywlekła Betsy. – Teraz będę miała po jednej kokardce z każdej strony. Mamusiu, przyszyjesz mi je?

Coś się tu działo, ale nie bardzo wiedziała, co.

– Zgoda, wieczorem przyszyję ci je, jeśli Betsy jest pewna, że ich nie chce.

– Nie chcę. To głupie. Nancy Davis mówi, że wyglądają śmiesznie. Powiedziała, że noszę za dużo kokardek i wstążeczek, naśmiewają się też z kolorowych guzików, które mi naszyłaś na dole sukienki.

– Przecież są takie śliczne, takie kolorowe – próbowała się bronić Kate.

– Naszyj je na mojej sukience – poprosiła uradowana Ellie. Kate skinęła głową, obserwując wojowniczą minę Betsy.

– Widzę, że chcesz nosić proste ubranka, bez falbanek i kokardek – powiedziała cicho.

– Chcę tylko wyglądać, jak inne dziewczynki. I nie chcę już zabierać na przyjęcia tych małych torebek. Chcę kupować prezenty tak jak wszyscy. Jeśli nie będę mogła wziąć kupnego prezentu, wolę w ogóle nie iść.

– Rozumiem, Betsy. Zastanowię się nad tym.

– Zawsze tak mówisz tatusiowi, a potem wcale się nie zastanawiasz. Słyszałam, jak mówił, że w ten sposób chcesz go zbyć.

– Betsy, najdroższa, przepraszam. Postaram się poprawić. Obiecuję – powiedziała Kate łamiącym się głosem.

– To też zawsze mówisz. A wcale nie jest ci przykro. Jak się mówi przepraszam, to znaczy, że czegoś się już nie zrobi. Tak tłumaczył nam tatuś. Spytaj Ellie. Jeśli nie będzie udawała głupiej jak but z lewej nogi, przyzna mi rację.

Ellie kiwnęła głową.

Kate zawahała się przez chwilę.

– Nie chodzi ci tylko o kokardki i guziczki, Betsy. Powiedz mi, co się stało?

Betsy spojrzała z nieszczęśliwą miną na swoje bose nóżki. Zagryzła dolną wargę, niechybny znak, że za chwilę się rozpłacze.

– Betsy mówi, że tatuś się zgubił i tamten pan nie może go znaleźć. Tatusiowie się nie gubią, prawda, mamusiu? – Ellie zachichotała. – Tylko tak się wygłupiała, żeby mnie nastraszyć, prawda, mamusiu?

Kate uklękła i objęła obie córeczki.

– Nie, Ellie – szepnęła. – To wszystko moja wina. Powinnam powiedzieć wam wczoraj o wizycie majora Colliera, ale… musiałam… oswoić się z tym, czego się dowiedziałam. Zamierzałam porozmawiać o tym z wami dzisiaj na spacerze. Widzicie, coś się zepsuło w samolocie tatusia i tatuś musiał… go opuścić, wyskoczyć z niego. Obie wiecie, co to jest spadochron. Tatuś miał spadochron, więc bezpiecznie wylądował na ziemi. Wezwał przez radio pomoc i teraz musimy czekać, aż… aż ktoś do niego dotrze albo aż sam znajdzie drogę powrotną. Może to trochę potrwać. Musimy być dzielne i nie możemy się martwić. Tatuś nie chciałby, żebyśmy się martwiły.

– Czy to znaczy, że tatuś nie napisze już do nas listów? A czy my nadal będziemy do niego pisały? – spytała Betsy płaczliwym głosem.

– Oczywiście, że tak. Tak, jak do tej pory. Tatuś jest prawdopodobnie zbyt zajęty, by pisać. Musi się wydostać z dżungli.

– Czy w dżungli są listonosze? – spytała Ellie.

– Mamusiu, ona znów udaje głupią.

– Betsy, jesteś pewna, że w dżungli nie ma poczty? – zbeształa ją łagodnie Kate.

– Ona mówiła o listonoszach. Jak ten, który przychodzi do nas. To różnica – powiedziała gniewnie, patrząc roziskrzonym wzrokiem.

– Coś ci powiem. Dzisiaj po spacerze wstąpimy do biblioteki. Poprosimy, żeby pani bibliotekarka dała nam wszystko, co ma o Wietnamie, mapę też. Jeśli ją dokładnie przestudiujemy, może domyślimy się, gdzie jest tatuś, i łatwiej nam będzie sobie wyobrazić, jak sobie radzi. Głosuję za.

– Ja też – powiedziała Ellie, podnosząc rączkę.

– Betsy?

– Dobrze.

– Przepraszam, że nie powiedziałam wam tego wczoraj. Ale byłam zdenerwowana.

– To dlatego wszystko wyrzuciłaś? – spytała Betsy.

Kate skinęła głową. Jaka mądra była ta mała dziewczynka. Jaka podobna do Patricka.

– Oszukałaś mnie wczoraj wieczorem, prawda? Wcale jeszcze nie usnęłaś, tak?

– Słyszałam, jak płakałaś mamo. Widziałam, jak wrzucałaś wszystko do toreb. Wszystkie te rzeczy, które tatuś nazywał rupieciami. Nie dowie się, że to zrobiłaś.

– Dziś wieczorem mu o tym napiszemy.

– Już za późno. Zgubił się i nikt mu nie dostarczy naszego listu – powiedziała Ellie i wybuchnęła płaczem.

– I tak napiszemy list i będziemy się modlić, by tatuś go otrzymał. Będziemy pisać codziennie, nawet jeśli miałybyśmy w kółko pisać o tym samym. Skontaktujemy się z Czerwonym Krzyżem i poprosimy ich o pomoc. A teraz skończcie się ubierać, otworzymy okna i pójdziemy na spacer. Zapowiada się piękny dzień: świeci słońce, niebo jest błękitne. Urządzimy sobie piknik i będziemy się bawić w parku.

– Dlaczego nie możemy sobie kupić hot – dogów i frytek, jak wszyscy? – spytała Betsy, wykorzystując sytuację.

– Świetny pomysł. Czas, byśmy zrobiły coś innego. Z przyprawami i musztardą, co wy na to?

– Pycha, prawdziwe hot – dogi. Napiszemy tatusiowi, że jadłyśmy hot – dogi. Nie będzie chciał uwierzyć. Mamusiu, napiszesz mu o tym, żeby naprawdę uwierzył? – poprosiła Ellie.

– Naturalnie – zgodziła się Kate, zmuszając się do uśmiechu. – Mam jeszcze lepszy pomysł. Betsy narysuje, jak wszystkie trzy jemy hot – dogi. – Uszczypnęła Betsy w brodę. Dziewczynka zrobiła grymas, przypominający uśmiech. Nie przebaczała łatwo. – No, chcę widzieć pogodne buzie – powiedziała Kate tak wesoło, jak tylko umiała. W końcu Betsy pokazała swój szczerbaty uśmiech. – No, panienki, za dziesięć minut śniadanie. Umyjcie buzie i ząbki, uczeszcie się i przynieście gumki do włosów. Dziś mam naleśniki niedźwiadka grizzly dla Betsy i naleśniki pieska dla Ellie.

– Wolę płatki kukurydziane z bananami – oświadczyła Betsy naburmuszonym tonem. – Mówiłaś, że naleśniki są tylko dla dorosłych, bo od syropu psują się zęby. Nie chcę naleśników.

– Świetnie, w takim razie dostaniesz płatki kukurydziane, a ja i Ellie j zjemy naleśniki – powiedziała Kate wyraźnie zmęczona. Boże, co się 1 z nami dzieje?

Godzinę później, kiedy były już po śniadaniu, Kate wyszła z dziewczynkami przed dom.

– Słuchajcie, zamiast jechać do Bakersfield, dla odmiany wybierzmy się do Mojave.

– Wolę jechać do parku – oświadczyła Betsy, trącając siostrę łokciem.

– Ja też – pośpiesznie dodała Ellie.

– Zgoda. Pamiętajcie, że same tak zadecydowałyście.

– Dlaczego chcesz jechać na pustynię? Tam nie sprzedają hot-dogów – powiedziała Betsy, patrząc prosto przed siebie, złożywszy rączki na brzuszku.

– Jestem przekonana, że sprzedają tam hot – dogi. Nie próbowałam się wcale w ten sposób wykręcić, by wam ich nie kupić. Pomyślałam tylko… – Westchnęła. – Dziewczynki, czy mogłybyście postarać się trochę bardziej… Chodzi mi o to, by nie było między nami żadnych uraz. Wiem, Betsy, że odczuwasz złość, ale złość niczego nie załatwia. To, że jestem dorosła, wcale nie znaczy, że nie zapominam…

– Pani w szkole mówi, że nikt nie wie wszystkiego – przyszła jej z pomocą Betsy.

– I twoja pani ma bezwzględnie rację. Przepraszam, jeśli… Chciałam wszystko robić dobrze. Ale teraz widzę, że popełniałam mnóstwo błędów. Najbliżsi nie powinni się sprzeczać. Od tej pory jeśli któraś z nas będzie chciała coś powiedzieć, powinna to zrobić. A pozostałe jej wysłuchają. Będziemy… będziemy głosowały. Przegłosujmy teraz, czy zgadzamy się głosować. – Kate zachichotała, choć starała się zachować powagę.

– Tak – krzyknęła Ellie.

– Tak – dodała Betsy po krótkim milczeniu.

– W porządku, czyli przegłosowałyśmy. Czuję się znacznie lepiej, a wy?

– Czy naleśniki były smaczne? – spytała tęsknie Betsy.

– A widzisz, sama sobie zrobiłaś na złość! – zaśmiała się Ellie. – Prawda, mamusiu?

– W pewnym sensie tak, ale nie mówmy już o tym. Betsy chciała nam w ten sposób dać coś do zrozumienia. Następnym razem wyjaśni nam, jeśli czegoś nie będzie chciała. Zgoda?

– Tak – odpowiedziały chórem.

Kiedy dojechały do parku, Kate zaparkowała samochód i poszła z dziewczynkami na plac zabaw.

– A gdzie masz robótkę i książkę? – spytała Betsy.

– Nie wzięłam ich dzisiaj. Pomyślałam sobie, że poobserwuję was, jak się bawicie, i porozmawiam z Dellą, jeśli przyjdzie. – Gosposia pułkownika Geary’ego co sobotę przyprowadzała do parku dzieci pułkownika. Biorąc pod uwagę to, że Geary miał chłopców, dzieci bawiły się w miarę zgodnie. Kate dostrzegła Dellę na ławce w głębi parku i ruszyła w jej stronę, a dziewczynki podreptały za nią.

Della Rafaella była Meksykanką, anielską kobietą. Na jej pogodnej twarzy zawsze gościł uśmiech. Kochała dzieci, zwierzęta i ludzi. Pracowała u Gearych od kiedy na świat przyszli chłopcy. Francine Geary, matka Timmy’ego i Teddy’ego, po urodzeniu Teddy’ego odeszła na „zieleńsze łąki”, jak mówiła Della. Twierdziła, że wszyscy wiedzieli o Francine Geary i jej zamiłowaniu do życia, mężczyzn i wina. Uważała również, że Francine przeszkodziła pułkownikowi w uzyskaniu awansu.

Kiedy tylko Kate usiadła na ławce obok swej przyjaciółki, swej jedynej przyjaciółki, natychmiast wyczuła, że coś się stało.

– Dzień dobry, Dello. Jaki cudowny dzień, prawda?

– Kocham słońce nawet kiedy jest zimno. Za nim najbardziej tęsknię tu, z daleka od domu. Czasami mi się wydaje, że powinnam tam wrócić.

– Zawsze możesz pojechać w odwiedziny. Boże, co począłby bez ciebie pułkownik Geary? – Zdumiała się widząc w oczach kobiety łzy.

– Już mu nie jestem potrzebna. Pułkownik Geary żeni się w przyszłym miesiącu i jego… jego nowa żona zostanie matką chłopców. Zamierza sama dbać o dom i opiekować się dziećmi. Pułkownik Geary otrzymał przeniesienie. Całą ostatnią noc płakałam. Muszę sobie poszukać nowej pracy, ale mam już czterdzieści lat. Nie stać mnie na komorne i kupno jedzenia. Praca na przychodne nie jest tak dobrze płatna. Ledwo mi starcza na życie, nawet kiedy mam pokój i utrzymanie. Moje oszczędności są bardzo skromne, może wystarczą na miesiąc.

– Och, Dello, tak mi przykro. Możesz zatrzymać się u mnie, póki czegoś nie znajdziesz. Tylko będziesz musiała spać na kanapie. Z największą przyjemnością przyjmiemy cię pod nasz dach.

Twarz Delli rozpromieniła się.

– Naprawdę pozwoliłabyś mi zamieszkać z wami?

– Naprawdę.

– A co będzie, jak kapitan Starr wróci do domu? Zresztą do tego czasu znajdę sobie już pracę. Kate, dostałaś w tym tygodniu list?

– Nie. Przez jakiś czas nie będę otrzymywała listów. – Kate opowiedziała jej o wizycie kapelana i majora Colliera, z trudem powstrzymując łzy.

– To okropne. Och, Kate, tak mi przykro – wyraziła swój żal Della, obejmując Kate. – Słuchaj, pozwól mi się do siebie wprowadzić i ci pomóc. Potrzebujesz mnie, Kate. Przynajmniej dopóki kapitan Starr nie wróci do domu.

– Och, Dello, nie stać mnie w tej chwili, by ci płacić. Moja sytuacja finansowa zmieni się dopiero, kiedy uporządkuję kwestię żołdu Patricka. Poza tym nie mogę dalej mieszkać w bazie. Wspomnienia doprowadziłyby mnie do szaleństwa. No i już teraz ledwo wiążę koniec z końcem. Muszę się wynieść z bazy i poszukać pracy. Mówiąc szczerze nie znam się na niczym poza prowadzeniem domu. Brak mi uzdolnień, kwalifikacji. A nie mam co liczyć na rodzinę. Nie mogę jechać do siostry – razem z trójką dzieci gnieździ się w malutkim domku. Ojciec Patricka mieszka w jednym z tych osiedli dla emerytów, w których nie zezwalają na pobyt dzieci. A moi rodzice mają ręce pełne roboty z dziadkami. Nigdy w życiu nie pracowałam. Jedyne pieniądze, jakie kiedykolwiek zarobiłam, były za takie rzeczy jak: pilnowanie dzieci i szycie. Mój Boże, nie wiem nawet, jak obsługiwać kasę sklepową. Zawsze tylko siedziałam w domu, gotowałam, sprzątałam, prasowałam i opiekowałam się dziećmi.

– Ja właśnie to robię i jest to zajęcie na pełny etat. Naprawdę, Kate. Prowadzenie domu to bardzo ważna rzecz.

– Chciałam być idealną gospodynią. Patrick jest taki mądry, potrafi latać samolotem, robić te wszystkie akrobacje powietrzne. Ja ledwo zdałam maturę. Co będzie, jeśli Patrick nie wróci, Dello? Co pocznę, jeśli zostałam wdową? Przysięgam, że jeśli tak jest, to nie chcę dłużej żyć.

– Gadasz głupstwa. Twój mąż wróci do domu. Czuję to tutaj. – Della uderzyła się w swą wielką pierś. – Nie wiem kiedy, ale wróci do ciebie i tych prześlicznych dziewczynek.

– Bez przerwy tylko płaczę i zadręczam się myślami. Dziewczynki… Betsy zorientowała się, że coś się stało. Cały dzisiejszy ranek była niemożliwa… no, prawie cały. Ellie jeszcze nie wszystko rozumie. W drodze do domu zamierzam kupić trochę gazet. Obiecałam dziewczynkom, że pójdziemy do biblioteki. Wstyd mi się przyznać, ale nic nie wiem o Wietnamie. Powinnam coś wiedzieć. Powinnam coś na ten temat przeczytać, zapytać Patricka. Nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam. Niezbyt dobrze to o mnie świadczy. Boże, Dello, jak ja przez to przebrnę?

– Powolutku. Pomogę ci. Jeśli pozwolisz mi spać na kanapie i dasz mi jeść, będę twoją gosposią. Nie mam dużych wymagań, w niedzielę kilka centów na tacę. To jakieś rozwiązanie dla nas obu, jeśli się zgodzisz.

– Z największą radością – powiedziała Kate, wyraźnie rozpromieniona. – Czyli ustalone, tworzymy zespół. Ja pomogę tobie, a ty mnie. Czy chłopcy wiedzą, że odchodzisz?

– Pułkownik Geary powiedział im wczoraj wieczorem. Spójrz na nich, jacy są dziś osowiali. Najpierw stracili matkę, teraz stracą mnie i będą mieli trzecią matkę. Teddy płakał przez całą noc. Timmy powiedział, że ucieknie z domu. Pułkownik sprał mu tyłek i kazał zrobić trzydzieści pompek. Smutne, prawda? Dzieci nie powinny cierpieć.

– Kiedy kończysz pracę u pułkownika?

– W następny piątek. Kate skinęła głową.

– Przyjadę po ciebie po szkole. Och, Dello, jak się cieszę, że tak się wszystko szczęśliwie złożyło! To prawda, że kiedy Bóg zamyka jedne drzwi, zaraz otwiera drugie. A teraz kupmy dzieciom hot-dogi. Ja funduję. Napoje też.

Wstała i razem z Dellą skierowała się w stronę sprzedawcy hot – dogów. Nagle przystanęła.

– Jak ona się nazywa?

– Kto? – spytała Della.

– Przyszła pani Geary.

– Tiffany Wexelworth – powiedziała Della i uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia.

Kate wybuchnęła śmiechem.

– Niech sobie żyją długo i szczęśliwie.


* * *

Przez cały następny tydzień Kate była w stanie bliskim histerii. Godzinami wertowała wszystko, co jej tylko wpadło w ręce o Azji Południowo-Wschodniej. Próbowała układać dziewczynkom historyjki o ludziach i tym obcym kraju, którego zaczynała nienawidzić, ale po trzeciej sesji Betsy i Ellie się zbuntowały, więc wymyśliła bajeczkę o żabie i króliku, aż skręcały się ze śmiechu. Kiedy rysowały lub bawiły się w szkołę, ślęczała nad ogłoszeniami: „Dam pracę” i „Mieszkanie do wynajęcia”. Dwa razy dziennie dzwoniła do Delli, zdając relację z lektury. Jeśli ogłoszenie w sprawie mieszkania brzmiało obiecująco, Della jechała obejrzeć lokum i potem informowała o swym sukcesie lub porażce.

Choć minął tydzień, Kate nie dostała żadnych informacji o mężu. Zjeżyła się, kiedy jej powiedziano, że rząd musi zachować daleko posuniętą ostrożność w tych kwestiach, i zażądała, by jej wyjaśniono, co dokładnie oznacza w tym wypadku „daleko posunięta ostrożność”. Kapitan Bill Percy, zajmujący się jej sprawą – chudzielec o wyłupiastych oczach – oświadczył, iż lotnictwo jest przeświadczone, że komuniści postępują z jeńcami w sposób humanitarny i cywilizowany. „Jestem przekonany, że nasi ludzie są odpowiednio traktowani” – oświadczył autorytatywnie. Nie wierzyła mu ani przez chwilę i domagała się, by jej jasno powiedziano, czyjej mąż dostał się do niewoli. Percy spojrzał jej prosto w oczy i odparł: „Nie wiem, pani Starr”, na co zareagowała słowami: „Gówno prawda!” Zaczerwieniła się gwałtownie, ale nie przeprosiła go.

W swoim raporcie, który codziennie stawał się grubszy, Percy napisał: „Pani Starr może sprawiać kłopoty”.

We czwartek, w przeddzień wprowadzenia się do nich Delli, po raz kolejny zadzwoniła do odpowiedniej komórki, by się dowiedzieć, kiedy może się spodziewać żołdu męża. Nie oddzwonili do niej. Przez ostatnie pięć miesięcy czeki przychodziły z opóźnieniem. W jednym miesiącu dostała dwa jednocześnie. Kiedy indziej w ogóle nie otrzymała jednej raty. Zalegali już miesiąc z wypłatą, a kiedy dzwoniła do działu finansowego, zbywano ją. Zadzwoniła do agenta ubezpieczeniowego, by się dowiedzieć, czy może wziąć pożyczkę pod zastaw rodzinnej polisy ubezpieczeniowej. Poinformowano ją, że załatwienie wszystkich wymaganych formalności potrwa cztery do sześciu tygodni. „Za cztery tygodnie umrzemy już z głodu!” krzyknęła do słuchawki, zanim się rozłączyła. Nikt z agencji ubezpieczeniowej do niej nie oddzwonił. Znów zatelefonowała do działu finansowego i złożyła kolejną skargę.

W piątek – ostatni dzień pracy Delli u pułkownika Geary’ego – Kate odebrała Betsy ze szkoły i pojechała do Bakersfield. Zapłakana kobieta wsiadła do samochodu, niosąc walizkę i dwie papierowe torby, zawierające cały jej dobytek. Pochyliła się, by pocałować Kate w policzek, a potem pogłaskała dziewczynki po buziach.

– A więc jestem, by się wami zaopiekować. Będę waszą kwoką, a wy trzy moimi kurczaczkami. Zgoda? – spytała.

– Zgoda. Zawsze chciałam być kurczaczkiem. Patrick… Patrick mawiał, że jestem jego przebiegłym kurczaczkiem – powiedziała Kate uśmiechając się lekko.

– A na nas wołał sikoreczki – wtrąciła się Betsy, chichocząc. – Dello, wiesz, że są takie gumy do żucia?

– Nie! – odparła Della, udając przerażenie. Betsy i Ellie zaczęły kiwać potakująco główkami. – Skoro tatuś mówił, że jesteście jego sikoreczkami, musiał mieć na myśli, że jesteście słodkie i smaczne.

– Czy wszystko w porządku, Dello? – spytała Kate, nie odrywając oczu od drogi.

– Było bardzo smutno. Chłopcy płakali, ja płakałam. Teraz rozpoczynam nowe życie. Nie mogę sobie pozwolić na rozczulanie się nad sobą, podobnie jak ty, Kate. Ale, ale, zdaje się, że znalazłam mieszkanie. Wczoraj wieczorem zadzwoniłam do właściciela. Powiedział, że możemy przyjechać obejrzeć lokal dziś o czwartej. Jesteś pewna, Kate, że słusznie zrobisz, wyprowadzając się z bazy? Właściciel powiedział, że mieszkanie będzie wymagało nieco pracy. Jest zaraz obok college’u stanowego. Składa się z trzech sypialni – a właściwie dwóch i jednej dużej garderoby, która według właściciela z powodzeniem może pełnić rolę malutkiej sypialni. Mogę w niej spać, jeśli mieszkanie ci się spodoba i uznasz, że cię na nie stać.

– Nie mam wątpliwości, że powinnyśmy się wyprowadzić. Muszę znaleźć pracę, zacząć normalne życie. Nie mam co dłużej robić w bazie. Ile wynosi czynsz? – spytała niespokojnie Kate.

– Mówił, że czynsz jest do ustalenia, co według mnie oznacza, że to prawdziwa nora. Ale jakoś musimy wytrwać do powrotu kapitana Starra. Woda, mydło i trochę farby potrafią zdziałać cuda.

Kate otarła łzy, nabiegające jej do oczu.

– Nie mogę w to uwierzyć – szepnęła. – Mam ci wiele do powiedzenia, ale odłożę to na później. Nie chcę rozmawiać przy dziewczynkach, żeby ich niepotrzebnie nie niepokoić.

Della skinęła głową.

– Kupiłam dziś rano gazetę, bo pomyślałam, że nie wstąpisz do kiosku. Jak sądzisz, mogłabyś zostać recepcjonistką?

– Nie wiem. Nigdy nie pracowałam poza domem. Ale mogę się nauczyć – dodała Kate pewnym siebie tonem.

Dwadzieścia minut później, stosując się do wskazówek Delli, znalazły się przed zaniedbanym domem z tablicą: DO WYNAJĘCIA, umieszczoną na podwórku, które bardziej przypominało śmietnik. Kate skuliła się na ten widok.

– Zdaje się, że jesteśmy na miejscu.

Żadna z nich nie zrobiła najmniejszego ruchu, by wysiąść z samochodu. Nie wiadomo skąd pojawił się mężczyzna równie zaniedbany, jak obejście, i ruszył wolno w ich kierunku, podciągając po drodze spodnie.

– Dzień dobry paniom – powiedział, unosząc rękę do nie istniejącego kapelusza. – Zapraszam, w środku nie wygląda tak źle, jak na zewnątrz. Jeśli zdecydują się panie wynająć to lokum, wywiozę śmieci sprzed domu. – Znów podciągnął spodnie i poprawił cienką, flanelową koszulę, okrywającą kościste ramiona. Choć zachowywał się młodzieńczo, Kate zauważyła, że wcale nie jest taki młody; mógł mieć jakieś sześćdziesiąt lat. – Donald Abbott – przedstawił się, przytrzymując drzwi Delli. – Lubię kobiety przy kości – powiedział i zrobił oko do Kate.

– A ja nie lubię chudzielców. – Della obrzuciła go kwaśnym spojrzeniem.

– Wygląda pani na dobrą kucharkę. Kuchenka jest prawie nowa, piekarnik sprawny. Wszystko działa. Nawet prysznic.

– Co za ulga – odparła cierpko Kate. – Czy to bezpieczne okolice?

– Oczywiście – powiedział nieco urażonym tonem Abbott. – Mieszka tu wiele rodzin. Biednych rodzin. Pomagają sobie nawzajem. Jeśli gdzieś mieszkają biedni ludzie, to jeszcze wcale nie oznacza, że okolice są niebezpieczne. Panna Della mówiła mi przez telefon, że ma pani dwie małe córeczki. Gdyby nie było tu bezpiecznie, nie podałbym jej adresu. – Znów podciągnął spodnie, idąc za Kate do drzwi domu.

Piętnaście minut później Kate powiedziała z bijącym sercem:

– Jeśli pan tu posprząta i jeśli zgodzimy się co do czynszu, jestem gotowa wynająć to mieszkanie. Sto dziesięć dolarów – dodała twardo.

– Sto pięćdziesiąt dolarów, a pozwolę paniom korzystać z pralni w piwnicy. Pralka i wyżymaczka są sprawne. W pobliżu nie ma punktów pralniczych. Będę pokrywał rachunki za wodę.

Kate rozważyła słowa Abbotta. Dwa prysznice dziennie dla niej i Delli, codzienna kąpiel w wannie dla dziewczynek i woda do prania…

– Sto dwadzieścia pięć z pralnią i bez opłaty za wodę. To wszystko, co mogę zapłacić, więc to moje ostatnie słowo. Aha, pokoje wymagają odnowienia. Jeśli da nam pan farbę, same je pomalujemy. Decyzja należy do pana, panie Abbott.

Kate uważała, że mieszkanie jest okropne. Nie była wcale przekonana, czy malowanie i firanki coś pomogą. Może znajdzie gdzieś tę biało – zieloną tapetę i odnowi starą kuchnię.

– Nowe linoleum do kuchni – wymknęło jej się. Boże, naprawdę rozważała możliwość wprowadzenia się tutaj!

– Twarda z pani przeciwniczka – powiedział Abbott, wyciągając rękę. – Proszę się uważać za moją nową lokatorkę. Czynsz należy się pierwszego dnia miesiąca. Zazwyczaj proszę o zabezpieczenie w wysokości miesięcznego komornego, ale odnoszę wrażenie, że znalazła się pani w trudnym położeniu. Może mi pani spłacać zabezpieczenie po dziesięć dolarów miesięcznie.

Dzięki ci, Boże.

– Zgoda, panie Abbott. Wprowadzimy się pierwszego lutego. Czy chce pan depozyt, czy też wystarczy moje słowo?

– Zadowolę się pięcioma dolarami. Dobrze by było, gdybym wiedział, jak się pani nazywa. I pani śliczna towarzyszka – powiedział Abbott, uśmiechając się do Delli.

– Jestem Kate Starr, a to Della Rafaella. Dziewczynki mają na imię Betsy i Ellie.

– A czy jest również pan Starr?

– To nie pana interes – odparła oschle Della.

– Owszem, jest również pan Starr, ale…

– Wyskoczył z samolotu i się zgubił – wtrąciła się Ellie.

– Rozumiem – rzekł Abbott. – Proszę posłuchać, nie musi mi pani teraz dawać depozytu. Wystarczy, jeśli zapłaci mi pani pierwszego lutego, kiedy się pani wprowadzi. Mój chłopak zginął w Korei. – Zgarbił się i oddalił, szurając nogami.

– Wszystko będzie dobrze – uspokajała je Kate w samochodzie w drodze powrotnej do bazy. – Zrobimy z tego mieszkania cacuszko, poczekajcie, to się przekonacie.

Della przeżegnała się.

– Mówią, że Bóg czuwa nad głupcami. Nie mam żadnych złych przeczuć, Kate. Może uda mi się znaleźć pracę przy pilnowaniu dzieci. Pomogę ci finansowo, a Ellie będzie się miała z kim bawić.

– Dello, w tym tygodniu podjęłam kilka decyzji. Muszę mieć… nie wiem, jak to nazwać, może terminarz. Nie jestem pewna, czy to odpowiednie słowo. Jestem szczerze przekonana, że Patrick wróci. Nie wiem kiedy. Do jego powrotu będę się starała dać sobie jakoś radę sama. Zamierzam zrobić dla Patricka wszystko, co w mojej mocy, nawet jeśli miałoby to polegać na codziennym pisaniu listów i gromadzeniu ich w jakimś nie znanym mi teraz miejscu. Muszę zachować Patricka żywego dla dziewczynek. Bo on żyje, Dello, wiem o tym. Na razie muszę mieć cierpliwość, bo nie mam innego wyjścia, a kiedy moja cierpliwość się wyczerpie, zrobię… to, co będę uważała za właściwe. Jak myślisz? – spytała wstrzymując oddech.

– Czy naprawdę przeprowadzimy się do tej nory? – spytała Betsy z tylnego siedzenia.

Kate serce podeszło do gardła.

– Tylko ci się wydaje, że to nora. Zobaczysz, ile będziemy miały radości urządzając to mieszkanie. Możecie wybrać kolor farby do waszego pokoju i pomóc go malować. Kiedy wszystko skończymy, zrobimy zdjęcia i wyślemy je tatusiowi. Będzie z was bardzo dumny.

– Różowy i czerwony – odezwała się Ellie.

– Jeśli pomalujesz ściany na różowo i czerwono, pokój będzie wyglądał jak piec i spocisz się w nim – odparła Betsy. – Uważam, że należy go pomalować na żółto, wtedy nawet podczas chłodnych, deszczowych dni będzie w nim słonecznie. Pani w szkole powiedziała, że żółty to słoneczny kolor. Prawda, mamusiu?

– Tak, żółty to słoneczny kolor, ale różowy i czerwony dają poczucie przytulności. Może pomalujemy ściany na różne kolory albo uszyjemy nowe narzuty na łóżka. Musimy to wszystko przemyśleć i rozplanować.

– Dobrze – zgodziła się Ellie.

– Co będzie na obiad?

Kate czuła, jak dziewczynka świdruje ją oczami na wylot. Już miała powiedzieć, że makaron z serem, ale w ostatniej chwili zadecydowała inaczej.

– Hamburgery z frytkami – zakomunikowała.

– Hura! – zapiszczała Betsy.

– Hura! – zawtórowała jej siostra. Och, Patricku, gdzie jesteś?


* * *

Betsy zacisnęła powieki. Już dawno powinna spać. Otworzyła oczy słysząc, jak jej siostra przewraca się na drugi bok.

– Ellie – szepnęła. – Śpisz?

– Obudziłaś mnie – odezwała się Ellie płaczliwym tonem. Palec natychmiast powędrował jej do buzi. – Teraz się boję. Mogę zapalić nocną lampkę, Betsy? I pozwolisz mi przyjść do ciebie?

Betsy nie znosiła lampki nocnej, abażur rzucał na ściany wzbudzające grozę cienie.

– Dobrze, ale musisz zachowywać się bardzo cicho. Mamusia się gniewa, kiedy sypiasz ze mną. I nie zrób siku do łóżka – syknęła.

– Obiecuję – powiedziała Ellie i położyła się na wąskim łóżeczku obok swej siostry. – Znam sekret – szepnęła.

Betsy zaczęła się wiercić na swojej połowie łóżka, by zdobyć dla siebie więcej miejsca.

– Phi! Ja znam wiele sekretów.

– Ale mój dotyczy mamusi. Czy twoje też dotyczą mamy? – spytała Ellie sennym głosem.

Serce Betsy zabiło mocniej. Przekręciła się na bok.

– Jeśli zdradzisz mi swoją tajemnicę, pozwolę tatusiowi uściskać cię pierwszą, kiedy wróci do domu. Obiecuję. Narysuję nawet wielki, czerwony krzyżyk w twoim notesiku, żebyś nie zapomniała. Podziel się ze mną swoją tajemnicą – poprosiła głosem drżącym z niepokoju.

– Słyszałam, jak mamusia powiedziała dzisiaj brzydki wyraz. Ty byłaś w szkole. Powiem o tym tatusiowi, jak już się znajdzie.

– Jeśli to zrobisz, będzie to oznaczało, że jesteś papla. Tatuś nie lubi, kiedy skarżymy na innych.

– Sam też to robi.

– Nieprawda. Jestem starsza i wiem lepiej od ciebie. Kiedy się jest starszym, więcej się wie. Powiedział mi to tatuś. Poza tym ja chodzę do szkoły. Ale co to za tajemnica, Ellie?

– Mamusia powiedziała brzydki wyraz. Zajrzała do książki, w której trzyma pieniądze, i znalazła tam tylko trzy pieniążki. Powiedziała brzydkie słowo, a potem zaczęła płakać. Oto mój sekret. Jak ci się podoba, Betsy?

– Masz na myśli książkę kucharską?

– Mówię o tej, co wygląda jak szachownica i ma kieszonkę za okładką. – Ellie zaczęła płakać, pociągając głośno nosem. – Mamusia nie ma dosyć pieniążków i dlatego powiedziała brzydkie słowo. Może jutro nie dostaniemy nic na śniadanie. Czy będziemy głodować, Betsy?

– Nie – burknęła Betsy.

– Niema tatusia. Mamusia wszystko robi inaczej. Będziemy chodziły głodne. – Łkała, ściskając ramię siostry, by podnieść się nieco na duchu.

– Możemy jeść jagody i korzonki, jak króliki. Panna Roland przeczytała nam takie opowiadanie. Ludzie nie głodują.

– Betsy, kiedy tatuś się wreszcie znajdzie? Chcę, żeby wrócił do domu. Wszyscy oprócz nas mają tatusiów.

– My też mamy tatusia. Po prostu nie ma go teraz w domu. I nigdy tak nie mów. Jeśli kiedykolwiek tak powiesz, przestanę cię lubić.

– Pies Jackie Rosen zgubił się i go nie odnaleźli. Zginął na zawsze – odparła smutno Ellie.

– To zupełnie co innego. Pies Jackie był głupi. Tatuś nie jest głupi.

– Założę się, że jesteś najmądrzejszą siostrą na całym świecie. Kocham cię bardzo, przebardzo, Betsy. Opowiedz mi o tatusiu. Ale coś wesołego. Nie chcę słuchać smutnych historii. Nie lubię smutnych opowieści. Może zajączek wielkanocny sprowadzi tatusia do domu. Czy to głupie życzenie?

– Nie, wcale nie głupie. Ja też tego pragnę. Czy mamusia bardzo płakała i musiała wydmuchać nos, czy tylko miała łzy w oczach? – spytała Betsy zdławionym głosem.

– Położyła głowę na stole i wydawała dziwne dźwięki. Po tym, jak powiedziała to brzydkie słowo. Opowiedz mi coś, Betsy.

– Pewnego razu żyła sobie mała dziewczynka, która miała na imię Ellie…

Kiedy Betsy była pewna, że jej siostrzyczka śpi, wysunęła się z łóżeczka. Podeszła na paluszkach do komody, otworzyła cicho szufladę i wyciągnęła swoją skarbonkę. Dokładnie wiedziała, ile ma w niej oszczędności: pięć dolarów dwanaście centów. Dwa banknoty jednodolarowe, a resztę – w monetach. Ellie miała w swojej skarbonce tyle samo. Manipulując rączką grzebienia wydobyła ze środka banknoty. Potem wyciągnęła dwa dolary ze skarbonki Ellie. Przez chwilę siedziała na piętach, patrząc na banknoty, trzymane w ręku. Kradła pieniądze Ellie. To nie było w porządku.

Doczołgała się do swego biurka, sięgnęła po notatnik i ołówek. Napisała „2 dolary”, a niżej umieściła swoje imię. Pożyczała pieniądze, by dać je mamusi. Kiedy mama jutro otworzy książkę kucharską, pomyśli, że to dobra wróżka przyniosła jej pieniądze. Ellie nie będzie się już musiała martwić, że przyjdzie jej głodować, jeść korzonki i jagody.

Betsy miała ogromną ochotę się rozpłakać. Wszystko się teraz Ceniło. Przed wyjazdem tatusia było zupełnie inaczej. Wszyscy czuli się zadowoleni. Teraz tylko gderali i zrzędzili, nikt się nie uśmiechał. Doszła do wniosku, że obecność tatusiów jest ważna. Gdy tatusia nie ma w domu, wszystko zaczyna się dziać nie tak, jak powinno. Mamusie nie potrafią dobrze robić tego, co należy do tatusiów. Kiedy mieszkał z nimi tatuś, za okładką książki kucharskiej nigdy nie brakowało pieniędzy. Tatuś będzie z niej dumny, kiedy mu powie, że włożyła pieniążki za okładkę książki, by pomóc mamusi. Przytuli ją, pocałuje i powie, że słusznie postąpiła.

Starając się zachowywać jak najciszej, Betsy poszła do kuchni. Wspięła się na palce, by sięgnąć po książkę kucharską Betty Crocker. Położyła ją na szafce obok lampki nocnej i zajrzała za okładkę. Ellie miała rację. Były tam tylko trzy, starannie złożone jednodolarowe banknoty. Pulchnymi rączkami wygładziła cztery banknoty, które ściskała w dłoniach, dołożyła je do tych, które wyjęła zza okładki, i złożyła je wszystkie razem. Teraz już nie będą głodować.

Kiedy tatuś wróci do domu, powie mu, że mamusia starała się, jak mogła. Betsy nie była w stanie dłużej powstrzymać płaczu. Wróciła do swojego pokoju i położyła się na łóżeczku Ellie. Za chwilę wstała i podciągnęła swej siostrzyczce kołdrę pod samą brodę. Pochyliła się, by ją pocałować w policzek i szepnęła:

– Nie będziemy głodować. Zaopiekuję się tobą, Ellie, tak jak obiecałam tatusiowi. Jeśli mamusia nie potrafi, ja to zrobię. Obiecałam tatusiowi i dotrzymam słowa.

Wtuliła buzię w poduszkę Ellie i rozpłakała się rzewnie.

– Tatusiu, chcę, żebyś do nas wrócił. Bardzo cię kocham. Panie Boże, tu mówi Betsy Starr. Proszę Cię, by mój tatuś się odnalazł i wrócił do domu.

W końcu usnęła z buzią wtuloną w poduszkę wilgotną od łez, które kapały jej z oczu nawet podczas snu.


* * *

Nadszedł pierwszy dzień lutego. Był śliczny, ciepły, słoneczny, tak jak Kate obiecała dziewczynkom. Nazywała go „Dniem wielkiej przeprowadzki”. Po raz ostatni obeszła ich dotychczasowe mieszkanie, wspominając chwile spędzone tu wspólnie z Patrickiem. Po policzkach płynęły jej łzy. Kiedy Patrick wróci, przyjadą tu razem i poproszą nowych lokatorów, by Pozwolili im wejść do środka.

Znajdowała się w „zielonej kuchni”, jak ją nazywał Patrick. Jej wzrok spoczął na aparacie telefonicznym, który odłączono zaledwie godzinę temu.

Telefony gwarantowały łączność ze światem, z armią, dzięki nim mogła otrzymywać wiadomości o Patricku. Kiedy w poniedziałek zainstalują jej nowy aparat, będzie musiała zadzwonić do wszystkich i zostawić swój nowy numer. Czuła w głębi serca, że taka niepozorna rzecz, jak zmiana numeru telefonu, może na tygodnie, a nawet na miesiące skomplikować jej.sytuację.

W nocy, próbując usnąć, uświadomiła sobie, że musi wyznaczyć nowy termin powrotu męża. Nie jest to kwestia tygodni, czy nawet miesięcy, jak początkowo myślała. Podczas tej niespokojnej nocy wydłużyła termin do roku, może dwóch lat. Potem płakała, błagając Boga, by wysłuchał jej modlitw, by Patrick wrócił do nich cały i zdrowy.

Mając oczy nadal utkwione w aparacie telefonicznym, przypomniała sobie ze wszystkimi bolesnymi szczegółami ostatnią rozmowę z Billem Percym. Bez przerwy go zadręczała, by jej powiedział, co wojsko robi w sprawie Patricka.

– Jeśli nie widnieje na liście jeńców wojennych, jakim cudem może być przekazany stronie amerykańskiej przez Wietnamczyków? A jeśli go zastrzelili, czy fakt ten został gdzieś zarejestrowany? Proszę się przyznać, że zostawiliście Patricka samemu sobie. Nie chcę słuchać wykrętnych tłumaczeń i usprawiedliwień. Jak długo będzie jeszcze trwała ta wojna?

Była wściekła i zdegustowana, kiedy Percy nie potrafił udzielić odpowiedzi na jej pytania. W końcu krzyknęła do słuchawki:

– Jeśli pan nie jest w stanie przekazać mi żadnych informacji, będę musiała znaleźć kogoś, kto to potrafi. – Zanim się rozłączyła, usłyszała, jak oświadczył kamiennym głosem:

– Pani Starr, jeśli zacznie pani robić szum, narazi pani swojego męża na niebezpieczeństwo. Musi pani zachować spokój i pozwolić nam działać tak, jak zostaliśmy do tego przygotowani.

Odpowiedziała mu na to: „Gówno!” Odkryła, że słowo to nie wprawia jej już w takie zakłopotanie jak dawniej.

Kate otarła załzawione oczy. Nie może się teraz rozkleić. Zdana jest na własne siły, musi nad wszystkim panować. Zabrzmiało to niemal jak żart. Cóż ona się na tym znała? Była matką, gospodynią. Wszystkim zawsze zajmował się Patrick.

Musiała opracować sobie plan. A właściwie dwa plany. Plan A, zakładający powrót Patricka, i plan B, który… który pomoże jej ułożyć sobie życie bez Patricka.

– Nauczę się. Nauczę się – mruknęła.

Zamknęła drzwi, klucz wsunęła pod wycieraczkę dla następnego lokatora.

Dziewczynki siedziały już w samochodzie, Della czekała na chodniku. Kate spojrzała na nią roziskrzonym wzrokiem i wybuchnęła. Ten potok słów przeraził gosposię.

– Dello, jestem wkurzona! To oni powinni zorganizować całą tę przeprowadzkę. Zapłacić za nią. Ale nic ich nie obchodzi. Nie otrzymali rozkazu. Mój mąż zaginął podczas wykonywania zadania, a oni mi mówią, że nie dostali rozkazu, więc przeprowadzka jest moją sprawą. I nie dadzą mi żołdu Patricka, bym mogła zapłacić czynsz za nowe mieszkanie. Wprost nie mogę w to uwierzyć!

– Nie martw się, Kate – pocieszyła ją Della, przytrzymując jej drzwi od strony kierowcy. – Ruszajmy do naszego nowego domu. Nie mogę się już doczekać, by zobaczyć, czy właściciel dokonał jakichś cudów w tej ruderze. Cieszę się, że przybędziemy tam, zanim przywiozą meble. Na wszelki wypadek cały bagażnik wyładowałam środkami czystości.

– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła – powiedziała Kate, nachylając się do Delli, by ją uścisnąć.

Dzwony kościelne obwieszczały południe, kiedy Kate zatrzymała samochód przed swoim nowym domem. Z ulgą stwierdziła, że stosy śmieci „zniknęły i ogródek od ulicy został starannie zagrabiony. Posiano trawę, lekki wietrzyk muskał delikatne źdźbła. Nawet korona malowniczego drzewa oliwkowego została przerzedzona i przycięta. Kate poczuła się wyraźnie podniesiona na duchu.

Kiedy weszły do środka, aż zaniemówiła na moment, zanim zdołała wydać radosny okrzyk. Wszystkie ściany były nieskazitelnie białe. Wymieniono oprawy oświetleniowe, na podłodze w kuchni leżała nowa wykładzina.

– Spójrz, Dello, to nie linoleum, tylko kafelki. Nie popękane, jest nawet listwa przyścienna. Och, spójrz na tę czyściutką lodówkę, a kuchenka wprost lśni. I półki wyłożone papierem! Dobry Boże, żaluzje zostały wywoskowane. Czuję to.

– Łazienka została pobielona. Jest taka czysta i lśniąca, że aż razi v oczy – dodała uszczęśliwiona Della. – Parkiet jest prześliczny. I spójrz na ten kominek! Cudownie będzie przy nim siedzieć w chłodne dni. Możemy nawet tu jeść obiady.

– Mamusiu, nasza sypialnia jest biała – pisnęła Ellie.

– Dwie ściany są różowe – dodała Betsy.

– Jestem pewna, że pan Abbott czymś się kierował, malując ściany a różowo. Chciał nam zrobić przyjemność i odnowił wszystkie pokoje, abyśmy nie musiały tego robić same. Uważam, że powinnyśmy docenić!go dobrą wolę, a później, jeśli uzyskamy zgodę pana Abbotta, możemy pomalować ściany na inny kolor.

– Dobrze – powiedziała Ellie. Betsy stała nadąsana.

– Nie mamy tu nic do roboty – stwierdziła Della, oglądając dużą garderobę, która miała jej służyć za sypialnię.

– Dello, uważam, że powinnaś dzielić pokój ze mną. Ten jest za mały. Możemy go wykorzystać do przechowywania różnych rzeczy.

– Nie. Twój pokój to twój pokój. Kiedy kapitan Starr wróci do domu, może być niezadowolony, kiedy się dowie, że zajmowałam miejsce, które należy się jemu. Ten pokoik w zupełności mi wystarczy. Będę w nim tylko spała. Tak ustaliłyśmy i nie chcę o tym więcej mówić.

Kate poddała się, jak zawsze, gdy ktoś inny podejmował decyzje, które jej dotyczyły.

– Zastanawiam się, czy kiedykolwiek zobaczy ten pokój – powiedziała z zadumą.

– Oczywiście, że zobaczy. Nigdy nie wolno ci tak mówić. Jeśli twoje myśli i działania będzie cechował pesymizm, dziewczynki to wyczują.

– A jeśli Patrick nie wróci? – zapytała płaczliwie Kate.

– Wróci. Nie wiem kiedy, ale wróci na pewno. O, słyszę, że zajeżdża ciężarówka z meblami – wykrzyknęła podnieconym głosem. – Kate, obejmij dowództwo.

– No, panienki – powiedziała Kate, ocierając oczy. – W tył zwrot, naprzód marsz!

Była piąta po południu, kiedy skończyły myć naczynia i ustawiać je w śnieżnobiałych szafkach. O szóstej posłane były wszystkie łóżka. O wpół do siódmej Della podała hamburgery z frytkami, a potem pozmywała naczynia. O wpół do ósmej skończyły układać w szufladach i wieszać w szafach ubranka dziewczynek. O wpół do dziewiątej dzieci były już wykąpane i smacznie spały w swoich łóżeczkach.

Kiedy Kate weszła do pokoju dziennego, Della zdążyła już rozpalić ogień na kominku i zaparzyć kawę.

– Zasłużyłyśmy sobie na to – powiedziała uszczęśliwiona, kładąc na spodeczkach obok filiżanki po ciasteczku.

– Och, Dello, jak to miło z twojej strony. Dziękuję ci. Dziękuję ci za wszystko – powiedziała Kate, opadając na miękkie poduszki zniszczonej kanapy.

– Jak maluszki?

– Śpią jak susły. Betsy jest… trochę wytrącona z równowagi. Nie trzymałyśmy się dzisiaj naszego ustalonego porządku dnia. Nie napisałyśmy listu do Patricka. Chciała wiedzieć, czy to znaczy, że zaczynamy o nim zapominać. Miałyśmy stały rozkład zajęć… Boże, Dello, miałam zaplanowaną każdą minutę. Teraz, kiedy wracam myślami do tych dziesięciu miesięcy bez Patricka… wydaje mi się to takie… takie okrutne. Narzuciłam dziewczynkom dokładny harmonogram. A teraz to. Wiem, że Betsy nie spodoba się w nowej szkole. Ubóstwiała swoje nauczycielki.

Della przez chwilę złościła się po hiszpańsku, a potem przeszła na angielski:

– Dzisiaj jest nowy dzień, wszystkie zaczynamy od nowa. Najważniejsze, co będziemy robiły od tej pory. Wypij swoją kawę. Mówiłam ci, że wzięłam z sobą jakiś tuzin torebek z nasionami kwiatów? Dołączali je do pudełek z płatkami śniadaniowymi. Zbierałam wszystkie. Jutro, kiedy będziesz przeglądała gazetę, ja razem z dziewczynkami posieję kwiatki. Gdy zakwitną, ten mały domek będzie wyglądał, jakby stał w środku tęczy.

– To wspaniale – powiedziała Kate sennym głosem. – Wiesz, w przyszłym miesiącu są urodziny Patricka.

– Upiekę tort – zaoferowała się Della.

– Czekoladowy, z prawdziwym lukrem i kolorową posypką. I z różnokolorowymi świeczkami. Przygotujemy też prezent. Zapakujemy go w wielki karton, przewiązany czerwoną wstążką. Będzie czekał w szafie, aż… aż Patrick wróci.

– Cudownie! A teraz idź weź prysznic. Ja przez ten czas sprzątnę, zgaszę ogień na kominku i przygotuję się do snu. Wszystko będzie dobrze, Kate. Zobaczysz.

Kate wierzyła jej. Della była cudowna, prawie jak matka. Może nawet lepsza. Jej matka, zawsze zajęta, rzadko ją tuliła i chwaliła. Della nie szczędziła uścisków i zawsze mówiła to, co należało.

– Dziękuję ci, Boże, za Dellę – powiedziała na głos.

Tamtej nocy, po raz pierwszy od wyjazdu Patricka Kate spała twardo i zdrowo.

Rano obudził ją zapach kawy i smażącego się boczku. Pospieszyła do kuchni. Przy stole siedział Donald Abbott, a przed nim stał talerz jajecznicy na boczku. Słyszała dziewczynki, bawiące się na podwórku. Della stała rozpromieniona. Kate również się uśmiechnęła, kiedy ujrzała właściciela domu w zgrabnie skrojonym ciemnym garniturze, śnieżnobiałej koszuli i kwiecistym krawacie. Czarne buty lśniły od pasty, siwe włosy były schludnie obcięte.

– Dzień dobry, pani Starr. Wstąpiłem w drodze z kościoła, by zobaczyć, czy są panie zadowolone, i zainkasować komorne.

Kate usiadła naprzeciwko niego.

– Panie Abbott, wszystko jest bez zarzutu. Nie znajduję wprost słów podziękowania za to, co… co pan zrobił. Sprawił nam pan ogromną przyjemność. Nie musiałyśmy nic robić, tylko się wprowadzić. Kiedy znajdę pracę i moja sytuacja nieco się poprawi, będę panu płaciła więcej. Obiecuję. W chwili obecnej w wojsku mają straszny bałagan i prawdopodobnie minie trochę czasu, zanim wszystko wyprostują. Jest pan dla nas bardzo dobry. Myślę, że jest pan porządnym człowiekiem.

– Dziękuję pani, to prawda. Odniosłem wrażenie, że uznały mnie panie za trochę zaniedbanego, kiedy mnie panie poprzednio widziały.

Akurat przeprowadzałem pewne prace w pobliskim domu. Byłem w stroju roboczym. Proszę posłuchać, jeśli ma pani jakieś problemy z wojskiem, proszę się zwrócić od razu do dowództwa. Proszę zadzwonić do Waszyngtonu do generała, odpowiedzialnego za lotnictwo, i przedstawić mu swój problem. Radzę, by porozmawiała pani z oficerem, który się zajmuje pani sprawą, a jeśli on nic pani nie pomoże, proszę zadzwonić do Waszyngtonu. Ja też tak zrobiłem, kiedy mój syn… Ja też tak zrobiłem.

– Dziękuję panu za radę, panie Abbott.

– Bardzo smaczne śniadanie, panno Dello – pochwalił Abbott, kiedy skończył jeść. – Pójdę już.

– Zaraz przyniosę panu pieniądze za czynsz – powiedziała Kate.

– Czy chce pani pokwitowanie?

– Chyba nie – odparła Kate.

– To dobrze. Lubię, kiedy ludzie mają do siebie zaufanie. Ma pani bardzo miłe córeczki – stwierdził Abbott, wskazując Ellie i Betsy. – Poinformowały mnie, że robią wokół domku tęczę, żeby tatuś mógł ją zobaczyć z samolotu, kiedy wróci.

– Naprawdę tak powiedziały? – spytała Kate wyraźnie zalęknionym głosem.

– Dokładnie tak, słowo w słowo. Zobaczymy się chyba dopiero w następnym miesiącu. Jeśli będą jakieś problemy, proszę do mnie dzwonić. Panna Della ma mój numer telefonu.

– A może przyjdzie pan w następną sobotę na obiad, Donaldzie? – zaproponowała Della. – Przygotuję coś z kuchni meksykańskiej, powie mi pan, jak panu smakuje. – Zarówno Kate, jak i pan Abbott unieśli ze zdumienia brwi.

– Dobrze, przyjdę – powiedział mężczyzna i wyszedł. Kate zastanawiała się, kiedy pan Abbott podciągnie opadające spodnie. Zrobił to, kiedy zszedł ze schodków. Uśmiechnęła się. Della też się uśmiechała, w jej oczach błyskały radosne ogniki.

– Wygląda na kogoś, kto mógłby trochę przytyć. Inaczej pewnego dnia zgubi spodnie. Nie chciałabym, żeby dziewczynki zobaczyły jego goły tyłek. Ostatecznie to właściciel naszego domku. Powinnyśmy być dla niego miłe.

– Zgadzam się – powiedziała Kate. – Rozumiem, że jest wdowcem.

– Tak. I śmiem twierdzić, że nas polubił.

– Tak szybko? – spytała żartobliwie Kate.

– Lepiej idź skończ rozpakowywać swoje rzeczy. Ja pozmywani i pomogę dziewczynkom. Kup niedzielną gazetę. I o nic się nie martw. Odnoszę wrażenie, Kate, że Donald zostanie przyszywanym dziadkiem tych dwóch dziewczynek, a będzie to dla nich najlepsza rzecz pod słońcem -

– Rzeczywiście byłoby dobrze. Czy go polubiły?

– Ellie na pewno. Betsy odnosiła się do niego z pewną rezerwą. Słyszałam, jak pan Abbott mówił jej, że ma rower, który zamierza wyszykować i czy przypadkiem nie zna kogoś, komu by się przydał rower.

Odparła, że ona jest właśnie tym kimś i z chęcią przyjmie rower. Zaśmiał się cicho, kiedy to usłyszał. Wydaje mi się, Kate, że on szuka rodziny, i jeśli jesteś gotowa go zaakceptować, będzie ci wdzięczny po wsze czasy.

– Nie popełniłyśmy błędu, sprowadzając się tutaj, prawda, Dello?

Della potrząsnęła głową.

– Niektóre rzeczy są nam pisane. Trzeba je po prostu zaakceptować.

– Myślę, że Patrick pochwaliłby to wszystko. Źle mówię, jestem pewna, że by pochwalił. Niemal słyszę go, jak mówi: „Słuszna decyzja, Kate”‘

Była niedziela, dla Kate dzień odpoczynku.

Jutro jej życie potoczy się dalej, ale nowymi torami.

Загрузка...