Rozdział 12

Dla kogoś takiego jak Srengaard, wychowanego w uporządkowanym świecie Nadludzi, myśl, że mogli oni popełnić błąd, była herezją. Omylny znaczyło tyle co śmiertelny. Jakże więc Nadludzie mogli popełniać błędy?

Blade światło wpadało do sali przez otwory w suficie. Naprzeciwko Srengaarda siedział Tome, członek ekipy lekarskiej Centrum. Obcy znajdowali się w starym pomieszczeniu wentylacyjnym, należącym do Parku Kaskad. Srengaard siedział w wygodnym fotelu, lecz ręce i nogi miał związane. Jacyś osobnicy z paczkami w rękach chodzili tam i z powrotem, ale większość z nich nie zwracała uwagi na chirurgów.

Srengaard przyglądał się chirurgowi z Centrum. Sieć zmarszczek na jego twarzy była pierwszą oznaką nierównowagi enzymatycznej zwanej starością. Jednak błękitne oczy były nadal młode.

— Musisz się zdecydować — powiedział Tome Igan. Srengaard tępo gapił się w sufit.

— Czekam na twoją odpowiedź.

Srengaard skierował wzrok na ścianę za swoim rozmówcą; była oczywiście z plasmeldu. Ludzie dalej krążyli, jednostajność ich ubrań irytowała lekarza. Kim byli? Na pewno należeli do Ruchu Oporu, ale kim byli naprawdę? Na przegubie jakiejś kobiety dojrzał bransoletę z ludzkich włosów. Jeszcze się nad tym zastanawiał, gdy Igan znów się odezwał:

— Teraz już trwa wojna. Wierz mi, nasze życie jest na szali.

„Moje życie?” — Srengaard próbował pomyśleć o swoim życiu, zdefiniować je. Miał trzecią żonę, kobietę, której definitywnie odmówiono zgody na reprodukcję, jak jemu. Nie mógł nawet przypomnieć sobie jak ona wygląda.

„Ona nie jest częścią mego życia, lecz kto w takim razie jest?”

Czuł się zmęczony, a poza tym suszyło go po narkotykach, które zaaplikowano mu w nocy. Niejasno przypominał sobie otwór w ścianie, potem obudził się na tym fotelu.

— Nic przed tobą nie ukryłem — ciągnął Igan. Potter ledwo zdołał się uratować, manipulatorka nie żyje, inni też, a zginie jeszcze więcej osób. Wydano rozkazy, aby nas aresztować. Również ciebie. Oni nie mogą pozwolić sobie na żadne ryzyko.

„Moje życie” — ciągle zastanawiał się Srengaard. Teraz myślał o swoim mieszkaniu, swoich meblach, o swojej nudzie i o rutynie swojej pracy.

— Co się ze mną stanie?

— Przygotowaliśmy kryjówkę.

— Niemożliwe.

Po raz pierwszy w życiu Srengaard uświadomił sobie, że nienawidzi Nadludzi.

— Istnieje wiele pewnych miejsc. Oni myślą, iż wszystko wiedzą, ale mylą się. Źródłem ich mocy jest aparatura szpiegowska, a funkcjonowanie maszyn zawsze można zmienić. Poza tym Nadludzie potrzebują Masy do prowadzenia wojny.

— To absurd — rzekł Srengaard potrząsając głową.

— Niezupełnie. Oni są tym, czym my. Wiem to z doświadczenia.

— Ale dlaczego mieliby popełnić te zbrodnie, o które ich oskarżasz? To niezrozumiałe. Byli zawsze dobrzy!

— Chcą tylko jednego: przedłużyć swą władzę. Ale stąpają po śliskim gruncie. Jeśli otoczenie się nie zmieni, będą żyć… bez końca. Każda zmiana oznacza dla nich, że zostaną na nowo poddani kaprysom natury, jak my. Dlatego odrzucają naturę, chyba że mogą ją zdominować.

— Nie wierzę ci. Oni nas kochają, bronią nas, opiekują się nami. Spójrz na wszystko, co dla ciebie zrobili.

— Dostrzegam to.

Igan zaczynał się denerwować. Srengaard był bardziej uparty niż przewidywał. Nie chciał dostrzec prawdy.

— Chcecie ich zniszczyć? Dlaczego?

— Bo przeszkadzają w ewolucji.

— CO?!

— Tylko oni są wolni w naszym społeczeństwie. Jednostki nie ewoluują. Narody tak, jednostki nie. U nas narody nie istnieją.

— Ale Masa…

— Nie mówmy o tym. Który z nas może się rozmnażać? Jesteś chirurgiem, a nie zrozumiałeś systemu?

— Jakiego systemu? Co chcesz powiedzieć? — Srengaard poruszył się na fotelu, przeklinając więzy. Ramiona i nogi zupełnie mu zdrętwiały.

— Nadludzie ograniczyli się do jednej zasady: ciągły powrót do normy. Wszystkim, nad którymi mają władzę, zabronili rozmnażania się.

— Nie wierzę! — wykrzyknął Srengaard, ale równocześnie naszły go wątpliwości. Zabroniono mu tego, mimo iż według własnych badań mógł prokreować.

— Wierzysz mi?

— Ale weźmy długość życia, jaką nam dali: mogę dożyć prawie dwustu lat. — To zasługa nauki, nie Nadludzi. Precyzyjne dozowanie enzymów to wszystko. Plus życie pozbawione emocji, odpowiednie ćwiczenia, dieta. Każdy może to osiągnąć.

— Nieśmiertelność — mruknął Srengaard.

— Nie! Ale długie życie, o wiele dłuższe niż nasze. Ja na przykład mam czterysta lat, jak wielu innych, których znam.

— Ile?

— To niewiele, przyznaję, wobec ich tysięcy lat. Ale każdy mógłby żyć dłużej. Oni jednak tego nie chcą.

— Dlaczego?

— Dzięki temu mogą dać swym posłusznym sługom w nagrodę kilka lat życia. Bez tego nie mieliby czym nam płacić. Zresztą wiesz to; starałeś się im sprzedać przez całe życie. Żebyś tylko słyszał rechot Nurse, kiedy mówi o naszych nędznych czterystu latach.

— Nurse?

— Tak, tego cynika z Trójcy. On ma o wiele więcej niż czterysta lat. Według ciebie dlaczego jest cyniczny? Są Nadludzie znacznie od niego starsi, ale nie cyniczni.

— Nie rozumiem. — Srengaard nie śmiał już oponować, tak słabe wydawały mu się własne argumenty.

— Zapomniałem, że nie jesteś z Centrum. Nadludzie sami dzielą się na warstwy, według granic emocji na jakie je stać. Mamy więc Akcjonistów, Emocyjnych, Cyników, Hedonistów i Zblazowanych. Aby dotrzeć do Hedonizmu, przechodzą przez Cynizm. Obecna Trójca stąpa właśnie po tej drodze.

Igan starał się odgadnąć, jakie wrażenie wywarł na rozmówcy. Srengaard swymi poglądami nie odbiegał od Masy. Wedle jego średniowiecznych przekonań, Centrum i Nadludzie byli „primum nobile”, od którego wszystko zależy. Srengaard nie różnił się od pierwszego z brzegu Nadczłowieka. Pierwszy, jak i drugi, znajdował się poza zasięgiem argumentów i był nieomylny.

— Gdzie uciekać? — spytał Srengaard. Oni kontrolują dystrybucję enzymów. Gdy tylko wejdziemy do jakiejś apteki, złapią nas.

— Mamy dostawców.

— Ale do czego jestem wam potrzebny?

— Bo jesteś jedyną w swoim rodzaju jednostką. Potter cię potrzebuje, bo znasz embrion Durantów.

„Embrion Durantów? A co on ma z tym wspólnego? Srengaard podniósł wzrok na Igana, który ciągnął dalej:

— Moje poglądy dotyczące Nadludzi szokują cię?

— Tak.

— Trzeba ich unikać jak zarazy. „Sand zabił tysiąc, Dawid dziesięć tysięcy”. Nadludzie zabijają naszą przyszłość.

Jakiś potężnie zbudowany człowiek usiadł przy stole, plecami do Srengaarda.

— No i…? — spytał przybysz.

— Jeszcze nie wiem — odparł Igan.

— Nie mamy już czasu. Potter skończył.

— Rezultat?

— Udało się, matka niedługo się obudzi. Ale co z nim? — spytał wskazując łokciem na Srengaarda.

— Zabierzemy go ze sobą. Co robi Centrum?

— Kazało aresztować wszystkich chirurgów.

— Już? Co z doktorem Handem?

— Wybrał czarne drzwi.

— Zatrzymał swoje serce. Jedyne wyjście. Nie możemy dopuścić, aby kogoś przesłuchano. Ilu jest nas teraz?

— Siedmiu, ze Srengaardem ośmiu. Czy oni zaczynają wyprowadzać swój personel z Seatac?

— Oczywiście.

— Więc chcą zniszczyć miasto…

— Tylko „wysterylizować”.

— Słyszałeś kiedyś, jak Allgood mówi o Masie?

— Często… „Robactwo”. Zniszczy całe Megalopolis bez zmrużenia oka. Wszystko gotowe do wyjazdu? — Raczej tak.

— Kierowca?

— Zaprogramowany do swojej misji.

— Zrób zastrzyk Srengaardowi, żeby siedział spokojnie. Kiedy ruszymy, nie będziemy mieli czasu się nim zajmować.

Więzień zesztywniał w fotelu.

Wielki mężczyzna odwrócił się i spojrzał na Srengaarda szarymi oczami pozbawionymi wyrazu. W jednej ręce trzymał strzykawkę. Chirurg poczuł ukłucie. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdołał.

Powoli zasnął.

Загрузка...