Wyjechawszy z tunelu wywierconego w podstawie góry, ciężarówka wpadła na autostradę Lester. Kolejne ośrodki wypoczynkowe dla zapładniaczy, rozsiane wzdłuż tej drogi, pozostawały za nimi. Od czasu do czasu mijały ich pojazdy ze smutnymi parami w środku, które wracały do megalopolii po ustaniu ważności przepustki. Jeśli ktoś widział ciężarówkę, to zapewne brał ją za pojazd zaopatrzeniowy.
W pewnej chwili z podwozia ciężarówki wysunęły się gąsienice i opuściły na drogę. Turbiny zawyły i zaczęło strasznie trząść. W małej skrzyni pięcioro uciekinierów powpadało na siebie. Pojazd przebił się przez pas kolczastych krzewów i ruszył równolegle do poprzedniej drogi.
— Co się dzieje? — spytała płaczliwie Lizabeth.
— Opuściliśmy szosę — zgrzytnął głos kierowcy w głośniku. — Nie ma się czego obawiać.
Harrey usłyszawszy to „uspokojenie” wybuchnął szyderczym śmiechem.
Kierowca zgasił światła i jechali dalej tylko dzięki jego czujnikom podczerwieni. Szlak wił się wśród krzaków. Ciężarówka jechała tak przez dwa kilometry. Później przecięła leśną drogę patrolową i skręciła na prawo. Wjechała z wysiłkiem na wzgórze, zjechała z niego z drugiej strony, wspięła się na następne i tam stanęła.
Z kabiny wyszedł masywny Cyborg, któremu przymocowano odpowiednio potężne ramiona i nogi, aby mógł wykonać swoje zadanie. Jednym ruchem otworzył cały bok ciężarówki i zaczął ją opróżniać.
W środku przerażony Igan wrzasnął do mikrofonu:
— Gdzie jesteśmy?
— Idioto — warknął mu Harrey. — Nie wiesz dlaczego się zatrzymał?
Igan wolał zignorować obrazę. Przecież pochodziła ona od tępego prostaka.
— Słychać, że wyładowuje ten złom — powiedział schylając się nad Harreyem.
— Hej! Hej! Co się tam dzieje!
— Daj nam pan spokój i siadaj! — Harrey popchnął chirurga na ławkę.
Z pociemniałą twarzą i błyszczącymi oczyma, Igan miał zamiar rzucić się na Duranta, ale Bonmur go powstrzymał.
— Zachowaj zimną krew, przyjacielu.
Igan usiadł. Jego twarz powoli stała się normalna.
— Ciekawe jak można dać się aż tak ponieść emocjom, pomimo…
— To przejdzie — przerwał mu Bonmur. Harrey chwycił Lizabeth za rękę i przekazał jej: „Wyczułem pierś Igana pod bluzą. Jest twarda jak z plasmeldu”.
„Myślisz, że to Cyborg?”
„Jego oddech jest normalny”.
„I odczuwa emocje. Jest w nich strach”.
„Tak… ale…”
„Będziemy uważać”.
— Durant — powiedział Bonmur — powinieneś nam zaufać. Doktor Igan zrozumiał, iż nasz kierowca rozpocząłby wyładunek tylko w spokojnym miejscu.
— Czy to aby nasz kierowca? — odparł Harrey.
Cień zwątpienia przemknął przez twarz Bonmura. Harrey uśmiechnął się widząc to.
„Harrey — przekazała Lizabeth — nie myślisz chyba… Przecież to nasz kierowca, nie było słychać odgłosów walki. Nie można pokonać Cyborga bez użycia siły”.
„Ale gdzie jesteśmy?”
„W górach na pustyni. Czuję świeże powietrze”.
Nagle pudło przechyliło się i światło zgasło. Harrey objął Lizabeth. Po chwili rozległ się przeciągły trzask i ukazała się sylwetka kierowcy. W dali widać było światła megalopolii. Było zupełnie cicho.
— Na zewnątrz! — rozkazał kierowca. Księżyc oświetlił przez chwilę jego twarz.
— Glisson! — krzyknął Harrey.
— Cześć Durant.
— Ty?
— Dlaczego nie? Teraz wyjdźcie.
— Ale moja żona…
— Wiem o wszystkim. Miała czas, aby dojść do siebie po operacji. Może chodzić.
— Wszystko będzie dobrze — szepnął Igan na ucho Harreyowi. — Pomóż jej wyjść.
— Czuję się dobrze — powiedziała Lizabeth, podając ramię mężowi i wychodząc z ciężarówki.
— Gdzie jesteśmy? — spytał Igan.
— W miejscu, które zaraz opuścimy — odparł Glisson — Jaki jest stan więźnia?
— Dochodzi do siebie — odpowiedział Bonmur — pomóżcie mi go stąd wyciągnąć. — Dlaczego się zatrzymaliśmy? — spytał Harrey.
— Z powodu ostrego zbocza — wyjaśnił Glisson. Ciężarówka dalej nie pojedzie.
Bonmur i Igan wynieśli Srengaarda.
— Trzeba zdecydować, co z nim zrobić — powiedział Cyborg.
Słysząc, że mówi się o nim, więzień otworzył oczy. Bolała go szczęka po ciosie Harreya. Krew pulsowała mu w skroniach. Ręce zdrętwiały. Był głodny i spragniony. Kurz dostał mu się do nosa, więc kichnął.
— Może należy się go pozbyć — zaproponował Igan.
— Nie sądzę — odparł Bonmur. — Będziemy potrzebować doświadczonych ludzi.
Srengaard spojrzał na nich w chwili, gdy Glisson zapytał:
— Zabijamy go, czy zatrzymujemy?
Harrey poczuł jak Lizabeth chwyta go za ramię.
— Niech żyje na razie — zdecydował Bonmur.
— Jeśli nie sprawi nam nowych kłopotów — dodał Igan. — Zawsze będzie można wykorzystać niektóre jego części albo zrobić nowego Srengaarda. Nie musimy się śpieszyć.
Srengaard siedział cicho. Głos Cyborga zmroził go. „Twardy człowiek. Zabójca” — myślał.
— A teraz czas na nas! — rozkazał Cyborg. — Musimy… — przerwał i spojrzał na megalopolię.
Stało się nad nią coś, co można by porównać z jednoczesnym wybuchem miliona sztucznych ogni.
— Co się dzieje — spytała Lizabeth.
— Cicho — rozkazał Glisson. — Patrzcie!
— Ale o co chodzi? — krzyknęła kobieta z płaczem.
— Śmierć megalopolii — powiedział Bonmur. Dotarł do nich jakiś niewyraźny, stłumiony pomruk.
— To straszne — szepnęła Lizabeth.
— Potwory! — warknął Harrey.
— Tutaj cierpimy — powiedział Igan — a tam umierają…
Dziesięć kilometrów od miejsca, w którym znajdowali się uciekinierzy, zielona mgła całkowicie przesyciła powietrze.
— Czy przewidzieliście, że użyją gazu? — spytał Bonmur.
— Wiedzieliśmy co zrobią — odparł Glisson.
— Wierzę. Sterylizują region.
— Co to znaczy? — spytał Harrey.
— Mgła pochodzi z wentylatorów, którymi puszczają zwykle gaz antykoncepcyjny — wyjaśnił chirurg. — Jedna molekuła na milion i koniec.
Igan spojrzał Srengaardowi prosto w oczy.
— Oni nas kochają, chronią nas, opiekują się nami — wyrecytował z całą powagą.
— Co się dzieje? — spytał Srengaard.
— Nie słyszysz? Nie widzisz? Nadludzie, których tak kochasz, sterylizują Seatac. Miałeś przyjaciół w mieście?
— Przyjaciół? — Srengaard odwrócił się w stronę mgły. Wszystkie światła gasły falami.
Delikatny pomruk rozpłynął się w ciszy.
— Co teraz o nich myślisz? — nalegał Igan. Srengaard potrząsnął głową, bo nie miał już siły mówić.
To mogła być tylko halucynacja, zwodziły go zmysły.
— Dlaczego nie odpowiadasz?
— Zostaw go pan w spokoju — zirytował się Harrey. — My też cierpimy. Nie masz pan serca, czy jak?
— Jego oczy są otwarte, ale nie chce wierzyć w to, co widzi.
— Jak mogli tak postąpić? — powtarzała w kółko Lizabeth.
— Instynkt samozachowawczy — warknął Bonmur. — Cecha, której nasz przyjaciel Srengaard wydaje się być całkowicie pozbawiony. Z pewnością błąd w jego modelowaniu.
Srengaard nie mógł oderwać oczu od chmury. Nagle poczuł jak bardzo jest ułomny. Myślał o personelu szpitalnym, embrionach, o swojej żonie.
Wszyscy przestali istnieć. Czuł się pusty w środku, niezdolny do żadnych uczuć. Ciągle powtarzał tylko jedno pytanie: „Jaki był ich cel?”
— Ruszamy — rozkazał Glisson. — Do kabiny z nim.
Brutalne ręce podniosły go. Rozpoznał Glissona i Bonmura. Ich brak emocji nadal go zaskakiwał. Nigdy nie widział istot tak zupełnie pozbawionych ludzkich uczuć.
Pojazd pozbawiony zbędnego balastu ruszył żwawo. Srengaard leżał na podłodze i rzucało nim po wybojach. Lizabeth siedząca nad nim w pewnym momencie syknęła z bólu. Poczuł dla niej litość. Było to jego pierwsze uczucie od chwili unicestwienia megalopolii.
W ciemności Lizabeth wzięła rękę swego męża. Od czasu do czasu księżyc oświetlał głowę Glissona siedzącego w szoferce. Siła emanująca z jego ruchów coraz bardziej ją niepokoiła. Poza tym nie wiedzieć czemu zaswędział ją brzuch. Chciała się podrapać, ale wolała nie zwracać na siebie uwagi. Służba Posłańców powstała powoli, niezależnie od Cyborgów i Nadludzi, a istniała głównie dzięki dyskrecji swoich członków. Teraz, przerażona, postępowała według rad danych jej podczas treningu.
Harrey przekazał: „Igan i Bonmur — czytam w ich myślach. To nowe Cyborgi. Mają wmontowane komputery. Właśnie uczą się okazywać normalne reakcje i kontrolować emocje. Odkrywają naturę ludzką”.
„Masz rację”.
„To zupełne zerwanie z Centrum. Nie będą mogli tam wrócić”.
„To wyjaśnia zagładę Seatac”. — Zaczęła się trząść.
„Nie możemy im ufać” — Harrey przytulił ją.
Ciężarówka przedzierała się przez wzgórza i prerie. Czasami jechali po ścieżkach, czasem po wyschniętym korycie rzeki. Trochę przed świtem wjechali do lasu z sosen i cedrów. Glisson zatrzymał się wreszcie przed starą budowlą pokrytą mchem. Okiennice zasłaniały okna, ale porastający je bluszcz dowodził, że już dawno ich nie otwierano.
Kiedy zamilkły turbiny pojazdu, jego pasażerowie usłyszeli warkot jakiejś maszyny. Odgłos pochodził spomiędzy drzew.
Otworzyły się ukryte drzwi w ścianie budowli i ukazał się stary człowiek. Miał wielką głowę, silną szczękę i obwisłe ramiona. Jego twarz przepełniona była służalczością.
— To znak — wyjaśnił Glisson. — Na razie wszystko jest w porządku.
Wyszedł z kabiny, zbliżył się do starca i zakasłał.
— Ostatnio jest tu wielu chorych — powiedział człowiek. Miał głos tak samo przymilny jak twarz.
— Nie jesteś jedynym, który ma problemy — odparł Glisson.
Starzec wyprostował się i służalczość błyskawicznie zniknęła z jego twarzy.
— Szukacie kryjówki. Nie wiem, czy jest tu bezpiecznie. Nie wiem nawet, czy powinienem was ukryć.
— To ja wydaję rozkazy! Ty masz wykonywać. Człowiek spojrzał na Glissona i wykrzywił się z niechęcią.
— Cholerne Cyborgi.
— Zamknij się — rzekł Glisson neutralnym tonem. — Potrzebujemy żywności i kryjówki. Na jeden dzień. I twojej pomocy, aby ukryć ciężarówkę, znasz okolicę. Musimy też znaleźć inny środek transportu. — Najlepiej ją pociąć i zakopać — rzeki stary.
— Dobrze. Chodźcie i zabierzcie Srengaarda — powiedział odwracając się ku ciężarówce.
Posłuchali go. Igan i Bonmur nieśli jeńca, który choć nie miał związanych nóg, nie był w stanie utrzymać się na nich. Lizabeth szła zgięta do przodu. Mimowolnie starała się chronić brzuch.
— Spędzimy tu dzień. Ten człowiek pokaże wam, gdzie macie się rozlokować.
— Czy są informacje z Seatac — spytał Igan. Cyborg spojrzał na starca.
— Odpowiadaj.
— Był łącznik dwie godziny temu. Wydaje się, że nikt nie przeżył.
— Żadnej wiadomości o niejakim doktorze Potterze? — spytał Srengaard chrapliwie.
Glisson odwrócił się, aby spojrzeć na jeńca.
— Nie wiem. Jaką drogę obrał? — zapytał stary.
— Potter? Nie wiem. Chyba znajdował się w grupie, która uciekała kanałami — odpowiedział Igan.
— Nikt stamtąd nie wyszedł. Pierwszą czynnością „Nad” było zamknięcie wszelkich instalacji komunalnych i wypełnienie ich gazem. Trzy godziny temu wentylacja wznowiła pracę.
— Dlaczego interesujesz się Potterem? — spytał Glisson Srengaarda.
Cisza.
— Odpowiadaj! — rozkazał Cyborg.
Chirurg bezskutecznie starał się przełknąć nieistniejącą ślinę. Słowa Glissona rozwścieczyły go. Bez ostrzeżenia skoczył, pociągając za sobą Igana i Bonmura i kopnął Cyborga. Tamten uchylił się, złapał Srengaarda za nogę i rzucił nim o ziemię. Zanim Srengaard zdążył się poruszyć, Glisson już siedział na nim. Chirurg wybuchnął płaczem.
— Dlaczego interesujesz się Potterem? — powtórzył Cyborg.
— Idź precz! — jęknął jeniec. Glisson spojrzał na Igana i Bonmura.
— Rozumiecie to?
— Emocje — powiedział Igan wzruszając ramionami.
— Szok — dodał Bonmur.
„Rzeczywiście był zszokowany” — przekazał Harrey żonie. — „Jego reakcja dowodzi, iż wraca do siebie. I to mają być lekarze! Czyż nie umieją czytać w myślach?”
„Glisson umie” — odparła Lizabeth. „Chciał ich zbesztać!”
W tej chwili Cyborg spojrzał na Harreya. Ten odczytał w oczach Glissona wszystko tak dobrze, że aż się przeraził.
„Uwaga, on nie ma do nas zaufania” — przekazał żonie.
— Zabierzcie Srengaarda do środka! — rozkazał Cyborg.
Nieszczęsny chirurg spojrzał na niego. Durantowie nazwali go Glisson. Stary Cyborg. Czy to możliwe? Czy półludzie jeszcze raz wystąpili przeciwko Nadludziom? Czy ich powstanie było powodem zniszczenia Seatac?
Bonmur i Igan przerwali tok jego myśli, podnosząc go.
— Żadnych głupstw — powiedział Bonmur sprawdzając więzy.
„Czy oni też są Cyborgami? A Durantowie?” Srengaard miał jeszcze wilgotne oczy. „Dlaczego śmierć Pottera wstrząsnęła mną bardziej niż zniszczenie megalopolii, mojej żony, znajomych?” — zastanawiał się pełen poczucia winy. — „Kim był dla mnie Potter?”
Na wpół wniesiony przez chirurgów, Srengaard znalazł się w budynku. Wąskim korytarzem doszli do słabo oświetlonych pomieszczeń. Tu Bonmur i Igan rzucili go na stare łóżko. Trochę światła, które wpadało przez dwa otwory umieszczone na wysokości kilku metrów, ukazywało archaiczne meble i kilka nieznanych kształtów przykrytych błyszczącym i gładkim materiałem. Po lewej znajdował się stół — drewniany! Za nim kanapa, biurko bez szuflad i krzesła. Brudny kominek zajmował połowę przeciwległej ściany. W pomieszczeniu czuć było wilgoć, zgniliznę. Podłoga skrzypiała pod krokami. Drewniana podłoga!
Srengaard znowu zaczął myśleć o wszystkich, którzy zginęli, i zapłakał.
„Czy jestem chory” — zastanawiał się. Usłyszał jak zapalono silnik ciężarówki na podwórzu, później odgłos zaczai słabnąć, aż zanikł. W tym momencie Harrey i Lizabeth stanęli w progu.
Młoda kobieta rozejrzała się po pokoju, po czym podeszła do jeńca i położyła mu rękę na ramieniu. Kiedy zobaczyła łzy w jego oczach, pomyślała, że chciałaby mieć tego tak ludzkiego człowieka za doktora. Może da się to zrobić. Postanowiła spytać o to męża.
— Zaufaj nam — powiedziała do Srengaarda. — To oni, a nie my, zabili twoją żonę i przyjaciół.
Srengaard odwrócił się.
„Jak ona śmie okazywać mi współczucie!” Ale Lizabeth dotknęła czułej struny. W głębi duszy chirurg był zupełnie roztrzęsiony.
Harrey usadowił żonę przy stole.
— Drewno — zauważyła. Jej głos był przepełniony zachwytem.
— Harrey, jestem głodna.
— Zaraz przyniosę coś do jedzenia.
Lizabeth chwyciła go za rękę. Srengaard obserwował zafascynowany szybkie ruchy jej palców.
Glisson i starzec weszli w tej chwili, trzaskając drzwiami.
— Do następnego etapu użyjemy pojazdu patrolowe go — oznajmił Cyborg. — To bezpieczniejsze. Muszę wam coś powiedzieć. Na skrzyni, którą wczoraj porzuciliśmy, był nadajnik szpiegowski.
— Nadajnik?
— Tak. Przekazywał im wiadomości o naszym położeniu — wyjaśnił Glisson.
— Ach! — Lizabeth przykryła sobie usta dłonią.
— Nie wiem, czy śledzili nas z bliska, bo do tej misji musiałem zmodyfikować swoją strukturę i usunąłem część podzespołów. Możliwe, że znają już naszą kryjówkę.
— Ale… dlaczego? — zaczął Harrey.
— …nie zatrzymali nas? — dokończył Glisson. — To proste. Mają nadzieję, że zaprowadzimy ich do Centrum naszej organizacji. Będą mieli niespodziankę.