Rozdział 7

Przed nimi rozciągała się stacja oczyszczania ścieków Seatac Megalopolis. Długie szeregi basenów z osadem czynnym i zbiorników na wodę oczyszczoną. Cztery piętra instalacji i komputerów zasilanych energią uzyskaną ze spalania biogazu.

Durantowie dotarli tam pneumią, podczas wieczornego szczytu. Jeździli zygzakiem, aby upewnić się, że nikt ich nie śledzi. Mieli za sobą pięć śluz inspekcyjnych. Mimo to także teraz nadal pilnie zwracali uwagę na twarze i gesty przechodniów. W większości byli to robotnicy zajęci swoimi sprawami. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, gdy ubrani w brązowe robocze kombinezony znaleźli się na rampie dziewiątej stacji pomp. Tam zatrzymali się, aby spojrzeć na okolicę. Byli zmęczeni, ale również zaniepokojeni tym nagłym wezwaniem do Centrum Ruchu Oporu. Lizabeth głośno oddychała. Cicha rozmowa prowadzona za pomocą rąk zdradzała jej zdenerwowanie. Harrey robił co mógł, aby ją uspokoić.

— Na pewno spotkamy Glissona, powiedział.

— Inne Cyborgi też mogą nosić to imię.

— To możliwe.

Skierowali się na lewo, mijając dwóch robotników zajętych sprawdzaniem przepływomierzy. Lizabeth przekazała: — Skąd możemy wiedzieć, że nas nie szpiegują?

— To miejsce jest bezpieczne, wiesz dobrze.

— Jak to możliwe?

— Na kamery nałożono filtry obrazu sprzężone z komputerem. „Nad” widzą tylko to, co chcemy żeby widzieli.

— To trochę ryzykowne ufać tym aparatom. Po co nas wezwano?

— Dowiemy się za kilka minut.

Gdy weszli do magazynu narzędzi, drzwi zamknęły się za nimi, a następnie ukazała się jakaś postać, która usiadła naprzeciw nich. Durantowie patrzyli w milczeniu. Poznali go i to sprawiło, że ogarnął ich niesmak. Osoba przed nimi nie była ani to mężczyzną ani to kobietą. Tamten wyciągnął jakieś przewody z kieszeni i podłączył je do komputera.

Harrey skoncentrował się na kwadratowej, topornej twarzy Cyborga i jego jasnoszarych oczach o charakterystycznym chłodnym spojrzeniu.

— Glisson — powiedział — wezwałeś nas?

— Tak — odparł Cyborg. — Ile to czasu minęło Durantowie? Jeszcze się nas boicie? Widzę to.

— Źle znamy tę okolicę — wyjaśnił Harrey.

— Zabezpieczyliśmy się — dodała jego żona.

— A więc moje nauki dały skutek — skomentował Glisson — jesteście dobrymi uczniami.

Lizabeth poruszyła palcami: „Mimo, iż ciężko ich zrozumieć, sądzę, że coś jest nie tak”.

Zmrożona ciężkim wzrokiem Cyborga odwróciła wzrok. Nie mogła się zmusić, aby traktować ich jak istoty z krwi i kości.

— Nie musi pani się nas bać — powiedział Glisson — chyba, że nie jest pani Lizabeth Durant…

Harrey nie wytrzymał:

— Nie mów tym tonem do mojej żony! Nie należy do ciebie.

— Jaka jest pierwsza lekcja, której wam udzieliłem? — spytał zimno Głisson.

Harrey sapnął przeciągle.

— Umieć zachować zimną krew — rzekł ponuro. Ręka Lizabeth jeszcze drżała.

— Nie zapamiętaliście jej — stwierdził Cyborg — wróżę wam rychłą wpadkę.

Lizabeth skomentowała grą palców: „Zastanawiali się, czy nie użyć siły…”

Harrey potwierdził.

— Najpierw złożycie mi raport o operacji genetycznej — rzekł Glisson, przekazując jednocześnie ciągi poleceń lokalnym komputerom, aby SB nie miała czym się niepokoić.

„Uwaga!” — przekazał Harrey — „Coś przed nami ukrywa”.

— Pełny raport — powtórzył Cyborg. — Chcę znać wszystkie detale, nawet te, które wydają się wam nieważne. Moje możliwości analizy są nieograniczone.

Zaczęli opowiadać to, co widzieli. Mówili na przemian, uzupełniając własne wypowiedzi. Harrey odczuwał to tak, jakby integrowali się z mechanizmem Cyborga. Jego pytania padały automatycznie, jedno po drugim, a ich odpowiedzi miały podobny charakter.

— Żadnych wątpliwości — zakończył Glisson. — Mamy do czynienia z embrionem uodpornionym na gaz. Wasze informacje uzupełniły obraz, bo jak wiecie korzystamy też z innych źródeł.

— Nie wiedziałam, że chirurg był jednym z naszych — powiedziała Lizabeth.

Podczas przerwy, która teraz nastąpiła, twarz Cyborga straciła wszelki wyraz. Cyborgi myślały równaniami matematycznymi, które tłumaczyły potem na dowolny język.

— Chirurg nie był jednym z nas — odparł Cyborg. — Ale dołączy się do nas wkrótce. — A co z taśmą z przebiegiem operacji — zaniepokoił się Harrey.

— Zniszczona. W tej chwili wasz embrion jest przenoszony w inne miejsce. Zobaczycie go niedługo. — Sztywny śmiech wykrzywił wargi Cyborga.

Lizabeth wzdrygnęła się na dźwięk tych słów.

— Czy jest zdrów i cały?

— Jak najbardziej, nic nie pozostawiamy przypadkowi.

— W jaki sposób?

— Niedługo zrozumiecie. Mamy swoje pewne, wypóbowane metody. Nie bójcie się, te embriony są potężną bronią, a my nie chcemy jej stracić.

Harrey poruszył się nerwowo.

— Kiedy… — zaczął — wzywa się chirurga z Centrum, oznacza to, że jest szansa uzyskania Nadczłowieka. Czy oni… Czy nasz syn?…

Nozdrza Glissona drgnęły ze wzgardą. Taka głupota była obraźliwa dla Cyborga.

— Nie można nic powiedzieć, dopóki nie będziemy mieli wszystkich danych. Tylko chirurg je posiada, a jego jeszcze nie przesłuchaliśmy.

— Srengaard i manipulatorka… — odezwała się Lizabeth.

— Srengaard to głupek, a manipulatorka nie żyje.

— Zabili ją? — spytała kobieta.

— Warunki jej śmierci nie mają znaczenia, gdyż wykonała swoje zadanie.

„Cyborgi mają coś wspólnego z jej śmiercią” — przekazał Harrey.

„Zrozumiałam”.

— Czy będziemy mogli porozmawiać z Potterem — spytał Harrey.

— On o tym zadecyduje.

— Chcemy wiedzieć! — wybuchnęła Lizabeth.

— Proszę pani — odparł Glisson — produkcja Nadludzi nie jest naszym celem. Przypominam o treści przysięgi.

— Proszę o wybaczenie, jestem bardzo zdenerwowana.

— Uznajemy uczucia jako okoliczności łagodzące. Lepiej będzie, jeśli was uprzedzę: usłyszycie na temat waszego syna rzeczy, które nie powinny was zaskoczyć.

— Jakie rzeczy?

— Oddziaływanie obcego pochodzenia czasami powoduje duże zamieszanie podczas operacji. Teraz chyba do tego doszło.

— Co chcesz przez to powiedzieć? Glisson roześmiał się:

— Zadajecie pytania, na które nie ma odpowiedzi.

— Co robi to obce oddziaływanie? — spytała Lizabeth błagalnym tonem.

— Działa jak naładowana cząsteczka. Zmienia strukturę komórki. Jeśli tak się stało, powinniście się cieszyć. Uniemożliwia to powstanie Nadczłowieka.

— Czy jeszcze nas potrzebujecie? Możemy odejść? — spytał Harrey.

— Możecie tu zostać.

Oboje spojrzeli na Cyborga nic nie rozumiejąc.

— Zaczekacie na rozkazy.

— Ale zauważą naszą nieobecność. Nasze mieszkanie.

— Sporządziliśmy kopie zdolne zastąpić was na czas niezbędny do przeprowadzenia ucieczki. Nigdy nie będziecie mogli wrócić do Seatac.

— Naszej ucieczki? — spytał Harrey z niedowierzaniem. — Co… dlaczego?

— Przemoc wisi w powietrzu — wyjaśnił Glisson. — Nawet teraz. Wojna… krew… zabójstwa. Jak dawniej niebo zapłonie, a ziemia się stopi.

„Wojna… dawniej…” — myślał Harrey. Dla Glissona nie były to chyba dawne czasy. Opowiadano, że jedna z form Glissona brała udział w wojnie Cyborgów z Nadludźmi. Nikt z członków Ruchu Oporu nie znał wszystkich postaci, jakie ten Cyborg przyjmował. — Gdzie teraz pójdziemy? — spytał Harrey, palcami nakazując Lizabeth nie mieszać się.

— Wszystko zostało przygotowane — odparł Glisson. — Czekajcie tu, przyniesiemy wam wszystko, czego będziecie potrzebować.

Wyszedł. Drzwi zamknęły się hermetycznie z głuchym hałasem.

— Są tak samo źli jak Nadludzie — powiedziała Lizabeth.

— Przyjdzie dzień, gdy nie będziemy zależni ani od jednych, ani od drugich — rzekł Harrey.

— Nigdy nie przyjdzie. Gdybyśmy tylko znali chirurga, moglibyśmy zabrać naszego syna.

— Głupota! Jak utrzymać przy życiu embrion bez aparatury!

— Ta aparatura znajduje się we mnie. Urodziłam się z nią!

Harrey oniemiał ze zdumienia.

— Nie chcę, aby Cyborgi albo Nadludzie kontrolowali życie naszego syna — ciągnęła Lizabeth — Nie chcę, żeby ułożyli jego myśli pod hipnozą, aby robili jego sobowtóry według potrzeb, aby nim kierowali…

— Nie denerwuj się.

— Sam przecież słyszałeś. Sobowtóry… Mogą zrobić z nami wszystko.

— Liz, nie jesteś rozsądna.

— Nierozsądna! Ze skrawka mojej skóry mogą wyprodukować kopię. Moją kopię! Dokładnie identyczną. Skąd wiesz, czy jestem prawdziwą Lizabeth. Czy ja sama to wiem?

— Jesteś Liz. Nie jesteś kawałkiem mięsa. Oni nie potrafią odkurzyć pamięci.

— Oni zrobią kopie naszego syna. Już to przewidzieli, wiesz o tym dobrze!

— Więc będziemy mieli wielu synów.

— Po co? — Elizabeth podniosła oczy. Łzy spłynęły po jej rzęsach. — Słuchałeś, co mówił Glisson: „Obca siła zmieniła wasz embrion”. Co to było?

— Skąd mam wiedzieć?

— Ktoś musi…

— Znam cię. chciałabyś, aby to był Bóg.

— A któż inny?

— Obojętnie, kto czy co, przypadek, wypadek. Może ktoś odkrył sekret, którego nie chce zdradzić.

— Człowiek? Niemożliwe.

— Więc natura, która przybyła ratować ludzi.

— Mówisz, jak członek jakiejś sekty.

— Jedno jest pewne; to nie jest sprawka Cyborgów!

— Ale oni tym się nie przejmują. Glisson to maszyna pokryta mięsem. To samo zrobią z naszym synem… z naszymi synami!

— Posłańców jest dużo więcej niż Cyborgów. Dopóki będziemy zjednoczeni, zwyciężymy.

— Ale jesteśmy tacy słabi.

— Ale możemy zrobić to, czego nie mogą Steryle; przedłużyć naszą rasę.

— I co z tego? Nadludzie są za to nieśmiertelni.

Загрузка...