Rozdział 20

— Bonmur, dlaczego im pomagasz? Nie rozumiem cię? Przecież w tym wszystkim brak logiki!

Przez wejście do kuli Glisson obserwował Calapinę, która siedziała sama na platformie Trójcy. Światła monitorów odbijały się na jej twarzy. Uwolniony z pasów Glisson, dalej siedział na wózku. Szczątki ramion bezwładnie zwisały mu po bokach. Lizabeth leżała na ławce, a Harrey był przy niej. Bonmur siedział na podłodze, bębniąc bezwiednie palcami po kolanie. Na jego prawym rękawie widniała plama krwi.

Srengaard wyszedł zza kuli. Nagle pojaśniało, światła w sali zapaliły się automatycznie z nastaniem nocy. Chirurg zatrzymał się, aby zobaczyć jak się czuje Lizabeth.

— Wszystko w porządku — powiedział klepiąc Harreya po ramieniu. — Jest silna. Obserwowany przez młodą kobietę wszedł do kuli. Mimo iż garbił się ze zmęczenia, uczucie dumy rozpierało go. Nareszcie był potrzebny!

— Calapino, ostatni ranny został odwieziony do szpitala.

— Widzę.

Spojrzała w górę na kamery, które znowu były włączone. Ponad połowę Nadludzi trzeba było oddać pod stałą opiekę medyczną, bo zwariowali. Tysiące spośród nich zginęło, a kilkuset było ciężko rannych. Ci, co przeżyli, obserwowali działalność Centrum z większą uwagą niż kiedykolwiek. Calapina westchnęła. O czym oni mogli myśleć? Teraz, gdy musieli pogodzić się z utratą nieśmiertelności. Sama nie wiedziała, co o tym myśleć, bowiem na przekór wszystkiemu czuła ulgę. — A Schruilla? — spytała.

— Zadeptany w przejściu. On… nie żyje.

— Nurse? — spytała spokojnie.

— Kuracja skutkuje.

— Czy rozumiecie przynajmniej, co się wam stało? — spytał ostro Glisson.

Odpowiadając mu, Calapina nie raczyła na niego spojrzeć.

— Przeżyliśmy tragedię, która zniszczyła delikatną równowagę naszego metabolizmu. Znaleźliście nasz słaby punkt. Teraz jedno jest pewne: nie da się cofnąć wydarzeń.

— Więc rozumiecie — ciągnął Glisson — że każda próba powrotu do waszego poprzedniego stanu spowodowałaby jedynie nudę i stopniową apatię.

Calapina uśmiechnęła się.

— Nie chcemy tego. Ukazał się nam nowy rodzaj życia, o którym nic nie wiedzieliśmy.

— Doskonale przyswoiliście sobie lekcję — w głosie Cyborga zabrzmiała nuta żalu.

— Zgubiliśmy rytm życia, nie potrafiliśmy za nim nadążyć. Chyba to było przyczyną zewnętrznej interwencji.

— A zatem… Im prędzej oddacie władzę w nasze ręce, tym wcześniej wszystko wróci do ustalonego porządku. — W wasze ręce? — zdziwiła się z niesmakiem Calapina. — Równie dobrze możemy skazać się sami na śmierć.

— Przecież już umieracie.

— Wy też.

Srengaard przełknął ślinę. Stare animozje wcale nie zniknęły. Znowu spytał sam siebie, w jaki sposób taki drugorzędny chirurg jak on mógł nagle zmienić się w lekarza niosącego pomoc potrzebującym.

— Mam ci coś do zaproponowania, Calapino — oznajmił.

— Słucham cię — powiedziała ciepłym głosem. Patrząc na Srengaarda, który szukał właśnie odpowiednich słów, przypomniała sobie, że to on uratował życie Nurse i wielu innym. „Nic nie przygotowaliśmy na wypadek, o którym nigdy nie myśleliśmy. Czyżby to było możliwe, że ten, z którego się naśmiewamy z pobłażaniem, miał nas uratować?” Nie śmiała o tym marzyć.

— Cyborgi udoskonaliły sposób utrzymywania uczuć na mniej więcej stałym poziomie — wyjaśnił Srengaard. — Kiedy osiągniecie już tę równowagę, myślę, że znajdę sposób na ograniczenie wahań poziomu enzymów.

Nad Calapiną kamery zaczęły mrugać. Obserwatorzy dawali znaki, że mają pytanie do postawienia. Ona też je miała, ale nie odważyła się go sformułować. Odbicie własnej twarzy na jednym z ekranów przypomniało jej blask oczu Lizabeth, w chwili gdy uwięziona na wózku kobieta błagała ją o ratunek.

— Nie mogę wam przyrzec nieśmiertelności — ciągnął Srengaard — ale chyba większość z was mogłaby pożyć jeszcze kilka tysięcy lat.

— Dlaczego mielibyśmy im pomóc? — spytał Glisson. Srengaardowi wydało się, że w jego głosie zabrzmiała nuta skargi.

— Bo też jesteście skończeni! — krzyknął lekarz. — Nie zdajesz sobie z tego sprawy?

— Nie mów do mnie tym tonem! — warknął Glisson. „Tak więc uczucia nie są im obce” — pomyślał chirurg.

„Duma i złość…”

— Myślisz, że jesteście panami sytuacji? — spytał Srengaard wskazując palcem Calapinę. — Ta kobieta może jeszcze zniszczyć wszystkich nie-Nadludzi na Ziemi.

— Słyszałeś, ty durny Cyborgu? — spytała Calapiną.

— Proszę nie używać tak lekko słowa ,,dureń” — odparł Srengaard, nie spuszczając oczu z Nadkobiety.

— Uważaj na to co mówisz, Srengaard. Moja cierpliwość ma swoje granice.

— I wasza łaskawość też, nieprawdaż? Gorzko się uśmiechnęła.

— Mówiliśmy o przeżyciu — zauważyła. Srengaard westchnął zastanawiając się, czy kiedykolwiek dojdzie do zmiany starych przyzwyczajeń. Ona mówiła tak, jakby nic się nie stało. Nie pierwszy raz stwierdził, że jest uparta.

Harreya zaniepokoiła ta sprzeczka. Ciągle bał się o Lizabeth. Obserwując chirurga i Cyborga starał się opanować wściekłość i lęk. Widok sali przypominał o masakrze, która miała tu miejsce. Rezerwy energii były wystarczające, aby zgnieść ich wszystkich jak muchy, a sterująca tym wszystkim Calapiną nadal znajdowała się w kuli.

— Mówmy więc o przeżyciu — rzekł Srengaard.

— Najpierw musimy sobie coś wyjaśnić — zaczęła Nadkobieta. — Niektórzy spośród nas są zdania, że spełniliście tylko swój obowiązek. Inni nadal uważają was za jeńców i żądają, abyście zostali ukarani, i wydali nam cały Ruch Oporu.

— Dobrze, wyjaśnijmy wszystko — odparł chirurg. — Spójrzcie, z kim macie do czynienia. Ja nie należę do Ruchu Oporu i nie wiem nic o jego członkach. Glisson pewnie coś wie, ale jest to tylko drobna cząstka. Bonmur, jeden z waszych zbuntowanych aptekarzy, wie jeszcze mniej niż Glisson. Durantowie wiedzą tylko to, co zechciano im powiedzieć. Co zyskacie, zmuszając nas do mówienia?

— Plan, który ułożyliście, aby nas uratować.

— Mój plan wymaga współdziałania.

— I da nam tylko przedłużenie życia, bez powrotu do poprzedniego stanu, nie mylę się chyba.

— Powinniście być zadowoleni. Będziecie mieli okazję, aby dojrzeć i stać się pożytecznymi. — Gestem ręki objął całą salę. — Jesteście skamieniali w niedojrzałości! Cały czas bawiliście się jak dzieci. Ja daję wam możliwość życia w pełnym znaczeniu tego słowa.

„Czy to prawda?” — zastanawiała się Calapina. — „Czy ta chęć życia, która nas ogarnia, jest spowodowana faktem, iż wiemy o swojej śmiertelności?”

— Kto powiedział, że będziemy współpracować? — spytał Glisson.

Harrey miał już tego dość.

— Chcieliście zlikwidować ludzką rasę, ty głupi robocie! To nie wy wyciągnęliście nas z kłopotów.

— Bzdury — odparł Glisson.

— Słuchajcie. — Calapina włączyła głośnik. Strzępki zdań Nadludzi wypełniły salę.

— Możemy sami doprowadzić do równowagi enzymatycznej… Zniszczyć ich… Jaki jest jego plan?… Natychmiast wysterylizować… Jego plan, jego plan… Czy to potrwa długo, jeśli… Na pewno możemy…

Wyłączyła głośnik.

— Trzeba będzie głosować. Przypominani wam o tym.

— Jeśli odrzucicie współpracę, umrzecie, i to szybko. To wszystko — stwierdził Glisson. — Musicie to sobie uświadomić.

— Czy znasz plan Srengaarda? — spytała Calapina.

— Jego intencje są jasne.

— Ale nie dla mnie — stwierdziła Nadkobieta. — Widziałam jak zajmował się Nurse. Rozwalił dozomierz, aby otrzymać niebezpieczną dawkę aneuryny. Kiedy o tym myślę, zastanawiam się, ilu z nas zginie podczas prób zahamowania procesu naszego wymierania. Czy sama ośmieliłabym się wziąć niebezpieczna dawkę? Czy ci spośród nas, którzy zasmakowali przemocy, zechcą powrócić do stanu spokoju? — spojrzała na Srengaarda. — Oto kilka pytań, jakie sobie stawiam.

— Ja znam jego plan — roześmiał się Glisson. — Trzeba stłumić emocje i w każdym z was zainstalować dystrybutor enzymów — w szyderczym grymasie ukazał wszystkie zęby. — To wasza jedyna nadzieja. Przyjmijcie ją, a nareszcie zwyciężymy.

Calapina, kompletnie zaszokowana, spojrzała na niego z osłupieniem.

Ton Cyborga zaskoczył Harreya. W Ruchu Oporu ostrzegano go przed Cyborgami, przed ich wyrachowaniem i podłością, ale po raz pierwszy cechy te aż tak nim wstrząsnęły.

— Czy to twój plan, Srengaard? — spytała Calapina.

— Nie, nie o to chodzi! — krzyknął Harrey. Srengaard przytaknął w duchu.

„Oczywiście, jako człowiek i ojciec doskonale to rozumie”.

— Wydaje ci się, że wiesz to, czego nie wie Cyborg taki jak ja — zadrwił Glisson.

— Embriony — powiedział Durant.

Srengaard twierdząco skinął głową i spojrzał na Calapinę.

— Proponuję, aby każdemu z was wszczepić żywy embrion. Prawdziwy ludzki komputer, który nauczy wasz organizm przystosować się do zmiennych sytuacji. W ten sposób stopniowo odzyskacie uczucia i smak życia.

— Chcesz nas przerobić na żywe probówki? — jęknęła Calapina.

— Można opóźnić ich rozwój o setki lat — wyjaśnił chirurg. — Dzięki odpowiednim hormonom nawet mężczyźni będą mogli dawać życie, oczywiście przez cesarskie cięcie. To nie będzie bolesne… ani częste.

Calapina zastanowiła się nad tą propozycją. Dlaczego nie odczuwała niesmaku? Kiedy dowiedziała się, że Lizabeth nosi w brzuchu embrion, pomyślała, że to okropne, ale w dużej części było to spowodowane zazdrością. Wiedziała, że nie wszyscy Nadludzie zgodzą się na to rozwiązanie. Niektórzy kurczowo trzymali się przeszłości. Spojrzała na kamery, wszystkie były włączone. Musieli uznać fakt, że prędzej czy później umrą. Pozostało im tylko wybrać kiedy.

— Nie jesteśmy już nieśmiertelni, mimo iż tak było przez tysiąclecia.

— Calapino — powiedział Glisson. — Nie przyjmiesz chyba tej idiotycznej propozycji?

„Mechaniczny człowiek obraził się na życie” — pomyślała Nadkobieta. — Bonmur, co o tym sądzisz? — spytała.

— Tak! — zawołał Glisson. — Powiedz coś, Bonmur. Wykaż brak logiki tej propozycji.

Usłyszawszy swoje imię, Bonmur odwrócił się i popatrzył na wszystkich po kolei. Miał zmęczoną twarz, ale oczy mu błyszczały.

— Przypomniałem sobie coś… jak to było… Myślę, że było lepiej… zanim zostałem… zmieniony.

— Bonmur! — wrzasnął Glisson. „Dotknięty do żywego” — stwierdził Srengaard. Glisson spojrzał na Calapinę swymi sztucznymi oczami.

— Jeszcze się nie zdecydowaliśmy, czy wam pomożemy.

— A kto was potrzebuje? — spytał Srengaard. — Dzięki wam zyskalibyśmy tylko trochę na czasie i mielibyśmy mniej kłopotów. To wszystko. Możemy jednak sami zdobyć embriony. Nie macie monopolu w tej dziedzinie.

— Ale to nie było tak zaprogramowane — wybełkotał bezmyślnie Cyborg. — Nie przewidzieliśmy, że będziecie chcieli im pomóc.

Zamilkli.

— Doktorze Srengaard — rzekła Calapina. — Widziałeś pojawienie się argininy. Czy możesz nam dostarczyć elitę embrionów płodnych i niezależnych, takich jak ten Durantów? Nurse myśli, że to możliwe.

— W rzeczy samej. Tak, to nawet… prawdopodobne.

— Jeśli zaakceptujemy waszą ofertę — ciągnęła Calapina — będziemy dalej żyć. Zdajesz sobie z tego sprawę? Dziś żyjemy, ale pamiętamy jeszcze o minionych dniach.

— Pomożemy wam, jeśli będzie trzeba — zakończył Glisson, mimo iż brak akceptacji dalej był wyczuwalny w jego głosie.

Spośród nich wszystkich tylko ciężarna Lizabeth w swej błogości i łagodności odgadła przyczynę ostatecznej zgody Cyborga: łatwiej jest rządzić łagodnymi. To właśnie Glisson wydedukował. Mogła w nim czytać, od kiedy dowiedziała się, że jest dumny i skłonny do złości.

W kuli narastało napięcie. Jedno pytanie paliło usta wszystkich Nadludzi, ale żaden z nich nie śmiał go zadać. Calapina w milczeniu wprowadziła je do komputera. Odpowiedź ukazała się po chwili: „Zabieg ten może dać od ośmiu do dziesięciu tysięcy dodatkowych lat życia, nawet dla ludzi z Masy.”

— Nawet dla ludzi z Masy… — powtórzyła cicho Calapina. Wszyscy to teraz widzieli. Nie będzie już bezpieczeństwa. Milczenie Glissona oznaczało, że zrozumiał. Srengaard też to niedługo spostrzeże. Może nawet Durantowie zrozumieją. Wiedziała już, co jej pozostało do zrobienia. Związek z Masą był jeszcze kruchy. Byle co mogło go zniszczyć.

— Jeszcze do tego dojdzie — powiedziała — że każdy będzie mógł zadecydować o sobie. Człowiek z Masy tak samo jak Nadczłowiek.

„Oto wielka polityka” — pomyślała. — „Tak postanowiłaby Trójca. Nawet Schruilla. Zwłaszcza Schruilla. Cwany… biedny Schruilla”. Wydawało się jej, że słyszy jego śmiech.

— Czy można to wykorzystać dla ludzi z Masy? — spytał Harrey.

— Dla wszystkich — odpowiedziała i uśmiechnęła się do Glissona, dając mu posmakować zwycięstwa. — Myślę, że teraz możemy przejść do głosowania.

Spojrzała jeszcze raz na ekrany i zastanawiała się, czy aby nie pomyliła się oceniając swoich ziomków. Większość z nich widziała na własne oczy, co osiągnęła, ale niektórzy na pewno czepiali się jeszcze mimo wszystko nadziei odzyskania poprzedniej pozycji. Będą chcieli się cofnąć, aby dalej wegetować w stanie nudy i apatii.

— Zielony za propozycją doktora Srengaarda, złoty przeciw — oznajmiła.

Światła zapalały się najpierw powoli, później coraz szybciej. Zielone, zielone… — długie sznury zielonych, przerywane gdzieniegdzie złotymi paciorkami. Sukces tak bardzo przekraczał oczekiwania Calapiny, że zaczęła nawet coś podejrzewać. Ależ nie, trzeba zaufać instynktowi. To nie był trwały sukces. Na monitorach znalazła wyjaśnienie tego zjawiska: Można manipulować Cyborgiem dzięki jego bezkrytycznej wierze w moc logiki.

Ale nie można manipulować życiem przeciwko życiu! — stwierdziła i dodała: — Wniosek przyjęty!

Ogłaszając rezultat, zauważyła zdziwione spojrzenie Glissona.

„Coś pominęliśmy” — przemknęło jej — „gdy przystosujemy się do nowej sytuacji, zobaczymy co to takiego…”

Srengaard odwrócił się do Duranta. Miał wrażenie, że znów znajduje się w sali operacyjnej. Jedna istota dała impuls i cały system się zmienił. Cały proces był równie precyzyjny, jak ten wewnątrz komórki.

Harrey zrozumiał uśmiech Srengaarda. Rysy chirurga zdradzały jego uczucia, tak samo jak twarze innych obecnych. Posłaniec czytał w nich jak w otwartej księdze. Panowie tego świata byli czujni i członkowie Masy mieli szansę, tysiącletnią szansę, o ile zaufają Calapinie, a ona dalej będzie ufać sobie. Genetyka przyjęła nową strukturę, otwartą, nieokreśloną, taką, która spodobałaby się Heisen-bergowi. Manipulatorzy zostali zmanipulowani i zmodyfikowani przez inną manipulację.

— Kiedy będziemy mogli odejść, Lizabeth i ja? — spytał Harrey.

Загрузка...