Rozdział 5

Max Allgood, szef Służby Bezpieczeństwa, wspinał się po schodkach z plasmeldu w kierunku Administracji. Dwaj chirurdzy dreptali kilka kroków za nim, zachowując pełen szacunku dystans wobec człowieka obdarzonego prawie nieograniczoną władzą. Niebawem zatrzymano ich na obowiązkową kontrolę. Czujniki musiały stwierdzić, że nie przenoszą żadnych zarazków.

Allgood, poddając się próbie z cierpliwością świadczącą o pełnej rutynie, przyglądał się swoim towarzyszom: Bonmurowi i Iganowi. Bawiła go jedna rzecz: wszyscy, którzy tu przychodzili, musieli porzucić swe tytuły. Nie pozwolono wchodzić tu „lekarzom”. Tylko „aptekarzom”. Tytuł doktora żenował Nadludzi. Och, oczywiście wiedzieli o istnieniu lekarzy, lecz uważali ich tylko za osobniki leczące Masę. Tutaj używano wyłącznie eufemizmów. Nie mówiono o śmierci, morderstwach, ani nawet o zużyciu maszyn. Centrum zatrudniało Nadludzi dopiero „uczących się rządzenia” oraz zwykłych ludzi o młodym wyglądzie, choć niektórzy z nich byli od dawna sztucznie podtrzymywani przez swych panów.

Bonmur i Igan pozytywnie przeszli test młodości, mimo że ten pierwszy ze względu na pofałdowaną twarz wyglądał raczej staro. Nadrabiał to wzrostem, szerokimi barami i ogólnym wrażeniem krzepy i zdrowia. W porównaniu z nim Igan, szczupły i o szpiczastej szczęce, wydawał się mały i kruchy. Obydwaj mieli głębokie, niebieskie oczy. Jak Nadludzie. Z pewnością, tak jak większość chirurgów”aptekarzy” z Centrum, byli prawie-Nadludźmi.

Obaj mężczyźni speszyli się czując na sobie wzrok Allgooda. Bonmur po cichu odezwał się do swego kolegi, dotykając jednocześnie dłonią jego ramienia. Allgood przypomniał sobie, że gdzieś już widział podobny ruch palców. Ale gdzie?

Test przeciągał się. Szefowi SB wydawało się, że trwa dłużej niż zwykle.

Skierował swe myśli na inny tor. Zdał sobie sprawę, że dostęp do tajnych akt, a nawet starożytnych ksiąg, pozwolił mu osiągnąć wielką wiedzę o Centrum. Kraj Nadludzi rozciągał się na terytoriach zwanych dawniej Kanadą i Stanami Zjednoczonymi. Wewnątrz koła o średnicy siedmiuset kilometrów rozliczne ośrodki kontroli były rozmieszczone na dwustu podziemnych piętrach: kontrola czasu, genów, bakterii, enzymów i ludzi…

Mały sektor, w którym się znajdowało Centrum Administracji, urządzono aktualnie na wzór pejzażu włoskiego malowanego z zachowaniem kontrastów. Plamy pasteli położono na czerni i szarości. Nadludzie mieli skłonność zmieniać kształty gór tak, by odpowiadały ich chwilowemu kaprysowi. Z tego powodu wnętrze Centrum podlegało ciągłym zmianom. Wygładzono na przykład wszelkie kąty. Kiedy jednak Nadludzie zaczynali bawić się siłami przyrody, całemu spektaklowi brakowało zawsze elementów dramatycznych. Wszystko było nijakie.

Allgood często zastanawiał się nad tym. Dzięki temu, że oglądał filmy poprzedzające ich panowanie, mógł zauważyć różnice. Obecny krajobraz ciągle kojarzył mu się z gabinetami oznaczonymi czerwonymi trójkącikami, w których Nadludzie otrzymywali swoje dawki enzymów.

— Albo mi się wydaje, albo trwa to dziś dłużej niż zwykle? — odezwał się Bonmur głębokim barytonem.

— Cierpliwości — odpowiedział Igan tenorem.

— Tak — odparł Allgood — cierpliwość jest najlepszą przyjaciółką ludzi.

Bonmur podniósł z ciekawością wzrok na szefa SB. Allgood mówił mało, chyba że chciał wywołać jakiś efekt. To on, a nie Nadludzie, był największym zagrożeniem dla konspiracji. Był ciałem i duszą oddany swoim panom. Supermarionetka.

„Ciekawe dlaczego kazał nam przyjść ze sobą? Czy wie o tym? Wyda nas?”

Nadzwyczajna brzydota Allgooda fascynowała doktora. Szef SB wyglądał jak przeciętniak z Masy. Mały, obleśny, świdrujące oczka i kosmyk czarnych włosów spadający na czoło — model tak charakterystyczny, że nie było mowy o pomyłce.

Allgood odwrócił się w tej chwili ku barierce i Bonmur zrozumiał nagle, że ta brzydota emanowała z głębi postaci. Była wynikiem ciągłego strachu. To odkrycie uspokoiło chirurga, który przekazał je ruchem palców łganowi. Tamten odpowiedział:

„Oczywiście że Allgood się boi. Żyje w atmosferze najrozmaitszych znanych i nieznanych lęków, jak Nadludzie… nędzne kreatury”.

Scena, która nastąpiła za moment, zapadła im w pamięć. Dotychczas trwała piękna wiosna, zaprogramowana na wszechmocnym komputerze do spraw pogody. Schody do Administracji prowadziły od niewielkiego jeziorka. Dalej, na małym wzgórzu, piedestały z plasmeldu tworzyły pompatyczną konstrukcję, w której znajdowały się drzwi do wind.

Nagle niebo pociemniało. Czerwone, zielone i purpurowe błyskawice zaczęły przecinać je według dość prymitywnego schematu. Rozległ się huk piorunu. Gdzieś w Centrum jakiś Nadczłowiek dla własnej przyjemności organizował burzę. Igan uznał spektakl za nudny. Brakowało rozmachu i ryzyka. Gra żywiołów była po prostu żałosna.

Dla Allgooda, burza była pierwszym dzisiaj widzialnym znakiem potwierdzającym jego poglądy o życiu w Centrum. Dziwne fakty tworzyły tę wiedzę. Ludzie znikali bez śladu i tylko on oraz kilku agentów godnych zaufania znało ich los. Poza tym burza odpowiadała jego nastrojowi. Hałas dawał poczucie władzy.

— Gotowe — zaanonsował Bonmur.

Odwracając się, Allgood zauważył, że bariera nareszcie się podniosła. Weszli do Sali Obrad. Migdałowe ściany wznosiły się wokół kilkudziesięciu rzędów ławek z plasmeldu. Cała trójka zaczęła iść przez obłoki wonnych oparów.

Służący, ubrani w zielone płaszcze nabijane diamentowymi szpilkami, podeszli, aby ich eskortować. Chmurki antyseptycznych dymów wydobywały się ze złotych pojemniczków, którymi kołysali w rytm kroków.

Allgood patrzył tylko na koniec pomieszczenia. Gimnastyczna kula o średnicy 40 metrów, czerwona jak korzeń mandragory, królowała tam otoczona świetlnymi promieniami. To było centrum kontroli Trójcy. Instrument, dzięki któremu Nadludzie rządzili swoim królestwem. Jedna część wycięta jak kawałek pomarańczy pozwalała zobaczyć wnętrze. Tutaj ogromne okrągłe ekrany wyświetlały wiadomości, na które reagowały czerwone migacze. Po szaroniebieskich powierzchniach bez przerwy przepływały liczby i ezoteryczne symbole.

W centrum kuli wznosiła się biała kolumna, podtrzymująca trójkątna platformę. Nadludzie siedzieli na złotych tronach, ustawionych po jednym w każdym rogu. Była to Trójca wybrana na jeden wiek i mająca przed sobą jeszcze 79 lat władzy. Drobnostka w porównaniu z długością ich życia. Nudnawy okresik, niekiedy denerwujący, bo musieli borykać się ze sprawami, które pozostali znali jedynie pod postacią eufemizmów.

Służący zatrzymali się dwadzieścia kroków przed szklaną sferą. Allgood postąpił krok do przodu, nakazując chirurgom pozostać na miejscach. Szef SB wiedział, dokąd mógł dojść. Tego dnia musiał posunąć się aż do ostatnich granic. „Oni mnie potrzebują” — pomyślał, nie pozbywając się jednocześnie świadomości ryzyka, jakie niosło to spotkanie. Podnosząc wzrok rzekł:

— Przyszedłem.

Bonmur i Igan powtórzyli to słowo jak echo. Przypominali sobie reguły protokołów: „Używajcie zawsze imienia Nadczłowieka, do którego mówicie. Jeśli zapomnieliście je, zapytajcie z pokorą”.

Szef SB czekał na odpowiedź. Czasami wydawało mu się, że Nadludzie utracili poczucie czasu. Sekundy i dni nie robiły im różnicy. Dla nieśmiertelnych zmiany pór roku były zawsze jak tykot zegara. Członkowie Trójcy, prawie nadzy, ubrani jedynie w błyszczące i przezroczyste togi, siedzieli majestatycznie na tronach. Pierwszy z brzegu był Nurse, prawdziwy bóg grecki o marmurowej twarzy, grubych brwiach i muskularnej piersi. Oddychał wolno i regularnie. Trochę dalej, na prawo, siedział Schruilla. Chudy i kościsty, o wielkich, okrągłych oczach, wysokich kościach policzkowych i płaskim nosie. Według niektórych, Schruilla potrafił mówić o rzeczach nieistniejących dla Nadludzi. Raz w obecności Allgooda wymsknęło mu się słowo „śmierć”. Inna sprawa, że mówił wtedy o motylu.

Ostatnią z Trójcy była Calapina. Szczupła, o wydatnym biuście, złocistobrązowych włosach, zimnych oczach i pełnych wargach oraz długim nosie. Allgood wielokrotnie zauważył, jak z zainteresowaniem patrzyła na niego. Znał historie o „zwykłych”, wybieranych czasami przez Nadludzi jako partnerów do miłości.

Nurse powiedział coś do Calapiny. Kobieta mu odpowiedziała, lecz ich głosy nie były słyszalne na dole. Tymczasem Allgood obserwował ich, starając się odgadnąć, jaki mają humor. Ludzie z Masy wiedzieli, żeJSJurse i Calapina dzielili łoże przez czas równy setkom zwykłych ludzkich okresów życia. Nurse miał opinię energicznego, lecz postępującego w schematyczny sposób. Calapina zaś uważana była za niezrównoważoną. „Cóż ona znowu uczyniła?” — to pytanie padało zawsze, gdy w rozmowie wymieniono jej imię. Mówiono to tonem obawy zmieszanej z podziwem. Allgood znał tę obawę. Służył przedtem innym Trójcom, lecz żadna nie miała nad nim takiej władzy jak ta… zwłaszcza Calapina.

— Przyszedłeś — zagrzmiał Nurse. — Oczywiście, byk zna swojego pana, a osioł żłób.

„Więc to będzie tak” — pomyślał Allgood. — „Śmieszne! Jedyne wyjaśnienie: wiedzieli, że się pomylił — jak zawsze”.

Calapina odwróciła twarz, by móc lepiej widzieć „zwyczajnych”. Sala obrad została zbudowana na wzór Senatu rzymskiego, były nawet ozdobne kolumny. Całe pomieszczenie zwężało się w kierunku sfery.

Podnosząc oczy, Igan przypomniał sobie, iż zawsze bał się i pogardzał tymi kreaturami. „Co za szczęście, że nie jestem Nadczłowiekiem”. Chociaż mało brakowało. Jako dziecko nienawidził ich, ale później litość przytemperowała to uczucie…

— Przyszliśmy, jak nam kazano, aby złożyć raport o Durantach — powiedział Allgood i dwa razy szybko zaczerpnął powietrza. Takie spotkania zawsze były niebezpieczne, ale ryzyko podwoiło się, odkąd zaczął prowadzić podwójną grę. Nie mógł się wycofać, zresztą nie miał na to ochoty, od czasu gdy odkrył swoje sobowtóry, gotowe do przejęcia jego funkcji. Już on im pokaże!

Calapina obserwowała Allgooda. Czy nadszedł już czas by pozbyć się tego okropnego samca z Masy? Może to rozproszyłoby nudę? Schruilla i Nurse mieli już podobne wyczyny na swoim koncie, a ona chyba też pozbyła się kiedyś jakiegoś Maxa, lecz nie pamiętała, czy to zmniejszyło jej nudę.

— Mały Maxie, powtórz, co dajemy… — powiedziała. Ten ton przeraził szefa SB. Przełknął ślinę.

— Dajecie życie, Calapino.

— Ile masz lat?

Gardło Allgooda było zupełnie suche.

— Prawie czterysta — udało mu się wykrztusić. Nurse roześmiał się.

— Masz jeszcze wiele przed sobą, jeżeli będziesz nam dobrze służyć — powiedział.

Allgood nigdy nie słyszał, aby Nadczłowiek tak wyraźnie sformułował groźbę. Zwykle używali subtelnych aluzji i działali za pośrednictwem „zwyczajnych”, którzy byli w stanie wymówić słowa „śmierć” i „zabójstwo”.

„Kogo wymodelowali, żeby mnie zniszczył?” — zastanawiał się gorączkowo.

— Mnóstwo ślicznych, małych latek — dodała Calapina. — Tik — tak — tik — tak…

— Wystarczy — włączył się Schruilla, zastanawiając się dlaczego właściwie się odezwał. Czyżby brak równowagi enzymatycznej? Ta myśl zbulwersowała go. Zwykle podczas zebrań siedział cicho, bo zbyt łatwo wzruszał się losem tych robaków, a potem gardził sobą za nadmiar sentymentalizmu.

Bonmur stanął obok Allgooda.

— Czy Trójca żąda naszego raportu o Durantach? — spytał chirurg.

To nieproszone wtrącenie zdenerwowało Allgooda. Nadludzie muszą zawsze mieć wrażenie, że to oni panują nad sytuacją. Czyżby ten imbecyl o tym nie wiedział?

— Słowa i obrazy z waszego raportu zostały już przeanalizowane — rzekł Nurse. — Teraz chcemy poznać to, co pominięto. „Pominięto?” — zastanowił się Allgood. „Myśli, że coś ukryliśmy?”

— Mały Maxie — przerwała ciszę Calapina. — Czy zgodnie z naszym życzeniem przesłuchałeś już manipulatorkę pod hipnozą?

„Jestem w domu” — uspokoił się Allgood.

— Została przesłuchana, Calapino — odparł. W tej chwili Igan podszedł do Bonmura.

— Chciałbym powiedzieć coś na ten temat… — zaczął.

— Zamknij się, aptekarzu — uciął Nurse. — To z Maxem rozmawiamy.

Igan schylił głowę. „Jakie ryzyko ponosimy z powodu tej pielęgniarki. Na dodatek nie była jedną z naszych. Żaden Cyborg jej nie zna. Zwykła Sterylka przez przypadek naraziła nasze życie”.

Allgood, widząc, jak chirurgowi trzęsą się ręce, zastanawiał się: „Co dzieje się z tymi dwoma? Chyba nie są aż tak głupi!”

— Czy manipulatorka działała świadomie? — spytała Calapina.

— Tak, Calapino — odparł Allgood.

— Wasi agenci nic nie zauważyli, lecz my wiemy, jak to było — Calapina odwróciła głowę, by spojrzeć na kontrolki, po czym znów zajęła się szefem SB:

— Wytłumacz nam dlaczego?

— Nie ma dla mnie usprawiedliwienia, Calapino — odparł Allgood z westchnieniem. Agenci zostali ukarani.

— Wyjaśnij nam dlaczego ona to zrobiła?!

Allgood zwilżył wargi koniuszkiem języka i zerknął na Igana i Bonmura. Dwaj chirurdzy patrzyli w ziemię. Znów spojrzał na Calapinę.

— Tego nie wiemy, Calapino.

— Nie wiecie? — spytał Nurse.

— E… Ona przestała istnieć w trakcie przesłuchania, Nurse.

Trójka Nadludzi poruszyła się na tronach.

— Wada w modelowaniu genetycznym, zdaniem aptekarzy.

— Godny litości wypadek — skomentował Nurse wiercąc się niespokojnie.

— Być może, było to starcie świadome — wtrącił Igan. „Co za imbecyl?” — pomyślał Allgood.

— Igan, byłeś tam? — spytał Nurse odwracając się ku chirurgowi.

— To Bonmur i ja zaaplikowaliśmy jej środki nasenne. „A ona nie żyje” — myślał Igan. „I to nie my ją

zabiliśmy. Tymczasem będą nam wypominać jej śmierć. Gdzie ona się nauczyła zatrzymywać pracę swego serca? Tylko Cyborgi znają takie sztuczki…”

— Świadome starcie? — zainteresował się Nurse. Gdyby to była prawda, konsekwencje byłyby straszne.

— Max — powiedziała Calapina schylając się. Czy postępowaliście z nią brutalnie? Torturowaliście ją?

Sprawdziła czujniki: spokojny. Mówi prawdę:

— Aptekarzu — rozkazał Nurse. — Przedłóż nam swoją •opinię.

— Zbadaliśmy ją dokładnie — odpowiedział Igan. — To nie była wina środków nasennych. Jest niemożliwe…

— Niektórzy myślą, że to wada genetyczna — wtrącił Bonmur.

— Nie wszyscy zgadzamy się z tym stanowiskiem — kontynuował Igan, spoglądając na Allgooda. Mimo iż czuł dezaprobatę szefa SB, nie mógł inaczej postąpić. Trzeba było wywołać u Nadludzi zakłopotanie. Kiedy poddawali się emocjom, zaczynali popełniać błędy. Plan wymagał pomyłek z ich strony. Trzeba było delikatnie i subtelnie zniszczyć ich poczucie równowagi.

— Max, twoja opinia? — spytał Nurse spoglądając na szefa SB.

— Pobraliśmy próbki tkanki i hodujemy duplikat. Jeśli kopia będzie identyczna, sprawdzimy funkcjonowanie organizmu.

— Szkoda, że duplikaty nie posiadają pamięci oryginałów — zauważył Nurse.

— O tak! Nieprawdaż Schruillo? — dodała Calapina. Ten ostatni spojrzał na nią nic nie mówiąc. Czyżby myślała, że może się z nim bawić jak z Masą?

— Czy ta kobieta miała towarzysza? — spytał Nurse.

— Tak, Nurse — odparł Allgood.

— Płodny związek?

— Nie, Nurse, to był Steryl.

— Wymieńcie ją. Pozwólcie mu wierzyć, że była nam wierna.

Allgood przytaknął.

— Damy mu nową żonę, Nurse. Będzie go ciągle obserwować.

Calapina wybuchnęła śmiechem.

— Dlaczego jeszcze nie wspomnieliśmy o Potterze? — spytała.

— Dochodziłem do tego, Calapino — odparł Allgood.

— Czy ktoś zbadał embrion? — spytał Schruilla podnosząc nagle wzrok.

— Nie, Schruillo.

— Dlaczego?

— Jeżeli chodzi o plan wydostania się spod kontroli genetycznej, nie chcemy, aby członkowie spisku dowiedzieli się, że ich podejrzewamy. Przynajmniej nie teraz. Najpierw musimy zdobyć więcej informacji. O Durantach, ich znajomych, Potterze, o wszystkich.

— Lecz embrion jest kluczem do całej sprawy. Co z nim zrobiono? Gdzie jest?

— To przynęta, która ma ściągnąć konspiratorów.

— Ale co z nim zrobiono?

— To bez znaczenia, Schruillo, dopóki możemy go… dopóki jest pod naszą kontrolą.

— W porządku, przyślij nam aptekarza Srengaarda — rozkazała Calapina.

— Srengaarda?… Calapino.

— Nie musisz wiedzieć dlaczego. Przyślij go.

— Tak, Calapino.

Podniosła się jakby chciała dać do zrozumienia, że spotkanie skończone. Służba podeszła, chcąc odprowadzić przybyszy, lecz Calapina jeszcze nie skończyła.

— Spójrz na mnie, Max. Allgood podniósł wzrok.

— Czyż nie jestem piękna?

Szef SB podziwiał jej zgrabną sylwetkę. Tak, była piękna, jak wiele Nadkobiet. Lecz doskonałość tej urody wywoływała lęk. Miała już czterdzieści tysięcy lat i będzie żyła jeszcze nie wiadomo jak długo. Pewnego dnia jego organizm odrzuci dawkę enzymów i umrze, podczas gdy ona będzie dalej istnieć.

— Jesteś piękna, Calapino.

— Twoje oczy nigdy tego nie mówią.

— Cal, czego ty chcesz? — spytał Nurse. — Chcesz tego… Maxa?

— Chcę jego oczu, to wszystko.

— Ach, te kobiety! — wykrzyknął Nurse spoglądając na Maxa. W jego głosie zabrzmiał ton swoistej wspólnoty.

Allgood był zdumiony. Nigdy nie zauważył czegoś podobnego w głosie Nadludzi.

— Cicho! — syknęła Calapina. — Nie przerywaj mi żartami! Max, co czujesz do mnie w głębi duszy?

Ponieważ Max nic nie odpowiedział, Calapina dodała:

— Odpowiem za ciebie. Adorujesz mnie. Nigdy o tym nie zapominaj, bo się rozgniewam.

Ostatni raz spojrzała na Igana i Bonmura i gestem ręki pozwoliła im odejść.

Allgood spuścił głowę. Powiedziała prawdę, czuł to. Odwrócił się i otoczony przez służbę poszedł za chirurgami. Kiedy trzej mężczyźni doszli do schodów, stwierdzili, że są one zatarasowane jakąś kolorową budowlą w kształcie piramidy. Był to efekt urzeczywistnienia fantazji któregoś z Nadludzi. Natychmiast zmienili drogę z rutyną stałych bywalców tego terytorium. To instynkt prowadził lekarzy w tym labiryncie. Miejsce poddane kaprysom Nadludzi zmieniało się szybciej niż pracowaliby kartografowie.

— Igan! — krzyknął Allgood.

Chirurdzy odwrócili się i zaczekali, aż szef SB ich dogoni.

— Czy wy też ją adorujecie?

— Przestań mówić głupstwa — burknął Bonmur.

— Tak — odparł Allgood — nie należę do żadnej sekty zapładniaczy ani nie praktykuję żadnego kultu Masy. Jak mógłbym ją adorować?

— A jednak to robisz — stwierdził sucho Igan.

— Tak!

— Oni są naszą jedyną religią — mruknął Igan. — Nie trzeba być sekciarzem ani nosić talizmanu, by zdać sobie z tego sprawę. Calapina powiedziała ci po prostu, że jeśli istnieją jacyś konspiratorzy, to są to heretycy.

— To chciała powiedzieć?

— A ona zna los zarezerwowany dla heretyków lepiej niż ty i inni.

— Bez wątpienia — zakończył Bonmur.

Загрузка...