Rozdział 4

Po rozmowie z lekarzami Lizabeth i Harrey Durant opuścili szpital trzymając się za ręce. Uśmiechali się jak dzieci po powrocie z pikniku. Przestało padać, chmury przesuwały się w kierunku gór otaczających Seatac Megalopolis. Słońce świeciło.

Grupa ludzi biegnących przez park przecięła im drogę. Byli to gimnastykujący się robotnicy. Jedynie drobne dodatki różniły ich jednolite stroje. Te próby indywidualizacji wymierzone w powszechny, społeczny uniformizm zbulwersowały Lizabeth. Wolała odwrócić głowę, aby móc się dalej uśmiechać.

— Gdzie idziemy? — spytała.

— Hm? — Harrey wziął ją pod ramię i zaczekał aż tamci ich miną.

Niektórzy z przebiegających robotników popatrzyli z zazdrością na młode małżeństwo. Zapewne domyślili się, dlaczego Durantowie tu byli. Budynek szpitala, stroje obojga i ich uśmiechy — wszystko wskazywało na to, że otrzymali zgodę na rozmnażanie.

Każdy chciał uciec w ten sposób od rzeczywistości. To było marzenie wszystkich. Nawet Steryle nie tracili nadziei.

„Oni nie mają przeszłości” — pomyślała Lizabeth. „Skoro tak, nie mogą też zaczepić gdzieś swej przyszłości. Nasza przeszłość również zginęła w Nocy Czasów. Nadludzie i chirurdzy ją zniszczyli”.

Mimo wszystko, zgoda na rozmnażanie nie traciła nic ze swej atrakcyjności. Nie musieli już pędzić o świcie do pracy, każde w inną stronę. Nadal jednak byli ludźmi bez przeszłości, a ich przyszłość mogła zostać unicestwiona w każdej chwili. To dziecko w probówce… W pewnym sensie pozostawało nadal ich częścią, ale chirurdzy już je zmienili, oderwali od przeszłości.

Lizabeth przypomniała sobie swoich rodziców. Wydawali się jej zupełnie obcy ze względu na różnice genetyczne.

„Byli tylko w połowie moimi rodzicami i wiedzieli o tym, ja zresztą też”.

Czuła rosnący dystans między sobą a dzieckiem. „Po co walczyć?” — myślała, lecz wiedziała dobrze, jaki jest sens walki.

Ostatnia twarz wykrzywiona grymasem zawiści przemknęła obok nich. Chwilę później, robotnicy byli już tylko szarymi plamami, które zniknęły za rogiem.

„Czy przekroczyliśmy pewną granicę bez możliwości powrotu?” — pytała samą siebie Lizabeth.

— Wsiądźmy do rakietki komunikacyjnej — powiedział Harrey.

— Przez park?

— Tak.

— Możesz to sobie wyobrazić? Dziewięć miesięcy…

— I będziemy mogli zabrać syna do domu! Mamy szczęście!

— Dziewięć miesięcy to długo.

— Tak, ale za trzy miesiące, gdy przeniosą go do inkubatora, pozwolą nam odwiedzać go co tydzień.

— Masz rację. Na szczęście nasz syn będzie zwykłym człowiekiem, będziemy więc mogli sami go wychowywać.

— Co za as z tego Pottera!

Jednocześnie palcami przekazali sobie wiadomości w tajnym kodzie Członków Ruchu Oporu.

„Ciągle nas śledzą” — ostrzegł Harrey.

„Wiem”.

Srengaard nic nie wie. To tylko niewolnik systemu”.

„To jasne, ale nie wiedziałem, że manipulatorka jest jedną z naszych”.

„Też to zauważyłaś?”

Potter obserwował ją gdy nacisnęła przycisk”.

„Myślisz, że Służba Bezpieczeństwa też to zauważyła?”

„Na pewno nie. My ich zajmowaliśmy w zupełności”.

„Być może ona nie jest jedną z nas…”

— Jaki piękny dzień — powiedział na głos Harrey.

„Myślisz, że jej reakcja była przypadkowa?”

„Możliwe. Widząc, co zrobił Potter, zrozumiała, że jest to jedyny sposób uratowania embrionu”.

„W takim razie trzeba natychmiast nawiązać z nim kontakt”.

„Ostrożnie. Ona może być niestała i cierpieć na zaburzenia nerwowe”.

„A Potter?”

„Z nim trzeba się spotkać natychmiast. Będziemy go potrzebowali, by zabrać embrion”.

„To już dziewiąty chirurg z Centrum”.

„Jeśli na to pójdzie”.

„Wątpisz w to?”

„Miałem wrażenie, że czytał we mnie, kiedy ja czytałem w nim”.

„Tak, masz rację, lecz w porównaniu z nami był zbyt powolny”.

„Wyglądał na debiutanta, to jasne. Bałam się, że wyczytałeś w nim coś, co mi uciekło”.

Idąc przez park obserwowali grę świateł na liściach drzew. Jednocześnie Lizabeth kontynuowała:

„Jestem przekonana, że to urodzony telepata, który przez przypadek odkrył swój talent. To się zdarza. Zresztą tym lepiej. Będziemy mieli mniej kłopotów z porozumiewaniem się z nim”.

„Oni postarają się nam przeszkadzać”.

„Tak. Dzisiaj, szpiegując nas omal nie wyszli ze skóry. Jednak ludzie, którzy myślą jak automaty, nie odkryją nigdy naszej tajemnicy”.

„To ich pięta Achillesowa”.

„Centrum zna tylko logikę genetyczną. Tak już w tym ugrzęźli, że nie widzą prawdziwego świata”.

„I tego olbrzymiego Wszechświata, który nas otacza”…

Загрузка...