10


W chwili gdy usłyszał huk, który wszystko zamienił w piekło, wiedział już, że to jego wina. Miała rację, nazywając go ofiarą losu. Nie słuchał jej, zanudzał i nalegał, aż się zgodziła. Zapadła ogłuszająca cisza. Po huku zderzenia nastał przeraźliwy spokój. Od ucisku pasów bezpieczeństwa bolała go klatka piersiowa. Kątem oka dostrzegł, że siostra się poruszyła. Bał się spojrzeć, ale później się okazało, że ona również nie odniosła żadnych obrażeń. Walczył ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Słyszał, że siostra chlipie pod nosem. Po chwili jej płacz przeszedł w głośny szloch. Najpierw nie miał odwagi spojrzeć na przednie siedzenie. Cisza podpowiadała mu, co tam znajdzie. Poczucie winy chwyciło go za gardło. Ostrożnie odpiął pasy i powoli, z lękiem, pochylił się w przód. Cofnął się. Od tego gwałtownego ruchu jeszcze mocniej zabolało go w piersi. Patrzyła na niego martwym, niewidzącym wzrokiem. Z jej ust pociekła krew, brudząc ubranie. W martwym spojrzeniu czytał oskarżenie. Dlaczego mnie nie posłuchałeś? Dlaczego nie pozwoliliście mi się sobą opiekować? Dlaczego? Ech, ty ofiaro losu. Spójrz teraz na mnie.

Zaszlochał. Z trudem łapał oddech, gardło miał jak zasznurowane. Ktoś szarpnął za klamkę, zobaczył przed sobą twarz kobiety. Patrzyła na niego. Była w szoku.

Dziwnie się poruszała i chwiała się na nogach. Ze zdumieniem poczuł znajomy zapach tamtej kobiety, która istniała tylko we wspomnieniu. Ten sam ostry zapach z ust, ciała i ubrania, ten sam co wtedy, gdy przestawała być miła. Domyślił się, że kobieta wysiadła z samochodu, który na nich najechał. Wyciągnęła go, a potem obeszła samochód dookoła, żeby wyciągnąć siostrę. Dobrze jej się przyjrzał. Nigdy nie zapomni jej twarzy.

Potem padło tyle dziwnych pytań.

– Skąd jesteście? – pytali.

– Z lasu – odpowiedzieli, nie rozumiejąc, dlaczego budzi to takie zdumienie.

– A przedtem skąd? Zanim zamieszkaliście w domku w lesie?

Patrzyli, nie rozumiejąc, o co chodzi.

– Z lasu – odpowiadali. Nie umieli inaczej. Pewnie, czasem wracał myślami do słonego powietrza i morza, do krzyku ptaków, ale nic nie powiedział. Przecież tak naprawdę znał tylko las.

Wolał nie pamiętać o tym, co nastąpiło potem. Gdyby wiedział, że świat jest taki obojętny i zły, nigdy by nie nalegał, żeby ich zabrała z lasu. Z radością zostałby z nią i z siostrą w małym domku, w małym świecie, który poniewczasie, w porównaniu z tym wielkim, wydał mu się taki cudowny. Musiał dźwigać swą winę, bo wszystko to stało się przez niego. Nie wierzył, że jest ofiarą losu, że ściąga na siebie i innych nieszczęście. Również dlatego ponosi winę za martwe spojrzeniu jej oczu.

W latach, które nastąpiły potem, trzymała go przy życiu tylko myśl o siostrze. Razem stawali przeciw wszystkim, którzy chcieli ich złamać, sprawić, by stali się tacy sami jak ten obrzydliwy świat. Ale oni byli inni niż reszta. Razem byli inni. Pocieszenie znajdowali w ciemnościach nocy, gdy mogli uciec przed okropnościami dnia. Ciało obok ciała. Jej oddech zmieszany z jego oddechem.

Chciał się podzielić winą i w końcu znalazł sposób. Siostra zawsze była przy nim, zawsze gotowa pomóc. Zawsze razem. Zawsze. Razem.


Pierwsze takty marsza weselnego Mendelssohna rozniosły się echem po kościele. Patrikowi zaschło w ustach. Spoglądał na stojącą obok Erikę i hamował łzy. Są granice, przecież nie można płakać, krocząc do ołtarza. Poczuł się taki szczęśliwy. Ścisnął ją za rękę. Odpowiedziała szerokim uśmiechem.

Była taka piękna, że nie mieściło mu się to w głowie.

I w dodatku stała obok niego. Na chwilę przypomniał sobie poprzedni ślub, gdy się żenił z Karin. Wspomnienie znikło równie szybko, jak się pojawiło. Dziś jest ten prawdziwy pierwszy raz. Wtedy to było coś w rodzaju próby generalnej, okrężnej drogi, przygotowania do chwili, gdy pójdzie do ołtarza z Eriką i przyrzeknie kochać ją na dobre i złe, dopóki śmierć ich nie rozdzieli.

Drzwi kościoła otworzyły się. Powoli ruszyli. Organy grały, uśmiechnięte twarze zwróciły się w ich kierunku. Patrik znów spojrzał na Erikę i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wspaniale wyglądała w tej sukni o prostym kroju, z drobnym białym haftem na białym tle, w luźnym uczesaniu, ze zwisającym tu i ówdzie lokiem i wpiętymi białymi kwiatkami. W uszach miała skromne perełki. Wydała mu się nieskończenie piękna. Znów zamrugał, żeby się pozbyć łez, które mu napłynęły do oczu. Nie będzie płakać!

W ławkach siedzieli przyjaciele i krewni. Przyszli wszyscy koledzy z komisariatu. Nawet Mellberg wcisnął się w garnitur i kunsztownie ułożył na głowie „pożyczkę”. Przyszedł sam, podobnie jak Gösta. Natomiast Martin, drużba, z Pią, a Annika z Lennartem. Patrik cieszył się, widząc ich wszystkich razem. Przedwczoraj myślał, że nie da rady przez to przejść. Patrząc, jak Hanna i Lars znikają w morskiej głębinie, czuł żal i zmęczenie tak wielkie, że wesele wydawało mu się czymś nieskończenie odległym od rzeczywistości. Ale wrócił do domu i Erika zapakowała go do łóżka. Przespał całą dobę. Gdy nieśmiało powiedziała, że przyjaciele zafundowali im nocleg i kolację w Stora Hotellet, i spytała, czy ma na to ochotę, poczuł, że właśnie tego mu trzeba. Pobyć z nią, zjeść coś pysznego, pogadać i przytulić się we śnie.

Dlatego dziś był w pełnej gotowości. Zło zostało odepchnięte, odeszło gdzieś daleko.

Doszli do ołtarza i ceremonia się rozpoczęła. Pastor mówił o miłości, która jest cierpliwa i łaskawa, mówił o Mai i o tym, jak Patrik i Erika otworzyli się na siebie. Bardzo trafnie przedstawił ich oboje i ich poglądy na wspólne życie.

Gdy Maja usłyszała, że ktoś wymienia jej imię, nie chciała już siedzieć na kolanach babci. Chciała do mamy i do taty, którzy z niezrozumiałych powodów stali z przodu w tym dziwnym domu i jeszcze mieli na sobie takie dziwne ubrania. Kristina próbowała uspokoić wnuczkę, ale Patrik dał jej znak, by posadziła ją na podłodze i pozwoliła poraczkować środkiem kościoła. Potem podniósł córeczkę i trzymając ją na ręku, włożył Erice obrączkę na palec. Gdy w końcu się pocałowali, po raz pierwszy jako mąż i żona, Maja wtuliła się w nich twarzyczką, zaśmiewając się z tej świetnej zabawy. Patrik poczuł się nagle jak największy bogacz na świecie. Teraz już nie mógł powstrzymać łez. Przytulił się do Mai, żeby je dyskretnie wytrzeć o jej sukienkę, ale zdał sobie sprawę, że nikogo nie oszuka. A co tam. Kiedy urodziła się Maja, tryskał łzami jak fontanna. W dniu ślubu też może sobie pozwolić.

Martin wziął Maję, a Erika i Patrik zaczęli powoli zmierzać do wyjścia. Zatrzymali się na chwilę z boku. Czekali, aż wszyscy przejdą, a potem wyszli na schody kościoła. Przy akompaniamencie trzasków migawek obsypano ich ryżem. Patrik już nie powstrzymywał łez.


Erika czuła się kompletnie wypompowana. Musiała przysiąść na chwilę, dać odpocząć nogom i pokiwać palcami uwolnionymi z pantofelków na wysokim obcasie. Ależ ją bolały stopy! Ale, mimo wszystko, była bardzo szczęśliwa. Ślub był cudowny, obiad w hotelu doskonały, a toasty w sam raz, zarówno jeśli chodzi o ton, jak i o liczbę. Najbardziej poruszył ją toast, a właściwie przemówienie Anny. Siostra musiała kilkakrotnie przerywać, bo łamał jej się głos. Mówiła o tym, jak bardzo i dlaczego kocha Erikę. Do poważnych deklaracji wplatała zabawne anegdoty z dzieciństwa. Wspomniała miniony trudny czas i na koniec powiedziała, że Erika zawsze była dla niej jednocześnie siostrą i matką, a teraz jest również najbliższą przyjaciółką. Erika poczuła, że te słowa trafiają jej prosto do serca. Musiała wziąć serwetkę, żeby wytrzeć oczy.

Było już po obiedzie, od paru godzin trwały tańce. Wcześniej Erika niepokoiła się o Kristinę, a raczej jej humor. Pamiętała, ile zastrzeżeń miała do ich weselnych planów. Ale teściowa ją zaskoczyła. Po pierwsze, tańczyła najwięcej ze wszystkich, między innymi z Larsem, ojcem Patrika, po drugie, siedziała teraz, popijając likier, pogrążona w rozmowie z Bittan, partnerką byłego męża. Erika nic z tego nie rozumiała.

Gdy stopy trochę odpoczęły, postanowiła odetchnąć świeżym powietrzem. W środku zrobiło się gorąco i duszno od tańców i parujących ciał. Zatęskniła za chłodnym powiewem. Krzywiąc się, włożyła pantofelki. Właśnie wstawała, gdy na ramieniu poczuła ciepłe dotknięcie dłoni.

– Jak się miewa moja ukochana żona?

Podniosła wzrok na Patrika i wzięła jego rękę. Wyglądał na szczęśliwego, chociaż ubranie miał w nieładzie. Po kilku jive’ach z Bittan frak trochę się tu i ówdzie rozjechał. Erika z uśmiechem zauważyła, że jej mąż tańczy nie tyle dobrze, ile chętnie. Dodatkowe punkty dostał za entuzjazm.

– Chciałam wyjść na chwilę, odetchnąć. Idziesz ze mną? – Oparła się na nim, gdy ból przeszył jej stopy.

– Gdzie ty, tam i ja – uroczyście odparł Patrik.

Erika z rozbawieniem stwierdziła, że jej mąż jest lekko podpity. Dobrze, że trzeba będzie potem pokonać tylko jedno piętro.

Wyszli na schody prowadzące na kamienny plac przed budynkiem i Patrik już miał coś powiedzieć, gdy Erika go uciszyła. Coś zwróciło jej uwagę.

Kiwnęła na męża i ruszyli w tamtym kierunku. Szli ostrożnie, choć nie bezszelestnie. Patrik chichotał. Potknął się o doniczkę z kwiatami, ale para tuląca się do siebie w ciemnym kącie na nic nie zwracała uwagi.

– Kto się tam migdali? – teatralnym szeptem spytał Patrik.

– Ćśś… – syknęła Erika, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Szampan i dobre wino wypite do obiadu jej również uderzyło do głowy. Zrobiła krok naprzód. Nagle się zatrzymała i odwróciła do Patrika. Wpadli na siebie. Oboje zdusili śmiech.

– Wracamy – powiedziała.

– O co chodzi, kto tam jest? – Patrik wyciągnął szyję, usiłując zobaczyć. Wtulali się w siebie tak mocno, że nie widział twarzy.

– Idiota. Przecież to Dan. I Anna.

– Dan i Anna? – Patrik zbaraniał. – Nie wiedziałem, że mają się ku sobie.

– Faceci – prychnęła Erika. – Nic nie widzą. Jak można było tego nie zauważyć? Ja wiedziałam, że coś się święci, zanim oni sami na to wpadli!

– Uważasz, że to dobrze? Chodzi mi o to, że twoja siostra z twoim byłym… – zaniepokoił się Patrik. Wchodząc z powrotem do hotelu, lekko chwiał się na nogach.

Erika rzuciła okiem przez ramię. Całująca się para najwyraźniej zapomniała o całym świecie.

– To lepiej niż dobrze. To fantastycznie! – Uśmiechnęła się.

Potem ruszyła na parkiet ze swoim świeżo poślubionym mężem. Pantofelki rzuciła w diabły i zatańczyła jive’a boso. Późno w nocy kapela zagrała balladę Wonderful Tonight. Zawsze tak kończyli granie dla młodej pary. Erika przytuliła się do Patrika, oparła policzek na jego ramieniu i ze szczęścia zamknęła oczy.


Wesele okazało się bardzo udane. Dobre jedzenie, alkohol za darmo, jego występ na parkiecie naprawdę znakomity – był o tym przekonany. Pokazał tym kogucikom. Żadna z pań obecnych na weselu nie mogła się równać z Rose-Marie. Bardzo mu jej brakowało, ale krótko przed ślubem nie wypadało pytać Patrika, czy może przyjść z kimś. Dziś to sobie wynagrodzi. Dzisiejsze próby w kuchni zakończyły się sukcesem. Bardzo był z siebie zadowolony. Tak jak poprzednio wyjął najlepszą, gościnną zastawę i zapalił świece. Czekał na tę kolację w napięciu. Pomysł, który przyszedł mu do głowy w banku, kiedy robił przelew, o dziwo, nadal wydawał mu się genialny. Pewnie, że trochę szybko to wszystko poszło, ale już nie są z Rose-Marie tacy młodzi i jeśli w tym wieku spotyka się miłość, należy działać szybko.

Długo się głowił, jak to przeprowadzić. Zamierzał jej powiedzieć, gdy już zobaczy nakryty stół, zobaczy, że tak się starał, bo chciał uczcić to, że będą mieli wspólne mieszkanie. Tak będzie dobrze. Na pewno nic nie będzie podejrzewać. Długo się zastanawiał i w końcu zdecydował, że niespodziankę schowa w deserze, w musie czekoladowym. Pierścionek. Kupił go w ostatni piątek i zamierzał jej ofiarować i złożyć propozycję, której jeszcze nigdy nie złożył żadnej kobiecie. Ledwo mógł wytrzymać. Nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy jej minę. Nie skąpił. Jego przyszła żona zasługuje na wszystko, co najlepsze. Wiedział, że będzie zachwycona, kiedy go zobaczy.

Spojrzał na zegarek. Za pięć siódma. Jeszcze pięć minut do dzwonka. Trzeba będzie jej dorobić klucz. Nie może być tak, żeby narzeczona dzwoniła do drzwi, jakby przyszła w gości.

Pięć po siódmej zaczął się niepokoić. Rose-Marie zawsze była taka punktualna. Nerwowo poprawił nakrycia, serwetki w kieliszkach, przesunął sztućce o parę milimetrów w prawo, potem znów w lewo.

O pół do ósmej był pewien, że leży martwa w jakimś rowie. Miał przed oczami jej czerwony samochodzik wjeżdżający prosto w ciężarówkę albo jeden z tych monstrualnych suvów, którymi ludzie koniecznie chcą jeździć i demolować wszystko wokoło. Może zadzwonić do szpitala? Chodząc w tę i z powrotem po mieszkaniu, doszedł w końcu do wniosku, że może powinien najpierw zadzwonić do niej, na komórkę. Puknął się w czoło. Że też wcześniej o tym nie pomyślał. Wybrał numer i skrzywił się. Ze zdziwieniem usłyszał komunikat: nie ma takiego numeru. Wybrał jeszcze raz. Musiał pomylić jakąś cyfrę. Ten sam komunikat. Dziwne. Może zadzwonić do jej siostry, sprawdzić, czy coś jej u niej nie zatrzymało? Nagle zdał sobie sprawę, że nie dała mu jej numeru, nie znał nawet jej nazwiska. Wiedział tylko, że mieszka w Munkedal. Czyżby? W jego głowie zakiełkowała niepokojąca myśl. Odrzucił ją, odmówił przyjęcia do wiadomości. Przed oczami stanęła mu scena w banku, przewijała się w zwolnionym tempie. Robi przelew na hiszpańskie konto, którego numer mu podała. Dwieście tysięcy koron. Na wspólne mieszkanie. Nie mógł dłużej odsuwać tej myśli. Zadzwonił do biura numerów z pytaniem, czy mają jej numer albo adres. Okazało się, że nie mają abonentki o tym nazwisku. Desperacko próbował sobie przypomnieć, czy widział jej dowód, jakąś legitymację, cokolwiek, co by potwierdzało, że nazywa się tak, jak powiedziała. Z rosnącym przerażeniem zdał sobie sprawę, że nie wie, jak się nazywa, gdzie mieszka ani kim naprawdę jest. Wiedział za to, że na koncie w Hiszpanii ma dwieście tysięcy koron. Jego dwieście tysięcy.

Jak w transie podszedł do lodówki. Wyjął przeznaczoną dla niej porcję musu czekoladowego i usiadł przy pięknie nakrytym stole. Zanurzył palce w brązowym musie i sięgnął po pierścionek. Błysnął wśród czekolady. Przyjrzał mu się, odłożył na stół i szlochając, łapczywie pochłonął mus.


Prawda, że to był wspaniały dzień?

– Mhm… – mruknął Patrik i zamknął oczy.

Już dawno postanowili, że w podróż poślubną pojadą nie od razu po ślubie, ale dopiero za jakiś czas, gdy Maja podrośnie na tyle, żeby można było z nią wyjechać na dłużej. Bo na pierwszym miejscu listy podróży marzeń była Tajlandia. Ale dziwnie się czuli, wracając do codzienności. Niedziela minęła im na spaniu, piciu wody w dużych ilościach i omawianiu tego, co się działo w sobotę.

Patrik postanowił wziąć wolny poniedziałek. Chciał mieć czas, żeby powoli zejść z obrotów i przetrawić to, co się wiązało z weselem, zanim wszystko wróci na utarte tory. Nikt w komisariacie nie miał zastrzeżeń, w końcu przez ostatnie tygodnie ciężko pracował. Dzięki temu mogli się teraz poprzytulać, leżąc na kanapie, sami w domu. Adrian i Emma byli w przedszkolu, Anna zabrała Maję i pojechała do Dana, żeby Patrik i Erika mogli pobyć sami ze sobą. Nie potrzebowała wymówki, żeby być z Danem. Razem z dziećmi spędziła u niego również cały poprzedni dzień.

– Niczego się nie domyślałeś? – ostrożnie spytała Erika, gdy Patrik odpłynął myślami.

Musiał się chwilę zastanowić.

– Nie, naprawdę nie. Hanna była… bardzo zwyczajna. Widziałem, że coś ją gryzie, ale myślałem, że chodzi o jakieś domowe problemy. No i tak było, chociaż w innym sensie, niż myśleliśmy.

– Ale że żyli ze sobą, chociaż byli rodzeństwem…

– Nigdy nie poznamy odpowiedzi na wszystkie pytania. Martin dzwonił. Powiedział, że z raportu opieki społecznej wynika, że po wypadku przeszli prawdziwe piekło w rodzinach zastępczych. Pomyśl, jaka to musiała być dla nich trauma, zwłaszcza że przedtem najpierw zostali uprowadzeni od matki, a potem u Sigrid żyli w takiej izolacji. Na pewno przyczyniło się to do powstania między nimi nienaturalnej więzi.

– Mhm… – mruknęła Erika. Trudno jej było to sobie wyobrazić. Nie potrafiła tego objąć rozumem. – Jak można tak podzielić życie na dwie części? – odezwała się po chwili.

– Co masz na myśli? – pocałował ją w czubek nosa.

– No, jak mogli z jednej strony żyć normalnie, kształcić się, i to jeszcze na policjantkę i psychologa, a z drugiej być tak zarażeni… złem?

Patrik nie spieszył się z odpowiedzią. On również nie pojmował tego do końca, ale od czwartku tyle o tym rozmyślał, że wydawało mu się, że jakoś rozumie.

– Sądzę, że tak właśnie było. Ich życie dzieliło się na dwie części. W jednej żyli normalnie. Miałem wrażenie, że Hanna naprawdę chciała pracować w policji i dokonać czegoś ważnego. Zresztą była dobrą policjantką. Bez wątpienia. Larsa wcześniej nie znałem… – urwał, ale po chwili ciągnął dalej: – Mam dość niejasne wyobrażenie o nim. Bez wątpienia był inteligentny. Wydaje mi się, że on też chciał żyć normalnie. A jednocześnie ta skrywana tajemnica niszczyła ich psychikę. Więc gdy w Nyköpingu, gdzie Hanna znalazła pierwszą pracę, przypadkiem wpadli na Elsę Forsell… to spotkanie rozpaliło w nich coś, co tliło się już od dawna. Taka przynajmniej jest moja teoria. Ale nigdy się nie dowiemy, jak było naprawdę.

– Mhm… – Erika była zamyślona. – Wydaje mi się, że podobnie było z moją mamą – odezwała się w końcu. – Jakby jej życie też było podzielone na dwie części. Jedna część to życie z nami, z tatą, z Anną i ze mną. Drugie toczyło się w jej głowie. Nie mieliśmy do niego dostępu.

– To dlatego postanowiłaś zbadać jej przeszłość.

– Tak – odparła z ociąganiem. – Czuję, że coś przed nami ukrywała.

– I nie wiesz co? – Patrik przypatrywał się jej twarzy. Odgarnął z jej czoła kosmyk włosów.

– Nie. I nie wiem nawet, od czego zacząć. Przecież nic nie zostało. Nigdy niczego nie zachowywała.

– Jesteś pewna? – spytał Patrik. – A sprawdziłaś na strychu? Widziałem tam pełno różnych rupieci.

– W większości są to na pewno rzeczy taty. Ale… moglibyśmy zerknąć. Na wszelki wypadek. – Usiadła, w jej głosie zabrzmiało lekkie podniecenie.

– Teraz? – Patrik nie miał najmniejszej ochoty zamieniać ciepłej kanapy na zimny, zakurzony, a do tego spowity pajęczynami strych. Czego jak czego, ale pająków nie cierpiał.

– Tak, teraz. Dlaczego nie? – Erika już szła na piętro.

– Pewnie, dlaczego nie? – Patrik podniósł się z westchnieniem. Wiedział, że gdy Erika coś postanowi, nie ma na to rady.

Erika weszła na strych i od razu pożałowała swego pomysłu. Wyglądało na to, że nie znajdą nic oprócz rupieci, ale skoro już przyszli, powinni się trochę rozejrzeć. Schyliła się, żeby nie uderzyć głową o belki stropowe, i zaczęła to i owo przestawiać, zaglądać do kartonów. Z miną wyrażającą obrzydzenie wytarła ręce o spodnie. Wszędzie pełno kurzu. Patrik też chodził wkoło, rozglądając się. Nieopatrznie rzucił, żeby sprawdzić na strychu, ale teraz nabrał wątpliwości, czy to coś da. Erika na pewno ma rację. Przecież znała swoją matkę i jeśli mówi, że Elsy niczego nie zachowała, to… Nagle coś wzbudziło jego zainteresowanie. W głębi, przy ścianie pod skosem, stała stara skrzynia.

– Erika, chodź tutaj.

– Znalazłeś coś? – zaciekawiła się i podeszła schylona.

– Jeszcze nie wiem – powiedział. – Ale ta skrzynia bez wątpienia wygląda obiecująco.

– Mogła należeć do taty – stwierdziła w zamyśleniu, chociaż coś jej mówiło, że raczej tak nie było. Drewniana, zielona skrzynia, pomalowana w nieco wyblakłe, ale dekoracyjne kwiatki. Zamek zardzewiał. Zresztą nie była zamknięta na klucz, więc Erika ostrożnie podniosła wieko. Na samym wierzchu leżały dwa dziecięce rysunki. Wzięła je do ręki i wtedy dostrzegła, że coś jest napisane na odwrocie. Na jednym „Erika, 3 grudnia 1974”, na drugim „Anna, 8 czerwca 1980”. Ze zdziwieniem rozpoznała pismo matki. Nieco głębiej znalazła gruby plik rysunków i różne przedmioty, które zrobiły z Anną na pracach ręcznych. Leżały w nieładzie, wymieszane ze zrobionymi w domu zabawkami na choinkę. Rzeczy, które, jak jej się zdawało, nic matki nie obchodziły.

– No zobacz – powiedziała, ciągle nie mogąc uwierzyć. – Spójrz, ile tego zachowała. – Zaczęła po kolei wszystko wyciągać. Było to jak podróż w krainę dzieciństwa, jej i Anny. Łzy napłynęły jej do oczu. Patrik pogłaskał ją po plecach.

– Ale dlaczego? Myślałyśmy, że ona nie… Dlaczego? – Otarła łzy rękawem, potem znów zanurzyła się w skrzyni. Przetrząsnęła mniej więcej połowę i dotarła do starszych rzeczy. Z niedowierzaniem wyjęła plik czarno-białych zdjęć i zaczęła je w napięciu przeglądać.

– Wiesz, kto jest na tych zdjęciach? – spytał Patrik.

– Nie mam pojęcia – odparła, potrząsając głową. – Ale możesz być pewien, że się dowiem!

Z zapałem kopała dalej. Wtem zastygła, jej dłoń zatrzymała się na czymś miękkim, a w środku twardym i ostrym. Podniosła, żeby się przyjrzeć. Była to brudnawa szmatka, niegdyś biała, a teraz pożółkła, mocno zaplamiona rdzą. Ktoś owinął nią jakiś przedmiot. Erika ostrożnie rozwinęła pakunek i kiedy zobaczyła, co jest w środku, gwałtownie zaczerpnęła tchu. Medal.

Nie ulegało wątpliwości jaki. Swastyka wykluczała pomyłkę. W milczeniu pokazała Patrikowi. Zrobił wielkie oczy. Potem skierował wzrok na szmatkę, którą Erika niedbale odłożyła na kolana.

– Erika.

– Co? – spytała. Wciąż wpatrywała się w medal. Trzymała go w dwóch palcach.

– Lepiej spójrz na to – powiedział Patrik.

– Na co? O co chodzi? – spytała skołowana. Spojrzała na to, co Patrik wskazywał palcem. Odłożyła medal i rozłożyła szmatkę. Okazało się, że to nie szmatka, lecz staromodny dziecięcy kaftanik. Plam nie zostawiła rdza. Była to zaschnięta krew.

Czyj to był kaftanik? Dlaczego jest pokrwawiony? Dlaczego matka schowała go w skrzyni na strychu razem z medalem z drugiej wojny światowej?

Erika przez chwilę rozważała, czy nie włożyć tego wszystkiego z powrotem do skrzyni i nie zamknąć wieka.

Lecz, tak jak Pandora, nie mogła tego zrobić. Z ciekawości. Musiała znać prawdę, jakakolwiek była.

Загрузка...