Nocą wydawało się, że strachy są szczególnie blisko. A jeśli przyjdą, gdy będzie spała, i nie zdąży się obudzić? Spali z siostrą w jednym pokoju, każde w swoim łóżku. Przychodziła wieczorami ich otulić, podciągnąć im kołdry pod brodę, pocałować w czoło najpierw jego, potem siostrę. Miękko mówiła „dobranoc”, a potem gasiła światło i zamykała drzwi na klucz. Wówczas ich wyobraźnię opanowywały strachy. Ale znaleźli sposób. Ostrożnie, na palcach, przekradał się do łóżka siostry i wsuwał pod kołdrę. Nie rozmawiali, ogrzewali się wzajemnie, leżąc tak blisko siebie, że wymieniali się oddechami, ciepłym powietrzem wypełniającym płuca, docierającym do serca i dającym poczucie bezpieczeństwa.
Czasem długo leżeli, nie śpiąc. Widzieli strach w swoich oczach, ale nie nazywali go słowami. Kochał siostrę tak bardzo, że miłość niemal go rozsadzała. Wypełniała go całego, chciałby głaskać każdy centymetr jej ciała. Była taka bezbronna, niewinna, jeszcze bardziej niż on przerażona światem. U niego lęk mieszał się z tęsknotą do tego świata, do którego mógłby wyjść, gdyby nie był ofiarą losu, gdyby nie czekało tam nieznane.
Czasem w nocy, gdy leżał, trzymając siostrę w ramionach, zastanawiał się, czy strachy mają jakiś związek z kobietą o gniewnym głosie. A potem zapadał w sen. I we wspomnienia.
Mimo choroby lokomocyjnej Martin próbował czytać kopię pamiętnika Lillemor Persson.
– Kto to jest „ten on”, o którym ona pisze? Kogo rozpoznała? – Przebiegł tekst wzrokiem.
– Nic o tym nie pisze. – Patrik przed wyjazdem zdążył przeczytać całość. – Nie była nawet pewna, czy w ogóle go widziała.
– Ale napisała, że ten człowiek budzi w niej niepokój – powiedział Martin, pokazując palcem miejsce na stronie. – Mało prawdopodobne, żeby zginęła przypadkowo.
– Zgadzam się – powiedział Patrik i przyspieszył, żeby wyminąć ciężarówkę. – Ale nic więcej nie napisała. Mógł to być ktokolwiek. Ktoś z tutejszych albo uczestnik lub ktoś z ekipy telewizyjnej. Wiadomo tylko jedno, że to mężczyzna. – Spostrzegł, że Martin głęboko zaczerpnął tchu. – Co jest? Niedobrze ci? – Wystarczyło spojrzeć na piegi odcinające się ostro na tle bladej twarzy. Martin robił głębokie wdechy i wydechy.
– Wpuścić trochę powietrza? – niespokojnie spytał Patrik. Było mu żal kolegi, ale też nie miał ochoty aż do Lundu jechać zarzyganym samochodem.
Martin skinął głową. Patrik opuścił szybę po stronie pasażera. Martin wychylił się i chciwie wciągnął powietrze, niestety niezbyt kojące, bo zmieszane ze sporą ilością spalin.
Po kilku godzinach podróży z tylko jedną przerwą na siku i rozprostowanie nóg zajechali na parking przed siedzibą policji w Lundzie. Nie pozwolili sobie na więcej przerw. Gnani ciekawością spieszyli się na spotkanie z komisarzem Kjellem Sandbergiem. Obu ścierpły nogi i obu bolało w krzyżu. Nie musieli długo czekać w recepcji. Komisarz zszedł do nich już po kilku minutach. Właściwie miał wolną sobotę, ale po telefonie Patrika chętnie zgodził się przyjść na komendę.
– Jak minęła podróż? – spytał, szybko idąc przodem.
Był bardzo niski, Patrik oceniał go na niewiele ponad metr sześćdziesiąt, ale najwyraźniej w niewielkim ciele gromadził ogromną energię. Kiedy mówił, niezwykle żywo gestykulował i poruszał całym ciałem. Szedł tak szybko, że ledwie za nim nadążali. Metą tego marszobiegu okazał się pokój socjalny. Komisarz przepuścił ich w drzwiach.
– Pomyślałem, że tu będzie nam wygodniej niż w moim pokoju – wskazał stół, na którym leżała sterta skoroszytów. Na samej górze opatrzony naklejką z napisem „Börje Knudsen”, czyli znanym Patrikowi od wczoraj nazwiskiem trzeciej ofiary, a właściwie drugiej, jeśli liczyć według daty śmierci. Usiedli przy stole, Kjell przesunął stertę w stronę Patrika. – Wczoraj cały dzień od nowa przeglądałem te papiery. Mogę powiedzieć, że po waszym faksie zobaczyłem pewne rzeczy w zupełnie innym świetle. – Z ubolewaniem potrząsnął głową.
– A wtedy, sześć lat temu, nie mieliście żadnych wątpliwości, podejrzeń, że coś jest nie tak? – spytał Patrik, starając się, żeby nie zabrzmiało to oskarżycielsko.
Sandberg jeszcze raz potrząsnął głową. Jego potężne wąsiska zafalowały, co wyglądało dość komicznie.
– Nie, szczerze mówiąc, nie dopatrzyliśmy się niczego dziwnego. Zrozumcie, Knudsen był z tych pijaczków, których śmierci spodziewamy się właściwie codziennie. Wielokrotnie był bliski zapicia się na śmierć, ale ciągle mu się udawało wywinąć. Więc myśleliśmy, że tym razem… Popełniliśmy błąd – powiedział ze strapioną miną i rozłożył ręce.
– Domyślam się, że w tym przypadku łatwo było o pomyłkę. My też przez pewien czas braliśmy morderstwo za wypadek. – Słowa Patrika poprawiły komisarzowi samopoczucie.
– To dlaczego odpowiedzieliście, a raczej dlaczego pan odpowiedział na nasze zapytanie? – spytał Martin, starając się nie patrzeć na falujące wąsy. Nadal był blady po podróży. Sięgnął po herbatnika. Trochę pomogło. Po dłuższej jeździe samochodem zazwyczaj potrzebował godziny, dwóch, żeby dojść do siebie.
Sandberg nie odpowiedział, przerzucał skoroszyty. W końcu wziął jeden i rozłożył przed Patrikiem i Martinem.
– Patrzcie. To są zdjęcia zrobione po znalezieniu ciała. Przeleżał w swoim mieszkaniu prawie tydzień, więc widok nie należy do przyjemnych – powiedział przepraszającym tonem. – Dopóki nie zaczęło cuchnąć, nikt nie reagował.
Miał rację, widok był okropny. Ich uwagę zwróciło coś, co denat trzymał w ręku i co wyglądało na pognieciony papierek. Przerzuciwszy kilka zdjęć, znaleźli zbliżenie tego papierka. Była to kartka z tej samej książki, znanej już Patrikowi i Martinowi. Bajka braci Grimm o Jasiu i Małgosi. Spojrzeli po sobie, komisarz kiwał głową.
– Właśnie, to raczej nie przypadek. Takie przypadki się nie zdarzają. Pamiętałem o tym, bo już wtedy się dziwiłem, że trzyma w ręku kartkę z książki dla dzieci, chociaż sam nie miał dzieci.
– Co z tą kartką? Macie ją jeszcze? – Patrik wstrzymał oddech i zastygł w oczekiwaniu na odpowiedź. Komisarz, uśmiechając się lekko, sięgnął po plastikową koszulkę leżącą na stojącym obok krześle.
– Łut szczęścia w połączeniu z profesjonalizmem – powiedział z uśmiechem.
Patrik z przejęciem wziął od niego koszulkę i przyjrzał się kartce. Podał Martinowi, on również okazał żywe zainteresowanie.
– A reszta? Obrażenia i sposób, w jaki poniósł śmierć? – spytał Patrik, studiując zdjęcia zwłok. Wydawało mu się, że wokół ust dostrzegł zasinienia, ale ciało zdążyło osiągnąć taki stopień rozkładu, że niewiele było widać. Żołądek podszedł mu do gardła.
– Niestety, nie mamy informacji na temat obrażeń. Jak już mówiłem, stan zwłok uniemożliwił dostrzeżenie ich, poza tym często miewał rozmaite obrażenia, więc można wątpić, czy byśmy coś zrobili, nawet gdyby… – nie dokończył. Patrik i tak się domyślał. Knudsen był nałogowym pijakiem, wdawał się w bójki, więc jego śmierć wskutek przepicia nie stała się przedmiotem szczegółowego dochodzenia. Oczywiście był to błąd, ale Patrik zdawał sobie sprawę, że łatwo się mądrzyć po szkodzie.
– Czy stężenie alkoholu w organizmie było wysokie?
Komisarz przytaknął, głową i wąsami.
– Tak, to się zgadza. Chociaż i tu… Stężenie alkoholu miał nienaturalnie wysokie. Z drugiej strony wieloletnie picie zaowocowało zwiększoną tolerancją na alkohol. Medyk sądowy ocenił, że wypił całą flaszkę i że na skutek tego umarł.
– Czy miał krewnych, z którymi moglibyśmy porozmawiać?
– Nie, nie miał nikogo. Policja i kumple od wódki byli jedynymi ludźmi, z którymi się zadawał. Plus ci, z którymi stykał się w pace.
– Za co siedział?
– Za mnóstwo rzeczy. Lista jest w skoroszycie na samym wierzchu, łącznie z datami odsiadek. Za pobicia, groźby karalne, jazdę po pijanemu, spowodowanie śmierci, włamanie… można wymieniać w nieskończoność. Zdaje się, że za kratkami spędził więcej czasu niż na wolności.
– Czy mogę zabrać te materiały? – z nadzieją spytał Patrik.
– Oczywiście, po to je przygotowałem. Odezwijcie się, gdybyśmy mogli wam w czymś pomóc. Postaram się rozpytać, sprawdzić, może znajdzie się jeszcze coś, co by wam pomogło.
– Będziemy wdzięczni – Patrik i Martin wstali.
Do wyjścia prawie biegli, żeby dotrzymać kroku komisarzowi. Przebierał nogami, jakby grał na werblu.
– Jedziecie dziś dalej? – spytał przy drzwiach.
– Nie, zarezerwowaliśmy pokój w hotelu Scandic, żeby spokojnie przejrzeć papiery przed kolejną podróżą.
– Do Nyköpingu, jak słyszałem? – Nagle spoważniał. – Nieczęsto się zdarza, żeby morderca okazywał swoje łaski tak szeroko.
– To prawda, nieczęsto – powiedział Patrik.
– Co wolisz? Zająć się pieskami czy przejrzeć teczkę Marit Kaspersen? – Gösta nie ukrywał irytacji. Był zły, że spadło na nich tyle roboty. Hanna też miała niewesołą minę. Pewnie liczyła, że spędzi przyjemne sobotnie przedpołudnie z mężem. Ale Gösta musiał przyznać, że tym razem, jak rzadko, praca po godzinach naprawdę była konieczna. W komisariacie w Tanumshede śledztwa w sprawie pięciu morderstw nie zdarzały się codziennie.
Bez entuzjazmu siedli z Hanną przy stole w pokoju socjalnym. Chcieli rozplanować zlecone przez Patrika zadania. Gösta obserwował Hannę. Stała przy zlewie i nalewała kawę. Gdy zaczęła z nimi pracować, nie należała do tęgich, ale teraz zrobiła się nie tyle szczupła, ile wręcz chuda. Znów zaczął się zastanawiać, co się dzieje w jej domu. W ostatnim czasie na jej twarzy malowało się napięcie, niemal cierpienie. Może nie mogą mieć dzieci, pomyślał. W końcu miała czterdziestkę i nadal była bezdzietna. Chętnie by jej wysłuchał, ale czuł, że taka propozycja nie spotkałaby się z życzliwym przyjęciem. Hanna odgarnęła kosmyk jasnych włosów ruchem, który w jego oczach wyrażał kruchość i niepewność. Hanna Kruse była kobietą pełną sprzeczności. Na zewnątrz silna, pewna siebie i odważna. Ale niektóre jej gesty mówiły mu, że coś się w niej zepsuło… było to najlepsze określenie, jakie przyszło mu do głowy. Odwróciła się do niego i wtedy nie był już taki pewny. Może martwił się na wyrost? Twarz miała nieprzeniknioną, wyglądała na silną, nie dostrzegł żadnych oznak słabości.
Usiadła przy stole i powiedziała:
– Przejrzę teczkę Marit. A ty zajmiesz się pieskami. Dobrze? – Spojrzała znad filiżanki.
– Okej. Przecież mówiłem, że możesz wybrać. – Jego ton świadczył jednak o tym, że nie jest zadowolony.
Hanna uśmiechnęła się, jej twarz nabrała miękkości. Wątpliwości Gösty znowu się wzmogły.
– Co za utrapienie, że trzeba jeszcze pracować, prawda? – Mrugnęła na znak, że żartuje. Gösta musiał się uśmiechnąć.
Odsunął na bok rozważania o jej życiu prywatnym. Postanowił, że w przyszłości będzie się po prostu cieszyć towarzystwem nowej koleżanki. Naprawdę ją polubił.
– Idę się zająć pieskami – powiedział, podnosząc się.
– Hau – odpowiedziała ze śmiechem i zabrała się do przeglądania leżącej przed nią teczki.
– Słyszałem, że było ostro – powiedział Lars, patrząc na siedzących w kręgu uczestników programu. Nikt się nie odezwał. Spróbował jeszcze raz. – Może ktoś uprzejmie zechce mnie oświecić, co tu się wydarzyło?
– Tina wystawiła się na pośmiewisko – mruknęła Jonna.
Tina spojrzała na nią z wściekłością.
– Wcale nie! – Rozejrzała się. – Zazdrościcie mi, że sami go nie znaleźliście i nie zrobiliście tego samego!
– Wiesz co, w życiu bym się tak podle nie zachował – powiedział Mehmet, wpatrując się w czubki swoich butów. W ostatnich dniach był wyjątkowo milczący. Lars spojrzał na niego.
– A co tam u ciebie, Mehmet? Jesteś taki wyciszony.
– Nic specjalnego – odparł, wciąż patrząc na swoje buty. Lars spojrzał na niego badawczo, ale na razie dał spokój. Mehmet wyraźnie nie miał ochoty się wywnętrzać. Może podczas sesji indywidualnej pójdzie lepiej. Lars wrócił do Tiny. Nie poddawała się.
– Co cię tak wzburzyło w tym pamiętniku? – spytał łagodnie. Tina zacisnęła usta. – Dlaczego uznałaś, że masz prawo wystawić Barbie… Lillemor w ten sposób?
– Bo napisała, że Tina nie ma talentu – usłużnie podpowiedział Calle. Od czasu wymiany zdań w Gestgifveriet ich wzajemne stosunki stały się lodowate i Calle z prawdziwą przyjemnością skorzystał z okazji, żeby jej dopiec. Uwagi, które wtedy rzuciła, nadal go bolały. Dlatego był taki złośliwy. Chciał ją zranić. – Trudno ją za to winić – dodał zimno. – Stwierdziła po prostu fakt.
– Zamknij się! – krzyknęła Tina, pryskając śliną.
– Proszę o spokój – twardo powiedział Lars. – Lillemor cię deprecjonowała i dlatego uznałaś, że masz prawo znieważyć jej pamięć. – Patrzył na nią surowo. Uciekła wzrokiem. Powiedział to tak… twardo, ze złością.
– Wszystkich was obsmarowała – powiedziała, patrząc wokoło z nadzieją, że choć częściowo uda jej się przerzucić niezadowolenie Larsa na kogoś innego. – O tobie, Calle, napisała, że jesteś rozpuszczonym synalkiem bogatego tatusia, Uffego nazwała tępakiem, jednym z najbardziej ograniczonych ludzi, jakich poznała, a Mehmeta zagubionym nieszczęśnikiem, który nie potrafi sprostać oczekiwaniom swojej rodziny i powinien w końcu okazać trochę charakteru! – Tina zrobiła przerwę, a potem przyjrzała się Jonnie. – A o tobie napisała, że masz typowe problemy dziecka dobrobytu, że to twoje cięcie się jest żałosne. Wszyscy dostaliście za swoje! Teraz już wiecie! Czy ktoś jeszcze uważa, że „powinniśmy uczcić pamięć Barbie” i tym podobne bzdury? Darujcie sobie wyrzuty sumienia, że wtedy postawiliście ją pod ścianą! Dostała, na co zasłużyła! – Tina wyzywającym ruchem odrzuciła włosy.
– Czy zasłużyła również na to, żeby umrzeć? – spokojnie spytał Lars.
Zapadła cisza. Tina nerwowo obgryzała paznokieć. Nagle wstała i wybiegła. Patrzyli za nią.
Droga ciągnęła się bez końca. Wielogodzinna jazda samochodem doskwierała im coraz bardziej. Patrik zaczął przysypiać na fotelu. Prowadził Martin. Miał nadzieję, że w ten sposób pokona chorobę lokomocyjną, i jak dotąd udawało się. Do Nyköpingu zostało tylko kilkadziesiąt kilometrów. Martin ziewnął, udzieliło się to Patrikowi. Roześmiali się obaj.
– Trochę nam to wczoraj zajęło – powiedział Patrik.
– To prawda, ale tyle tego było.
– Tak – Patrik nic już nie dodał.
Do późnej nocy wałkowali sprawę w pokoju Patrika. Dopiero nad ranem Martin poszedł do siebie. Potem potrzebowali jeszcze godziny, żeby zasnąć. Nie mogli przestać myśleć o tym, co przeczytali.
– Jak się czuje Pia? – spytał Patrik, chcąc porozmawiać o czymś innym niż śledztwo.
– Dobrze! – Martin się rozjaśnił. – Przeszły jej mdłości, więc jest świetnie. Powiem więcej, jest rewelacyjnie!
– Nie wątpię. – Patrik uśmiechnął się i pomyślał o Mai. Aż do bólu zatęsknił i za nią, i za Eriką.
– Będziecie sprawdzać, kto się urodzi? – spytał Patrik. Właśnie skręcili w kierunku Nyköpingu.
– Sam nie wiem. Chyba nie – odparł Martin, wypatrując drogowskazów. – A wy sprawdzaliście?
– Nie. Dla mnie to podglądanie. Wolałem mieć niespodziankę. Zresztą przy pierwszym dziecku to naprawdę nie ma znaczenia. Co innego przy drugim. Fajnie, gdyby był chłopak. Byłaby parka.
– Spodziewacie się…? – Martin spojrzał na Patrika, odwrócił się nawet w jego stronę.
– Nie. – Patrik ze śmiechem potrząsnął głową. – Co to, to nie. Na razie Maja zajmuje nas bez reszty. Może kiedyś…
– A co na to Erika? Zważywszy, jak jej było ciężko… – Martin urwał, nie mając pewności, czy to dobry temat.
– Właściwie nie rozmawialiśmy o tym. Po prostu założyłem, że będziemy mieli dwoje dzieci – zamyślił się Patrik. – Jesteśmy na miejscu – zakończył temat.
Wysiedli. Najpierw musieli rozprostować kości, dopiero potem ruszyli do komisariatu. Patrik nabierał wprawy. To już trzecia wizyta w ostatnim czasie w komendzie policji w innym mieście. Pani komisarz, która wyszła im na spotkanie, kolejny raz uprzytomniła Patrikowi, że szeregi szwedzkiej policji od dawna nie są jednolite. Poza tym nigdy jeszcze nie spotkał osoby, której wygląd pozostawałby w takiej sprzeczności z wyobrażeniem, jakie sobie o niej wyrobił na podstawie imienia i nazwiska. Gerda Svensson była nie tylko znacznie młodsza, niż sądził, ale wbrew swojemu czysto szwedzkiemu imieniu i nazwisku skórę miała w kolorze ciemnego mahoniu. Była uderzająco piękna. Patrik złapał się na tym, że patrzy na nią z rozdziawioną gębą. Zerknął na Martina. Wyglądał równie głupio. Patrik lekko szturchnął kolegę w bok i wyciągnął rękę do komisarz Svensson.
– Moi współpracownicy czekają w salce konferencyjnej – zakomunikowała Gerda Svensson, wskazując ręką kierunek. Głos miała głęboki, a jednocześnie miękki, bardzo przyjemny dla ucha. Patrik nie mógł oderwać od niej oczu.
Do salki konferencyjnej szli w milczeniu, towarzyszył im tylko stukot butów. Dwaj mężczyźni na ich widok wstali i podeszli, wyciągając dłonie. Pierwszy, około pięćdziesiątki, niewielkiego wzrostu, przysadzisty, z błyskiem w oku, o ciepłym uśmiechu, przedstawił się jako Konrad Meltzer. Drugi, na oko w tym samym wieku co Gerda, był wysokim, potężnym blondynem. Patrik pomyślał, że z Gerdą Svensson tworzyliby piękną parę. Przedstawił się jako Rickard Svensson i wtedy do Patrika dotarło, że oni sami doszli do tego znacznie wcześniej.
– Domyślam się, że dysponujecie istotnymi informacjami na temat morderstwa, którego nie udało nam się wyjaśnić. – Gerda usiadła między Meltzerem i swoim mężem, żaden się nie sprzeciwił, że przejęła dowodzenie. – Ja prowadziłam śledztwo w sprawie śmierci Elsy Forsell – powiedziała jakby w odpowiedzi na myśli Patrika. – Koledzy pracowali ze mną, w tym samym zespole. Dochodzenie zajęło nam mnóstwo czasu, ale utknęliśmy w miejscu. Aż do przedwczoraj, gdy przyszło zapytanie od was.
– Od razu wiedzieliśmy, że te sprawy się łączą. Gdy tylko przeczytaliśmy o kartce wyrwanej z książki – powiedział Rickard Svensson, splatając dłonie na stole. Patrik był ciekaw, jak to jest być podwładnym swojej żony. Wprawdzie uważał się za światłego człowieka i był za równouprawnieniem, ale byłoby mu trudno zaakceptować Erikę jako swego szefa. Z drugiej strony ona chyba też nie chciałaby go mieć za szefa, więc może nie było w tym nic dziwnego.
– Pobraliśmy się z Rickardem już po zamknięciu śledztwa. Od tamtej pory pracujemy w różnych wydziałach. – Patrik poczuł, że rumieni się pod jej spojrzeniem. Przez chwilę zastanawiał się, czy ta kobieta umie czytać w myślach, ale doszedł do wniosku, że nie musiała zgadywać. Pewnie nie on pierwszy miał ten problem.
– Gdzie znaleźliście tę wydartą kartkę? – spytał, zmieniając temat.
W kącikach ust Gerdy czaił się uśmieszek. Wiedziała, że zrozumiał przytyk. Głos zabrał Meltzer:
– Była wetknięta w egzemplarz Biblii leżący obok denatki.
– Gdzie znaleziono denatkę? – spytał Martin.
– W jej mieszkaniu. Znalazł ją ktoś z jej parafii.
– Z parafii? – zdziwił się Patrik. – Jakiej parafii?
– Katolickiej. Pod wezwaniem Maryi Niepokalanej – odparła Gerda.
– Katolickiej? – zdziwił się Martin. – Pochodziła gdzieś z Południa?
– Religię katolicką wyznaje się nie tylko w krajach południowych – powiedział Patrik, zażenowany niewiedzą Martina. – Ma wyznawców w wielu częściach świata, w Szwecji też są tysiące katolików.
– Zgadza się – potwierdził Rickard Svensson. – W Szwecji jest około stu sześćdziesięciu tysięcy katolików. Elsa Forsell należała do tego Kościoła od wielu lat, a parafia była jej jedyną rodziną.
– Nie miała żadnych krewnych? – spytał Patrik.
– Nie, nie znaleźliśmy nikogo z rodziny – Gerda potrząsnęła głową. – Przesłuchaliśmy wiele osób z jej parafii, sprawdzając, czy były jakieś rozdźwięki, cokolwiek, co mogło doprowadzić do zabójstwa Elsy. Nic nie znaleźliśmy.
– A gdybyśmy chcieli porozmawiać z bliską jej osobą z parafii, do kogo powinniśmy się zwrócić? – Martin trzymał w ręku długopis.
– Bez wątpienia do proboszcza. Ksiądz Silvio Mancini. Nawiasem mówiąc, pochodzi z południa Europy. – Gerda mrugnęła do Martina. Martin poczerwieniał.
– Z zapytania, które rozesłaliście, wynika, że również ofiara z Tanumshede miała na ciele ślady świadczące o tym, że została związana. Czy tak? – Rickard Svensson skierował pytanie do Patrika.
– Zgadza się. Nasz medyk sądowy znalazł odgniecenia od sznura zarówno na ramionach, jak i na przegubach. Domyślam się, że między innymi na tej podstawie od razu uznaliście śmierć Elsy za zabójstwo.
– Tak. – Gerda wyjęła i podała im zdjęcie. Wystarczyło spojrzeć. Ślady były bardzo wyraźne. Elsa Forsell bez wątpienia została związana. Patrik rozpoznał też dziwne zasinienia wokół ust. – Znaleźliście ślady kleju? – Spojrzał na Gerdę, a ona potwierdziła skinieniem.
– Tak, ze zwykłej brązowej taśmy klejącej. – Chrząknęła. – Jak się domyślacie, bardzo byśmy chcieli się dowiedzieć, co ustaliliście. My ze swej strony jesteśmy gotowi podzielić się z wami wszystkim, co na ten temat wiemy. Wiem, że komisariaty czasem ostro rywalizują, ale bardzo nam zależy na dobrej współpracy i wymianie informacji. – Nie był to apel, lecz chłodne stwierdzenie. Patrik kiwnął głową na znak, że się zgadza.
– Oczywiście. Potrzebna nam wszelka pomoc. Tak jak wam. Wymienimy się materiałami i będziemy w kontakcie telefonicznym.
– Dobrze – powiedziała.
Patrikowi nie umknęło pełne podziwu spojrzenie jej męża. Jego uznanie dla Rickarda Svenssona jeszcze wzrosło. Tylko prawdziwy mężczyzna potrafi docenić żonę, która go wyprzedziła w karierze zawodowej.
– Orientujecie się, gdzie moglibyśmy znaleźć księdza Manciniego? – spytał Martin, wstając.
– Kancelaria parafii znajduje się w centrum. – Meltzer zapisał adres w notesie, wyrwał kartkę i podał Martinowi. Potem wyjaśnił, jak tam trafić.
– Po rozmowie z księdzem możecie w naszej recepcji odebrać paczkę z dokumentami ze śledztwa – powiedziała Gerda Svensson, podając Patrikowi rękę. – Dopilnuję, żeby wszystkie zostały skserowane.
– Dziękuję za pomoc – Patrik był szczerze wdzięczny. Tak jak powiedziała, współpraca policji z różnych komisariatów często pozostawiała wiele do życzenia. Dlatego ucieszył się, że tym razem będzie inaczej.
– Nie uważasz, że pora wreszcie skończyć z tymi głupstwami?
Jonna przymknęła oczy. Głos mamy w słuchawce brzmiał jak zawsze twardo, oskarżycielsko.
– Rozmawialiśmy o tobie z tatą i oboje uważamy, że marnowanie życia w ten sposób jest absolutnie nieodpowiedzialne. Musimy również mieć na uwadze naszą reputację w szpitalu. Musisz zrozumieć, że wystawiasz na pośmiewisko nie tylko siebie, ale i nas!
– Wiedziałam, że chodzi o szpital – mruknęła Jonna.
– Co powiedziałaś? Mów tak, żebym rozumiała. Jonno, masz dziewiętnaście lat, naucz się w końcu mówić wyraźnie. Muszę ci również powiedzieć, że te ostatnie artykuły w gazetach nie były dla nas przyjemne. Ludzie zaczynają się zastanawiać, co z nas za rodzice. Przecież robiliśmy, co tylko można, tyle ci powiem. Mamy z ojcem bardzo ważną pracę. Jesteś już na tyle dorosła, że powinnaś to zrozumieć i uszanować. Wczoraj operowałam chłopczyka, którego przywieźli do nas z Rosji z poważną wadą serca. Nie mógł być operowany u siebie w kraju, ale ja mu pomogłam! Pomogłam mu przeżyć i jeszcze dałam mu szansę na godne życie! Uważam, że powinnaś wykazać więcej pokory. Przecież miałaś wszystko. Czy kiedykolwiek ci czegoś odmówiliśmy? Miałaś w co się ubrać, miałaś dach nad głową i jedzenie na stole. Pomyśl o dzieciach, które nie mają w połowie, nawet w dziesiątej części tego co ty. Byłyby wdzięczne, będąc na twoim miejscu. I na pewno nie robiłyby tych głupstw z cięciem się. Uważam, że jesteś egoistką, Jonno. Pora, żebyś wreszcie dorosła! Uważamy z tatą…
Jonna wyłączyła komórkę i osunąwszy się po ścianie, usiadła na ziemi. Lęk nasilał się. Miała wrażenie, jakby tkwił w gardle i chciał się tamtędy wydostać. Wypełniał ją całą. Pomyślała, że zaraz ją rozsadzi. Jak wiele razy przedtem obezwładniło ją poczucie, że nie ma gdzie się podziać ani dokąd uciec. Trzęsącymi się rękami wyjęła żyletkę. Zawsze nosiła ją przy sobie, w portfelu. Upuściła ją i zaklęła, usiłując ją podnieść. Pokaleczyła sobie palce, ale w końcu się udało. Powoli przyłożyła ją do prawego przedramienia. W skupieniu patrzyła na żyletkę. Przykładała ją do pokrytej bliznami, pokaleczonej skóry, przypominającej nieziemski krajobraz, raz biały, raz różowy, poprzecinany czerwonymi kreskami jak strumykami. Pojawiła się pierwsza krew, lęk osłabł. Przycisnęła mocniej. Strużka zamieniła się w czerwony pulsujący strumień. Patrzyła na niego z ulgą. Wytyczyła wśród blizn nowy strumyk. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do kamery. Wyglądała na szczęśliwą.
– Szukamy księdza Manciniego. – Patrik okazał legitymację policyjną kobiecie, która im otworzyła. Odsunęła się od drzwi i odwracając się w głąb korytarza, zawołała:
– Silvio! Policja do ciebie.
Wyszedł do nich siwowłosy mężczyzna w dżinsach i swetrze. Patrik zdał sobie sprawę, że podświadomie spodziewał się księdza w sutannie, a już na pewno nie w zwykłym, codziennym ubraniu. Wiedział oczywiście, że ksiądz nie może stale chodzić w sutannie, a mimo to potrzebował kilku chwil, żeby się przestawić.
– Moje nazwisko Patrik Hedström, to Martin Molin. – Wskazał kolegę.
Ksiądz skinął głową i wskazał stojącą obok kanapę i fotele. Pokój było niewielki, ale przyjemny. Patrik dostrzegł sporo przedmiotów, które kojarzyły mu się z religią katolicką: obrazki z Matką Boską i sporych rozmiarów krucyfiks. Pani, która im otworzyła, przyniosła kawę i ciasteczka. Ksiądz podziękował, a ona uśmiechnęła się i wyszła. Ksiądz zwrócił się do gości doskonałą szwedczyzną, choć z wyraźnym włoskim akcentem:
– Czym mogę służyć policji?
– Mamy kilka pytań dotyczących Elsy Forsell.
Westchnął.
– Miałem nadzieję, że wcześniej czy później policja znajdzie jakiś nowy punkt zaczepienia. Wprawdzie wierzę w czyściec i w piekło, jako coś realnego, ale wolałbym, żeby mordercy ponosili karę już za życia. – Jego uśmiech wyrażał jednocześnie poczucie humoru i empatię. Patrik pomyślał, że musiała go łączyć z Elsą wielka zażyłość. Potwierdziły to jego następne słowa:
– Przyjaźniliśmy się z Elsą od lat. Aktywnie uczestniczyła w życiu naszej parafii. Byłem również jej spowiednikiem.
– Czy Elsa Forsell od urodzenia była katoliczką?
– Nie – zaśmiał się. – Takich katolików jest w Szwecji mało. Chyba że urodzili się w rodzinach pochodzących z katolickiego kraju. Pewnego dnia przyszła do naszego kościoła i wydaje mi się, że po prostu poczuła, że trafiła do domu. Elsa miała… – zawahał się – duszę w strzępach. Szukała czegoś, co, jak sądzę, znalazła u nas.
– Czego szukała? – spytał Patrik, wpatrując się w siedzącego przed nim mężczyznę, z natury sympatycznego, promieniejącego spokojem. Prawdziwego człowieka bożego.
Ksiądz milczał dłuższą chwilę, jakby ważył słowa. W końcu spojrzał Patrikowi w oczy i odparł:
– Przebaczenia.
– Przebaczenia? – powtórzył Martin.
– Przebaczenia – spokojnie potwierdził ksiądz. – Wszyscy go szukamy, choć większość z nas nie zdaje sobie z tego sprawy. Przebaczenia naszych grzechów, zaniechań, słabości i błędów. Przebaczenia tego, co uczyniliśmy… i co zaniedbaliśmy.
– Przebaczenia czego szukała Elsa Forsell? – cicho spytał Patrik, patrząc uważnie na księdza.
Przez chwilę wydawało się, że ksiądz Mancini coś powie, ale spuścił wzrok i powiedział:
– Tajemnica spowiedzi jest święta. Zresztą jakie to ma znaczenie? Wszyscy mamy na sumieniu coś, co wymaga przebaczenia.
Patrik odniósł wrażenie, że za tymi słowami kryje się coś więcej. Wiedział jednak o tajemnicy spowiedzi, więc wolał nie naciskać.
– Od jak dawna Elsa Forsell należała do waszej społeczności?
– Od osiemnastu lat – odparł ksiądz. – Jak już mówiłem, zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi.
– Wie ksiądz może, czy miała jakichś wrogów? Czy był ktoś, kto źle jej życzył?
Znów chwila wahania, potem ksiądz potrząsnął głową.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Elsa oprócz nas nie miała nikogo, ani przyjaciół, ani wrogów. Byliśmy jej rodziną.
– Czy to jest typowe? – spytał Martin. W jego głosie słychać było powątpiewanie.
– Domyślam się, o co panu chodzi – spokojnie odparł ksiądz. – Nasi wierni nie podlegają żadnym szczególnym ograniczeniom. Mają zarówno rodziny, jak i przyjaciół, tak jak wyznawcy każdej innej religii chrześcijańskiej. Z wyjątkiem Elsy. Ona miała tylko nas.
– Sposób, w jaki poniosła śmierć – włączył się Patrik – wskazuje na to, że ktoś przemocą wmusił jej znaczną ilość alkoholu. Jaki miała stosunek do alkoholu?
Patrik znów odniósł wrażenie, jakby ksiądz się zawahał, jakby chciał coś powiedzieć, ale roześmiał się tylko:
– Zapewne taki jak większość ludzi, którzy w sobotni wieczór wypijają jedną, dwie lampki wina. Ale bez przesady. Powiedziałbym, że miała normalny stosunek do alkoholu. Nawiasem mówiąc, nauczyłem ją cenić włoskie wina. Czasami nawet urządzaliśmy degustacje. Parafianie bardzo je lubili.
Patrik uniósł brew. Zadziwiający ksiądz. Zastanawiał się chwilę, czy nie zapomniał o czymś, a potem położył na stole wizytówkę.
– Gdyby się księdzu coś przypomniało, proszę się nie wahać, proszę dzwonić.
– Tanumshede – odczytał z wizytówki Silvio Mancini. – Gdzie to jest?
– Na zachodnim wybrzeżu – odparł Patrik, wstając. – Mniej więcej w połowie drogi między Strömstad i Uddevallą.
Ze zdumieniem stwierdził, że ksiądz zrobił się blady jak ściana. Przez chwilę wyglądał jak Martin wczoraj, kiedy jechali samochodem. Szybko się jednak opanował i skinął głową. Patrik i Martin pożegnali się, nieco speszeni. Obaj odnieśli wrażenie, że Silvio Mancini wie znacznie więcej, niż mówi.
W komisariacie panował nastrój oczekiwania. Wszyscy byli ciekawi, czego Patrik i Martin dowiedzieli się w ostatni weekend. Po powrocie z Nyköpingu Patrik poszedł prosto do komisariatu i przez parę godzin przygotowywał się do zebrania. Ściany jego pokoju pokrywały zdjęcia i karteczki z notatkami i strzałkami w różne strony. Wyglądało to dość chaotycznie, ale wkrótce zamierzał zrobić jaki taki porządek.
Wszyscy weszli i w pokoju zrobiło się ciasno, Patrik nie chciał przenosić wszystkich materiałów do innego pokoju, więc musiało tak zostać. Martin zjawił się pierwszy i usiadł w głębi. Po nim kolejno Annika, Gösta, Hanna i Mellberg. Nikt się nie odzywał. Wszyscy toczyli wzrokiem po materiałach porozwieszanych na ścianach i usiłowali znaleźć wspólny mianownik, który by ich doprowadził do mordercy.
– Jak wiecie, w ostatni weekend odwiedziliśmy z Martinem dwa miasta, Lund i Nyköping. Tamtejsza policja skontaktowała się, bo mieli sprawy podobne do przypadków Marit Kaspersen i Rasmusa Olssona. Ofiara z Lundu – odwrócił się i wskazał przyklejone do ściany zdjęcie – to niejaki Börje Knudsen. Pięćdziesiąt dwa lata, nałogowy alkoholik. Znaleziono go martwego w mieszkaniu. Leżał tam na tyle długo, że niestety nie dało się dostrzec śladów po fizycznych obrażeniach, jakie stwierdzono u pozostałych ofiar. Ale – Patrik zrobił przerwę i wypił łyk wody ze stojącej na stole szklanki – w ręku miał to. – Wskazał przytwierdzoną do ściany plastikową koszulkę z kartką wydartą z książki dla dzieci.
Mellberg podniósł rękę.
– Czy jest już odpowiedź Państwowego Laboratorium Kryminalistycznego w sprawie ewentualnych odcisków palców na kartkach znalezionych przy zwłokach Marit Kaspersen i Rasmusa Olssona?
Niezwykła czujność szefa zdumiała Patrika.
– Tak, jest odpowiedź, odesłali też obie kartki. – Wskazał kartki przyklejone obok zdjęć Marit i Rasmusa. – Niestety nie było na nich żadnych odcisków palców. Kartka, którą miał w ręku Börje Knudsen, nie była badana, więc jeszcze dziś wyślemy ją do laboratorium. Natomiast stroniczka znaleziona przy denatce z Nyköpingu, Elsie Forsell, została zbadana. Nic nie znaleziono.
Mellberg kiwnął głową na znak, że odpowiedź go zadowala. Patrik mówił dalej:
– Śmierć Börjego Knudsena została uznana za wypadek. Uznali, że zapił się na śmierć. Natomiast w przypadku Elsy Forsell koledzy z Nyköpingu od początku postawili na morderstwo, ale nie znaleźli sprawcy.
– Czy mieli jakichś podejrzanych? – To pytanie zadała Hanna. Była blada, patrzyła na niego z zaciętym, skupionym wyrazem twarzy. Żeby się tylko nie rozchorowała, pomyślał Patrik z troską. W tej sytuacji nie mógł sobie pozwolić na uszczuplenie personelu.
– Nie, żadnych. Znajomych miała wyłącznie wśród członków swojej parafii i nie wydaje się, żeby ktoś żywił do niej urazę. Została zamordowana w swoim mieszkaniu – wskazał na zdjęcie z miejsca zbrodni – a w leżącym obok niej egzemplarzu Biblii było to. – Przesunął palcem i zatrzymał go na kartce wydartej z bajki o Jasiu i Małgosi.
– Jakiś chory ten sprawca, czy co? – z niedowierzaniem powiedział Gösta. – Co ma z tym wspólnego ta bajka?
– Nie wiem, ale mam wrażenie, że to jest klucz – odparł Patrik.
– Żeby tylko media na to nie wpadły – mruknął Gösta. – Przy ich skłonności do dawania chwytliwych tytułów na pewno nazwaliby go „mordercą z bajki”.
– Nie muszę chyba przypominać, że to nie może wyciec do mediów – powiedział Patrik. Unikał patrzenia na Mellberga. Mellberg, choć był szefem, był najsłabszym ogniwem, ale widocznie tym razem zdążył już zaspokoić swoją potrzebę rozgłosu. Ze zrozumieniem kiwnął głową.
– Czy wiecie albo domyślacie się, co może łączyć te morderstwa? – spytała Hanna.
Patrik spojrzał na Martina. Martin powiedział:
– Niestety, jeśli o to chodzi, wróciliśmy do punktu wyjścia. Börje Knudsen zdecydowanie nie był abstynentem, Elsa Forsell miała chyba normalny stosunek do alkoholu, czyli ani abstynencja, ani nadmierne spożycie.
– Czyli właściwie nie mamy pojęcia, co łączy te wszystkie morderstwa – powtórzyła z zatroskaną miną Hanna.
Patrik westchnął. Odwrócił się i rzucił okiem na ściany.
– Niestety nie. Wiemy tylko, że sprawcą jest najprawdopodobniej ta sama osoba. Poza tym nie ma między ofiarami ani jednego punktu stycznego. Nic nie wskazuje na jakiekolwiek związki między Elsą Forsell i Börjem Knudsenem a Marit Kaspersen czy Rasmusem Olssonem, ani z ich miejscami zamieszkania. Oczywiście trzeba będzie jeszcze raz wypytać bliskich Marit i Rasmusa, czy coś im mówią nazwiska Börjego i Elsy, i dowiedzieć się, czy Marit albo Rasmus mieszkali kiedykolwiek w Lundzie albo Nyköpingu. W tej chwili szukamy na oślep, ale jakiś związek jest. Musi być! – powiedział Patrik. W jego głosie słychać było napięcie.
– Zaznacz te miejscowości – powiedział Gösta, wskazując wiszącą na jednej ze ścian mapę Szwecji.
– Dobry pomysł – powiedział Patrik, wyjmując z pudełka stojącego w szufladzie biurka kilka szpilek. Starannie wbił cztery: jedną w Tanumshede, drugą w Borås, trzecią w Lund i czwartą w Nyköping.
– W każdym razie widać, że morderca trzyma się południowej części Szwecji, co zawęża obszar poszukiwań – kwaśno zauważył Gösta.
– Dobre i to – stwierdził Mellberg i zaśmiał się, ale zaraz przestał, bo nikogo to nie rozbawiło.
– Niewątpliwie mamy co robić – powiedział Patrik. – Jednocześnie nie wolno nam tracić z pola widzenia śledztwa w sprawie śmierci Lillemor Persson. Gösta, co ze spisem właścicieli chartów hiszpańskich?
– Gotowy – odparł Gösta. – Mam dane stu sześćdziesięciu właścicieli. Pozostali nie figurują w żadnych wykazach, więc musimy się tym zadowolić.
– Sprawdź te, które masz. Porównaj z książkami telefonicznymi, może znajdziesz właścicieli z naszej okolicy.
– Oczywiście – odparł Gösta.
– Chciałbym też sprawdzić, czy da się uzyskać więcej informacji na podstawie tych wyrwanych kartek – powiedział Patrik. – Poproszę Martina i Hannę, żeby jeszcze raz porozmawiali z Olą Kaspersenem i Kerstin, byłą partnerką Marit. Może rozpoznają nazwiska Börjego Knudsena i Elsy Forsell. No i z Evą Olsson, matką Rasmusa. Ale zróbcie to telefonicznie. Jesteście mi potrzebni tu, na miejscu.
Gösta z wahaniem podniósł do góry rękę.
– Chciałbym jeszcze raz pomówić z Olą Kaspersenem. Przesłuchiwaliśmy go z Hanną w ubiegły piątek i odniosłem wrażenie, że nie powiedział wszystkiego.
Hanna spojrzała na Göstę.
– Nic takiego nie zauważyłam – powiedziała tonem sugerującym, że Gösta gada od rzeczy.
– Ale zauważyłaś, że… – Gösta zaczął przekonywać Hannę, ale Patrik mu przerwał:
– Pojedziecie do Fjällbacki porozmawiać z nim. Annika weźmie na siebie listę właścicieli psów. Chciałbym ją zobaczyć. Połóż mi na biurku, gdy skończysz.
Annika skinęła głową i zanotowała.
– Martinie, przejrzyj nagrania telewizyjne z tego wieczoru, gdy zginęła Barbie. Mogliśmy coś przeoczyć. Oglądaj klatkę po klatce.
– Tak jest – odparł Martin.
– No to do roboty – powiedział Patrik, biorąc się pod boki. Kiedy wszyscy wyszli i został sam, rozejrzał się po pokoju. Poczuł się przytłoczony. Skąd ma wiedzieć, co łączy wszystkie te sprawy?
Sięgnął po cztery wyrwane z książki kartki i poczuł, że ma pustkę w głowie. Co zrobić, jak wycisnąć z nich jakieś informacje?
Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Ubrał się, ostrożnie włożył kartki do teczki i opuścił komisariat.
Martin oparł nogi na stole, w ręku trzymał pilota. Był już bardzo zmęczony tym wszystkim, zaczynał mieć dość. W ostatnich tygodniach aż za dużo się działo, za dużo rozgłosu i napięcia, za mało czasu na odpoczynek i bycie z Pią i osóbką, którą roboczo nazwali „szyszeczką”.
Nacisnął play i zaczął odtwarzać taśmę na zwolnionych obrotach. Widział już to nagranie i nie wierzył w sens oglądania go znowu. Dlaczego na taśmie miałby zobaczyć mordercę albo dostrzec jakiś trop? Przypuszczalnie dziewczyna zginęła, gdy wybiegła poza teren domu ludowego. Ale Martin przyzwyczaił się wykonywać polecenia i nie potrafił się sprzeciwić Patrikowi.
Od patrzenia w telewizor w półleżącej pozycji zachciało mu się spać, zwłaszcza że oglądał w zwolnionym tempie. Musiał się zmusić, żeby otworzyć oczy. Nie zauważał nic nowego. Najpierw kłótnia między Uffem i Lillemor. Rzeczywiście zażarta. Obejrzał w normalnym tempie, żeby jednocześnie patrzeć i słuchać. Uffe zarzucił jej, że go obgadała, nazwała głupkiem, tępakiem i prymitywem. Lillemor zaprzeczała z płaczem. Nigdy tak nie mówiła, to kłamstwo, ktoś ją oczernia. Uffe nie uwierzył, posunął się do rękoczynów. W tym momencie Martin zobaczył siebie. Wraz z Hanną pojawili się w polu widzenia kamery i przerwali kłótnię. Wyglądali na zdecydowanych i działali zdecydowanie.
Przez kolejne czterdzieści pięć minut nic się nie działo. Martin bardzo się starał uważać, dokładnie sprawdzić, czy coś mu wcześniej nie umknęło, jakieś słowa, ruchy w najbliższym otoczeniu, ale nic ciekawego ani nowego nie zobaczył. W dodatku cały czas walczył z klejącą mu powieki sennością. Wcisnął pilotem pauzę i poszedł po kawę, żeby nie zasnąć. Wrócił, usiadł wygodnie i wcisnął odtwarzanie. Zanosiło się na awanturę między Tiną, Callem, Jonną, Mehmetem a Lillemor. Z ich ust padały te same oskarżenia, które wcześniej słyszał z ust Uffego. Popychali Lillemor, krzyczeli, że obgaduje ich za plecami. Zobaczył, jak Jonna nagle rusza do ataku na Lillemor, jak Lillemor broni się z płaczem, rozmazany tusz do rzęs spływa jej czarnymi strugami po policzkach. Aż się wzruszył. Nagle, mimo tlenionych włosów, makijażu i silikonu, wydała mu się młodziutka i bezbronna jak mała dziewczynka. Wypił łyk kawy i zobaczył, jak interweniują z Hanną, kładąc kres awanturze. Kamera śledziła raz odprowadzającą na bok Lillemor Hannę, raz jego, z wściekłością przywołującego do porządku pozostałych. Potem oko kamery skierowało się z powrotem na parking. Zobaczył Lillemor biegnącą w kierunku centrum, potem Hannę rozmawiającą przez komórkę i znów jego. Widać było, że nadal jest zły, ale teraz patrzył za biegnącą Lillemor.
Minęła kolejna godzina i nie zobaczył nic poza huczną zabawą pijanej młodzieży i uczestników programu. Około trzeciej rozeszli się ostatni imprezowicze. Wyłączono kamery. Martin przewinął taśmę, niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w czarny ekran telewizora. Nie mógłby powiedzieć, że znalazł coś, co pomogłoby pchnąć śledztwo do przodu. A jednak coś nie dawało mu spokoju, jakby jakiś pyłek wpadł mu do oka. Patrzył na ekran i znów nacisnął klawisz odtwarzania.
– Mam tylko godzinę przerwy na lunch – opryskliwie powiedział Ola Kaspersen, gdy tylko otworzył drzwi. – Streszczajcie się. – Gösta i Hanna weszli i zdjęli buty. Wprawdzie jeszcze tu nie byli, ale nie zdziwił ich nienaganny porządek. Wystarczyło, że widzieli jego gabinet.
– Muszę zjeść – powiedział, wskazując talerz z ryżem, filetem z kurczaka i groszkiem.
Bez sosu, zanotował Gösta, który nie wyobrażał sobie zjedzenia czegokolwiek bez sosu. Sos był najważniejszy. Na szczęście los obdarzył go taką przemianą materii, że nie groziło mu wyhodowanie brzucha, chociaż przy takim wikcie miałby go jak banku. Może dla Oli Kaspersena los nie był równie łaskawy.
– Czego chcecie? – Kaspersen nabił na widelec kilka groszków. Gösta zaobserwował ze zdziwieniem, że najwyraźniej unika brania do ust wszystkiego naraz: osobno jadł groszek, osobno ryż i mięso.
– Od ostatniego razu uzyskaliśmy trochę nowych informacji – odparł sucho Gösta. – Czy coś panu mówią nazwiska Börje Knudsen i Elsa Forsell?
Kaspersen zmarszczył czoło. Usłyszał za sobą jakiś dźwięk i odwrócił się. Sofie wyszła ze swojego pokoju i pytająco spojrzała na Göstę i Hannę.
– Co robisz w domu o tej porze? – Kaspersen obrzucił córkę gniewnym spojrzeniem.
– Źle… źle się poczułam – odparła Sofie. Rzeczywiście nie wyglądała najlepiej.
– A co ci jest? – Kaspersen nie wydawał się przekonany.
– Zrobiło mi się niedobrze. Wymiotowałam – powiedziała. Ręce jej drżały, skórę pokrywała warstewka potu. Chyba go przekonała.
– Idź, połóż się – powiedział łagodniejszym tonem.
Sofie potrząsnęła głową
– Nie, chcę usiąść z wami.
– Powiedziałem: idź się położyć. – Głos Kaspersena brzmiał stanowczo, ale spojrzenie jego córki było jeszcze bardziej stanowcze. Nic nie mówiąc, usiadła na stojącym w głębi kuchni krześle. Kaspersenowi wyraźnie się to nie podobało, ale nie odezwał się. Nabrał ryżu do ust.
– O co pytaliście? Co to za nazwiska? – spytała Sofie, patrząc szklistymi oczami na Göstę i Hannę. Wyglądała, jakby miała gorączkę.
– Pytaliśmy, czy zetknęliście się, twój tata albo ty, z nazwiskami Börje Knudsen i Elsa Forsell.
Sofie myślała przez chwilę. Potrząsnęła głową i pytająco spojrzała na ojca.
– Tato, znasz te nazwiska?
– Nigdy ich nie słyszałem – odpowiedział. – Co to za jedni?
– Kolejne ofiary – cicho odparła Hanna.
Kaspersen drgnął. Ręka z widelcem zatrzymała się w pół drogi do ust.
– Co pani powiedziała?
– Te osoby padły ofiarą tego samego mordercy, który zabił pańską byłą żonę. Twoją mamę – cicho dodała Hanna, nie patrząc na Sofie.
– Co to za historia? Najpierw wypytujecie o jakiegoś Rasmusa. A teraz przychodzicie i mówicie o dwóch kolejnych? Czym ta policja się zajmuje?
– Pracujemy na okrągło – odparł kwaśno Gösta. Facet doprowadzał go do białej gorączki. – Ofiary mieszkały w Lundzie i w Nyköpingu. Czy pańska była żona miała jakieś związki z tymi miastami?
– Ile razy mam powtarzać! – warknął Ola. – Poznaliśmy się w Norwegii, w wieku osiemnastu lat przeprowadziliśmy się tutaj za pracą i od tamtej pory mieszkaliśmy w tym samym miejscu! Nie może to do was dotrzeć?
– Uspokój się, tato. – Sofie w uspokajającym geście położyła mu rękę na ramieniu.
Kaspersen się opamiętał. Spokojnie, choć lodowatym tonem powiedział:
– Lepiej zajmijcie się pracą, zamiast tu przychodzić i wypytywać. My nic nie wiemy!
– Może nie wiecie, że wiecie – powiedział Gösta. – Naszym zadaniem jest to ustalić.
– Czy już wiecie, dlaczego mama została zamordowana? – żałośnie spytała Sofie. Kątem oka Gösta zobaczył, jak Hanna odwraca głowę. Wydawała się twarda, ale kontaktowanie się z krewnymi ofiar było dla niej skrajnie trudnym przeżyciem. Nieułatwiająca życia, ale w pewnym sensie dobra cecha u policjanta. Jeśli o niego chodzi, czuł, że po tylu latach służby już się uodpornił, i to aż za bardzo. Domyślał się nawet, że właśnie dlatego w ostatnich latach unikał angażowania się w pracę. Przeżył swoje, miał dosyć.
– Jeszcze nie możemy nic o tym powiedzieć – odparł.
Sofie naprawdę wyglądała na chorą. Oby ich nie zaraziła. Byłby kłopot, gdyby wrócili do komisariatu z grypą żołądkową.
– Czy jest coś, czego nam dotąd o pani Kaspersen nie powiedzieliście, a chcielibyście powiedzieć teraz? Wszystko może nam pomóc ustalić, co łączy śmierć jej i pozostałych ofiar. – Gösta wpatrywał się w Kaspersena. Od czasu poprzedniej rozmowy w Inventing nie opuszczało go przeczucie, że o czymś im nie mówi.
Ola nie uciekał wzrokiem. Powiedział przez zaciśnięte zęby:
– Nic – nie – wiemy! Chcecie, to rozmawiajcie z tą lesbą, może ona coś wie!
– Ja… ja… – wyjąkała Sofie i niepewnie spojrzała na ojca. Chyba chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak. – Ja… – zaczęła znów, ale pod spojrzeniem ojca zamilkła. Nagle wybiegła z kuchni, zakrywając usta dłonią. Dźwięki dochodzące z łazienki świadczyły o tym, że wymiotuje.
– Moja córka jest chora. Chciałbym, żebyście już poszli.
Gösta pytająco spojrzał na Hannę. Hanna wzruszyła ramionami. Ruszyli razem do drzwi. Gösta był ciekaw, co Sofie chciała im powiedzieć.
W poniedziałkowe przedpołudnie w bibliotece panował spokój. Dawniej mógł tam pójść pieszo. Teraz, po przeniesieniu do nowego lokalu w ośrodku Futura, było dalej i musiał podjechać samochodem. Wszedł do środka i nie widząc nikogo, cicho zawołał. Zza jednego z regałów wyszła bibliotekarka, Jessica.
– Cześć, co tu robisz? – powiedziała i ze zdziwieniem uniosła brwi. Patrik uświadomił sobie, że dawno tu nie był. Ostatnim razem chyba w liceum. Wolał nie myśleć, ile lat minęło od tamtej pory. Na pewno nie było tu wtedy Jessiki, bo była w jego wieku.
– Cześć. Mogłabyś mi pomóc w jednej sprawie? – Patrik postawił teczkę na stole i ostrożnie wyjął plastikowe koszulki z wyrwanymi z książki kartkami. Jessica podeszła bliżej. Była wysoka, szczupła. Włosy miała ciemnoblond, do ramion, dla wygody związane w koński ogon. Na czubku nosa okulary. Patrik był ciekaw, czy noszenie okularów jest warunkiem przyjęcia na bibliotekoznawstwo.
– Oczywiście, w czym ci pomóc?
– Mam tu parę kartek z książki dla dzieci. Ciekaw jestem, czy dałoby się ustalić, skąd pochodzą.
Jessica poprawiła okulary, wzięła do ręki koszulki i przyjrzała się kartkom. Ułożyła je obok siebie, a po chwili zamieniła miejscami.
– Teraz leżą we właściwej kolejności – stwierdziła z zadowoleniem.
Patrik nachylił się i spojrzał. Rzeczywiście. Teraz bajka rozwijała się jak należy. Pierwsza była stroniczka znaleziona przy Elsie Forsell. Uzmysłowił sobie, że kartki leżą w porządku zgodnym z kolejnością morderstw. Najpierw Elsa Forsell, potem Börje Knudsen, potem Rasmus Olsson i wreszcie ta, którą znaleźli w samochodzie przy ciele Marit Kaspersen. Popatrzył na Jessicę z wdzięcznością. – Już mi pomogłaś – powiedział z pewnym zawstydzeniem i jeszcze raz spojrzał na kartki. – A co da się powiedzieć o samej książce?
Bibliotekarka zastanawiała się chwilę. Podeszła do komputera i zaczęła stukać w klawiaturę. – Wydaje mi się, że to dosyć stare wydanie. Ma już swoje lata, świadczą o tym zarówno ilustracje, jak i język przekładu.
– Jak myślisz, kiedy została wydana?
Jessica spojrzała na niego znad okularów. Przez chwilę wydawała mu się niepokojąco podobna do Anniki.
– Właśnie usiłuję to ustalić. Uda mi się, jeśli nie będziesz mi przeszkadzać.
Patrik poczuł się jak skarcony uczniak. Już się nie odzywał, tylko z ciekawością patrzył na palce Jessiki śmigające po klawiaturze.
Po chwili, która Patrikowi dłużyła się niemiłosiernie, powiedziała:
– Bajka o Jasiu i Małgosi ukazała się w Szwecji w niezliczonych wydaniach. Wykluczyłam te po 1950 roku i od razu zrobiło się mniej. Dziesięć. Zgaduję – wypowiedziała to słowo z naciskiem – że jest to wydanie z lat dwudziestych. Spróbuję wejść na stronę jakiegoś antykwariatu, może będą lepsze obrazki z tych wydań. – Znów przez chwilę stukała w klawiaturę. Patrik próbował się powstrzymać od przestępowania z nogi na nogę.
W końcu Jessica powiedziała: – Zobacz, ten obrazek wygląda znajomo, prawda?
Stanął obok niej, żeby lepiej widzieć, spojrzał na obrazek na okładce i uśmiechnął się. Bez wątpienia został narysowany tą samą kreską co ilustracje na kartkach znalezionych przy ofiarach.
– To jest dobra wiadomość – sucho stwierdziła Jessica. – Zła jest taka, że nie jest to bynajmniej wydanie unikatowe ani niewielki nakład. Pochodzi z 1924 roku, wydano tysiąc egzemplarzy. Nie wiadomo, czy właściciel książki kupił ją lub dostał w roku wydania. Mógł ją kupić w antykwariacie. Teraz, jak szukam na stronach internetowych, widzę dziesięć egzemplarzy w różnych miejscach kraju.
Patrik zaczął tracić nadzieję. Zdawał sobie sprawę, że prawdopodobieństwo, że dowie się dzięki tej książce czegoś więcej, jest niewielkie, ale jakąś nadzieję miał. Obszedł stół dookoła i ze złością spojrzał na kartki. Najchętniej podarłby je na strzępy.
– Widzisz, że brakuje jednej? – Jessica stanęła obok niego.
Patrik zdziwił się.
– Nie pomyślałem o tym.
– Widać po numerach stron. – Pokazała palcem. – Na pierwszej kartce pięć i sześć, potem mamy dziewięć i dziesięć, jedenaście i dwanaście, trzynaście i czternaście. Brakuje kartki z siódemką i ósemką.
Patrikowi niemal zakręciło się w głowie. Natychmiast dotarło do niego, co to znaczy. Gdzieś musi być jeszcze jedna ofiara.