Zapach soli i wody. Krzyk ptaków unoszących się w powietrzu i błękit, jak okiem sięgnąć. Kołysanie łodzi. Wrażenie, że coś się zmieniło, ktoś zniknął. Coś, co dotąd było ciepłe i miękkie, stało się twarde i ostre. Obejmujące go kobiece ramiona niosły ostrą, wstrętną woń. Wydzielała się ze skóry i ubrania, a przede wszystkim z ust. Nie pamiętał, kim była, i nie wiedział, po co próbuje sobie przypomnieć. Jakby w nocy przyśniło mu się coś obrzydliwego i znajomego zarazem. Chciałby się dowiedzieć czegoś więcej.
Nie mógł się powstrzymać od zadawania pytań, choć nie wiedział, po co to robi. Dlaczego jak siostra po prostu nie przyjął do wiadomości, że jest, jak jest. Zawsze miała taką przestraszoną minę, gdy pytał. Sam wolałby już dać sobie spokój z pytaniami, ale nie potrafił. Wystarczył zapach słonej wody i wspomnienie wiatru igrającego we włosach. I mężczyzny, który miał zwyczaj podrzucać i jego, i siostrę wysoko do góry, podczas gdy tamta, o głosie najpierw miękkim, później stwardniałym, przyglądała się z boku. Czasem w jego wspomnieniach się uśmiechała.
A może naprawdę było tak, jak mówiła, taka prawdziwa, piękna i kochająca. Że to był zły sen, a ona zapewni im piękne i dobre sny. Nie oponował, chociaż chwilami łapał się na tym, że tęskni za słonym smakiem w ustach. Za krzykiem ptaków. Nawet za twardym głosem. Ale nie miał odwagi tego powiedzieć…
– Cholera jasna, czym my się właściwie zajmujemy? – Patrik rzucił długopisem. Ten stoczył się z biurka i spadł na podłogę. Martin spokojnie go podniósł i wstawił do pojemnika.
– Minął dopiero tydzień. Przecież wiesz, że potrzebujemy więcej czasu.
– Wiem, co mówią statystyki. Z upływem czasu maleje prawdopodobieństwo rozwikłania sprawy.
– Robimy, co się da. Niestety doba ma tyle godzin, ile ma. – Martin spojrzał na Patrika badawczo. – Może wziąłbyś wolne przedpołudnie, wyluzował… dobrze robi długa kąpiel. Wyglądasz na wykończonego.
– Odpoczywać w tym cyrku? Nie ma szans. – Patrik potargał ręką włosy. Teraz sterczały już na wszystkie strony. Nagle zadzwonił telefon. Na jego głośny sygnał drgnęli. Patrik z rozdrażnieniem podniósł słuchawkę i szybko odłożył. Na chwilę zapadła cisza, potem telefon znów się rozdzwonił. Patrik zdenerwował się, wyszedł na korytarz i krzyknął:
– Annika, do cholery, odłącz wreszcie mój telefon! – Wrócił do pokoju i trzasnął drzwiami. Inne telefony w komisariacie też dzwoniły bez przerwy, ale przez zamknięte drzwi nie było ich słychać.
– Słuchaj, Patriku, dalej tak nie może być. Padasz na pysk. Musisz odpocząć, coś zjeść. A poza tym będzie lepiej, jeśli przeprosisz Annikę. Uchronisz się od uroku albo siedmiu lat nieszczęść. W przeciwnym razie już nigdy nie skosztujesz w piątek jej domowych muffinek.
Patrik usiadł ciężko na krześle, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Mówisz, że nie poczęstuje muffinkami… Myślisz, że mogłaby być aż tak złośliwa?
– Może nawet ominie cię świąteczny koszyk z domowymi cukierkami i blokiem czekoladowym… – Martin kiwał głową z udawaną powagą, a Patrik robił wielkie oczy.
– Tylko nie to, nie mogłaby być tak podła!
– Mogłaby – powiedział Martin. – Lepiej zaraz ją przeproś.
Patrik zaśmiał się.
– Dobrze, zaraz. – Znów przeciągnął dłonią po włosach. – Wiesz, mimo wszystko nie spodziewałem się aż takiego… oblężenia. Gazety, stacje telewizyjne… zupełnie oszalały. Nie mają żadnych skrupułów! Jakby nie rozumieli, że rozwalają nam śledztwo. Tak się nie da pracować!
– Uważam, że i tak bardzo dużo zrobiliśmy przez ten tydzień – spokojnie odparł Martin. – Przesłuchaliśmy wszystkich kolegów Lillemor z programu, przejrzeliśmy nagrania z imprezy, z której uciekła, sprawdzamy każdy trop, który nam ludzie podrzucą. Jestem zdania, że pracujemy bez zarzutu. Ale rzeczywiście niewiele da się poradzić na zamieszanie wokół „Fucking Tanum”.
– Czy ty rozumiesz, jak oni mogą dalej kręcić to gówno? – Patrik machnął rękami. – Zamordowano dziewczynę, a oni dają to jako rozrywkę w najlepszym czasie antenowym. I gapi się na to cała Szwecja! To straszne i… – szukał słowa – kompletny brak szacunku!
– Oczywiście masz rację – zauważył Martin, teraz już ostrzejszym tonem. – Ale co możemy na to poradzić? Mellberg i ten cholerny Erling W. Larson mają takie parcie na szkło, że przez myśl im nie przeszło, żeby przerwać program. Możemy tylko dostosować się do warunków. A one są, jakie są. I nadal twierdzę, że jeśli trochę odpoczniesz, będzie to z korzyścią i dla ciebie, i dla śledztwa.
– Nie myśl sobie, że pojadę do domu. Nie mam na to czasu. Ale możemy iść na lunch do Gestgifveriet. Zaliczysz mi to jako chwilę relaksu? – Patrik patrzył na Martina ze złością, chociaż zdawał sobie sprawę, że ma sporo racji.
– Niech będzie – odparł Martin, wstając. – A wychodząc, przy okazji przeproś Annikę.
– Dobrze, mój opiekunie. – Patrik wziął kurtkę i wyszedł za Martinem na korytarz. Dopiero wtedy poczuł, jaki jest głodny.
Wokoło bez przerwy dzwoniły telefony.
Nie mogła się zmusić, żeby chodzić do pracy. Zresztą nie musiała, miała jeszcze zwolnienie, a lekarz przekonywał, że nic na siłę. Nauczono ją jednak, że należy pracować, choćby się waliło i paliło. Według jej ojca niepójście do pracy mogła usprawiedliwić tylko śmiertelna choroba. I właśnie tak się czuła, śmiertelnie chora. Ciało miała sprawne, poruszało się, jadło i myło się. Mechanicznie robiło, co należy. Ale w środku czuła się zupełnie martwa. Nic jej nie cieszyło, wszystko było nieważne i nieciekawe. Czuła jedynie ból, chwilami tak silny, że aż ją skręcało.
Minęły dwa tygodnie od chwili, gdy policja zapukała do jej drzwi. Gdy usłyszała pukanie, od pierwszej chwili miała dziwne przeczucie, że w jej życiu nastąpi zmiana. Co wieczór, kładąc się spać, przypominała sobie ich ostatnią kłótnię. Nigdy nie uda jej się wymazać z pamięci, że rozstały się w gniewie. Chciałaby cofnąć choć część nieprzyjemnych słów, jakimi wtedy obrzuciła Marit. Jakie to ma teraz znaczenie? Nie mogła jej zostawić w spokoju? Dlaczego tak jej zależało, żeby publicznie ogłosiła, co je łączy? Dlaczego było to takie ważne? Przecież najważniejsze było to, że miały siebie. Co o tym wiedzą, myślą i mówią inni, w jednej chwili stało się nieistotne. Kerstin nie mogła zrozumieć, dlaczego kiedyś, przed zaledwie dwoma tygodniami, wydawało jej się to wręcz decydujące.
Zupełnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Położyła się na kanapie i pilotem włączyła telewizor. Naciągnęła koc, który kupiła Marit podczas jednego z nielicznych wyjazdów do domu, do Norwegii. Pachniał wełną i jej perfumami. Kerstin przylgnęła do niego twarzą. Wciągała ten zapach, jakby w nadziei, że wypełni pustkę. Poczuła w nosie drobne kłaczki wełny i kichnęła.
Nagle zatęskniła za Sofie, która miała tyle cech matki i tak niewiele z ojca. Już dwa razy ją odwiedziła i pocieszała jak mogła, chociaż sama wyglądała, jakby zaraz miała się rozpaść. Twarz Sofie nabrała nowego, dorosłego wyrazu. Był w nim pewien bolesny rys, którego przedtem nie zauważyła. Chciałaby odebrać jej tę dorosłość, wymazać ją, cofnąć czas i pomóc odzyskać niedojrzałą szczenięcość, która powinna cechować dziewczynę w jej wieku, a teraz zniknęła na dobre. Wiedziała również, że na pewno utraci Sofie. Sofie jeszcze o tym nie wiedziała, chciała trwać przy partnerce matki. Kerstin rozumiała, że życie na to nie pozwoli. Z jednej strony z czasem dadzą o sobie znać inne, pociągające rzeczy, koleżanki, chłopcy, zabawy, szkoła, czyli wszystko, co powinno wypełniać życie nastolatki. Z drugiej strony jej ojciec na pewno zrobi wszystko, żeby jej utrudnić kontakt z Kerstin. Z czasem Sofie przestanie się opierać. Będzie ją odwiedzać coraz rzadziej, a w końcu zupełnie przestanie. Za rok, dwa, jeśli wpadną na siebie na ulicy, przywitają się, może zamienią kilka słów, unikając patrzenia sobie w oczy, a potem pójdą każda w swoją stronę. Zostanie jedynie pamięć innego życia, gdy mieszkały pod jednym dachem. Może próbować zatrzymać to wspomnienie, a ono i tak rozproszy się jak mgła. Utraci Sofie. Tak już musi być.
Machinalnie skakała po kanałach. Najczęściej trafiała na programy, w których trzeba było odgadywać słowa, ale najpierw należało słono zapłacić, żeby się dodzwonić. Beznadziejne. Zaczęła błądzić myślami. Robiła tak od dwóch tygodni. Kto mógł chcieć zrobić krzywdę Marit? Kto ją napadł, gdy była w rozpaczy, wściekła po kłótni? Czy się bała? Czy trwało to długo, czy krótko? Bolało? Wiedziała, że umrze? Po głowie krążyły jej pytania bez odpowiedzi. Śledziła doniesienia o zamordowanej dziewczynie, zarówno w telewizyjnym reality show, jak i w gazetach, ale przepełniona własnym bólem nie potrafiła się przejąć jej śmiercią. Martwiła się, że policja skieruje wszystkie środki do nowego śledztwa, że medialne zamieszanie skłoni ją do skupienia się na śmierci dziewczyny i odłożenia na bok sprawy Marit.
Usiadła i sięgnęła po leżący na stoliku telefon. Powinna pilnować interesów Marit, skoro nikt inny tego nie robi. Chociaż tyle jest jej winna.
Od śmierci Barbie codziennie spotykali się w kręgu. Początkowo przychodzili z niechęcią. Okazywali to ponurym milczeniem albo wygłaszaniem złośliwych uwag. Ale gdy Fredrik wyjaśnił, że tak musi być, jeśli nadal chcą brać udział w programie, z oporami zgodzili się współpracować. Po tygodniu zaczęli czekać na spotkania z Larsem. Mówił do nich bez protekcjonalnego tonu, umiał słuchać. Jego uwagi nie sprawiały im przykrości, bo mówił do nich ich językiem. Nawet Uffe go polubił, wbrew sobie, chociaż prędzej by umarł, niż się do tego przyznał. Poza sesjami grupowymi odbywały się spotkania indywidualne. Nie protestowali, ale przystali na to bez entuzjazmu. Pogodzili się z sytuacją.
– Jak sobie radzicie z ostatnimi wydarzeniami? – Lars patrzył na nich kolejno, czekał, aż ktoś się odezwie. Zatrzymał wzrok na Mehmecie.
– Uważam, że dobrze – powiedział po chwili zastanowienia. – Zrobiło się takie zamieszanie, że nie ma czasu na myślenie.
– Myślenie o czym? – spytał Lars, zachęcając Mehmeta, by rozwinął myśl.
– O tym, co się wydarzyło. O Barbie. – Umilkł i zaczął się wpatrywać w swoje dłonie. Lars przesunął wzrokiem po pozostałych.
– Wy też uważacie, że to dobrze? Że nie trzeba myśleć? Tak odbieracie to zamieszanie? Jako korzystne?
Znów milczenie.
– Ja nie – ponuro powiedziała Jonna. – Dla mnie to trudne. Cholernie trudne.
– W jakim sensie? Co konkretnie jest trudne? – Lars przekrzywił głowę.
– Myślenie o tym, co jej się stało. Wyobrażanie sobie, jak wyglądała, jak zginęła. I jak leżała w tym… śmietniku. Obrzydliwość.
– Inni również sobie to wyobrażają? – Lars zatrzymał wzrok na Callem.
– Pewnie, że tak. Ale lepiej nie myśleć o tym, bo po co? Przecież Barbie i tak nie żyje.
– Nie sądzisz, że byłoby lepiej, gdybyś mimo wszystko zmierzył się z tymi wyobrażeniami?
– Już lepiej strzelić sobie następne piwko! Co nie, Calle? – Uffe trącił Callego nogą i zaśmiał się, po czym, nie słysząc odzewu, jak zwykle spochmurniał. Lars popatrzył na niego i Uffe zaczął się niespokojnie wiercić na krześle. Jako jedyny nadal nie chciał się poddać procesowi, jak to nazywał Lars.
– Uffe, zawsze pozujesz na twardziela. Powiedz, co myślisz o Barbie, jakie obrazy stają ci przed oczami?
Uffe rozejrzał się dookoła, jakby nie wierząc własnym uszom. Jakie obrazy stają mu przed oczami? Spojrzał na Larsa i zarechotał.
– Powiem wprost: kłamie, kto zaprzeczy, że pierwsze, co mu przychodzi na myśl, to jej cycki! Miała cyce jak balony! – Pokazał dłońmi i rozejrzał się, szukając wsparcia. Ale i tym razem nikogo nie rozbawił.
– Kurde, Uffe, weź się w garść – zdenerwował się Mehmet. – Udajesz głupiego czy naprawdę jesteś głupi?
– A ty co się tak nadymasz? – Uffe wychylił się, jakby mu groził. Do jego prymitywnego umysłu mimo wszystko dotarło, że jego uwagi są niestosowne, i zamilkł. Minę miał ponurą. Zupełnie tego nie ogarniał. Kiedy żyła, nikt jej nie lubił, a teraz nagle się rozczulają i mówią o niej tak, jakby im umarła najbliższa kumpelka.
– Tina, nic nie mówisz. Jak podziałała na ciebie śmierć Lillemor?
– Uważam, że to tragedia. – Potrząsała głową, w oczach miała łzy. – Miała przed sobą całe życie. I światową karierę. Po zakończeniu programu miała pozować do „Slitza”[8] To było już ustalone, dogadała się też z jednym facetem w sprawie wyjazdu do Stanów. Miała się załapać do „Playboya”. Mogła zostać drugą Victorią Silvstedt[9]. Victoria będzie niedługo starą babą, a tu nagle zjawia się Barbie i przejmuje pałeczkę. Dużo o tym gadałyśmy. Miała ambicję. Była coolerska jak nie wiem. Kurde, co za tragedia! – Łzy popłynęły jej z oczu. Ostrożnie starła je dłonią, żeby nie rozmazać tuszu.
– Rzeczywiście, tragedia – powiedział Uffe. – Świat stracił następną Victorię Silvstedt. I co teraz pocznie? – Śmiał się, podnosząc ręce w obronnym geście. Widział, z jaką złością na niego patrzą. – Okej, okej, już siedzę cicho. Beczcie sobie, obłudnicy.
– Wiesz co, Ulf, sprawiasz wrażenie strasznie spiętego – łagodnym głosem powiedział Lars.
– Zaraz spiętego. Po prostu uważam, że są obłudni. Leją łzy nad Barbie, ale gdy żyła, gówno ich obchodziła. Przynajmniej jestem szczery. – Rozłożył ręce.
– Nie jesteś szczery, jesteś idiotą – mruknęła Jonna.
– Jak rany, psycholka się odezwała. Podciągnij rękawy, żebym mógł zobaczyć, co ostatnio nawyczyniałaś. – Zaśmiał się.
Lars wstał.
– Nie wydaje mi się, żebyśmy się dzisiaj posunęli dalej. Ulf, chyba pora na rozmowę na osobności.
– Proszę bardzo. Tylko nie myśl, że będę ci się wypłakiwał jak te głupki. – Wstał i klepnął w głowę Tinę. Odwróciła się ze złością i zamierzyła na niego. Śmiejąc się, powlókł się za Larsem. Koledzy patrzyli za nim, gdy wychodził.
Umówili się na lunch w Tanumshede. Od tamtej kolacji w Gestgifveriet nie zdążyli się jeszcze spotkać. Mellberg stał przed wejściem i przestępował z nogi na nogę. Nie mógł się doczekać dwunastej. Zegarek nieubłaganie wskazywał za dziesięć dwunastą. Ciągle zerkał to na przesuwające się w ślimaczym tempie wskazówki, to na wjeżdżające na parking samochody. Znów zaproponował spotkanie w Gestgifveriet. Lepszego miejsca nie ma, jeśli się chce, żeby było romantycznie.
Pięć minut później zobaczył, jak na parking wjeżdża jej czerwony fiacik. Serce dziwnie przyspieszyło, zaschło mu w ustach. Odruchowo sprawdził, czy fryzura się nie zsunęła. Wytarł ręce o spodnie i ruszył jej na spotkanie. Na jego widok rozjaśniła się. Musiał się opanować, żeby już na parkingu nie wessać się w jej usta.
Zaskoczyła go intensywność własnych uczuć. Czuł się jak nastolatek. Objęli się i przywitali. Puścił ją przodem w drzwiach. Gdy na chwilę dotknął jej pleców, poczuł, że dłoń mu drży.
Wszedł i z wrażenia stracił dech. Przy jednym ze stolików pod oknem siedzieli Hedström i Molin. Spojrzeli na niego zdziwieni. Rose-Marie patrzyła to na nich, to na niego. Mellberg uzmysłowił sobie z niechęcią, że będzie musiał ich sobie przedstawić. Martin i Patrik przywitali się z Rose-Marie, uśmiechając się szeroko. Mellberg westchnął w duchu. Zaraz cały komisariat zacznie plotkować. Z drugiej strony… Wyprostował się. Naprawdę nie ma czego się wstydzić, pokazując się z Rose-Marie.
– Może usiądziecie z nami? – Patrik wskazał dwa wolne krzesła.
Mellberg już miał odmówić, gdy usłyszał, jak Rose-Marie przyjmuje zaproszenie. Zaklął w duchu. Tak się cieszył na to spotkanie we dwoje. Wspólny lunch z Hedströmem i Molinem wykluczał romantyczną intymność, o jakiej marzył. Trudno, trzeba zacisnąć zęby. Zza pleców Rose-Marie rzucił Patrikowi pełne złości spojrzenie i z rezygnacją przysunął jej krzesło. Wyglądało na to, że Hedström i Molin nie wierzą własnym oczom. Co się tak dziwią, chłystki? Pewnie jest im obce samo pojęcie „dżentelmen”.
– Miło mi panią poznać… – powiedział Patrik, patrząc na nią z ciekawością.
Uśmiechnęła się, pokazując zmarszczki. Mellberg nie mógł oderwać od niej wzroku. Ten błysk w oczach, unoszenie kącików ust, gdy się uśmiecha… nie umiałby tego ująć w słowa.
– A gdzie państwo się poznali? – W głosie Molina dźwięczał ton rozbawienia. Mellberg spojrzał na niego i zmarszczył brwi. Tylko niech im nie przyjdzie do głowy stroić sobie z niego żarty. Ani z Rose-Marie.
– Na tańcach. W Munkedal. – Oczy jej się zaświeciły. – I jego, i mnie przyciągnęli ze sobą znajomi. Żadne z nas nie było tym szczególnie zachwycone. Czasem los prowadzi nas bardzo dziwnymi ścieżkami. – Spojrzała z uśmiechem na Mellberga. Poczuł, że czerwieni się z radości. Nie tylko on jest sentymentalny, Rose-Marie również od samego początku czuła, że to coś szczególnego.
Kelnerka podeszła do nich, by przyjąć zamówienie.
– Zamawiajcie, co tylko chcecie. Dziś ja stawiam! – powiedział Mellberg ku własnemu zaskoczeniu. Od razu tego pożałował, ale pełen podziwu wzrok Rose-Marie utwierdził go w przekonaniu, że zrobił dobrze, i przekonał, bodaj pierwszy raz w życiu, ile tak naprawdę warte są pieniądze. Cóż znaczy tych kilka setek wobec podziwu w oczach pięknej kobiety? Hedström i Molin spojrzeli na niego zdumieni. Prychnął gniewnie: – No już, zamawiajcie, zanim się rozmyślę i potrącę wam z pensji.
Patrik, nadal w szoku, wyjąkał:
– Poproszę fileta ze szkarłacicy.
Martin, zupełnie oniemiały, kiwnął tylko głową, że poprosi to samo.
– Ja wezmę pyttipannę[10] – oznajmił Mellberg i spojrzał na Rose-Marie. – A ty, moja piękna? Jakie masz życzenie? – Patrik, który właśnie napił się wody, omal się nie zachłysnął. Mellberg spojrzał na niego z wyrzutem i pomyślał, że jeśli dorosły facet nie umie się zachować, to jest to doprawdy żenujące. Dzisiejsza młodzież bez wątpienia ma poważne braki w wychowaniu.
– Ja z przyjemnością zjem polędwicę wieprzową – powiedziała Rose-Marie. Rozwinęła serwetkę i położyła sobie na kolanach.
– Czy pani mieszka w Munkedal? – uprzejmie spytał Martin, nalewając jej wodę do szklanki.
– Chwilowo mieszkam w Dingle – odparła. Wypiła łyk wody, po czym mówiła dalej. – Dostałam propozycję, z tych nie do odrzucenia, wcześniejszego przejścia na emeryturę i wtedy postanowiłam zamieszkać bliżej rodziny. Zatrzymałam się u siostry do czasu, aż sobie coś znajdę. Długo mieszkałam na wschodnim wybrzeżu, więc chcę się porządnie rozejrzeć, zanim zdecyduję, gdzie osiąść na stałe. Jak już się zainstaluję na dobre, będą mnie musieli wynieść nogami do przodu. – Roześmiała się perliście, a Mellbergowi serce zabiło szybciej. Rose-Marie jakby to usłyszała. Nieśmiało spuszczając wzrok, powiedziała: – Zobaczymy, co z tego będzie. Wiele zależy przecież od tego, z kim los zetknie nas po drodze. – Podniosła wzrok. W pełnej napięcia ciszy spotkał się ze wzrokiem Mellberga. Mellberg nie pamiętał, żeby kiedykolwiek był tak szczęśliwy. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy kelnerka przyniosła jedzenie.
Rose-Marie zwróciła się do Patrika:
– Jak wam idzie śledztwo w sprawie tego strasznego morderstwa? Z tego co mówił Bertil, to zupełnie okropna historia.
Patrik w skupieniu nabrał na widelec kawałek ryby, ziemniaka z sosem i warzyw. Wziął to wszystko do ust i dopiero kiedy przełknął, powiedział:
– Okropna to właściwe określenie. Cyrk w mediach też nie ułatwia nam pracy. – Spojrzał przez okno na pobliski dom ludowy.
– Nie rozumiem, co jest przyjemnego w oglądaniu tej tandety. – Rose-Marie potrząsnęła głową. – Zwłaszcza po takiej tragedii. Ludzie są jak sępy!
– To prawda – ponuro powiedział Martin. – Problem polega na tym, że występujących w telewizji nie postrzega się jako normalnych ludzi. Bo jak inaczej można znajdować przyjemność w czymś takim?
– Czy podejrzewacie kogoś z uczestników programu? – Rose-Marie tajemniczo ściszyła głos.
Patrik zerknął na szefa. Czuł się niezręcznie, rozmawiając o śledztwie z osobą postronną. Ale Mellberg milczał.
– Rozpatrujemy tę sprawę ze wszystkich możliwych punktów widzenia – odpowiedział ostrożnie. – Na razie nie mamy podejrzanego. – Postanowił nie mówić nic więcej.
Przez chwilę jedli w milczeniu. Jedzenie było smaczne. Kłopot mieli ze znalezieniem wspólnego tematu. Nagle w ciszę wdarł się dzwonek komórki. Patrik wymacał telefon w kieszeni i szybko wyszedł, żeby nie przeszkadzać innym gościom. Wrócił po kilku minutach i nie siadając, powiedział do Mellberga:
– Dzwonił Pedersen. Zakończył sekcję. Być może będziemy mieli więcej tropów. – Patrzył na niego z powagą.
Hanna rozkoszowała się panującą w domu ciszą. Korzystając z przerwy obiadowej, wpadła coś zjeść. Dojazd samochodem zabierał jej zaledwie kilka minut. W komisariacie od kilku dni panowała gorąca atmosfera. W domu mogła odpocząć od dzwoniących bez przerwy telefonów. Tu jedynym dźwiękiem z zewnątrz był dochodzący z pewnej odległości szum samochodów.
Usiadła przy stole i zaczęła dmuchać na odgrzane w mikrofalówce jedzenie – resztki strogonowa z wczorajszej kolacji. Smakował jeszcze lepiej.
Dobrze się czuła sama w domu. Kochała Larsa ponad wszystko, ale jego obecności zawsze towarzyszyło napięcie, coś niewypowiedzianego. Życie w tym napięciu stawało się dla Hanny coraz bardziej uciążliwe.
Problem polegał na tym, że nie umieli sobie poradzić z przeszłością. Ciążyła im jak wilgotny koc. Od czasu do czasu przekonywała Larsa, że powinni go zrzucić, wpuścić trochę powietrza i światła. Ale on nie umiał żyć inaczej jak tylko w ciemnościach pod tym wilgotnym kocem, ciężkim, ale znajomym.
Czasem w Hannie odzywała się tęsknota za czymś innym, czymś spoza zaklętego kręgu zła, w którym się znaleźli. W ostatnich latach coraz częściej czuła, że dziecko mogłoby im pomóc odciąć się od przeszłości, że przyniosłoby im ulgę, rozświetliło ciemność i ułatwiło oddychanie. Lars odmówił kategorycznie. W ogóle nie chciał o tym rozmawiać. Powiedział, że ma swoją pracę, ona ma swoją, i to wystarczy. Ale Hanna wiedziała, że nie wystarczy. Zawsze chodziło o coś więcej. To się nigdy nie skończy. Dzięki dziecku wszystkie inne sprawy zostałyby zawieszone, zamknięte. Odłożyła widelec na talerz. Odechciało jej się jeść.
– Co się dzieje? – Simon patrzył z troską na siedzącego naprzeciwko Mehmeta. Ciężko pracowali i pozwolili sobie na małą przerwę w pokoiku socjalnym. Oznaczało to, że wysunięty odcinek, czyli sklep, przypadł Uffemu. Simon raz po raz rzucał w jego stronę niespokojne spojrzenia.
– W ciągu pięciu minut nic nie zdąży zmajstrować. W każdym razie mam taką nadzieję – powiedział ze śmiechem Mehmet.
Simon odprężył się i również się zaśmiał.
– Niestety straciłem wszelkie złudzenia co do moich dodatkowych pracowników – powiedział. – Musiał mi się trafić pusty los, gdy uczestnikom programu przydzielano miejsca pracy. – Wypił łyk kawy.
– I tak, i nie – odparł Mehmet i również wypił łyk. – Trafiłeś też główną wygraną – zauważył z uśmiechem. – To znaczy mnie! W sumie, jeśli nas do siebie dodasz, masz jednego przeciętnego pracownika.
– Masz rację – powiedział Simon ze śmiechem. – Dostałem też ciebie! – Spoważniał i rzucił Mehmetowi wymowne spojrzenie, na które tamten wolał nie odpowiadać. Było w nim tyle pytań i niewypowiedzianych słów, że nie miał siły się z nim zmierzyć. Może nigdy nie będzie miał.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Co się z tobą dzieje? – Simon nie dawał za wygraną.
Mehmet poczuł, że dłonie drżą mu nerwowo. Wziął się w garść.
– Jest okej. Mało ją znałem. Chodzi raczej o to, że zrobił się taki cholerny szum. Ale stacja się cieszy, bo oglądalność jest rekordowa.
– A ja mam tak dość oglądania was na co dzień, że nie widziałem jeszcze ani jednego odcinka. – Simon już nie przyglądał mu się tak uważnie i Mehmet mógł się odprężyć. Ugryzł spory kęs świeżo upieczonej drożdżówki. Rozkoszował się smakiem i zapachem cynamonu.
– Jak było na przesłuchaniu na policji? – Simon również sięgnął po drożdżówkę. Odgryzł od razu jedną trzecią.
– Nieźle.
Kłamał. Nie miał ochoty o tym mówić. Nie chciał też przyznać, że czuł się upokorzony, kiedy tak siedział w pokoju przesłuchań i spadał na niego grad pytań. Miał wrażenie, że żadna z jego odpowiedzi nie była zadowalająca. – Byli w porządku. Nie wydaje mi się, żeby na serio podejrzewali kogoś z nas. – Unikał wzroku Simona. Coś mu się zaczęło przypominać, jakieś obrazy. Odsunął je od siebie, nie chciał ich przyjąć do wiadomości.
– A ten psycholog, z którym rozmawiacie, jest dobry? – Simon nachylił się i odgryzł kolejny wielki kęs drożdżówki.
– Lars jest w porządku. Dobrze się z nim gada.
– A co na to wszystko Uffe? – Simon kiwnął głową w kierunku sklepu. W drzwiach przemknął Uffe. Wymachiwał bagietką jak gitarą.
Mehmet nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
– A jak myślisz? Uffe… to Uffe. Mogło być gorzej. Nawet on nie ma odwagi chlapać za bardzo przy Larsie. W porządku jest.
Zobaczył, że do sklepu wchodzi starsza pani. Aż się cofnęła na widok dzikich pląsów Uffego.
– Trzeba ratować klientów.
Simon odwrócił głowę i zerwał się z miejsca.
– Absolutnie. Inaczej pani Hjertén dostanie zawału.
Wchodząc do sklepu, Simon musnął dłoń Mehmeta.
Mehmet cofnął ją jak oparzony.
– Erika, po południu muszę skoczyć do Göteborga. Wrócę później. Pewnie koło ósmej.
Gdy odpowiadała, w tle usłyszał gaworzenie Mai i nagle zatęsknił za domem. Dałby nie wiem co, żeby móc rzucić to wszystko w diabły, jechać do domu, położyć się na podłodze i bawić z córeczką. W ostatnich miesiącach zbliżył się też z Emmą i Adrianem. Z nimi również chciałby spędzać więcej czasu. Poza tym czuł się winny, że cały ciężar przygotowań do wesela spadł na Erikę. Ale zważywszy na okoliczności, nie miał wyboru. Bardzo intensywnie pracowali nad śledztwem i nie mógł sobie pozwolić na zwolnienie tempa.
Całe szczęście, że Erika jest taka wyrozumiała, pomyślał, wsiadając do samochodu. Zastanawiał się, czy nie poprosić Martina, żeby mu towarzyszył, ale przecież nie muszą jechać we dwóch na spotkanie z Pedersenem. Zresztą Martin zasłużył na to, żeby choć raz wrócić trochę wcześniej do Pii. On również ostatnio ciężko pracował. Patrik wrzucił bieg i już miał ruszać, gdy znów zadzwoniła komórka.
– Hedström, słucham – powiedział z rozdrażnieniem, spodziewając się kolejnego wścibskiego dziennikarza. Gdy usłyszał, kto mówi, natychmiast pożałował opryskliwego tonu. – Dzień dobry, Kerstin. – Wyłączył silnik. Tlące się w nim od tygodnia wyrzuty sumienia wybuchły z całą siłą. Zaniedbał dochodzenie w sprawie śmierci Marit, zajął się śledztwem w sprawie morderstwa Lillemor. Nie była to świadoma decyzja, tak się złożyło ze względu na presję mediów po śmierci dziewczyny. Skrzywił się i słuchał, co Kerstin ma mu do powiedzenia. W końcu zaczął mówić: – Niestety niewiele nam się udało ustalić… Rzeczywiście, ostatnio było tego trochę… Nie, oczywiście, że nie tracimy z pola widzenia sprawy Marit. – Znów się skrzywił, zły na siebie, że kłamie. Pozostało tylko jedno: spróbować nadrobić stracony czas. Rozłączył się i przez chwilę siedział nieruchomo. Zastanawiał się. Potem wybrał numer. Połączył się i kolejne pięć minut rozmawiał z człowiekiem kompletnie zaskoczonym tym, co usłyszał. Potem z nieco lżejszym sumieniem ruszył w stronę Göteborga.
Dwie godziny później zajechał przed Zakład Medycyny Sądowej. Szybko dotarł do pokoju Pedersena i delikatnie zapukał do drzwi. Zazwyczaj komunikowali się ze sobą telefonicznie i faksem, ale tym razem Pedersen nalegał na osobiste spotkanie. Chciał omówić protokół z sekcji. Patrik domyślał się, że chodzi mu o to, żeby w związku z ogromnym zainteresowaniem mediów nie zostawić niczego przypadkowi.
– Cześć, kopę lat – powiedział Pedersen, wstając. Wyciągnął rękę na powitanie.
– Zgadza się. Dawno się nie widzieliśmy, choć gadamy ze sobą dość często. Niestety, że tak powiem… – Patrik usiadł na krześle dla gości po drugiej stronie ogromnego biurka Pedersena.
– Cóż, nie mam zbyt wesołych wieści.
– Zapewne. Za to ważne – odparł Patrik.
Pedersen uśmiechnął się. Był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną o łagodnym usposobieniu, jaskrawo kontrastującym z brutalnością, z jaką się stykał, wykonując swój zawód. Patrząc na jego zsunięte na koniec nosa okulary i siwiejące włosy, zawsze, choć w różnym stopniu potargane, można by wysnuć wniosek, że jest człowiekiem roztargnionym i niedbałym. Nic bardziej mylnego. Papiery leżące na jego biurku były porządnie posortowane, a zawartość teczek i segregatorów na półkach dokładnie opisana na naklejkach. Dbał o szczegóły. Sięgnął po plik papierów. Najpierw je przejrzał, a potem podniósł wzrok na Patrika.
– Dziewczyna bez wątpienia została uduszona. Widać pęknięcia kości gnykowej i w górnym rogu chrząstki tarczowatej. Brak bruzd po sznurze, widać za to zasinienia po obu stronach szyi, świadczące o duszeniu rękami. – Pokazał Patrikowi duże zdjęcie.
– Więc mówisz, że ktoś ją udusił rękoma.
– Tak – odrzekł sucho Pedersen. Zawsze bardzo współczuł ofiarom, które trafiały na jego stół, ale rzadko to okazywał. – Na uduszenie wskazują też punktowe wybroczyny w spojówkach i wokół oczu.
– Dużo siły potrzeba, żeby udusić człowieka w ten sposób? – Patrik nie mógł oderwać wzroku od bladej, nieco sinej Lillemor.
– Więcej, niż się na ogół myśli. Potrzeba trochę czasu i silnego nacisku na szyję, żeby kogoś udusić. Ale w tym przypadku – rozkaszlał się i na chwilę odwrócił – w tym przypadku sprawca trochę sobie ułatwił sprawę.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Patrik z ciekawością pochylił się naprzód.
Pedersen przebiegał wzrokiem kartki. Wreszcie znalazł to, czego szukał.
– O, tu. Znaleźliśmy w jej organizmie resztki środka nasennego. Przypuszczalnie najpierw została uśpiona, potem uduszona.
– O cholera – powiedział Patrik, znów zerkając na zdjęcie Lillemor. – Udało się wam ustalić, w jaki sposób przyjęła środek nasenny? Domieszali jej do czegoś?
Pedersen potrząsnął głową.
– Treść żołądkowa przypominała diabelski koktajl. Nie wiem, co piła, ale zapach alkoholu był wyraźny. Z całą pewnością w chwili śmierci była pijana.
– Zgadza się. Z tego co słyszeliśmy, mocno imprezowała tamtego wieczoru. Myślisz, że środek nasenny mógł się znajdować w drinku?
Pedersen rozłożył ręce.
– Nie da się tego stwierdzić na sto procent, ale możliwe.
– Okej, czyli została uśpiona, a potem uduszona. Tyle wiemy. Masz coś jeszcze?
Pedersen ponownie przejrzał papiery.
– Tak. Znaleźliśmy jeszcze inne uszkodzenia, jakby po kilku uderzeniach. Miała też wylew na policzku, podskórny i śródmięśniowy, jak po silnym uderzeniu w twarz.
– Co zgadza się z tym, co wiemy o tamtym wieczorze – ponuro potwierdził Patrik.
– Miała również kilka głębokich ran ciętych na przegubach. Musiały mocno krwawić.
– Ran ciętych – powtórzył Patrik. Nie zauważył ich, gdy oglądał zwłoki w śmieciarce. Z drugiej strony nie mógł się przemóc, żeby się przyjrzeć dokładnie. Jedno spojrzenie i szybko się odwrócił. To bez wątpienia ciekawe informacje.
– Co możesz powiedzieć o tych ranach?
– Niewiele. – Pedersen zmierzwił włosy. Patrik miał wrażenie, jakby patrzył na własne odbicie w lustrze, zwłaszcza ostatnio. – Ale zadano je w taki sposób, że nie sądzę, żeby mogła to zrobić sama. Z drugiej strony… tak się tną młode dziewczyny.
Patrikowi stanęła przed oczami Jonna w pokoju przesłuchań, zwłaszcza jej poszarpane przedramiona z ranami ciętymi od przegubów po łokcie. W głowie zakiełkowała mu pewna myśl, ale odsunął ją na później.
– A godzina śmierci? – pytał dalej. – Da się stwierdzić, kiedy mniej więcej umarła?
– To, czym się zajmuję, nie jest, jak wiadomo, nauką ścisłą, ale sądząc po temperaturze zwłok, umarła w nocy. Zgaduję, że około trzeciej, czwartej nad ranem.
– Tak – powiedział w zamyśleniu Patrik. Nie zawracał sobie głowy robieniem notatek. Dostanie kopię protokołu z sekcji.
– Coś jeszcze? – sam słyszał nadzieję w swoim głosie. Od tygodnia błądzili po omacku, nie mieli żadnych konkretów. Czekał na cokolwiek, co mogłoby popchnąć śledztwo naprzód.
– Tak, w ręce miała kilka włosów. Bardzo to ciekawe. Domyślam się, że sprawca rozebrał ją, żeby usunąć ewentualne ślady, ale nie zauważył, że coś chwyciła, prawdopodobnie w chwili śmierci.
– Czyli nie mogły pochodzić ze śmietnika?
– Nie mogły. Trzymała je w zaciśniętej pięści.
– No i? – Patrik się niecierpliwił. Poczuł, że robi mu się gorąco. Widząc minę Pedersena, domyślił się, że nareszcie dowie się czegoś naprawdę istotnego. – Co to za włosy?
– Wyraziłem się niezbyt precyzyjnie. To sierść, a dokładniej sierść szorstkowłosego charta hiszpańskiego. Według Państwowego Laboratorium Kryminalistycznego. – Położył przed Patrikiem papier z wynikami, litościwie zasłaniając zdjęcie Lillemor.
– Czy można je przypisać konkretnemu psu?
– I tak, i nie – odparł Pedersen, z ubolewaniem potrząsając głową. – Psie DNA jest tak samo specyficzne i identyfikowalne jak ludzkie. I podobnie jak u człowieka, żeby wyodrębnić DNA, trzeba mieć mieszek włosowy. Kiedy pies linieje, włos najczęściej traci mieszek. Z tymi też tak było. Z drugiej strony macie szczęście, bo chart hiszpański jest rasą bardzo rzadką. W całej Szwecji jest tylko około dwustu osobników.
Patrik patrzył na Pedersena z niekłamanym podziwem.
– Skąd ty wiesz takie rzeczy? Ile dziedzin obejmuje wasze szkolenie?
Pedersen zaśmiał się.
– W czasach seriali o CSI nasz zawód zyskał wielki szacunek. Ludzie myślą, że wiemy wszystko o wszystkim! Niestety muszę cię rozczarować. Tak się składa, że mój teść jest jednym z dwustu właścicieli chartów hiszpańskich w Szwecji i za każdym razem, gdy się spotykamy, ciągle mi opowiada o tym cholernym psie.
– Znam to z doświadczenia. Chodzi nie o rodzinę mojej obecnej partnerki, bo jej rodzice niestety zginęli parę lat temu w wypadku samochodowym, lecz o ojca mojej byłej żony. Bez przerwy opowiadał o samochodach.
– Tak to bywa z teściami. Zresztą z nami pewnie też tak będzie. – Pedersen zaśmiał się, a potem spoważniał.
– Gdybyś miał jakieś pytania w sprawie tej sierści, zwracaj się bezpośrednio do Państwowego Laboratorium Kryminalistycznego. Nie wiem nic ponad to, co jest w tych papierach. Zresztą dostaniesz kopię.
– Doskonale – odparł Patrik. – Mam jeszcze jedno jedyne pytanie. Mówisz, że nic nie wskazuje na to, żeby śmierć Lillemor miała związek z przestępstwem seksualnym? Żadnych śladów gwałtu czy czegoś podobnego?
Pedersen potrząsnął głową.
– Żadnych, co nie wyklucza tła seksualnego. Ale nie ma nic, co by na to wskazywało.
– W takim razie dziękuję ci – powiedział Patrik, wstając.
– A jak się posuwa pierwsza sprawa? – spytał nagle Pedersen, a Patrik opadł z powrotem na krzesło. Na twarzy miał wypisane poczucie winy.
– Niestety zeszła na dalszy plan – odpowiedział ponuro. – Straszne zamieszanie się zrobiło. Telewizja, gazety, zwierzchnicy, którzy bez przerwy dzwonią i pytają, czy już coś ustaliliśmy, więc… jakoś się nie składało. Ale koniec z tym. Ruszamy z kopyta.
– Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Policja powinna złapać sprawcę jak najprędzej, kimkolwiek jest. Trzeba być kompletnie wypranym z uczuć, żeby zabić człowieka w taki sposób.
– Tak, wiem – odparł Patrik obojętnym tonem. Przypomniał mu się telefon Kerstin sprzed paru godzin. Jej martwy, pozbawiony nadziei głos. Nie mógł sobie wybaczyć, że zaniedbał śledztwo w sprawie śmierci Marit. – Ale, jak powiedziałem, to się zmieni. Liczę na to, że jeszcze dziś uzyskam odpowiedź na kilka pytań. – Wstał, wziął od Pedersena plik papierów i podał mu rękę na pożegnanie.
Wsiadł do samochodu i ruszył tam, gdzie miał nadzieję uzyskać więcej odpowiedzi albo przynajmniej usłyszeć kolejne pytania.
– Dowiedziałeś się od Pedersena czegoś pożytecznego?
Martin słuchał i notował. Patrik pokrótce referował, co usłyszał.
– Ciekawa historia z tą sierścią. Konkretny trop, za którym można iść. – Chwilę słuchał. – Rany cięte? Oczywiście, domyślam się, kogo masz na myśli. Ponowne przesłuchanie? Dobrze, nie ma problemu. Zabiorę Hannę, razem ją zatrzymamy.
Martin pożegnał się szybko i siedział jeszcze chwilę. Potem wstał i poszedł poszukać Hanny.
Pół godziny później Jonna siedziała przed nimi w pokoju przesłuchań. Nie musieli szukać daleko: była w pracy, w Hedemyrs, na ukos od dworca.
– Już raz cię przesłuchiwaliśmy w związku z tym, co się stało w piątkowy wieczór. Chciałabyś coś dodać? – Martin widział kątem oka, że Hanna wbija wzrok w Jonnę. Umiała przybrać tak surowy wyraz twarzy, że Martin sam był gotów się przyznać do wszelkich grzechów. Miał nadzieję, że na siedzącą naprzeciw dziewczynę podziała to tak samo. Ale Jonna wpatrywała się w stół. W odpowiedzi tylko coś wymamrotała.
– Co? Mów wyraźniej, bo nie słychać! – powiedziała surowo Hanna. Tego tonu nie dało się zlekceważyć. Jonna podniosła wzrok i cicho, ale wyraźnie odparła: – Przecież wszystko już powiedziałam.
– Nie wydaje mi się. – Głos Hanny przeciął powietrze niczym żyletka, którymi Jonna cięła sobie przedramiona. – Myślę, że nie powiedziałaś nawet części tego, co wiesz!
– Nie rozumiem, o czym pani mówi. – Jonna nerwowo, uporczywie obciągała rękawy.
Martin wzdrygnął się na widok blizn, które mignęły mu przez chwilę. Zupełnie nie rozumiał, jak można się tak kaleczyć z własnej nieprzymuszonej woli.
– Nie kłam! – Hanna podniosła głos. Martin prawie podskoczył. Ale jest twarda! Hanna mówiła dalej, podstępnie ściszając głos: – Wiemy, że kłamiesz, i mamy na to dowody. Daj sobie szansę i opowiedz dokładnie, co się stało.
Po twarzy Jonny przemknął cień niepewności. Bez przerwy skubała swój wielki sweter. Po chwili odpowiedziała:
– Nie mam pojęcia, o czym mówicie.
Hanna uderzyła ręką w stół.
– Przestań pieprzyć! Wiemy, że ją pocięłaś.
Jonna niespokojnie spojrzała Martina. Odezwał się znacznie spokojniejszym tonem:
– Jonno, jeśli wiesz coś więcej, powiedz nam o tym, bo prędzej czy później prawda i tak wyjdzie na jaw. Będzie lepiej dla ciebie, jeśli sama nam powiesz.
– Ale ja… – Z niepokojem spojrzała na Martina, a potem nagle dała za wygraną. – Tak, pocięłam ją żyletką – przyznała cicho. – Gdy się kłóciłyśmy, zanim uciekła.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spokojnie spytał Martin, nakłaniając ją wzrokiem, by mówiła dalej.
– Właściwie… sama nie wiem. Byłam wściekła. Obgadywała mnie, że się tnę, i tak dalej. Chciałam tylko, żeby zobaczyła, jak to jest.
Wędrowała wzrokiem od Martina do Hanny i z powrotem.
– Sama nie rozumiem dlaczego… nigdy się aż tak nie wściekam, ale trochę wypiłam i… – Umilkła. Wpatrywała się w blat stołu.
Cała jej postawa wyrażała żal, widać było, że jest załamana. Martin miał ochotę ją objąć. Ledwo się powstrzymał. Musiał sobie powiedzieć, że ją przesłuchuje w związku z morderstwem, a obejmowanie osoby podejrzanej byłoby jednak fałszywym gestem. Zerknął na Hannę. Wyglądała na nieporuszoną, nie współczuła Jonnie.
– Co było potem? – spytała twardo.
Patrząc w stół, Jonna odparła:
– To było wtedy, kiedy wyście przyszli. Pan rozmawiał z innymi, a pani z Barbie. – Podniosła wzrok i spojrzała na Hannę.
Martin zwrócił się do koleżanki.
– Widziałaś, żeby krwawiła?
Hanna zastanowiła się. Po chwili potrząsnęła głową.
– Nie, przyznaję, umknęło mi to. Ciemno było. Poza tym objęła się rękami tak, że nic nie było widać. A potem uciekła.
– Czy jest jeszcze coś, o czym nam nie powiedziałaś? – spytał spokojnie Martin.
Jonna odpowiedziała pełnym wdzięczności psim spojrzeniem.
– Nie, słowo daję. – Gwałtownie potrząsnęła głową. Długie włosy opadły jej na twarz. Odgarnęła je, odsłaniając przy tym przedramiona z całą mapą cięć. Martina zamurowało. Ile bólu musiała sobie zadać! Sam ledwie umiał się zmusić, żeby zerwać plaster, a ciąć własne ciało – nie dałby rady.
Spojrzał pytająco na Hannę. W odpowiedzi lekko potrząsnęła głową. Martin zebrał papiery.
– Jonno, prawdopodobnie jeszcze będziemy chcieli z tobą porozmawiać – powiedział. – Chyba nie muszę dodawać, że ukrywanie czegokolwiek, kiedy chodzi o śledztwo w sprawie morderstwa, wygląda bardzo niedobrze. Liczę, że jeśli sobie coś przypomnisz albo usłyszysz, sama do nas przyjdziesz.
Powoli kiwnęła głową.
– Mogę już iść?
– Możesz – odparł Martin. – Odprowadzę cię.
Wychodząc z pokoju przesłuchań, odwrócił się, by spojrzeć na Hannę. Siedziała przy stole i z zaciętym wyrazem twarzy przewijała nagranie.
Musiał się trochę pokręcić, zanim trafił na miejsce. Wprawdzie opisano mu, jak dojechać do komendy policji w Borås, ale gdy już wjechał do miasta, nic się nie zgadzało. Dzięki pomocy miejscowych w końcu trafił i zaparkował. Nie musiał długo czekać w recepcji. Już po kilku minutach przyszedł po niego komisarz Jan Gradenius. Zaprowadził do swego pokoju. Patrik usiadł na fotelu dla gości i z wdzięcznością przyjął filiżankę kawy. Komisarz przyglądał mu się ciekawie zza biurka.
– A więc tak – powiedział Patrik i wypił łyk bardzo dobrej kawy. – Zwaliła nam się na kark dziwna sprawa.
– I nie chodzi o to morderstwo dziewczyny z reality show?
– Nie – Patrik potrząsnął głową. – Tydzień wcześniej dostaliśmy wezwanie do wypadku samochodowego. Kobieta zjechała z drogi na strome pobocze i uderzyła w drzewo. Początkowo wydawało się, że to zwykły wypadek ze skutkiem śmiertelnym, zwłaszcza że wyglądało na to, że była pod wpływem alkoholu.
– Ale tak nie było? – Komisarz Gradenius z zaciekawieniem pochylił się do przodu. Był to mężczyzna pod sześćdziesiątkę, wysoki i bardzo sprawny, o bujnej, siwej, dawniej zapewne jasnej czuprynie. Patrikowi trudno było nie odczuwać zazdrości, kiedy porównywał swój coraz bardziej sterczący bęben z płaskim brzuchem Gradeniusa. Pomyślał, że jeśli tak dalej pójdzie, w tym wieku będzie przypominał raczej Mellberga niż Gradeniusa. Westchnął w duchu i wypił jeszcze łyk kawy. Dopiero potem odpowiedział na pytanie:
– Nie. Pierwszym sygnałem, że coś się nie zgadza, były zgodne świadectwa osób, które ją znały, że nie brała do ust alkoholu. – Zauważył, że Gradenius z jakiegoś powodu uniósł ze zdziwieniem brwi, ale mówił dalej. Przyjdzie czas, że komisarz będzie mógł powiedzieć swoje.
– To był sygnał ostrzegawczy. Potem sekcja zwłok wskazała na bardzo dziwne okoliczności i… w końcu doszliśmy do wniosku, że ofiara została pozbawiona życia. – Patrik zdawał sobie sprawę, że mówiąc o tragedii, używa policyjnego żargonu, suchego i bezosobowego, ale znanego im obu, ze wszystkimi odcieniami.
– A co wykazała sekcja? – Gradenius nie odrywał wzroku od Patrika, choć chyba znał odpowiedź.
– Że ofiara miała we krwi 6,1 promila alkoholu, a znaczna część tego alkoholu znajdowała się w płucach. Oprócz tego miała skaleczenia i zasinienia wokół ust i w przełyku oraz ślady po przylepcu przy ustach. Na przegubach i kostkach odgniecenia świadczące o tym, że ją związano.
– Wszystko, co pan mówi, brzmi bardzo znajomo – powiedział Gradenius, sięgając po leżącą na biurku teczkę. – Ale jak pan trafił do nas? To znaczy do mnie?
Patrik roześmiał się.
– Jak twierdzi mój kolega, dzięki przesadnej pedanterii w prowadzeniu dokumentacji. Parę lat temu byliśmy – pan i ja – na konferencji w Halmstad. W grupach roboczych omawialiśmy sprawy, które wzbudziły wątpliwości śledczych, ale nie zostały rozstrzygnięte. Pan wtedy przedstawił przypadek, który przypomniał mi ten nasz. Zresztą wciąż mam notatki, więc mogłem do nich zajrzeć, zanim do pana zadzwoniłem.
– Ma pan dobrą pamięć. Na szczęście – dla pana i dla nas. Ta sprawa męczy mnie od dłuższego czasu, ale śledztwo utknęło na dobre. Chętnie panu udostępnię nasze informacje. Może w zamian podzieli się pan swoimi?
Patrik kiwnął głową i wziął papiery.
– Mogę je zabrać?
– Oczywiście, to kopie – odparł Gradenius. – Chciałby pan przejrzeć te materiały razem ze mną?
– Wolałbym najpierw sam. Potem chciałbym zadzwonić, na pewno będę miał mnóstwo pytań. Dopilnuję, żeby dostał pan kopie naszych materiałów. Może nawet jutro.
– Bardzo dobrze – powiedział Gradenius, wstając. – Ulżyłoby mi, gdybym mógł ostatecznie zamknąć tę sprawę. Matka ofiary była zupełnie zdruzgotana, zresztą nadal jest. Czasem do mnie dzwoni. Byłbym rad, gdybym w końcu mógł jej coś powiedzieć.
– Zrobimy, co się da – odrzekł Patrik i uścisnął Gradeniusowi dłoń. Potem z teczką pod pachą ruszył do wyjścia. Nie mógł się doczekać chwili, gdy wróci do domu i przeczyta jej zawartość. Czuł, że to będzie przełom. Musi tak być.
Lars rzucił się na kanapę, nogi oparł na stoliku. Ostatnio czuł się bardzo zmęczony, wręcz obezwładniony zmęczeniem. Za nic nie chciało ustąpić. Również bóle głowy nachodziły go coraz częściej. Zupełnie jakby się wzajemnie żywiły, zmęczenie i ból głowy, tworząc spiralę, która ściągała go coraz niżej. Ostrożnie zaczął masować skronie, ból nieco zelżał. Poczuł chłodny dotyk palców Hanny. Opuścił ręce na kolana, głowę położył na oparciu kanapy i przymknął oczy. Palce Hanny masowały i uciskały. Wiedziała, jak to robić, ostatnio często to przerabiali.
– Jak się czujesz? – spytała miękko, przesuwając palcami tam i z powrotem.
– Dobrze – odparł, czując, że udziela mu się i drażni go niepokój brzmiący w jej głosie. Nie chciał, żeby się niepokoiła. Nie znosił tego.
– Źle wyglądasz – powiedziała, przesuwając dłonią po jego czole. Pieszczota sama w sobie rozkoszna, ale niewypowiedziane pytania sprawiały, że nie umiał się odprężyć. Z rozdrażnieniem odepchnął jej ręce i wstał.
– Dobrze się czuję, już mówiłem. Jestem tylko zmęczony. To pewnie wiosna.
– Wiosna… – Hanna zaśmiała się gorzko i zarazem ironicznie. – Na wiosnę będziesz teraz zwalać? – dodała, pozostając tam, gdzie stała, za kanapą.
– A na co mam zwalać? Może na to, że ostatnio zasuwam w pracy jak idiota? Z jednej strony książka, z drugiej robię wszystko, żeby te głupki z domu ludowego były w formie.
– Ładnie się wyrażasz o swoich klientach, czy też pacjentach! Im też mówisz, że uważasz ich za głupków? To musi ułatwiać terapię.
Celowo mówiła ostrym tonem, żeby poczuł, jak to boli. Lars nie mógł zrozumieć, dlaczego mu to robi. Dlaczego nie da mu spokoju? Sięgnął po pilota i znów usiadł na kanapie, tyłem do niej. Przez chwilę skakał po kanałach, w końcu zatrzymał się na „Va Banque”, żeby się zmierzyć z uczestnikami teleturnieju. Znał odpowiedź na każde pytanie.
– A musisz tak ciężko pracować? I jeszcze tamto – dodała i niewypowiedziane zawisło między nimi.
– Nic nie muszę – odpowiedział, marząc w duchu, żeby się już nie odzywała. Czasem się zastanawiał, czy Hanna go w ogóle rozumie. Czy rozumie, ile dla niej robi. Odwrócił się i spojrzał na nią.
– Robię, co muszę. Jak zawsze. Dobrze o tym wiesz.
Na chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały. Potem Hanna się odwróciła i wyszła. Patrzył za nią. Po chwili usłyszał trzaśnięcie drzwi.
W telewizorze padła kolejna odpowiedź.
– Co to jest Stary człowiek i morze? – powiedział głośno Lars. Co za łatwizna.
– Jak wam się podoba nasz program? – Uffe otworzył piwo i dał dziewczynom po jednym. Wzięły, chichocząc.
– Świetny – odparła blondynka.
– Super – odparła brunetka.
Calle czuł, że dziś wieczór nie ma na coś takiego najmniejszej ochoty. Uffe przyprowadził dwie spośród dziewczyn kręcących się wokół domu ludowego i zaczął roztaczać swoje uroki. Na tyle, na ile było to możliwe, bo urok nie był jego mocną stroną.
– Kogo uważacie za najprzystojniejszego, co? – Objął ramieniem blondynkę i przysunął się do niej. – Mnie, prawda? – Szturchnął ją w bok palcem i zaśmiał się. W odpowiedzi usłyszał pełen zachwytu chichot. Zachęcony ciągnął: – Nie mam konkurencji, bo jestem tu jedynym prawdziwym facetem. – Wypił łyk piwa z butelki i wskazał nią na Callego.
– Weźcie choćby tego gościa. Typowy egzemplarz faceta szlajającego się w okolicach Stureplanu, ulizany, wyżelowany. Nie nadaje się dla takich świetnych lasek jak wy. Umie tylko sięgać do kieszeni po kartę tatusia. – Dziewczyny znów zachichotały, a Uffe ciągnął: – Z drugiej strony Mehmet. – Pokazał palcem na Mehmeta, który leżał na łóżku, czytając książkę. – Temu cholernie daleko do szlajania się. Prawdziwy, najprawdziwszy cudzoziemski robol, który umie tylko jedno: przykładać się do pracy. Ale nie da się zaprzeczyć, że najlepszy jest szwedzki mięśniak.
Napiął mięśnie ramion, a potem spróbował wsunąć blondynce rękę pod bluzkę. W porę się zorientowała, rzuciła spłoszone spojrzenie na kamerę i dyskretnie odepchnęła jego rękę. Uffe był rozczarowany, ale szybko się otrząsnął. Pomyślał, że dziewczyny muszą się najpierw przyzwyczaić do obecności kamer, potem pójdzie jak z płatka. Po to wziął udział w programie, żeby popodskakiwać pod kołdrą przed kamerami. Kurde, przecież po czymś takim człowiek staje się żywą legendą. Na wyspie już był blisko, udałoby się, gdyby durna lala z Jokkmokk była trochę bardziej pijana. Do tej pory nie mógł tego przeboleć i liczył, że teraz sobie odbije.
– Kurde, Uffe, uspokój się. – Calle był coraz bardziej zły.
– Bo co? – Uffe spróbował jeszcze raz. Tym razem dotarł trochę dalej. – Nie po to tu jesteśmy, żeby było spokojnie. A ja myślałem, że z ciebie będzie największy imprezowicz! Wymiękasz. A może nie potrafisz imprezować gdzie indziej, tylko na Stureplanie? – pytał złośliwie.
Calle spojrzał na Mehmeta. Szukał wsparcia, ale tamten był całkowicie pogrążony w książce, w jakimś fantasy. Calle poczuł, że ma dość tego gównianego programu. Sam nie wiedział, po co się zgłosił. Co innego „Robinson”, ale to? Siedzieć w zamknięciu z tymi idiotami? Ostentacyjnie założył słuchawki, położył się i włączył iPoda. Muzyka litościwie zagłuszyła gadaninę Uffego. Calle mógł swobodnie poszybować myślami.
Nieubłaganie prowadziły go w przeszłość. Najpierw najdawniejsze wspomnienia. Obrazy z dzieciństwa, nieco niewyraźne, poszarpane, jak na filmie kręconym amatorską ósemką. Biegnie w szeroko otwarte ramiona matki. Dawały mu poczucie absolutnego bezpieczeństwa. Zapach jej włosów zmieszany z wonią trawy i lata. Widział, jak tata się śmieje. Patrzy na nich z miłością, ale ciągle gdzieś wychodzi, gdzieś się spieszy. Nigdy nie ma czasu przystanąć, przyłączyć się do ich uścisku. Powąchać włosów mamy, pachnących szamponem Timotei. Wciąż pamiętał ten zapach.
Szybko przewinął film do przodu i zatrzymał. Obraz od razu stał się wyraźny. Pełna ostrość. Otworzył drzwi do jej sypialni i najpierw zobaczył jej stopy. Miał wtedy trzynaście lat. Minęło sporo czasu, odkąd biegł w jej objęcia. Wiele zdążyło się wydarzyć. I zmienić.
Pamiętał, że ją zawołał. Był nawet zły, że nie odpowiada. Gdy otworzył drzwi i uderzyła go panująca za nimi głucha cisza, tknęło go dojmujące przeczucie, że coś jest nie tak. Wszedł powoli. Leżała na wznak, wyglądała, jakby spała. Włosy, dawniej długie, teraz miała krótko obcięte. Znużenie i gorycz wyżłobiły bruzdę na jej twarzy. Przez chwilę myślał, że śpi. Głęboko. I wtedy na podłodze obok łóżka zobaczył puste pudełko po tabletkach. Wypadło jej z ręki, gdy tabletki zaczęły działać i mogła wreszcie uciec od rzeczywistości, z którą przestała sobie radzić.
Od tamtego dnia żyli z ojcem obok siebie, w milczącej wrogości. Żaden nigdy nie powiedział o tym ani słowa. Ani o tym, że tydzień po pogrzebie matki wprowadziła się nowa kobieta ojca. Nie zmierzyli się z prawdą o bezwzględnych, brutalnych słowach, które pchnęły matkę do ostatecznego kroku, nie powiedział, że matka została odrzucona, odprawiona z przerażającą łatwością. Jak znoszona kapota, którą się zastępuje nowym paltem.
Zamiast słów przemówiły pieniądze. Z biegiem lat urosły do wielkich sum i w związku z niekończącymi się wyrzutami sumienia ojca nadal rosły. Calle przyjmował je w milczeniu. Często sam żądał, chociaż nie odwoływał się do przeszłości, nawet do dnia, gdy cisza odbiła się echem, gdy jego wołanie pozostało bez odpowiedzi.
Przewinął film z powrotem. Przewijał coraz szybciej, dopóki nie zobaczył poprzedniego, niewyraźnego i poszarpanego obrazu. Wspomnienia, w którym biegł w szeroko otwarte ramiona matki.
– Na dziewiątą zwołuję zebranie. Mogłabyś się upewnić, że wszyscy przyjdą? Spotykamy się w gabinecie Mellberga.
– Wyglądasz na zmęczonego. Balowałeś w nocy? – Annika spojrzała znad okularów do komputera. Patrik uśmiechnął się, ale uśmiech nie sięgnął jego zmęczonych oczu.
– Chciałbym. Niestety przesiedziałem pół nocy nad raportami i dokumentami. Dlatego zwołuję to zebranie.
Wszedł do swego pokoju i spojrzał na zegar. Dziesięć po ósmej. Był śmiertelnie zmęczony. Od czytania i z niewyspania w oczach miał piasek. Zostało mu pięćdziesiąt minut na zebranie myśli. Potem będzie musiał przedstawić swoje ustalenia kolegom.
Pięćdziesiąt minut minęło aż nazbyt szybko. Wszyscy już się zebrali, gdy wszedł. Mellberg już wiedział.
Patrik zadzwonił do niego, jadąc rano do komisariatu, więc był mniej więcej zorientowany, o czym będzie mowa. Twarze pozostałych kolegów wyrażały zdziwienie, a jednocześnie oczekiwanie.
– W ostatnich dniach skupiliśmy się aż za bardzo na morderstwie Lillemor Persson kosztem śledztwa w sprawie śmierci Marit Kaspersen. – Stanął obok planszy, tyłem do biurka Mellberga, i spojrzał na zebranych. Nikogo nie brakowało. Annika siedziała z długopisem i kartką w pogotowiu, żeby jak zwykle notować. Obok niej Martin. Rude włosy sterczały mu na wszystkie strony. Na jego twarzy, bladej jeszcze po zimie, lśniły piegi. Widać było, że z ciekawością czeka na to, co powie Patrik. Obok Martina siedziała Hanna, spokojna, zdystansowana i opanowana, czyli taka, do jakiej przyzwyczaili się w ciągu dwóch tygodni jej pracy w komisariacie. Patrikowi przemknęło przez głowę, że znakomicie się wpasowała w zespół. Odnosiło się wrażenie, że już od dawna jest z nimi. Gösta jak zwykle siedział lekko zgarbiony. Jego wzrok nie wyrażał żywszego zainteresowania. Wyglądał, jakby wolał być gdziekolwiek, byle nie tu. Zawsze tak wyglądał poza polem golfowym, pomyślał Patrik z rozdrażnieniem. Natomiast Mellberg na znak zainteresowania pochylił się w przód. Wiedział, do czego Patrik zmierza, i nawet on nie mógł zignorować powiązań, które odkrył. Pozostało je zwięźle przedstawić i kontynuować śledztwo.
– Jak pamiętacie, początkowo potraktowaliśmy śmierć Marit Kaspersen jako zwykły wypadek drogowy. Badania techniczne i sekcja zwłok wykazały jednak, że było inaczej. Została związana, do ust i do gardła włożono jej siłą jakiś przedmiot, a następnie wlano dużą ilość alkoholu, który, nawiasem mówiąc, spowodował śmierć. Następnie sprawca bądź sprawcy wsadzili ją do jej własnego samochodu i upozorowali wypadek. To tyle. Wiemy niewiele więcej i nawet nie próbowaliśmy się dowiedzieć ze względu na to… – szukał właściwego słowa – bardziej medialne śledztwo. Musieliśmy skoncentrować na nim wszystkie siły i odpowiednio rozdysponować środki, co teraz, po fakcie, uważam za bardzo niefortunne. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba się od nowa zabrać do roboty i spróbować nadrobić stracony czas.
– Przecież znalazłeś jakiś trop – powiedział Martin.
Patrik przerwał mu niecierpliwie.
– Właśnie, być może znalazłem związek z inną sprawą, i wczoraj to sprawdziłem. – Odwrócił się i sięgnął po plik papierów, które położył na biurku Mellberga.
– Wczoraj w Borås spotkałem się z naszym kolegą Janem Gradeniusem. Dwa lata temu uczestniczyliśmy obaj w konferencji w Halmstad. Opowiadał wtedy o pewnej sprawie. Podejrzewał, że ofiara została zamordowana, ale nie miał dostatecznych dowodów. Uzyskałem dostęp do dokumentacji tej sprawy, która… – zrobił teatralną przerwę i popatrzył na zebranych – dziwnie przypomina sprawę Marit Kaspersen. Ofiara miała niebywale wysokie stężenie alkoholu we krwi, jak również w płucach, chociaż bliscy twierdzili, że w ogóle nie brała do ust alkoholu.
– I takie same ślady na ciele? – spytała Hanna, marszcząc czoło. – Sińce wokół ust, ślady po przylepcu i tak dalej?
Patrik z zakłopotaniem podrapał się w głowę.
– Niestety tej informacji nie mamy. Początkowo przyjęto, że ofiara, trzydziestojednoletni mężczyzna Rasmus Olsson, popełnił samobójstwo w ten sposób, że wlał w siebie butelkę wódki, a następnie skoczył z mostu. Policja przystąpiła do wyjaśniania sprawy z tym właśnie założeniem. W związku z tym nie zadbała dostatecznie o materiał dowodowy. Są jednak zdjęcia z sekcji, zostały mi udostępnione. Wydaje mi się, że dostrzegłem zasinienia na nadgarstkach i wokół ust, ale posłałem zdjęcia do oceny Pedersenowi. Wczoraj wieczorem i w nocy studiowałem te materiały i nie mam wątpliwości, że te sprawy są ze sobą powiązane.
– Mówisz – powiedział sceptycznym tonem Gösta – że parę lat temu ktoś najpierw zamordował tego gościa w Borås, a ostatnio Marit Kaspersen w Tanumshede. Wydaje mi się to naciągane. Co łączy ofiary?
Patrik rozumiał wątpliwości Gösty, a mimo to się zdenerwował. Był głęboko przekonany, że jest jakiś związek i że śledztwa należy połączyć.
– To właśnie musimy ustalić – powiedział. – Zacznę może od zapisania, co wiemy. Może razem wymyślimy, co robić dalej. – Zdjął skuwkę z pisaka i na środku planszy narysował pionową kreskę. Na górze po jednej stronie napisał Marit, po drugiej Rasmus.
– Więc co wiadomo o ofiarach? A raczej co wiemy o Marit, bo informacje dotyczące Rasmusa Olssona będę musiał uzupełniać, ponieważ tylko ja miałem dostęp do tych materiałów. Oczywiście dostaniecie kopie – dodał.
– Czterdzieści trzy lata – powiedział Martin. – Mieszkała z partnerką, matka piętnastoletniej córki, własny sklep.
Patrik zapisał to na planszy, następnie odwrócił się i z pisakiem w ręku czekał na dalszy ciąg.
– Abstynentka – wyjątkowo celnie jak na niego zauważył Gösta.
Patrik pokazał na niego palcem i zapisał wielkimi literami: „abstynentka”. W kolumnie Rasmusa zapisał odpowiednio: trzydzieści jeden lat, singiel, bezdzietny, pracownik sklepu zoologicznego. Abstynent.
– Ciekawe – powiedział, kiwając głową, Mellberg. Ręce skrzyżował na piersi.
– Co jeszcze?
– Urodzona w Norwegii, rozwiedziona, skonfliktowana z byłym mężem, odpowiedzialna… – Hanna rozłożyła ręce. Nic więcej nie przychodziło jej do głowy. Patrik zapisał. Kolumna Marit stawała się coraz dłuższa, kolumna Rasmusa była znacznie krótsza. Patrik dopisał w niej „odpowiedzialny”. Tak wynikało z wywiadu policji z najbliższą rodziną. Namyślał się chwilę i po stronie Marit dopisał: „wypadek?”, a po stronie Rasmusa: „samobójstwo?”. Milczenie kolegów świadczyło o tym, że w tej chwili nie wymyślą wiele więcej.
– Mamy dwie pozornie niepodobne ofiary, które zamordowano w ten sam niezwykły sposób. Były w różnym wieku, różnej płci, różnych zawodów, nawet różnego stanu cywilnego. Wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego poza tym, że oboje byli abstynentami.
– Dla mnie to słowo ma wydźwięk nieomal religijny – zauważyła Annika. – Ale, jak rozumiem, Marit nie była zbyt religijna. Po prostu nie piła alkoholu, i tyle.
– Jeśli chodzi o Rasmusa, o jego abstynencji trzeba się dowiedzieć czegoś więcej. Ponieważ to jedyny znany nam wspólny mianownik dla nich obojga, należy chyba od tego wyjść. Pomyślałem, że pojadę z Martinem porozmawiać z matką Rasmusa, a ty, Gösta, może zabrałbyś Hannę, żeby porozmawiać zarówno z partnerką Marit, jak i z jej byłym mężem. Dowiedzieć się jak najwięcej, na przykład czy miała jakiś szczególny powód, żeby nie pić alkoholu. Czy była członkiem jakiejś organizacji abstynenckiej? Wiecie, interesuje nas wszystko, co mogłoby nam podsunąć wskazówkę na temat ewentualnego związku między nią a trzydziestojednoletnim singlem z Borås. Gdzie na przykład wcześniej mieszkała? Czy kiedykolwiek mieszkała w okolicy Borås?
Gösta spojrzał pytająco na Hannę.
– Oczywiście, moglibyśmy to zrobić od razu, jeszcze przed południem.
– Oczywiście – odparła Hanna, niezbyt zachwycona.
– Są uwagi co do podziału zadań? – szorstko spytał Patrik. Szybko pożałował tego tonu. To cholerne zmęczenie.
– Skądże znowu – z irytacją odparła Hanna, zanim zdążył załagodzić sprawę. – Tylko wydaje mi się to trochę zawieszone w próżni. Wolałabym dysponować konkretami, żeby nie zabrnąć w ślepą uliczkę. Zastanawiam się, czy wysnuwanie wniosku, że coś te sprawy łączy, nie jest jednak przedwczesne. Być może to przypadkowe podobieństwo. Między ofiarami nie ma ewidentnego związku, dlatego wydaje mi się to dość mgliste. Ale to tylko moja opinia. – Rozłożyła ręce w geście sugerującym, że to jednak coś więcej.
Patrik odpowiedział zimnym tonem, który zabrzmiał obco nawet dla niego samego:
– To zachowaj ją na razie dla siebie i wykonaj przydzielone zadanie.
Wychodząc z gabinetu Mellberga, czuł na sobie odprowadzające go zdumione spojrzenia. Nie bez racji, sam to przyznawał. Nie miał zwyczaju tak wybuchać. Hanna trafiła w czuły punkt. A co będzie, jeśli przeczucie go zawodzi? Coś jednak mówiło mu, że jest między tymi sprawami jakiś związek. Więc trzeba go znaleźć.
– No tak – powiedziała Kristina i zawiesiła głos, jakby o coś pytała. Krzywiąc się, popijała herbatę. Ku wielkiemu zdziwieniu Eriki oznajmiła, że już nie pije kawy, bo szkodzi jej na żołądek, i z westchnieniem poklepała się po brzuchu. Odkąd Erika pamiętała, zawsze była wielką amatorką kawy. Ciekawe, jak długo wytrwa w swoim postanowieniu. Długo rozwodziła się na temat swego delikatnego żołądka i szkodliwości kawy. Potem zaczęła się przymilać do Mai. Erika, korzystając z okazji, znacząco spojrzała na Annę. Nigdy nie słyszała, żeby teściowa skarżyła się na delikatny żołądek. Okazało się, że przeczytała artykuł na ten temat w tygodniku „Allers” i natychmiast rozpoznała u siebie wszystkie objawy.
– Czy to jest złotko babci? No pewnie, że tak, moje ślonećko sićne, najsićniejsie – czuliła się, a Maja patrzyła na nią zdumiona. Erika czasem miała wrażenie, że jej córka już jest bystrzejsza od swojej babci. Nie powiedziała o tym Patrikowi, choć zatrzymanie tej uwagi dla siebie przyszło jej z pewnym trudem. Kristina jakby słyszała myśli Eriki. Odwróciła się i przyszpiliła synową wzrokiem.
– Jak idą przygotowania do tego… wesela? – spytała, bynajmniej nie pieszczotliwym tonem. Słowo „wesele” wypowiedziała tak, jakby mówiła „psia kupa”. Mówiła tym tonem, odkąd do niej dotarło, że w tej sprawie nie będzie miała nic do powiedzenia.
– Dziękuję, znakomicie – odparła Erika z ujmującym uśmiechem, choć w duchu puściła wiązankę soczystych przekleństw, wymyślnych tak, że byłby z niej dumny każdy marynarz.
– Ach tak – powiedziała Kristina z niezadowoleniem. Erika domyśliła się, że teściowa miała nadzieję na co najmniej jedną niewielką katastrofę.
Anna, która z boku z rozbawieniem przyglądała się siostrze i jej teściowej, postanowiła wesprzeć Erikę.
– To prawda, świetnie nam idzie – powiedziała. – Wyprzedzamy nawet harmonogram, prawda, siostro?
Erika z dumą kiwnęła głową, ale w jej myślach miejsce przekleństw zajął wielki znak zapytania. Jaki znowu harmonogram? Anna to dopiero potrafi wymyślić! Nie okazała jednak zdziwienia. Nauczyła się, że teściową należy traktować jak rekina. Niech tylko zwietrzy krew, a człowiek nie zdąży się obejrzeć, jak zostanie bez ręki. Albo nogi.
– A co z muzyką? – spytała desperacko, usiłując pić swoją herbatkę. Erika ostentacyjnie wypiła spory łyk mocnej kawy i poruszyła filiżanką, żeby aromat dotarł na drugi koniec stołu, do Kristiny.
– Zaangażowaliśmy zespół stąd, z Fjällbacki. Bardzo dobry. Nazywa się Garaget[11].
– No tak. Pewnie grają taką bardziej popową muzykę, taką jakiej słuchacie wy, młodzi. W takim razie my, starsi, będziemy musieli wyjść wcześniej.
Erika poczuła, że siostra kopie ją pod stołem. Bała się na nią spojrzeć, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Właściwie nie było w tym nic śmiesznego. Chociaż nie, właściwie było.
– Cóż, mam nadzieję, że jednak zmienicie zdanie co do listy gości. Bo jeśli ciocia Göta i ciocia Rut nie zostaną zaproszone, nie będę mogła im się pokazać na oczy.
– Naprawdę? – niewinnym tonem powiedziała Anna. – Patrik musi być z nimi bardzo zżyty. Na pewno często je widywał?
Kristina zamilkła. Nie spodziewała się tak podstępnego ataku. Dopiero po chwili zdołała przegrupować siły. – No nie, niezupełnie….
Anna przerwała jej kolejnym niewinnym pytaniem:
– Kiedy ostatnio się z nimi widział? Nie pamiętam, żeby o nich wspominał. – Umilkła i czekała na odpowiedź.
Kristina zmarszczyła czoło. Zorientowała się, że pora rejterować.
– Jakiś czas temu. Jeśli dobrze pamiętam, miał wtedy… dziesięć lat.
– W takim razie może zamiast nich umieścimy na liście kogoś, kogo Patrik widywał w ciągu ostatnich dwudziestu siedmiu lat? – powiedziała Erika, powstrzymując się od przybicia z siostrą piątki.
– I tak zrobicie, co chcecie – ze złością stwierdziła Kristina. Zdawała sobie sprawę, że ten punkt musi oddać, ale nie zamierzała się poddawać na całej linii. Ze wstrętem wypiła łyk herbaty, wbiła wzrok w Erikę i wypaliła z grubej rury: – Ale mam nadzieję, że Lotta zostanie druhną!
Erika rzuciła na Annę rozpaczliwe spojrzenie. Takiego zagrożenia się nie spodziewała. W ogóle nie wzięła pod uwagę siostry Patrika. Z oczywistych względów chciała, żeby jej druhną była Anna. Chwilę milczała, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na zagrywkę Kristiny. Zdecydowała się grać w otwarte karty.
– Moją druhną będzie Anna – oznajmiła spokojnie. – Co do pozostałych szczegółów, tych mniej ważnych i ważniejszych, będą niespodzianką. Wszystko okaże się w dniu ślubu.
Kristina zrobiła obrażoną minę i już otwierała usta, żeby odparować, ale widząc stalowe spojrzenie Eriki, rozmyśliła się. Wymamrotała jedynie pod nosem:
– Chciałam tylko pomóc. Tylko tyle. Ale skoro nie chcecie…
Erika nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się i wypiła łyk kawy.
Patrik przespał całą drogę do Borås. Był wykończony po wydarzeniach ostatnich tygodni i ślęczeniu przez pół nocy nad dokumentami od Gradeniusa. Obudził się tuż przed Borås z potwornym bólem karku. Spał z głową opartą o boczne okno. Masował sobie kark, krzywiąc się przy tym i przyzwyczajając oczy do światła.
– Za pięć minut będziemy na miejscu – powiedział Martin. – Przed chwilą rozmawiałem z Evą Olsson, opisała mi trasę. Chyba jesteśmy blisko.
– Okej – odparł Patrik, próbując przed spotkaniem zebrać myśli. Matka Rasmusa Olssona bardzo się ożywiła, kiedy zadzwonili z pytaniem, czy mogliby przyjść z nią porozmawiać.
– Nareszcie – powiedziała. – Nareszcie ktoś mnie wysłucha.
Patrik miał nadzieję, że nie sprawią jej zawodu.
Dobrze opisała Martinowi trasę. Nie minęło kilka minut, jak zajechali przed czynszowy dom. Zadzwonili domofonem i natychmiast zostali wpuszczeni. Drzwi mieszkania otworzyły się w chwili, gdy weszli na drugie piętro. Na progu czekała drobna ciemnowłosa kobieta. Przywitali się i wskazała im drogę do salonu. Na przykrytym koronkowym obrusem stole stały nakrycia do kawy, piękne filiżaneczki, przypuszczalnie z najlepszej zastawy. Leżały też serweteczki i widelczyki do ciasta. I jeszcze smukły dzbanuszek z mlekiem i cukierniczka ze srebrnymi szczypczykami. Przypominało to serwis dla lalek, takie było kruche i śliczne. Na dużym półmisku z tym samym wzorem co na filiżankach ułożyła pięć rodzajów kruchych ciasteczek.
– Siadajcie, proszę – powiedziała, wskazując kanapę w drobne kwiatki.
W mieszkaniu panowała uderzająca cisza. Trzyszybowe dźwiękoszczelne okna skutecznie odcinały uliczny hałas. Słychać było tylko tykanie starego ściennego zegara. Patrik znał ten złoty ornament i kształt. Jego babcia miała taki sam.
– Napiją się panowie kawy? W razie czego jest i herbata. – Wpatrywała się w nich uważnie. Starała się tak bardzo, że Patrikowi zrobiło się jej żal. Domyślał się, że nieczęsto miewa gości.
– Z przyjemnością napijemy się kawy – powiedział z uśmiechem. Gdy przystąpiła do nalewania do filiżanek, pomyślał, że jest równie drobna i krucha jak ta porcelana.
Miała na pewno mniej niż metr sześćdziesiąt wzrostu. Jej wiek ocenił na pięćdziesiąt do sześćdziesięciu lat, ale uznał, że właściwie trudno go określić ze względu na nieodstępujący jej, nieprzemijający smutek. Jakby czas stanął w miejscu.
– Niedługo będzie trzy i pół roku od śmierci Rasmusa – powiedziała, jakby przeczuwała, o czym myślał. Powędrowała wzrokiem do fotografii stojącej na dużej sekreterze przy krótszej ścianie pokoju. Patrik spojrzał w tę stronę i rozpoznał mężczyznę ze zdjęć, które dostał w teczce od Gradeniusa. Ale tamte zdjęcia różniły się zdecydowanie od tych.
– Można ciasteczko? – spytał Martin.
Eva Olsson z zapałem kiwnęła głową, odwracając wzrok od fotografii.
– Oczywiście. Proszę się częstować.
Martin nałożył kilka ciasteczek na stojący przed nim talerzyk. Pytająco spojrzał na Patrika. Patrik odetchnął głębiej, żeby zebrać myśli.
– Jak pani wie z naszej rozmowy telefonicznej, postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej okolicznościom śmierci pani syna.
– Domyślam się – powiedziała z błyskiem w oku. – Nie rozumiem natomiast, dlaczego zajmuje się tym policja z, zdaje się, Tanumshede, tak? Chyba powinna to robić tutejsza?
– Oczywiście tak. Tutejsze śledztwo zostało jednak umorzone, natomiast my dostrzegliśmy związek między tą sprawą a sprawą z naszego rejonu.
– Z inną sprawą? – zdziwiła się Eva. Jej ręka z filiżanką zatrzymała się w pół drogi do ust.
– Nie mogę się teraz wdawać w szczegóły – powiedział Patrik. – Ale bardzo by nam pomogło, gdyby pani opowiedziała o wszystkim, co miało związek ze śmiercią Rasmusa.
– Postaram się – powiedziała z wahaniem.
Patrik domyślał się, że o ile pani Olsson cieszy się, że śledztwo ruszyło z miejsca, o tyle przeraża ją konieczność wracania pamięcią do tamtych dni. Czekał, dał jej czas na zebranie myśli. Po dłuższej chwili zaczęła mówić lekko drżącym głosem:
– To było drugiego października, trzy lata temu. Właściwie prawie trzy i pół roku temu… Rasmus. mieszkał tu, ze mną. Jakoś nie radził sobie, kiedy mieszkał sam, więc wprowadził się do mnie. Codziennie o ósmej wychodził do pracy. Wtedy też. Pracował w tym samym miejscu od ośmiu lat i bardzo dobrze się tam czuł. Wszyscy byli dla niego bardzo mili. – Uśmiechnęła się na to wspomnienie. – Do domu wracał zawsze o trzeciej. Nigdy nie spóźniał się więcej niż dziesięć minut. Nigdy. Więc… – głos uwiązł jej w gardle, ale po chwili mówiła dalej: – Więc jak zrobiło się kwadrans po trzeciej, potem pół do czwartej, w końcu czwarta… Wiedziałam, że coś się musiało stać. Od razu zadzwoniłam na policję, ale nie chcieli mnie słuchać. Powiedzieli, że na pewno zaraz wróci do domu, przecież to dorosły człowiek, na tak wątłych podstawach nie mogą wszczynać poszukiwań. Właśnie tak powiedzieli, „na wątłych podstawach”. Osobiście uważam, że nie ma podstaw mocniejszych niż intuicja matki, ale co ja mogłam… – Uśmiechnęła się blado.
– Jak… – Martin nie wiedział, jak się wyrazić – jakiej pomocy wymagał na co dzień Rasmus?
– Chodzi panu o to, w jakim stopniu był upośledzony? – spytała wprost, a Martin niechętnie przytaknął.
– Z początku w ogóle nie był. Miał bardzo dobre stopnie z większości przedmiotów, w domu też bardzo mi pomagał. Właściwie zawsze byliśmy tylko we dwoje. – Znów się uśmiechnęła. Jej uśmiech wyrażał tyle miłości i smutku, że Patrik musiał odwrócić wzrok. – W wieku osiemnastu lat miał wypadek samochodowy i wtedy tak się… zmienił. Doznał urazu czaszki i już nigdy nie doszedł do siebie. Nie umiał się sobą zająć, swoim życiem, wyprowadzić się z domu jak jego rówieśnicy. Został ze mną i tak żyliśmy we dwoje. Dobrze nam było razem, chyba oboje tak czuliśmy. Szczególnie w tych okolicznościach. Pewnie, że miewał trudne chwile, ale razem jakoś je przetrwaliśmy.
– I właśnie ze względu na te… trudne chwile policja nie prowadziła śledztwa pod kątem morderstwa, prawda?
– Tak. Rasmus kiedyś próbował odebrać sobie życie. Dwa lata po wypadku. Gdy zdał sobie sprawę, jak bardzo się zmienił i że już nigdy nie będzie taki jak przedtem. Ale w samą porę go znalazłam. Obiecał mi, że już nigdy tego nie zrobi. Jestem pewna, że dotrzymał obietnicy. – Przez chwilę wpatrywała się najpierw w jednego, potem w drugiego.
– A co stało się potem, w dniu, kiedy znaleźli jego ciało? – spytał Patrik. Sięgnął po orzechowe ciasteczko.
Burczało mu w brzuchu, bo minęła pora obiadowa. Pomyślał, że trochę cukru oszuka głód.
– Dzwonek do drzwi zadzwonił tuż przed ósmą. Tylko na nich spojrzałam i od razu wiedziałam. – Podniosła serwetkę do twarzy i starła łzę spływającą po policzku. – Powiedzieli, że znaleźli Rasmusa. Że skoczył z mostu. To było… absurdalne. On by tego nigdy nie zrobił. Powiedzieli jeszcze, że wcześniej musiał sporo wypić. To było absolutnie wykluczone. Rasmus nie brał do ust alkoholu. Od czasu wypadku nie mógł. Powiedziałam im, że to niemożliwe, ale nikt mi nie wierzył. – Spuściła wzrok i serwetką starła kolejną łzę. – Po pewnym czasie umorzyli śledztwo, uznali, że to było samobójstwo. Co jakiś czas dzwonię do komisarza Gradeniusa, żeby nie zapomniał. On mi chyba uwierzył. Przynajmniej częściowo. A teraz wy się zjawiliście.
– Tak – powiedział w zamyśleniu Patrik. – Teraz my.
Wiedział, jak trudno przyjąć do wiadomości, że ktoś bliski popełnił samobójstwo. Jak często rodzina szuka innego wytłumaczenia, nie może się pogodzić z tym, że ukochany człowiek z własnej woli postanowił odejść i zadać im tyle bólu. Często w głębi duszy wiedzą, że naprawdę tak było. Patrik był jednak skłonny wierzyć Evie. To, co powiedziała, skłaniało do zadania takich samych pytań jak w wypadku śmierci Marit. Patrik był coraz bardziej przekonany, że te sprawy coś łączy.
– Czy w pokoju Rasmusa coś pani zmieniła? – spytał pod wpływem nagłego impulsu.
– Oczywiście, że nie – odparła, zadowolona, że zmienił temat. – Pozostał nietknięty. Może się to wydawać… sentymentalne, ale tylko to mi po nim pozostało. Czasem wchodzę i siadam na brzegu jego łóżka, żeby z nim porozmawiać. Opowiadam, jak mi minął dzień, jaka pogoda, co się wydarzyło na świecie. Stara wariatka, prawda? – Zaśmiała się i nagle jej twarz jakby się rozjaśniła.
Patrik pomyślał, że w młodości musiała być bardzo ładna. Nie piękna, ale właśnie ładna. Potwierdzenie znalazł na wiszącym w przedpokoju zdjęciu. Młoda Eva z niemowlęciem na ręku. Promieniała szczęściem, chociaż jako samotnej matce musiało jej być ciężko. Zwłaszcza w tamtych czasach.
– Tutaj – powiedziała, zapraszając do pokoju w końcu korytarza. Było tam tak samo czysto i schludnie jak w całym mieszkaniu. Różnił się jednak od reszty, najwyraźniej Rasmus sam go urządził.
– Lubił zwierzęta – powiedziała z dumą Eva i przysiadła na łóżku.
– Widzę – zaśmiał się Patrik. Całe ściany były zawieszone planszami z fotografiami zwierząt. Do tego motywy zwierzęce na poduszkach i narzucie na łóżku, a na podłodze duży dywan z tygrysem.
– Marzył o pracy w zoo. Inni chłopcy chcieli zostać strażakami albo astronautami, a Rasmus od małego chciał zostać opiekunem zwierząt. Myślałam, że z tego wyrośnie, ale był bardzo konsekwentny. Aż do… – Nie mogła mówić. Chrząknęła, delikatnie przesunęła dłonią po narzucie. – Nadal interesował się zwierzętami. To, że mógł pracować w sklepie zoologicznym, było… jak dar niebios. Uwielbiał swoją pracę, zresztą był świetnym pracownikiem. Do jego obowiązków należało karmienie zwierząt i dbanie o czystość w klatkach i akwariach. Wywiązywał się z tego przykładnie.
– Moglibyśmy się chwilę porozglądać? – spytał ostrożnie Patrik.
Eva wstała.
– Rozglądajcie się, ile chcecie, pytajcie, o co chcecie, tylko zróbcie coś, żebyśmy z Rasmusem odzyskali spokój duszy.
Wyszła. Patrik i Martin wymienili spojrzenia. Nie musieli nic mówić. Obaj czuli ciężar odpowiedzialności na swoich barkach. Nie chcieli zawieść nadziei tej kobiety, ale też nie mogli obiecać, że dochodzenie doprowadzi ich gdziekolwiek. Zamierzali jednak zrobić wszystko, co się da.
– Przejrzę szuflady, ty sprawdź szafy – powiedział Patrik, wysuwając pierwszą od góry.
– Dobrze – odpowiedział Martin i podszedł do białych szaf wnękowych. – Szukamy czegoś szczególnego?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia – odparł Patrik. – Czegoś, co wskazywałoby na jakiś związek między Rasmusem i Marit.
– Okej – westchnął Martin. Trudno szukać nawet wtedy, gdy się wie, czego się szuka, a szukanie czegoś nieokreślonego jest na dobrą sprawę skazane na niepowodzenie.
Przejrzenie pokoju Rasmusa zabrało im godzinę. Nie znaleźli nic interesującego. Zupełnie nic. Zniechęceni poszli do kuchni. Eva robiła porządki. Stanęli w drzwiach.
– Dziękujemy, że pozwoliła nam się pani rozejrzeć po pokoju Rasmusa.
– Nie ma za co – odparła, patrząc na nich z nadzieją.
– Znaleźliście coś?
Milczeli. Nadzieja ustąpiła rezygnacji.
– Szukamy związku z ofiarą z naszego rejonu. Kobietą, która nazywała się Marit Kaspersen. Czy coś pani mówi to nazwisko? Czy Rasmus mógł ją poznać przy jakiejś okazji?
Po namyśle Eva potrząsnęła głową.
– Nie wydaje mi się. Nie znam tego nazwiska.
– Jedyny widoczny związek między tymi sprawami polega na tym, że Marit również nie piła, a jednak w chwili śmierci miała w organizmie wysokie stężenie alkoholu. Czy syn był może członkiem jakieś organizacji abstynenckiej czy czegoś w tym rodzaju? – spytał Martin.
Eva ponownie potrząsnęła głową.
– Nie. – Pomyślała chwilę, a potem powtórzyła: – Nie, nie należał do żadnej organizacji.
– W takim razie już się pożegnamy, ale odezwiemy się, na pewno będziemy jeszcze mieli pytania.
– Dzwońcie choćby w nocy. Jestem tutaj – odparła. Patrik musiał się powstrzymać, żeby nie podejść i nie objąć tej drobnej kobiety o smutnych brązowych oczach.
Już mieli wychodzić, gdy nagle ich zatrzymała.
– Zaczekajcie, jest coś, co może was zainteresuje. – Odwróciła się na pięcie i poszła do swojej sypialni. Wróciła po krótkiej chwili. – To plecak Rasmusa. Stale go nosił. Miał go przy sobie, gdy… – Głos ją zawiódł. – Nie mogłam się przemóc, żeby go wyjąć z folii, w której mi go oddała policja. – Podała Patrikowi przezroczystą foliową torbę z plecakiem w środku. – Weźcie go, sprawdźcie, może coś was zainteresuje.
Gdy drzwi się zamknęły, Patrik spojrzał na plecak. Pamiętał go ze zdjęć z miejsca, gdzie zginął Rasmus. Ale na robionych wieczorem zdjęciach nie było widać jednej rzeczy: licznych ciemnych plam. Patrik zdał sobie sprawę, że to plamy krwi. Krwi Rasmusa.
Niecierpliwie kartkowała zeszyt, rozmawiając jednocześnie przez komórkę.
– Tak, mam go przy sobie… Ile mi zapłacicie?… Tylko tyle? – spytała rozczarowana, marszcząc brwi. – Ale to jest zajebiście dobre. Możecie z tego zrobić całą serię… Nie, to nie. Zadzwonię do „Hänt”[12]… Okej, dziesięć tysięcy, stoi. Mogę wam go dać jutro. Ale pieniądze mają już być na moim koncie, inaczej nic z tego nie będzie.
Tina z zadowoleniem zatrzasnęła klapkę komórki. Odeszła jeszcze kawałek od domu ludowego, przysiadła na kamieniu i zaczęła czytać. Słabo znała Barbie i nawet się nie starała poznać jej bliżej. Ale trochę się przestraszyła. Miała wrażenie, że po tym wszystkim Barbie czyta jej myśli, jakby siedziała w jej głowie. Przewracała kartki pamiętnika Barbie, jedna po drugiej. Oczyma wyobraźni widziała gazetę z jego fragmentami, najciekawsze kawałki podkreślone. Zdziwiła się, bo Barbie wcale nie była taka głupia, jak sądziła. Czyniła trafne uwagi, opisywała chwilami całkiem zgrabnie. Tina dotarła do miejsca, które skłoniło ją do sprzedania tego gówna gazetom, i zmarszczyła brwi. Oczywiście wyrwała jedną stronę. Tę, na której Barbie pisała:
Słuchałam dziś Tiny, gdy próbowała śpiewać swoją piosenkę. Wieczorem zaśpiewa ją w domu ludowym. Biedna Tina. Nie zdaje sobie sprawy, że śpiewa okropnie. Ciekawe, na czym to polega, że coś brzmi fatalnie dla innych, a dobrze dla śpiewającego. Z drugiej strony przecież stąd się wziął pomysł „Idola”, więc może nie jest to takie niezwykłe. Chyba mama jej wmówiła, że może zostać piosenkarką. Matka Tiny musi być zupełnie pozbawiona słuchu. To jedyne wyjaśnienie. Ale nie mam serca powiedzieć tego Tinie. Robię dobrą minę do złej gry, chociaż tym samym wyświadczam jej niedźwiedzią przysługę. Rozmawiam z nią o jej karierze muzycznej, przyszłych sukcesach, koncertach i trasach. Podle się z tym czuję, bo kłamię jej w żywe oczy. Biedna Tina.
Tina wyrwała tę stronę ze złością i podarła na drobne kawałeczki. Co za małpa! Jeśli przedtem było jej choć trochę przykro z powodu jej śmierci, teraz jej przeszło. Dostała za swoje! O niczym nie miała pojęcia. Obcasem wdeptała w ziemię kawałeczki papieru, a potem przerzuciła kartki aż do miejsca, które było dla niej zagadką. Wkrótce po przyjeździe do Tanumshede Barbie napisała:
Coś mi się przypomina, gdy na niego patrzę, chociaż nie wiem co. Mam wrażenie, jakby mój mózg pracował na najwyższych obrotach, jakby próbował się do czegoś dogrzebać, ale ciągle nie wiem, co to jest. Coś w jego sposobie poruszania się, mówienia. Wiem, że kiedyś to widziałam, ale nie wiem u kogo. Wiem tylko, że czuję się z tym coraz gorzej. Mam wrażenie, jakby mi się przewracało w żołądku i że nie przestanie, dopóki się nie dowiem.
Ostatnio często myślę o tacie. Sama nie wiem dlaczego. Myślałam, że już mi się udało zapomnieć. Strasznie boli. Boli wspomnienie jego uśmiechu, tubalnego głosu, dotyku palców, gdy odgarniał mi włosy z czoła, dając całusa na dobranoc. Co wieczór. Zawsze całus w czoło i drugi w czubek nosa. Przypomniałam sobie. Pierwszy raz od lat. I widzę siebie jakby z zewnątrz. Widzę, co z siebie zrobiłam i na co pozwoliłam innym. Widzę wzrok taty, jego zdumienie, rozczarowanie, że nie ma już jego Lillemor, jest jakaś inna, znerwicowana, ukryta za perhydrolem i silikonem. Przebrałam się jak na maskaradę, żeby ukryć się przed tatą, żeby na mnie nie patrzył. Zabolało, gdy przypomniałam sobie, jak patrzył na mnie przez lata, kiedy byliśmy tylko we dwoje. To poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Musiałam zapomnieć, żeby móc przetrwać chłód, który nastąpił potem. Ale teraz znowu czuję i pamiętam. Słyszę jakieś wołanie. Tata chce mi coś powiedzieć. Gdybym jeszcze wiedziała co. Wiem tylko, że ma to coś wspólnego z nim.
Tina przeczytała ten fragment kilkakrotnie. O co jej chodziło? Rozpoznała kogoś tu, w Tanum? Tina była zaintrygowana. Długie czarne włosy przerzuciła na jedno ramię. Położyła pamiętnik na kolanach, zapaliła papierosa i z rozkoszą zaciągnęła się parę razy. Potem znów zaczęła kartkować. Nie znalazła już nic ciekawego. Jakieś uwagi o pozostałych uczestnikach programu, rozważania o przyszłości i o znudzeniu codziennością, która doskwierała jej tak jak innym. Tinie przemknęło przez myśl, że może pamiętnik zainteresowałby policję, ale spojrzała na podarte kawałeczki i odsunęła od siebie tę myśl. Wolała napawać się widokiem prywatnych zapisków Barbie na rozkładówkach tabloidów. Zasłużyła na to, obłudna, fałszywa małpa.
Kątem oka zobaczyła, że zbliża się Uffe. Pewnie po cudzesa. Pospiesznie wsunęła pamiętnik pod kurtkę i przybrała obojętny wyraz twarzy. To jej rzecz, nie będzie się z nikim dzielić.