3


Najlepiej było wtedy, kiedy siedzieli blisko siebie, jak najbliżej. Gdy wyjmowała książkę. Szelest delikatnie przewracanych kartek, zapach jej perfum, dotknięcie jej miękkiej bluzki na policzku. Upiory trzymały się z dala, świat, który przerażał, a jednocześnie pociągał, przestawał być ważny. Jej głos falował, to wznosił się, to miękko opadał. Czasem, gdy byli zmęczeni, jedno z nich albo oboje zasypiali z głową na jej kolanach. Ostatnie, co mu zostawało w pamięci przed zaśnięciem, to jej opowieść, głos, szelest papieru i palce głaszczące włosy.

Tę opowieść znali już na pamięć. Słyszeli ją wiele razy, a mimo to zawsze wydawała im się nowa. Czasem obserwował siostrę, jak słucha z półotwartymi ustami, ze wzrokiem utkwionym w książce, z rozpuszczonymi włosami opadającymi na nocną koszulę. Co wieczór szczotkował jej włosy, należało to do jego obowiązków.

Kiedy im czytała, nie chcieli już wyjść. Otwierał się przed nimi kolorowy świat przygód, smoków, królewiczów i księżniczek. Nie było już zamkniętych drzwi.

Jak przez mgłę pamiętał, że na początku się bał. Potem przestał. Tak ładnie pachniała, miękko przytulała, jej głos wznosił się i opadał miarowo. Nie bał się, wiedział, że nie pozwoli mu zrobić krzywdy, skoro taka z niego ofiara losu.


W oczekiwaniu na powrót Kaspersena z pracy Patrik i Martin zajęli się innymi sprawami. Zastanawiali się, czy nie pojechać do niego do pracy, ale postanowili poczekać do piątej, gdy już będzie w domu. Nie było powodu narażać go na wypytywanie kolegów. Przynajmniej na razie. Kerstin nie wierzyła, aby miał coś wspólnego z anonimami i głuchymi telefonami. Patrik nie był taki pewien. Musiałby najpierw mieć dowód, że tak nie było. Listy przesłał do Państwowego Laboratorium Kryminalistycznego, złożył również wniosek o udostępnienie billingów z czasu, gdy Kerstin i Marit odbierały głuche telefony.

Otwierając drzwi, Kaspersen wyglądał, jakby właśnie wyszedł spod prysznica. Zdążył się ubrać, ale włosy miał jeszcze mokre.

– O co chodzi? – rzucił niecierpliwie. Już nie było po nim widać żalu, jak w poniedziałek, gdy zawiadomili go o śmierci byłej żony. W każdym razie nie wyglądał na tak rozżalonego jak Kerstin.

– Chcielibyśmy zamienić z panem kilka słów.

– Słucham! – Zniecierpliwieniu towarzyszyło zdziwienie.

– Chodzi o sprawy związane ze śmiercią pańskiej byłej żony – powiedział z naciskiem Patrik.

Kaspersen najwyraźniej odczytał sygnał, odsunął się od drzwi i zapraszająco kiwnął ręką.

– Nawet dobrze, że przyjechaliście, i tak miałem do was dzwonić.

– Naprawdę? – powiedział Patrik, siadając na kanapie. Tym razem Kaspersen zaprosił ich do salonu, nie do kuchni.

– Chciałem się dowiedzieć, czy jest możliwość uzyskania zakazu odwiedzin. – Usiadł w wielkim skórzanym fotelu i założył nogę na nogę.

Martin zerknął badawczo na Patrika.

– Kogo miałby dotyczyć ten zakaz?

W oczach Kaspersena zapaliła się iskra.

– Sofie. Zakaz odwiedzania Kerstin.

Patrik i Martin nie okazali zdziwienia.

– Z jakiego powodu, jeśli wolno wiedzieć? – z pozornym spokojem powiedział Patrik.

– Nie ma powodu, żeby Sofie jeździła do tej… tej… osoby! – Kaspersen z zacietrzewienia aż się zapluł. Wychylił się do przodu, łokcie oparł na kolanach. – Dziś tam pojechała. Wpadłem do domu podczas przerwy obiadowej i nie było jej plecaka. Obdzwoniłem jej znajomych. Na pewno pojechała do tej… lesby. Nie można jej tego uniemożliwić? Kiedy wróci, oczywiście odbędziemy poważną rozmowę, ale musi chyba być sposób, żeby jej to uniemożliwić na drodze prawnej. – Wyczekująco spojrzał na policjantów.

– To będzie raczej trudne – odparł Patrik. Coraz bardziej utwierdzał się w podejrzeniach. To, o czym zamierzał rozmawiać z Kaspersenem, wydawało się nie tylko możliwe, lecz wręcz bardzo prawdopodobne.

– Zakaz odwiedzin to bardzo radykalne posunięcie. Nie wydaje mi się, żeby było uzasadnione w tym przypadku. – Obserwował Kaspersena. Był wyraźnie wzburzony.

– Ale, ale… – jąkał się. – To co mam robić? Sofie ma piętnaście lat. Przecież nie zamknę jej w domu, jeśli mnie nie posłucha, a ta cholerna… – z trudem się powstrzymał – na pewno nie zechce współpracować. Dopóki żyła Marit, musiałem się pogodzić z… tym, ale dłużej tego gówna nie przełknę, niech to szlag! – Grzmotnął pięścią w szklany blat stolika. Patrik z Martinem drgnęli.

– Nie akceptuje pan wyboru, jakiego dokonała pańska była żona? Tego, jaką drogę życiową wybrała?

– Jaki znowu wybór drogi życiowej? – Kaspersen aż prychnął. – Żeby nie ta zdzira, która namieszała Marit w głowie, nigdy by się to nie zdarzyło. Bylibyśmy nadal razem: ja, Marit i Sofie. Marit nie tylko rozbiła rodzinę, zdradziła mnie i Sofie, ale jeszcze wystawiła nas wszystkich na pośmiewisko! – Potrząsał głową, jakby nadal nie mógł w to uwierzyć.

– Okazał jej pan w jakiś sposób, że się na to nie zgadza? – podchwytliwie spytał Patrik.

Kaspersen spojrzał na niego podejrzliwie.

– Niby jak? Co pan ma na myśli? Nigdy nie ukrywałem, co sądzę o tym, że Marit nas opuściła. Nie miałem natomiast ochoty ujawniać powodu. Nie ma się czym chwalić, kiedy żona odchodzi, zwłaszcza jeśli odchodzi do kobiety. – Wydał dźwięk, który miał być śmiechem, a zabrzmiał bardzo złowieszczo.

– Ale nie zrobił pan nic przeciw byłej żonie i Kerstin?

– Nie wiem, co pan sugeruje. – Kaspersen zmrużył oczy.

– Chodzi o listy i telefony – wtrącił Martin. – Z pogróżkami.

– Ja miałbym to robić, tak? – Kaspersen szeroko otworzył oczy. Trudno było stwierdzić, czy mówi szczerze, czy gra. – Zresztą jaki to ma związek ze śmiercią Marit? Przecież to był wypadek.

Patrik to przemilczał. Nie chciał zbyt szybko ujawniać, co wie, wolał to robić stopniowo.

– Dostawały anonimy, były również głuche telefony.

– Nie ma w tym nic dziwnego – powiedział Kaspersen z uśmiechem. – Takie osoby zazwyczaj przyciągają uwagę. Być może w dużym mieście toleruje się takie rzeczy, ale nie w naszych stronach.

Mężczyzna siedzący w fotelu żywił tyle uprzedzeń, że Patrikowi zaparło dech w piersiach. Najchętniej złapałby gościa za frak i wygarnął, co o nim myśli. Pocieszał się, że z każdym wypowiedzianym zdaniem Kaspersen pogrąża się coraz bardziej.

– Więc to nie pan pisał te listy i nie pan dzwonił? – zapytał Martin. Również on nie krył niesmaku.

– Nigdy bym się nie zniżył do czegoś takiego. – Kaspersen uśmiechnął się lekceważąco.

Taki jest pewny siebie, mieszkanie ma takie czyściutkie, wypucowane, aż lśniące. Patrik zapragnął naruszyć ten porządek.

– I nie będzie pan miał nic przeciwko temu, żebyśmy pobrali od pana odciski palców? Żeby porównać z odciskami, które laboratorium znajdzie na kopertach?

– Odciski palców? – Już się nie uśmiechał. – Nie rozumiem. A w ogóle po co do tego wracać? – Na jego twarzy malował się niepokój. Patrikowi chciało się śmiać. Wyglądało na to, że Martinowi też.

– Proszę odpowiedzieć na moje pytanie. Jeśli dobrze rozumiem, zgadza się pan na pobranie odcisków, żebyśmy mogli pana wykluczyć.

Kaspersen kręcił się niespokojnie na fotelu. Uciekał wzrokiem i nieustannie przestawiał stojące na stole przedmioty. Patrikowi i Martinowi wydawało się, że wszystko stało w równiutkich rzędach, ale Kaspersen najwyraźniej był innego zdania. Przesuwał je o milimetr w tę i we w tę, dopóki nie stały dostatecznie równo. Dopiero wtedy się uspokoił.

– No cóż – powiedział w końcu. – Chyba będę musiał się przyznać. – Na jego twarz wrócił uśmiech. Oparł się wygodnie, jakby odzyskał utraconą na moment równowagę. – To już powiem, jak było. Wysłałem im kilka anonimów, wykonałem kilka głuchych telefonów. To oczywiście głupie, ale miałem nadzieję, że Marit pójdzie po rozum do głowy, gdy dotrze do niej, że ten związek jest nie do zaakceptowania. Kiedyś było nam razem dobrze. I mogło znów być dobrze, gdyby dała spokój i przestała wystawiać siebie i nas na pośmiewisko. Przede wszystkim ze względu na Sofie. Wystarczy sobie wyobrazić, że dzieciak przychodzi do szkoły z taką łatką. Nie daliby jej żyć. Marit musiała to zrozumieć. Tak nie mogło dalej być.

– Ale było przez cztery lata, jakoś nie spieszyło jej się do powrotu do pana – Patrik mówił z podejrzanie miłym wyrazem twarzy.

– To była tylko kwestia czasu. – Kaspersen znów zaczął wszystko przestawiać. Nagle zwrócił się do policjantów: – Nie rozumiem, jakie to ma teraz znaczenie. Marit nie żyje, ale jeśli oszczędzi się nam kontaktów z tą osobą, Sofie i ja ułożymy sobie życie. Po co się w tym grzebać?

– Są powody, żeby przypuszczać, że to nie był wypadek.

W pokoju zapadła złowroga cisza. Kaspersen wytrzeszczył oczy.

– Nie… wypadek? – Wodził wzrokiem od Patrika do Martina. – Jak to? Ktoś… – Nie dokończył. Jeśli nie był zaskoczony, dobrze to odegrał. Patrik dałby wiele, żeby się dowiedzieć, co w tym momencie dzieje się w jego głowie.

– Przypuszczamy, że ktoś mógł się przyczynić do śmierci pańskiej byłej żony. Wkrótce będziemy wiedzieć więcej. Na razie to pan jest naszym… najmocniejszym kandydatem na sprawcę.

– Ja? – z niedowierzaniem powiedział Kaspersen. – Przecież ja bym nie mógł wyrządzić jej krzywdy! Kochałem Marit! Chciałem, żebyśmy znów byli rodziną!

– I z tej wielkiej miłości groził pan jej i jej partnerce. – W głosie Patrika dźwięczał sarkazm.

Kiedy Kaspersen usłyszał słowo partnerka, jego twarz drgnęła.

– Bo nie chciała zrozumieć! Musiała przechodzić jakiś cholerny kryzys, jak to czterdziestolatka. Burza hormonów podziałała widocznie na mózg, dlatego wszystko odrzuciła. Spędziliśmy ze sobą dwadzieścia lat, rozumiecie? Poznaliśmy się w Norwegii, kiedy mieliśmy po szesnaście lat. Myślałem, że zawsze będziemy razem. W młodości poradziliśmy sobie… – zawahał się – z różnymi dołami, ale mieliśmy wszystko, co chcieliśmy. A potem nagle… – mówił coraz głośniej. Rozłożył ręce w geście, który miał wskazywać, że nadal nie pojmuje, co mu się przytrafiło przed czterema laty.

– Gdzie pan był w niedzielę wieczorem? – Patrik patrzył na niego wyczekująco.

Odpowiedział pełnym niedowierzania spojrzeniem.

– Pyta mnie pan o alibi? Tak? Chce pan znać moje alibi na niedzielny wieczór, tak?

– Zgadza się – spokojnie odparł Patrik.

Przez moment wydawało się, że Kaspersen straci panowanie nad sobą, ale pohamował się.

– Byłem w domu, cały wieczór. Sam. Nikt tego nie potwierdzi, bo Sofie nocowała u koleżanki. Ale tak było. – Patrzył na nich wyzywająco.

– Nie rozmawiał pan przez telefon? Żaden sąsiad nie pukał do pana? – spytał Martin.

– Nie – odpowiedział Kaspersen.

– Niedobrze – lakonicznie zauważył Patrik. – Oznacza to, że pozostaje pan w kręgu podejrzeń. Jeśli okaże się, że śmierć Marit nie nastąpiła wskutek wypadku.

Kaspersen zaśmiał się gorzko.

– Czyli nie macie pewności, a mimo to żądacie, żebym przedstawił alibi. – Potrząsnął głową. – Kurde, chyba zwariowaliście. – Wstał. – Chcę, żebyście wyszli.

Patrik i Martin wstali.

– I tak już skończyliśmy. Ale może się zdarzyć, że jeszcze wrócimy.

Kaspersen znów się roześmiał.

– Na pewno wrócicie.

Nie żegnając się, wyszedł do kuchni.

Patrik i Martin wyszli z budynku i przystanęli przed klatką.

– Co o tym myślisz? – Martin podciągnął zamek pod samą szyję. Była wiosna, ale nie było jeszcze zbyt ciepło. Wiał zimny wiatr.

– Sam nie wiem – westchnął Patrik. – Byłoby łatwiej, gdybyśmy mieli pewność, że prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa, a tak… Gdybym mógł sobie przypomnieć, dlaczego ten scenariusz wydaje mi się znajomy… Coś w tym… – Umilkł i ponuro potrząsnął głową. – Nie, nie mogę sobie przypomnieć. Pogadam z Pedersenem, może uda mu się jeszcze coś znaleźć. Może technicy znajdą coś w samochodzie.

– Miejmy nadzieję – powiedział Martin, kierując się w stronę auta.

– Wiesz co, chyba się przejdę do domu – powiedział Patrik.

– A jak dostaniesz się jutro do pracy?

– Jakoś to załatwię. Może Erika podrzuci mnie samochodem Anny.

– Dobra. To ja jadę do domu – powiedział Martin. – Pia źle się czuje, muszę się nią zająć.

– Mam nadzieję, że to nic poważnego – odpowiedział Patrik.

– Nie, tylko ostatnio jest jakaś taka osowiała i ciągle jej niedobrze.

– A może… – zaczął Patrik, ale Martin rzucił mu takie spojrzenie, że nie dokończył. Okej, odezwał się nie w porę. Zaśmiał się i pomachał sadowiącemu się w aucie Martinowi. Przyjemnie będzie wrócić do domu.


Lars masował ramiona siedzącej przy kuchennym stole Hannie. Oczy miała zamknięte, ręce zwisały luźno wzdłuż boków, ale obręcz barkową miała twardą jak kamień. Próbował rozmasować napięte mięśnie.

– Musisz iść do kręgarza, masz pełno węzłów.

– Mmmm… wiem – Hanna skrzywiła się, gdy zaczął rozmasowywać jeden z nich. – Aua!

Lars natychmiast przerwał.

– Boli? Mam przestać?

– Masuj – odpowiedziała, krzywiąc się. Był to przyjemny rodzaj bólu. Fantastyczne uczucie, kiedy napięcie puszcza i mięsień się rozluźnia.

– Jak tam w pracy? – Lars nie przestawał ugniatać jej barków.

– Całkiem dobrze – odparła. – Może trochę sennie. Nie są zbyt bystrzy. Może z wyjątkiem Patrika Hedströma. I tego młodego faceta, Martina. Mogą być z niego ludzie. Ale Gösta i Mellberg… – zaśmiała się. – Gösta całymi dniami gra na komputerze, a Mellberga mało widuję. Godzinami wysiaduje w swoim gabinecie. Ta praca to dla mnie prawdziwe wyzwanie.

Na chwilę zapanował pogodny nastrój. Szybko zgęstniał, powróciły upiory przeszłości. Mieli tak dużo do wyjaśnienia, do załatwienia, ale nie mogli się do tego zabrać. Poddali się, pogodzili z tym, że przeszłość ich podzieliła, stając się przeszkodą nie do pokonania. Wątpliwe, czy kiedykolwiek naprawdę zechcą ją pokonać.

Lars już nie masował, zaczął pieścić kark Hanny. Jęknęła cicho, nie otwierając oczu.

– Lars, czy to się kiedyś skończy? – wyszeptała, gdy jego dłonie zsunęły się do obojczyków, a potem jeszcze niżej, pod sweterek. Na uchu poczuła ciepło jego oddechu.

– Nie wiem, Hanno, nie wiem.

– Musimy o tym porozmawiać. Kiedyś w końcu trzeba. – Zdawała sobie sprawę, że w jej głosie zabrzmiał ten sam błagalny, desperacki ton co zawsze, gdy poruszali ten temat.

– Wcale nie musimy. – Dotknął językiem jej ucha.

Chciała się odsunąć, ale jak zwykle poczuła, że zaczyna płonąć.

– Więc co zrobimy? – spytała, odwracając się do niego. W jej głosie słychać było desperację i jednocześnie namiętność.

Tuląc twarz do jej twarzy, powiedział:

– Będziemy żyć jak dotąd. Dzień za dniem, godzina za godziną. Pracować, uśmiechać się, robić wszystko, czego się po nas spodziewają. Kochać się.

– Ale…

Przerwał jej, całując w usta. Skapitulowała, jak zwykle. Wszystkie próby kończyły się tak samo. Jego ręce wędrowały po całym jej ciele. Raniły ją, parzyły. Zebrało jej się na płacz. Lata napięcia, wstydu, namiętności znalazły ujście we łzach. Lars zlizywał je zachłannie, zostawiając mokre ślady na policzkach. Chciała się odwrócić, ale nie pozwolił, nie mogła się uwolnić od jego miłości, od pożądania. W końcu dała za wygraną. Wyparła wszystkie myśli, całą przeszłość. Odpowiedziała na pocałunki, przylgnęła do niego całym ciałem. Zaczęli się wzajemnie rozbierać, padli na podłogę. Usłyszała własny krzyk, dochodził jakby z oddali.

Potem czuła się zawsze pusta, zagubiona.


Patrik był przygaszony, kiedy wczoraj wrócił z pracy. – Anna badawczo spojrzała na skupioną na prowadzeniu Erikę.

Erika westchnęła.

– Tak, nie jest w formie. Chciałam z nim porozmawiać, kiedy rano odwoziłam go do pracy, ale nie był zbyt rozmowny. Znam tę jego minę. Coś nie daje mu spokoju, coś, co ma związek z pracą. W tej sytuacji jedyne, co mogę zrobić, to dać mu czas. Wcześniej czy później zacznie mówić.

– Faceci – powiedziała Anna. Cień przemknął po jej twarzy. Erika to dostrzegła i poczuła ucisk w żołądku. Żyła w ciągłej obawie, że Annę znów ogarnie apatia i straci dopiero co odzyskaną chęć życia. Ale tym razem Annie udało się uciec od powracających wspomnień z piekła, przez które przeszła.

– Czy ma to coś wspólnego z tym wypadkiem? – spytała.

– Wydaje mi się, że tak – odparła Erika, rozglądając się uważnie przed wjazdem na rondo koło Torp. – Mówił mi, że próbują coś wyjaśnić i że ten wypadek coś mu przypomina.

– Co takiego? – z zaciekawieniem spytała Anna. – Co może przypominać wypadek?

– Nie wiem. Tak powiedział. Dzisiaj zamierza to dokładnie sprawdzić.

– Domyślam się, że nie miałaś okazji przedstawić mu naszej listy?

Erika zaśmiała się.

– Nie miałam serca, taki był przygaszony. Spróbuję mu podsunąć w weekend.

– Dobrze – powiedziała Anna. Nieproszona wzięła na siebie zaplanowanie wesela i kierowanie przygotowaniami. – Dopilnuj najważniejszej sprawy, czyli jego ubrania. Rozejrzymy się. Mogłabyś dzisiaj wybrać kilka rzeczy, które powinien przymierzyć, bo bez mierzenia się nie da.

– Jakoś to załatwię. Bardziej mnie martwi moja suknia – ponuro odpowiedziała Erika. – Myślisz, że mają tu specjalny dział z rozmiarem XL? – Skręciła na parking przed dworcem autobusowym Kampenhof i odpięła pasy. Anna zrobiła to samo i zwróciła się do Eriki:

– Nic się nie martw, będziesz wyglądać fantastycznie. Już my się o to postaramy. W sześć tygodni zrzucisz mnóstwo kilogramów. Będzie super!

– Uwierzę, jak zobaczę – odparła Erika. – A teraz przygotuj się na coś nieprzyjemnego. – Zamknęła samochód i pchając wózek z Mają, ruszyła w kierunku pasażu. Przy jednej z przecznic był sklep z sukniami ślubnymi. Upewniła się telefonicznie, że będzie otwarty.

Anna się nie odzywała. Przy wejściu ścisnęła siostrę za rękę. Próbowała ją natchnąć entuzjazmem. Przecież kupują suknię ślubną!

Erika weszła i zaczerpnęła tchu. Biało, wszędzie biel. Tiul i koronki, i perły, i cekiny. Wyszła do nich drobna, mocno umalowana pani około sześćdziesiątki.

– Dzień dobry paniom! – zaszczebiotała i splotła ręce w zachwycie. Sądząc po tej radości, pewnie nie bywa tu zbyt wielu klientów, zgryźliwie pomyślała Erika.

Anna wyszła na środek i przejęła dowodzenie.

– Szukamy sukni ślubnej dla mojej siostry. – Wskazała na Erikę, a starsza pani znów splotła dłonie.

– Wspaniale. A więc bierze pani ślub?

Nie, po prostu chciałabym mieć w posiadaniu suknię ślubną. Ot, tak, dla przyjemności, pomyślała Erika z kwaśną miną.

Anna jakby się domyśliła i dodała szybko:

– Ślub w Zielone Świątki.

– Ojej – przestraszyła się pani. – Trzeba się spieszyć. Został zaledwie miesiąc z kawałkiem. Naprawdę nie zostało dużo czasu.

Erika przełknęła kolejną złośliwą uwagę, Anna uspokajająco położyła dłoń na jej ramieniu. Właścicielka sklepu zaprosiła je dalej. Erika ruszyła za nią z ociąganiem. Cała ta sytuacja wydała jej się… dziwna. Może dlatego, że jeszcze nigdy nie była w sklepie z sukniami ślubnymi. Rozejrzała się i aż jej się zakręciło w głowie. Jakim cudem ma w tym morzu tiulu i falbanek znaleźć dla siebie suknię?

Anna znów wyczuła jej nastrój. Kazała siostrze usiąść na fotelu. Maję posadziły na podłodze. Potem powiedziała władczym tonem:

– Proszę nam pokazać kilka różnych sukien. Nie za dużo falbanek i tiulu. Coś klasycznego, z jakimś przyciągającym uwagę drobnym szczegółem. Prawda? – Pytająco spojrzała na Erikę. Erika zaśmiała się. Pomyślała, że siostra wie lepiej od niej, co jej się podoba.

Zaczęły oglądać sukienki. Erika to kiwała, to potrząsała głową. Ostatecznie na stojaku zawisło pięć sukni. Erika weszła do przymierzalni z ciężkim sercem i świadomością, że nie jest to bynajmniej jej ulubione zajęcie. Od patrzenia na swoje ciało z trzech stron jednocześnie, w bezlitosnym świetle wydobywającym wszystko, co dotychczas pozostawało ukryte pod zimowymi ubraniami, zjeżyły jej się włosy. Dosłownie. Stwierdziła, że powinna tu i ówdzie przejechać golarką. Teraz i tak jest za późno. Ostrożnie włożyła pierwszą suknię, wąską i dopasowaną, bez ramiączek. Zasuwając zamek błyskawiczny, pomyślała, że zapowiada się nieciekawie.

– Jak idzie? – spytała pani zza zasłonki. Mówiła z ogromnym entuzjazmem. – Pomóc z suwakiem?

– Chyba tak – odparła Erika, niechętnie wychodząc z przymierzalni. Odwróciła się, by dać sobie zapiąć zamek, zaczerpnęła tchu i spojrzała w lustro. Beznadziejnie, po prostu fatalnie. Łzy zapiekły ją pod powiekami. Nie tak wyobrażała sobie siebie w roli panny młodej. W marzeniach zawsze była zachwycająco szczupła, z jędrnym biustem i rozświetloną cerą. Sylwetka, którą widziała w lustrze, przypominała raczej damski wariant ludzika Michelina. Fałdy tłuszczu w pasie i cera bez blasku, zmęczona po zimie. W dodatku od obcisłego stanika zrobiły jej się dziwne fałdki pod pachami. Wyglądało to okropnie. Przełknęła łzy i wróciła do przymierzalni. Jakimś cudem udało jej się samej rozpiąć zamek i zdjąć suknię. Kolej na następną. Tę udało jej się włożyć bez pomocy. Wyszła z przymierzalni i tym razem też nie udało jej się ukryć rozczarowania. Zadrżał jej podbródek, popłynęło kilka łez. Ze złością starła je wierzchem dłoni. Przecież nie będzie beczeć i wystawiać się na pośmiewisko. Ale nie mogła się powstrzymać. Ta suknia też nie leżała dobrze. Miała prosty krój, podobnie jak poprzednia, ale nie miała pleców. Była za to wiązana na szyi, co przynajmniej wyeliminowało wałki pod pachami. Problemem był natomiast brzuch. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby odzyskać formę na tyle, żeby w dniu ślubu poczuć się naprawdę dobrze. Przecież to miał być wspaniały dzień. Całe życie na to czekała. Na to, że będzie wybierać i przebierać, mierzyć jedną cudowną suknię ślubną za drugą, a potem wszyscy spojrzą na nią z zachwytem, gdy będzie szła do ołtarza z narzeczonym u boku. W marzeniach w dniu ślubu wyglądała jak księżniczka z bajki. Łzy popłynęły szerokim strumieniem. Anna podeszła i objęła ją.

– Kochana, co się dzieje?

– Jestem taka… gruba. Okropnie we wszystkim wyglądam – szlochała.

– Wcale nie. Zostało trochę po ciąży, ale do wesela to załatwimy. Masz bardzo ładne kształty. No, spójrz sama, jaki masz dekolt. Kiedy brałam ślub, byłam gotowa dać nie wiem co, żeby taki mieć!

Erika niechętnie spojrzała w lustro. Najpierw zobaczyła mokrą od łez twarz i czerwony nos. Potem spojrzała w dół. Może Anna rzeczywiście ma rację. Całkiem ładny przedziałek między piersiami.

Wtrąciła się właścicielka sklepu:

– Ta suknia naprawdę dobrze na pani leży, tylko ma pani niewłaściwą bieliznę. Jeśli dobierze sobie pani body albo gorset pod spód, brzuszek zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki! Siostra dobrze mówi. Ma pani bardzo kształtną figurę, trzeba tylko dobrać suknię, która odpowiednio ją podkreśli. Proszę przymierzyć tę, zaraz pani zobaczy wszystko w zupełnie innym świetle. Ta suknia pokaże wszystkie pani walory. – Sięgnęła po jedną z sukien i zachęcającym gestem podała Erice. Erika niechętnie weszła z powrotem do przymierzalni, pełna wątpliwości włożyła suknię i wyszła na środek sklepu. Zrobiła głęboki wdech, potem wydech, i stanęła przed lustrem z miną żołnierza wyruszającego na pierwszą linię frontu. Popatrzyła i zdumiała się. To zupełnie co innego! Suknia leżała… doskonale! Wszystko, co przed chwilą wyglądało okropnie, nagle stało się zaletą. Brzuszek wprawdzie trochę sterczał, ale nie na tyle, żeby sobie z nim nie poradził dobry gorset. Erika spojrzała na Annę i właścicielkę. Była zaskoczona. Anna z aprobatą kiwała głową, a właścicielka sklepu aż klasnęła w dłonie.

– Jaka piękna panna młoda! Nie mówiłam? Ten model w sam raz pasuje do pani wzrostu i kobiecych kształtów!

Erika znów z niedowierzaniem spojrzała w lustro. Musiała się zgodzić, że wygląda ładnie. Poczuła się jak księżniczka z bajki. Jeśli do wesela zrzuci jeszcze kilka kilogramów, suknia będzie wręcz doskonała!

– Już nie muszę nic mierzyć. Biorę tę! – powiedziała do Anny.

– Bardzo się cieszę! – Właścicielka sklepu promieniała. – Wydaje mi się, że będzie pani więcej niż zadowolona. Jeśli pani chce, suknia może zostać u nas. Tydzień przed ślubem zrobimy przymiarkę i w razie czego zwęzimy. Będzie jeszcze czas.

– Dziękuję, Anno – szepnęła Erika i ścisnęła rękę siostry.

Anna odwzajemniła uścisk.

– Pięknie wyglądasz – powiedziała. Erice wydało się, że również w oczach siostry zalśniła łza. Przyjemna chwila, zasłużyły na nią po tych wszystkich przejściach.


Więc jak się tu czujecie? – Lars rozejrzał się po obecnych. Nikt się nie odezwał. Większość patrzyła na swoje buty, tylko Barbie świdrowała go wzrokiem.

– Kto chciałby zacząć? – Lars patrzył na nich wyczekująco. Parę osób podniosło wzrok znad butów. W końcu głos zabrał Mehmet.

– W porządku – i umilkł.

– Może coś dodasz? – W głosie Larsa słychać było zachętę.

– Wydaje mi się, że na razie jest w porządku. Praca jest całkiem okej, więc… – znów umilkł.

– A pozostali? Jak się czujecie w swoich rolach zawodowych?

– Ładne mi role zawodowe – prychnął Calle. – Całymi dniami nic, tylko zmywam brudne talerze. Jeszcze dziś pogadam z Fredrikiem. Postaram się, żeby coś się w tej sprawie zmieniło. – Znacząco popatrzył na Tinę, a ona spojrzała na niego ze złością.

– A ty, Jonno? Jak ci minął tydzień?

Jonna jako jedyna z niesłabnącym zainteresowaniem wpatrywała się w swoje buty. Mruknęła coś, nie podnosząc wzroku. Wszyscy obecni, siedzący w niewielkim kręgu pośrodku dużej sali, pochylili się do przodu, żeby ją słyszeć.

– Przepraszam, ale nie usłyszeliśmy, co mówiłaś. Czy mogłabyś powtórzyć? Chciałbym również, żebyś okazała nam szacunek i patrzyła w oczy, gdy do nas mówisz. Odnosimy wrażenie, że nas lekceważysz. Czy tak jest, Jonna?

– Czy tak jest? – wtrącił się Uffe, szturchając jej nogi. – Myślisz, że jesteś lepsza od nas, co?

– Uffe, twoja postawa nie jest konstruktywna – ostrzegawczym tonem powiedział Lars. – Naszym celem jest stworzenie miłej atmosfery, żebyście czuli się bezpiecznie, kiedy będziecie mówić o swoich doznaniach i przeżyciach, żebyście mieli poczucie, że możecie liczyć na wsparcie.

– Dla Uffego to zbyt skomplikowane – powiedziała ze złośliwym uśmiechem Tina. – Musisz mówić prościej, żeby za tobą nadążył.

– Głupia cipa – rzucił Uffe. Był wściekły.

– O tym właśnie mówię – głos Larsa nabrał ostrości. – Wzajemne dogryzanie sobie do niczego nie prowadzi. Znajdujecie się wszyscy w sytuacji ekstremalnej, która może się okazać bardzo obciążająca psychicznie. Teraz macie szansę zmniejszyć ciśnienie. – Potoczył wzrokiem i uważnie przyjrzał się wszystkim po kolei. Parę osób skinęło głową. Barbie podniosła rękę.

– Słucham, Lillemor?

Opuściła rękę.

– Przede wszystkim już nie mam na imię Lillemor, tylko Barbie. – Wydęła wargi, robiąc nadąsaną minę. Nagle uśmiechnęła się. – Ale muszę powiedzieć, że dla mnie to fantastyczne! Chodzi mi o to, że można razem usiąść i się wygadać. W „Big Brotherze” nie mieliśmy czegoś takiego.

– Odpuść, okej? – Uffe prawie leżał na krześle. Wlepiał w nią wzrok. Przestała się uśmiechać i spuściła oczy.

– Uważam, że bardzo ładnie to ujęłaś – powiedział Lars i zachęcająco kiwnął głową w jej kierunku. – Oprócz terapii grupowej możecie skorzystać również z terapii indywidualnej. Proponuję teraz zakończyć spotkanie ogólne. Terapię indywidualną zacznę może… od Barbie?

Podniosła wzrok i znów się uśmiechnęła.

– Bardzo chętnie! Mam mnóstwo rzeczy do omówienia!

– Świetnie – uśmiechnął się w odpowiedzi Lars. – Chodźmy, usiądziemy sobie w pokoju za sceną, tam nam nikt nie będzie przeszkadzał. Proszę, żebyście potem przychodzili do mnie w takiej kolejności, jak teraz siedzicie, czyli po Barbie Tina, następnie Uffe i tak dalej. Dobrze?

Nikt się nie odezwał, co Lars uznał za zgodę.

Gdy tylko zamknęły się drzwi za Larsem i Barbie, wszyscy zrobili się bardzo rozmowni. Z wyjątkiem Jonny. Ona jak zwykle milczała.

– Co za gówno – rechotał Uffe, bijąc się po kolanach.

Mehmet spojrzał na niego ze złością.

– O co ci chodzi? Uważam, że jest dobrze. Sam wiesz, jaki człowiek jest upieprzony po paru tygodniach takiej imprezy. Super, że choć raz pomyśleli o nas, o tym, żebyśmy się dobrze czuli.

– Żebyśmy się dobrze czuli – przedrzeźniał go piskliwym głosem Uffe. – Wiesz co, Mehmet, baba jesteś. Powinieneś prowadzić w telewizji program o zdrowiu. Siedziałbyś przed kamerą w trykotach i jogowałbyś, albo co.

– Nie zwracaj uwagi na tego matoła – powiedziała Tina.

Uffe spojrzał na nią.

– Nie wtrącaj się, krowo jedna. Myślisz, że jesteś taka mądra? Dobre stopnie miałaś i znasz takie mądre słowa. Uważasz, że jesteś lepsza, co? I jeszcze gwiazdą zostaniesz! – Zaśmiał się szyderczo i rozejrzał w poszukiwaniu poparcia. Wszyscy odwracali wzrok, ale nikt nie zaprotestował, więc radośnie mówił dalej: – Sama w to nie wierzysz. Ośmieszysz siebie i nas. Słyszałem, że tak się podlizywałaś, aż się zgodzili, żebyś wieczorem zaśpiewała tę swoją żałosną piosenkę. Mam nadzieję, że obrzucą cię zgniłymi pomidorami. Sam będę rzucać.

– Przestań – powiedział Mehmet, wbijając w Uffego wzrok. – Jesteś głupi, wredny i zazdrosny, że Tina ma talent, bo sam jako głupek występujący w telewizji możesz liczyć tylko na chwilowe branie. A potem wrócisz do swojego zasranego magazynu.

Uffe zaśmiał się nerwowo. Słowa Mehmeta, w których było sporo prawdy, zaniepokoiły go. Odepchnął go od siebie.

– Nie chcecie, to nie wierzcie. Sami zobaczycie. Miejscowi wieśniacy będą się pokładać ze śmiechu.

– Wiesz co, Uffe, nienawidzę cię. – Tina ze łzami w oczach wstała i wyszła. Jeden z kamerzystów poszedł za nią. Zaczęła przed nim uciekać, ale nie dało się uciec przed kamerami. Były wszędzie.


Patrik nie mógł się na niczym skupić. Prześladowała go myśl o wypadku. Gdyby tylko mógł sobie przypomnieć, co mu przypomina. Sięgnął po teczkę z papierami dotyczącymi śledztwa i zaczął je przeglądać kolejny raz, sam już nie wiedział który.

– Zasinienia wokół ust, nieprawdopodobnie wysokie stężenie alkoholu jak na osobę, która według bliskich w ogóle nie piła.

Wodził palcem po protokole z sekcji, sprawdzając, czy czegoś nie przegapił. Nic niezwykłego nie znalazł. Podniósł słuchawkę i wybrał numer. Znał go na pamięć.

– Cześć, Pedersen, tu Patrik Hedström z komisariatu w Tanum. Mam przed sobą protokół z sekcji. Masz pięć minut, żeby jeszcze raz go ze mną przewałkować? – Pedersen się zgodził i Patrik ciągnął dalej: – Chodzi mi o zasinienia wokół ust. Czy da się stwierdzić, kiedy powstały? Okej… – Słuchał, notując na marginesie. – A alkohol? Czy mógłbyś określić, kiedy go wypiła? Nie chodzi mi o godzinę… chociaż owszem, to również… przede wszystkim jak długo piła, czy piła duszkiem, czy… no wiesz. – Słuchał uważnie, machając długopisem. – Ciekawe. Czy podczas sekcji znalazłeś jeszcze coś szczególnego? – Już nie pisał, tylko słuchał. Przycisnął słuchawkę do ucha tak mocno, że aż go zabolało i musiał ją odsunąć. – Resztki przylepca wokół ust? To niewątpliwie bardzo ważna informacja. I nic więcej? – Westchnął, słysząc odpowiedź, i drugą ręką przesunął po brwiach. – Okej, muszę się tym zadowolić.

Niechętnie odłożył słuchawkę. Liczył na więcej. Wyjął zdjęcia z miejsca wypadku i zaczął je studiować w poszukiwaniu czegoś, czegokolwiek, co przywróci mu pamięć. Najgorsze, że nie był pewien, czy w ogóle jest coś, co powinien zapamiętać. Może mu się wydaje. Może to tylko déjà vu. Może widział coś w telewizji albo na filmie, a może tylko słyszał. Może mózg zmusza go do szukania czegoś, czego nie ma. Właśnie miał rzucić papiery na bok, gdy poczuł, jakby mu błysnęło między synapsami. Pochylił się, żeby się przyjrzeć trzymanej w ręku fotografii jeszcze uważniej, i przepełnił go triumf. Nie błądził, w zakamarkach pamięci przechowało się coś konkretnego.

Jednym susem skoczył do drzwi. Pora przerzucić archiwum.


Barbie obojętnie odczytywała kody przesuwających się na taśmie towarów. Do oczu cisnęły jej się łzy, ale mrugała uparcie, nie pozwalając im popłynąć. Nie będzie beczeć, nie będzie się wystawiać na pośmiewisko.

Poranna rozmowa wyciągnęła na wierzch mnóstwo uczuć. Zalegający od dawna osad wypłynął. Przyglądała się siedzącej w kasie przed nią Jonnie. W pewnym sensie jej zazdrościła. Nie tyle skłonności do depresji czy cięcia się, bo Barbie nie mogłaby wbić ostrza we własne ciało. Zazdrościła Jonnie, że nie przejmuje się tym, co myślą inni. Dla niej nic nie było ważniejsze od tego, jak wygląda i jak jest postrzegana. Nie zawsze tak było. Zobaczyła to na szkolnych zdjęciach wygrzebanych przez ten cholerny brukowiec. Była na nich drobna i chuda, nosiła aparat ortodontyczny, miała malutkie piersi i ciemne włosy. Wpadła w rozpacz, gdy się ukazały na pierwszych stronach gazet. Ale wbrew temu, co o niej mówiono, nie dlatego, że wyszło na jaw, że jej piersi są sztuczne, podobnie jak kolor włosów. Aż tak głupia nie była. Powód był inny i co innego ją zabolało: ten uśmiech, z którego nic nie zostało. Wesoły uśmiech zadowolenia z siebie i z życia, uśmiech poczucia bezpieczeństwa i ufności. Wszystko to się skończyło wraz ze śmiercią taty.

Tak jej było z tatą dobrze. Była mała, gdy mama umarła na raka, ale tacie udało się sprawić, że nie miała poczucia straty. Nigdy niczego jej nie brakowało. Wiedziała, że gdy była niemowlęciem, zaraz po śmierci matki i tych strasznych wydarzeniach, powstało wielkie zamieszanie. Tata zapłacił za to wysoką cenę. Wyciągnął wnioski i udało mu się pozbierać, zacząć nowe życie – z córką. Aż do tamtego październikowego dnia.

Miała wtedy poczucie, że dzieje się coś nierzeczywistego. Za jednym zamachem zawaliło się całe jej dotychczasowe życie, straciła absolutnie wszystko. Nie miała już rodziny, żadnych krewnych, wrzucili ją do prowizorycznego świata rodzin zastępczych, nauczyła się rzeczy, których wolałaby nie umieć. Całkowicie straciła pewność siebie. Koleżanki nie rozumiały, że się zmieniła pod wpływem tego, co ją spotkało. Coś jej zabrano i już nigdy miała nie być taka jak dawniej. Przez jakiś czas nawet się starały, ale w końcu zostawiły ją samej sobie.

Wtedy zaczęła gonić za akceptacją starszych chłopców i twardych dziewczyn. Zwyczajny wygląd i chłopięca sylwetka nie wchodziły w rachubę. Imię Lillemor też nie. Zaczęła od tego, co mogła i potrafiła zrobić sama. Włosy rozjaśniła w łazience swego chłopaka, jednego z wielu starszych partnerów, jakich miała. Ubrania zastąpiła nowymi, mniejszymi, krótszymi i bardziej seksownymi. Już wiedziała, co jej umożliwi porzucenie nędznego życia. Seks. Za seks kupowała zainteresowanie i rozmaite przedmioty. Dzięki niemu mogła się wyróżnić w tłumie. Jeden z jej chłopaków był bogaty i sfinansował operację powiększenia piersi. Właściwie wolałaby trochę mniejsze, ale płacił, więc do niego należało ostatnie słowo. Chciał rozmiar E, to miał. Po tej przemianie następca inwestora w biust rozwiązał problem imienia. Nazwał ją Barbie. Pozostało tylko zdecydować, gdzie powinna lansować swoją nową tożsamość. Zaczęła od występów na pokazach – ubrana skąpo lub wcale. Przełomem okazał się „Big Brother”. Została gwiazdą programu. Wcale jej nie przeszkadzało, że cała Szwecja może śledzić jej życie seksualne. Kto by się przejmował? Nie miała żadnych krewnych, którzy by mogli zadzwonić z pretensjami, że przynosi im wstyd. Była zupełnie sama na świecie.

O czasach sprzed Barbie udawało jej się nie myśleć. Lillemor została zepchnięta do najgłębszych pokładów podświadomości, prawie nic z niej nie zostało. To samo stało się z pamięcią o tacie. Nie mogła sobie pozwolić na wspomnienia. Jeśli ma sobie dać radę, w jej życiu nie może być miejsca na wspomnienie jego śmiechu, jego dłoni na jej policzku. Za bardzo bolało. Poranna rozmowa z psychologiem poruszyła struny, które nie przestały drżeć. Okazało się, że nie tylko w jej duszy. Wchodzili kolejno do pokoiku za sceną, rozmawiali z psychologiem i atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Chwilami miała wrażenie, że koledzy patrzą na nią złośliwie, że całą niechęć kierują przeciwko niej. Oglądała się za siebie, sprawdzała, skąd się bierze to nieprzyjemne uczucie, i za każdym razem okazywało się, że nic tam nie ma.

Jednocześnie coś się rozgrywało w jej podświadomości, jakby Lillemor chciała jej zwrócić na coś uwagę. Odsuwała od siebie takie myśli. Nie mogła sobie na nie pozwolić.

Taśma z towarami wciąż się przesuwała. Bez końca.


Poszukiwania w archiwum okazały się jak zwykle żmudnym zajęciem. Nic nie leżało na swoim miejscu. Patrik usiadł po turecku na podłodze, wokół stało mnóstwo pudeł. Wiedział, czego szuka, i w prostocie ducha wierzył, że znajdzie to w pudle z napisem „Materiały szkoleniowe”. Ale gdzie tam! Usłyszał kroki na schodach i podniósł wzrok. Stanął przed nim Martin.

– Cześć. Annika widziała, jak tu szedłeś. Co robisz? – Martin spojrzał ze zdziwieniem na stojące wokół pudła.

– Szukam notatek z konferencji w Halmstad, na której byłem parę lat temu. Należałoby sądzić, że zostały zarchiwizowane w jakiś logiczny sposób, ale gdzie tam. Jakiś idiota wszystko poprzestawiał. Nic się nie zgadza. – Wrzucił do pudła kolejny plik papierów. One też nie zostały włożone tam, gdzie należało.

– Annika od dawna robi awantury, że nie utrzymujemy porządku w papierach. Mówi, że archiwizuje je we właściwych miejscach, a potem dostają nóg.

– Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie mogą odkładać na miejsce tego, co wzięli. Pamiętam, że teczkę z notatkami włożyłem tutaj – wskazał na pudło z napisem „Materiały szkoleniowe” – ale, jak widać, nie ma ich. Pytanie, w którym pudle są: „Osoby zaginione”, „Sprawy wyjaśnione” czy „Sprawy niewyjaśnione”. I tak dalej. I bądź tu mądry. – Zatoczył ręką po niewielkiej piwnicy zastawionej pudłami od podłogi po sufit.

– Najbardziej zadziwia mnie, że archiwizujesz swoje notatki z konferencji. Moje walają się po moim pokoju.

– Zdaję sobie sprawę, że powinienem robić tak samo. Ale naiwnie przyjąłem, że może komuś się przydadzą… – Patrik zaczął przeglądać następny plik dokumentów. Martin usiadł obok niego i wziął inne pudło.

– Pomogę ci, prędzej pójdzie. Czego mam szukać? Co to za konferencja? I dlaczego szukasz tych notatek?

– Mówiłem już. Konferencja w Halmstad, jeśli dobrze pamiętam, w 2002 roku. Dotyczyła dziwnych, niewyjaśnionych spraw – odparł Patrik, nie podnosząc wzroku znad papierów.

– I co dalej? – Martin czekał na dalszy ciąg.

– Powiem ci więcej, jak je znajdziemy. Na razie mam tylko luźny pomysł. Muszę sobie odświeżyć pamięć, zanim powiem coś więcej.

– Okej – powiedział Martin. Był bardzo ciekawy, ale nie naciskał. Wiedział, że nie warto. Na tyle już znał Patrika.

Nagle Patrik podniósł głowę i uśmiechnął się chytrze:

– Powiem ci, jeśli ty mi powiesz…

– Niby co? – spytał ze zdumieniem Martin, ale widząc uśmiech Patrika, domyślił się i roześmiał. – Umowa stoi. Jeśli ty mi powiesz, to ja powiem tobie.

Minęła kolejna godzina bezowocnego przewracania papierów, gdy nagle Patrik wrzasnął:

– Są!

Wyciągnął notatki z plastikowej teczki.

Martin rozpoznał pismo Patrika, ale czytanie do góry nogami mu nie wychodziło i musiał poczekać, aż Patrik je przejrzy. W połowie czwartej strony jego palec wskazujący zatrzymał się. Między brwiami utworzyła się głęboka zmarszczka. Martin popędzał go w myślach, żeby czytał szybciej. Po chwili, która wydawała mu się wiecznością, Patrik z triumfem podniósł wzrok.

– Okej, ty pierwszy – powiedział.

– Daj spokój, bo umrę z ciekawości. – Martin zaśmiał się, próbując wyrwać Patrikowi kartki, ale kolega najwyraźniej był przygotowany. Odsunął się i podniósł rękę.

– Zapomnij. Najpierw ty, potem ja.

Martin westchnął.

– Ale ty się lubisz droczyć… Okej, jest tak, jak myślisz. Będziemy z Pią mieli dziecko. Pod koniec listopada. – Podniósł ostrzegawczo palec. – Ale nie wolno nikomu mówić! To dopiero ósmy tydzień, chcemy to utrzymać w tajemnicy do dwunastego.

Patrik podniósł obie dłonie, w prawej powiewały kartki.

– Obiecuję, będę milczał jak grób. Swoją drogą – gratulacje!

Martin uśmiechnął się od ucha do ucha. Kilka razy był bliski wygadania się. Rozsadzała go chęć podzielenia się dobrą wiadomością, ale Pia chciała poczekać, aż upłynie pierwszy, krytyczny trymestr. Ulżyło mu, że wreszcie mógł komuś powiedzieć.

– Teraz wiesz. Mów, dlaczego od godziny siedzimy w tym kurzu.

Patrik spoważniał. Podał dokumenty Martinowi i pokazał palcem, gdzie ma zacząć czytać. Po chwili zdziwiony Martin podniósł wzrok na kolegę.

– Teraz już nie może być wątpliwości, że Marit została zamordowana – powiedział Patrik.

– Teraz już nie.

Mieli odpowiedź, ale zrodziła nowe pytania. Czekało ich mnóstwo pracy.


Głośno walił blachami, hałas docierał aż do sklepu. Mehmet zajrzał na zaplecze.

– Co ty wyprawiasz? Chcesz rozwalić cały budynek?

– Gówno cię to obchodzi! – Uffe ostentacyjnie rzucił jedną blachę na drugą.

– Sorry… – Mehmet w obronnym geście podniósł ręce. – Wstało się chyba lewą nogą, co?

Uffe nie odpowiedział. Ułożył blachy w stos, a potem ciężko usiadł. Zaczynał mieć dość. Jak dotąd „Fucking Tanum” nie spełniało jego oczekiwań. Aż do tej chwili zupełnie do niego nie docierało, że naprawdę będzie musiał pracować. Co za wpadka. W całym życiu nie przepracował uczciwie ani jednej dniówki. Jakieś włamanko, rabunek i tym podobne sprawy zapewniły mu byt, nie musiał pracować. Byt – co nie znaczy luksusowe życie. Nigdy nie odważył się na więcej jak tylko na drobne przestępstwa, ot, takie, żeby nie musiał harować. I nagle wylądował tutaj. Nawet na wyspie było łatwiej. Całymi dniami mógł razem z innymi wylegiwać się na słońcu i gadać o głupotach. Co pewien czas jakiś konkurs, ale ogólnie rzecz biorąc, pełen luz. Wprawdzie chodził głodny, ale mniej mu to przeszkadzało, niż przypuszczał.

Koledzy z „Fucking Tanum” go zawiedli. Same głupki. Choćby Mehmet, taki cholernie porządny. Z własnej nieprzymuszonej woli zasuwa w piekarni jak nakręcony. Albo Calle. Zgłosił się do programu, żeby potem brylować na sztokholmskim Stureplanie. Tina, taka nadęta i zarozumiała, że miałby ochotę jej przyłożyć. A Jonna – całkiem porąbana. Dlaczego ona się tnie? Zupełnie tego nie rozumiał. I wreszcie Barbie. Już on jej powie, dziwce jednej. Jeśli myśli, że ujdzie jej na sucho, to bardzo się myli. Po tym, co usłyszał dziś rano, pogada sobie z tą nadmuchaną, silikonową lalunią.

– Uffe, masz zamiar dzisiaj pracować? – Simon patrzył na niego wyczekująco. Uffe wstał z westchnieniem. Uśmiechnął się do kamery i poszedł do sklepu. Trzeba będzie się poświęcić i popracować. Ale wieczorem… wieczorem pogada sobie z Barbie.


Wychodząc z biura, Mellberg przystanął przed drzwiami Hedströma. Byli tam obaj, Patrik i Martin. Wyglądali na bardzo zajętych. Biurko było zarzucone papierami. Martin coś notował, Patrik rozmawiał przez telefon, przyciskając ramieniem słuchawkę do ucha i jednocześnie szukając czegoś w papierach. Mellberg przez chwilę zastanawiał się, czy wejść i dowiedzieć się, co to za pilna sprawa, ale zrezygnował. Ma na głowie ważniejsze rzeczy. Musi choćby pójść do domu i przygotować się na spotkanie z Rose-Marie. O siódmej mają się spotkać w restauracji Gestgifveriet. Ma więc dwie godziny, żeby się przygotować.

Zasapał się, chociaż do domu miał niedaleko. Trzeba przyznać, że kondycja już nie ta. Wszedł do domu i spojrzał na niego oczami kogoś obcego. Nie jest dobrze, nawet on musiał to przyznać. Trzeba coś z tym zrobić, na wypadek gdyby mu się udało ją zaprosić na kieliszek na dobranoc. Na myśl o sprzątaniu wszystko się w nim buntowało. Z drugiej strony nieczęsto miewał tak silną motywację. Bardzo chciał wywrzeć dobre wrażenie na kobiecie, z którą był umówiony. Bardzo mu na tym zależało.

Po godzinie sprzątania znów był zasapany. Przysiadł na kanapie. Wzruszył poduszki – po raz pierwszy, odkąd tu zamieszkał. Przy okazji uświadomił sobie, dlaczego tak rzadko sprząta. Bo to zbyt wyczerpujące. Rozejrzawszy się po pokoju, musiał jednak przyznać, że efekt jest wspaniały. Mieszkanie wyglądało niczego sobie. Miał kilka całkiem ładnych mebli po rodzicach. Kiedy starł grubą warstwę kurzu, wyglądały naprawdę nieźle. Wywietrzył, dzięki czemu udało mu się pozbyć unoszącego się na co dzień zapachu stęchlizny z niemytych naczyń i innych brudów. Zlew, zazwyczaj zastawiony naczyniami, błyszczał w promieniach słońca. Teraz mógł z czystym sumieniem przyprowadzić do domu kobietę.

Spojrzał na zegarek i szybko wstał. Do spotkania z Rose-Marie została tylko godzina, a on jest spocony i brudny od kurzu. Musi się szybko odświeżyć. Wyjął ubranie, które zamierzał włożyć. Kiedy się bliżej przyjrzał, większość koszul i spodni okazała się w mniejszym lub większym stopniu zaplamiona. W dodatku od bardzo dawna nie widziały żelazka. Drogą eliminacji wybrał koszulę w biało-niebieskie paski, czarne spodnie i czerwony krawat z Kaczorem Donaldem, w jego mniemaniu bardzo szykowny. W czerwieni, jeśli mógł tak powiedzieć sam o sobie, było mu naprawdę do twarzy. Spodnie należały do kategorii nieuprasowanych. Przez chwilę zastanawiał się, jak rozwiązać ten problem. Żelazko nie chciało się znaleźć, choć przeszukał całe mieszkanie. Jego wzrok padł na kanapę i wtedy przyszła mu do głowy świetna myśl. Szybko zrzucił poduszki siedziska i starannie rozłożył spodnie. Wprawdzie nie było tam zbyt czysto, ale ten problem zostawił na później. Na pewno da się to usunąć szczotką. Na spodniach ułożył poduszki i usiadł na nich na pięć minut. Jeśli po wyjściu z prysznica posiedzi kolejne pięć minut, spodnie na pewno będą wyglądać jak spod żelazka. Z ulgą skonstatował, że nie nabrał cech bezradnego starego kawalera. Jeszcze potrafi sobie radzić.


Przed dom ludowy, w którym miała się odbyć dyskoteka, zaczęli napływać goście. Uczestnicy programu musieli pochować osobiste rzeczy, ich łóżka zostały wyniesione. Jeszcze nikogo nie wpuszczano i na parkingu przed budynkiem wiła się coraz dłuższa kolejka. Czekające dziewczyny podrygiwały na zimnym, wiosennym wietrze i żałowały, że włożyły najkrótsze spódniczki i najbardziej wydekoltowane koszulki. Wszyscy kolejkowicze mieli ten sam pełen oczekiwania wyraz twarzy. Od dawna nie było tu równie wspaniałej imprezy. Zjechali się młodzi ludzie z całej okolicy, nawet ze Strömstad i Uddevalli. Wszyscy wpatrywali się w drzwi, które miały się zaraz otworzyć. Tam, w środku, są ich bohaterowie, idole, którym udało się zdobyć to, o czym oni tylko marzą. Są celebrytami, zapraszają ich na imprezy z udziałem innych gwiazd i pokazują w telewizji. Może dziś uda im się uszczknąć coś z blasku ich sławy. Zrobić coś takiego, że i na nich skierują się wszystkie kamery. Jak ta dziewczyna z „Fucking Töreboda”, której udało się poderwać Andreasa z „Baru” i potem kilka razy pojawiła się w programie. Gdyby dziś komuś się udało! Dziewczyny nerwowo poprawiały ciuchy, wyjmowały z torebek błyszczyki i nakładały kolejne warstwy. Stroszyły i lakierowały włosy, sprawdzały efekt w lusterku. Napięcie rosło.

Fredrik Rehn roześmiał się na widok kolejki.

– Patrzcie. Nasi statyści. Idziemy dziś na całość, okej? Wyluzujcie, pijcie, bawcie się, róbcie, co tylko chcecie. – Spojrzał spod przymrużonych powiek. – I pamiętajcie, żeby wszystko robić przed kamerami. Nie chcę słyszeć, że ktoś się wymyka i próbuje się bawić na własną rękę. To będzie oznaczać złamanie umowy.

– Kurde, mówisz zupełnie jak Drinkenstierna[1] – powiedział Calle. Kilka osób się roześmiało. Tylko Jonna nie uczestniczyła w żadnym z jego osławionych barowych występów.

Fredrik się uśmiechnął, ale patrzył na nich śmiertelnie poważnie.

– Zostawię to bez komentarza. Powiem jedno: ma być rozrywka. Wzięliśmy was do programu, bo potraficie rozkręcić imprezę, i o to chodzi. Ani na chwilę nie wolno wam o tym zapomnieć. Nie po to wywalamy furę pieniędzy na produkcję, żebyście się mogli pobawić we własnym gronie, popić darmową gorzałę i zwiększyć swoje szanse na podryw. Przyszliście tu do roboty…

– To co tu robi Jonna? – zaśmiał się Uffe. Rozejrzał się, szukając poparcia wśród kolegów. – Nie rozkręciłaby imprezy nawet w domu starców.

Wszyscy już słyszeli jego ordynarny rechot. Jonna nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem, wpatrywała się we własne kolana.

– Jonna jest bardzo popularna wśród dziewczyn od czternastu do dziewiętnastu lat. Identyfikują się z nią i dlatego chcą, żeby była w programie – Fredrik zwracał się do całej grupy, ale w duchu przyznawał Uffemu rację. Jeśli chodzi o walory towarzyskie, Jonna była jak czarna dziura. Koszmarnie depresyjna. Decyzja o wzięciu jej do programu zapadła nad jego głową i nie pozostało mu nic innego, jak się z nią zgodzić.

– A więc jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór, wszystko jasne, tak? Zabawa, zabawa i jeszcze raz zabawa! – Zapraszającym gestem wskazał barek. – I wszyscy wesprzemy Tinę, gdy będzie śpiewała swoją piosenkę. Prawda? – Spojrzał na Uffego. Uffe prychnął, a potem powiedział:

– No dobra, dobra. Zaczynamy wreszcie popijawę?

– Bardzo proszę – odparł Fredrik i uśmiechnął się, błyskając białymi zębami. – Dzisiaj robimy prawdziwą telewizję!

Podniósł do góry oba kciuki.

W odpowiedzi usłyszał pomruk. Ruszyli do ataku na barek.

Ludzie stojący w kolejce zaczęli wchodzić.


Gdy Patrik wrócił do domu, Anna gotowała obiad. W salonie Erika oglądała z dziećmi program „Bolibompa”. Zachwycona Maja machała rączkami za każdym razem, gdy na ekranie pojawiał się miś Björne. Emma i Adrian zastygli, byli jak w transie. Erice głośno zaburczało w żołądku. Wciągnęła w nozdrza dochodzący z kuchni zapach tajskiej potrawy. Anna zapowiedziała, że ugotuje coś smacznego, a jednocześnie niskokalorycznego, i sądząc po zapachu, pierwszą obietnicę spełniła.

– Cześć, kochanie – powiedziała Erika, uśmiechając się do wchodzącego Patrika. Był zmęczony, a gdy przyjrzała się bliżej, zauważyła, że jest też bardzo brudny.

– Coś ty dzisiaj robił? Wyglądasz, jakby cię ktoś… w czymś wytytłał. – Erika wskazała na jego koszulę.

Patrik spojrzał na swoje ubranie, westchnął i zaczął rozpinać koszulę.

– Grzebałem w naszym archiwum. Strasznie tam dużo kurzu. Pójdę na górę, wezmę szybki prysznic i przebiorę się. Potem opowiem ci więcej.

Erika patrzyła, jak wchodzi na górę, do sypialni. Potem poszła do kuchni.

– To nie Patrik wrócił? Wydawało mi się, że słyszałam, jak ktoś wchodzi – powiedziała Anna, nie podnosząc wzroku znad garnków.

– Tak, ale poszedł na górę wziąć prysznic i się przebrać. Wyglądał, jakby się dziś mocno napracował.

– Pomóż nakryć do stołu. Jak zejdzie na dół, wszystko będzie gotowe – poprosiła Anna, patrząc na siostrę.

Pod względem organizacyjnym wypadło znakomicie. Patrik – przebrany w domowe ciuchy i z mokrą głową – zszedł po schodach w chwili, gdy Anna stawiała na stole garnek.

– Mmm… ale ładnie pachnie – uśmiechnął się do Anny. Atmosfera w domu się zmieniła, odkąd Anna wróciła do życia.

– Potrawka z kurczaka po tajsku, w chudym mleczku kokosowym z brązowym ryżem i jarzynami z woka.

– Skąd ten nagły zapał do zdrowego odżywiania? – spytał z niedowierzaniem Patrik. Nie był już przekonany, że jedzenie będzie równie smaczne, jak pachnące.

– Twoja przyszła żona zażyczyła sobie, żebyście idąc do ołtarza, oboje wyglądali fantastycznie. W związku z tym rusza program „Fantastyczna para”.

– Coś jest na rzeczy – powiedział Patrik, obciągając T-shirt, żeby ukryć od paru ładnych lat dobrze się zapowiadający brzuszek. – A dzieci? Nie będą jadły z nami?

– Nie, bardzo im teraz dobrze. My tymczasem mamy okazję chwilę spokojnie posiedzieć.

– A Maja? Nic jej nie będzie?

Erika roześmiała się.

– Ale z ciebie kwoka. Poradzi sobie. Wierz mi, że gdyby coś się działo, Emma zaraz przybiegnie nam o tym powiedzieć.

Jakby w odpowiedzi na te słowa z salonu dobiegł wysoki głos:

– Erika! Maja majstruje przy wideo!

Patrik roześmiał się i wstał.

– Zajmę się tym. Wy tymczasem zacznijcie sobie nakładać.

Słychać było, jak strofuje córeczkę. Skorzystał z okazji, żeby ją pocałować. Starsze dzieci też dostały całusa.

Kiedy wrócił do kuchni, był już bardziej odprężony.

– Nad czym dziś tak ciężko pracowałeś?

Patrik opowiedział krótko. Anna i Erika odłożyły sztućce i wpatrywały się w niego z zaciekawieniem.

– Ale jaki to ma związek z twoją sprawą? I co zamierzacie z tym zrobić? – spytała Erika.

Patrik musiał najpierw przeżuć.

– Przez całe popołudnie dzwoniliśmy z Martinem w różne miejsca, zbieraliśmy informacje. W poniedziałek zaczynamy szczegółowo badać sprawę.

– Masz wolny weekend? – Erika była mile zaskoczona. Tyle weekendów zmarnował im grafik Patrika.

– Tak, choć raz. Zresztą tych, z którymi chciałbym rozmawiać, i tak nie złapałbym wcześniej niż w poniedziałek. W związku z tym jestem do waszej dyspozycji, dziewczyny! – Uśmiechnął się szeroko. Erika odwzajemniła uśmiech. Jak ten czas leci. Z jednej strony miała wrażenie, jakby dopiero co się ze sobą związali, z drugiej, jakby byli ze sobą od zawsze. Chwilami zapominała, że kiedyś w jej życiu nie było Patrika. A za kilka tygodni biorą ślub. Z salonu dochodziło gaworzenie Mai. Odkąd Anna stanęła na nogi, Erikę znów wszystko cieszyło.


Gdy wreszcie dotarł, spóźniony o dziesięć minut, siedziała już przy stoliku. Wyczyszczenie spodni prasowanych pod siedziskiem kanapy nie było tak łatwe, jak sądził. Między innymi z powodu wielkiej gumy do żucia, która przykleiła się do siedzenia. Do jej usunięcia potrzeba było wielkiej determinacji, nie mówiąc o ostrym nożu. Poszarpał materiał, ale jak się obciągnie marynarkę, nic nie będzie widać. Upewniając się, czy dobrze wygląda, rzucił ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w szybie wiszącego na ścianie obrazka. Szczególnie starannie ułożył włosy na czubku głowy, żeby nie pokazać ani kawałka łysiny. Z zadowoleniem stwierdził, że znosi swój wiek z tą samą godnością, z jaką nosi swoją fryzurę.

Na jej widok serce zabiło mu mocniej. Aż sam się zdziwił, tak dawno nie waliło mu w piersi. Jakiż to fenomen sprawia, że tak na niego działa tęgawa pani w średnim wieku? Przyszło mu do głowy, że to na pewno jej oczy. Najbardziej niebieskie oczy, jakie widział w życiu. Na tle rudawego odcienia włosów po prostu lśniły. Patrzył jak zaczarowany i w pierwszej chwili nie dostrzegł wyciągniętej dłoni. Musiał ochłonąć i wtedy, z uczuciem, jakby sam oglądał tę scenę z góry, pochylił się, chwycił jej dłoń i w staroświeckim geście ucałował. Najpierw poczuł się jak idiota. Sam nie wiedział, skąd mu przyszedł do głowy tak błazeński pomysł. Jak się jednak okazało, spodobało jej się to. W brzuchu poczuł przyjemne ciepło. Pomyślał, że wciąż jeszcze umie się zachować i wie, jak się zabrać do rzeczy.

– Ależ tu przyjemnie. Jeszcze nigdy tu nie byłam – powiedziała miłym głosem, gdy zaczęli się wczytywać w kartę dań.

– Bez dwóch zdań pierwszorzędne miejsce – powiedział Mellberg, nadymając się, jakby był właścicielem Gestgifveriet.

– I chyba dobrze karmią.

Przebiegała wzrokiem nazwy frykasów wymienionych w karcie. Mellberg również zerknął i przeraził się na widok cen. Napotkał jednak wzrok Rose-Marie i całe przerażenie znikło. W taki wieczór pieniądze nie mają znaczenia.

Spojrzała przez okno, w stronę domu ludowego.

– Zdaje się, że odbywa się tam jakaś zabawa.

– Tak, ludzie są ciekawi uczestników tego reality show. Dotychczas udawało nam się unikać takich imprez. Działalność rozrywkowa to w tej okolicy raczej specjalność Strömstad. Na kolegów z tamtejszej policji spada obowiązek zajmowania się skutkami, czyli pijaństwem i wszelkiego rodzaju świństwami.

– Nie spodziewacie się problemów? Naprawdę mogłeś sobie dziś pozwolić, żeby wziąć wolne? – spytała z troską Rose-Marie.

Mellberg nadął się i wypiął pierś. Poczuł się ważny. W towarzystwie pięknej kobiety było to bardzo przyjemne. Poza tym od czasu niezasłużonego przeniesienia do Tanumshede nie zdarzało się zbyt często. Tutejsi, o dziwo, nie umieli się na nim poznać.

– Wyznaczyłem dwie osoby. Będą miały oko na dzisiejsze harce – wyjaśnił. – Możemy się spokojnie cieszyć swoim towarzystwem i jedzeniem. Dobry szef to taki, który umie delegować zadania. Ośmielę się stwierdzić, że to moja najcenniejsza umiejętność.

Uśmiech dowodził, że Rose-Marie nie wątpi w jego wielkie kompetencje. Zapowiadał się bardzo przyjemny wieczór.

Mellberg znów spojrzał w stronę domu ludowego. Potem jednak przestał zaprzątać sobie głowę myślami o odbywającej się tam zabawie. Niech Martin i Hanna się tym zajmą. On ma przyjemniejsze rzeczy do roboty.


Przed wejściem na scenę wykonała kilka ćwiczeń głosowych. Tyle, ile umiała. Wprawdzie miała śpiewać z playbacku, wystarczy, że będzie trzymać mikrofon i ruszać ustami, ale nigdy nic nie wiadomo. Kiedyś, kiedy występowała w Örebro, doszło do awarii nagłośnienia. Nie była porządnie rozśpiewana i musiała na żywo wykonać piosenkę zachrypniętym głosem. Wolałaby, żeby coś takiego już się nie powtórzyło.

Zdawała sobie sprawę, że się z niej wyśmiewają. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że jej to nie przeszkadza, ale niewiele mogła na to poradzić. Pozostało jej wyjść na scenę i pokazać, co potrafi. To jej wielka szansa na karierę piosenkarską, o której marzyła od dzieciństwa. Ileż godzin spędziła przed lustrem, trzymając rączkę od skakanki jak mikrofon i ruszając ustami w takt popowych przebojów. Dzięki udziałowi w „Barze” mogła pokazać, na co ją stać. Wcześniej poszła na przesłuchania do Idola. To wspomnienie nadal ją bolało. Ci idioci z jury wdeptali ją w ziemię, nie zostawili na niej suchej nitki. A telewizja pokazywała to potem w licznych powtórkach. Powiedzieli między innymi, że śpiewanie wychodzi jej równie kiepsko, jak Svennisowi[2] dochowywanie wierności. W pierwszej chwili nie zrozumiała, o co chodzi. Patrzyła na nich z głupim uśmiechem. A potem ten staruch Clabbe[3] powiedział, rechocząc, żeby sobie dała siana. Z takim śpiewaniem niech się lepiej schowa w mysiej dziurze.

Przynajmniej do niej dotarło. Upokorzona, z oczami pełnymi łez, wykłócała się z nimi, przekonywała, że wszyscy zawsze chwalili jej głos. Rodzice byli z niej dumni i słuchali z prawdziwym wzruszeniem. Nic, co się do tej pory wydarzyło w jej życiu, nie przygotowało jej na taką porażkę. Stała od samego rana w kolejce i cieszyła się. Była pewna, że znajdzie się wśród wybranych do programu, że wzruszy do łez zasiadającą w jury Kishti[4]. Żeby im zaimponować, wybrała przebój Without you z repertuaru swego bożyszcza Mariah Carey. Zaśpiewa tak, że im spodnie spadną, a potem rozpocznie nowe życie. Imprezy dla celebrytów, histeria towarzysząca „Idolowi”, letnie trasy koncertowe i teledyski w MTV. Będzie tak, jak było z Darinem[5]. Wystarczy, że weźmie udział w eliminacjach i zabłyśnie. A potem wszystko wyszło nie tak. W dodatku wystawili ją na pośmiewisko, została upokorzona, i to nie raz i nie dwa. Propozycję producentów „Baru” uznała za dar niebios. Postanowiła nie zaprzepaścić tej szansy. Po pewnym czasie zrozumiała zresztą, dlaczego tak naprawdę poniosła porażkę w „Idolu”. Oczywiście chodziło o biust. Jej śpiew na pewno im się podobał. Nie wzięli jej do programu, bo nie spełniała innych wymagań: była dziewczyną, a nie miała cycków. Dlatego od początku nagrań do Baru odkładała każdy grosz, żeby uskładać na powiększenie biustu. Kiedy już będzie miała miseczkę w rozmiarze D, nic jej nie przeszkodzi w zrobieniu kariery. Nie zamierzała jednak rozjaśnić włosów. Wszystko ma swoje granice. W końcu niegłupia z niej dziewczyna.


Wysiadając ze śmieciarki, Leif nucił pod nosem. Zazwyczaj pracował na obrzeżach Fjällbacki, ale w związku z epidemią grypy żołądkowej miał zastępstwo. Oznaczało to zarówno więcej pracy, jak i dłuższą trasę. Tym się akurat nie martwił. Lubił swoją pracę, a śmieci to śmieci, nieważne, skąd pochodzą. Z czasem przyzwyczaił się nawet do zapachów i nieczęsto zdarzały się takie, na które się krzywił. Niestety przytępienie zmysłu powonienia sprawiło, że nie potrafił również cieszyć się zapachem świeżo upieczonych bułeczek cynamonowych ani perfumami pięknej kobiety. Cóż, trzeba się z tym pogodzić. Lubił swoją pracę, niewiele osób może to o sobie powiedzieć. Włożył robocze rękawice i nacisnął guzik na desce rozdzielczej. Zielona śmieciarka syknęła, stęknęła i zaczęła opuszczać dźwignię, która miała podnieść do góry pojemnik ze śmieciami i wsypać je do prasy. Normalnie podczas wykonywania tego manewru Leif zostałby w kabinie, ale tym razem pojemnik stał za daleko. Trzeba go było najpierw przesunąć. Stał obok, przyglądając się dźwigni. Było jeszcze bardzo wcześnie. Leif ziewnął. Zazwyczaj chodził spać wcześnie, ale wczoraj pilnował ukochanych wnuków i pozwolił im się bawić trochę za długo. Warto było. Wnuki są osłodą życia. Spojrzał na unoszącą się ku niebu mgiełkę swojego oddechu. Strasznie zimno, choć to już kwiecień. Ale migiem może zrobić się ciepło. Rozejrzał się. Wokół stały głównie domki letniskowe. Niedługo będzie tu wielki ruch. Trzeba będzie opróżniać śmietniki. Jak zwykle będą się z nich wylewać skorupki po krewetkach i butelki po białym winie, których ludziom nie chce się odnosić do specjalnych pojemników. Zawsze to samo, co roku. Ziewnął jeszcze raz, podniósł wzrok na kontener, którego zawartość właśnie wpadała do śmieciarki, i skamieniał. Co jest, do cholery!

Rzucił się do kabiny i nacisnął guzik, zatrzymując prasę. Potem sięgnął po komórkę.


Patrik westchnął głęboko. Nie tak wyobrażał sobie tę sobotę. Westchnął jeszcze raz, jeszcze głębiej, i rozejrzał się z rezygnacją. Suknie, suknie i jeszcze raz suknie. Tiul, kokardki, cekiny i czort wie co jeszcze. Aż się spocił. Poprawił kołnierz ubrania, które przywodziło mu na myśl narzędzie tortur. Tu go swędziało, tam uciskało. Było mu gorąco jak w łaźni.

– No i co? – spytała Erika, przyglądając mu się krytycznie. – Dobrze się w tym czujesz? Dobrze leży? – zwróciła się do właścicielki sklepu. Była zachwycona, gdy Erika zjawiła się z Patrikiem. – Trzeba będzie trochę skrócić spodnie, są za długie – powiedziała tym razem do Patrika.

– Nie ma problemu. – Kobieta pochyliła się i zaczęła wbijać szpilki.

Patrik skrzywił się.

– Czy to musi być… takie ciasne? – Pociągnął za kołnierz. Miał wrażenie, że się dusi.

– Frak leży znakomicie – zaszczebiotała właścicielka sklepu, co było nie lada sztuką, zważywszy, że w ustach miała dwie szpilki.

– Ale wydaje mi się zbyt obcisły – powiedział Patrik, patrząc błagalnie na Erikę.

Nie miał co liczyć na litość. Erika uśmiechnęła się – według Patrika był to diabelski uśmieszek – po czym powiedziała:

– Świetnie leży! Chcesz wyglądać elegancko na naszym ślubie, prawda?

Patrik w zamyśleniu spojrzał na przyszłą żonę. Pewne jej cechy były niepokojące. A może to sklep ze strojami ślubnymi tak działa na kobiety? On sam najchętniej zabrałby się stąd jak najprędzej. Uzmysłowił sobie z rezygnacją, że ma tylko jedno wyjście. Zmusił się do uśmiechu. Nie uśmiechał się do nikogo konkretnego.

– Rzeczywiście – powiedział. – Wydaje się dobry! Kupujemy!

Erika z radości klasnęła w ręce, a Patrik kolejny raz zdziwił się, że ślub wywołuje u kobiet taki błysk w oku. Oczywiście się cieszył, ale wolałby znacznie skromniejszą wersję. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że na widok radości w oczach Eriki robi mu się miękko na sercu. Najważniejsze, żeby ona była szczęśliwa. A jeśli on może się do tego przyczynić, przywdziewając na jeden dzień nieprzepuszczający powietrza i niewygodny strój pingwina, to niech tak będzie. Nachylił się i pocałował ją w usta.

– Myślisz, że u Mai wszystko w porządku?

Erika roześmiała się.

– Tak się składa, że Anna ma dwoje dzieci. Więc sądzę, że i z Mają sobie poradzi.

– Ale jest sama z trójką dzieci. Pomyśl, jeśli będzie musiała pobiec za Adrianem albo za Emmą, a tymczasem Maja jej czmychnie…

Erika przerwała mu z uśmiechem:

– Przestań. Całą zimę zajmowałam się całą trójką i było dobrze. Poza tym Anna wspomniała, że wpadnie Dan. Więc naprawdę nie masz się czym niepokoić.

Patrik odprężył się. Erika ma oczywiście rację. Stale się bał, że coś się przydarzy jego dziecku. Pewnie dlatego, że napatrzył się w pracy i wiedział aż za dobrze, jak strasznie los może ludzi doświadczyć. Także dzieci. Przeczytał gdzieś, że gdy rodzi się dziecko, rodzice przez resztę życia czują się tak, jakby im przystawiono pistolet do skroni. Wiele w tym prawdy. W głowie bez przerwy czai się lęk przed wszechobecnymi zagrożeniami. Teraz jednak nie powinien o tym myśleć. Maja jest bezpieczna, a oni mają okazję pobyć sami, we dwoje. Nieczęsto się to zdarza.

– Może pójdziemy gdzieś na lunch? – zaproponował, kiedy zapłacili i wyszli. Wiosenne słońce pieściło ich twarze.

– Świetny pomysł – z radością odparła Erika, wsuwając mu rękę pod ramię. Szli niespiesznie główną ulicą handlową Uddevalli, rozglądając się za miejscem, gdzie mogliby coś zjeść. W końcu wybrali tajską restaurację przy jednej z przecznic. Mieli właśnie wejść, prowadzeni zapachem curry, gdy zadzwoniła komórka Patrika. Spojrzał na wyświetlacz. Cholera, z komisariatu.

– Tylko nie mów. – zaczęła Erika i z rezygnacją potrząsnęła głową. Po jego minie poznała, kto dzwoni.

– Muszę odebrać – powiedział. – Wejdź, to na pewno nic ważnego.

Erika mruknęła coś z niedowierzaniem, ale zrobiła, jak powiedział. Patrik został na zewnątrz i odebrał.

W jego głosie słychać było niechęć. Zdawał sobie z tego sprawę.

– Hedström, słucham. – Po chwili jego twarz nie wyrażała już irytacji, lecz niedowierzanie. – Anniko, co ty mówisz?… W śmietniku?… Jedzie tam jeszcze ktoś?… Martin?… Dobrze… Już jadę, ale trochę to potrwa, jestem w Uddevalli. Podaj mi dokładny adres. – Pogrzebał w kieszeni, szukając długopisu. W końcu znalazł, ale z braku papieru musiał zapisać adres na dłoni. Rozłączył się i nabrał powietrza. Nie był zachwycony, że zaraz będzie musiał powiedzieć Erice, że muszą sobie darować lunch, bo on natychmiast musi wracać do pracy.

Загрузка...