Tęsknili za światem zewnętrznym coraz bardziej. Czasem wolno im było pobiegać po trawniku, ale bardzo krótko. Zawsze wtedy miała w oczach ten sam lęk. Z lękiem wypatrywał potworów, które miały się wszędzie czaić. Tylko ona mogła ich przed nimi obronić.
Mimo lęku było cudownie: grzało słońce, trawa pod stopami. Szaleli razem z siostrą. Na ich widok nawet ona nie mogła powstrzymać się od śmiechu, a raz za razem bawiła się z nimi w berka i przewracała na trawę. Był naprawdę szczęśliwy. I wtedy usłyszała przejeżdżający w oddali samochód. Zerwała się ze strachem w oczach i krzycząc, kazała im biegiem wracać do domu. Szybko, szybko. Ścigani przez nieokreślone i nienazwane niebezpieczeństwo popędzili do domu, do swego pokoju. Pobiegła za nimi, zamknęła wszystkie drzwi na klucz. Potem, drżąc ze strachu, siedzieli przytuleni na podłodze. Raz za razem zapewniała ich, że teraz nikt ich nie zabierze, że już nigdy nie zrobi im krzywdy.
Wierzył jej. Był wdzięczny, że chroni ich przed ludźmi, którzy chcą im zrobić coś złego. Ale jednocześnie chciał wrócić na dwór, na słońce, na trawę. Na wolność.
Zmierzając do mieszkania Kerstin, Gösta ukradkiem obserwował Hannę. Mimo krótkiej znajomości był nią oczarowany. Bez erotycznych podtekstów, raczej jak ojciec córką. Bardzo przypominała mu zmarłą żonę z lat młodości, również blondynkę o niebieskich oczach. Podobnie jak Hanna była niewysoka, ale silna. Najwyraźniej rozmawianie z bliskimi ofiar nie należało do ulubionych zajęć Hanny. Kątem oka dostrzegł, że zaciska szczęki. Musiał się powstrzymać, żeby nie położyć jej ręki na ramieniu w uspokajającym geście. Coś mu mówiło, że nie spodobałoby jej się to, a nawet groziłoby mu prawym prostym.
Uprzedzili Kerstin telefonicznie. Widać było, że zdążyła wziąć szybki prysznic. Na jej nieumalowanej twarzy uwidaczniała się rezygnacja. Bezbrzeżna, bezsilna rozpacz spada na bliskich po ustąpieniu szoku, gdy dociera do nich, że to, co się stało, stało się naprawdę.
– Proszę wejść – powiedziała. Jej blada cera miała odcień lekko zielonkawy, charakterystyczny dla ludzi, którzy od dawna nie wychodzą z domu.
Usiedli przy kuchennym stole. Hanna wciąż z tą samą zaciętą miną. Mieszkanie było czyste i wysprzątane, ale unosił się w nim zastały zapach, potwierdzający wrażenie Gösty, że od śmierci Marit Kerstin nie wychodziła z domu. Ciekaw był, skąd ma jedzenie, czy ktoś robi jej zakupy. Jakby w odpowiedzi otworzyła lodówkę. Wyjęła mleko do kawy. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby się przekonać, że lodówka jest pełna. Położyła na stole świeże bułeczki, prosto z piekarni. Najwyraźniej ktoś jej robił zakupy.
– Czy macie coś nowego? – spytała, siadając. Zadała to pytanie, jakby uważała, że tak należy, nie dlatego, że oczekiwała odpowiedzi. Jeszcze jeden skutek uzmysłowienia sobie, że Marit naprawdę już nie wróci. Na jakiś czas stłumiło to pragnienie uzyskania odpowiedzi, wyjaśnienia. Ale bywa różnie. Po niemal czterdziestu latach służby Gösta wiedział o tym bardzo dobrze. Dla niektórych szukanie wyjaśnienia stawało się ważniejsze od wszystkiego innego, choć najczęściej był to po prostu sposób na to, by odsunąć chwilę, gdy trzeba będzie pogodzić się ze śmiercią najbliższej osoby. Znał ludzi funkcjonujących w ten sposób przez wiele lat, niekiedy aż do własnego pogrzebu. Kerstin do nich nie należała. Twarzą w twarz zmierzyła się ze śmiercią Marit. Najwyraźniej wyssało to z niej całą energię. Powolnym ruchem nalała kawy z dzbanka.
– Przepraszam, może któreś z państwa wolałoby herbatę?
Gösta i Hanna potrząsnęli głowami. Po chwili Gösta odpowiedział na pytanie Kerstin:
– Są jakieś nowe tropy. – Znów umilkł. Nie był pewien, ile wolno mu powiedzieć. Wtedy odezwała się Hanna:
– Niektóre fakty wskazują na związek z innym morderstwem. W Borås.
– W Borås? – jak echo powtórzyła Kerstin. W jej oczach po raz pierwszy pojawił się błysk zaciekawienia. – Nie rozumiem… Jak to?
– Też się nad tym zastanawiamy – powiedział Gösta, sięgając po bułeczkę. – Dlatego przyszliśmy do pani. Czy wie pani coś o ewentualnym związku między Marit i ofiarą z Borås?
– Kto…? – Kerstin założyła włosy za ucho, wzrok miała rozbiegany.
– To był mężczyzna po trzydziestce, Rasmus Olsson. Zginął trzy i pół roku temu.
– I sprawa nadal nie jest wyjaśniona?
Gösta i Hanna wymienili spojrzenia.
– Nie. Tamtejsza policja uznała, że to było samobójstwo. Wskazywały na to niektóre okoliczności, więc… – Rozłożył ręce.
– Marit nigdy nie mieszkała w Borås. W każdym razie nic mi o tym nie wiadomo. Zresztą spytajcie jej byłego męża.
– Oczywiście, spytamy – odparła Hanna. – Czyli nic pani nie wiadomo o związku między nimi? Ich śmierć łączy to, że choć nie pili – przerwała na chwilę – w chwili zgonu mieli w organizmie alkohol, w znacznym stężeniu. A może była członkiem jakiejś organizacji abstynenckiej albo wspólnoty religijnej?
Kerstin zaśmiała się, a jej twarz nabrała kolorów.
– Marit? We wspólnocie religijnej? Wiedziałabym o tym. Chodziłyśmy do kościoła w Boże Narodzenie. Zapewne był to jedyny raz w roku, gdy Marit tam szła. Tak jak ja była niepraktykująca. Zachowała jednak jakiś rodzaj dziecinnej wiary w Boga, przekonanie, że jest coś więcej. Przynajmniej ja mam taką nadzieję, teraz większą niż kiedykolwiek – dodała cicho.
Nie odezwali się. Hanna patrzyła w stół, Gösta dostrzegł wilgotny błysk w jej oczach. Doskonale to rozumiał, choć minęło sporo lat, odkąd sam płakał w obliczu cudzej żałoby. Miał zadanie do wykonania, więc zadał kolejne pytanie:
– Czy nazwisko Rasmus Olsson coś pani mówi?
Kerstin potrząsnęła głową. Grzała dłonie trzymaną oburącz filiżanką z kawą.
– Nie, pierwsze słyszę.
– To tyle na dziś. Oczywiście porozmawiamy również z Olą Kaspersenem. Gdyby sobie pani coś przypomniała, proszę do nas zadzwonić.
Gösta podniósł się. Hanna z wyraźną ulgą poszła za jego przykładem.
– Oczywiście – odpowiedziała Kerstin, nie ruszając się z miejsca. Nie odprowadziła ich do drzwi.
Gösta nie wytrzymał. Stojąc już w otwartych drzwiach, odwrócił się i powiedział:
– Proszę się wybrać na spacer. Taka piękna pogoda. Powinna pani wyjść na dwór, odetchnąć świeżym powietrzem.
– Mówi pan zupełnie jak Sofie – zauważyła Kerstin i uśmiech rozświetlił jej twarz. – Wiem, że macie rację. Może po południu się trochę przejdę.
– Byłoby bardzo dobrze – skwitował Gösta i zamknął drzwi. Hanna nie spojrzała na niego. Wyprzedziła go o kilka kroków. Szli w stronę komisariatu.
Patrik ostrożnie położył na biurku foliową torbę z plecakiem. Nie był pewien, czy powinien to robić. Przecież trzy i pół roku temu policja wszystko zbadała. Ale na wszelki wypadek włożył rękawiczki. Nie tylko ze względu na ewentualne ślady. Wzdragał się na myśl o dotykaniu gołymi rękami zaschniętej na plecaku krwi.
– Paskudna rzecz takie samotne życie. Tragedia – powiedział stojący obok Martin.
– Tak, miała tylko jego jednego – z westchnieniem odparł Patrik, delikatnie odsuwając suwak.
– Musiało jej być ciężko samotnie urodzić i wychować dziecko. Potem ten wypadek… – zawahał się – i morderstwo.
– A potem jej nie uwierzyli – dodał Patrik, wyjmując coś z plecaka. Walkmana. Domyślał się, że to słowo mówi wszystko o jego wieku i braku orientacji w sprawach techniki. Wiedział, że ten sprzęt nazywa się inaczej, ale nie miał pojęcia jak. W każdym razie było to małe urządzenie ze słuchawkami. Wątpił, żeby po upadku z mostu mogło działać. Zresztą w środku coś zagrzechotało, gdy je wziął do ręki.
– Z jakiej wysokości spadł? – spytał Martin. Przyciągnął sobie krzesło i usiadł przy biurku Patrika.
– Z dziesięciu metrów – odparł Patrik, opróżniając plecak.
– To musiał być nieładny widok – skrzywił się Martin.
– Chyba tak – powiedział Patrik. Przed oczami przemknęły mu zdjęcia z miejsca wypadku. Zmienił temat: – Trochę się martwię. Nie wiem, jak rozłożyć siły na dwa równoległe śledztwa.
– Domyślam się – odpowiedział Martin. – Wiem, co myślisz. Że popełniliśmy błąd, dając się wmanewrować w odłożenie na bok śledztwa w sprawie śmierci Marit. Trudno, stało się, teraz już tego nie zmienimy. Będziemy tylko mądrzej gospodarować tym, co mamy.
– Masz rację – rzekł Patrik, wyjmując z plecaka portfel i kładąc go na biurku. – Ale nie mogę się uwolnić od myśli, że trzeba było zrobić inaczej. Zresztą zupełnie nie wiem, co dalej z morderstwem Lillemor Persson.
Martin zastanawiał się przez chwilę.
– Uważam, że jakimś punktem zaczepienia jest psia sierść i kasety z nagraniami z programu.
Patrik przeglądał portfel.
– Też tak pomyślałem. Trzeba pójść tym tropem, to może być bardzo ciekawe. Według Pedersena chodzi o rzadką rasę. Na pewno istnieje jakiś rejestr, wykaz właścicieli, stowarzyszeń hodowców, cokolwiek, co pozwoli nam dotrzeć do właściciela psa. Zważywszy, że w całej Szwecji jest dwieście psów tej rasy, nie powinno być problemu ze zlokalizowaniem właściciela w naszej okolicy.
– Brzmi rozsądnie – zauważył Martin. – Mam się tym zająć?
– Nie. Pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli to przejmie Mellberg. On na pewno zrobi to porządnie. – Zaśmiał się, widząc, że Martin jest niemile zaskoczony. – No coś ty, pewnie, że chcę, żebyś się tym zajął!
– Cha, cha, bardzo śmieszne – odparł Martin. Spoważniał i pochylił się nad biurkiem. – Co tam masz?
– Nic podniecającego. Dwie dwudziestki, jedną dziesięciokoronówkę, legitymację, karteczkę z adresem i numerami telefonu matki, domowym i komórkowym.
– Nic więcej?
– Nie, chociaż… – Patrik uśmiechnął się. – Jego zdjęcie z matką. – Pokazał Martinowi. Młodziutki Rasmus obejmujący matkę ramieniem. Oboje szeroko uśmiechnięci. On wyższy od niej o dwie głowy. W jego geście było coś opiekuńczego. Zdjęcie musiało zostać zrobione przed wypadkiem. Potem role się odwróciły, Eva wzięła na siebie rolę opiekunki syna. Patrik ostrożnie włożył zdjęcie do portfela.
– Dużo ludzi jest samotnych – stwierdził Martin, patrząc w dal.
– To prawda – odparł Patrik. – Masz na myśli kogoś konkretnego?
– No tak… na przykład Evę Olsson. Lillemor. Pomyśl, nie mieć nikogo, kto po tobie zapłacze. Oboje rodzice nie żyją, krewnych też już nie ma. Nie ma kogo zawiadomić. Jedyne, co po niej zostało, to kilkaset godzin nagrań telewizyjnych, które będą leżeć w archiwum i pokrywać się kurzem.
– Poszedłbym na pogrzeb, gdyby ją chowali gdzieś bliżej – cicho powiedział Patrik. – Żaden człowiek nie powinien być chowany bez żałobników. Ale podobno pogrzeb ma być w Eskilstunie. Nie mogę tam jechać.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Przed oczami mieli obraz trumny opuszczanej do grobu bez krewnych i przyjaciół. Widok bezgranicznie smutny.
– Jest notes – odezwał się Patrik, sięgając do plecaka. Był gruby, z czarną okładką i złoconymi brzegami kartek. Widać było, że Rasmus obchodził się z nim delikatnie.
– Co w nim jest? – zaciekawił się Martin. Patrik kartkował gęsto zapisany notes.
– Pisze o zwierzętach ze sklepu – powiedział po chwili. – Posłuchaj: Hercules, granulat trzy razy dziennie, często dolewać świeżą wodę, klatkę czyścić codziennie. Gudrun, jedna mysz w tygodniu, terrarium czyścić raz w tygodniu.
– Hercules to pewnie królik albo świnka morska czy coś podobnego. Zgaduję, że Gudrun to wąż. – Martin uśmiechnął się.
– Tak. Zgadza się. Jak mówiła jego mama, był dokładny.
Patrik ostrożnie przejrzał notes. Wszystkie zapiski dotyczyły zwierząt. Nic innego nie znalazł.
– Nie wydaje mi się, żeby tu było coś więcej.
– Nie spodziewałem się niczego przełomowego. Przecież policja z Borås już przeglądała ten plecak. Ale człowiek zawsze ma nadzieję.
Patrik ostrożnie włożył notes na dno plecaka i wtedy usłyszał jakiś szelest.
– Jest jeszcze coś. – Wyjął notes, odłożył go na biurko, potem sięgnął na dno plecaka.
Spojrzeli na siebie z niedowierzaniem. Tego się nie spodziewali. Śmierć Rasmusa i śmierć Marit ponad wszelką wątpliwość coś łączy.
Ola Kaspersen bynajmniej się nie ucieszył, gdy Gösta zadzwonił do niego na komórkę. Powiedział, że jest w pracy i uprzejmie prosi, żeby to odłożyć na później. Ale Gösta nie był uprzejmy. Zirytował go lekceważący ton Kaspersena. Spokojnie oznajmił, że za pół godziny ma się ich spodziewać w miejscu pracy, w Inventing[13].
Kaspersen mruknął ze swoim śpiewnym szwedzko-norweskim akcentem coś o „władzy”, ale nie oponował.
Ruszyli do Fjällbacki. Wsiadając do samochodu, Gösta zastanawiał się, co się stało Hannie. Wyglądało na to, że nadal jest nie w humorze. Może pokłóciła się z mężem… nie znali się na tyle dobrze, żeby mógł zapytać. Miał nadzieję, że to nic poważnego. Nie odzywał się, skoro nie chciało jej się rozmawiać. Gdy przejeżdżali obok pola golfowego koło Anrås, spojrzała przez szybę i spytała:
– Czy to dobre pole?
Gösta przyjął tę fajkę pokoju z przyjemnością:
– Doskonałe. Wyzwaniem jest zwłaszcza siódmy dołek. Kiedyś mi się poszczęściło, zaliczyłem hole-in-one, ale nie na siódmym dołku.
– Znam się na golfie akurat na tyle, żeby wiedzieć, że hole-in-one to fajna sprawa – powiedziała Hanna z uśmiechem. Pierwszym tego dnia. – I co? Klub zaprosił cię na szampana? – spytała. – Zdaje się, że jest taki zwyczaj?
– A jakże. – Gösta rozpromienił się na to wspomnienie. – Zaprosili na szampana. Zresztą rozegrałem wtedy świetny mecz. Jak dotąd najlepszy.
– Można więc bez przesady powiedzieć, że złapałeś na dobre golfowego bakcyla.
Gösta spojrzał na nią i uśmiechnął się. Musiał patrzeć na drogę, bo dojechali do wąskiego odcinka koło Mörhult. – Rzeczywiście, ale nic mi więcej nie zostało. – Uśmiech na jego twarzy zgasł.
– Jak rozumiem, jesteś wdowcem – powiedziała Hanna cicho. – Nie mieliście dzieci?
– Nie. – Nie chciał się nad tym rozwodzić. Nie chciał opowiadać o synu, który nie przeżył doby, a dziś byłby dorosły.
Hanna nie pytała więcej i do Inventing dojechali w milczeniu. Wysiadając, widzieli wiele par oczu obserwujących ich z ciekawością. Ledwie weszli do budynku, na spotkanie wyszedł im rozzłoszczony Kaspersen.
– Mam nadzieję, że to naprawdę ważna sprawa, skoro zawracacie mi głowę w pracy. Będzie temat do plotek na całe tygodnie.
Gösta wiedział, co Kaspersen ma na myśli. Właściwie mogli poczekać jeszcze godzinę, dwie. Ale w jego zachowaniu było coś, co kazało im iść na konfrontację. Może to niezbyt szlachetne i niezbyt profesjonalne, ale Gösta tak właśnie czuł.
– Chodźmy do mojego pokoju – powiedział Kaspersen przez zęby. Gösta słyszał, jak Patrik i Martin mówili o idealnym porządku w jego domu, więc wygląd pokoju go nie zdziwił. Natomiast Hanna, której umknęła ta informacja, aż uniosła brew ze zdziwienia. Blat biurka był klinicznie czysty. Na jego gładkiej powierzchni nie było ani jednego pióra czy ołówka, żadnego spinacza, jedynie podkładka, dokładnie na środku. Przy ścianie stał regał pełen segregatorów, ustawionych w gęste, równe rzędy, jak pod sznurek. Żaden nie wystawał. Każdy był starannie opisany. Ani cienia nieporządku.
– Proszę usiąść. – Kaspersen wskazał im krzesła dla gości. Sam usiadł za biurkiem, oparł się łokciami o blat. Gösta mimo woli pomyślał, że na łokciach zrobią mu się plamy od wosku do polerowania biurka. Musieli go użyć całkiem sporo, bo lśnił jak lustro.
– O co chodzi?
– Badamy ewentualny związek między śmiercią pańskiej byłej żony a innym morderstwem.
– Jakim morderstwem? – zapytał Kaspersen. Na chwilę opadła z jego twarzy maska opanowania, ale zaraz przywołał się do porządku. – Chyba nie tej laluni?
– Chodzi panu o Lillemor Persson, tak? – powiedziała Hanna z miną mówiącą, co sądzi o tym, że Kaspersen wyraża się lekceważąco o zamordowanej dziewczynie.
– Niech będzie. – Zbył ją machnięciem ręki, okazując równie wyraźnie, że nie obchodzi go jej zdanie o jego sposobie wyrażania się.
Gösta miał ochotę go docisnąć. Z największą przyjemnością sięgnąłby po kluczyki od samochodu i wyżłobił nimi głęboką rysę przez sam środek biurka. Cokolwiek, byle wytrącić Kaspersena z tej doskonałej równowagi, od której robiło mu się niedobrze.
– Nie chodzi o Lillemor Persson. – Gösta mówił lodowatym tonem. – Chodzi o morderstwo popełnione w Borås. Zabity nazywał się Olsson, Rasmus Olsson. Czy coś panu mówi to nazwisko?
Kaspersen był szczerze zdumiony, co samo w sobie nie musiało jeszcze nic znaczyć. W ciągu wielu lat służby Gösta widział wiele wybitnych samorodnych talentów aktorskich. Niektórzy mogliby wręcz wystąpić na deskach Dramaten[14].
– Borås? Rasmus Olsson? – dziwił się, a jego słowa brzmiały jak echo rozmowy, którą przeprowadzili godzinę wcześniej z Kerstin. – Nie mam pojęcia. Marit nigdy nie mieszkała w Borås i nie znała żadnego Rasmusa Olssona. To znaczy nie znała, gdy jeszcze byliśmy razem. Potem nie wiem, czym się zajmowała. Wszystko jest możliwe, zważywszy poziom, do jakiego się zniżyła. – W jego głosie słychać było odrazę.
Gösta wsunął rękę do kieszeni i pomacał kluczyki. Aż go swędziały palce.
– A więc nic pan nie wie o związku Marit z Borås ani z wymienionym mężczyzną? – Hanna powtórzyła pytanie Gösty i Kaspersen przeniósł na nią wzrok.
– Czy ja mówię niewyraźnie? – spytał. – Zamiast kazać mi powtarzać, mogłaby pani notować…
Gösta ścisnął mocniej kluczyki, ale Hanna wydawała się zupełnie nie słyszeć szyderstwa w jego głosie i mówiła dalej: – Rasmus Olsson również był abstynentem. Może tu jest jakiś związek? Może obydwoje należeli do jakiejś organizacji abstynenckiej?
– Nie – odpowiedział szybko. – Nic o tym nie wiem. Co w tym dziwnego, że Marit nie piła alkoholu? Nie chciała, to nie piła. – Wstał. – I proszę mnie nie nachodzić, dopóki nie będziecie mieli czegoś ważniejszego. Wolałbym również, żebyście odwiedzali mnie w domu, nie w pracy.
Gösta i Hanna nie mieli więcej pytań i marzyli tylko o jednym: żeby się znaleźć jak najdalej od niego. Wstali i wyszli, nie zawracając sobie głowy pożegnaniami. Nie było powodu wdawać się w uprzejmości.
Rozmowa z Kaspersenem nic nie wniosła, a jednak w drodze powrotnej do Tanumshede Gösta czuł, że coś mu nie daje spokoju. Chodziło o jego reakcję na jakieś słowa albo na coś, co nie zostało powiedziane. Kołatało mu się z tyłu głowy, nie dając spokoju, ale za nic nie mógł sobie uprzytomnić, co to takiego.
Hanna również milczała. Patrzyła w okno i wydawała się całkowicie pogrążona w myślach. Gösta chciałby wyciągnąć do niej rękę i powiedzieć coś pocieszającego, ale dał spokój. Nie miał nawet pewności, czy jest powód, żeby pocieszać.
Ojciec był w pracy, więc w domu panował przyjemny spokój. Sofie wolała być sama, bo ojciec ciągle się czepiał. A to o lekcje, o to, gdzie była, dokąd idzie, z kim rozmawiała przez telefon, ile już wydzwoniła. Wiecznie zrzędził. W dodatku bez przerwy musiała pilnować porządku. Żadnych śladów po szklance na stole, żadnego spodka w zlewie, buty równo ustawione na półce, po kąpieli w wannie nie może zostać nawet jeden włos. Lista nie miała końca. Wiedziała, że między innymi dlatego matka odeszła. Słyszała, jak się kłócili. W wieku dziesięciu lat znała każdy najsubtelniejszy odcień ich słów. Ale matka w odróżnieniu od niej mogła odejść, a dopóki żyła, również Sofie co drugi tydzień miała chwilę wytchnienia od absolutnego perfekcjonizmu ojca. Mieszkając u matki i Kerstin, mogła oprzeć nogi na stoliku stojącym przy kanapie, postawić w lodówce musztardę na półce, a nie na drzwiach, frędzle dywanu mogły być splątane, nie musiały być uczesane w równy rządek. Czuła wtedy wielką ulgę. Dzięki temu była w stanie przez kolejny tydzień funkcjonować w warunkach surowej dyscypliny. Teraz już nic nie zostało z dawnej swobody, nie miała dokąd uciec. Na dobre utknęła w czyściutkim, lśniącym otoczeniu, gdzie stale była przesłuchiwana i kontrolowana. Jedyne chwile oddechu miała wtedy, gdy wracała ze szkoły przed ojcem. Wtedy pozwalała sobie na odruchy buntu. Na przykład piła kakao, siedząc na białej kanapie, słuchała popowej muzyki na jego odtwarzaczu i przewracała poduszki na kanapie. Ale przed powrotem ojca do domu zawsze sprzątała. Bardzo się bała, że któregoś dnia wróci z pracy wcześniej i wszystko się wyda, choć było to mało prawdopodobne. Musiałby być śmiertelnie chory, żeby w ogóle pomyśleć o wyjściu choćby minutę wcześniej. Uważał, że jako kierownik powinien świecić przykładem, i nie pozwalał ani sobie, ani swoim podwładnym na spóźnienia, chorowanie bez uzasadnienia czy wcześniejsze urywanie się do domu.
Sofie zdała sobie sprawę, że to mama dbała o ciepło domowego ogniska. Ojciec uosabiał czystość i chłód, podczas gdy mama zapewniała bezpieczeństwo, ciepło, trochę bałaganu i radość. Sofie zastanawiała się często, co kiedyś przyciągnęło do siebie jej rodziców. Jak dwoje tak różnych ludzi mogło zainteresować się sobą nawzajem, zakochać się, pobrać i mieć ze sobą dziecko? Od kiedy sięgała pamięcią, była to dla niej zagadka.
W jej głowie zrodziła się pewna myśl. Do powrotu ojca została jeszcze przeszło godzina. Poszła do jego sypialni. Kiedyś dzielił ją z matką. Wiedziała, gdzie to jest. W głębi szafy, w najdalszym rogu. Duże pudło z czymś, co nazywał „sentymentalnymi głupstwami Marit”, ale nigdy się go nie pozbył. Dziwiło ją, że mama nie zabrała tego, kiedy się przeprowadzała. Może zostawiła to celowo, skoro rozpoczynała nowe życie. Chciała tylko zabrać Sofie. Więcej nie potrzebowała.
Sofie usiadła na podłodze i otworzyła pudło. Było w nim pełno zdjęć i rozmaitych wycinków, lok Sofie z dzieciństwa i plastikowe bransoletki, które im założono na porodówce na znak, że do siebie przynależą. W małym pudełeczku coś zagrzechotało. Sofie otworzyła i z obrzydzeniem spojrzała na dwa ząbki. Najprawdopodobniej jej własne.
Przez pół godziny powoli przeglądała zawartość, układała wszystko w kupki na podłodze. Ze zdziwieniem odkryła, że stare zdjęcia kilkunastoletniej Marit przedstawiają dziewczynę dokładnie taką, jaką jest ona sama. Nigdy przedtem nie dostrzegała tego podobieństwa. Ucieszyła się. Przyjrzała się uważnie ślubnej fotografii rodziców, szukała oznak przyszłych problemów. Czy już wtedy wiedzieli, że się nie uda? Miała wrażenie, że tak. Ojciec miał minę surową, ale zadowoloną. Mama patrzyła właściwie obojętnie, jakby wyłączyła wszystkie uczucia. Na pewno nie była promienną panną młodą. Sofie wzięła do ręki lekko pożółkłe wycinki z gazet. Zaszeleściły sucho. Zawiadomienie o ślubie, zawiadomienie o narodzinach Sofie, instrukcja, jak zrobić na szydełku skarpetki dla niemowlęcia, przepisy kulinarne na przyjęcia, artykuły o chorobach dziecięcych. Sofie miała wrażenie, jakby dotykała matki. Widziała przed sobą Marit, widziała, jak się zaśmiewa, czytając artykuły o tym, jak skutecznie wyczyścić piekarnik albo jak przygotować szynkę na Boże Narodzenie. Wyobrażała sobie, jak mama kładzie jej rękę na ramieniu i uśmiecha się, gdy ogląda zrobione w szpitalu zdjęcie siebie trzymającej w ramionach różowe, skrzywione zawiniątko. Mama była na tym zdjęciu taka szczęśliwa. Sofie położyła rękę na własnym ramieniu, wyobrażając sobie, że to ręka matki, że przechodzi na nią ciepło tej ręki. Rzeczywistość przypomniała o sobie. Pod dłonią poczuła tkaninę swojej koszulki, sama dłoń była zimna jak lód. Ojciec kazał przykręcić kaloryfery, żeby zaoszczędzić na rachunku za prąd.
Gdy wyjęła artykuł leżący na samym spodzie, w pierwszej chwili pomyślała, że to pomyłka. Tytuł brzmiał dziwnie. Odwróciła kartkę, spodziewając się, że po drugiej stronie znajdzie coś, co skłoniło mamę do jej zachowania. Zobaczyła reklamę mydła. Z roztargnieniem zaczęła czytać artykuł i już po pierwszym zdaniu zesztywniała. Nie wierząc własnym oczom, doczytała do końca. To nie może być prawda. Przecież to nie może być prawda.
Włożyła wszystko z powrotem do pudła i wstawiła je na miejsce. Myśli galopowały jej przez głowę.
– Anniko, czy mogłabyś mi pomóc w jednej sprawie? – Patrik opadł na krzesło w pokoju Anniki.
– No pewnie – odparła, przyglądając mu się z troską. – Wyglądasz jak wrak człowieka – dodała.
Patrik zaśmiał się.
– Dziękuję ci bardzo, od razu mi lepiej…
Nie zwracając uwagi na sarkazm, Annika zaczęła go strofować.
– Jedź do domu, zjedz coś, odpocznij. Ostatnio żyjesz w tempie zupełnie nieludzkim.
– Wiem – westchnął Patrik. – Ale co mam zrobić? Dwa równoległe śledztwa w sprawie dwóch morderstw, a media opadły nas jak stado wilków. W dodatku jedno śledztwo chyba wykracza poza naszą gminę. I właśnie dlatego potrzebna mi twoja pomoc. Czy mogłabyś zwrócić się do wszystkich komend okręgowych policji w całej Szwecji z zapytaniem o niewyjaśnione morderstwa, wypadki lub samobójstwa? Mają je łączyć pewne cechy.
Wręczył Annice listę. Przeczytała ją uważnie, a gdy dotarła do ostatniego punktu, drgnęła i spojrzała na Patrika pytająco.
– Sądzisz, że takich przypadków może być więcej?
– Nie wiem – odparł Patrik. Zamknął oczy i potarł nasadę nosa. – Ale nie udaje nam się wymyślić, co łączy śmierć Marit Kaspersen ze sprawą z Borås. Chciałbym się upewnić, czy nie było więcej podobnych spraw.
– Myślisz o seryjnym mordercy? – spytała z niedowierzaniem.
– Chyba nie. Jeszcze nie – odpowiedział. – Mogliśmy przeoczyć coś, co łączy ofiary. Z drugiej strony zgodnie z definicją seryjny morderca to sprawca zabójstwa dwóch lub więcej osób, więc formalnie rzecz ujmując, właśnie takiego szukamy. – Uśmiechnął się krzywo. – Tylko nie wygadaj się przed mediami. Wyobrażasz sobie, co by się działo w telewizji? A te tytuły w gazetach! „Seryjny morderca grasuje w Tanumshede”. – Zaśmiał się, ale Annika nie widziała w tym nic śmiesznego.
– Roześlę pisma do wszystkich komisariatów – powiedziała. – A ty jedź do domu. Zaraz, natychmiast.
– Przecież dopiero czwarta – zaoponował Patrik, chociaż miał ochotę posłuchać. Annika traktowała wszystkich po matczynemu, i nie tylko dzieci, ale również dorośli mężczyźni miewali ochotę usiąść jej na kolanach i dać się pogłaskać po głowie. Szkoda, że nie ma własnych dzieci. Patrik wiedział, że starali się z mężem wiele lat, ale nic z tego nie wyszło.
– W tym stanie nie przynosisz żadnego pożytku. Uciekaj do domu, odpocznij. Jutro wrócisz z nowymi siłami. Przecież wiesz, że to załatwię.
Przez chwilę walczył ze sobą i ze swym przywiązaniem do luterańskiej etyki pracy. W końcu stwierdził, że Annika ma rację. Czuł się wyżęty jak ścierka, całkiem do niczego.
Erika spojrzała na Patrika i włożyła rękę w jego dłoń. Przechodzili przez Ingrid Bergmans torg. Popatrzyła na zatokę i odetchnęła głęboko. Powietrze było chłodne, przepełnione wiosenną świeżością. Zapadał zmierzch, niebo na horyzoncie poczerwieniało.
– Jak dobrze, że mogłeś wcześniej wrócić do domu. Wyglądasz na przemęczonego – powiedziała, kładąc policzek na jego ramieniu. Patrik pogłaskał ją i przytulił.
– Ja też się cieszę. Zresztą nie miałem wyboru. Annika niemal wypchnęła mnie do domu – odparł.
– Przypomnij mi, żebym jej przy okazji podziękowała. – Erice zrobiło się lekko na sercu. Szła już nie tak lekko. Byli dopiero w połowie drogi do szczytu Långbacken, ale zdążyli się już zasapać.
– Nie jesteśmy przykładem najlepszej kondycji – zauważyła, wywieszając język jak pies, żeby pokazać, jaka jest zadyszana.
– Rzeczywiście, nie można tak powiedzieć. – Patrik również dyszał. – Tobie to jeszcze ujdzie, twoja praca polega na siedzeniu przez cały dzień na tyłku, ale ja kompromituję całą policję.
– Gdzie tam. – Uszczypnęła go w policzek. – Jesteś najlepszy ze wszystkich…
– W takim razie niech Bóg zachowa w opiece mieszkańców gminy Tanumshede. – Patrik się zaśmiał. – Muszę przyznać, że dieta twojej siostruni jest skuteczna. Rano zauważyłem, że spodnie są trochę luźniejsze.
– Zgadza się – powiedziała. – Ale zdajesz sobie sprawę, że zostało tylko parę tygodni, więc musimy się jeszcze postarać.
– A potem będziemy mogli się razem objadać i razem tyć – odparł Patrik, skręcając koło sklepu spożywczego Evas Livs. – I razem się zestarzeć.
Przytulił ją mocniej i dodał z powagą:
– I razem się zestarzeć. W domu starców. Maja będzie nas odwiedzać raz czy dwa razy do roku, bo w przeciwnym razie zagrozimy, że ją wydziedziczymy…
– Okropny jesteś. – Roześmiała się i klepnęła go w ramię. – Przecież wiesz, że jak się zestarzejemy, zamieszkamy u Mai. Oznacza to, że trzeba będzie pogonić wszystkich zalotników.
– Nie ma problemu – zauważył Patrik. – Mam pozwolenie na broń.
Doszli do kościoła i na chwilę przystanęli. Spojrzeli na wieżę kościelną, wznoszącą się wysoko nad miasteczkiem. Granitowy kościół był ogromny, stał na wzniesieniu. Roztaczał się stamtąd widok na morze.
– Kiedy byłam mała, marzyłam, że kiedyś wezmę tu ślub – powiedziała Erika. – Zawsze wydawało mi się to takie odległe. I proszę: jestem dorosła, mam dziecko, biorę ślub. Czasem wydaje mi się to całkowicie nierzeczywiste. A tobie?
– Nierzeczywiste to mało powiedziane. Nie zapominaj, że ja w dodatku jestem rozwodnikiem. To dopiero sprawdzian dorosłości.
– Rzeczywiście, jak mogłam zapomnieć o Karin? I Leffem – zaśmiała się Erika, ale w jej głosie zadźwięczał ton niechęci, jak zawsze, gdy mówiła o byłej żonie Patrika. Wprawdzie nie była zazdrosna i wcale nie żądała, żeby Patrik dotrwał w czystości do trzydziestych piątych urodzin – tyle miał, gdy się spotkali – ale było jej przykro na samą myśl, że był z kimś innym.
– Sprawdzimy, czy jest otwarte? – Patrik ruszył do drzwi kościoła.
Otworzyli i weszli do środka, ostrożnie, jakby w obawie, że naruszają jakieś niepisane zasady. Postać stojąca przed ołtarzem odwróciła się.
– Kogo ja widzę, witam.
Był to proboszcz Fjällbacki, Harald Spjuth, jak zawsze pogodny. Mówiono o nim same miłe rzeczy. Patrik i Erika cieszyli się, że właśnie on udzieli im ślubu.
– Przyszliście poćwiczyć? – spytał, idąc im na spotkanie.
– Nie, wyszliśmy na spacer i zachciało nam się wejść – odparł Patrik.
– Nie przeszkadzajcie sobie – powiedział. – Robię tu trochę porządków, ale czujcie się jak u siebie. A gdybyście mieli jakieś wątpliwości w związku ze ślubem, proszę pytać. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy tydzień wcześniej zrobić próbę.
– Świetnie – odparła Erika. Pastor podobał jej się z każdą chwilą coraz bardziej. Cieszyła się, bo wieść niosła, że mimo dojrzałego wieku spotkał miłość swego życia i już nie jest na plebanii sam. Nawet najstarsze i najpobożniejsze mieszkanki Fjällbacki nie komentowały tego, że ich duszpasterz jeszcze się nie ożenił ze swoją Margaretą. Podobno poznał ją dzięki ogłoszeniu, i „żył z nią w grzechu”. Wiele to mówiło o sympatii, jaką się cieszył.
– Pomyślałam, że do dekoracji weźmiemy czerwone i różowe róże. Co ty na to? – spytała Erika, rozglądając się po kościele.
– Na pewno będzie świetnie – odpowiedział z roztargnieniem Patrik. Spojrzał na nią i zrobiło mu się głupio. – Wiesz, przykro mi, że na ciebie spadł cały ciężar przygotowań. Wolałbym mieć w nich większy udział, ale… – Rozłożył ręce, Erika chwyciła jego dłoń. – Wiem, nie musisz przepraszać. Mam do pomocy Annę. Załatwimy to. Przecież to nieduże wesele, więc co za problem?
Patrik podniósł brew, Erika zaśmiała się.
– No dobrze, przyznaję, że to dość skomplikowane i trudne zadanie. Przede wszystkim cholernie mi trudno stawiać czoło twojej mamie. Ale zdarzają się również bardzo przyjemne chwile. Słowo daję.
– To już lepiej – stwierdził Patrik. Trochę mu ulżyło.
Gdy wyszli z kościoła, był już wieczór. Wrócili do domu tą samą drogą, w dół Långbacken i dalej w kierunku Sälvik. Obojgu sprawiła przyjemność zarówno przechadzka, jak i rozmowa. Przyspieszyli, żeby wrócić do domu, zanim Maja pójdzie spać.
Po raz pierwszy od dawna Patrik czuł, że życie może być całkiem przyjemne. Na szczęście są rzeczy, które równoważą zło, dając tyle energii, że ma się siłę ciągnąć to wszystko.
Za nimi na Fjällbackę spływała ciemność. Kościół wznosił się wysoko, jakby stał na straży miasteczka.
Mellberg szalał. Usiłował zaprowadzić porządek w swoim niewielkim mieszkanku w Tanumshede. Teraz, gdy już było za późno, gotów był przyznać, że popełnił głupstwo, zapraszając Rose-Marie na kolację, mając tak mało czasu na przygotowania. Ale strasznie się za nią stęsknił, chciał usłyszeć jej głos, porozmawiać, dowiedzieć się, jak jej minął dzień, o czym myślała. Zadzwonił więc i zanim zdążył się połapać, co robi, wyskoczył z zaproszeniem na kolację, na ósmą.
Stąd ta panika. Wybiegł z komisariatu około piątej i wpadł do Konsumu. Najpierw nie potrafił się na nic zdecydować. W głowie miał kompletną pustkę. Nie wiedział, co ugotować, nie przychodziła mu do głowy żadna potrawa. Nie było to wcale takie dziwne, zważywszy na jego ograniczone umiejętności w tej dziedzinie. Miał jednak na tyle silny instynkt samozachowawczy, że wiedział, że nie powinien się sadzić na nic wyszukanego, że powinien sięgnąć po półprodukty. Bezradnie krążył między regałami. W końcu podeszła do niego sprzedawczyni, drobniutka Mona, i zapytała, czego szuka. Wyłożył swój problem, a ona spokojnie poprowadziła go do stoiska z mięsem i wędlinami. Zaczęli od pieczonego kurczaka.
Potem pomogła mu znaleźć sałatkę ziemniaczaną, jarzyny, świeże bagietki, a na deser lody Carte d’Or. Nie było to może jedzenie dla smakoszy, za to tego nawet on nie byłby w stanie sknocić. Wrócił do domu i przez godzinę miotał się, próbując przywrócić porządek. Sprzątał nie dalej jak w piątek. W końcu stanął przed wyzwaniem: jak estetycznie nakryć do stołu. Okazało się to trudniejsze, niż się spodziewał. Ręce mu się lepiły, ze złością patrzył na upieczonego kurczaka. Nie wiedział, jak się do niego zabrać. Wydawało mu się, że kurczak, choć dawno pozbawiony głowy, gapi się na niego szyderczo.
– Cholera… – zaklął i pociągnął za skrzydełko. Jak to apetycznie ułożyć na półmisku? W dodatku to diabelstwo jest takie śliskie. W końcu miał dosyć. Rękami podzielił mięso na części, po jednej piersi i po udku dla każdego, a potem położył na półmisku. Ujdzie. Obok położył solidną porcję sałatki ziemniaczanej i zabrał się do szykowania sałatki z pomidorów i ogórków. Na szczęście opanował sztukę krojenia w plastry. Nie wyłożył ich na półmisek, tylko do sporej plastikowej salaterki, czerwonej i trochę porysowanej, ale nic innego nie miał pod ręką. I tak najważniejsze jest wino. Otworzył butelkę czerwonego i postawił na stole. W szafce miał jeszcze dwie. Nie zamierzał niczego zostawić przypadkowi. Tonight’s the night[15], pomyślał, gwiżdżąc wesoło. Nie będzie mogła powiedzieć, że się nie postarał. Jeszcze nigdy dla żadnej kobiety tak się nie starał. W życiu. Nawet gdyby zsumować wszystkie razem.
Ostatni szczegół, o który powinien zadbać, żeby stworzyć odpowiedni nastrój, to muzyka. Nie miał zbyt wielu płyt, ale był wśród nich kompakt z największymi przebojami Sinatry. Kupił go tanio na stacji Statoil. W ostatniej chwili przypomniał sobie o świecach. Zrobił krok w tył, żeby podziwiać swoje dzieło. Bardzo był z siebie zadowolony. Zna się na rzeczy, wie, co zrobić, żeby było romantycznie!
Właśnie zmieniał koszulę, gdy zadzwonił dzwonek. Zjawiła się dziesięć minut przed czasem, co stwierdził, zerkając na zegarek i jednocześnie wciskając koszulę za pasek.
– Cholera – zaklął, bo „pożyczka” zjechała mu na bok. Znów dzwonek u drzwi. Wpadł do łazienki, żeby pospiesznie poprawić fryzurę. Lata praktyki zrobiły swoje, błyskawicznie zaczesał włosy, zakrywając łysinę. Zerknął jeszcze w lustro i upewnił się, że wygląda naprawdę szykownie.
Otworzył drzwi i z patrzących z podziwem oczu Rose-Marie wyczytał, że ona również tak uważa. On sam na jej widok wstrzymał dech. Miała na sobie jaskrawoczerwoną garsonkę i gruby złoty naszyjnik. Odbierając od niej płaszcz, poczuł zapach perfum i przymknął oczy. Sam nie wiedział, co takiego jest w tej kobiecie, że tak na niego działa. Wieszając jej płaszcz na wieszaku, czuł, jak mu drżą ręce. Kilka razy odetchnął głęboko, żeby odzyskać równowagę. Przecież nie może się zachowywać jak spięty nastolatek.
Rozmowa potoczyła się gładko. Wzrok Rose-Marie tańczył w blasku świec. Zachęcony jej podziwem Mellberg snuł niekończące się opowieści o swej długoletniej służbie w policji.
Wypili dwie butelki wina, zjedli kolację i deser i przenieśli się do salonu, na kanapę, żeby się napić kawy i koniaku. Mellberg był coraz bardziej spięty. Upewniał się coraz bardziej, że dziś wreszcie dopnie swego. Spojrzenie Rose-Marie mogło znaczyć tylko jedno. Nie chciał jednak ryzykować, uderzyć w złym momencie. Wiedział przecież, że dla każdej baby jest ważne, żeby to był odpowiedni moment. W końcu nie mógł się powstrzymać. Zobaczył w oczach Rose-Marie błysk, wypił spory łyk koniaku i rzucił się na nią.
I rzeczywiście, dopiął celu… Chwilami miał wrażenie, że już nie żyje i trafił do nieba. Była noc, gdy zasnął z uśmiechem na ustach, i od razu zaczął śnić o Rose-Marie. Po raz pierwszy w życiu czuł się szczęśliwy w ramionach kobiety. Przewrócił się na plecy i zaczął chrapać. Rose-Marie leżała obok w ciemnościach i patrzyła w sufit. Ona również się uśmiechała.
– Co jest, do cholery! – Mellberg wpadł do komisariatu około dziesiątej. Rano na ogół nie bywał specjalnie ożywiony, ale dziś wyglądał na zmęczonego jeszcze bardziej niż zwykle. – Widzieliście? – Machając gazetą, przebiegł obok Anniki i bez pukania wpadł do pokoju Patrika.
Annika wyciągała szyję, żeby lepiej widzieć, ale słyszała tylko pojedyncze przekleństwa.
– O co chodzi? – spokojnie spytał Patrik, gdy Mellberg w końcu przestał złorzeczyć. Gestem zaprosił szefa, żeby usiadł. Mellberg wyglądał, jakby za chwilę miał dostać zawału, a Patrik, choć w chwilach słabości życzył mu, żeby go szlag trafił, wolałby, żeby nie padł trupem w jego pokoju.
– Widziałeś? Te cholerne… – Mellberg z wściekłości nie mógł wykrztusić słowa. W końcu rzucił gazetę na biurko Patrika. Niepewnie, pełen złych przeczuć, Patrik odwrócił gazetę, żeby zobaczyć, co jest na pierwszej stronie. Przeczytał wielki czarny tytuł i zagotował się.
– Co jest, do cholery? – wybuchnął.
Mellberg tylko kiwnął głową i ciężko usiadł na krześle po drugiej stronie biurka.
– Skąd oni to wzięli? – Patrik machnął gazetą.
– Pojęcia nie mam – odparł Mellberg. – Ale niech go tylko dostanę w swoje ręce…
– Co jeszcze tam jest? Zaraz zobaczę, znajdę rozkładówkę. – Patrik drżącymi palcami przewracał strony, aż dotarł do artykułu. W miarę jak czytał, był coraz bardziej wzburzony. – Ci… cholerni…
– Taak, czwarta władza to fantastyczna instytucja – stwierdził Mellberg, potrząsając głową.
– Muszę to pokazać Martinowi – powiedział Patrik. Podszedł do drzwi, zawołał kolegę i z powrotem usiadł za biurkiem.
Po chwili Martin stanął w drzwiach.
– Co się stało?
Patrik bez słowa rozpostarł przed sobą tabloid z tytułem na całą stronę.
Martin odczytał głośno:
– Dziś: Tylko u nas – fragment pamiętnika zamordowanej. Czy rozpoznała swego mordercę? – Oniemiały patrzył to na Patrika, to na Mellberga, jakby nie wierzył własnym oczom.
– Na rozkładówce jest fragment pamiętnika – powiedział ponuro Patrik. – O tu, przeczytaj. – Podał Martinowi gazetę. Nie odzywali się przez jakiś czas.
– Czy to może być prawda? – spytał Martin, doczytawszy do końca. – Naprawdę pisała pamiętnik? Może gazeta to sfabrykowała?
– Musimy się dowiedzieć. I to już – powiedział Patrik, wstając. – Idziesz z nami, Bertil? – spytał w poczuciu obowiązku.
Mellberg przez chwilę się zastanawiał, a potem potrząsnął głową.
– Mam parę spraw do załatwienia. Jedźcie sami.
Sądząc po tym, jaki jest zmęczony, chodzi o drzemkę, pomyślał Patrik. I tak wolał nie zabierać ze sobą szefa.
– Spadamy – Patrik kiwnął na Martina.
Szybkim krokiem ruszyli do domu ludowego. Doszli w niecałe pięć minut. Komisariat znajdował się na jednym końcu krótkiej ulicy handlowej, dom ludowy na drugim. Na początek zapukali do autobusu postawionego na stałe przed budynkiem. Jeśli nie zastaną kierownika produkcji, będą musieli go wezwać.
Szczęście im sprzyjało. Głos, który ich zaprosił do środka, należał bez wątpienia do Fredrika Rehna. Był zajęty, z jednym z techników omawiał poranną emisję.
– Co znowu? – spytał ze złością. Nie ukrywał, że policyjne śledztwo przeszkadza mu w pracy. A dokładniej rzecz ujmując, był zadowolony z rozgłosu, jaki program zawdzięcza śledztwu, ale nienawidził, gdy policja zabierała czas jemu i uczestnikom programu.
– Musimy pogadać. Z panem i z uczestnikami programu. Proszę im kazać przyjść do domu ludowego. Natychmiast. – Cierpliwość Patrika była na wyczerpaniu. Nie zamierzał tracić czasu na uprzejmości.
Do Fredrika Rehna najwyraźniej to nie dotarło, zaczął oponować.
– Oni są w pracy, mamy nagrania. Nie możecie tak po prostu…
– Natychmiast! – krzyknął Patrik.
Rehn i technik aż podskoczyli.
Rehn, mamrocząc coś pod nosem, sięgnął po telefon komórkowy i zaczął dzwonić do uczestników. Po pięciu rozmowach zwrócił się do Patrika i Martina z kwaśną miną:
– Zrobione. Będą tu za kilka minut. Można spytać, co jest aż tak ważne, że przeszkadzacie mi w realizacji programu o wartości wielu milionów koron, który w dodatku ma poparcie miejscowych władz, ponieważ przynosi gminie wymierne korzyści?!
– Odpowiem za kilka minut, gdy spotkamy się w budynku – odparł Patrik i obaj z Martinem wyszli z autobusu. Kątem oka Patrik zobaczył jeszcze, jak Rehn znów rzuca się do telefonu.
Schodzili się po kolei, jedno za drugim. Jedni źli, że zostali bez uprzedzenia wyciągnięci z pracy, drudzy, jak Uffe i Calle, zadowoleni, że mają przerwę.
– Co jest? – spytał Uffe, siadając na brzegu sceny. Wyjął paczkę papierosów i już miał zapalić, gdy Patrik przerwał mu, wyrwał papieros z ust i wrzucił do kosza.
– Tu obowiązuje zakaz palenia.
– Czego, do cholery! – rozzłościł się Uffe, ale na więcej się nie odważył. Widać było wyraźnie, że Patrik i Martin nie przyszli rozmawiać o przepisach przeciwpożarowych.
Dokładnie osiem minut od chwili, gdy Patrik uderzył pięścią w drzwi autobusu, zjawiła się ostatnia uczestniczka programu.
– O co chodzi? Ale pogrzebowy nastrój! – zaśmiała się, siadając na łóżku.
– Zamknij buzię, Tina – powiedział Rehn. Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o ścianę. Zamierzał dopilnować, żeby przerwa trwała jak najkrócej. Zresztą już zaczął dzwonić po znajomych, nie zamierzał znosić szykan ze strony policji. Nie po to brał taką pensję.
– Przyszliśmy tu w jednej jedynej sprawie. – Patrik rozejrzał się po sali, przyglądając się wszystkim po kolei. – Chcę wiedzieć, kto znalazł pamiętnik Lillemor Persson. I kto go sprzedał gazecie!
Rehn zmarszczył brwi, absolutnie zaskoczony.
– Pamiętnik? Jaki pamiętnik?
– Pamiętnik, którego fragment zamieszcza dzisiejsza „Kvällstidningen” – odpowiedział, nie patrząc na niego, Patrik. – Zapowiadany w nagłówkach.
– Jesteśmy w dzisiejszych nagłówkach? – Rehn aż pojaśniał. – Kurde, to świetnie, muszę zobaczyć…
Umilkł pod spojrzeniem Martina, ale z trudem ukrywał uśmiech zadowolenia. W tej branży nagłówki są na wagę złota. Nic tak nie przyciąga telewidzów.
Wszyscy milczeli i tylko Uffe i Tina patrzyli na policjantów. Jonna, Calle i Mehmet przygnębieni wpatrywali się w podłogę.
– Jeśli się nie dowiem, kto znalazł ten pamiętnik, gdzie był i gdzie jest teraz – ciągnął Patrik – zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby zakończyć tę zabawę. Do tej pory nie chcieliśmy wam przeszkadzać, ale jeżeli zaraz mi nie powiecie… – Zawiesił głos.
– Weźcie się w garść. – Rehn był wyraźnie spięty. – Wiecie, to mówcie! Jeśli ktoś wie, ale nie powie, puszczę go z torbami i dopilnuję, żeby już nigdy nie znalazł się nawet w pobliżu kamer telewizyjnych. – Zniżył głos i syknął: – Kto zaraz nie powie, co wie, będzie skończony, zrozumiano?
Poruszyli się niespokojnie. Zapadła taka cisza, że aż w uszach dzwoniło. W końcu Mehmet chrząknął.
– Tina. Widziałem, jak go brała. Barbie trzymała pamiętnik pod materacem.
– Zamknij się! Zamknij mordę, ty durny czarnuchu! – syknęła Tina, patrząc na Mehmeta z nienawiścią. – Nic nam nie mogą zrobić, nie rozumiesz?! Co za tępak. Wystarczyłoby, żebyś trzymał mordę na kłódkę.
– Cicho! – krzyknął Patrik, podchodząc do Tiny. Umilkła, jak kazał, i po raz pierwszy wyglądała na przestraszoną. – Komu dałaś pamiętnik?
– Nie wolno ujawniać źródeł – wymamrotała pod nosem. Próbowała się stawiać.
Jonna westchnęła.
– Przecież to ty jesteś źródłem. – Wciąż wpatrywała się w podłogę. Nie zwróciła uwagi na Tinę, która rzuciła jej pełne złości spojrzenie.
Patrik powtórzył pytanie, akcentując każde słowo, jakby mówił do dziecka:
– Komu – oddałaś – pamiętnik?
Wbrew własnej woli Tina wymieniła nazwisko dziennikarza. Patrik od razu odwrócił się na pięcie, nie zaszczycając jej ani jednym słowem. Bał się, że jeśli zacznie mówić, nie będzie mógł skończyć.
Gdy wraz z Martinem ruszyli do wyjścia, Rehn odważył się spytać:
– I co? Co teraz będzie? Chyba nie chciał pan powiedzieć… Możemy kontynuować? Moi szefowie… – Zorientował się, że mówi jak do ściany.
Już w drzwiach Patrik zatrzymał się.
– Możecie nadal robić z siebie pośmiewisko. Ale jeśli w jakikolwiek sposób będziecie nam przeszkadzać albo zakłócać śledztwo, to… – nie dokończył.
Stali w milczeniu, przygnębieni. Tina wyglądała jak ktoś, komu przytarto nosa, ale spojrzenie, które rzuciła Mehmetowi, wskazywało na to, że jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.
– Wracać do pracy. Trzeba nadrobić stracone nagrania. – Rehn machnął ręką, poganiając ich do wyjścia. Powlekli się w stronę Affärsvägen. The show must go on.
– I co się stało? – Simon z troską patrzył, jak Mehmet z powrotem wkłada fartuch.
– Nic. Nic ważnego.
– Naprawdę uważacie, że to normalne? Że dalej gracie ten program, chociaż dziewczyna została zamordowana? To jakieś takie…
– No jakie? – przerwał Mehmet. – Nieczułe? Niesmaczne? – Podniósł głos. – A my jesteśmy przygłupami, którzy chlają, pieprzą się przed kamerami i wystawiają się na pośmiewisko, w dodatku z własnej woli. Prawda? Przecież tak właśnie myślisz, może nie? Nie pomyślałeś, że może to lepsze od tego, co mamy w domu? Że to szansa, żeby na chwilę uciec przed czymś, co w końcu i tak nas dopadnie? – Głos mu się załamał. Simon delikatnie posadził go na krześle na zapleczu.
– O co chodzi? Mam na myśli ciebie – spytał Simon, siadając naprzeciwko.
– O co mi chodzi? – W głosie Mehmeta słychać było gorycz. – O to, żeby się zbuntować. Podeptać wszystko, co jest cokolwiek warte. Zdeptać, potłuc, żeby już się nie dało skleić. – Ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał. Simon głaskał go po plecach delikatnie, miarowo.
– Nie chcesz takiego życia, jakiego oni dla ciebie pragną?
– I tak, i nie. – Mehmet podniósł na niego wzrok. – To nie tak, żeby mnie do czegoś zmuszali albo grozili, że mnie odeślą do Turcji. Nic z tego, co wy, Szwedzi, sobie wyobrażacie na temat cudzoziemców. To kwestia oczekiwań. I poświęcenia. Rodzice tak wiele dla nas poświęcili, dla mnie. Wszystko po to, żeby ich dzieci miały lepsze życie i jak najwięcej możliwości. Zostawili wszystko. Dom, rodzinę, szacunek, którym się cieszyli wśród ludzi im podobnych, pracę, wszystko. Po to, żeby nam było lepiej. Bo im było gorzej. W ich oczach widzę tęsknotę. Widzę Turcję. Dla mnie to nie to samo. Tu się urodziłem, Turcja jest miejscem, do którego jeździmy na wakacje, ale nie znoszę jej. Ale tutaj też nie jestem w domu. Tu, w kraju, w którym powinienem spełnić ich marzenia i nadzieje. Nie mam głowy do nauki. Moje siostry mają, a ja, syn, nie. Dziedzic nazwiska, który powinien przekazać je dalej. Ja chciałbym tylko pracować. Fizycznie. Nie mam większych ambicji. Jestem zadowolony, gdy wracam do domu ze świadomością, że zrobiłem coś własnymi rękami. Nie potrafię się uczyć, ale oni nie chcą tego zrozumieć. Dlatego muszę zniszczyć ich marzenia. Raz na zawsze. Strzaskać. – Łzy płynęły mu po policzkach, a ciepło dłoni Simona sprawiało, że ból wydawał się jeszcze dotkliwszy. Miał dość wszystkiego. Tego, że nie potrafi sprostać wymaganiom, że musi ukrywać prawdę o sobie. Powoli podniósł głowę. Twarz Simona znajdowała się w odległości zaledwie kilku centymetrów. Simon pytająco spojrzał mu w oczy i dłońmi pachnącymi świeżym ciastem starł mu łzy z policzków. Potem musnął wargami jego usta. Mehmet zdziwił się, że ten miękki dotyk wydał mu się taki naturalny. A potem zatracił się w tym, czego istnienie przeczuwał, choć nie miał odwagi spojrzeć temu w oczy.
– Chciałbym rozmawiać z Bertilem. Zastałem go? – spytał Erling, puszczając oko do Anniki.
– Już pana wpuszczam – odparła krótko. – Zna pan drogę.
– Dzięki – powiedział Erling i znów puścił oko. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Annika nie poddaje się jego urokowi. Pocieszał się, że to tylko kwestia czasu.
Raźnym krokiem ruszył do pokoju Mellberga i zapukał do drzwi. Bez odpowiedzi. Zapukał jeszcze raz. Ze środka dobiegło jakieś mamrotanie i zastanawiające odgłosy. Wszystko się wyjaśniło, gdy Mellberg w końcu otworzył drzwi. Był zaspany, na twarzy miał ślad od poduszki. Wraz z kocem leżała na kanapie w głębi gabinetu.
– Ładne rzeczy! Bertil, ucinasz sobie drzemkę przed południem? – Erling przemyślał strategię rozmowy z szefem komisariatu i ostatecznie zdecydował się na niefrasobliwy, koleżeński ton. Dopiero potem miała nabrać powagi. Zazwyczaj nieźle sobie z Mellbergiem radził. Za pomocą pochlebstw i przekupstwa w postaci niejednej butelki dobrej whisky doprowadził do tego, że współpraca gminy z policją układała się gładko i bezproblemowo. Nie widział powodu, żeby tym razem miało być inaczej.
– Wiesz, tyle się działo ostatnio, że człowiek opada z sił – odparł z zakłopotaniem Mellberg.
– Domyślam się, że przecie do przodu na całego – powiedział Erling i ze zdziwieniem dostrzegł na twarzy komisarza rumieniec.
– W czym mogę pomóc? – spytał Mellberg i wskazał mu fotel.
Erling usiadł i zrobił zatroskaną minę.
– Widzisz, przed chwilą miałem telefon. Od kierownika produkcji „Fucking Tanum” Fredrika Rehna. Twierdzi, że jeden z twoich funkcjonariuszy przyszedł do domu ludowego i zrobił tam niezłą awanturę. Podobno groził, że zabroni dalszych nagrań. Muszę powiedzieć, że byłem zdziwiony i rozczarowany, gdy to usłyszałem. Wydawało mi się, że w tej sprawie jesteśmy zgodni i że współpraca dobrze nam się układa. Tak, Bertil, jestem bardzo rozczarowany. Możesz mi to wszystko wyjaśnić? – Spojrzał spod zmarszczonych brwi, co w dawnych czasach wzbudzało lęk u oponentów, ale komisarza nie przestraszyło.
Mellberg nie odpowiadał. W milczeniu obserwował coraz bardziej zaniepokojonego Erlinga. Może powinien był zabrać ze sobą butelkę whisky? Tak na wszelki wypadek.
– Erling… – powiedział Mellberg tonem, który uzmysłowił Erlingowi W. Larsonowi, że być może posunął się nieco za daleko. – Erling… – powtórzył, a przewodniczący zarządu gminy poruszył się niespokojnie. Mógłby facet przejść do rzeczy. Przecież on tylko pyta, wyłącznie w interesie gminy. Co w tym złego? – Prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa – powiedział Mellberg i wbił wzrok w siedzącego przed nim mężczyznę. – Ktoś z ekipy telewizyjnej nie tylko ukrył przed nami ważny dowód, ale jeszcze sprzedał go prasie. Tak więc w tej chwili przychylam się do opinii kolegów. Najlepiej byłoby skończyć z tym gównem.
Erling poczuł, że zaczyna się pocić. Rehn jakoś pominął ten szczegół. Niedobrze. Naprawdę niedobrze.
– Czy to jest… w dzisiejszej gazecie? – wyjąkał.
– Tak – odparł Mellberg. – Tytuł na pierwszej stronie i w środku, na rozkładówce. Fragment pamiętnika zamordowanej kobiety, o którego istnieniu nic nie wiedzieliśmy. Ktoś go przed nami ukrył i sprzedał „Kvällstidningen”. Moi funkcjonariusze, Hedström i Molin, usiłują go odzyskać, żeby zbadać, czy może pomóc ustalić, kto ją zamordował.
– Nie miałem pojęcia… – powiedział Erling W. Larson. Już sobie wyobrażał, o czym porozmawia z Rehnem, gdy tylko stąd wyjdzie. Przyjść na spotkanie w interesach, nie wiedząc najważniejszego, to jak stanąć do boju bez broni. Nawet nowicjusz to wie. Pieprzony głupek, myśli, że będzie uprawiać jakieś gierki z przewodniczącym zarządu gminy Tanumshede.
– Wymień chociaż jeden powód, żeby nie zamykać tej produkcji. I to już, w tej chwili.
Erling milczał. W głowie miał pustkę. Zero argumentów. Spojrzał na Mellberga. Mellberg zachichotał.
– No proszę, nie wie, co powiedzieć. Już myślałem, że nigdy tego nie doczekam. Okej, zachowam się w porządku. Wiem, że jest wielu chętnych do oglądania tego gówna. Mogą jeszcze trochę pokręcić. Ale niech tylko pojawi się jakiś problem… – Pogroził palcem, a Erling z wdzięcznością kiwnął głową. Udało się. Ciarki przeszły mu po plecach na samą myśl, że w przeciwnym razie musiałby oznajmić zarządowi, że projekt nie może być zrealizowany do końca. Nie podniósłby się po takiej porażce.
Już wychodził, gdy usłyszał, że Mellberg coś mówi. Odwrócił się.
– Wiesz… kończą mi się zapasy whisky. Nie masz jakiejś zbędnej flaszki?
Mellberg mrugnął, Erling zmusił się do uśmiechu. Najchętniej wcisnąłby mu tę flaszkę do gardła, ale powiedział głośno:
– Oczywiście, zrobi się.
Zamykając drzwi, dostrzegł na twarzy Mellberga uśmiech zadowolenia.
– Co za dno – powiedział Calle, patrząc na Tinę. Szykowała tacę z napojami dla klientów.
– A ty niby taki fajny. Łatwo ci mówić, bo leżysz na forsie tatusia! – odpyskowała Tina i o mało nie przewróciła stojącej na tacy szklanki z piwem.
– Pewnych rzeczy nie robi się dla pieniędzy.
– Pewnych rzeczy nie robi się dla pieniędzy – powtórzyła za nim falsetem, krzywiąc się. – Buc jeden. A ten cholerny Mehmet! Zamorduję go!
– Wyluzuj. – Calle oparł się o zlew. – Przecież zagrozili, że przerwą nagrania, jeśli nie powiemy. Chodziło ci o własną skórę, ale nie masz prawa ciągnąć innych w błoto.
– Nie rozumiesz, że blefowali?! Nie zdejmą programu, który przyciąga tylu ludzi. Kurde, oni żyją z tego programu!
– A ja i tak się nie zgadzam, że to wina Mehmeta. Gdybym widział, jak bierzesz ten pamiętnik, też bym powiedział.
– Jasne, bo jesteś bojący dudek. – Ze złości drżały jej ręce, a wraz z nimi taca. – Twój problem polega na tym, że cały wolny czas spędzasz w okolicach Stureplanu i myślisz, że o to w życiu chodzi. Machnąć kartą kredytową tatusia, obijać się, nic nie robić – taka jazda na gapę. Żenada! I on mi będzie mówić, co należy, a co nie wypada! Ja przynajmniej coś robię, do czegoś dążę, mam ambicję! I mam talent, żeby sobie nie wiem co myślała ta cholerna Barbie!
– Tu cię boli – z szyderstwem w głosie powiedział Calle. – Napisała coś o twojej tak zwanej karierze piosenkarskiej, a ty jej tego nie darujesz i mścisz się, wywlekając jej prywatne sprawy w gazecie. Przecież słyszałem, o co się pokłóciłyście tamtego wieczoru, gdy zginęła. Nie mogłaś jej darować, że powiedziała, co wszyscy myślą.
– Kłamała, zdzira jedna. Wyparła się, że mnie obgadywała, że nic ze mnie nie będzie, że jestem beztalenciem. Powiedziała, że ktoś to zmyślił. Ale potem przeczytałam jej pamiętnik. Tak napisała, czyli jednak to była prawda, obgadała mnie przed wszystkimi. – W tym momencie Tina przewróciła szklankę. Spadła z tacy na podłogę. Kawałki szkła rozprysły się na wszystkie strony.
– Kurde! – krzyknęła Tina, odstawiając tacę z pozostałymi szklankami. Złapała miotłę i zabrała się do zamiatania. – Cholera jasna.
– Wiesz co – spokojnie powiedział Calle. – Nigdy nie słyszałem z ust Barbie złego słowa na twój temat. Słyszałem natomiast, jak cię podnosiła na duchu. Zresztą sama tak mówiłaś podczas ostatniego spotkania z Larsem. O ile dobrze pamiętam, przy okazji uroniłaś kilka krokodylich łez.
– Taka głupia to ja nie jestem, żeby wygadywać na kogoś, kto już nie żyje – odparła Tina, zmiatając z podłogi ostatnie kawałki szkła.
– Cokolwiek napisała w pamiętniku, nie możesz mieć o to pretensji. Napisała prawdę. Śpiewasz beznadziejnie i gdybym był na twoim miejscu, już bym pisał podanie o pracę w McDonald’s. – Calle zaśmiał się i zerknął w kamerę.
Tina wypuściła z rąk miotłę i zrobiła krok w jego kierunku. Zbliżyła twarz do jego twarzy i wysyczała:
– A ty się lepiej nie odzywaj. Nie ty jeden słyszałeś, co się mówiło tamtego wieczoru. Też ją ostro atakowałeś. Za to, że plotkowała, że twoja matka popełniła samobójstwo przez ojca. Tego też się wyparła. Więc na twoim miejscu zamknęłabym buzię.
Chwyciła tacę i wyszła do sali restauracyjnej. Calle zbladł jak ściana. Przypomniały mu się oskarżenia i ostre słowa, jakie wtedy rzucił Barbie. Jej spojrzenie, pełne niedowierzania, i płaczliwe zapewnienia, że nigdy nie mówiła nic podobnego, po prostu nie mogłaby powiedzieć. Najgorsze, że nie mógł się pozbyć uczucia, że mówiła prawdę.
– Patriku, masz chwilę? – Annika przerwała, widząc, że trzyma w ręku słuchawkę.
Podniósł do góry palec na znak, by zaczekała. Rozmowa chyba dobiegała końca.
– Tak, jesteśmy umówieni – powiedział ze złością. – Przekażecie nam pamiętnik, a w zamian, gdy tylko złapiemy sprawcę, dowiecie się o tym z pierwszej ręki. – Trzasnął słuchawką i odwrócił się do Anniki ze zbolałą miną. – Cholerni idioci – powiedział z naciskiem.
– Reporter z popołudniówki? – spytała Annika, siadając.
– A jakże – odparł. – Zawarłem oficjalny pakt z diabłem. Prawdopodobnie i tak uzyskałbym dostęp do tego pamiętnika, ale to by potrwało. Od trzech dni się z nimi targujemy, więc niech już będzie. Trzeba im rzucić jakiś ochłap.
– Tak – powiedziała Annika. Niecierpliwiła się, miała mu coś do powiedzenia. Patrik dopiero teraz się zorientował.
– Z czym przyszłaś?
– Mam odpowiedzi na pytanie, które w poniedziałek rozesłałam do wszystkich komisariatów.
– Już? – zdziwił się Patrik.
– Tak, zainteresowanie mediów naszą miejscowością obróciło się na naszą korzyść – stwierdziła Annika.
– No i co tam masz? – W jego głosie słychać było podniecenie.
– Dwa przypadki – odparła, patrząc w papiery. – Okoliczności śmierci dokładnie takie same. A poza tym… – zawahała się – przy obu ofiarach znaleziono to samo, co przy Rasmusie Olssonie i Marit Kaspersen.
– A to dopiero – Patrik pochylił się w jej stronę. – Opowiadaj. Dawaj wszystko, co masz.
– Pierwsza sprawa z Lundu. Denat, pięćdziesięcioletni mężczyzna, zmarł sześć lat temu. Był ciężko uzależniony od alkoholu i chociaż niektóre jego obrażenia wzbudziły wątpliwości policji, uznali, że zapił się na śmierć. – Podniosła wzrok na Patrika. Ponaglił ją. – Druga sprzed dziesięciu lat. Z Nyköpingu. Kobieta w wieku siedemdziesięciu lat. Stwierdzono, że ją zamordowano, ale sprawa nie została wyjaśniona.
– Czyli kolejne dwa morderstwa – powiedział Patrik. Zaczął do niego docierać ogrom tego, co go czeka. – Mamy cztery morderstwa, które wyraźnie coś łączy.
– Na to wygląda. – Annika zdjęła okulary i zaczęła je obracać w palcach.
– Cztery morderstwa – powtórzył słabym głosem Patrik. Jego zmęczona twarz nabrała szarego odcienia.
– Plus śmierć Lillemor Persson. Wydaje mi się, że doszliśmy do granicy naszych możliwości – powiedziała z powagą.
– Co ty mówisz? – obruszył się Patrik. – Nie wierzysz, że sobie poradzimy? Uważasz, że trzeba wezwać na pomoc Biuro Kryminalne ze Sztokholmu? – Patrzył na nią z powagą. Czuł, że może mieć rację. Z drugiej strony na ich korzyść przemawiał fakt, że widzą całość, dzięki czemu może im się udać złożyć elementy układanki. Oczywiście będą musieli nawiązać współpracę z innymi komisariatami, ale mimo to był przekonany, że potrafią skupić w swoich rękach wszystkie nici.
– Jak się przyjrzymy bliżej, zorientujemy się, czy potrzebujemy pomocy – powiedział.
Annika skinęła głową. Skoro Patrik tak mówi…
– Kiedy chcesz to zreferować Mellbergowi? – spytała, wymachując notatkami.
– Jak tylko porozmawiam z szefami dochodzeniówek w Lundzie i w Nyköpingu. Masz ich numery?
Kiwnęła głową.
– Zostawię ci to. Znajdziesz tu wszystko, czego ci potrzeba.
Spojrzał na nią z wdzięcznością. Wychodząc, przystanęła na chwilę.
– Czyli jednak seryjny morderca? – sama nie mogła uwierzyć, że to powiedziała.
– Na to wygląda – odparł Patrik i chwycił telefon.
– Ładnie tu u ciebie. – Anna rozejrzała się po parterze.
– Trochę goło. Pernilla zabrała połowę rzeczy i jakoś… nie zdążyłem uzupełnić. Zresztą teraz nie miałoby to większego sensu. Muszę sprzedać dom, a w mieszkaniu nie upchnąłbym tego wszystkiego.
Anna rzuciła mu pełne współczucia spojrzenie.
– Ciężka sprawa – powiedziała.
Przytaknął.
– To prawda. Chociaż w porównaniu z tym, co ty przeszłaś…
Anna się uśmiechnęła.
– Nie bój się, nie oczekuję, że wszyscy będą porównywać swoje problemy z moimi. Każdy ma własny punkt odniesienia, nie mogę służyć za sprawdzian, czy czyjeś narzekanie jest uprawnione, czy nie. Zdaję sobie z tego sprawę.
– Dziękuję. – Dan uśmiechnął się. – Więc mówisz, że mogę narzekać, ile mi się podoba?
– No, może nie aż tyle – odparła, śmiejąc się, Anna. Podeszła do schodów i spojrzała na Dana pytająco, pokazując palcem.
– Oczywiście, możesz wejść i się rozejrzeć. Posłałem nawet łóżko i pozbierałem z podłogi rzeczy do prania, więc nie ma obaw. Nie grozi ci konfrontacja z brudnymi gaciami.
Anna skrzywiła się z obrzydzeniem i znów się roześmiała. Ostatnio dużo i często się śmiała, zupełnie jakby nadrabiała zaległości z kilku miesięcy. W pewnym sensie tak było.
Kiedy wróciła na dół, zobaczyła, że Dan przygotowuje kanapki.
– Mmm… pycha – powiedziała, siadając.
– Pomyślałem, że będziesz głodna. Mam tylko kanapki, bo dziewczynki opróżniły lodówkę i jeszcze nie zdążyłem zrobić zakupów.
– Kanapki będą w sam raz – stwierdziła Anna, odgryzając spory kęs bułki z serem.
– Jak idą przygotowania do wesela? – powiedział Dan z troską. – Z tego co wiem, Patrik pracuje na okrągło, a zostały niecałe cztery tygodnie!
– Można powiedzieć, że sprawa robi się poważna… Pomagamy sobie z Eriką, więc powinno się udać. Pod warunkiem że mama Patrika nie będzie się wtrącać.
– Bo co? – zaciekawił się Dan i wysłuchał barwnego sprawozdania z ostatnich odwiedzin Kristiny.
– Niemożliwe, żartujesz – powiedział, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
– Słowo daję, dokładnie tak było!
– Biedna Erika – powiedział Dan. – A mnie się wydawało, gdy braliśmy ślub z Pernillą, że to jej mama się wtrąca. – Potrząsnął głową.
– Brakuje ci jej? – spytała.
Udał, że nie rozumie.
– Teściowej? Ani trochę.
– Daj spokój, wiesz, kogo mam na myśli. – Przyglądała mu się badawczo.
Dan zastanawiał się dłuższą chwilę.
– Szczerze mówiąc, już nie – odrzekł w końcu. – Kiedyś owszem, chociaż nie jestem pewien, czy chodziło o Pernillę. Raczej o rodzinę, którą tworzyliśmy, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.
– Rozumiem i nie rozumiem. – Nagle posmutniała. – Wydaje mi się, że brakowało ci codzienności, bezpiecznej i przewidywalnej. Ja nigdy nie zaznałam tego z Lucasem. Nigdy. Bardzo za tym tęskniłam, żyjąc w strachu, a potem przerażeniu. Marzyłam o takiej błogosławionej powszedniości, przewidywalności i normalności.
Dan położył dłoń na jej ręce.
– Nie musisz o tym mówić.
– Już jest dobrze. – Zamrugała powiekami, bo zaszkliły jej się oczy. – Tyle mówiłam w ostatnich tygodniach, że już nie mogę słuchać własnego głosu. A ty słuchałeś, gdy w kółko wałkowałam te moje nieszczęścia. Na pewno masz dosyć. – Zaśmiała się, wycierając oczy i nos serwetką.
Dan przytrzymał jej rękę.
– Wcale nie mam dosyć. Dla mnie mogłabyś mówić na okrągło.
Zapadło wymowne milczenie. Patrzyli na siebie. Ciepło z ręki Dana przeniknęło do ręki Anny. Poczuła, jak cała taje, jak tają nawet najbardziej zmrożone zakątki jej ciała, te, o których zdążyła zapomnieć.
Dan już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, i wtedy rozległ się sygnał komórki Anny. Drgnęli oboje. Anna cofnęła rękę, żeby sięgnąć do kieszeni. Spojrzała na wyświetlacz.
– Erika – powiedziała przepraszająco i wstała, żeby odebrać.
Tym razem Patrik wolał zgromadzić kolegów w pokoju socjalnym. To, co zamierzał im powiedzieć, było dość trudne do przełknięcia. Przyda się filiżanka kawy do popicia i drożdżówka na osłodę. Poprosił, by usiedli. Sam wolał stać. Wszyscy patrzyli na niego w napięciu. Domyślali się, że zanosi się na coś poważnego, choć nie mieli pojęcia, o co chodzi. Annika im nie powiedziała. Wnioskowali z determinacji malującej się na twarzy Patrika. Za oknem przeleciał ptak. Wszystkie oczy odruchowo powędrowały za nim, by po chwili powrócić do Patrika.
– Zaopatrzcie się w kawę i drożdżówki, będziemy zaczynać – powiedział Patrik. W pokoju rozległ się pomruk. Wszyscy nalewali sobie kawę i podawali koszyk z drożdżówkami. Potem zapadła cisza.
– W poniedziałek Annika na moją prośbę rozesłała do wszystkich komisariatów zapytanie, czy odnotowali przypadki podobne do morderstw popełnionych na Rasmusie Olssonie i Marit Kaspersen.
Hanna podniosła rękę, Patrik kiwnął głową.
– O co konkretnie zapytaliście?
Patrik skinął głową na znak, że rozumie, o co jej chodzi.
– Podaliśmy listę cech charakterystycznych dla obu tych przypadków. Chodziło o dwie rzeczy: sposób, w jaki zginęli, i to, co przy nich znaleziono.
Dla Gösty i Hanny była to nowość, oboje pochylili się z zainteresowaniem.
– A co znaleziono? – spytał Gösta.
Patrik zerknął na Martina, a potem odparł:
– Przeszukując plecak, który Rasmus miał przy sobie w chwili śmierci, natrafiliśmy z Martinem na coś, co leżało również przy Marit, na siedzeniu pasażera. Z początku nie zwróciliśmy na to większej uwagi. Wydawało nam się, że to śmieć bez znaczenia, ale kiedy to samo znaleźliśmy w plecaku… – Rozłożył ręce.
– Ale co to jest? – Gösta wychylił się jeszcze bardziej.
– Kartka wyrwana z książki dla dzieci – odparł Patrik.
– Z książki dla dzieci? – powtórzył z niedowierzaniem Gösta. Hanna również wyglądała na zaskoczoną.
– Tak, o Jasiu i Małgosi. No wiecie, taka bajka braci Grimm.
– Żartujesz – powiedział Gösta.
– Niestety nie. Ale to nie wszystko. To w połączeniu ze szczegółami śmierci Rasmusa Olssona i Marit Kaspersen doprowadziło nas do następnych dwóch przypadków.
– Jeszcze dwóch? – z niedowierzaniem spytał Martin.
Patrik przytaknął.
– Tak, dowiedzieliśmy się o tym dziś rano. Znaleźliśmy jeszcze dwie takie sprawy. Jedną w Nyköpingu, drugą w Lundzie.
– Czyli jeszcze dwie sprawy? – Martin powtarzał jak echo, jakby nie potrafił przyjąć tego do wiadomości. Patrik nie widział w tym nic dziwnego.
– Pewien jesteś, że te sprawy się łączą? Wydaje mi się to zbyt nieprawdopodobne – powiedziała Hanna.
– Zginęli w dokładnie ten sam sposób i we wszystkich przypadkach przy ciałach leżały kartki wyrwane z tej samej książki. Na tej podstawie można chyba przyjąć, że jakiś związek jest – odparł Patrik sucho. Był zdziwiony, a nawet dotknięty, że zakwestionowała to, co powiedział. – Tak czy inaczej, będziemy kontynuować śledztwo, czy raczej śledztwa, wychodząc z tego założenia.
Martin podniósł rękę, Patrik kiwnął głową.
– Czy tamte ofiary również były abstynentami?
Patrik powoli pokręcił głową. To było to, co ciążyło mu najbardziej.
– Nie – odparł. – Ofiara z Lundu to alkoholik, ciężko uzależniony. Jeśli natomiast chodzi o drugi przypadek, z Nyköpingu, policja nie ma takich danych. Proponuję, żebyśmy razem tam pojechali i popytali o szczegóły.
– No pewnie. Kiedy?
– Jutro – odparł Patrik. – Jeśli nie macie nic do dodania, kończymy zebranie i zabieramy się do pracy. Gdyby były jakieś niejasności, proponuję przeczytać streszczenie, które przygotowałem. Annika zrobiła kopie, każdy może sobie wziąć egzemplarz.
Wszyscy milczeli, pogrążeni w myślach. Myśleli przede wszystkim o zasięgu śledztwa. Jednocześnie próbowali oswoić się z myślą, że mają do czynienia z seryjnym mordercą. Jak dotąd w historii komisariatu w Tanumshede nic takiego się nie zdarzyło. Przełomowa i nieprzyjemna chwila.
Gösta odwrócił się, słysząc, że ktoś stanął w otwartych drzwiach.
– Wyruszamy jutro z Martinem i nie będzie nas dwa dni – powiedział Patrik.
– Tak? – pytającym tonem powiedział Gösta.
– Pomyślałem, że moglibyście z Hanną pociągnąć za kilka innych nitek. Jeszcze raz przejrzeć teczkę Marit Kaspersen. Przydałoby się świeże spojrzenie. To samo ze sprawą Rasmusa Olssona. I jeszcze spis, nad którym pracuje Martin. Chodzi o właścicieli chartów hiszpańskich. Byłoby dobrze, gdybyście się tym zajęli. Pogadaj po południu z Martinem, dowiedz się, czego się zdążył dowiedzieć. Co jeszcze? Właśnie, reporter z „Kvällstidningen” przefaksował mi kopię pamiętnika Lillemor Persson. Oryginał prześlą pocztą, ale nie ma na co czekać. Jedną kopię wezmę ze sobą. Moglibyście z Hanną rzucić okiem na drugą.
Gösta ze znużeniem kiwnął głową.
– Dobrze – powiedział na koniec Patrik. – Do roboty. Przekażesz Hannie?
Gösta przytaknął, z jeszcze większym znużeniem. Cholera, ile człowiek musi się napracować. Zanim zacznie się sezon golfowy, będzie wykończony.