Quaiche dotykał palcami oczu i cicho jęczał.
— Oślepłem! Oślepłem! — powtarzał żałośnie.
Grelier nachylił się nad dziekanem, wyciągnął z kieszeni przyrząd optyczny o rączce z kości słoniowej i zajrzał do otwartych, drżących z przerażenia oczu Quaiche’a. Przysłonił je drugą ręką, robiąc cień, i obserwował reakcję drgających tęczówek.
— Nie jesteś ślepy — powiedział. — Przynajmniej nie obustronnie.
— Błysk…
— Błysk uszkodził ci prawe oko. To nic dziwnego. Patrzyłeś prosto w Haldorę, gdy to się stało, a oczywiście nie masz odruchu mrugania. Tak się złożyło, że w tej samej chwili nastąpiło szarpnięcie. To, co wywołało błysk, rozregulowało również ma szyny Glaura. Doszło do zakłócenia drogi światła z kolektora nad strychem.
— Oślepłem — powtórzył Quaiche, jakby nie słyszał wyjaśnień Greliera.
— Widzisz mnie przecież — stwierdził medyk i poruszył palcem — więc przestań chlipać.
— Pomóż mi.
— Pomogę ci, jeśli mi powiesz, co się stało i dlaczego, do cholery, Lady Mor jest na sterowaniu automatycznym.
Głos Quaiche’a odzyskał pozory spokoju.
— Nie wiem, co się stało. Czy sądzisz, że gdybym się tego spodziewał, to bym się wpatrywał w planetę?
— Przypuszczam, że to twoi kumple Ukrasi. Mówili przecież, że interesują się Haldorą.
— Mówili, że wysyłają sondy z przyrządami.
— Dyrdymały.
— Ufałem im.
— A automatyczne sterowanie? Glaur stwierdził, że nie możemy się zatrzymać.
— Zablokowanie wyłącznika na dwadzieścia sześć godzin. — Quaiche jakby cytował instrukcję techniczną. — Zastosować w razie całkowitej zapaści władzy katedralnej, zapewniając dalszy ruch Lady Mor po Drodze, aż do wznowienia rozkazów. Ręczne sterowanie reaktora i napędu jest wyłączone i zablokowane mechanizmem czasowym, uniemożliwiającym jakiekolwiek przy nich majstrowanie. Kamery siedzą trasę, żyroskopy zapobiegają odchyłowi, nawet gdy brak wszelkich danych wizualnych. W celach nawigacyjnych uaktywnia się dodatkowe zwielokrotnione obserwacje gwiazd. Gdyby to wszystko zawiodło, korzysta się z kabla indukcyjnego do zachowania kierunku.
— Kiedy wszczęto tę procedurę?
— Seyfarth zrobił to tuż przed wylotem na „Nostalgię”. Wiele godzin temu, ale jeszcze sporo brakuje do dwudziestu sześciu, pomyślał Grelier.
— Więc Lady przejedzie przez most i nic jej nie może powstrzymać, chyba że sabotaż.
— Czy próbowałeś ostatnio dopuścić się sabotażu na reaktorze? Albo na tysiąctonowej maszynerii w ruchu?
— Zastanawiam się tylko, jakie są rokowania.
— Naczelny medyku, rokowania są takie, że katedra przejedzie przez most.
Mały statek planeta-orbita był nieco większy od kapsuły, która przywiozła Khouri na Ararat. Wyskoczył z brzucha „Nostalgii za Nieskończonością”, pchnięty minimalnie napędem. Przez przezroczyste łaty w pancerzu kokpitu Scorpio obserwował, jak wielki statek powoli się cofa. Westchnął: nareszcie czekała go jakaś odmiana.
Z „Nostalgią” działy się cudowne i przerażające rzeczy. Gdy powoli podchodziła do wykopu, odpadały całe akry kadłuba, warstwy biomechanicznej powłoki i osłon antyradiacyjnych łuszczyły się płatami jak wylinka. Gdy statek zbliżał się do Heli, ciągnął się za nim ciemny ogon odrzuconych części, jak u komety. Stanowił doskonałą osłonę, umożliwiając Scorpiowi niezauważalny odlot.
To wszystko było zamierzone. Powodem rozpadu statku nie były naprężenia. To kapitan postanowił odrzucić całe kawałki swego ciała. W miejscach, gdzie powłoka odpadła, odsłoniły się zadziwiająco skomplikowane wnętrzności. I tam również, w solidnych głębiach „Nostalgii”, zachodziły wielkie zmiany. Zwykłe transformacje kapitana nabrały tempa. Poprzednie plany statku stały się zupełnie bezużyteczne. Nikt nie miał pojęcia, jak się poruszać w głębokich rejonach wnętrza. Nie miało to znaczenia — żyjąca załoga stłoczyła się na małym, stabilnym obszarze w pobliżu dzioba, a jeśli jakieś żywe i ciepłe istoty przebywały w zmiennych rejonach statku, to były tylko niedobitki Gwardii Katedralnej. Wkrótce przestaną być żywi i ciepli, pomyślał Scorpio.
Nikt nie prosił kapitana, by to robił, tak jak nikt mu nie kazał opaść na Helę. Nawet gdyby doszło do rebelii — gdyby któryś ze starszych uważał, że trzeba Aurę zostawić — nie miałoby to żadnego znaczenia. Kapitan John Brannigan podjął decyzję.
Gdy Scorpio znalazł się poza kometą odrzuconych części, kazał swojemu statkowi mocniej przyśpieszyć. Dawno nie siedział za sterami statku kosmicznego, ale mały pojazd dokładnie wiedział, dokąd ma lecieć. W dole obracała się Hela — Scorpio widział ukośną linię rozpadliny i bardzo delikatną kreskę mostu. Podkręcił powiększenie, ustabilizował obraz i zobaczył malutką Lady Morwennę, pełznącą w stronę mostu. Nie wiedział, co teraz dzieje się w katedrze, ponieważ od pojawienia się maszynerii Haldory nie powiodły się żadne próby skomunikowania się z Quaichem i jego zakładnikami. Dziekan zapewne zniszczył lub zablokował wszystkie kanały łączności, nie chcąc, by mu przeszkadzano, gdy w końcu przejął „Nostalgię za Nieskończonością”. Scorpio mógł tylko mieć nadzieję, że Aura i inni są nadal bezpieczni i że Quaiche zachował nieco rozsądku. Skoro nie można się z nim skomunikować za pomocą konwencjonalnych metod, to Scorpio będzie musiał przesłać mu oczywisty sygnał, by się zatrzymał.
Statek Scorpia zmierzał w stronę mostu.
Siła ciągu, choć łagodna, cisnęła go w klatkę piersiową. Valensin stwierdził, że Scorpio jest głupcem, planując lot na Helę po tym wszystkim, co przeżył przez ostatnie lata.
Scorpio wzruszył ramionami. Świnia musi robić to, co należy do świni, odparł.
Grelier wpuszczał Quaiche’owi krople do ślepego oka. Starzec wzdrygał się i jęczał przy każdej kropli, a potem od czasu do czasu kwilił, bardziej z irytacji niż z bólu.
— Nie powiedziałeś mi jeszcze, co ona tu robi — rzekł w końcu.
— To nie moja sprawa — odparł Grelier. — Ustaliłem, że nie jest tą osobą, za którą się podaje. Że przybyła na Helę dziewięć lat temu. O resztę sam musisz ją zapytać.
Rashmika wstała, podeszła do dziekana i odsunęła medyka.
— Nie musi pan pytać, sama panu powiem. Przybyłam tu, żeby pana znaleźć. Nie dlatego, żebym się szczególnie panem interesowała, ale dlatego, że był pan kluczem, by dotrzeć do cieni.
— Jakich cieni? — Grelier zakręcił maciupeńką fiolkę z niebieskim płynem.
— Dziekan wie, o czym mówię — stwierdziła Rashmika. — Prawda, dziekanie?
Nawet sztywna maska Quaiche’a potrafiła wyrazić to, że w tym momencie zrozumiał.
— Ale znalazła mnie pani dopiero po dziewięciu latach!
— Dziekanie, nie chodziło tylko o to, żeby pana znaleźć. Zawsze wiedziałam, gdzie pan jest, nikt nie robił z tego tajemnicy. Wiele osób uważało, że pan nie żyje, ale dla mnie zawsze było jasne, gdzie pan powinien być.
— Więc dlaczego tyle lat pani czekała?
— Nie byłam gotowa — odparła. — Musiałam dowiedzieć się więcej o Heli i czmychaczach, chciałem mieć pewność, że właśnie z cieniami należy rozmawiać. Nie warto było ufać władzom kościelnym. Musiałam sama zdobyć tę wiedzę, przeprowadzić własną analizę oraz oczywiście stworzyć przekonujący życiorys, by mógł mi pan zaufać.
— Ale aż dziewięć lat? — Quaiche nie mógł się nadziwić. — I ciągle jest pani dzieckiem.
— Mam siedemnaście lat. I niech mi pan wierzy, przygotowywaliśmy to znacznie dłużej niż dziewięć lat.
— Czy ktoś z was byłby łaskaw mi wyjaśnić, kim są „cienie” — poprosił Grelier.
— Dziekanie, niech pan mu powie.
— Nie wiem, kim są.
— Ale wie pan, że istnieją — rzekła Rashmika. — Rozmawiały przecież z panem, tak jak rozmawiały ze mną. Prosiły, żeby je pan ratował, żeby ich nie zniszczyć, gdy Lady Morwenna przejedzie przez most.
Quaiche przerwał jej, podnosząc dłoń.
— Ulega pani złudzeniu.
— Tak samo jak Saul Templer uległ złudzeniu? Wiedział o bra kującym zniknięciu i nie wierzył w oficjalne zaprzeczenia. Po dobnie jak Numerycy, wiedział również, że zniknięcia mają się skończyć.
— Nigdy nie słyszałem o Saulu Templer.
— Może pan nie słyszał, ale pański kościół kazał go zabić, ponieważ nie można było pozwolić na rozpowszechnianie tezy o brakującym zniknięciu. Ponieważ nie mógł pan zmierzyć się z faktem, że to zjawisko miało miejsce. Mam rację?
Grelier zdusił palcami niebieską fiolkę.
— O co w tym wszystkim chodzi? Rashmika odwróciła się do niego.
— Jeśli dziekan nie chce, ja panu powiem. Dziekan przeżył załamanie wiary w czasie jednego z tych okresów, gdy wzrastała u niego odporność na własne wirusy. Zaczął kwestionować religię, którą stworzył. Było to dla niego bolesne, ponieważ bez religii śmierć jego ukochanej Morwenny była jeszcze jednym wydarzeniem bez znaczenia.
— Uważaj, co mówisz — ostrzegł ją Quaiche. Zignorowała jego słowa.
— W czasie kryzysu poczuł potrzebę zbadania natury zniknięć. Chciał wykorzystać narzędzia naukowe normalnie zakazane przez kościół. Przygotował sondę, która miała być wystrzelona na powierzchnię Haldory podczas zniknięcia.
— To na pewno wymagało starannych przygotowań — zauważył Grelier. — Zniknięcie trwa tak krótko…
— Akurat wtedy próbnik przedłużył zniknięcie o ponad sekundę. Haldora to tylko złudzenie, kamuflaż zakrywający mechanizm sygnalizacyjny. Ostatnio ten kamuflaż się psuł… i dlatego pojawiały się zniknięcia. Sonda dziekana spowodowała dodatkowy stres i przedłużyła zniknięcie. To wystarczyło, prawda, dziekanie?
— Nie miałem…
Grelier wyjął drugą fiolkę — tym razem barwy przydymionej zieleni — i uniósł ją nad twarzą dziekana, trzymając mocno między kciukiem a palcem wskazującym.
— Dosyć tych wygłupów. Jestem pewien, że ona wie więcej, niż chciałbyś nam powiedzieć, więc bądź łaskaw nie zaprzeczać.
— Niech pan im powie — nalegała Rashmika. Quaiche oblizał blade i suche wargi.
— Ona ma rację. Po co teraz zaprzeczać? Cienie to temat po boczny. — Pochylił głowę w stronę Vaska i Khouri. — Mam wasz statek, więc co mnie obchodzą inne sprawy?
Skóra na palcach Greliera pobielała.
— Mów! — syknął.
— Wysłałem próbnik na Haldorę — powiedział Quaiche. — Zniknięcie się przedłużyło. I wtedy zobaczyłem… błyszczącą maszynerię, jak wnętrzności zegara, ukrytą w środku Haldory. Sonda nawiązała z kimś kontakt. Prawie natychmiast została zniszczona, ale przedtem ten ktoś — nie wiem, kto to jest — zdołał przenieść się na Lady Morwennę.
Rashmika odwróciła się i wskazała na skafander.
— Tutaj to trzyma.
— Skafander ornamentowany? — Oczy Greliera zwęziły się.
— Morwenna w tym umarła. — Quaiche dobierał słowa tak, jakby się poruszał po polu minowym. — Została w nim zmiażdżona, gdy nasz statek pędził na Helę, żeby mnie ratować. Statek nie wiedział, że Morwenna nie jest w stanie przeżyć takiego przy śpieszenia. Zrobił z niej miazgę. To ja ją zabiłem, bo gdybym nie poleciał na Helę…
— Współczuję panu — powiedziała Rashmika.
— Przed tym wypadkiem byłem inny.
— Nikt nie mógł pana winić za jej śmierć. Grelier parsknął pogardliwie.
— Niech się pani nie da nabrać. Przedtem wcale nie był aniołem.
— Byłem człowiekiem, który miał coś złego we krwi — bronił się Quaiche — Człowiekiem, który próbował sobie radzić.
— Wierzę panu — powiedziała Rashmika cicho.
— Potrafi pani czytać z mojej twarzy? — spytał.
— Nie. Po prostu panu wierzę. Sądzę, dziekanie, że nie był pan złym człowiekiem.
— A teraz, gdy pani wie, że spowodowałem to wszystko? To, co się stało z pani bratem? — W jego głosie słychać było nadzieję. Na wet tak późno, tuż przed Otchłanią, ciągle pragnął rozgrzeszenia.
— Powiedziałam, że panu wierzę, a nie że mam ochotę wybaczyć — odparła.
— Nie wyjaśniliście mi, co to są cienie i co mają wspólnego ze skafandrem — wtrącił się Grelier.
— Skafander to święta relikwia, jego jedyna namacalna więź z Morwenną — wyjaśniła Rashmika. — Badając Haldorę, dziekan chciał również nadać rangę poświęceniu Morwenny. Dlatego włożył do skafandra aparat odbiorczy. Gdyby przyszła odpowiedź i odkrył, czy Haldora jest cudem, czy nie, wyjaśnienie pochodziłoby od Morwenny.
— A cienie?
— To demony — rzekł Quaiche.
— Istoty rozumne uwięzione w innym wszechświecie, przy ległym do naszego — wyjaśniła Rashmika.
Grelier uśmiechnął się.
— Chyba dość się nasłuchałem.
— Wysłuchaj reszty — powiedział Vasko. — Ona nie kłamie. Te istoty są rzeczywiste i bardzo potrzebujemy ich pomocy.
— Ich pomocy?
— Są bardziej zaawansowani technicznie od nas. Od wszystkich cywilizacji w galaktyce. Tylko oni mogą nam w istotny sposób pomóc w walce z Inhibitorami.
— A co chcą w zamian za pomoc?
— Chcą, by je wypuszczono — rzekła Rashmika. — Chcą znaleźć się w tym świecie. W skafandrze nie ma… samych cieni, jest ich negocjator, rodzaj software’u… który wie, co mamy zrobić, żeby przepuścić pozostałych. Zna rozkazy, jakie musimy wysłać maszynerii Haldory.
— Jakiej maszynerii Haldory?
— Sam zobacz, Grelier — powiedział dziekan. Zestaw zwierciadeł znów się obrócił, przesyłając snop skoncentrowanego światła w jego zdrowe oko. — Zniknięcia się skończyły. Po tylu latach widzę świętą maszynerię.