Rozdział 10 MAGIA

Stile obudził się nagle, w przekonaniu, że dokonał ważnego odkrycia.

— Geografia! — krzyknął triumfalnie. — Ten świat to Proton !

Neysa, znowu w postaci dziewczyny, pielęgnowała go. Uświadomił sobie także, że jest zbudowana podobnie do Tune. Nic dziwnego, że zaakceptował ją tak łatwo jako kochankę. Nie była prawdziwą kobietą i nie mogła się nią stać, lecz warto było cenić ją dla niej samej.

Spojrzała pytająco.

Jej wygląd i osobowość były oczywiście odmienne niż u Tune; ani jasnego odcienia włosów, ani beztroskiej inteligencji. Neysa była ciemnowłosa, cicha i nigdy nie kłamała.

— Przypomniało mi się coś — wyjaśnił. — Uczyłaś mnie posługiwać się rapierem, kiedy ja…

Zamilkł, próbując to zrozumieć.

— Co ze mną było’? — zapytał wreszcie. Odezwała się niechętnie:

— Chorowałeś.

— Chorowałem? Ależ na Protonie nie ma chorób… Znowu umilkł zaskoczony.

No tak — rozmyślał — to inny świat, tyle że z taką samą geografią. Te purpurowe góry na południu… Tak mógłby wyglądać Proton, gdyby miał prawdziwą atmosferę. To alternatywny świat, taki Proton, na którym działa magia. Może to ona powoduje, że jest tu atmosfera i grawitacja? Skoro tak, to w naturalnym środowisku planety, przy normalnej ekologii są i muchy, i brud, i choroby. A ja nie mam naturalnej odporności, tylko zwykłe szczepienia, które nie mogły przygotować mnie na cały zakres grożących mi niebezpieczeństw — uświadamiał sobie coraz jaśniej Stile. Te wszystkie mikroorganizmy w jedzeniu i w wodzie, naturalne dla tubylców, a całkowicie obce dla mojego organizmu. Pyłki w powietrzu, alergeny, bakterie, wirusy. Przez kilka dni zarazki po prostu namnażały się we mnie, aż wreszcie pokonały mnie. Osiągnęły poziom gwałtownej infekcji.

— Dzięki za wyjaśnienie, Neyso. — Uśmiechnęła się z wdzięcznością.

— Powiedz, jak ci się udało mnie wyleczyć? Powinienem był umrzeć, albo przynajmniej znacznie dłużej chorować. Byłem chory tylko kilka godzin, prawda’? I już dobrze się czuję. nawet nie jestem zmęczony.

Znowu musiała się odezwać. — Clip przyniósł amulet. — Wyciągnęła rękę i dotknęła figurki wiszącej na założonym mu naszyjniku.

Stile uniósł figurkę w dłoni.

— To uzdrawiający amulet? Sprytne! Czy rozchoruję się znowu, jeśli go zdejmę?

Pokręciła przecząco głową.

— Chcesz powiedzieć, że te przedmioty emitują magię jednorazowo, a potem są już bezużyteczne’? Niektóre jednak powinny działać w sposób ciągły, tak jak ten symulator ubrania, który podarowano mi na samym początku…

Szybko ściągnął łańcuszek z szyi.

— Tamten próbował mnie zabić. Jeśli ten zrobiony został przez tę samą istotę…

Wzruszyła ramionami.

— Czy masz coś przeciw temu, żebym się go teraz pozbył’? — spytał Stile. — Moglibyśmy go zakopać i oznaczyć miejsce, aby go odnaleźć, gdyby był potrzebny. Ale wolałbym nie nosić go z sobą. Jeżeli uruchomię jakieś dodatkowe zaklęcie… Widzisz, Neyso, zanim cię spotkałem, zostałem zaatakowany przez amulet w tej samej chwili, kiedy wypowiedziałem zaklęcie. Tym razem ty to zrobiłaś, więc może dlatego zadziałał prawidłowo. Obawiam się, że wszystkie amulety zagrażają mi w jakiś sposób. Dlatego właśnie potrzebowałem rumaka…, żeby uciec przed anonimowym wrogiem.

Neysa uniosła głowę, spłoszona jak koń. Uśmiechając się, wziął ją za ręce.

— Kiedy wybrałem ciebie, to zadecydowałem lepiej niż się spodziewałem. Myślę, że uratowałaś mi życie. Pozwoliła, by ją przytulił, a potem… Nie zapomniał wprawdzie o Sheen, ale to był inny świat.

Zakopali amulet i ruszyli w drogę. Był poranek. Choroba trwała tylko jedną noc i zbiegła się z porą odpoczynku, a odkrycie dotyczące geografii prawie było tego warte. To dlatego ciągle prześladowało go uczucie, że kiedyś już tutaj był, że widział martwą powierzchnię tego świata.

Co mogło być przyczyną aż takiej różnicy’? Bez trudu mógł zaakceptować koncepcję światów alternatywnych lub alternatywnych odmian tego samego świata. Jednak atmosfera umożliwiająca oddychanie, naturalne środowisko i magia w jednym, a kopuły, nauka i całkowite pustkowie w drugim, tworzyły między nimi zasadniczą różnicę. Stile spodziewałby się raczej, że równoległe światy będą bardzo do siebie podobne.

Mimo tych istotnych różnic, łatwiej mu było teraz orientować się w nowym świecie. Rozumiał już, dlaczego ludzie przedostawali się tu tylko w pewnych punktach. Tu nie chodziło o transmisję materii, a o przejście przez zasłony usytuowane w ściśle określonych geograficznie punktach, znajdujących się w obrębie którejś kopuły lub prywatnego domu. Przekroczyć zasłonę gdzie indziej? Cóż, gdyby chciał tego spróbować, musiałby najpierw zaopatrzyć się w maskę tlenową.

— Wiesz co, Neyso — zauważył w czasie jazdy — nie wiem jeszcze wielu rzeczy o tym świecie, a moje życie jest w niebezpieczeństwie, ale podoba mi się tu bardziej niż na Protonie. Tutaj, z tobą, jestem po prostu szczęśliwy. Wydaje mi się, że mógłbym tak jechać bez końca… Chociaż pewnie znudziłoby mi się to za jakiś wiek lub dwa, trzeba być realistą.

Neysa zarżała muzykalnie i przeszła w dwutaktowy galop; przednie kopyta uderzały o ziemię dokładnie razem, tylne tak samo. Taki krok trząsł jeźdźcem.

— Myślisz, że możesz mnie zrzucić? — spytał ze śmiechem Stile.

Wyciągnął harmonijkę. Jedną z korzyści noszenia ubrania, jak odkrył, była obecność kieszeni. Zagrał żwawą, marszową melodyjkę. Powracające we śnie sceny z przeszłości uprzytomniły mu znowu, że nie mógłby porzucić muzyki, nawet gdyby nie miał z niej żadnego praktycznego pożytku. Muzyka to radość.

Nagle znowu poczuli obecność czegoś groźnego… Natychmiast zamilkli.

— Jest w tym coś niesamowitego — zauważył Stile. Clip twierdził, że nie ma się czym przejmować i że jednorożce są odporne na wszelkie rodzaje magii, ale to jest takie tajemnicze. Nie lubię zagadek, które mogą mi zaszkodzić.

Neysa parsknęła z aprobatą.

— Zdarza się to, kiedy muzykujemy razem — ciągnął Stile. — Trzeba się upewnić. Może, kiedy poświęcamy się muzyce, coś podkrada się, licząc na to, że go nie zauważymy’? Jakoś trudno mi uwierzyć, że jest to związane z amuletem; to coś bardziej subtelnego. Spróbujmy jeszcze raz. Kiedy poczujemy tę obecność, przestanę grać i spróbuję to odnaleźć. A ty graj tak, jakby nic się nie zdarzyło. Musimy przyłapać go niespodziewanie.

Znowu zaczęli grać — wrażenie powróciło natychmiast. Stile przestał grać, lecz trzymał wciąż harmonijkę przy ustach. Zerkał wokoło, a Neysa grała. Kiedy tylko zaczął się rozglądać, istota, czymkolwiek by nie była, zniknęła.

Stile zaczął znowu grać, podchwytując melodię Neysy, ale tak cichutko, że nikt podsłuchujący go nie mógłby go usłyszeć. Niewidoczne zjawisko było obecne. Teraz z kolei Neysa umilkła, a Stile grał.

Tajemnicza aura stała się intensywniejsza, tak jakby wcześniej powstrzymywana była muzyką Neysy. Gdy Stile gwałtownie zamilkł — znikła.

— To jest związane ze mną! — wykrzyknął. — Pojawia się tylko wtedy, kiedy gram…

Neysa zgodziła się. Cokolwiek by ta nie było, podążało za Stilem i przybliżało się wtedy, kiedy grał.

Stile poczuł nieprzyjemne dreszcze.

— Wynośmy się stąd — zaproponował.

Jednorożec ruszył galopem. Mknęli przez równinę z prędkością, której nie mógłby dorównać żaden koń, omijali kępy jaskrawozielonych drzew, skakali przez małe strumyczki. Stile widział jak góry przesuwają się z obu stron do tyłu. Wprost połykali odległość.

W końcu Neysa zwolniła; jej oddech zamieniał się w płomienie. Stile wyciągnął harmonijkę i zagrał raz jeszcze. Od razu zjawiła się dziwna aura. Stile natychmiast zamilkł.

— Nie przegonimy tego, Neysa, to jasne. Ale teraz, kiedy już wiemy, że jest, może uda nam się coś z tym zrobić. Dlaczego to coś pojawia się tylko wtedy, kiedy gram’? Musi przecież zdawać sobie sprawę, że czujemy jego obecność; nie ma więc powodu, by się ukrywało.

Neysa wzruszyła łopatkami bezradnie.

— Najpierw amulet, a teraz to — myślał głośno Stile.

— Czy mają ze sobą, jakiś związek’? .A może harmonijka jest… — umilkł zaniepokojony — …amuletem? — dokończył.

Po chwili znów coś przyszło mu do głowy.

— Neysa, mogłabyś zagrać na tym instrumencie? To znaczy tak jak człowiek, ustami? Jeżeli to jakieś urządzenie przywołujące wrogów, to powinno działać tak samo, bez względu na to, kto będzie go używać. Tak mi się wydaje.

Neysa zatrzymała się. Kazała mu zsiąść i zdjąć siodło. Przybrała ludzką postać. Stile nie spodziewał się, że zrobi to w biały dzień. Sądził, że Neysa zagra na harmonijce, nie zmieniając postaci, ale oczywiście tak było wygodniej.

Neysa wzięła instrument. Nie umiała na nim grać. Wydała na nim bezładną mieszaninę dźwięków. Nic się nie pojawiło. Wtedy Stile wziął harmonijkę i zagrał podobnie — obecność aury była niewątpliwa.

— To nie instrument, to ja przywołuję to zjawisko stwierdził Stile.

Spróbował zanucić. Skutek był podobny, choć nie tak wyraźny, jak przedtem.

— Wszystko jasne: chodzi o mnie. Przychodzi, kiedy muzykuję. Ponieważ lepiej gram niż śpiewam, więc i efekt jest większy. To wszystko. Instrument nie jest nawiedzony uśmiechnął się. — Cieszy mnie, że nie muszę go zakopać w ziemi.

Neysa powróciła do swej naturalnej postaci. Stile z powrotem nałożył siodło.

— Nie sądzę, żebyśmy mogli sobie pozwolić na zignorowanie tej sprawy — powiedział.

Jednorożec machnął potwierdzająco uchem.

— Dojedźmy do jakiegoś dobrego pastwiska i stawmy mu czoło. Chcę zobaczyć, co się wtedy stanie. Nie lubię uciekać przed niebezpieczeństwem. Wolałbym wyciągnąć to na otwartą przestrzeń i w ten czy inny sposób rozstrzygnąć sprawę. Jeżeli to wróg, chciałbym wyzwać go w dzień, z mieczem w dłoni, a nie żeby podkradał się do mnie nocą.


Wyraziła zgodę z pełnym przekonaniem. Pojechali w dół zbocza, aż dotarli do bujnej trawy.

Neysa pasła się, nie oddalając się od Stile’a i nie spuszczając go z oka. Przejmowała się. Niech ją Bóg błogosławi; upłynęło już wiele czasu od chwili, gdy ktoś się o niego martwił, oczywiście za wyjątkiem Sheen, ale to była tylko kwestia jej oprogramowania.

Stile zaczął grać. Kształt pojawił się. Próbował go zobaczyć, ale był niewidzialny i nieuchwytny. Tym razem Stile nie przerywał. Wydawało mu się, że trawa kołysze się, pochyla się ku niemu i cofa, jak pod wpływem podmuchów, choć wiatru nie było. Powietrze wydawało się czymś naładowane. Nadciągnęła mgła, wirując w ledwie rozróżnialnych barwnych falach. Stile poczuł, że włosy jeżą mu się na ciele, jakby pod wpływem elektryczności. Najpierw pomyślał, że to z powodu zdenerwowania, ale zauważył, że grzywa Neysy zachowuje się podobnie. Była tu jakaś siła, ześrodkowana na nim, lecz nieaktywna. Po prostu tylko była.

Stile był już zmęczony, przestał grać. Zjawisko natychmiast przepadło.

— To mi przypomina, jak się burza zaczyna — mruknął w zadumie. — Choć…

Przerwała mu nagła ulewa. Niedaleko uderzył piorun, błysk prawie go oślepił. Stile zatoczył się szarpnięty porywem wiatru. Był przemoczony, jakby zanurzono go we wzburzonym morzu. Trząsł się z zimna. Wirujące strzępy mgły przypominały rodzące się tornado. Niebo rozdzierały błyskawice.

Neysa podbiegła do niego, próbując osłonić go przed żywiołami własnym ciałem i antymagią. Pomogło i jedno i drugie; Stile zarzucił jej ręce na szyję i ukrył twarz w jej mokrej grzywie. Przy niej czuł się bezpieczniejszy. Usiedli na ziemi.

— A teraz obejmuję twoją prawdziwą postać — powiedział z uśmiechem, lecz wątpił, by usłyszała go przy takim wietrze.

Co się mogło stać? Jeszcze chwilę temu nie było nawet najmniejszej oznaki złej pogody. Stile wiedział, że burze potrafią nadciągać niespodziewanie. Ukończył kiedyś kurs meteorolgii prymitywnych planet i często oglądał pokazy w kopule pogodowej, ale ta burza zerwała się, jakby na zawołanie. Grał tylko na harmonijce, próbując wyzwolić czającą się w pobliżu siłę, osaczyć ją; porównał ją machinalnie do…

— Ja to zrobiłem! — zawołał. — To ja wywołałem burzę!

Tajemnicza energia była jak amulet, czekała by ją wyzwolić i to właśnie niechcący uczynił.

— Burzo zniknij! — zawołał.

Kolejny gwałtowny poryw wiatru o mało co nie wywlókł ich z zaimprowizowanego gniazdka. Burza nie miała zamiaru go słuchać.

Moc, która ją wyzwoliła, była w jakiś sposób skoncentrowana na nim. Skoro wywołał burzę; czy nie mógłby jej zażegnać? Gdy wyzwolił demona z amuletu, okazało się, że magia działa tylko w jedną stronę. Ale burza’? Może da się zapędzić dżina z powrotem do butelki’?

Nie były to warunki sprzyjające koncentracji umysłu. Mimo to próbował. Starał się dokładnie odtworzyć chwilę, w której wywołał burzę? Kiedy grał, duch burzy krążył wkoło, lecz nie uderzał. A potem powiedział: To mi przypomina, jak się burza zaczyna. Rym bez znaczenia.

Rym? Coś go zaczęło nurtować. Kiedy znaleźli harmonijkę, niby przypadkowo, co wtedy powiedział? Jak to było’? Aha, tak: Gdybym harmonijkę miał, to bym na niej pięknie grał. Też z rymem. Dwa razy mówił wierszem i dwa razy skutek był natychmiastowy. Oczywiście była też inna magia, jak ta w atakującym go demonie z amuletu. Wtedy nie powiedział żadnej rymowanki. Mógł być to jednak zupełnie inny rodzaj magii. Teraz trzeba próbować uciszyć nawałnicę. Znikać… Co rymuje się ze znikać? Fikać, umykać, bzykać.

— Burzo znikaj, szybko umykaj! — zawołał.

Burza nieco przycichła. Był na dobrym tropie, ale to jeszcze nie wszystko.


Neysa zagrała na swoim rogu jedną nutę. Burza osłabła i Neysa wolała stać. Czuła się wtedy pewniej.

Stile jeszcze raz wracał myślami do zdarzeń, kiedy jego zaklęcia działały skuteczniej. Przypomniał sobie, że wtedy grał albo śpiewał.

Wyciągnął mokrą harmonijkę i zagrał. Potem zaśpiewał na zaimprowizowaną melodię: Burzo znikaj, szybko umykaj! Tym razem burza znacznie przycichła. Umilkły grzmoty i była to już tylko zwykła ulewa.

— Wiesz. Neysa, myślę, że coś zacząłem rozumieć powiedział. — Wydaje mi się, że mógłbym rzucać czary, gdybym tylko pojął do końca reguły.

Jednorożec rzucił mu przeciągłe spojrzenie, którego znaczenie było niejasne. Wyraźnie jednak widać było, że nie żywi zaufania do tego pomysłu.

Stile zastanawiał się nad sobą; jak on, dziecko cywilizowanej, nowoczesnej galaktyki, mógł poważnie myśleć o uprawianiu magii’? Czy jednak po tym wszystkim, co przeżył w tej odmiennej rzeczywistości, mógł nie wierzyć w czary?

Podróżowali dalej, człapiąc przez mżawkę. Po godzinie zaczęło przygrzewać słońce. Nie grali. Stile czuł, że trafił na ślad rozwiązania jakiejś tajemnicy.

Zatrzymali się na popas. Niestety, dla Stile’a nic do jedzenia nie znaleźli i Neysa gotowa była iść dalej. Uznał jednak, że jej posiłek jest ważniejszy.

Jeżeli naprawdę urnie uprawiać magię, to może potrafiłby wyczarować trochę jedzenia? Gdyby tak ułożył wierszyk i zaśpiewał? Co się rymuje z jedzeniem?

Poetyckie umiejętności stanowiły jeszcze jeden aspekt jego biegłości w Grze. Ktoś, kto chciał osiągnąć i utrzymać wysoką pozycję wśród dorosłych graczy. musiał zdobyć niezwykle wszechstronne wykształcenie. Stile opanował prawdopodobnie więcej umiejętności w różnych dziedzinach, niż ktokolwiek nie uczestniczący w Grze. Zawsze jednak przedkładał zagadki nad rymy i wersyfikację. Tak więc do tej szczególnej próby nie był najlepiej przygotowany.

Znał jednak podstawy wersyfikacji i trochę ćwiczeń powinno przywrócić mu tę umiejętność. Stopa jambiczna: da — DUM da — DUM. Pentametr: wiersz pięciostopowy. Proszę o trochę jedzenia: jambiczny tetrametr, cztery uderzenia. Gdyby jednorożce mogły układać wiersze w czasie biegu, świetnie by im to szło. Uderzenia kopyt mogły wyznaczać rytm.

— Proszę o trochę jedzenia, dla poprawy nastrojenia powiedział śpiewnie. Improwizowanie melodii na instrumencie szło mu lepiej, niż gdy używał tylko głosu.

Pojawił się przed nim maleńki sześcianik. Upadł na ziemię i Stile musiał odszukać go w trawie. Miał boki o długości około centymetra, a na jednej ze ścianek maleńkimi literami wydrukowany napis „Jedzenie”. Stile dotknął go językiem. Odżywcze masło orzechowe. Zjadł je. Dobre, choć ilość symboliczna.

Coraz więcej rozumiał. Muzyka służyła do wyzwalania magii; tej siły, której obecności byli świadomi. Słowa definiowały magię. Rymy określały moment, w którym zaklęcie było użyte. Użyteczny system, choć Stile musiał jeszcze popracować nad precyzją definicji. Magia, tak jak każde inne narzędzie, musiała być używana właściwie.

— Proszę o litr jedzenia, dla poprawy nastrojenia — zanucił.

Nic się nie stało. Najwyraźniej czegoś jeszcze nie rozumiał.

Neysa uniosła głowę, nadstawiając uszu. Jej słuch był dużo lepszy niż jego. Odwróciła głowę. Stile spojrzał w kierunku, który wskazywał jej róg i zobaczył przybliżające się kształty.

Czyżby je przywołał? Wątpliwe. Zupełnie nie przypominały jedzenia, a do tego na pewno nie w żądanej ilości. To jakiś zbieg okoliczności.

Wkrótce zobaczyli je wyraźnie. Cztery monstra z długimi, potężnymi przedramionami, przygiętymi owłosionymi nogami, ogromnymi, pełnymi zębów. zrogowaciałymi pyskami wściekłymi oczami. Przypominały trochę małpy. Jeszcze jedna odmiana demona, z którym samotnie walczył, potworów ze szczeliny czy śnieżnego diabła’? Wszystkie wydawały się być gatunkami należącymi do ogólnej klasy stworzeń pominiętych w konwencjonalnej systematyce, ale przecież jednorożce też w niej nie figurowały.

Neysa parsknęła. Kłusem podbiegła do Stile’a. Wiedziała, że znaleźli się w opałach.

— To chyba prezent od mojego wroga — zauważył Stile. — Kiedy użyłaś amuletu, by mnie wyleczyć, ostrzegł on pewnie swojego władcę, który wydaje się mi nieprzychylny, choć nie wiem z jakiego powodu. Ten wysłał swoich najemnych zbirów, lecz nie zastali nas w miejscu, gdzie zakopaliśmy amulet. Musieli nas tropić. Założyć się mogę, że burza zdrowo im namieszała.

Neysa zagrała na rogu zabawną melodyjkę. Podobała jej się myśl o zbirach sponiewieranych przez burzę, ale cały czas jej uwaga skupiona była na monstrach. Uszy położyła po sobie. Z uszami nastawionymi do przodu wyglądała wdzięcznie, a ze stulonymi — ponuro.

— Myślę, że to jakiś Adept wystąpił przeciwko mnie ciągnął Stile — Na pewno nie zwykły wieśniak. Teraz, kiedy już wiem, że znam się trochę na magii, czuję się pewniejszy. Jak myślisz, czy powinniśmy uciec potworom, a potem martwić się, kiedy nas znowu znajdą, czy też walczyć z nimi tutaj?

To było pytanie za sto punktów i Neysa na nie odpowiedziała. Ogon jej uderzał gwałtownie o boki, rozgrzebywała ziemię przednimi kopytami, a jej róg wycelowany był w kierunku zbirów.

— Myślę dokładnie to samo — odparł Stile. — Nie lubię mieć wrogów za plecami. Spróbuję, może uda mi się wymyśleć jakieś dobre zaklęcie, które ich usunie. To powinno być bezpieczniejsze od rozpoczynania walki. Wyglądają groźnie.

Groźnie? Było to stanowczo zo zbyt subtelne określenie. Stile mówił to v. prawdzie lekkim tonem, lecz zdążył już nabrać respektu do umiejętności, jakie demony wykazywały w czasie walki. Przypominały androidy z Protona — głupie, ale prawie niezniszczalne. Nie miał jeszcze zaufania do swoich zaklęć. Magia, jak wszystkie niespodziewane dary, musiała być najpierw sprawdzona, a dopiero potem użyta. Teraz jednak był zmuszony wykorzystać co mógł i ufać, że zadziała.

Potwory przybliżały się, a Stile koncentrował się na rymach. Nie potrafił, pracując pod taką presją, wymyśleć czegoś wyrafinowanego, lecz dopóki rymy były proste i jasne, skutkowały.

Pierwszy potwór pojawił się przed nimi.

— Potworze znikaj, szybko umykaj! — zaśpiewał Stile, pokazując na demona.

Potwór zamienił się w dym i zniknął. Pozostała po nim tylko cuchnąca mgiełka.

Jak na razie wszystko szło świetnie. Stile zaczynał nabierać praktyki. Wskazał na kolejnego potwora.

— Potworze znikaj, szybko umykaj! — zaśpiewał, tak samo jak poprzednio.

Po co zmieniać udane zaklęcie?

Demon zawahał się, jakby zaniepokojony ukąszeniem komara i skoczył do przodu.

Neysa rzuciła się, nadziała go na róg i jednym zamachem przerzuciła nad głową do tyłu. Stworzenie wydało z siebie śmiertelny skowyt, zamieniając się w krwawą miazgę.

Dlaczego zaklęcie zadziałało za pierwszym razem, a za drugim już nie? Stile zrobił wszystko dokładnie tak samo, lecz potwór o mało nie urwał mu głowy.

— Och, nie! Czy to możliwe, żeby zaklęcie działało tylko raz? — Przypomniał sobie, co powiedział mu spotkany mężczyzna, ten, który podarował mu amulet z demonem. Mówił, że musi wymyślać nowe zaklęcie za każdym razem, kiedy chce przejść przez zasłonę. Powinien był uważniej słuchać!

Trzeci i czwarty zbir nadciągnęli razem.

Nie było czasu na wymyślenie nowego zaklęcia! Stile wyciągnął rapier.


— Biorę na siebie tego z prawej; ty zajmij się tym po lewej — powiedział Neysie.

Jednak potwory, które widziały, jaki los spotkał ich poprzedników, były trochę ostrożniejsze. To, że wyglądały odrażająco, nie znaczyło, iż musiały być również głupie. Nie były przecież androidami. Wyraźnie umiały korzystać z doświadczenia. Zatrzymały się tuż za zasięgiem rapiera i rogu. Widać było, że uważają Neysę za znacznie groźniejszego przeciwnika, choć Stile był przekonany, iż chodzi im przede wszystkim o niego. Najpierw chciały rozprawić się z Neysą; potem Stile zdany byłby na ich wątpliwą łaskę.

Jeden z nich starał się odwrócić uwagę Neysy, cofając się przed jej rogiem, podczas gdy drugi próbował zajść ją z boku. Stile zaatakował tego drugiego, dźgając go końcem rapiera. Żałował, że nie ma pałasza; wtedy mógłby poszatkować potwora na kawałki. Nie był pewien, czy samo przebicie stworzenia odniesie właściwy skutek.

To był błąd. Wbił rapier w bok potwora, a ten wrzasnął i obrócił się błyskawicznie w stronę Stile’a, wyciągając ku niemu ogromne tłuste łapska. Stile pchnął go ponownie, tym razem w mięsiste ramię. Nie była to śmiertelna rana, ale bolesna. A więc demony są zdolne do odczuwania bólu; Stile obawiał się, że są odporne. Musiałby teraz trafić w żywotny punkt, zanim stworzenie nie…

Łapa potwora uderzyła z oślepiającą prędkością i wybiła broń z dłoni Stile’a. Oczy stworzenia zabłysły.

Stile przygotował się błyskawicznie do rzutu przez ramię, chwytając bliższą ręką potwora i szarpiąc ją do góry. Technika ta pozwalała nawet najmniejszemu człowiekowi wyrzucić w powietrze największego. Miał jednak do czynienia z bestią. Stworzenie było tak wielkie i długorękie, że nawet nie drgnęło.

Potwór podniósł ramię i uniósł Stile’a do góry. Poczuł na szyi gorący oddech; za chwilę odgryzie mu głowę.

— Nie przeszkadzajcie! W piekle znikajcie! — zawołał Stile pod wpływem nagłego olśnienia.

Spadł na ziemię. Potwór znikł.

Stile, zadowolony, rozejrzał się dokoła. Zaimprowizowane zaklęcie zadziałało! Wyglądało na to, że ten świat miał swoje piekło i można było wysłać…

Stile zamarł. Drugi zbir też znikł. I Neysa! — Och, nie! — krzyknął z rozpaczą.

Szybko, przeciwzaklęcie. Wszystko jedno co! Co się rymuje z zaklęciem?

— Co za nieszczęście, cofam zaklęcie — wyśpiewał. Oba potwory i Neysa wróciły. Cała trójka była poparzona i mocno okopcona.

— Potwory znikają, jednorożce zostają! — zaśpiewał Stile. Monstra znowu znikły.

Neysa spojrzała na niego z wyrzutem. Otrząsnęła się, a wkoło poleciały drobiny sadzy. Była poplamiona siarką, miała przypaloną grzywę, a jej ogon był aż o połowę krótszy. Sierść na całym ciele miała osmaloną. Wokół źrenic pokazały się białka; jawny sygnał końskiego strachu.

— Przykro mi, Neysa — powiedział pełen skruchy. Nie przyszło mi to do głowy! Wcale nie miałem zamiaru posyłać ciebie do piekła!

Rozumiał jednak, że same słowa na nic się nie zdadzą. Neysa była poparzona, cierpiała.

Umiał rzucać czary. Musiał tylko za każdym razem zaśpiewać nowe zaklęcie. Czy potrafiłby uzdrowić Neysę?

— Neyso, droga, bądź jak nowa! — wyśpiewał czym prędzej.

Skutki ognia piekielnego zaczęły od razu znikać. Odrosła grzywa, a ogon znów był długi, czarny i prosty. Sierść odzyskała dawny połysk i kopyta zajaśniały poprzednim perłowym blaskiem. Była zdrowa. Czy jego moc miała jakieś granice?

Neysa nie wyglądała na zadowoloną. Fizycznie była już zdrowa, ale musiała mieć naprawdę wstrząsające przeżycie. Podróż do piekła! Jak mógłby usunąć z jej pamięci takie doświadczenie? Czy powinien ułożyć zaklęcie, które przyniosłoby jej zapomnienie? Ale to oznaczało manipulowanie psychiką. A jeśli znów popełniłby błąd? Nie, nie odważy się spróbować.

Klacz spoglądała na niego podejrzliwie. Obawiał się, że wie dlaczego.

— Neysa, ilu mieszkańców tego świata umie uprawiać podobną magię? — zapytał. — Wiem, że większość może rzucać drobne zaklęcia, na przykład przechodzić przez zasłonę, podobnie jak prawie każdy umie zagrać niezdarną melodyjkę na harmonijce. Ilu jednak może robić to dobrze, na profesjonalnym poziomie’? Wielu?

Zagrała przecząco.

— Ja też tak myślę. W każdej dziedzinie wiedzy jest tak, że wielu ludzi ma trochę talentu, a kilku jest bardzo uzdolnionych. Wszystko podporządkowane jest krzywej dzwonowej i byłoby dziwne gdyby magiczne umiejętności nie były podobnie rozłożone. A więc może kilkudziesięciu?

Ponownie odpowiedziała przecząco. — Kilkunastu? — Tym razem przeczenie było słabsze. — Kilku?

— Potwierdziła. Stile skinął głową.

— A ilu umie rzucić czar na jednorożca, skoro jednorożce są prawie zupełnie odporne na magię?

Neysa spoglądała na niego z nasilającym się zdenerwowaniem. Nozdrza jej drżały, uszy miała ściągnięte do tyłu. Zły sygnał.

— Tylko Adepci? — spytał Stile.

Zagrała potwierdzająco, cofając się. Znowu widać było białka jej oczu.

— Ależ, Neyso, nawet jeśli mam takie umiejętności, to wciąż, pozostaję tym samym człowiekiem! — zawołał. Nie musisz się mnie bać! Nie chciałem posłać cię do piekła! Po prostu nie znam jeszcze swojej mocy!

Przyjęła to do wiadomości stanowczym parsknięciem, ale cofnęła się jeszcze bardziej.

— Neysa, jesteś moim jedynym przyjacielem na Phase. Potrzebuję twojej pomocy! — zawołał zrozpaczony.

Zrobił krok w jej kierunku, lecz zauważył, że boi się go i nie ma zaufania; tak, jakby stał się demonem i zrzucił przebranie. — Nie chciałbym, żebyś tak to rozumiała! Magia nie jest dla mnie ani w części tak ważna, jak twój szacunek. Przyłączyłaś się do mnie, chociaż mogłaś mnie zabić. Byliśmy sobie tacy bliscy przez te ostatnie trzy dni!

Zmarszczyła nos, zła, że Stile próbuje ją w taki sposób przekonywać. Wysłał ją przecież do piekła; udowodnił jak niebezpieczna i poniżająca może okazać się dla niej jego moc, a jednak poruszył ją; nie chciała go pozostawić samego.

— Wcale nie próbowałem być czarownikiem — tłumaczył się Stile. — Myślałem, że źródło magii jest poza mną. Muszę znać prawdę. Może prawda jest gorsza, niż podejrzewam.

Parsknęła potwierdzająco. Była całkowicie przeciwna jego magii.

— Czy będzie lepiej, jeśli obiecam, że już nigdy nie będę próbować magii? Te będę zachowywał się tak, jakby nie było we mnie żadnej mocy? jestem człowiekiem honoru, Neyso. Będę takim, jakim mnie wcześniej znałaś.

Zastanawiała się, strzygąc uszami do przodu i do tyłu, w miarę jak różne argumenty przepływały przez jej koński mózg. Wreszcie prawie niedostrzegalnie skinęła głową.

— Przysięgam — obiecywał Stile — że nie będę uprawiał magii bez twojej zgody.

Wokół niego pojawił się słaby odblask, który zaczął się rozszerzać. Trawa zadrżała, poruszona koncentrycznymi falami, które gwałtownie oddalały się, aż znikły z pola widzenia. Kiedy mijały Neysę, jej ciało na chwilę zmieniło kolor, a po chwili wszystko wróciło do normalności.

Podeszła do niego. Stile zarzucił jej ręce na szyję, przytulając do siebie. Wymagało to szczególnych umiejętności, ale było warte wysiłku.

— Och, Neysa! Co może być lepsze od przyjaźni!


Neysa, będąc w swojej naturalnej postaci, nie była skłonna do demonstracyjnego okazywania uczuć, lecz sposób, w jaki nastawiła uszu i trąciła go pyskiem, był wystarczająco wymowny.

Zaczęła skubać trawę, a Stile ciągle był głodny. W okolicy nie było odpowiedniego dla niego pożywienia, ale skoro zaprzysiągł porzucić magię, nie mógł nic sobie wyczarować do jedzenia. Pozbywając się związków z magią, poczuł wielką ulgę, lecz jak miał to wytłumaczyć własnemu żołądkowi?

Zauważył nieopodal zabitego przez Neysę potwora. Czy te bydlęta są jadalne? To była właściwa okazja do sprawdzenia. Wyciągnął nóż i zaczął oporządzać demona.

Neysa wyśledziła, co robił. Zagrała na rogu podtrzymującą go na duchu nutę, a potem przegalopowała kilka razy szerokim kołem wokół niego, podczas gdy Stile zbierał suchą trawę, gałęzie i patyki na ognisko. Kiedy zakończył przygotowania, skierowała się w jego stronę, zatrzymała się gwałtownie i parsknęła żywym ogniem. Najwyraźniej nie zdążyła ochłonąć po bitwie (albo po pobycie w piekle) i wystarczyło trochę wysiłku, aby wytworzyła odpowiednią ilość ciepła. Gałęzie zajęły się żywym ogniem.

Stek z potwora był przepyszny.

Загрузка...