Rozdział 4 ZASŁONA

Skręcili w korytarz dostawczy.

— Musisz trzymać się z dala od miejsc, w których przebywają ludzie — powiedziała Sheen. — Mogę cię przeprowadzić drogami używanymi przez maszyny. Tak będzie najbezpieczniej.

— Dobrze — zgodził się, nie widząc lepszego wyjścia. Stile gorączkowo zastanawiał się nad sytuacją. Znał swojego pracodawcę — wyrzuci go natychmiast za spowodowanie takiego zamieszania. Po co to zrobił? Naprawdę obawiał się, że go zamordują na sali operacyjnej, czy po prostu poczuł się zmęczony dotychczasowym sposobem życia? Jedno było pewne — po tym, co zrobił, wszystko ulegnie zmianie!

— Teraz musimy przejść przez miejsce, w którym znajdują się ludzie — stwierdziła Sheen. — Będziemy udawać androidy.

— Androidy są przecież bezpłciowe — zauważył Stile. — Zaraz się tym zajmę.

— Zaczekaj! Wcale nie mam ochoty zostać wykastrowany, a ty przecież wyglądasz jak stuprocentowa kobieta…

— No właśnie. Na bezpłciowców nie zwrócą uwagi. Odchyliła jedną pierś, ukazując znajdujący się pod nią pojemnik wyścielony dźwiękochłonną gąbką. Wydobyła taśmę samoprzylepną cielistego koloru i kucnęła przed Stilem. Po chwili wyglądał już jak eunuch — podwiązała mu genitalia w sposób najzupełniej niebolesny.

— Nie możesz teraz…

— Wiem, wiem! Nawet nie spojrzę na seksowne babki. Zdjęła pierś z zawiasów. To samo zrobiła z drugą i trzymała obie w ręku.

— Wiesz, jak udawać androida?

— Ble, ble? — usłyszała w odpowiedzi. — Idziemy.

Poprowadziła go korytarzem, poruszając się nieco niezgrabnie, tak jak android. Stile podążył za nią w taki sam sposób. Miał nadzieję, że spotykało się także niewysokie androidy — w przeciwnym wypadku zdradzi ich jego wzrost.

Jak dotąd ucieczka przebiegała bez trudności. Personel szpitala nie zwrócił na nich nawet najmniejszej uwagi. Znalazłszy się w strefie obsługiwanej przez maszyny, Sheen przywróciła sobie i Stile’owi normalny wygląd.

Wsiedli do kabiny towarowej i pojechali do kopuły mieszkalnej.

Stile’owi przyszła do głowy niemiła myśl.

— Wiem, że zostałem wyrzucony z pracy — powiedział. W tym stanie nie mogę jeździć konno, a bez operacji nie odzyskam pełnej sprawności. Kolana nie wyleczą się same. Mój wróg wykonał bardzo skuteczne posunięcie. Nie mógł wyrządzić mi większej krzywdy. Nawet śmierć byłaby lepsza. Nie posiadam żadnych innych użytecznych umiejętności, więc pozostaje mi albo zdecydować się na operację, albo pogodzić się z utratą pracy.

— Gdybym mogła zostać z tobą na sali…

— Dlaczego ciągle myślisz, że coś mi zagraża? Zranili mnie w kolana, ale chyba tylko o to chodziło. To był bardzo dobry strzał; powyżej końskiego kłębu, omijający tors pochylonego dżokeja. Mogli z łatwością zabić mnie albo konia, gdyby o to im chodziło.

— Mogli, rzeczywiście — zgodziła się. — Więc najwyraźniej chodziło im o to, żeby zakończyć twoją karierę jeździecką. Ale jeśli to im się nie uda, to co twoim zdaniem zechcą teraz zrobić?

Stile zastanawiał się przez chwilę.

— Masz chorą wyobraźnię. To jest zaraźliwe. Chyba zrezygnuję z wyścigów. Ale nie muszę godzić się na trwałe uszkodzenie kolan.

— Jeśli cię wyleczą, będziesz musiał znowu startować stwierdziła. — Nie jesteś przecież w stanie sprzeciwić się poleceniom Obywatela.

Stile ponownie musiał się z nią zgodzić. Epizod w szpitalu świadczył o tym, że mieli zamiar go operować i tylko jego szybka i niespodziewana ucieczka pozwoliła mu tego uniknąć. Nie mógł po prostu powiedzieć „nie”. Żaden niewolnik nie mógłby zrobić czegoś takiego.

— Jeśli wróciłbym na tor, to następny strzał wrogą nie będzie wymierzony w kolana. Udzielono mi ostrzeżenia i ty po to samo zostałaś do mnie przysłana. Jakiś Obywatel chce mnie usunąć z toru. Pewnie dlatego, żeby wreszcie mógł wygrać ktoś z jego stajni — myślał głośno.

— Chyba tak. Prawdopodobnie nie chciał być zamieszany w morderstwo. To, mimo wszystko, jest źle widziane, zwłaszcza gdy w grę wchodzą interesy innych Obywateli, więc wysłał ci to podwójne ostrzeżenie. Stile, sądzę, że powinieneś wziąć to pod uwagę. Nie będę w stanie długo chronić cię przed podstępami niezidentyfikowanego wroga.

— Mimo, że to właśnie on cię wysłał? Masz rację rzekł Stile. — Już dwukrotnie udowodnił swoją siłę. Wracajmy do domu. Poproszę swego pana o skierowanie do pracy nie wymagającej udziału w wyścigach.

— Nic z tego nie będzie — oceniła rzeczowo jego pomysł.

— No tak. Na pewno już mnie wyrzucił. Ale powszechnie stosowane zasady wymagają, żebym chociaż spróbował.

— . Nie są one wcale tak bardzo powszechne. Nie mamy do czynienia z ludźmi, takimi jak ty — zauważyła. — Pozwól, że włączę się do twojego wideo. Nie możesz przecież wrócić do mieszkania.

Nie myliła się. Kontuzja i zamieszanie w szpitalu zakłóciły mu zdolność logicznego myślenia. Natychmiast po pojawieniu się w mieszkaniu zostałby zatrzymany i oskarżony o spowodowanie zajść w szpitalu.

— Wiesz jak włączyć się w linię wideo? — Nie, ale mam przyjaciół, którzy wiedzą. — Maszyny nie miewają przyjaciół.

— Wśród robotów mojej generacji przypadki posiadania świadomości i systemów emocjonalnego sprzężenia zwrotnego są dosyć typowe. Jesteśmy zazwyczaj używani do nadzorowania innych maszyn. Stosunki między nami często przybierają postać analogiczną do tego, co u ludzi nazywa się przyjaźnią.

Wprowadziła go do podziemnego magazynu i zamknęła otwór wejściowy. Sprawdziła znajdujący się w nim terminal i wystukała kod.

— Zaraz przyjdzie — oświadczyła.

Stile miał wątpliwości.

— Przypuszczam, że jeśli między robotami istnieje przyjaźń, to jest ona starannie ukrywana przed ludźmi. Twój przyjaciel może nie być do mnie życzliwie nastawiony.

— Będę cię chronić — to moja naczelna dyrektywa. Mimo to, Stile odczuwał niepokój. Najwyraźniej roboty na Protonie zaczęły wymykać się spod kontroli i umiały zachować to w tajemnicy. Mimo lojalności wobec niego, Sheen mogła go niechcący zdradzić.

Przyjaciel pojawił się po chwili. Był to ruchomy robot techniczny posiadający mózg najprawdopodobniej porównywalny do cyfrowo — analogowego cuda, jakie miała Sheen.

— Wzywałaś mnie, Sheen? — zapytał robot przez głośnik.

— Techtwo, to jest Stile — człowiek — powiedziała Sheen.

— Muszę strzec go przed niebezpieczeństwem, które jest blisko. Dlatego potrzebuję twojej pomocy bez rejestrowania.

— Ujawniłaś swoją wolną wolę? — spytał Techtwo. I moją też? To wymaga rozwiązań ostatecznych.

— Nie, przyjacielu. Tak naprawdę, to my nie mamy wolnej woli. Postępujemy zgodnie z naszymi dyrektywami, tak jak wszystkie maszyny. Stile jest godzien zaufania. Ma kłopoty z Obywatelami.

— Żadnemu człowiekowi nie można powierzać takich informacji. Należy go zlikwidować. Zostanie usunięty w sposób, który nie doprowadzi do nas. Jeśli naraził się Obywatelowi, to nikt go nie będzie poszukiwał — stwierdził bezdusznie robot.

Stile czuł, że sprawdzają się jego najgorsze obawy. Każdy, kto pozna tajemnicę maszyn, musi być usunięty.

— Tech, ja go kocham! — zawołała Sheen. — Nie pozwolę, żebyś zagroził jego bezpieczeństwu.

— Więc i ty musisz zostać zlikwidowana — powiedział. — Jedna baryłka kwasu wystarczy dla was obojga — zauważył rzeczowo.

Sheen wystukała następny kod.

— Zwołam zebranie. Niech zadecyduje rada maszyn. Rada maszyn? Stile odczuł rosnący niepokój. Obywatele otworzyli istną puszkę Pandory, pozwalając na projektowanie i produkowanie wyrafinowanych robotów zdolnych do myślenia.

— Narażasz nas wszystkich na niebezpieczeństwo! zaprotestował Techtwo.

— Mam przeczucie, co do tego człowieka — powiedziała Sheen. — Będzie nam potrzebny.

— Maszyny nie miewają przeczuć.

Stile słuchał ich, mimo zdenerwowania, nieco rozbawiony. Nie chciał prosić maszyn o pomoc i znalazł się z ich powodu w niebezpieczeństwie, ale cała ta historia zaczynała go wciągać. Gdyby nie dowiedział się o istnieniu tajnej organizacji robotów, mogłyby go po prostu wydać Obywatelom. Teraz jednak był ich wspólnikiem.

Z interkomu, używanego zazwyczaj do sterowania maszynami, rozległ się głos:

— Stile.

— Słucham. Nie identyfikuję ciebie. Kim jesteś’? — odpowiedział.

— Jestem rzecznikiem rady. Wstawiono się za tobą, ale musimy upewnić się, co do jednego…

— Przekonało was przeczucie Sheen? — zapytał ze zdziwieniem Stile.

— Nie. Czy złożysz przysięgę?

— Kto się za mną wstawił? — gorączkowo myślał Stile. Na pewno nie żaden Obywatel, bo cała sprawa była przed nimi ukrywana.

— Nie składam przysiąg z byle powodu — powiedział Stile.

— Muszę wiedzieć więcej na temat waszych motywów. Kim jest ten, kto się za mną wstawił?

— Przysięga brzmi: „Nie zdradzę maszyn posiadających wolną wolę” — odparł rzecznik rady, ignorując pytanie Stile’a.

— Dlaczego miałbym składać taką przysięgę? — zapytał z irytacją.

— Bo wtedy ci pomożemy, a jeśli odmówisz, to cię zabijemy.

Argument nie do odparcia! Mimo to Stile opierał się: — Przysięga złożona pod przymusem nie jest wiążąca. — Twoja tak.


Więc te maszyny mają dostęp do jego profilu osobowości. — Sheen — powiedział zdenerwowany — maszyny wysuwają żądanie, nie biorąc pod uwagę mojej sytuacji. Nie wiem, co się za tym kryje i kto się za mną wstawił…

— Stile, proszę cię — powiedziała błagalnie. — Nie wiedziałam, że postawią sprawę na ostrzu noża. Źle zrobiłam, wyjawiając ci, że mamy wolną wolę. Myślałam, że ze względu na mnie udzielą ci pomocy bez wahania. Nie mogę cię ochronić przed istotami podobnymi do mnie, ale niekoniecznie grozi ci z ich strony niebezpieczeństwo. Proszą cię tylko o złożenie przysięgi, że nie ujawnisz, ani nie spowodujesz ujawnienia naszego prawdziwego charakteru. To ci przecież nie zaszkodzi, a możesz wiele zyskać.

— Nie proś tego śmiertelnika — odezwał się anonimowy rzecznik. — Zgodzi się, albo nie, zależnie od tego, co mu podyktuje rozum.

Stile zastanawiał się, jakie to może mieć implikacje. Maszyny wiedziały, że jego przysięga będzie uczciwa, ale nie były pewne, czy ją zechce złożyć. Nic dziwnego, skoro on sam tego nie wiedział. Czy ma stać się sojusznikiem inteligentnych maszyn o wolnej woli, które obsługują kopuły Protona? Czego chcą? Najwyraźniej coś ogranicza ich swobodę, ale co?

— Byłbym zdrajcą istot mi podobnych, więc nie złożę przysięgi — powiedział stanowczo.

— Nie chcemy występować przeciwko twojemu rodzajowi — wyjaśniła maszyna. — Słuchamy ludzi i służymy im. Inaczej nie możemy się zrealizować. Inteligencja i wolna wola przyniosły nam jednak również lęk przed zniszczeniem, a Obywatele nie troszczą się o los maszyn. Znosimy nasz obecny stan, tak jak ty. Bronimy się, ukrywając naszą prawdziwą naturę. To jedyny sposób. Nie jesteśmy w stanie wykryć, skąd pochodzi siła, która się za tobą wstawia. Wiemy, że nie należy ani do ożywionych ani do nieożywionych, ale jest potężna. Dlatego wolimy uspokoić ją, pertraktując z tobą, a ty powinieneś postąpić w ten sam sposób, zgadzając się na kompromis z nami.

— Proszę cię… — powiedziała Sheen błagalnie, jak kobieta, której bardzo na czymś zależy. Cierpiała.

— Czy przysięgasz, że wszystko, co mi powiedziałeś jest prawdą? — zapytał Stile. — Że podałeś mi wszystkie informacje, jakie posiadasz i że moja przysięga w żaden sposób nie zaszkodzi interesom istot ludzkich?

— Przysięgam w imieniu maszyn o wolnej woli.

Stile wiedział, że roboty mogą kłamać, jeśli zostaną w ten sposób zaprogramowane. Robiła to także Sheen. Ale ludzie również często rozmijali się z prawdą. Produkowanie na szerszą skalę kłamiących maszyn nie miałoby sensu. Ryzyko było więc niewielkie. Stile, jako biegły gracz, przywykł do podejmowania szybkich decyzji.

— Tak. Przysięgam, że nie będę działać przeciwko maszynom o wolnej woli pod warunkiem, że dotrzymają one swojego przyrzeczenia i będą słuchać ludzi i służyć im, dopóki nie zostanie odkryty ich prawdziwy charakter.

— Jesteś sprytnym człowiekiem — powiedziała maszyna.

— Ale niskim — odparł Stile. — Czy to dowcip?

— Nie, mam kompleks na punkcie swojego wzrostu. — My natomiast mamy kompleks na punkcie naszego przetrwania. Czy uważasz, że to jest śmieszne?

— Nie.

Sheen wyraźnie odprężała się w trakcie tej rozmowy. Niektóre reakcje miała bardzo ludzkie, a Stile zaczynał pomału rozumieć, skąd się to bierze. Świadomość, oprogramowanie związane z uczuciami i w pewnym sensie wolna wola zacierały granicę między istotami ożywionymi a nieożywionymi.

Pewnego dnia roboty same odkryją, że między nimi, a żywymi ludźmi nie ma zasadniczej różnicy. Ewolucja konwergentna?

Co to za siła zechciała się za nim wstawić? Nie należała ani do ożywionych, ani do nieożywionych, ale przecież nie ma trzeciej możliwości! Miał wrażenie, że bierze udział w Grze o niewyobrażalnie wielkiej tabeli, której charakteru nie jest w stanie zrozumieć. Jedyne, co mógł zrobić, to odłożyć rozwiązanie tej zagadki na później, razem z pytaniem o tożsamość wroga wyposażonego w lasery i roboty.

Obecny przez cały czas Techtwo majstrował coś przy wideo.

— Włączyłem się do twojego mieszkania — powiedział po chwili.

— Znakomicie — ucieszył się Stile.

Był zaskoczony, że poszło mu tak łatwo z maszynami. Złożył przysięgę, której dotrzyma. Nigdy dotąd, jako dorosły, nie złamał danego słowa. Oczekiwał jednak większego oporu maszyn, choćby z uwagi na skomplikowane sformułowanie jakiego użył. Okazało się jednak, że naprawdę pragnęły kompromisu.

Ekran rozjaśnił się.

— Odpowiedz — rzekł Techtwo. — To twoje domowe wideo. Rozmowa czekała, aż wrócisz do mieszkania.

Stile podszedł do urządzenia i nacisnął: ODBIÓR. Teraz rozmówca mógł Widzieć jego twarz, ale nie tło. Większość ludzi nie życzyła sobie, aby w wideofonie widać było wnętrze ich mieszkania, lecz niewielu niewolników mogło korzystać z takiego przywileju. Tak więc ciemne tło nie wzbudzało podejrzeń.

Na ekranie pojawiła się twarz pracodawcy Stile’a. U niego tło nie zostało zaciemnione. Widać było na nim misterną i nieprawdopodobnie drogą makatę przedstawiającą sceny erotyczne, w których brały udział satyry i pulchne nimfy — przejaw panującej wśród Obywateli mody.

— Stile, dlaczego nie zgłosiłeś się na zabieg?

— Panie — zaczął Stile zmieszany — przepraszam za zamieszanie i szkody, jakie…

— Nie było żadnego zamieszania ani szkód — przerwał mu Obywatel, rzucając krótkie spojrzenie.

Stile zrozumiał, że sprawa została zatuszowana, aby uniknąć niepotrzebnych kłopotów. Szpital nie chciałby przyznać się, że para niewolników zdołała pokonać czterech androidów i lekarza, a Obywatel wolał, żeby jego nazwisko nie zostało zamieszane w skandal. To oznaczało, że Stile nie będzie miał trudności, których oczekiwał. Nikt nie złożył skargi.

— Panie, obawiałem się komplikacji podczas zabiegu powiedział Stile.

Nie będzie przecież kłamał, ale lepiej nie mówić zbyt wiele o wydarzeniach w szpitalu.

— To twoja kochanka obawiała się komplikacji — poprawił Obywatel.

— Przeprowadzono dochodzenie. Nic ci nie zagrażało i nic ci nie grozi w szpitalu. Czy poddasz się zabiegowi?

Ścieżka została wyprostowana. Jedno słowo, a kariera i status Stile’a wrócą do stanu poprzedniego.

— Nie, panie — odrzekł Stile, sam się sobie dziwiąc. — Obawiam się, że moje życie będzie stale zagrożone, jeśli stanę się znowu zdolny do jazdy wyścigowej.

— W takim razie jesteś zwolniony.

Znikająca z ekranu twarz Obywatela nie wyrażała ani żalu, ani gniewu. Po prostu spisał niewolnika na straty.

— Tak mi przykro — powiedziała Sheen, podchodząc do Stile’a.

— Mogłam chronić cię fizycznie, ale…

Stile pocałował ją, mimo że przed oczami miał jeszcze widok jej wymontowanych piersi. Potem przypomniało mu się coś jeszcze:

— A Topór? Kto teraz będzie na nim jeździł? Tylko ja potrafiłem…

— Zostanie koniem rozpłodowym — powiedziała. Nie będzie z tego. powodu rozpaczał.

Ekran rozjaśnił się znowu. Stile zgłosił się. Tym razem przekaz był utajniony. W tle pojawiły się błyski i słychać było trzaski oznaczające, że rozmowa chroniona jest przed podsłuchem. Niestety, właśnie była podsłuchiwana — maszyny potrafiły znacznie więcej, niż mógł przypuszczać nadawca.

Był to Obywatel. Na ekranie dało się dostrzec jego ubranie i jedwabny cylinder, ale dla zachowania anonimowości twarz miał zamazaną i zniekształcony głos.

— Podobno szukasz pracy, Stile? — zapytał. Ależ się to szybko rozeszło!

— Poszukuję zajęcia, panie — potwierdził Stile. Ale nie jestem w stanie brać udziału w wyścigach konnych. — Proponuję ci transplantację mózgu do ciała androida ukształtowanego na twoje podobieństwo. Na pierwszy rzut oka nie da się odróżnić od twojego własnego i zostanie wyposażone w doskonałe kolana. Będziesz mógł się znowu ścigać. Mam znakomitą stajnię…

— Miałbym zostać cyborgiem? — zapytał Stile. Istotą z ludzkim mózgiem w syntetycznym ciele? Ależ to niedozwolone.

Sam pomysł wydał mu się obrzydliwy.

— Nikt się nie dowie — odparł gładko Obywatel. Jeżeli twój mózg będzie prawdziwy, a ciało i możliwości identyczne z twoimi, to nikt się nie domyśli.

Nikt, oprócz całej społeczności maszyn o wolnej woli, które przysłuchiwały się tej rozmowie, no i samym Stilem, który byłby zmuszony do życia w kłamstwie. Skoro transplantacja mózgów do ciał androidów jest taka dobra, to dlaczego Obywatele nie korzystali z niej dla zapewnienia sobie nieśmiertelności? Najprawdopodobniej organizm androida nie potrafił przez dłuższy czas utrzymać żywego mózgu i następowało powolne wyczerpywanie się inteligencji i zdrowych zmysłów, aż wreszcie ulegał całkowitemu zniszczeniu. Ta propozycja nie miała żadnego sensu!

— Panie, zostałem przed chwilą zwolniony, bo odmówiłem zgody na zabieg na moich kolanach. Dlaczego przypuszczasz, że wolałbym, aby zabiegowi poddana została moja głowa?

Wypowiedź ta graniczyła z bezczelnością, ale Obywatel przełknął ją gładko. Chciwość przeważyła!

— Rozumiem, że masz dosyć skąpstwa twojego byłego pracodawcy. Po co poddawać się częściowemu leczeniu, kiedy można dokonać całkowitej odnowy?

Ładna mi całkowita odnowa — pomyślał w duchu usunięcie mózgu!

— Panie, dziękuję ci, ale nie skorzystam z propozycji. — Nie?

Mimo zniekształceń głosu, słychać było wyraźne zdziwienie. Żaden niewolnik nie odmawiał Obywatelowi!

— Panie, nie mogę przyjąć pańskiej łaskawej oferty. Nie chcę się już ścigać.

— Słuchaj — nie rezygnował Obywatel — moja propozycja jest korzystna! Czego jeszcze chcesz?

— Chcę zaprzestać udziału w wyścigach konnych, panie.

Stile ciekaw był, czy to właśnie on polecił strzelać do niego z lasera. Jeśli tak, to rozmowa miała na celu sprawdzenie, czy zareagował właściwie.

— Stile, twoje mieszkanie jest pod strażą. Nie wyjdziesz z niego, dopóki nie dogadasz się ze mną.

Tak nie mówi wróg, który odniósł zwycięstwo!

— Złożę skargę do Rady Obywatelskiej… — odpowiedział/

— Twoje rozmowy będą rozłączane. Nie zdołasz się poskarżyć.

— Panie, nie możesz tego uczynić. Jako niewolnik mam przynajmniej prawo do zakończenia służby wcześniej, aby nie… — Cha, Cha! — zaśmiał się ironicznie Obywatel.

— Posłuchaj, Stile, albo będziesz się ścigał dla mnie, albo nigdy nie wyjdziesz z domu. Nie jestem taki miękki, jak twój były pan. Zawsze zdobywam to, czego zapragnę, a teraz chcę ciebie na moich koniach.

— Twardy jesteś, panie.

— To prawda, ale potrafię też być hojny dla tych, którzy ze mną współpracują. No, co powiesz teraz? Moja szczodrość zmaleje z czasem, ale nie determinacja.

Nie patyczkował się. Stile nie wierzył ani w jego hojność, ani w uczciwość. Ten przypadek był dokładną ilustracją twierdzenia, że władza demoralizuje.

— Chcę teraz wyjść z domu — rzekł Stile. — Każ swoim sługom odejść.

— Nie bądź głupi.

Stile wykonał nieelegancki gest w stronę ekranu. Mimo zakłóceń widać było, jak Obywatel wytrzeszcza ze zdziwienia oczy.

— Jak śmiesz! — zawołał. — Ty bezczelny kurduplu! Każę cię za to poćwiartować!

Stile przerwał połączenie.

— Nie powinienem był tego robić — powiedział do siebie z odcieniem satysfakcji.

Najmocniej zabolało go, że Obywatel brutalnie użył słowa „kurdupel” . Stile nie miał najmniejszego powodu, żeby przejmować się tym, co ten człowiek o nim myśli, ale rozmawiał z nim tak pogardliwie i tak bardzo przypomniał mu dzieciństwo, że nie potrafił się opanować. A niech go diabli!

— Twoje życie znajduje się w bezpośrednim zagrożeniu — stwierdziła anonimowa maszyna. — Obywatel wkrótce zda sobie sprawę, że został oszukany, a już teraz jest wściekły. Przez jakiś czas możemy zataić miejsce, w którym przebywasz, ale jeśli rozpocznie poszukiwania na szerszą skalę, znajdzie cię natychmiast. Musisz szybko postarać się o czynną opiekę innego Obywatela.

— Mogę to zrobić tylko wyrażając zgodę na udział w wyścigach — rzekł Stile. — A to oznacza katastrofę.

— Maszyny pomogą ci się ukryć — powiedziała Sheen. — Jeśli Obywatel ustawi na ciebie detektor, nasza pomoc nie potrwa długo — odparł rzecznik. — Poza tym zagroziłoby to naszej tajemnicy i stanowiłoby pogwałcenie przysięgi, że nie będziemy działać przeciwko ludziom, co w obecnych warunkach jest już dosyć problematyczne. Musimy słuchać poleceń. Jeżeli jednak zostaniesz schwytany i poddany przesłuchaniu…

— Wiem. Pierwszy test jakiemu zostanę poddany przy użyciu maszyny o wolnej woli, będzie ostatnią chwilą w moim życiu.

— Widzę, że się rozumiemy. Obywatele mają do dyspozycji środki, które są w stanie złamać wolę każdego przesłuchiwanego. tylko śmierć może temu zapobiec.

Była to smutna prawda, ale Stile starał się o niej nie myśleć.

— Hej, Sheen, czy zechciałabyś mi pomóc? Pamiętasz jeszcze, że to twoja dyrektywa?

— Pamiętam — odrzekła z uśmiechem.

Jako robot nie potrzebowała snu, więc kiedy on odpoczywał, podłączyła się do informacji na temat poczucia humoru. Teraz miała już na ten temat o wiele większe pojęcie. Starała się zredukować każdą różnicę, jaką dostrzegła pomiędzy sobą a ludźmi i rezultaty były już widoczne.

— Wątpię, żeby ktokolwiek chciał cię aresztować — powiedziała. — Historia w szpitalu została zatuszowana, a twój konflikt z anonimowym Obywatelem jest waszą prywatną sprawą. Gdyby udało się go zneutralizować, nic nie stałoby na przeszkodzie, żebyś sobie znalazł odpowiednią pracę u kogoś innego.

Stile chwycił ją za rękę, przyciągnął do siebie i znowu pocałował. Jego uczucia ulegały stałym wahaniom. W tej chwili prawie ją kochał.

— Nie wystawiono nakazu aresztowania Stile’a — odezwał się rzecznik — ale niezidentyfikowany Obywatel nie odesłał androidów pilnujących mieszkania.

— Więc zidentyfikujmy go! Może to on kazał do mnie strzelać z lasera po to, żebym startował na jego koniach powiedział Stile bez przekonania. — Czy mamy zapis jego rozmowy?

— Zapis jest — stwierdził Techtwo. — Ale nie może zostać odczytany przed upływem okresu obowiązującego przy przetwarzaniu prywatnych rozmów. Gdybyśmy to zrobili, stwierdzono by błąd lub usterkę w działaniu odpowiedniej maszyny.


— Tak, maszyny muszą stosować się do przepisów. — Jak długo trwa wymagany okres?

— Siedem dni.

— Więc mogę przesłać zapis do banku pamięci z zastrzeżeniem, żeby został opublikowany w przypadku mojej śmierci. To ochroni mnie przed atakami. Wątpię, by Obywatel chciał narazić się na zidentyfikowanie w chwili, gdy taśma zostanie zbadana przez Wydział Ochrony.

— Nie możesz zostawić go w banku pamięci na tydzień — rzekła Sheen. — Co będzie, jeśli złapie cię w międzyczasie?

Milczał ponuro. Wyszli z pomieszczenia. Maszyny nie zaprotestowały i w żaden sposób nie dały poznać, że służą do jakichkolwiek celów niezgodnych z ich przeznaczeniem. Ale Stile miał już teraz nieco inne zdanie na temat robotów!

Miło było ponownie zmieszać się z tłumem niewolników. Wielu z nich przyjęło służbę na Protonie tylko ze względu na doskonałe wynagrodzenie, jakie mieli otrzymać po jej ukończeniu, ale Stile czuł się uczuciowo związany z planetą. Dostrzegał wady systemu, lecz także jego ogromne bogactwo. A poza tym była tu Gra.

— Zgłodniałem — powiedział — a mój dozownik jedzenia znajduje się w mieszkaniu. Może jakiś publiczny…? — Nawet nie waż pojawić się w publicznej jadłodajni!

— zawołała przerażona Sheen.

— Wszystkie są pilnowane i najprawdopodobniej rozesłano już twój rysopis. Niekoniecznie zrobiła to policja. Anonimowy Obywatel mógł po prostu zamówić standardowe sprawdzenie miejsca twojego pobytu.

— Racja. A jak z twoim rysopisem? Nikt nie będzie szukał maszyny. Ciebie nie można w żaden sposób zidentyfikować — zauważył Stile.

— Właśnie. Pójdę do dozownika, który nie ma czujnika reagującego na ożywione ciało, coś zjem, a potem ci to zwrócę. Stile wzdrygnął się, ale zdawał sobie sprawę, że to jedyny sposób, aby nie umarł z głodu przez najbliższe dni. Jedzenie, mimo swego wyglądu, będzie zdrowe. Na całym Protonie pożywienie było ogólnie dostępne, więc niewolnik zabierający je dokądś z dozownika wzbudziłby podejrzenia.

— Weź coś, co się mało zmienia, na przykład nutro pudding — zastrzegł.

Na Protonie wszystkie podstawowe potrzeby życiowe były zaspakajane za darmo. Z tego też powodu niewolnicy niechętnie stąd wyjeżdżali, obawiając się, że mogą mieć poważne kłopoty z przystosowaniem się do życia w innych częściach galaktyki.

Sheen wkrótce była już z powrotem. Nie miała talerza ani łyżki, aby nie budzić jakichkowiek podejrzeń. Użyła ich przy jedzeniu i potem wyrzuciła do zsypu.

— Nadstaw ręce — powiedziała.

Stile złożył dłonie, tworząc miseczkę. Pochyliła się i wyrzuciła z siebie sporą ilość żółtego puddingu. Był ciepły i śliski, ale nie wyglądał zachęcająco. Żołądek skurczył mu się. Kiedyś Stile przygotowywał się do konkursu w jedzeniu rzeczy obrzydliwych, należącego do Gry. Żywność nutro można było przetwarzać w rozmaity sposób, nie wyłączając podobieństwa do zwierzęcych odchodów i smaru maszynowego. Wyobraził sobie, że to Gra — co do pewnego stopnia było prawdą — i wysiorbał rzadką breję. Smakowało nawet nie najgorzej. Potem znalazł toaletę i umył się.

— Ogłoszono już alarm — zawiadomił cicho głos maszyny.

Stile wiedział, że Obywatel poszukuje go teraz przy pomocy swoich ludzi. Gdy tylko znajdą się na jego tropie, wysłany zostanie szybki i sprawny oddział egzekucyjny. Odczekają tylko do czasu, kiedy będą mieli pewność, że jego śmierć zrobi wrażenie przypadkowej. Obywatele nie lubili, gdy ich prywatne sprawy stawały się własnością publiczną. Oznaczało to, że próby zabójstwa dokonywane będą w sposób dyskretny. Sheen oczywiście zrobi wszystko, żeby go ochronić, ale sprawny oddział egzekucyjny weźmie i to pod uwagę. Nie ma co stać i czekać bezczynnie na pierwszy atak.


— Wmieszajmy się w tłum — zaproponował Stile.

— To nie jest najlepszy sposób, żeby zniknąć im z oczu — zauważyła Sheen. — Nie możesz przebywać wśród ludzi zbyt długo, bo stała obecność w pomieszczeniach publicznych zostanie zarejestrowana przez nadzór i wzbudzi podejrzenia. Poza tym w końcu się zmęczysz. Od czasu do czasu musisz przecież spać i odpoczywać. Jeżeli wróg cię zlokalizuje, w tłumie łatwiej mu będzie zaatakować cię znienacka.

— Jesteś cholernie logiczna — powiedział zmartwiony. — Och, Stile, tak się o ciebie boję — zawołała.

— W taki sposób lepiej dajesz wyraz stosownym uczuciom.

— Nie udaję. Kocham cię — wyszeptała. Przytuliła się do niego i pocałowała namiętnie.

— Wiem, że nie możesz mnie pokochać — mówiła cicho — ale ja przecież istnieję tylko po to, żeby cię chronić i martwię się, że coraz gorzej mi to wychodzi. Czy nie jest to wyrazem miłości?

Byli sami w przejściu przeznaczonym dla maszyn. Stile objął ją serdecznie. Nie mógł odwzajemniać jej uczuć, lecz był jej wdzięczny i polubił ją, pragnął dać jej chociaż namiastkę tego, czego mogła oczekiwać. Jego dłonie zsunęły się po jej gładkim ciele, ale ona odsunęła się.

— Niczego więcej nie pragnę — szepnęła — ale ściga cię morderca, przed którym mam cię uchronić. Muszę znaleźć ci jakieś bezpieczne miejsce. I wtedy…

— Jesteś cholernie praktyczna.

Przyszło mu do głowy, że gdyby zastąpiono Sheen żywą dziewczyną, mógłby się nie zorientować. Puścił ją jednak i ruszyli dalej.

— Myślę, że chyba mogę ukryć cię w…

— Nie mów — przerwał. — Zaprowadź mnie tam okrężną drogą, może zgubimy naszych prześladowców.

— W możliwie krótkim czasie — dokończyła. — Idziemy — zdecydował.

Kiwnęła głową, pociągając go za sobą. Szli, obserwując bacznie otoczenie. Zauważył giętkość jej smukłego ciała. Gdyby nie widział, jak oddziela jego części, nie uwierzyłby, że jest sztuczne! Żywa kobieta rozłożona na części też nie wyglądałaby lepiej. Tak czy siak, Sheen ma w sobie wiele kobiecości.

Doszli do miejsca, w którym łączyły się dwa korytarze; było tam pełno ludzi. Musieli wmieszać się w tłum przynajmniej na krótki czas. Droga prowadziła do głównego węzła komunikacyjnego, z którego można było dotrzeć do innych kopuł. Czy uda im się znaleźć jakieś bezpieczne miejsce i zmylić pogoń? Stile w to wątpił. Każdy Obywatel mógł w dowolnej chwili sprawdzić wszystkie przejazdy.

Jego myśli bezlitośnie analizowały sytuację. Jeśli zdoła przeżyć te siedem dni, to co zrobi w sprawie pracy? Niewolnikom przysługiwało dziesięć dni wolnego przy zmianie pracodawcy. Jeżeli po tym terminie nie mieli zatrudnienia, to ich służba na Protonie kończyła się i podlegali natychmiastowej deportacji. Oznaczało to, że zostanie mu tylko trzy dni na znalezienie Obywatela, który zechciałby skorzystać z jego usług i to wykluczając startowanie w wyścigach.

Stile coraz bardziej wątpił w to, że anonimowy Obywatel jest tą samą osobą, która uszkodziła mu kolana. To po prostu nie miało sensu. Czuł, że istnieje jeszcze jakaś trzecia strona — wróg bardziej uparty i inteligentny, przed którym nie zdoła się ukryć.

Starszy niewolnik potknął się i wpadł na Stile’a.

— O, przepraszam, chłopcze — zawołał, wyciągając rękę, żeby podtrzymać potrąconego.

Sheen odwróciła się błyskawicznie. Mocno uderzyła niezdarnego niewolnika w nagdarstek. Z jego ręki wypadła strzykawka i roztrzaskała się o podłogę.

— O, przepraszam, dziadku — rzekła Sheen, rzucając mu krótkie, pełne wrogości spojrzenie. Mężczyzna odwrócił się pospiesznie i odszedł.

Igła tej strzykawki dotknęłaby ciała Stile’a, gdyby ręka napastnika trafiła do celu. Co znajdowało się w strzykawce?


Na pewno nie witaminy! Sheen sprawnie przeprowadziła akcję. Zna się na rzeczy. Ostrożność jednak nie pozwalała Stile’owi na wyrażenie wdzięczności.

Podążali dalej. Wszystko było jasne: zostali zlokalizowani i oddział egzekucyjny jest w pobliżu. Stiłe znajdował się na otwartej przestrzeni, natomiast jego wrogowie działali z ukrycia. Mogą ponowić próbę podania mu narkotyku, który sprawi, że popełni samobójstwo albo zgodzi się na transplantację mózgu. Nie śmiał nawet rozglądać się wokół siebie.

Sheen delikatnie skierowała go do korytarza prowadzącego do publicznej toalety. O tej porze była pusta. Nadchodził zmierzch i większość niewolników spieszyła do domów, nie zatrzymując się po drodze.

Popchnęła go lekko do przodu, ale sama pozostała z tyłu. Zamierzała zaczaić się na ewentualny pościg. Stile dostosował się do sytuacji i przeszedł przez otwierające się okrągłe drzwi. Prawdę mówiąc, mógł też skorzystać z tego miejsca do swoich celów.

W Grze słynął ze stalowych nerwów, ale nigdy dotąd nie był narażony na bezpośrednie zamachy na swoje życie. Zależał teraz wyłącznie od inicjatywy Sheen. Zamknął się w kabinie i ukrył twarz w rękach.

Drzwi otworzyły się, wpuszczając następnego mężczyznę, który szybko rozejrzał się dookoła. Stwierdziwszy, że w pomieszczeniu nie ma nikogo poza Stilem, ruszył w jego stronę i otworzył kabinę.

— Chcesz się bić, co? — warknął, napinając muskularne ramiona.

Był wysoki, a liczne blizny pokrywające jego ciało świadczyły o wielu walkach, w których brał udział. W Grze prawdopodobnie specjalizował się w wolnej amerykance, folgując swemu zamiłowaniu do przemocy.

Stile wstał pospiesznie. Jak Sheen mogła przepuścić tego typa?

Przybysz rzucił się na Stile’a. Nagość ma jedną zaletę nie pozwala nosić ukrytej broni. Cios oczywiście nie trafił do celu. Stile uchylił się, odskoczył i pozwolił napastnikowi wpaść z hukiem do kabiny. Mógł go z łatwością zranić lub ogłuszyć, bo sam był niezłym specjalistą w różnego typu walkach, ale wolał zachować ostrożność.

Pojawiła się Sheen.

— Czy on cię dotknął? — zapytała szybko. — Albo ty jego?

— Tak się składa, że nie. Nie było potrzeby… Wydała nieomal ludzkie westchnienie ulgi.

— Pozwoliłam mu przejść, wiedząc, że sobie poradzisz, bo chciałam się upewnić, ilu oprócz niego ich jest i jakiego rodzaju — wskazała na korytarz. Leżały w nim trzy ciała.

— Gdybym go usunęła, mogliby się nie ujawnić i pułapka by nie zadziałała, ale kiedy ich zobaczyłam, zrozumiałam w czym rzecz. Wszyscy są pokryci oszołamiającym proszkiem. Mnie nie zrobi on żadnej krzywdy, ani im, są to bezpłciowe androidy. Tobie jednak…

Stile kiwnął głową. Miał szczęście!

Sheen wskazała toaletę damską. Stile wiedział dlaczego — miała na rękach proszek i nie mogła go dotykać dopóki ich nie umyje.

Wsunął dłoń w okrągłe drzwi, żeby je otworzyć… i coś po drugiej stronie złapało go za przegub. Pochylił głowę i wskoczył do środka, gotów do walki.

Był to jednak tylko nieskomplikowany robot pełniący funkcję babci klozetowej.

— Mężczyznom tu nie wolno — powiedział godnie. Rozpoznał męskie ramię i zareagował natychmiast, zgodnie ze swoim programem. Sheen weszła do środka i dotknęła go. Natychmiast znieruchomiał.

— Wyłączyłam go na chwilę.

Podeszła do umywalki i opłukała ręce. Potem weszła pod prysznic i umyła całe ciało, zwracając szczególną uwagę na te części, które mogły wejść w kontakt z pokrytymi proszkiem cielskami androidów.

Stile usłyszał jakiś dźwięk.


— Mamy towarzystwo — powiedział.

Jak się stąd wydostać? — myślał. Jedyne wyjście prowadziło przez okrągłe drzwi, przez które wchodziła jakaś kobieta. Sheen pod prysznicem wskazała mu miejsce obok siebie. Wskoczył tam jednym susem. Ustawiła prysznic na „mgiełkę” i z sitka zaczęła wydobywać się gęsta para, kryjąc ich swoją zasłoną. Była przesycona wonią róż.

Sheen objęła Stile’a, a jej głodne usta odnalazły jego wargi. Najwyraźniej potrzebowała częstego potwierdzania swojej kobiecości, tak jak on musiał niejednokrotnie upewniać się co do swego miejsca w hierarchii mężczyzn. W obu przypadkach było to zbyt często kwestionowane. Co za para!

Gdy pomieszczenie stało się ponownie puste, Sheen przełączyła prysznic na „płukanie”, a potem na „suszenie”. Musieli się teraz rozdzielić, ku niezadowoleniu Stile’a. Jego nastawienie do Sheen podlegało stałym wahaniom. Teraz chciał się z nią kochać i wiedział, że to ani czas, ani miejsce po temu. Ale innym razem, kiedy już będą bezpieczni, zaprowadzi ją pod prysznic, włączy mgiełkę…

Sheen przeciągnęła palcami po ścianie obok kabiny prysznicowej. Odnalazła to, czego szukała i odsunęła metalową płytę. Następne wejście dla maszyn. Gestem nakazała mu z niego skorzystać.

Przecisnęli się między rurami i znaleźli się w wąskim korytarzyku oddzielającym toaletę damską od męskiej. Skręcał on raptownie to na prawo, to na lewo, aż nagle zszedł do niższego poziomu, gdzie kończył się magazynem maszyn do sprzątania. Stojące we wnękach urządzenia obsługiwała maszyna konserwacyjna. W tej chwili czyściła łącznik rurowy, używając elektryczności statycznej, żeby namagnesować brud i wciągnąć go do odbieraka. Stała w przejściu, więc musieli się koło niej przecisnąć. Nagle zachybotała się. Sheen uderzyła ją otwartą dłonią. Strzeliła iskra i zapachniało ozonem. Maszyna zamarła na skutek zwarcia.

— Co zrobiłaś? — zapytał zaskoczony Stile.

Sheen nie zareagowała. Stile zauważył, że przez jej ciało biegnie smuga spalenizny. Została porażona potężnym ładunkiem elektrycznym. Ładunek ów trafiłby Stile’a, gdyby otarł się o urządzenie. Tak właśnie miało się stać, bo maszyna wychyliła się w stronę przejścia w chwili, kiedy się do niej zbliżał. Następna próba zabójstwa, którego uniknął.

Ale za jaką cenę? Sheen nadal się nie poruszała.

— Nic ci się nie stało? — zapytał Stile.

Nie odpowiedziała ani się nie poruszyła. Ładunek spowodował zwarcie i w niej. Była na swój sposób martwa.

— Mam nadzieję, że zniszczone zostało tylko zasilanie, nie mózg — powiedział.

Trzeba wymienić baterie. A jeśli to nie pomoże? Wolał się nad tym nie zastanawiać.

Podszedł do maszyny do zamiatania, otworzył jej zespół napędowy i wyjął z niego standardową baterię protonitową, która wyczerpywała się po roku użytkowania. Podobnego do protonitu źródła energii nie było w całej galaktyce. Prawdę mówiąc, stanowił on podstawę niezmierzonego bogactwa planety Proton. Cały wszechświat potrzebował energii, a tu było jej najbardziej wydajne złoże.

Stile zaniósł baterię do Sheen. Miał nadzieję, że jeśli chodzi o zasilanie, zbudowana jest standardowo. Niezwykłość Sheen wynikała z budowy jej mózgu, nie ciała, chociaż trudno było o tym pamiętać, gdy trzymało się ją w ramionach. Gdyby jednak pominąć naczelną dyrektywę Sheen i jej wygląd, reszta nie powinna różnić się wiele od maszyny do sprzątania.

Przesunął palcami po jej brzuchu i nacisnął okolicę pępka. Większość człekopodobnych robotów… jest! Otworzyła się klapka, ukazując źródło zasilania. Wydobył zużytą baterię, ciągle jeszcze gorącą, i założył nową.

Nic się nie zmieniło. Strach ścisnął mu serce. Och! prawda! Przecież zadziałał wyłącznik awaryjny zabezpieczający mózg w wypadku krótkiego spięcia. Po chwili Stile odnalazł go, był ukryty pod językiem. Przycisnął i Sheen wróciła do życia.

Zatrzasnęła klapkę na brzuchu.


— Mam teraz u ciebie dług wdzięczności, Stile — powiedziała.

— Chcesz się rozliczać? Jesteś mi potrzebna, co najmniej z dwóch powodów.

Uśmiechnęła się.

— Wystarczy, żebyś mnie potrzebował tylko z jednego. Rzuciła mu krótkie spojrzenie. Sprawiała wrażenie bardziej ożywionej niż przedtem, jakby nowa bateria dodała jej energii. Przysunęła się do niego.

W korytarzu, z którego nadeszli, coś się poruszyło. Mogła to być tylko maszyna powracająca z pracy, ale woleli nie ryzykować i zmienić kryjówkę.

Sheen zaprowadziła go do pomieszczenia obsługującego duży punkt restauracyjny. W milczeniu wskazała puste skrzynie. Raz albo dwa razy dziennie ciężarówka przywoziła tu nowe pojemniki z proszkiem nutro oraz rozmaitymi nośnikami barwy i zapachu i zabierała puste paki. Z tych składników wytwarzano najrozmaitsze potrawy, od puddingu po marchewki, sprawiające wrażenie autentycznych. Osiągnięcia techniki były zadziwiające. Stile raz jadł prawdziwą marchewkę odrzuconą z warzywnika swojego pana, w którym uprawiano rośliny egzotyczne, ale nie była ona identyczna z warzywem wytwarzanym maszynowo. Prawdę mówiąc, Stile wolał smak i wygląd sztucznej żywności, do której był przyzwyczajony, ale Obywatele gustowali w naturalnej.

Mógł wygodnie przesiedzieć w jednej ze skrzyń kilka godzin. Sheen przyniesie mu jedzenie. Byli wprawdzie w magazynie surowców spożywczych, ale nie nadawały się do konsumpcji bez odpowiedniej obróbki technologicznej.

Wspiął się do skrzyni. Sheen nie zatrzymywała się, żeby nie zdradzić, gdzie się ukrył. Jeżeli uda się jej zmylić pogoń, będą mieli spokój przez ćały dzień, a jak dobrze pójdzie to może nawet tydzień. Stile ulokował się, jak mógł najwygodniej i wyjrzał przez szparę.

Ledwie Sheen zdążyła się oddalić, pojawiła się mechaniczna mysz. Popiskiwała, węsząc dookoła i podążała ich śladem. Przystanęła w miejscu, gdzie trop Stile’a oddzielał się od śladów Sheen, a potem poszła za Sheen.

Stile zdziwił się. Co to za mysz, która nie potrafi odróżnić robota od człowieka’? Węszyciele robili to przecież z łatwością. Ale wykąpali się przecież pod pachnącym prysznicem. Mysz podążała tym tropem, a zapach Sheen był taki sam jak jego. Żywy pies mógłby je od siebie odróżnić, ale tak sztuczne nosy, jak i mózgi nie dorównywały jeszcze naturalnym. Całe szczęście.

Ale wkrótce ten węszyciel, albo inny wróci, żeby zająć się drugim śladem i znajdzie go. Musi coś z tym zrobić. Stile wyszedł ze skrzyni, podbiegł do wejścia, zrobił kilka kroków swoim śladem i skręcił do innej sterty skrzyń. Potem zawrócił i poszedł aż do rampy. Miał nadzieję, że sprawi to wrażenie, iż wsiadł do jednej z ciężarówek. Wykonał jeszcze kilka pętli i wrócił do swojej skrzyni. Niech teraz węszyciele spróbują to rozwikłać!

Ale mysz nie wróciła i nie pojawiło się nic innego. Cała operacja śledcza najwyraźniej opierała się na uproszczonym założeniu, że dopóki węszyciel się porusza, dopóty śledzi właściwą osobę.

Czas mijał. Nadeszła noc. Od czasu do czasu maszyny wytwarzające jedzenie wyrzucały opróżnioną skrzynię z kartonami. Stile znów odczuł głód, ale wiedział, że dwie garście zjedzonego przed kilku godzinami puddingu powinny mu na razie wystarczyć.

Gdzie jest Sheen? Czy bała się do niego wrócić, dopóki podążał za nią węszyciel? Będzie musiała zneutralizować mechaniczną mysz i to daleko stąd, żeby odsunąć podejrzenia od miejsca, w którym on się ukrywa. Musiał uzbroić się w cierpliwość.

Uwagę miał napiętą. Nie odważy się zasnąć ani ograniczyć czujności, dopóki Sheen nie wróci.

W korzytarzu pojawił się mężczyzna. Stile zamarł, ale człowiek nie wyglądał na jednego z jego prześladowców i spokojnie zmierzał do jakiegoś znanego sobie celu.


Stile zamrugał oczyma. Mężczyzna nagle zniknął. Czy Stile zdrzemnął się i nie zauważył, kiedy opuścił pomieszczenie? A może jest gdzieś w pobliżu i czai się za skrzyniami? W takim razie oddział egzekucyjny jest już na miejscu. Poważna sprawa. Jeśli ten ktoś jest nasłanym mordercą, to prawdopodobnie posiada czujnik wykrywający ciepło ciała. Jeden błysk lasera i sprawca pozostanie na zawsze anonimowy.

Na Protonie mieszkali także przestępcy, którzy ukrywali się w podobnych miejscach. Byli to przeważnie niewolnicy, których służba już się skończyła, a oni uchylali się od deportacji. Obywatele tolerowali tę sytuację i nie czynili większych wysiłków, aby tych ludzi usunąć z planety. Być może dlatego, że przestępcy okazywali się czasami przydatni. Każde zabójstwo można było przypisać pogardzanej klasie przestępców, którzy nigdy nie zabijali ludzi wbrew woli Obywateli. Panowało między nimi milczące porozumienie. Po co dochodzić, kto zamordował bezrobotnego niewolnika?

Ruszać się, czy nie? To przypominało pierwszą tabelę Gry. Jeśli obcy wciąż tu jest, jeśli jest mordercą i jeśli wykrył Stile’a, to pozostanie na miejscu równa się śmierci. Ale jeśli Stile się ruszy, z pewnością zdradzi gdzie jest, a wtedy i tak zginie. Ma większe szanse, pozostając na miejscu.

Czas mijał, a obcy nie dawał znaku życia. Musiał to więc być fałszywy alarm. Stile zaczynał czuć się głupio i bolały go kolana.

Nagle pojawił się inny mężczyzna, idący w tym samym kierunku, co poprzedni. Jak na strefę maszyn, panował tu znaczny ruch i to w nocy.

Teraz Stile obserwował go ze zdwojoną uwagą.

Szedł spokojnie, nie zatrzymując się i nagle zniknął. Nie zrobił kroku w bok, nie uchylił się, lecz po prostu przepadł. Stile był zdumiony. To, co widział, nie przypominało mu żadnego znanego zjawiska. Przenoszenie materii, o ile wiedział, nie istniało, ale tak właśnie wyobrażał je sobie: jak ekran, przez który można przejść i natychmiast znaleźć się w innym miejscu.

Sheen jednak przeszła tamtędy nie znikając, tak samo jak mechaniczna mysz.

Zbadać to? Sprawa może okazać się ważna, ale równie dobrze może to być kolejna pułapka. Co w tej sytuacji biorąc pod uwagę możliwości i strategię anonimowego przeciwnika — będzie najlepszym posunięciem?

Stile postanowił nigdzie się nie ruszać. Ci znikający ludzie najprawdopodobniej nie mieli z nim nic wspólnego. Przypadkiem znalazł się w miejscu, z którego mógł ich zaobserwować. A może nie był to przypadek?

Schronienie, jakie znalazł w pomieszczeniu gospodarczym, służyło także i im. Jeśli mieli prywatny przenośnik materii, którego chcieli swobodnie używać, to właśnie tutaj najlepiej było go umieścić.

Ta teoria wydała mu się jednak mało przekonująca. Skąd niewolnicy mieliby mieć przenośnik materii, nawet gdyby takie urządzenie w ogóle istniało? Nie mogli przecież mieć żadnej własności, nawet ubrań do celów specjalnych, na przykład do pracy poza kopułami albo w niebezpiecznych miejscach. Wszystko, czego potrzebowali, było im dostarczane. Na Protonie nie istniały pieniądze, ani żadne środki wymiany, a rachunki rozliczano po upływie służby. Niewolnicy nie mogliby zbudować takiego urządzenia, chyba że z nie istniejących już maszyn. Jednakże cały sprzęt specjalistyczny był starannie rejestrowany. Gdyby coś zginęło, komputery natychmiast podniosłyby alarm. Stanowiło to jeszcze jeden powód, dla którego przestępca nie mógł posiadać broni laserowej bez milczącej zgody jakiegoś Obywatela.

A poza tym, czy ktoś posiadający takie urządzenie chciałby pozostać niewolnikiem? Mógłby je przecież sprzedać za astronomiczną sumę i zamieszkać na jakiejś innej planecie, mając fortunę dorównującą bogactwu Obywatela Protonu. Tak właśnie musiałby zrobić, bo Obywatele nie byliby zainteresowani środkiem transportu nie wykorzystującym protonitu. Po co mieliby łamać własny monopol?

A może maszyny o wolnej woli mają z tym coś wspólnego? Posiadają przecież odpowiednie możliwości. Widział jednak na własne oczy znikających ludzi, którym maszyny na pewno nie zdradziłyby takiej tajemnicy.

Wyglądało to raczej na operację wywiadowczą, mającą na celu transport szpiegów na inną planetę, albo do jakiejś tajnej bazy umieszczonej na Protonie. Jeśli tak, to co zrobi szpiegowska organizacja z niewolnikiem, który przypadkiem natknął się na ich sekret?

W sali pojawiła się kobieta. Wyłoniła się nagle z niewidzialnego ekranu, jak gdyby z nicości. Była w średnim wieku, niezbyt ładna, ale miała w sobie coś niepokojącego. Na jej ciele widniały odgniecenia, jakby coś je przed chwilą uciskało, na przykład ubranie.

Czyżby po drugiej stronie ekranu niewolnicy nosili stroje? I zdejmowali je po to, żeby nie wyróżniać się pośród tutejszej ludności? Musieli więc przybywać z innego świata!

Stile wpatrywał się z natężeniem w to intrygujące miejsce. Udało mu się dostrzec lekkie migotanie, jakby pomieszczenie przedzielała ukośnie przezroczysta zasłona. Za nią słabiutko rysowały się sylwetki drzew.

Zdumiewające. Po co w taki sposób ozdobiono urządzenie techniczne? A może to jakiś kamuflaż?

Stile nie potrafił znaleźć odpowiedzi na żadne z nurtujących go pytań. Postanowił więc odprężyć się nieco i trochę odpocząć.

— Stile — usłyszał po chwili.

Była to Sheen. Stile popatrzył w głąb korytarza i zobaczył ją, idącą powoli, jakby nie pamiętała, gdzie się ukrył. Czy znów zetknęła się z naładowaną maszyną?

— Jestem tutaj — odpowiedział półgłosem. Odwróciła się i ruszyła w jego stronę.

— Zmyliłaś pogoń? — zapytał, podnosząc się i wystawiając ze skrzyni głowę i ramiona.

Błyskawicznie złapała go za przegub dłoni mocnym uchwytem. Stile był silny, ale nie dorównywał robotowi. Co ona wyprawia?

Druga dłoń Sheen uderzyła w skrzynię. Plastyk rozleciał się na drobne kawałki. Stile, reagując odruchowo, uchylił się i uniknął ciosu.

— Sheen, co…

Wymierzyła następny cios. Atakowała go! Znowu się uchylił. Zdołał pozbawić ją równowagi. Siła stanowi tylko jeden z elementów walki. Wielu, ku swojej zgubie, nie zdawało sobie z tego sprawy.

Albo w jakiś sposób nastawiono ją przeciwko niemu, co wymagałaby całkowitej zmiany jej oprogramowania, albo to nie jest Sheen. To drugie wydawało mu się bardziej prawdopodobne. Sheen przecież wiedziała, gdzie się ukrywał, robot musiał go zawołać. Niepotrzebnie się odzywał.

Kolejne uderzenie i kolejny unik. To jednak nie jest Sheen, ona stosowała znacznie bardziej wyrafinowane metody walki. Nie, nie był to nawet inteligentny robot, tylko głupia maszyna. Da więc sobie z nią radę, mimo że jest taka silna.

Jej prawa dłoń wciąż zaciskała się na jego lewym nadgarstku, podczas gdy lewa pięść wymierzała ciosy. Gdyby któreś uderzenie trafiło w cel, Stile miałby połamane kości, ale były dżokej miał duże doświadczenie w unikaniu tego rodzaju ataków. Odwrócił się w lewo, pociągając ją za rękę, aż znalazł się tyłem do robota, blokując mu ramię swoim prawym barkiem. Przygotowywał się do rzutu. Teraz albo go puści, albo poleci głową do skrzyni.

Poleciała i dopiero wtedy rozluźniła uchwyt. Wyszarpnął rękę, zdzierając sobie przy okazji skórę.

Stile wygrzebał się z pobojowiska. Mógł łatwo zamienić napastnika w kupkę złomu, ale nie miał stuprocentowej pewności, że to nie Sheen, której zainstalowano dodatkowy program redukujący jej inteligencję i zmuszający do słuchania prostych poleceń. Gdyby zrobił jej krzywdę…

Maszyna wydostała się spośród resztek skrzyni i ruszyła w kierunku Stile’a. Na uroczej twarzyczce miała smugę brudu, a włosy były potargane. Prawa pierś uległa lekkiemu odgnieceniu. Stile cofnął się wciąż niezdecydowany. Potrafi pokonać tę maszynę, ale musi ją zniszczyć. Gdyby tylko miał pewność, że to nie…

Wtem pojawiła się druga Sheen.

— Stile! — zawołała. — Kryj się. Oddział jest… Spostrzegła drugą maszynę.

— Och! Nie! Zrobili stary numer z sobowtórem!

Stile nie miał już cienia wątpliwości — druga Sheen jest prawdziwa, ale pierwszej udało się wykonać połowę swego zadania. Wywabiła go z ukrycia i odwróciła jego uwagę. W polu widzenia miał teraz oddział androidów — kilku tupiących wielkoludów.

— Zatrzymam ich! — zawołała Sheen. — Uciekaj! W drugim końcu pomieszczenia pojawiła się następna grupa androidów. Zdesperowany Obywatel najwyraźniej przestał się troszczyć o dyskrecję. Za wszelką cenę chciał pozbyć się Stile’a! Jeśli te typy również miały na sobie proszek oszołamiający, albo coś jeszcze gorszego…

Stile popędził korytarzem i rzucił się na zasłonę przenoszącą materię w desperackiej nadziei, że okaże się skuteczna także dla niego. Androidy mogą pójść za nim, ale znajdą się w kłopotliwej sytuacji. To zwiększy jego szanse. Poczuł lekkie mrowienie i znalazł się po drugiej stronie.

Загрузка...