Spróbowali i udało się. Hulk przeszedł przez zasłonę. Stanął zdumiony i zadowolony, rozglądając się po lesie. Był świt. Sheen udało się zatrzymać Stile’a na ponad osiemnaście godzin, z których ostatnie dziewięć przespał. Cóż; bardzo potrzebował odpoczynku, a Sheen w tym czasie zastosowała wszystkie możliwe regenerujące drobne zabiegi medyczne, łącznie z nagrzewającymi lampami, tak że czuł się już znacznie lepiej.
— Nigdy nie widziałem czegoś podobnie pięknego powiedział Hulk, patrząc na rozjaśniające się niebo.
— Tak, to prawda — zgodził się Stile.
Zajęty innymi sprawami, ciągle zapominał, jak cudowny był ten kraj. Gdyby oba światy różniły się tylko przyrodą, wybrałby Phase, dla samego jej naturalnego piękna.
Hulk, za radą Stile’a, przyniósł ze sobą ubranie. Patrzył teraz, jak Stile ubiera się.
— Czy jesteś pewien…?
— Że zwykli ludzie mogą tu nosić ubranie? Oczywiście. I jeszcze jedno: tutejszy język trochę różni się od naszego. Będziesz musiał…
Nieoczekiwanie usłyszeli głośny syk. Ujrzeli buchającego dymem węża, machającego groźnie skrzydłami. Był to nieduży smok.
Stile cofnął się ostrożnie, ale smok postępował za nim, czując łatwą zdobycz. Wystarczyło jedno zaklęcie, by go usunąć. Podejmowanie walki skazywało człowieka na przegraną, a poza tym Stile nie miał już miecza.
— Pozwól, że spróbuję sztuczki z człowiekiem — bestią — zaproponował Hulk.
Wyskoczył naprzód i zaryczał, odwracając uwagę smoka, a potem uniósł ramiona w dramatycznej postawie kulturysty. Tańczył w miejscu, bijąc się w piersi i warcząc. Wszystko razem wziąwszy, wyglądało jednocześnie śmiesznie i groźnie.
Smok spojrzał na niego i odfrunął przestraszony, mrucząc coś pod nosem. Stile rozpłynął się w uśmiechu.
Hulk zaprzestał wygibasów i też się roześmiał.
— Ale ubaw. Często wcale nie musisz walczyć, jeśli tylko robisz wrażenie, iż o niczym innym nie marzysz. Czy to coś było naprawdę tym, na co wyglądało?
— Tak. To jest naprawdę świat fantazji. Kiedy przybrałeś tę pozę, wyglądałeś jak najprawdziwszy olbrzym — ludożerca. — A tacy tu żyją?
— Sądzę, że tak. Nigdy co prawda nie widziałem żadnego, ale jestem pewien, że go przypominasz.
Hulk z powątpiewaniem spojrzał na Stile’a, potem na odzież i zaczął się ubierać.
— Ciągle jeszcze nie bardzo wierzę w całą tę magię. To mogą być zjawiska fizyczne, takie jak przenoszenie materii i inne.
— Na początku też miałem podobne wątpliwości, ale zapewniam cię, że korzystniej jest uwierzyć. Tutaj magia może nawet zabijać.
— Zaryzykuję. W pewnych aspektach przypomina mi to Grę z jej specjalnym kodeksem przepisów. Zaczynam się zastanawiać, co mam tutaj robić? Przecież ja nic nie wiem o magii.
— Większość ludzi na Phase nie praktykuje magii wyjaśnił Stile. — Musisz jednak być jej świadomy, a poza tym istnieją tu pewne zasady. Dobrze byłoby, abyś na razie. mi towarzyszył, dopóki się we wszystkim nie zorientujesz. Idę do Błękitnego Królestwa.
— A co będę robił w tym. kolorowanym królestwie? Dworskie zwyczaje są mi jeszcze bardziej obce niż magia, a jeśli obawy Sheen co do Błękitnej Pani są uzasadnione, to nie chciałbym być tego świadkiem.
— Mógłbyś być moim ochroniarzem.
Hulk roześmiał się.
— A od kiedy to potrzebujesz ochrony? W walce ogólnej możesz zwyciężyć każdego, kto jest w twojej grupie wagowej, bez względu na wiek.
— Tutaj przeciwnicy rzadko należą do mojej grupy wagowej — odparł Stile — raczej już do twojej. Ktoś usiłuje mnie zabić, nasyłając stwory podobne do demonów. Lepiej będę się czuł; jeśli silny, duży mężczyzna będzie miał wszystko na oku. Umiesz dobrze posługiwać się białą bronią,…
— Wszystko dzięki Grze — zgodził się Hulk.
— Możesz udawać niemego, dopóki nie poznasz reguł tego świata, a potem pójść swoją drogą. W każdej chwili możesz też wrócić na Protona, przechodząc za pomocą zaklęcia przez zasłonę.
— Czy ty masz jakąś pozycję tu, na Phase? Taką; żeby obecność nieokrzesanego strażnika nie wydawała się dziwna?
— Wydaje się, że tak, albo szybko ją zdobędę, o ile oczywiście, przeżyję wysiłki mojego anonimowego wroga. Tak więc byłbym wdzięczny, gdybyś…
— Jesteś wspaniałomyślnym człowiekiem, Stile. Robisz mi przysługę, udając, że sam o nią prosisz.
Stile wzruszył ramionami.
— Nie uważaj tego za zbyt wielkie dobrodziejstwo. Będziesz stale w niebezpieczeństwie. Idąc ze mną, możesz zginąć.
— Mogłem przecież umrzeć, biegnąc w maratonie! Idziemy. Stile prowadził na północ, podczas gdy słońce wychyliło się zza lasu i przenikając poprzez gałęzie drzew zalało światłem ziemię. Biegli otwartymi polami w kierunku Błękitnego Królestwa. Kiedy ich oczom ukazał się zamek, zobaczyli, jak promień słońca odbija się jaskrawym błękitem od najwyższej z wież. To także — pomyślał Stile — należałoby umieścić w spisie najpiękniejszych cudów świata.
Nagle przystanął.
— Słyszysz, Hulk?
Hulk nasłuchiwał.
— Ziemia drży coraz bliżej = zauważył. — Nie wiem, czy miewają tu trzęsienia ziemi, czy też słyszymy tabun smoków? Lepiej się pospieszmy.
Na równinie otaczającej zamek zobaczyli stado szarżujących zwierząt.
— Wyglądają na dzikie konie — zauważył Hulk.
— Jednorożce. Co one tutaj robią? — zdziwił się Stile: — Całe stado? Może przyszły na pomoc jednemu z nich? Dzikie zwierzęta często tak robią — zastanawiał się Hulk.
— Neysa! — krzyknął Stile. — Jeśli coś się jej stało… — Chodźmy tam i zobaczmy — usłyszał w odpowiedzi. — Nie powinienem był pozwolić Sheen, by mnie zatrzymała!
— Wątpię, żebyś miał jakiś wybór w tej sprawie, a obaj wiemy, że naprawdę potrzebowałeś odpoczynku. Czy Sheen rzeczywiście jest robotem?
— Tak, ale jakie ma to znaczenie?
— A Neysa? Czy naprawdę jest koniem…, to znaczy jednorożcem, który zamienia się w kobietę?
— Zgadza się, a czasem w świetlika. Zresztą zobaczysz to sam, jeśli nic złego jej się nie stało. — niepokój Stile’a zwiększał się z każdą chwilą. .
Biegli, utrzymując tempo, jak w maratonie. Zbliżali się już do Błękitnego Królestwa.
Jednorożce były dużo szybsze. Znad pola dochodziła ich muzyka, przypominająca orkiestrę z towarzyszeniem perkusji i wiatru. Na przedzie galopował ogromny ogier. Jego głos brzmiał jak akordeon; po bokach biegły mniejsze, nieme samce, które najwidoczniej z wiekiem straciły głos. Pośrodku pędziła cała masa dorosłych klaczy. To one tworzyły orkiestrę. Ogier podawał motyw, a klacze powtarzały go w harmonicznych wariantach. Szarża robiła duże wrażenie, zarówno słuchowo, jak i wizualnie.
Nagle na zachodzie pojawiła się druga grupa, ciemna i przypłaszczona do ziemi, poruszająca się szybciej niż jednorożce. Stile natężył wzrok, by coś zobaczyć: Usłyszał szczekanie podobne do psiego i zrozumiał.
— Wilki! Prawdopodobnie wilkołaki! — zawołał.
— Niewiele wiem o tutejszych zwyczajach, oprócz tego, co przekazała mi Sheen — dyszał ciężko Hulk. — Czy jednak takie spotkanie stada i watahy uchodzi tutaj za normalne?
— Nie wiem nic na ten temat — przyznał Stile — ale to może być Kurrelgyre, powracający ze swymi przyjaciółmi… Może to być również wataha z przywódcą, którego chciał zabić Kurrelgyre, szukająca zemsty na człowieku pomagającym wilkołakowi… Nie wiem. W każdym razie wyglądają ponuro.
— Wilkołaki i jednorożce są wrogami?
— Tak, a oba gatunki są zwykle wrogie ludziom. Kurrelgyre i Neysa nauczyli się żyć razem, lecz…
— Nie wydaje mi się, żeby pojawienie się tutaj obu tych stad mogło być przypadkowe. Czy nie może to mieć jakiegoś związku z tobą? Jeżeli zwierzęta zostały w jakiś sposób powiadomione, że pojawiłeś się na Phase…
— Tego się właśnie obawiam — powiedział Stile. Widzisz, w tym świecie jestem urodzonym czarownikiem… źródłem ogromnej siły, ale zaprzysięgłem nie używać czarów.
— Natomiast twoja tutejsza żona chciałaby, żebyś złamał przysięgę — wtrącił Hulk — po to, by Błękitne Królestwo było wolne od niebezpieczeństw. Zwierzęta jednak pragną, żebyś dotrzymał słowa i nie stał się dla nich wyklęty. Oba gatunki mogą się tym razem zjednoczyć… przeciwko tobie. Nie żartowałeś mówiąc, że potrzebujesz ochrony!
— Szybko się uczysz — zauważył Stile.
Chociaż obaj byli już zmęczeni, przyspieszyli, by dotrzeć do zamku przed hordą i stadem, ale wkrótce stało się jasne, że nie zdążą. Pierwsze będą jednorożce, za nimi wilki.
Nagle wataha wilków zmieniła kierunek, pędząc teraz nie w kierunku zamku, a ku nim. Liczyła jakieś dziewięćdziesiąt do stu zwierząt, wszystkie z gęstym, ciemnym futrem, błyszczącymi oczami i biało lśniącymi zębami.
— Mam nadzieję, że są po twojej stronie — powiedział przestraszony Hulk i zwolnił kroku.
Wilki otoczyły ich pierścieniem. Jeden z nich wysunął się naprzód i przemienił w człowieka. Na policzku miał świeżą bliznę i brakowało mu lewego ucha.
— Kurrelgyre! — wykrzyknął Stile. — A więc zwyciężyłeś!
— Nie było co do tego wątpliwości, gdy tylko wskazałeś mi drogę — odparł wilkołak.
Zerknął na Hulka.
— Ten człowiek to przyjaciel czy wróg? — Przyjaciel — szybko odparł Stile.
— A więc obwąchajmy sobie ogony — powiedział Kurrelgyre, wyciągając rękę w stronę Hulka.
— Jasne — zgodził się trochę niezręcznie Hulk, podając dłoń wilkołakowi. Miał najwyraźniej trochę problemów z zaakceptowaniem transformacji, którą obserwował przed chwilą.
— Hulk jest z alternatywnego świata — wyjaśnił Stile. — Chroni mnie i niewiele mówi.
Rzucił Hulkowi porozumiewawcze spojrzenie. — Czemu zawdzięczam tak miłą wizytę?
— Obawiam się, że niechcący cię skrzywdziłem — odparł wilkołak. — Wróciłem do stada, lecz nie mogłem zabić mego rodzica, nie wyjaśniając wprzódy…
— Zabiłeś swego… — zaczął mocno zaskoczony Hulk. Kurrelgyre odwrócił się, do połowy zmieniony w wilka. — Śmiesz zwracać się do mnie w ten obraźliwy sposób i takim tonem? — zawarczał.
— On nie zna naszych zwyczajów — usprawiedliwił go Stile. — I ja ich na początku nie znałem, lecz mi je waść wytłumaczyłeś. On nie zamyślał obrazy.
Wilkołak wrócił do postaci człowieka.
— Oczywiście. Przepraszam, że źle waćpana zrozumiałem — powiedział do Hulka. — A do tego przypominasz mi, waćpan, pewien typ potworów, które…
— Wszyscy na początku popełniamy błędy — przerwał Stile. — Powiedz mi jednak, dlaczego obawiałeś się wytłumaczyć wszystko swemu rodzicowi? Było to najlepsze wyjście dla śmiertelnie chorego starca.
Hulk skinął głową, zaczynając rozumieć. Chodziło o zabójstwo z litości albo coś podobnego.
— Poszedłem do nory mego rodzica — opowiadał ponuro Kurrelgyre. — Wyszedł do mnie w postaci człowieka i zapytał: „Po co przychodzisz tu, mój synu? Miejsce to nie jest dla ciebie bezpieczne”. Odpowiedziałem: „Przyszedłem zabić cię, panie, tak jak nakazuje mi miłość, jaką do ciebie czuję i szacunek dla honoru naszego rodu. Potem pomścić chcę mego przyjaciela Drowlotha i przywrócić mej suce należne jej w stadzie miejsce”. Rodzic niczego nie utracił z przyrodzonej mu godności ani nie poddał się chorobie, której ślady widać było po nim; w chwili tej był taki, jakim go pamiętałem z dawnych lat. „Wiedziałem, że powrócisz z honorem” powiedział. „Jak się to stało, że pogodziłeś się z tym co nieuniknione?”. Odparłem: „Przekonał mnie o tym człowiek, tak jak to przepowiedziała Wyrocznia”. „Kim jest ten dobry człowiek?” — zapytał. „Błękitny Adept” — odpowiedziałem mu, a on zdziwił się: „Jak to możliwe, że Adept zrobił to dla ciebie?”. Więc wyjaśniłem: „On zginął, a jego sobowtór przybył z alternatywnego świata, by odzyskać swoje królestwo”. Wtedy rodzic mój z lękiem spojrzał mi przez ramię i kiedy obejrzałem się, zobaczyłem, że inni z mego stada podeszli, gdy nie uważałem i wysłuchali mych słów. I tak cała wataha wiedziała, że w Błękitnym Królestwie dzieje się coś złego i wiadomość ta szybko się rozeszła. Moja suka rzekła: „Ze wszystkich Adeptów tylko o Błękitnym mówiono, że czyni dobro wśród zwierząt, a jeśli i to się zmieni…?”
— Nie zmieni się! — zaprotestował gwałtownie Stile. — Próbowałem im to powiedzieć, ale moi pobratymcy nie wierzyli mi, a kiedy jednorożce dowiedziały się, że Neysa uwięziona została w Błękitnym Królestwie…
— Uwięziona? Ona nie… — nie mógł dokończyć. Naprawdę?
— Tego nie wiemy na pewno.
— Cóż, jeśli nawet została uwięziona, to uwolnię ją w tej samej chwili, kiedy się tam pojawię, ale nie skończyłeś waćpan swej historii.
— To nieskomplikowana opowieść — rzekł Kurrelgyre. — Przyszedł przywódca watahy i mój rodzic powiedział: „Nadszedł czas”. Obaj zamieniliśmy się w wilki. Jednym, szybkim ruchem rozdarłem mu gardło i wiedziałem, że dobrze czynię, a żaden wilk nie umierał jeszcze z większą chęcią. Natychmiast odwróciłem się i wyzwałem przywódcę. Nikt w stadzie nie mógł mi odmówić tego prawa: Przywódca watahy nie był łatwym przeciwnikiem. Walczył i chyba mnie zranił.
— Kurrelgyre uśmiechnął się przelotnie, dotykając resztki ucha. — Nie rozdarłem mu gardła, bo byłaby to zbyt honorowa śmierć dla tego kundla, Okulawiłem go, wykłułem mu oczy, wydarłem język i przegnałem z odgryzionym ogonem na pustynię, aby zdechł tam między potworami. To była godna zapłata.
Stile ukrył swą reakcję na tą okrutną opowieść o zemście. Może w podobnych okolicznościach sam by tak postąpił? — A czy wasza, panie, wilczyca czuje się dobrze? zapytał po chwili, spoglądając na najbliżej stojącą samicę. — Tak jak tylko może się czuć po tym, jak wygnano jej samca, zabito jego przyjaciela krwi i zmuszono, by się parzyła z przywódcą watahy. Powoli dojdzie do siebie. Teraz ja jestem przywódcą, a ona wciąż pozostaje moją wybraną; wszystkie suki muszą jej ustępować.
— Właściwe rozwiązanie — potwierdził Stile, mając nadzieję, że Hulk pojął już na tyle sytuację, by nie robić błędów.
— A jednak coś się w niej zmieniło — ciągnął Kurrelgyre. — To ona sprawiła, iż pojąłem, że Neysie potrzebna jest pomoc.
— Neysa — powtórzył Stile. — Zapewniam was… Teraz i wilczyca przybrała ludzką postać. Była ładna, miała bujne, płomienne włosy, ale wyglądała mizernie. Musiała mieć ostatnio równie ciężkie życie jak Błękitna Pani i podobnie twardo mu się oparła.
— Jakimże człowiekiem musisz waść być — pytała się Stile’a — by oddać swą przyjaciółkę we władzę swej żony?
— Błękitna Pani nie jest moją żoną — protestował Stile. — Może nie stanie się nią, dopóki klacz jest żywa. Wiem coś o tym. Kiedy klacz zginie, uwolniony zostaniesz waćpan ze swej przysięgi i rzucać będziesz zaklęcia…
— Nie! — krzyknął Stile.
— Próbowałem wytłumaczyć jej, że pozostaniesz waść wierny swemu słowu — wtrącił się Kurrelgyre — i w żaden sposób nie skrzywdzisz klaczy…
— I nie masz, jak i mój wilk, żadnego pojęcia o samicach — dokończyła wilczyca. — Klacz należy do gatunku, którego nie darzymy przyjaźnią, jako że usiłuje podważyć naszą władzę nad tym pustkowiem, lecz to ona spowodowała, że spotkałeś waść mego ukochanego i wysłałeś go do mnie, by uczynił to, czego honor wymaga. Jestem jej coś winna. Widzę niebezpieczeństwo, którego ty, panie, nie dostrzegasz. Błękitna Pani zrobi wszystko, co tylko jest w jej mocy, by zachować królestwo swego męża. Jeśli ty, panie, nie ocalisz klaczy, to ja pomszczę jej śmierć, tak jak mścić należy śmierć przyjaciela krwi, choć nie wymieniłyśmy żadnej przysięgi.
Czy wilczyca mogła mieć rację? Czyżby Stile wysłał Neysę na śmierć w Błękitnym Królestwie? Co za straszny błąd! A jednak Neysa potrafiła się bronić, a Błękitna Pani nie jest Adeptem.
— Jeśli jest w niebezpieczeństwie, sam ją pomszczę stanowczo powiedział Stile.
— Inni nie znają cię, panie, tak jak ja — stwierdził Kurrelgyre. — Dlatego czułem, że muszę być na miejscu, gdy nadciągną jednorożce, na wypadek, gdyby obwiniono cię niezasłużenie. Możesz waść potrzebować rady.
— Zaprawdę — zgodził się Stile.
Co za skomplikowana sytuacja rozwinęła się podczas jego krótkiej nieobecności!
Ruszyli wszyscy w stronę zamku. Jednorożce stały przed bramą, a ich muzyka cichła. Czekały na przybycie Stile’a. Było ich około pięćdziesiąt, po równo klaczy i pomniejszych. samców; główny ogier stał na przedzie. Miał około osiemnastu dłoni wysokości, jeśli mierzyć przy łopatce, a więc ponad trzydzieści centymetrów powyżej głowy Stile’a, był masywny i mocno umięśniony. Wyglądał imponująco.
Hulk przyglądał się ogierowi z jawnym podziwem. Było między nimi jakieś podobieństwo, naturalnie pomijając różnice między gatunkami.
Stile zatrzymał się, gdyż jednorożce zablokowały mu drogę. Wilkołaki zgromadziły się obok niego, ponure, lecz zachowujące spokój. Były tutaj, gdyż nowy przywódca watahy przyprowadził je na prośbę swej wilczycy. Hulk stał z tyłu milcząc, stosując się do zaleceń Stile’a. Niewiele jeszcze rozumiał.
— Czy zamierzacie zagrodzić mi drogę do mego dziedzictwa? — spytał Stile ogiera.
Jednorożec nie odpowiedział. Jego spojrzenie padało z budzącej respekt wysokości, a skręcony w śmiercionośną spiralę róg wymierzony był w Stile’a. Głowa zwierzęcia była złocista; grzywa srebrna, a całe ciało miało odcień opalizującej szarości, ciemniejącej aż do czerni na pęcinach i kopytach. Ogon miał tego samego koloru co grzywę, cudownie powłóczysty, oślepiająco błyszczący w promieniach słońca. Żaden koń nie mógłby mieć podobnej maści, ani równego mu dzikiego piękna.
Po chwili ogier parsknął trzema krótkimi dźwiękami akordeonu, przerywanymi basami. Spomiędzy stada wystąpił jeden z pomniejszych samców, zmieniając kształt. Był to Clip, brat Neysy.
— Pomogłem ci kiedyś, panie, na prośbę mej siostry powiedział. — Cóż teraz powiedzieć zdołasz na swą obronę?
— Mam zamiar wejść do zamku i sprawdzić, co stało się z Neysą — zapowiedział Stile.
Uwagi Kurrelgyre i obawy wilczycy co do konfliktu pomiędzy samicą jednorożca i Błękitną Panią sprawiły, że czuł się niepewnie. Czyżby rzeczywiście zdradził swego rumaka i skazał na śmierć? Czy Neysa podejrzewała to, gdy ją opuszczał? Jaką kobietą była naprawdę Błękitna Pani i co miała zamiar zrobię z towarzyszką człowieka, który zniszczył golema — samozwańca? Stile sądził wcześniej; że powinna być mu wdzięczna, lecz przecież nie powitała go z otwartymi ramionami.
Nie mógł jednak uwierzyć, że jego sobowtór mógłby ożenić się z kobietą zdolną bez litości zabić stojące jej na drodze stworzenie. Czy Błękitna Pani nie ujawniła szczerej i godnej pochwały wierności sprawie swego zmarłego męża? Lecz z drugiej strony, gdyby wiedziała, że tylko Stile może przywrócić wielkość Błękitnemu Królestwu, a przeszkodą w tym jest wyłącznie nieroztropna przysięga…
— A jeśli Neysa żyje, to co uczynisz? — domagał się odpowiedzi Clip. — Pierwszy Ogier chce to wiedzieć.
— Co Pierwszego Ogiera obchodzi Neysa? — odparował Stile, wiedząc, że wyraża uczucia, których Clip nie mógł ujawniać. — Usunięto ją ze stada bez ważnego powodu. Założę się, że jest równie piękną i dzielną klaczą, jak inne w stadzie. Już dawno powinna była się oźrebić.
Clip, co było zrozumiałe, zawahał się na chwilę. Przemawiał głosem swego przywódcy, lecz dobro siostry leżało mu najbardziej na sercu i nie chciał zaprzeczać twierdzeniom Stile’a.
— Nie odpowiedziałeś, panie, na pytanie Ogiera. Co stanie się z Neysą, jeśli przeżyje perfidię Błękitu?
— Perfidię Błękitu?! — krzyknął w furii Stile. — Ja jestem Błękitem!
Nagle poczuł na ramieniu dłoń Hulka, ostrzegającą, by się opanował. Bez magii nie mógł być naprawdę Błękitnym Adeptem.
Stado jednorożców patrzyło na niego w milczeniu, tak jak i suka Kurrelgyre, która pojmowała, że jest to uczciwe pytanie i jednocześnie bardzo trudne. Nikt nie oskarżył Błękitnej Pani o morderstwo, pytanie dotyczyło lojalności samego Stile’a. Był — potencjalnie — najpotężniejszą tu osobą. Jeśli Pani zostanie oczyszczona z zarzutów, ta co zrobi on sam?
— Jeśli przyjmiesz Neysę do stada, zapłodnisz ją i traktować będziesz jak przystoi. szlachetnej klaczy, to powitam to z radością. W innym wypadku może pozostać ze mną i być moim honorowym wierzchowcem, tak długo jak zechce.
— A co z przysięgą, jaką jej, panie, złożyłeś? — dopytywał się Clip.
— Co? — warknął nieuprzejmie Stile.
— Co stanie się z Neysą, kiedy złamiesz przysięgę? powtórzył Clip.
Stile poczuł kolejną falę gniewu.
— Kto twierdzi, że złamię przysięgę?
— Ogier — odparł Clip z niejaką satysfakcją.
Przez chwilę gniew nie pozwalał Stile’owi mówić. Jego ręka szukała miecza, ale napotkała tylko ubranie; nie miał przecież broni. Tylko twardy, pełen zrozumienia uścisk dłoni Hulka powstrzymał go od ataku na potężnego jednorożca.
Kurrelgyre wystąpił naprzód.
— Byłem z tym człowiekiem, kiedy uwięził go Czarny Adept. Nie użył magii, choć umierał z pragnienia i wiedział; że najprostsze zaklęcie, takie, jakie ułożyć może nawet każdy z nas, przyniosłoby mu wodę i wolność. Uwolnił nas ze szponów Żółtej Adeptki bez magii. Zabił golema z Błękitnego Królestwa własną ręką, także bez magii. Pokazał mi, jak mam odzyskać pozycję w stadzie. Teraz przybył znów do naszego świata. Nigdy nie złamał w mojej obecności danego słowa: Jeśli Ogier twierdzi inaczej, to obraża mnie osobiście.
Róg Ogiera zadrżał, błyskając w słońcu. Jednorożec grzebał ziemię potężnymi przednimi kopytami. Pomniejsze samce zbliżyły się, otaczając go, a klacze opuściły rogi, gotowe do ataku. Jednorożce, piękne w swoich naturalnie jaskrawych czerwieniach, błękitach i zieleniach, poważnie traktowały całą tę sprawę.
Włosy na szyi Kurrelgyre’a podniosły się zupełnie tak, jak sierść na grzbiecie wilka, choć zachował postać mężczyzny. Wataha skupiła się wokół niego. Ich prawie niesłyszalny warkot wskazywał na to, że były gotowe podjąć walkę z jednorożcami.
— Słuchajcie! — zawołał nagle Hulk.
Był jedynym, któremu wzrost pozwalał zobaczyć coś ponad grzbietami jednorożców.
— Błękitna Pani wyszła z zamku, a razem z nią mały jednorożec.
Stile odczuł ulgę. Pierwszy Ogier odwrócił się i muzykalnie parsknął. Stado rozstąpiło się, tworząc korytarz. Teraz każdy mógł zobaczyć Błękitną Panią i Neysę, obie całe i zdrowe, idące razem od bramy zamku.
Błękitna Pani wyglądała pięknie. Ubrana była w bladobłękitną suknię, pantofelki w tym samym kolorze w kształcie płatków kwiatów i błękitne nakrycie głowy. Stile już wcześniej podziwiał jej figurę, ale teraz wydawała mu się jeszcze piękniejsza. Zdążył już zapomnieć w ciągu ostatnich, niespokojnych godzin, jak kojący był dotyk jej rąk. Teraz, gdy przestał już obawiać się o bezpieczeństwo Neysy, wspomnienie wróciło i poczuł ciepłe mrowienie w kolanach. Co to za kobieta!
A Neysa? Co z nią? Zgrabnie stąpała obok Błękitnej Pani, jej ogon i grzywa były doskonale gładkie, kopyta i róg aż błyszczały. Była równie piękna. Stile nigdy nie traktował swego związku z Neysą jako kwestii wyboru, milcząco założył, że Neysa zawsze będzie z nim. Łączył ich głębszy związek niż przyjaźń między człowiekiem a zwierzęciem. Jeśli Stile zostanie Błękitnym Adeptem, to nie tylko praktykować będzie magię, ale ożeni się też z prawdziwą kobietą. Nie mogli dłużej ciągnąć tego, co między nimi było. Było to jasne od momentu, kiedy okazało się, że Stile jest Adeptem. Wilki i jednorożce pojęły to wcześniej niż on; lepiej znały reguły tego świata. Czy jednak mógł zdradzić Neysę?
Zatrzymały się przed nim. Stile pochylił głowę, stosując się do zasad etykiety, choć nie miał najmniejszego pojęcia, co za chwilę się stanie. Jeden problem był w każdym razie rozwiązany: Neysa żyła! Drugi należało dopiero rozwiązać.
— Witaj, Neyso. Witaj, Błękitna Pani — przywitał je z szacunkiem.
Obie istoty rodzaju żeńskiego prawie jednocześnie lekko skłoniły głowy, lecz nic nie odpowiedziały.
Pierwszy parsknął Ogier.
— Wybieraj — przetłumaczył Clip.
— Kto dał wam prawo domagania się tego ode mnie? — zapytał Stile, którego gniew wywołany był po części poczuciem winy.
— Ogier odpowiedzialny jest za dobro swego stada odparł Clip. — Pozwolił, byś używał, panie, jego dodatkowej samicy, ale nie żebyś ją obrażał. Teraz, kiedy ofiarowała ci swoją wierność, nie możesz bezkarnie jej odrzucić.
— Jeśli odrzucę ją, wróci do stada — odparł Stile, nienawidząc swoich własnych słów. — Czy próbujecie zmusić mnie, bym to zrobił, czy… żebym tego nie robił?
— Jeśli odrzucisz ją, będzie to hańba dla całego stada, a tę można zmyć tylko krwią. Musisz zatrzymać ją, panie, albo ponieść tego konsekwencje. Tak postanowił Ogier.
— Pycha uderzyła Ogierowi do głowy — burczał Kurrelgyre. — Czy nie rozumie, że rzuca wyzwanie Błękitnemu Adeptowi? Jedno zaklęcie tego człowieka wystarczy, by całe stado wygnane zostało w śniegi.
— Tyle tylko, że on przyrzekł mojej siostrze wyrzec się magii — odparował Clip. — A jeśli dotrzyma słowa, nie będzie powodu, by kogokolwiek wyganiać.
Po raz pierwszy odezwała się Błękitna Pani:
— Jak to wygodnie — powiedziała słodko, tak samo jak za pierwszym razem, kiedy się spotkali.
— Kurrelgyre odwrócił się ku niej. Stile przypomniał sobie, że wilkołak opuścił ich, zanim ten temat został poruszony. — Cóż chcesz przez to powiedzieć, suko człowieka? zapytał wilkołak.
Jeśli była to obelga — Stile nie miał co do tego pewności — to Błękitna Pani na nią nie zareagowała.
— Czyż nie wiesz, panie wilku, że przez ostatnie dziesięć dni dawałam schronienie samozwańcowi, tak by zachować w tajemnicy wieść o morderstwie popełnionym na mym małżonku? — spytała wyniośle. — Teraz przychodzi jeszcze jeden, twierdząc, że jest Błękitnym Adeptem. Błękitny jednak wyróżniał się od innych właśnie magią, najsilniejszą jaką zna cała Phase, a ten nowy samozwaniec nie uprawia magii, jak sam to, panie, tak wymownie potwierdziłeś. Gdyby był on naprawdę sobowtórem mego męża, mógłby jednym słowem przegnać to stado z Królestwa; skoro nie jest, powołuje się na jakąś przysięgę. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że był on wierny swej przysiędze i również w przyszłości jej nie złamie, bo w rzeczywistości nie jest w stanie jej złamać. On nie jest Błękitnym Adeptem.
Neysa gniewnie podrzuciła głową, a jej harmonijne parsknięcie sprawiło, że pozostałe klacze nastawiły uszy w niemym oburzeniu. Pani zacisnęła wargi.
— Klacz wierzy, że jest on Adeptem. Czy jakaś inna osoba lub zwierzę było świadkiem tej domniemanej magii? — zapytała.
Nawet Kurrelgyre musiał przyznać, że nie był:
— Przysięga została złożona, zanim się spotkaliśmy. Nie mam jednak żadnego powodu, by wątpić…
— Bez magii samozwaniec nie ma o czym dyskutować z Ogierem. Ja go nie chcę. Niech zostanie z klaczą, którą omamił — oznajmiła Błękitna Pani.
Parsknięcie Neysy wydawało się mieć w sobie błysk ognia. Tak też było z Ogierem. Stile pojął nagle, jak zręcznie Błękitna Pani manipulowała nimi wszystkimi. Ani wilki, ani jednorożce nie chciały, by Stile użył swej magii, Neysa była temu także zdecydowanie przeciwna, a jednak tak długo, dopóki tego nie uczynił, wszyscy pozostawali w niepewności. Jeśli jednak Stile użyje czarów, wtedy Pani odniesie zwycięstwo. Potrzebowała magii, by zachować Błękitne Królestwo i gotowa była, jak to podkreślała wilczyca Kurrelgyre, zrobić wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Co z niej za kobieta! pomyślał z podziwem.
— A więc galopowaliśmy tu dla fałszywego Adepta? wypowiedział Clip kolejne pytanie Ogiera. — Pozwoliliśmy, by złudzenia i pragnienia karłowatej klaczy sprawiały kłopot całemu stadu?
Znowu Stile poczuł przypływ gniewu. Wywołało je słowo „karzeł”, skierowane tym razem do Neysy.
Kurrelgyre zerknął niepewnie na Stile’a.
— Przyjacielu, wierzę w ciebie, w twój honor i w twą moc, ale nie mogę posłać mej watahy do boju za ciebie, bez jakiegoś dowodu twej pozycji. Musisz uwolnić się od przysięgi.
Stile spojrzał bezradnie na Neysę, której parsknięcie wyraźnie oznaczało brak zgody. Stile nie mógł jej za to winić, jego magia wysłała ją kiedyś niechcący do piekła: Bez magii nie będzie mógł spełniać roli Błękitnego Adepta, a więc nie poczuje pokusy, by ją opuścić. Wiedział, że Neysa nie kierowała się czysto egoistycznymi motywami; obawiała się, że magia skorumpuje go. Stile nie był pewien, czy jej obawy są w pełni bezpodstawne. Inni Adepci byli przecież do pewnego stopnia zdeprawowani, albo przez magię, albo przez sam fakt bycia Adeptem. Żółta zmuszona była do okrutnego handlu zwierzętami, by utrzymać swoją pozycję wśród Adeptów; Czarny Adept natomiast posuwał się aż do skrajności, by zapewnić sobie samotność. Gdyby tak nie postępowali, mogliby zostać zabici przez innych, pozbawionych skrupułów. Bycie Adeptem oznaczało zachowanie trochę paranoiczne, a trochę bezlitosne. Czy gdy zostanie już Błękitnym Adeptem, uda mu się wytrzymać te naciski? Poprzedni Adept, jak się wydawało, wytrzymał. I dlatego został zamordowany. Może powinien przyjąć to za nauczkę?
— Nie ma magii, więc nie ma potrzeby walki — oświadczył Stile. — Niech wilki i jednorożce wrócą do domu. Neysa i ja pójdziemy swoją drogą.
Nie był pewien; czy zdoła trzymać się z dala od zamku i Błękitnej Pani. Jego przeznaczenie ukryte było właśnie tu, a dopóki Stile nie wiedział, co kryło się w Błękitnym Królestwie, nie mógł twierdzić, że spełnił wskazania Wyroczni. Aby poznać samego siebie, musiał poznać królestwo Błękitnego Adepta.
Ogier parsknął całą wiązanką dźwięków:
— Jeśli oszukałeś nas, panie, wywołując bez potrzeby wszystkie te kłopoty, muszę cię zabić — przetłumaczył Clip. — Jeśli mówisz prawdę, to zmuszony będziesz złamać daną klaczy przysięgę, a więc będę musiał ją pomścić. Broń się, jak umiesz; położymy kres twym zniewagom.
Ogromny jednorożec przybliżył się do Stile’a.
Przez moment Stile rozważał możliwość wskoczenia na grzbiet Ogiera i ujeżdżenia go, tak jak to zrobił z Neysą, lecz był w znacznie gorszej formie, a zwierzę miało ponad dwukrotnie większą masę niż klacz. Szanse poskromienia go były znikome, ale nie większe były szanse zwycięstwa w walce, nawet gdyby Stile miał jeszcze rapier.
Kurrelgyre wszedł pomiędzy nich.
— Tylko tchórz zaatakuje tego najmniejszego z ludzi, wiedząc, że jest bez broni i związany przysięgą.
Róg Ogiera zwrócił się w stronę wilkołaka. Suka przybrała postać wilka i warcząc skoczyła mu do boku, lecz Kurrelgyre zachował ludzką postać.
— Może wyzwanie to obejmuje nas obu, Ogierze? Byłyby to równiejszy pojedynek.
Dwa mniejsze samce jednorożce wystąpiły ze stada, ale tak samo zrobiły wilki. Dwa na jednego.
— Nie! — zawołał Stile, przeczuwając niepotrzebny rozlew krwi.
— Sam muszę walczyć, a nie wy!
— Masz zamiar walczyć z tym potworem, mając chore kolana, pęknięte żebro i stłuczoną ręką? — spytał Hulk. To robota dla twojego ochroniarza. Założę się, że cios karate w nasadę rogu załatwi to zwierzę.
Ogier zatrzymał się. Spojrzał na Kurrelgyre i jego sukę, a potem przyjrzał się Hulkowi. Parsknął.
— Nikt nie śmie nazywać Ogiera tchórzem — oznajmił Clip. — Spór nie dotyczy was, panie wilkołaku, ani olbrzyma, lecz wyłącznie tego samozwańca. Niech Stile przyzna, że nie jest Adeptem, a zostanie oszczędzony, a nierozsądna klacz ukarana.
— Tak — zgodziła się Błękitna Pani. — To zaprawdę głupota walczyć z powodu samozwańca.
Jakie proste wyjście. Oprócz Neysy, Kurrelgyre i samego Stile’a, wszyscy pozostali zgodzili się na kompromis.
— Wstrętem przejmuje mnie myśl o przelewie krwi, ale nie przyznam się do kłamstwa — powiedział stanowczo. — A więc ukaż nam swoją moc! — odparł Clip.
— Wiesz przecież, waćpan, o mej przysiędze…
Ogier parsknął. Neysa spojrzała na niego przestraszona, lecz nieugięta.
— Uwolnij go z przysięgi — nakazał jej Clip w imieniu Ogiera.
— Zaczekaj! — krzyknął Stile. — Nie zniosę przymusu! Kurrelgyre uniósł ostrzegawczo dłoń.
— To rogate zwierzę nie cieszy się moim uczuciem powiedział, wskazując na Ogiera. — Chcę ci jednak dać, panie, radę. On ma rację, przyjacielu. Jest Pierwszym Ogierem Stada. Tak jak moja wataha jest mi posłuszna, tak i jego stado musi mu się podporządkować. W tym świecie jest to odwiecznym prawem.
Ogier parsknął jeszcze raz, ponaglająco. Neysa powoli opuściła róg. Zagrała jedną, smutną nutę.
— Zostałeś zwolniony — oznajmił wilkołak. — Teraz walka będzie równa. Nie mogę już się wtrącać. Użyj magii, by się obronić, Adepcie.
Stile spojrzał na Neysę. Odwróciła wzrok. Najwyraźniej musiała poddać się władzy. Nie podobało jej się to, ale, jak zauważył wilkołak, było to zgodne z prawem.
Teraz już mógł posłużyć się magią. Ogier zniżył swój róg i nie było najmniejszych wątpliwości co do jego zamiaru, a żaden z wilków nie przyszedłby już Stile’owi z pomocą. Unikać teraz magii oznaczało przyznać się do kłamstwa, a to kosztowałoby go życie i okryło hańbą tych, którzy w niego uwierzyli. Musiał udowodnić kim jest — dla dobra Kurrelgyre, Neysy i swego własnego. Nawet jeśli miałoby to dać Błękitnej Pani zwycięstwo, o które tak chytrze zabiegała.
Stile nie był przygotowany. Nie ułożył wcześniej żadnych niszczycielskich rymów, i nie mógł wymyśleć ani jednego pod presją, ponadto bez muzyki jego magia była rozproszona. Nie chciał też skrzywdzić Ogiera, który wydawał się być bardzo kompetentnym przywódcą stada. Dlaczego ktokolwiek miał wierzyć człowiekowi, który zaklinał się, że może uprawiać magię, ale nigdy tego nie czynił? Pretendenta należało wypróbować i właśnie to czynił Ogier.
Stile spostrzegł, że Błękitna Pani przygląda mu się z zadowoleniem. Wygrała, zmusiła go, by udowodnił kim jest. Teraz albo pokaże, że jest Błękitnym Adeptem, albo zginie nadziany na róg Ogiera, tak jak należy się to samozwańcowi. Oczyszczenie się z zarzutów albo śmierć! Neysa stała obok niej z opuszczonym wzrokiem. W każdej sytuacji przegrywała.
— Przykro mi, Neyso — powiedział Stile.
Wyciągnął harmonijkę. Teraz ona była jego bronią. Zaimprowizował melodię. Od razu skupiła się wokół niego magia. Ogier spostrzegł dziwną emanację i poczuł się niepewnie. Wilki i pozostałe jednorożce przyglądały się również, jak nieuchwytna chmura rozwija się i zawisa nad nimi. Nerwowo nastawiały uszu.
Świetnie — będzie miał czas na wymyślenie odpowiedniego rymu. Potrzebował jakiejś ochrony, czegoś w rodzaju muru. Mur? Co mogło się rymować z murem? Mur, bór, tur. Ogier silny jak tur…
Nieoczekiwanie Ogier zaszarżował. Stile uskoczył na bok. Przestał grać na harmonijce i zawołał śpiewnie:
— Pierwszy Ogierze, silny jak tur, utwórz wokół Stile’a mur.
Od razu uświadomił sobie, że źle to sformułował. Domagał się, żeby Ogier uformował ścianę wokół Stile’a, co nie miało sensu, ale w wyobraźni wyraźnie widział ceglaną dwumetrową ścianę otaczającą Ogiera i tak właśnie się stało. Jego muzyka była siłą, a słowa katalizatorem, lecz dopiero wyobraźnia nadawała czarom ostateczny kształt.
Nie wiadomo skąd spadł deszcz cegieł, lądując z niesamowitą precyzją wokół Ogiera, formując rząd za rzędem, budując ścianę na oczach wszystkich. Ogier stał zaskoczony. Bał się poruszyć, by nie uderzyły go latające cegły i patrzył, jak powstaje wokół niego zagroda. Stado i wataha przyglądały się temu z równym zdumieniem. Hulkowi aż opadła szczęka. Uwierzył w magię! Kurrelgyre uśmiechał się z ponurą satysfakcją — jego wiara została usprawiedliwiona. Ale nikt nie był tak zaskoczony jak Błękitna Pani.
Tylko Neysa nie wyglądała na zmieszaną. Parsknęła: — Czyż nie mówiłam! — i odwróciła się tyłem, ale Stile wiedział dobrze, że po cichu była z tego zadowolona, bez względu na to, ile ją to miało kosztować.
Po chwili Kurrelgyre wspiął się i usiadł na ukończonej właśnie ścianie. Opukał ją palcami, sprawdzając jej solidność i dopiero potem odezwał się do uwięzionego w środku jednorożca:
— Pragnąłeś waść przeciwstawić swą dzielność magii Błękitnego Adepta i to tutaj, w Błękitnym Królestwie? Zauważ, że cię oszczędził, arogancki zwierzaku, pokazując swą moc w nieszkodliwy dla ciebie sposób. Mógłby równie dobrze spuścić waści wszystkie te cegły na kościsty łeb. Czyż nie wypadałoby teraz go przeprosić?
Ogier w milczeniu wpatrywał się w niego. Z łatwością mógłby przeskoczyć przez mur, ale było to poniżej jego godności. Sporna kwestia nie dotyczyła umiejętności skakania, lecz magicznych uzdolnień Stile’a, a te zostały dowiedzione.
— Nie od Ogiera należą się przeprosiny, lecz ode mnie — powiedziała Błękitna Pani. — Sądziłam, że człowiek ten nie jest Adeptem. Teraz wiem, że nim jest. To co zrobił, w najdrobniejszych szczegółach przypominało czary mego ukochanego, lecz…
Wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku, gdy się zawahała. Mówiła bardzo wolno:
— …mój mąż zginął z ręki Adepta. Teraz pojawia się przypominający go Adept, lecz ja wiem, że mój ukochany nie żyje. Może to być samozwaniec, twierdzący, że przybył z alternatywnego świata, podczas gdy naprawdę jest Adeptem z Phase, używającym magii do zmiany swej powierzchowności? To może przecież być ten, który zabił Błękitnego.
Teraz wszystkie głowy zwróciły się w stronę Stile’a, a wzrok wilków jak i jednorożców wyrażał niepewność i nieufność. Przeniknął go zimny dreszcz, gdy uświadomił sobie, że źle ocenił rodzaj wyzwania. Jego prawdziwym przeciwnikiem nie był Ogier, lecz Błękitna Pani, która chciała rozwiać nawet najdrobniejsze podejrzenia, że w Królestwie mógłby panować oszust. Jej pierwsza linia obrony została przełamana, ta była następna. Błękitna Pani była niebezpieczna; mógł zginąć tylko dlatego, że wypowiedziała głośno swe obawy.
Neysa parsknęła z oburzeniem. Była wściekła na Stile’a, ale mu wierzyła, lecz inni wyraźnie znowu zaczęli w niego wątpić. Przeklęta logika Błękitnej Pani!
Jak miał odpowiedzieć na to nowe wyzwanie? Tylko jedna osoba na Phase znała jego prawdziwą tożsamość — Żółta Adeptka. Lepiej jednak jej w to nie wciągać! Będzie musiał im po prostu przedstawić swoją sprawę i pozwolić innym, by ją ocenili.
— Nie jestem Błękitnym Adeptem. Jestem jego sobowtórem z alternatywnego świata. Każdy, kto chciałby i mógłby przejść przez kurtynę i zasięgnąć informacji, mógłby upewnić się co do mojego tam istnienia. Jestem we wszystkim podobny do Błękitnego Adepta, lecz brak mi jego doświadczenia. Nie jestem ani oszustem, ani mężem tej damy. Możecie nazywać mnie bratem Błękitnego. Proszę o wybaczenie tych z was, którzy omylili się; nie było moim zamiarem wprowadzanie was w błąd. ( Ciągle jeszcze dziwnie się czuł, używając formy ;,wy”, ale taka była prawidłowa liczba mnoga ) Gdybym był innym Adeptem, nie miałbym powodu, by przebierać się za Błękitnego, założyłbym własne królestwo; dowolnego koloru. Siła mojej magii jest prawdziwa. Dlaczego miałbym przybierać inną postać niż moja własna?
Wszyscy słuchali z uwagą. Wydawało się, że ich przekonał.
Głos zabrała Błękitna Pani:
— Spodziewałam się, że Adept — morderca będzie miał przygotowaną jakąś pozornie wiarygodną opowieść. Nie dziwi mnie, że przybywa jako wybawca i zabójca golema, którego wcześniej sam tu przysłał, by łatwiej uzasadnić swoje pretensje. Rozumiem też, dlaczego naśladuje rodzaj magii, typowy dla Błękitnego. Dlaczego miałby to robić, pytacie? — otóż mogą być dwa powody: po pierwsze, by ukryć morderstwo, które popełnił; po drugie, by zdobyć rzeczy, które należały do Błękitnego.
Kurrelgyre zwrócił się ku niej, ze zmarszczonym czołem: — Adept mający taką moc, stworzyć mógłby dla siebie własne królestwo, równie piękne jak to, a bez tylu kłopotów.
— Nie całkiem — odparła ostro.
— A co takiego tu jest, czego mógłby pragnąć inny Adept i czego nie potrafiłby wyczarować?
Pani zarumieniła się na twarzy, zawahała się, lecz musiała odpowiedzieć:
— To o mnie chodzi. Wielu twierdzi, że jestem piękna… — Trafne określenie! Zaiste piękna — potwierdził Kurrelgyre. — To może być motywem. Czy jednak nie pragniesz, Pani, aby ktoś honorował czyny Błękitnego i utrzymał królestwo w porządku i bezpieczeństwie?
— Przyjąć do tego królestwa człowieka, który zamordował mego ukochanego? — spytała, gniewnie błyskając oczami. — Nie oddam mu tego dziedzictwa. Fałszywy Adept może mnie zniszczyć swą magią, tak jak to uczynił z mym panem, ale nigdy nie otrzyma jego władzy i przywilejów.
Kurrelgyre odwrócił się do Stile’a:
— Wierzę ci, przyjacielu, ale Pani też ma rację. Magia Adeptów niedostępna jest umysłom prostych zwierząt, takich jak my. Nie potrafię wskazać bezpośredniego związku pomiędzy sobowtórem Błękitnego na Protonie i tobą. Sobowtór też może został zamordowany, a ty jesteś wytworem magii, naśladującym Błękitnego. Wszyscy możemy się mylić i dopóki nie sprawdzimy twej tożsamości…
Stile zdumiał się.
— Jeśli ani moje oblicze, ani magia nie mogą jej przekonać, a nie przyjmuje ona mego słowa…
— Czy mógłbym zadać dwa pytania? — zaproponował ostrożnie Hulk.
Stile roześmiał się gorzko:
— I tak mamy więcej pytań niż odpowiedzi. Dorzuć i swoje.
— Czym wyróżniał się Błękitny Adept, oprócz swego wyglądu i magii?
— Uczciwością — odparła pospiesznie Pani. — Nigdy nie kłamał i nie oszukiwał. Ani razu w życiu.
— Ten też nigdy nie kłamie — zauważył Kurrelgyre. — To jeszcze trzeba udowodnić — odparowała Pani. Wilkołak wzruszył ramionami.
— Tylko czas może to pokazać. Czy nie było jeszcze czegoś, co łatwiej poddawałoby się weryfikacji.
— Jazda konna — rozjaśniła się Pani. — Na Phase tylko ja mogłam mu dorównać. Tak bardzo kochał zwierzęta, a zwłaszcza konie…
Zamilkła, ogarnięta emocją.
— Zdobyć miłość takiej kobiety! — pomyślał Stile. — Jej mąż nie żyje, a ona wciąż broni go z całych sił. Ma rację: inny Adept mógłby jej zapragnąć — i to nie tylko dla urody — i zrobić wszystko, by ją zdobyć.
Kurrelgyre spojrzał na Stile’a.
— Jak dobrze, waść, jeździsz konno?
— Mogę na to odpowiedzieć — wtrącił się Hulk. Stile jest najlepszy na Protonie. Wątpię, by ktoś mógł mu dorównać.
Pani wyglądała na zaskoczoną.
— Ten człowiek umie jeździć? Bez siodła na dzikim rumaku? Chętnie bym to sprawdziła.
— Nie — odparł Hulk.
Spojrzała na niego, marszcząc brwi.
— Strzeżesz go, by nie wydało się, jak słabym jest jeźdźcem?
— Chciałbym tylko, żeby problem ten został rozwiązany prawidłowo — powiedział Hulk. — Widzieliśmy przecież, że nie do końca przemyślana próba niczego nie rozwiązuje. Tak było z demonstracją magii przez Stile’a. Sądząc po wynikach, równie dobrze mógłby niczego nie robić. Zmuszać go teraz do próby w jeździe konnej, gdy jest ranny i osłabiony?
— W tym rzecz — zgodził się Kurrelgyre. — Ale ten dowód…
— Przejdźmy do drugiego pytania — ciągnął Hulk. Czy spór dotyczy Stile’a i Błękitnej Pani, czy też Pani i klaczy?
Obie, kobieta i klacz; spojrzały na siebie zaskoczone. Kurrelgyre mruknął z uznaniem.
— Słusznie mówi — zauważył i zwrócił się do Stile’a. — Pani i klacz rozstrzygnąć muszą tę sprawę między sobą Obie mają do ciebie prawo. Jeśli udowodnisz, że jesteś Błękitnym Adeptem, jedna z nich będzie cierpieć.
To, co mówił, nie podobało się Stile’owi. Ogier zatrąbił zza ogrodzenia.
— Tylko najlepszy z jeźdźców jest zdolny okiełznać jednorożca — przetłumaczył Clip. — Ten człowiek pokonał Neysę, więc uznajemy go za Błękitnego Adepta.
Stile zdumiony był nagłą zmianą stanowiska Ogiera. — Skąd możecie wiedzieć, że ja…
— Widzieliśmy to — oznajmił Clip. — Dopingowaliśmy Neysie, by pozbyła się ciebie, ale nie taję, że tak się nie stało. Przyznajemy, że bez względu na to, kim jesteś, uznać cię trzeba za najlepszego jeźdźca wśród ludzi.
— A gdyby Neysa zamieniła się w. świetlika…?
— Przyznałaby wtedy, że nie potrafi pokonać cię w swej naturalnej postaci — ciągnął Clip. — Nie ma to teraz znaczenia. Żaden człowiek nie jechał nigdy, tak jak ty. Ogier czuł się tym urażony, ale teraz, gdy wie, że jest to znak szczególny Błękitnego Adepta…
— Nie zrobiłem tego bez pomocy — przypomniał sobie Stile. — Nuciłem, a w mojej muzyce kryła się magia, choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Użyłem magii, by utrzymać się na grzbiecie Neysy.
— Jednorożce nie są odporne tylko na magię Adeptów. Inny Adept mógłby jednak zniszczyć Neysę, ale nie byłby w stanie jej dosiąść. Wiemy o jednym, któremu się to udało i jest nim Błękitny. Wszystko to Ogier rozważył, zanim cię uznał.
— Ale ja nie mogę go uznać! — wybuchnęła gniewem Błękitna Pani. — Jednorożce mogą być przecież w zmowie z fałszywym Adeptem, pragnąc narzucić Błękitnemu Królestwu oszusta. Mój ukochany jeździł konno, lecz nie czuł sentymentu do jednorożców, ani one do niego, choć czasami leczył je. Klacz mogła pozwolić oszustowi, by jej dosiadał…
Clip zareagował na to gniewem, lecz Kurrelgyre powstrzymał go.
— Czy ktokolwiek może zaprzeczyć twierdzeniu, że wilkołaki nigdy nie były w zmowie z jednorożcami?
— Nikt — przyznała Błękitna Pani. — Oba gatunki są odwiecznymi wrogami.
— Wysłuchaj więc, Pani, słów wilkołaka. Dobrze poznałem tę klacz. Nie poddała się dobrowolnie, choć nie użyła swej magii, by zabić jeźdźca. Pokonał ją fizycznie, a potem, j gdy poznała jakim jest człowiekiem — a był takim, jakim opisałaś swego pana — zwyciężył ją emocjonalnie. Ale najpierw jej dosiadł.
— Chciałabym w to uwierzyć — powiedziała cicho Błękitna Pani. Jej twarz wyrażała niezdecydowanie. Nie była wcale przeciwko Stile’owi; potrzebowała jednak pewności i bała się popełnić błąd.
Oczekiwała jakiegoś niepodważalnego dowodu.
— Klacz mogła być łatwiejsza do ujeżdżenia, niż sądzą inne jednorożce — zauważyła podejrzliwie. — Jest drobna i nie ma typowej dla jednorożców maści; może ma też inne wady.
Neysa uderzyła w ziemię przednimi kopytami, ale nie zaprotestowała przeciw tej zniewadze w żaden inny sposób.
— Posiada nie mniej odwagi niż inne z tego stada — odrzekł spokojnie Clip, mówiąc już w swoim imieniu. A nawet gdyby była gorsza, to wciąż jest jednorożcem i różni się od zwykłych koni. Nikt, oprócz tego człowieka, nie mógłby jej poskromić.
Błękitna Pani spojrzała na niego wyzywająco.
— Uwierzyłabym, gdybym nie była w stanie dosiąść tego zwierzęcia.
— A więc, Pani, nie pozostaje ci nic innego, jak tylko spróbować jazdy na Neysie — stwierdził Kurrelgyre. Nie umiesz wprawdzie, tak jak on używać magicznej muzyki, lecz klacz zmęczona jest długą i ciężką drogą do zamku, jaką odbyliśmy wczoraj rano. Uważam, że walka będzie wyrównana. W ten sposób możesz Pani dowieść, że Stile nie jest lepszym od ciebie jeźdźcem.
— Ależ Pani nie może dosiadać jednorożca — zaprotestował Stile:
Błękitna Pani jednak skinęła już głową i tak samo zareagowały jednorożce i wilkołaki. Wszyscy wyrażali zgodę na pojedynek i uważali go za rzetelny. Neysa również spoglądała spod oka na Panią, gotowa sprawdzić swe siły.
— Twierdzę, że jeśli człowiek ten mógł dosiąść jakiegoś zwierzęcia, mogę uczynić to i ja — powiedziała Błękitna Pani. — Nie ma żadnego porównania między moim mężem, a innymi ludźmi. Gdyby tylko chciał, mógłby jeździć na jednorożcach.
Ogier gniewnie parsknął i tym razem Stile nie potrzebował tłumacza. Jednorożce nie mogły uwierzyć, że normalna ludzka istota może poskromić Neysę i miały do tego powody. Stile także nie zdawał sobie sprawy, z jakim zwierzęciem ma do czynienia, dopóki nie wskoczył na grzbiet Neysy.
— Pani — powiedział — nie wystawiaj się na takie niebezpieczeństwo. Nikt nie może jeździć wierzchem na jednorożcu.
— Nikt, oprócz ciebie? — zapytała.
Stile zrozumiał, że walka musi się odbyć. Spór trzeba rozstrzygnąć, a ta próba uważana była przez wszystkich za decydującą. Każdy wybór, którego Stile dokonałby pomiędzy Neysą i Błękitną Panią oznaczał kłopoty; wydawało się, że nie mógł mieć ich obu naraz. Jeśli Pani i klacz załatwią to między sobą, to on stanie się nagrodą dla zwyciężczyni.
Czy jednak będzie tak rzeczywiście? Jeśli wygra Pani, to Królestwo upadnie, gdyż nie będzie uznawanego powszechnie Adepta, który mógłby je ocalić. Jeśli wygra Neysa, nie będzie Błękitnej Pani, gdyż nie przeżyje pojedynku. Takie były prawa jednorożców obowiązujące na Phase i wszyscy, włączając w to Panią, wiedzieli o tym doskonale. Błękitna Pani postawiła na szalę swoje życie. Niezależnie od tego, która zwycięży, Stile musiał przegrać.
Mimo że mógł już używać magii, nie był w stanie wpłynąć na wynik pojedynku. Co za ironia losu! Poznaj sam siebie — poleciła mu Wyrocznia, nie mówiąc, ile ta wiedza może go kosztować.
— Wiem, jakie to dla ciebie trudne — rzekł wilkołak. — Pamiętam, co czułem, gdy stanąłem przed moim ojcem. A jednak musisz poddać się wyrokowi losu. To uczciwe rozwiązanie.
— Uczciwe? — pomyślał Stile z niedowierzaniem. Rezultatem tej próby mogły być przecież tylko kłamstwo lub śmierć! Oba szeregi zwierząt oddaliły się od siebie, tworząc ogromną arenę, ograniczoną z jednej strony zamkiem, a z drugiej magicznym murem. Pół okręgu tworzyły jednorożce, drugą połowę wilkołaki.
Neysa i Błękitna Pani stały pośrodku. Obie wyglądały przepięknie. Stile pragnął mieć je obie, lecz zrozumiał, że jest to niemożliwe. Przyjmując dobrodziejstwa magii, musiał też zaakceptować jej przekleństwa. Jak beztrosko wszedł na drogę, która zawiodła go do tego okropnego dnia! Gdyby; wracając na Protona, nie pozostawił Neysy w Błękitnym Królestwie, może sprawy przybrałyby inny obrót?
Błękitna Pani wskoczyła lekko na grzbiet Neysy, pomimo szerokiej sukni; nie przypominającej stroju do końskiej jazdy. W tej samej chwili Neysa ruszyła. Jednym susem przeszła w galop, a wszystkie jej cztery kopyta wyrzucały w powietrze okrągłe grudki darni, lecz Pani utrzymała się na grzbiecie.
Neysa zahamowała; tak że jej kopyta wyżłobiły w ziemi równoległe linie — Pani pozostała tam, gdzie była.
Klacz ruszyła bokiem, a potem cofnęła się do tyłu. Suknia Błękitnej Pani aż się wydęła, ale nic nie uległo zmianie.
— Ona rzeczywiście umie jeździć — stwierdził z podziwem Hulk. — Gdybym nie wiedział, to przysiągłbym, że to ty; Stile, przebrany w suknię. Widziałem w czasie Gry, jak ujeżdżałeś dzikie mustangi.
Stile zatopił się w ponurym milczeniu. Błękitna Pani rzeczywiście umiała jeździć lepiej, niż się spodziewał, ale wiedział, że nie utrzyma się na jednorożcu. A kiedy spadnie, Neysa zabije ją. Było to zgodne z prawem i przez wszystkich oczekiwane. I na co będzie mu wtedy Neysa?
Jednorożec wykonał przewrót do tyłu, potem młynek i kilka skoków w miejscu, zakończonych upadkiem na grzbiet. Pani czekała do ostatniej chwili, zeskoczyła i znowu wskoczyła, gdy tylko Neysa wstała na nogi.
Hulk nie mógł oderwać oczu.
— Co to za zwierzę? Przecież te sztuczki nie są możliwe! — zawołał zachwycony.
Gdzieś obok Stile’a rozległo się muzyczne parsknięcie. Obejrzał i ujrzał Pierwszego Ogiera. Przednie kopyta miał wygodnie skrzyżowane na murze, a wzrok wbity we współzawodniczki.
Neysa zawróciła i skoczyła, obracając się w powietrzu. Ze stóp Błękitnej Pani zsunęły się pantofelki, a jej suknia rozwiała się tak gwałtownie, że aż się rozdarła. Na ziemię spłynął kawałek błękitnej mgiełki, ale jej dłonie wczepione były mocno w grzywę jednorożca i Pani utrzymała się na grzbiecie.
Neysa potoczyła się jak beczka po ziemi. Błękitna Pani znowu zeskoczyła, lecz postrzępiony brzeg sukni dostał się pod jednorożca, chwytając ją w potrzask… Pani rozerwała suknię i odskoczyła, naga.
— Ale figura! — westchnął Hulk.
Neysa zaczęła wstawać. Błękitna Pani złapała ją za grzywę; a wtedy zwierzę oparło się gwałtownie głową o ziemię, przygniatając rozwiane, złote włosy kobiety. Pani sięgnęła w stronę uszu jednorożca i Neysa błyskawicznie uniosła głowę. Stile, w czasie swojej pierwszej jazdy, nawet nie dotknął uszu, to nie było w jego zwyczaju. Błękitna Pani rzeczywiście znała wszystkie sztuczki! Ale Neysa trzymała teraz końce jej włosów w mocno zaciśniętych zębach. Jednorożec nie był wcale gorszy. Kiedy Pani spróbowała znowu wskoczyć jej na grzbiet, Neysa powaliła ją szarpnięciem za włosy.
— Cudowne! — mruknął Clip.
Pani jednak uchwyciła jedną ręką własne włosy, a drugą wcisnęła w pysk jednorożca, wkładając palce w miejsce, gdzie u konia zakłada się wędzidło. Pomiędzy przednimi zębami, służącymi do wyrywania kęp trawy, a tylnymi używanymi do żucia, widniała przerwa. Ucisk w tym miejscu wywoływał silny ból. Pysk Neysy rozwarł się i Pani uwolniła włosy. A kiedy Neysa odskoczyła, Błękitna Pani była już na jej grzbiecie.
Neysa pogalopowała. Teraz Błękitna Pani nie miała już na sobie przeszkadzającej jej sukni i siedziała pewniej niż przedtem.
— Wygrywa — stwierdził lakonicznie Hulk, który wyraźnie jej kibicował, zapominając w podnieceniu, co to mogło oznaczać dla Stile’a.
Stile zaczął się zastanawiać, czy to możliwe, by Błękitna Pani zdołała poskromić Neysę? Widać była jeźdźcem nie gorszym od niego.
Ogier gniewnie parsknął.
— Co się dzieje z klaczą? — przetłumaczył Clip. Powinna już dawno ją zrzucić.
— Rozdziera ją niepewność — zauważył Kurrelgyre. Jeśli Neysa przegra, to potwierdzi podejrzenie Błękitnej Pani, że Stile jest kłamcą; jeśli wygra, to udowodni, że jest on Błękitnym Adeptem, a pragnęłaby, żeby nim nie był.
Stile, choć nie odwrócił wzroku, poczuł, że wilkołak drży. Miał w stadzie samicę, tak samo jak Stile miał na Protonie Sheen, lecz zainteresowania Kurrelgyre najwyraźniej przekraczały linię dzielącą gatunki, podobnie zresztą, jak przydarzyło się to samemu Stile’owi. Któż zresztą mógłby, znając Neysę, nie polubić jej i nie szanować?
— W przyszłości sam będę o sobie decydował — mruknął pod nosem.
Nie spodziewał się niczyjej odpowiedzi, lecz usłyszał potwierdzające parsknięcie Ogiera.
Neysa pędziła tak szybko, że jej czarna grzywa i powiewające złote włosy Błękitnej Pani prawie się ze sobą zlewały. Skręcała tak ostro, że iskry leciały jej spod kopyt, wierzgała i stawała dęba, lecz Pani nie dawała się zrzucić.
Nagle Neysa rzuciła się w stronę zamku. Jednym skokiem pokonała wąską fosę, wylądowała na przednich nogach i runęła do przodu. Od strony wilków dobiegł pomruk zdumienia, a Ogier zdobył się nawet na pochwalne parsknięcie. Teraz Neysa naprawdę próbowała ją zrzucić, lecz Błękitna Pani była na tyle szybka, że zdążyła na czas zeskoczyć. Kiedy tylne nogi jednorożca uderzyły z powrotem o ziemię, Pani znalazła się na grzbiecie.
Przeskoczyły z powrotem przez fosę i pogalopowały w kierunku magicznej ceglanej ściany. Stile ujrzał ogień wydobywający się z nozdrzy Neysy i usłyszał jej oddech, przypominający dźwięk kowalskich miechów — Neysa dawała z siebie wszystko. Błękitna Pani była prawie niewidoczna; jechała nisko pochylona, z głową przytuloną do szyi jednorożca.
Stile patrzył z rosnącym niepokojem na wycelowany w mur róg jednorożca. Stał dokładnie na jego drodze i widział róg przypominający końcówkę wirującego wiertła. Szeroko otwarte oczy Neysy nabiegły krwią, a jej rozdęte nozdrza miały czerwone obwódki. Neysa była u kresu sił, lecz Błękitna Pani mocno przywarła do jej grzbietu: Stile poczuł jak miesza się w nim ulga z powodu Pani, współczucie dla jednorożca i obawa o siebie samego.
Neysa skręciła. Jej bok uderzył o ścianę, zrzucając cały górny rząd cegieł i obruszając zaprawę murarską wiążącą kilka niższych warstw. Odbiła się i złapała równowagę. Błękitna Pani przywarła do jej drugiego boku. Gdyby tego nie zrobiła, groziło jej zmiażdżenie nogi. Stile, zbyt zaabsorbowany szarżą, by zejść z drogi, mógł również ucierpieć. Uratowało go tylko to, że Neysa w ostatniej chwili skręciła. Przez chwilę widział szyję, ramię i pierś Pani, na wpół ukryte za pokrwawioną ręką. Klacz natychmiast skoczyła na środek areny.
Ogier strząsnął z grzbietu cegły. Ani on, ani Kurrelgyre nawet nie drgnęli. Wszyscy trzej zasypani byli czerwonym, ceglanym pyłem. Czerwień była wyraźnie lepka. Czyja to krew?
— Grają o wszystko — powiedział z trwogą Hulk.
— Tak się to robi na Phase — uspokoił go Kurrelgyre. Neysa opadła z sił. Skok na ścianę był ostatnią próbą. Błękitna Pani uniosła wysoko głowę i patrzyła triumfującym wzrokiem, lecz jej twarz była smutna. Może w głębi serca pragnęła, by Stile został oczyszczony z podejrzeń, choć mogło to kosztować ją życie? Jakie zresztą życie czekało tę nieugiętą kobietę po śmierci męża, gdy jej słabość ujawniona zostanie całemu światu? Gdyby przegrał, ona by zginęła; lecz umierałaby ze świadomością, że Błękitne Królestwo przetrwa.
I wtedy Neysa z rozpaczy, na nic już nie licząc, spróbowała zmienić chód. Kroki na jeden; dwa, trzy i cztery takty nie sprawiły Błękitnej Pani większych trudności, ale nigdy nie zetknęła się ze specjalnością jednorożców — chodem na pięć taktów. Neysa od razu wyczuła niepewność jeźdźca; przyspieszyła, podkreślając jeszcze osobliwość chodu. Odzyskała na chwilę siły.
— Co to jest? — spytał zdumiony Hulk. Ogier parsknął z satysfakcją.
— To chód jednorożca — odparł Clip. — Używamy go w szczególnych okolicznościach. Nie wiedzieliśmy, że potrafi tak dobrze to robić.
Teraz sytuacja zmieniła się diametralnie. Błękitna Pani uchwyciła się grzywy, lecz jej ciało podskakiwało ze wzrastającą gwałtownością, nie mogąc dostosować się do nieznanego rytmu. Jazda wierzchem nie polega wyłącznie na tym, by trzymać się grzbietu wierzchowca, jeździec musi ciągle zmieniać pozycję i postawę, a większość tych ruchów jest w pełni automatyczna, jako wynik treningu. Całkowicie obcy chód sprawiał, że nabyte umiejętności pogarszały tylko sytuację. Stile zdążył przeanalizować w swoim czasie ten problem, lecz Błękitna Pani…
Jedna z jej rąk oderwała się od grzywy. Kobieta zaczęła się ześlizgiwać. Jeden gwałtowniejszy ruch i Neysa zrzuci ją. — Zabij! — szepnął Clip.
Neysa nagle zatrzymała się. Błękitna Pani odzyskała chwyt, utrzymała się na grzbiecie, lecz po chwili wypuściła grzywę z rąk i zeskoczyła na ziemię. Jazda była skończona.
— Idiotka! — wykrzyknął Clip. — Miała już zwycięstwo w garści! Dlaczego nie skończyła?
Ogier parsknął z głębokim obrzydzeniem.
— Utraciła miejsce w stadzie — powiedział ze smutkiem Kurrelgyre. — mówiąc, panie, twoim językiem, sprzedała mecz.
Stile zeskoczył z muru i poszedł do Błękitnej Pani i Neysy. Obie stały jak skamieniałe, patrząc w przeciwne strony. Kiedy szedł, rozjaśniło mu się w głowie.
Neysa dobrowolnie zrezygnowała ze zwycięstwa, przedkładając dobro Stile’a nad swoje własne. Choć niechętnie, lecz zrozumiała w końcu, że Stile spełnić mógł swe przeznaczenie tylko jako Błękitny Adept, nie zapominając też o magii. Udowodniwszy, że tylko on mógł ujeździć jednorożca, Neysa nie widziała celu, by zabić lub upokorzyć Błękitną Panią, która była naturalną partnerką Stile’a. Neysa oddała go Pani, by mógł poznać siebie i swoje Królestwo dokładnie tak, jak to zapowiedziała Wyrocznia. Pojęła, że był już na wpół zakochany w swojej alternatywnej żonie; rozumiała też, iż Pani była tego godna.
Neysa poświęciła dla Stile’a swoją własną miłość. Udowodniła Błękitnej Pani, jedynej osobie, którą trzeba było o tym przekonać, że Stile nie jest oszustem. Wilki i jednorożce mogły dalej wątpić, ale nie Pani. Stile przetrzymał bez upadku chód jednorożca; naprawdę był lepszym jeźdźcem. To był jej dar dla niego, a on musiał go przyjąć. Błękitna Pani była kobietą przeznaczoną mu przez los. Nie znał jej jeszcze, lecz sądził, że jego sobowtór wybierał mądrze, a to, co widział, potwierdzało takie przypuszczenie.
Jednak Błękitna Pani nie była jeszcze jego kobietą. Ujmując to inaczej, można powiedzieć, że Stile zakwalifikował się dopiero do Turnieju i zdobył prawo, by ubiegać się o jej względy. Będzie musiał sprawdzić się w wielu. innych sytuacjach i dowieść, że jest równie dobry jak jej mąż. Może się mu nie udać, gdyż Błękitna Pani była bezgranicznie oddana swej pierwszej miłości. Teraz przyjmie go jako pana Błękitnego Królestwa i poprze go publicznie, tak jak popierała golema, by ocalić reputację i dobre czyny Błękitnego. Tego miał prawo się spodziewać i na razie musiało mu wystarczyć.
Problemem była Neysa, dzięki której to wszystko stało się możliwe, a która teraz wykluczona zostanie ze stada. Będzie musiała odejść ze wstydem, by rzucić się z tej samej skały, na szczycie której zawarli ugodę. Dotąd miała nadzieję, że w końcu Pierwszy Ogier ustąpi i pozwoli jej na pełne uczestnictwo w życiu stada. Uczyniłby to, gdyby zabiła Błękitną Panią. Teraz, kiedy zdecydowała się na remis w pojedynku, który mogła wygrać, uraziła dumę stada. Nie mogło być dla niej przebaczenia. Honor gatunku domagał się nieugiętości.
Stile, pokonawszy Neysę, zwrócił jej wolność i w ten sposób zyskał najlepszego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał. Teraz ona odwdzięczyła mu się za to.
Idąc, spojrzał na otaczające ich wilkołaki i jednorożce. Wszystkie przyglądały mu się z powagą, wiedząc co musi zajść. Czuły, że żegna się ze swoim najbardziej oddanym przyjacielem. Polubili i jego, i klacz, lecz uważali to za drobną tylko tragedię. Tak zawsze załatwiało się podobne sprawy na Phase.
— Do diabła z tym! — pomyślał. Nie pochodził przecież stąd. Wychowany był w świecie o innej wrażliwości, gdzie nie wymagano krwawych ofiar. Jak miał pogodzić się z tą bezsensowną stratą? A przecież czuł, że tutaj miało to jakiś sens. Prawa tego społeczeństwa były surowe, ale słuszne.
Wziął harmonijkę. Grał, a pole magii zagęszczało się wokół niego, a potem wokół Pani i jednorożca. Czy z pomocą magii można rozwiązywać dylematy etyczne? Jakiego zaklęcia miał użyć, by usunąć nieusuwalną konieczność?
Stile stanął naprzeciw Neysy, grając melodię, do której inspiracją był dźwięk jej rogu. Dyszała ciężko wyczerpana ekstremalnym wysiłkiem. Jej grzywa była splątaną, tkwiły w niej suche liście, a kilka pasm wisiało po lewej stronie. Na grzbiecie miała trochę krwi; musiała się skaleczyć, uderzając o zamkowy mur. Pragnął ją wyleczyć jednym małym zaklęciem, ale czuł, że nie byłoby to właściwe. Spojrzała mu w oczy apatycznym wzrokiem; czekała tylko, by ją pożegnał.
Przypomniała mu się sytuacja z maratonu na Protonie. O mało co nie zginął, biegnąc, tak jak Neysa, lecz udało mu się zwyciężyć, podobnie jak teraz jej. I wtedy usiłował odstąpić triumf przeciwnikowi, którego szanował. Zyskał przyjaciela. Gdyby mógł uratować również swoją przyjaźń z Neysą!
Co mówił wilkołak o przysiędze? Przysięga ważniejsza jest od wszelkich innych związków, nawet związków płci, lecz się z nimi nie kłóci.
Maraton. Przysięga. O czym myślał wtedy, gdy…? Nagle zrozumiał.
Odłożył harmonijkę. Magia kipiała wokół niego, gdy śpiewał na zaimprowizowaną nutę:
— Jestem Stile, zwany Błękitnym Adeptem. Stojąc tu przed wami przysięgam uroczyście Neysie — przyjacielowi i rumakowi — niech na zawsze połączy nas przyjaźń.
Przez chwilę wydawało się, że gęsta chmura przesłoniła słońce. Nagły, niesamowity, skierowany do środka podmuch zaszeleścił w oddalonych drzewach, zatrzepotał zamkowymi chorągwiami, poruszył grzywy i sierść zwierząt. Oczy Neysy rozszerzyły się. Jej uszy poruszały się do przodu i do tyłu, w miarę jak zaczynała rozumieć. Zakłopotana przekształcała się w dziewczynę, konia, świetlika i znowu w jednorożca.
Kręgi magii zacieśniły się wokół Stile’a i Neysy, odbiły się i zaczęły rozszerzać na zewnątrz. Na trawie pojawił się szybko przesuwający się krąg, w obrębie którego darń błyskawicznie zmieniała kolor, przechodząc przez wszystkie odcienie tęczy, wróciła do naturalnej barwy. Fala objęła, Błękitną Panią, której potargane włosy zaiskrzyły się przez chwilę i kiedy odeszła, opadły idealnie gładkie.
Pani odwróciła się ku niemu.
— Tylko absolutna prawda czyni podobne kręgi — powiedziała cicho. — Jedynie mój pan miał taką siłę magii. Stile rozpostarł ramiona. Neysa, z sercem przepełnionym uczuciem, podeszła do niego z rogiem podniesionym wysoko do góry. Stile objął ją za szyję i przytulił.
— Nigdy już nie opuścisz mnie, przyjacielu — powiedział cicho.
Usłyszał ciche, lecz potwierdzające rżenie i poczuł na ramieniu dotknięcie jedwabistych chrap. Opuścił ręce i odsunął się od niej.
Błękitna Pani podeszła bliżej i także objęła Neysę.
— Nigdy więcej nie będzie między nami sporów — powiedziała ze łzami w oczach.
Neysa cichutko parsknęła na zgodę.
Zaczęły teraz podchodzić wilki i jednorożce, ustawiając się w nierówny szereg i nie przejmując się wcale pomieszaniem gatunków. Każdy wilk trącał się z Neysą nosem, a każdy jednorożec krzyżował z nią swój róg i odchodził. Wszystkie zwierzęta przyłączały się do Przysięgi Przyjaźni. Nawet jej brat, Clip, i Kurrelgyre i Hulk. Neysa przyjmowała wszystkich.
Stile wiedział, że sprawiła to potęga jego magii. Kiedy ubierał przysięgę w słowa i muzykę, uprawiał magię. Sporządził zaklęcie silniejsze nawet, niż się spodziewał. Zaklęcie, które sobie wyobraził, choć nie wypowiedział tego słowami, objęło swą rozszerzającą się magią cały krąg zwierząt, sprawiając, że podzieliły uczucia Stile’a. Neysa nie będzie więcej wykluczana ani ze swojego stada, ani z watahy. Będzie dla wszystkich przyjacielem, a jednocześnie pozostanie na zawsze ze Stilem, akceptując wraz z przysięgą również jego moc.
Tylko Pierwszy Ogier pozostał na swoim miejscu. On jeden oparł się sile zaklęcia. Nie przeszkadzał. Czekał spokojnie w swoim zamknięciu na zakończenie ceremonii. Potem wydał z siebie potężny, przyzywający muzyczny akord i przeskoczył przez mur. Jednorożce galopowały teraz ku niemu, formując się w stado. Zniknęły na horyzoncie, dźwięcząc jak potężna orkiestra.
Kurrelgyre przemienił się w wilka i zawył przyzywająco. Jego wiara w Stile’a została usprawiedliwiona. Wilki skupiły się wokół niego i oddaliły się susami w przeciwnym kierunku niż jednorożce. Po chwili w Błękitnym Królestwie pozostali tylko: Stile, Neysa, Pani i Hulk.
— Pani, czy nie zechciałabyś dosiąść mego rumaka? spytał.
Nie było potrzeby prosić Neysy; zrobiłaby dla niego wszystko, tak jak i on dla niej. Formułując tak swe zaproszenie, Stile przyznawał, że ma tylko ograniczone prawa w stosunku do Błękitnej Pani i nie może być zbyt pewny siebie. Pani była wyzwaniem, a nie przyjacielem.
Błękitna Pani, teraz równie królewska w swej nagości, jak przedtem w szacie, skłoniła głowę. Lekkim ruchem wskoczyła na grzbiet Neysy. Stile kroczył u jednego jej boku, Hulk u drugiego. Błękitny Adept wracał do Błękitnego Królestwa.