Zanim dwa dni później dotarli do Wyroczni, Stile przemyślał sobie dokładnie całą sytuację. Mógł uprawiać magię na poziomie Adepta, jeśli tylko trzymał się określonych reguł. Wyrzekł się jej pod przysięgą, której nie zamierzał łamać, ale nie zmieniało to faktu, że był Adeptem. Mogło to tłumaczyć, dlaczego inny Adept usiłował go zabić; ten inny świadom był możliwości Stile’a i starał się pozbyć konkurenta. Wyglądało na to, że Adepci byli zazdrośni o swoje prerogatywy, podobnie jak członkowie większości oligarchii i elit władzy.
Jak więc postąpić? Wyrzeczenie się magii nie chroniło go przez zawistnym Adeptem, zazdroszczącym Stile’owi samych choćby tylko możliwości. Jeśli ściga go tylko jeden wróg, Stile mógłby spróbować odnaleźć go i jakoś sobie z nim poradzić. Bez magii? To mogło być niebezpieczne! Poprosi więc Wyrocznię o radę.
Wyrocznia miała pałac. Otaczały go zadbane trawniki i żywopłoty, a dekoracyjne fontanny zraszały ogrody. Teren był otwarty; każdy mógł tam wejść, człowiek lub zwierzę. W tym świecie zwierzęta miały taki sam status jak ludzie. Była to jedna z rzeczy jakie Stile’owi się tu podobały. W pałacu i w otaczających go ogrodach zabroniona była inna magia niż Wyroczni i nie wolno było tu nikogo molestować ani do niczego przymuszać.
— Nie chciałbym być nieuprzejmy — zauważył Stile — ale to miejsce nie wydaje mi się imponujące. Zaprojektowane jest pięknie i tak wygląda, ale…
Przy wejściu Neysa kazała mu zdjąć siodło i zaprowadziła go do małej, skromnej komnaty na tyłach pałacu. Na jednej ze ścian znajdowała się zwykła tuba do rozmów.
Stile przyjrzał się tubie.
— I to wszystko? To jest Wyrocznia? — zapytał z powątpiewaniem. — Żadnych ceremonii, fanfar, ognistych kul? Mam tylko podejść i zapytać?
Neysa skinęła głową.
Stile, czując, że pozostawiono go własnemu losowi, zwrócił się do tuby:
— Wyrocznio, jaką drogę powinienem obrać?
— Poznaj samego siebie — usłyszał w odpowiedzi.
— To niezrozumiałe. Czy mógłbym prosić o wyjaśnienie? Neysa delikatnie odciągnęła go na bok.
— Chcesz powiedzieć, że mogłem zadać tylko jedno pytanie? — zapytał zmartwiony Stile.
Tak właśnie było. Podobnie jak zaklęcie, Wyrocznia mogła być wezwana przez każdą istotę tylko raz. Neysa nie przyprowadziła go tu, aby znalazł odpowiedź na nurtujące go pytania, ale dla bezpieczeństwa.
Stile zostawił Neysę w komnacie i wyszedł na zewnątrz. Nie próbowała go powstrzymać, czując, jak bardzo jest rozczarowany. Skierował się ku pierwszej fontannie jaką ujrzał. Po przeciwnej jej stronie siedział wilk. Prawdopodobnie nie był oswojony, ale w takim miejscu nie powinien go zaatakować. Stile ściągnął koszulę, pochylił się na basenem i ochlapał twarz chłodną wodą. A więc jest bezpieczny i co z tego? Jego ciekawość pozostała niezaspokojona. Czy miał na zawsze pozostać w tym niezrozumiałym dla siebie świecie’?
— Waść także ?
Stile, zaskoczony, podniósł wzrok, strząsając z twarzy krople wody. Z drugiej strony fontanny stał młody mężczyzna. Miał potargane rudawe włosy, ciemną twarz i jasne, błyszczące oczy pod gęstymi brwiami. Jego broda i baki przypominały futro.
— Przykro mi — powiedział Stile — ale cię nie zauważyłem. Czy przeszkodziłem?
— Zaprawdę widziałeś mnie waść — odparł nieznajomy — lecz w mej wilczej postaci.
— Wilczej. Jesteś wilkołakiem? — zdziwił się Stile. Nie przywykłem jeszcze do tego ;wiata. Nie wiedziałem… Wybacz.
— To widać było po stylu waszej mowy, Iecz nie przepraszaj waść kundla — banity.
Styl mowy. Nagle Stile przypomniał sobie: jednorożec Clip, brat Neysy, używał podobnego archaicznego języka. Najwyraźniej ten styl jest tu obowiązujący. Będzie musiał się dostosować, jeśli nie chce rzucać się w oczy swoją odmiennością.
— Ja… spróbuję poprawić swą mowę. Raz jeszcze przepraszam za to, że nie rozpoznałem waści.
— Przeprosiny nie są konieczne. Tereny te otwarte są dla wszystkich bez wyjątku, nawet takich jak ja.
Stile wspomniał Sheen, dziewczynę — robota, twierdzącą, że nie ma żadnych praw z powodu swego mechanicznego pochodzenia. Zaniepokoiło go to.
— Jeśli wygnanie czyni cię niegodnym przeprosin, to jestem bardziej niegodny, niż waść. Uciekam przed całym światem — powiedział szczerze.
— Och, a więc jest tak jak myślałem. Przybywasz waść z Protona. Jesteś waść Obywatelem czy niewolnikiem?
— Niewolnikiem — odparł Stile.
Zaskoczony był wiedzą nieznajomego o Protonie, ale wiedział, że wcześniej inni mieszkańcy planety też przekraczali magiczną zasłonę.
— Panie Wilkołaku, jeśli znajdziesz w sobie cierpliwość, chciałbym z waścią chwilę porozmawiać.
— Z przyjemnością, skoro waść znasz już mój ród i nie przeszkadza ci to. Jestem Kurrelgyre, wilkołak — przedstawił się uprzejmie.
— Jestem Stile, człowiek.
Stile wyciągnął rękę, którą obcy przyjął, po chwili charakterystycznej dla kogoś, kto przypomina sobie obyczaje obcej kultury.
— W mojej drugiej postaci obwąchujemy ogony — powiedział Kurrelgyre przepraszająco.
— Tak wielu jeszcze rzeczy nie wiem o tym świecie powiedział Stile. — Gdybyś znał… waść mój świat, mógłbyś… pojąć mój problem. Nie wiem, jak tu się dostałem i jak mogę powrócić, a odpowiedź Wyroczni wydaje mi się nieprzydatna.
— Taka już jest natura Wyroczni — zgodził się Kurrelgyre. — Jestem równie skonfundowany. Zapytałem Wyrocznię, jak mógłbym odzyskać pozycję w społeczeństwie, nie podpadając pod klątwę, a Wyrocznia nakazała mi kultywowanie błękitu. Czy cokolwiek to dla waści znaczy?
Stile potrząsnął głową.
— Nic. Ja zapytałem się o drogę, jaką powinienem obrać i odpowiedziano mi: „poznaj samego siebie”. Nie wątpię, że rada ta dobra jest w każdej sytuacji, ale trochę brak w niej konkretów. To nawet nie jest propozycja działania; to tylko rada.
— Zdumiewające niedopatrzenie — zgodził się Kurrelgyre. — Przejdźmy się razem po ogrodzie. Może rozmowa przyniesie nam rozwiązanie?
— Z przyjemnością. Pozwól tylko, że zawiadomię moją towarzyszkę. Przyprowadziła mnie tu…
— Oczywiście.
— Zawrócili w stronę pałacu, kierując się ku komnacie Wyroczni, gdzie Stile pozostawił Neysę.
Była tam jeszcze; stała przed mówiącą tubą, najwyraźniej nie mogąc zdecydować się, co powiedzieć. Na jej widok Kurrelgyre warknął, zmieniając błyskawicznie postać. Neysa gwałtownie obróciła się, a jej róg skierowany był prosto w wilka.
— Zatrzymajcie się — krzyknął Stile, czując, że zanosi się na walkę.
— Nie ma…
Wilk skoczył, Neysa rzuciła się do przodu. Stile runął pomiędzy nich.
Wszyscy troje na moment zastygli. Koniuszek rogu Neysy dotykał piersi Stile’a. zęby wilka musnęły jego ramię tuż koło barku. Na ręce i piersi Stile’a. tam gdzie przecięły ją szpikulce zębów i rogu, pojawiły się strużki krwi.
— A teraz może byście oboje przybrali ludzką postać i przeprosili Wyrocznię za ten incydent? — powiedział Stile. Przez chwilę nic się nie działo. Potem oba stworzenia zamigotały i przemieniły się. Stile znalazł się pomiędzy śliczną dziewczyną a przystojnym młodzieńcem. Wciąż jeszcze był bez koszuli, ze strużkami krwi na ciele; zapomniał ubrać się po tym, jak chlapał się w basenie fontanny.
— Wnioskuję, że jednorożce i wilkołaki są odwiecznymi wrogami — powiedział. — Przepraszam, nie wiedziałem. Ale to nie jest właściwe miejsce na tego rodzaju, hm, towarzyskie utarczki. Pogódźcie się czym prędzej.
Oczy Neysy strzeliły prawdziwym ogniem, a Kurrelgyre nachmurzył się. Oboje zerknęli jednak na tubę Wyroczni, potem na krwawe ślady na ciele Stile’a i wreszcie spojrzeli na siebie. Znowu nastąpiła chwila ogólnego milczenia.
Stile przyjrzał się im. Ubranie wilkołaka pojawiło się wraz z jego ludzką postacią; gustowna, wykończona futrem kurtka i obcisłe spodnie nieco zdobiły człowieka o szorstkiej powierzchowności. Neysa ubrana była w lekką, czarną suknię podkreślającą zuchwałe piękno jej figury; widać było, że nosi ubranie wtedy, kiedy się jej to podoba, choć nocą nie zawracała sobie tym głowy. Wyglądała na dziewczynę mogącą zawrócić w głowie każdemu mężczyźnie; Kurrelgyre również wydawał się zachwycony.
— To miejsce rozejmu — powiedział w końcu wilkołak. — Żałuję, moje dobre maniery padły ofiarą instynktu.
— Ja również — zgodziła się cicho Neysa.
— Wstrętem napawa mnie fakt, że przelałem krew niewinnego.
— Mnie także.
— Przyjmij w zamian moją krew — Kurrelgyre wyciągnął rękę. Neysa zrobiła to samo.
— Ani myślę! — powiedział Stile. — Jeśli wy… waść… oboje…
Wilkołak uśmiechnął się przelotnie.
— Pierwsze twe słowo było prawidłowe, przyjacielu. Liczba mnoga.
— Jeśli oboje czujecie. że jesteście mi coś winni, wynagrodźcie mi to, przepraszając się nawzajem. Odrazę budzi we mnie to, że stałem się przyczyną niezgody pomiędzy prawymi istotami.
— Kara za przelaną krew nie zawsze bywa dokuczliwa — wymruczał Kurrelgyre.
Skłonił się dworsko przed Neysą.
— Jesteś waćpanna zdumiewającym przykładem końskiej urody.
Neysa odpowiedziała głębokim ukłonem obnażającym jej pierś i nogę bardziej, niż to było konieczne. Co za sztuczki można wyczyniać z ubraniem! Nic dziwnego, że Obywatele Protona zarezerwowali odzież wyłącznie dla siebie.
— Wielkie dzięki, wilku.
Następnie Neysa ostrożnie wyciągnęła rękę. Zamiast ją uściskać, Kurrelgyre lekko ją uniósł, zbliżając ku swojej twarzy. Przez chwilę Stile lękał się, że wilkołak ma zamiar ją ukąsić, lecz ten ucałował palce Neysy.
Stile z ulgą postąpił krok naprzód i ujął oboje pod ramię. — Przejdźmy się teraz razem, kiedy już jesteśmy przyjaciółmi. Wiele mamy ze sobą wspólnego, gdyż wszyscy jesteśmy w pewien sposób banitami. Neysę wykluczono ze stada z powodu jej barwy…
— A cóż niewłaściwego jest w jej kolorze? — spytał zdumiony wilkołak.
— Nic — odparł Stile.
Wypatrzył swoją koszulę leżącą obok fontanny i skierowali się w tamtą stronę.
— Niektóre jednorożce mają spaczony gust — dodał. Kurrelgyre zerknął z ukosa na dziewczynę.
— Oczywiście, że tak. Podejrzewam, że Pierwszy Ogier Stada o jeden raz za dużo uderzył rogiem o skałę. Jestem tego pewien. Zrozumiałe, że nie jestem amatorem jednorożców, lecz kryteria piękna są uniwersalne. Neysa jest niezwykle zgrabna. Gdyby była wilkołaczycą…
— Jestem wygnańcem, gdyż odmówiłem… odmówiłem wykonania polecenia mego pracodawcy — ciągnął Stile lub inaczej mówiąc, nie chciałem honorować bezprawnej umowy zaproponowanej mi przez Obywatela.
Drobne draśnięcia obmył wodą z fontanny i narzucił koszulę.
— A jakiż jest, jeśli wolno mi spytać, twój problem, panie wilkołaku? — zapytał z zaciekawieniem.
— Wśród mego plemienia, gdy zwierzyna przerzedza się, a liczebność stada rośnie ponad pojemność środowiska, najstarsi są eliminowani. Mój rodzic jest jednym z najstarszych, niegdyś był przywódcą watahy, więc miałem zabić go i objąć po nim przywództwo. Rzeczywiście, nie było w mym stadzie wilka, którego nie mógłbym pokonać w uczciwej walce. Kochałem jednak mego ojca, najlepszego z wilków, i nie mogłem tego uczynić. Dlatego też, ku memu wstydowi, utraciłem swe miejsce w stadzie.
— Zostałeś waść wygnany ze względu na swoje sumienie?! — wykrzyknął Stile.
— Nic nie jest dobre, co nie jest dobre dla stada mruknął wilkołak.
— To prawda — westchnęła smutnie Neysa.
Doszli do otoczonego żywopłotem parku; pośrodku urządzony był piękny ogród skalny. Neysa i Kurrelgyre usiedli na kamieniach znacznie bliżej siebie, niż było to właściwe dla odwiecznych wrogów.
— Spójrzmy raz jeszcze na twą sytuację, Stile — rzekł wilkołak. — Niewiele waść wiesz o tej krainie, lecz to nie powinno przysparzać ci niepotrzebnych 1ęków. Nie może grozić ci niebezpieczeństwo, skoro masz u swego boku szlachetnego jednorożca.
— A jednak — odparł Stile — wygląda na to, że któryś z Adeptów chce mnie zabić.
— W takim przypadku wszelka nadzieja jest zwodnicza. Przeciw Adeptom jeden jest tylko ratunek — unikać ich. Musisz pozostać na zawsze tu, w pałacu Wyroczni.
— Rozumiem, że tak byłoby w każdym zwykłym wypadku, lecz zdaje mi się również, że ja sam mam moce Adepta. Kurrelgyre przeobraził się w wilka i z obnażonymi zębami cofał się przed Stilem.
— Zaczekaj! — krzyknął Stile. — Neysa tak samo zareagowała! Ale przysięgłem jej nie używać magii, dopóki mi na to nie pozwoli.
Wilk wahał się, przetrawiając usłyszane słowa, wreszcie przemienił się ostrożnie w człowieka.
— Żaden jednorożec nie da ci na to pozwolenia, nawet gdyby nie należał do tej najbardziej upartej rasy.
Neysa potwierdziła to skinieniem głowy.
— Jestem tylko zabłąkanym wędrowcem z innego świata — zauważył Stile. — To tylko przypadek. że mam magiczny talent.
— Przypadek ? — warknął Kurrelgyre. — W świecie tym prawie nic nie jest przypadkowe. Przypadek to tylko nazwa, jaką w twojej rzeczywistości nadajecie tej odrobinie magii, która tam działa. Tutaj wszystko ma swoje znaczenie. Zamyślił się na chwilę.
— Miałeś waść jakoweś talenta w twym świecie? — Pewnie dosiadam konia…
Wilkołak zerknął na Neysę, która siedziała ze skromnie odsłoniętymi zgrabnymi kostkami i łagodnie falującą piersią. — Jestem też biegły w Grze — ciągnął Stile.
— Gra! To właśnie to! Czyż nie wiedziałeś, że uzdolnienia magiczne w tym świecie odpowiadają biegłości w Grze na twoim? Powiedz uczciwie, jak dobry w niej jesteś’?
— Cóż, jestem dziesiąty w mojej drabinie wiekowej… Kurrelgyre ostrzegająco pomachał palcem.
— Sądzisz, waść, że obce są mi sprawy drabin Gry’? Jeśli dochodzisz do piątego miejsca, musisz wziąć udział w dorocznym Turnieju. Nie wykręcaj się waść, to bardzo ważne. Jak dobry byłbyś, gdybyś spróbował w absolutnej skali?
Stile zrozumiał, że nie jest to pora na skrywanie prawdy czy też fałszywą skromność.
— Powinienem być przynajmniej w pierwszej dziesiątce. Jeżeli miałbym dobry dzień, to w pierwszej czwórce, piątce.
— A więc zaprawdę jest w tobie materiał na Adepta. Nie ma ich więcej niż dziesięciu. Tylu, ile jest kolorów: Biały, Żółty, Pomarańczowy, Zielony i tym podobne; nie ma więcej wyraźnie określonych barw. Jeden z nich musiał umrzeć.
— O czym waść mówisz’? Dlaczego musiał umrzeć? Tylko dlatego, że dobrze gram… — Stile złapał się na tym, że niechcący przyszła mu na myśl rymowanka i urwał, by nie złamać przysięgi.
— Ach, zapomniałem! Brak ci jeszcze kilku informacji. — Musisz wiedzieć, że nikt nie może przekroczyć zasłony, dopóki żyje jego sobowtór. A więc…
— Sobowtór?
— Tak. Drugi ty. Wszyscy prawdziwi ludzie istnieją naraz w obu światach i są uwięzieni tam, gdzie się urodzili, chyba że jeden niespodziewanie umrze. Wtedy…
— Chwileczkę”. Chcesz waść powiedzieć, że ludzie i geografia tych światów odpowiadają sobie? To nie może być. Na Protonie niewolnicy są ciągle przywożeni i deportowani, gdy kończy się ich służba, a tylko Obywatele mieszkają tam na stałe.
— Może tak jest teraz, lecz nie zawsze tak było. Większość ludzi wciąż jest powiązana. Mieszkańcy Protona z Phase, a mieszkańcy Phase z Protonem. Pozostali to częściowi ludzie, tak jak ja. Może kiedyś miałem sobowtóra niewolnika, który odjechał z Protona, tak że zostałem sam.
— Możesz podróżować pomiędzy światami, ponieważ na Protonie nie ma wilkołaków?
Kurrelgyre zastanowił się.
— Możliwe. Tutaj są zwierzęta i istoty specjalne, a tam? Tam są niewolnicy. Pewnie jakoś się to równoważy, lecz waść… waść możesz podróżować, gdyż twój magiczny sobowtór nie żyje. A twoim magicznym bliźniakiem mógł być tylko…
— Adept — dokończył Stile. — Wreszcie pojąłem. — Poznaj samego siebie — przypomniała Neysa. Adept.
Zmarszczyła brwi.
— To jest to! — zawołał Stile. — Muszę dowiedzieć się, którym Adeptem jestem.
Zauważył powagę na twarzy Neysy.
— Ale czy mogę? Przysięgłem porzucić magię.
— Tylko wykorzystując swą moc Adepta, możesz żywić nadzieję, że przeżyjesz! — wykrzyknął Kurrelgyre.
Po chwili zreflektował się.
— Co ja mówię? Któż chciałby pomóc przeżyć Adeptowi? Piękna Neysa ma rację: porzuć waść magię.
— Ale co złego jest w byciu Adeptem? — spytał Stile. — Przecież możliwość uprawiania magii mogłaby być bardzo korzystna.
Wilkołak i jednorożec wymienili spojrzenia.
— Zaprawdę on nic nie rozumie — mruknął Kurrelgyre. — Nie rozumiem — zgodził się Stile. — Wiem oczywiście, że magia może być niebezpieczna. Tak samo nauka. Oboje jednak zachowujecie się tak, jakby magia była zbrodnią. Chcecie mnie przekonać, że lepiej byłoby być martwym człowiekiem niż żywym Adeptem? A jednak magia mogłaby zdziałać wiele dobrego.
— Być może powinieneś waść spotkać jakiegoś Adepta — stwierdził Kurrelgyre.
— Może powinienem! Nawet jeśli sam nie uprawiałbym magii, to przynajmniej wiedziałbym kim jestem, do jakiego typu istot należę. Z tego, co mówisz, wnoszę, że coś stało się mojemu sobowtórowi — Adeptowi, a biorąc pod uwagę mój wiek i zdrowie, nie miało to naturalnych przyczyn.
Umilkł na chwilę.
— Ależ tak! Powinniśmy po prostu sprawdzić, który z Adeptów umarł ostatnio — zaproponował.
— Żaden — zapewnił go Kurrelgyre. — A przynajmniej nikt z nas o tym nie słyszał.
— Cóż, będę musiał sprawdzić — zdecydował Stile. Będę sprawdzać wszystkich Adeptów, dopóki nie znajdę tego, który umarł i nie upewnię się, że to mój sobowtór. Wtedy dopiero będę usatysfakcjonowany. Tylko… skąd będę wiedział, że nie umarło jednocześnie dwóch Adeptów i że odnalazłem właściwego?
— To żaden problem — stwierdził Kurrelgyre. — Twój sobowtór będzie wyglądał tak samo jak ty. Tak więc pozna to każdy, kto spotka cię w jego dobrach. A do tego Adepci mają osobiste, niepowtarzalne style uprawiania magii. Jakiż jest twój styl?
— Styl Stile’a — mruknęła Neysa, pozwalając sobie na przelotny uśmiech.
— Rymowana mowa lub pieśń — odparł Stile. — Moją moc wyzwala muzyka. Który z Adeptów używa tego sposobu?
— Tego nie wiemy. Adepci nie dopuszczają, by wiadomość taka przedostała się do prostego ludu. Często ukrywają zaklęcia pod nic nie znaczącymi zabiegami; deklamują, gdy w istocie ważny jest gest; przybierają pozy, gdy liczy się słowo. W każdym razie tak mówi się między prostym ludem. Nie wiemy, skąd biorą się amulety i golemy, lecznicze napoje, miraże i inne magiczne sztuczki. Wiemy tylko, że rzeczy te istnieją i znamy, na nasze nieszczęście, ich potęgę.
Odwrócił się, ujął Stile’a za rękę i rzekł:
— Przyjacielu, nie rób tego, co zamierzałeś. Jeśli odnajdziesz swego sobowtóra, staniesz się z nim jednością, a ja nieść będę brzemię odpowiedzialności za to, że nie zabiłem cię wtedy, gdy mogłem to uczynić. Podobnie Neysa, która ci pomogła. Nie obarczaj jej takim ciężarem.
Stile, wstrząśnięty, zwrócił się ku Neysie: — I ty też tak myślisz?
Smutnie skinęła głową.
— Mniemam, że Neysa zawiodła cię do Wyroczni, by uniknąć nieszczęścia, które przeczuwa — powiedział Kurrelgyre. — To trudny wybór. Oznacza on konieczność zniszczenia przyjaciela lub oddanie Adeptowi władzy nad tą krainą. Tu jesteś waść bezpieczny, nawet przed nieprzyjaciółmi.
— Jestem przecież związany przysięgą! — przypomniał Stile.
Miał nadzieję, że pojął już reguły języka; te wszystkie: wy, waść, mą.
— Nie będę rzucał zaklęć! Nie stanę się potworem, którego się obawiacie. Chcę tylko poznać prawdę. Czy możecie mi tego zabronić?
Kurrelgyre powoli pokręcił głową.
— Nie możemy ci tego zabronić. Jednak chcielibyśmy…
— Muszę poznać samego siebie — powiedział Stile. Tak poleciła Wyrocznia.
— Wyrocznia nigdy się nie myli — przyznał wilkołak. Nie można jej przeciwstawić naszego skąpego doświadczenia. — Więc udam się na poszukiwania sam — zadecydował Stile. — Kiedy zaspokoję już moją potrzebę poznania, wrócę do świata, w którym magia nie ma racji bytu. Tak więc nie musicie obawiać się, że przemienię się w jakąś bestię, którą, według was, mógłbym się stać. Zresztą i tak muszę niedługo powrócić, by znaleźć nowego pracodawcę, gdyż inaczej skończy się moje prawo pobytu na Protonie.
Neysa spuściła wzrok.
— A czemuż dbać miałbyś, waść, o prawo pobytu na Protonie’? — dopytywał się Kurrelgyre. — Pozostań tu, kryjąc się przed twym wrogiem; nie musisz przecież wracać.
— Proton jest moim światem — zaprotestował Stile. Nigdy nie miałem zamiaru tu pozostać…
Wilkołak wstał i odciągnął Stile’a na bok.
— Muszę powiedzieć ci coś w języku, którego nieprzystojnie byłoby używać przy białogłowach — stwierdził. Neysa rzuciła mu szybkie spojrzenie, lecz pozostała w ogrodzie.
— Co to za nonsens z tą nieprzystojną mową? — spytał Stile, gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem uszu Neysy. Nie mam przed nią sekretów…
— Czyż nie widzisz, że klaczka jest w tobie zadurzona? — zapytał wilkołak.
Stile poczuł, jak budzi się w nim sumienie. Często porównywał Neysę i Sheen, lecz nie dostrzegł najważniejszego. — Przecież nie jestem jednorożcem!
— A ja nie jestem człowiekiem, lecz będąc tobą, nie mówiłbym tak beztrosko o odejściu. Lepiej zadać cios szybko, w samo serce.
— Ach tak. Nie… — plątał się skonfundowany Stile. Ona… my byliśmy… Sądziłem, że to tylko forma grzeczności. Nigdy bym nie pomyślał…
— Zaiste była to niezwykła forma grzeczności — zauważył Kurrelgyre. — Sam kiedyś postąpiłem nieroztropnie w tej materii, lecz moja samica naprostowała me ścieżki.
Przesunął palcami po starej bliźnie, ciągnącej się od ramienia aż do punktu niebezpiecznie blisko gardła. Wilkołaki najwidoczniej przywykły do bezpośredniego wyrażania swych uczuć.
— Powiem waści to, czego może mówić nie powinienem: Neysa w każdej swej postaci jest najpiękniejszym stworzeniem, jakie można spotkać. Jest także istotą najbardziej stałą w uczuciach. Hańbą okryłbym się na wieki, podnosząc na nią rękę, gdybyś mnie nie powstrzymał. Biorąc pod uwagę odwieczną wrogość istniejącą pomiędzy człowiekiem a jednorożcem, równą tej, która dzieli człowieka i wilkołaka oraz wilkołaka i jednorożca, jej przywiązanie do ciebie jest najgłębszym dowodem uczucia. Chyba że… Może nie zaznałeś waść nigdy kobiety… z wyjątkiem Neysy?
— Nie.
— I najważniejsze ze wszystkiego: czy pozwoliła dotykać ci swoich najbardziej sekretnych miejsc?
Stile poczerwieniał z lekka. — Przecież ci powiedziałem…
— Jej kopyta, róg — objaśnił Kurrelgyre. — Żaden jednorożec nie pozwoli, by obcy dotykał tych magicznych miejsc. — Tak, oczywiście. Ja…
— A więc to musi być miłość. Inaczej nie tolerowałaby twego dotyku. I zważ, przyjacielu, gdy pojęła, że jesteś Adeptem, oszczędziła cię tylko z miłości, łamiąc prawa swego gatunku. Nie możesz tak łatwo o tym zapominać.
Znów dotknął blizny blisko gardła.
— Nie mogę — zgodził się żarliwie Stile, wspominając znowu Sheen.
Zawsze cechował go pewien rodzaj osobistego magnetyzmu, przyciągający kobiety, choć działanie tej siły przeważnie niwelowane było natychmiast wrażeniem, jakie czyniły jego nieśmiałość i wzrost. W ten sposób jego związki bywały albo bardzo niezobowiązujące, albo bardzo głębokie, bez stadiów pośrednich. Jednak taka sytuacja pociągała za sobą pewien rodzaj odpowiedzialności — nie chciał ranić kobiet, które mu się powierzyły.
Przypomniał sobie, znów odczuwając tęsknotę, jak Tune wzbudziła w nim miłość, a potem go zostawiła. Nigdy nie winił jej za to i nie zrezygnowałby z tej miłości, nawet wtedy, gdyby wiedział, co go czeka. Pokazała mu świat, którego barwy wcześniej zaledwie zaczynał dostrzegać. Lecz sam nie chciałby postąpić podobnie.
Nie obawiał się żadnego niebezpieczeństwa. Wiedział, że Neysa nigdy by go nie skrzywdziła. Jeśli jednak ją zostawi, rzuci się ze skalnej krawędzi, nie przemieniając się w świetlika. Oszczędzi jego, ale nie siebie. Taka już jest.
Pytanie wilkołaka było celne: dlaczego Stile nie miałby tu pozostać? Życiu jego, co prawda, groziło niebezpieczeństwo, lecz ten sam powód zmusił go ucieczki z Protona. Gdyby udało się je zniweczyć, to świat ten miał zalety dorównujące atrakcyjnością Grze.
Prawdę mówiąc, magia była równie fascynująca jak… Nie! Przysięga czyniła te rozważania czysto teoretycznymi. Ale co będzie z Sheen? Nie może zostawić jej bez żadnych wyjaśnień. Musi wrócić, choćby tylko po to, by jej wszystko wytłumaczyć. Jest robotem, więc musi zrozumieć. Najrozsądniej byłoby wybrać lepszy z dwóch światów i w nim pozostać. Sheen zadowoli się tym, że będzie wiedziała, iż jest bezpieczny; jej misja zostanie wypełniona.
O ile wiedział, Tune była bezpieczna i szczęśliwa… Czy to mogło mu wystarczyć? Żył ze świadomością, że jego objęcia zastąpione zostały ramionami innego mężczyzny, któremu dała to, co Stile’owi podarowała tylko symbolicznie: syna. Rozumiał ją, a więc i Sheen zrozumiałaby… ale czy mniej przez to cierpiał?
Cóż jednak innego mógł uczynić? Nie mógł przecież żyć jednocześnie w obu światach. A w każdym razie jego prawo pobytu na Protonie było ograniczone, tutaj natomiast wieczne.
Stile powrócił do Neysy i usiadł obok niej. Kurrelgyre przyszedł za nim.
— Wilkołak uświadomił mi, że nie mogę spodziewać się rozwiązania moich problemów, jeśli będę przed nimi uciekał. Muszę pozostać tu i odnaleźć swoje przeznaczenie, a ten drugi świat powinienem tylko odwiedzić i zakończyć swoje z nim związki.
Ledwie to powiedział, zaczął żałować, że nie dobrał innych słów.
Neysa odpowiedziała mu, podnosząc oczy. Wystarczyło. — A teraz twoja kolej, wilkołaku — powiedział Stile. — Musimy rozwiązać również twoją zagadkę. Czy nie przyszło ci do głowy, że błękit, który powinieneś sobie zjednać, może oznaczać Adepta?
Teraz z kolei Kurrelgyre poczuł się wstrząśnięty.
— Kultywować Adepta? Już raczej pozostanę na zawsze banitą!
— Wyrocznia przecież nigdy się nie myli…
— Może tak być — przytaknął. — Spytałem, jak mam odzyskać zaufanie stada i Wyrocznia odpowiedziała. Być może cena jest zbyt wysoka.
— Przecież zaznaczyłeś, że sposób nie może gwałcić twego sumienia.
— Sumienie nie pozwoli mi tchórzliwie służyć odrażającemu potworowi, jakim jest Adept!
— A więc na pewno chodzi o co innego, o inny błękit. Może pole błękitnych kwiatów…
— Żaden wilkołak nigdy nie zostanie farmerem! — zawołał z oburzeniem Kurrelgyre. — To musi dotyczyć Błękitnego Adepta; lecz jedyny kult, jaki nie okryłby mnie hańbą, to pielęgnowanie trawy na jego grobie. Nie będę szukał Błękitnego Adepta.
Stile zastanowił się.
— Jeśli, jak się obawiamy, skazałeś się na wieczne wygnanie ze swego plemienia, to czemu nie miałbyś mi towarzyszyć? Postanowiłem pozostać w waszym świecie, lecz moja decyzja nie ma żadnego znaczenia, dopóki nie odnajdę i nie zniweczę zagrażającego memu życiu niebezpieczeństwa. A to na pewno ma związek z tym, kim i czym jestem. Nie używając magii, która mogła by mnie osłonić, będę na pewno potrzebował obrony.
— Nie wątpię, że twoja dama jest w stanie cię przed wszystkim obronić.
— Również przed złymi zamiarami Adepta? Kurrelgyre nerwowo spacerował.
— Jeśli ci teraz odmówię, sam nazwę się tchórzem. — Nie, nie! Nie chciałem nic…
— Nawet nie musiałeś próbować, lecz wątpię również, czy klacz będzie chciała znosić mnie u swego boku, i… nie chciałbym narzucać…
Neysa podniosła się. Wzięła wilkołaka za rękę, spojrzała mu przez chwilę w oczy i odwróciła się.
Kurrelgyre zwrócił się do Stile’a.
— Neysa naprawdę potrafi mówić bez słów! Wygląda na to, że wygnańcy powinni się wzajemnie popierać, nawet jeśli są odwiecznymi wrogami. Najpewniej wszyscy zginiemy… Jest to jednak równie dobry pomysł jak każdy inny.