ROZDZIAŁ X

Żona rycerza wyszła przed dom i w blasku porannego słońca ujrzała grupkę ludzi nadchodzących od strony lasu. Zauważywszy córkę, zacisnęła pięści, żeby stłumić zalewającą ją falę histerii.

Tova, szlachcianka, córka rycerza! Może poślubić kogo tylko zechce, nawet samego księcia! Tymczasem niesie ją ten straszny człowiek, a ona zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do jego piersi. A Gudmund przyjmuje to ze spokojem! Czyżby nie widział, że ten z gruntu zły mężczyzna pochyla się nad ich córką i szepcze jej coś czule do ucha? O, roześmiali się oboje, a ich oczy wyrażają głębokie porozumienie. O Boże, co to wszystko ma znaczyć?

Wyszła im na spotkanie, blada ze zdenerwowania

– Matko, zarządź, by podano nam coś do jedzenia! – zawołał rycerz.

Nie obdarzywszy nawet jednym spojrzeniem męża, który jej zdaniem zachował się jak zdrajca, zwróciła się do służącej ze słowami:

– Borghild, zaprowadzisz Tovę natychmiast do jej alkierza. Wezwij też kogoś, kto opatrzy jej rany. A wy, panie – popatrzyła na Ravna – opuścicie natychmiast nasz dwór! Natychmiast!

– Chyba nie ma takiego pośpiechu – wtrącił się rycerz. – Najpierw muszę porozmawiać z naszym gościem, a także z Tovą i Borghild. Nie pojmujesz, że życie naszej córki wisiało na włosku? Także nasz dwór jest w niebezpieczeństwie, póki nie wyjaśnimy, co tu się właściwie dzieje.

– W takim razie chcę przy tym być! Nie dopuszczę, aby się stało coś niestosownego.

– Niestosownego! – powtórzył zdenerwowany rycerz. – Czy ty niczego nie rozumiesz?

Przypomniał sobie, jak Tova poprzedniego dnia mówiła, że musi pomóc Ravnowi, bo – jak twierdziła – strasznie mu ciężko. Podobno prosił ją o to, choć oczywiście nie wprost.

Ojciec doskonale rozumiał córkę. Zdawał sobie sprawę, że tylko ona, nikt inny, może odmienić złe serce wojownika. W głębi duszy jednak odczuwał narastający niepokój. Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, jak wyglądają sprawy pomiędzy tymi dwojgiem. Świadomość, że jego jedyna córka zakochała się w takim okrutniku, była naprawdę trudna do zniesienia.

Posiłek podano w wielkiej sali. Przy stole zasiedli gospodarze z córką i Ravn, a Borghild im usługiwała.

Gdy już odtworzono wydarzenia minionej nocy, rycerz Gudmund zacisnął powieki, usiłując skupić myśli, i po chwili rzekł:

– Ravn ma rację, twierdząc, że powinniśmy się cofnąć pamięcią do nocy przesilenia wiosennego, kiedy Tova po raz pierwszy zobaczyła postaci za oknem. Odkryliśmy wtedy, że ktoś mieszka w opuszczonej zagrodzie, ale nie udało nam się wyjaśnić, kto.

– Czy to… – zaczaj Ravn, spoglądając pytająco na Tovę.

– Nie, chodzi o inną zagrodę, położoną znacznie bliżej dworu – odpowiedziała pośpiesznie.

– A pamiętasz to zamieszanie w kościele? – zwróciła się do rycerza jego żona.

– W kościele? – zdziwił się rycerz. – To było w tym samym czasie?

– Tak.

– O co chodzi? – zapytał Ravn.

– Ktoś przestawił figurę Madonny – wyjaśnił rycerz.

– Jaki kształt ma ta figura? – zapytał wojownik Grjota, prostując się.

– Och! – zawołała Tova. – Teraz rozumiem. Rzeczywiście, to musiała być Madonna z Dzieciątkiem, drewniana rzeźba. Wielkość także się zgadza. Widziałam tę figurę zawiniętą w płótno! Niósł ją na barkach jakiś mężczyzna i wyglądało to tak, jakby miał głowę z kamienia.

Ravn wodził spojrzeniem po twarzach zebranych, nic nie pojmując.

– Czy waszym zdaniem ci ludzie zakopali figurę w chacie?

– Figura wróciła na swoje miejsce – wyjaśniła Borghild.

– Ale w takim razie do czego im była potrzebna?

– Może chodziło o poświęcenie – rzuciła Tova.

– Zapewne chaty – mruknął rycerz.

– Dlaczego? – zaciekawił się Ravn.

Rycerz, pochyliwszy się do przodu, wyjaśnił:

– Umarł tam mój wuj, a także nieznany gość, który przywlókł do dworu dżumę, ale nikt nie odważył się wejść do środka z obawy przed zarazą. Ciała zmarłych nie zostały pogrzebane w poświęconej ziemi. Chata jest więc pogańskim grobem!

Borghild odruchowo uczyniła znak krzyża.

– Czy to znaczy, że ktoś miał przez cały czas klucz? – zastanawiała się Tova.

– Nie wiem, może przypadkowo dostał się w czyjeś ręce. Zastanawiam się… Twierdzisz, że widziałaś kobiety ciągnące trumnę. Może to wcale nie była trumna, lecz zbliżone trochę do niej kształtem czółno?

Tova nie mogła się skupić. Przeraziła ją wiadomość, że w sąsiadującej z jej alkierzem chacie przez cały czas spoczywali zmarli. Posłała Ravnowi błagalne spojrzenie, nade wszystko pragnąc schronić się w jego bezpiecznych objęciach. Ale oczywiście nie mogła tego uczynić.

– Tak, możliwe, że to było czółno – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – Ale po ciemku zdawało mi się…

Ravn oderwał wzrok od twarzy dziewczyny i zwrócił się do rycerza Gudmunda:

– A więc sądzisz, panie, że ci ludzie użyli czółna do wywiezienia szczątków zmarłych?

– Tak, ale intryguje mnie jeszcze coś. Powiedz, córko, jesteś pewna, że widziałaś kobiety?

Tova zmarszczyła czoło.

– Widziałam suknie, długie do samej ziemi – rzekła.

– Suknie? A może to były długie peleryny?

– Właściwie nie wiem.

– Ale nie wykluczasz, że mogli to być mężczyźni?

Jeszcze raz odtworzyła w pamięci obraz sprzed wielu tygodni

– Tak, rzeczywiście mogli to być mężczyźni w długich pelerynach.

Rycerz odchylił się.

– Świetnie, to oznacza, że jedną zagadkę rozwikłaliśmy. Zauważyłem bowiem, że w stajni wiszą zabłocone peleryny, pewnie te same. Wydaje mi się, że czółna użyto nie tylko do wywiezienia szczątków zmarłych, świeć, Panie, nad ich duszą, ale także do opróżnienia chaty z mebli i wyposażenia. Bo przecież twierdzicie, że w środku jest całkiem pusto.

– Tak, zdaje się, że zależało im na tym, by podłoga była całkiem pusta.

– A kto zaglądał przez szpary do wnętrza chaty i twierdził, że nie zauważył nic nadzwyczajnego? – spytała Tova. – Przecież powinien był dostrzec, że chata jest opróżniona z wszelkich sprzętów!

– Masz rację – wybuchnął rycerz. – Øystein! Będzie się musiał wytłumaczyć! Øystein… No cóż, wcale nie jestem tym zaskoczony. Borghild, czy mogłabyś go tu wezwać?

Służąca poderwała się i wyszła pośpiesznie. Zapadło milczenie, które przerwał Ravn:

– Wydaje mi się, że doszliśmy do sedna sprawy. Kim był ów nieznajomy, który przed trzydziestoma laty przywlókł do dworu „czarną śmierć”?

– Nie wiadomo. Mój wuj ulitował się nad tym nieszczęśnikiem i pozwolił mu się zatrzymać w swojej chacie, nie przypuszczając nawet, jakie będą tego następstwa. Przypominam sobie jedynie, że mówiono, iż nieznajomy przybywał z zachodu, a po drodze odwiedził Grindom.

Ravn zmarszczył brwi.

– Z zachodu? Zabity, na którego natknęliśmy się z Tovą przy opuszczonej zagrodzie w górach, ubrany był tak jak mieszkańcy okolic położonych nad samym morzem.

– Naprawdę? To musi się jakoś ze sobą łączyć – myślał głośno rycerz. – Wiecie co? Przypuszczam, że mężczyzna, którego znaleźliście martwego, to ten sam, który mieszkał w opuszczonym gospodarstwie niedaleko stąd. Prawdopodobnie działali we trzech: Lis, jak nazywa go Tova, któryś z mieszkańców naszego dworu, zdaje się Øystein, wszak niewielu mężczyzn pozostało we dworze, większość przebywa w górach i wypasa bydło. I ów zabity, którego nikt z nas nie zna.

– Jestem pewna, że zabił go Lis – rzuciła Tova z przekonaniem.

– Niewykluczone. Pewnie przestał im być potrzebny.

– Ale o co chodzi? Nic z tego nie pojmuję – przerwała im ostro matka Tovy.

– Wcale mnie to nie dziwi, ty nigdy nic nie rozumiesz – odburknął rycerz. – Pomyśl, ów nieznajomy, który przybył tu z wybrzeża przed trzydziestu laty, miał pewnie przy sobie coś cennego, coś, czego poszukują teraz ci mężczyźni.

– Co takiego?

– Nie wiem.

– I dlaczego dopiero teraz?

– Przypuszczam, że wszystko zaczęło się od tego mężczyzny zabitego w górach. Może to jakiś krewny zadżumionego? W czasach wielkiej zarazy często się zdarzało, że ludzie zabierali z sobą kosztowności i uciekali przed chorobą. Ten zaś człowiek po drodze zatrzymał się w Grindom.

– Ja oczywiście tego nie pamiętam. Zdaje się, że mnie jeszcze wtedy nie było na świecie. Mogę jednak zapytać pana Grjota, który powinien coś o tym wiedzieć.

– Słusznie – podchwyciła żona rycerza, widząc nadarzającą się sposobność pozbycia się kłopotliwego gościa. – Najlepiej będzie, panie, jeśli pojedziesz od razu i dowiesz się wszystkiego.

– Chyba powinieneś się pośpieszyć – dodał Gudmund. – Doszły mnie słuchy, że kiepsko z twym opiekunem.

Wojownik westchnął ciężko, a przez jego oblicze przemknął cień.

– Najlepiej będzie, jeśli wyznam od razu całą prawdę – zaczął. – To ja zadałem mu tę przeklętą ranę. Niełatwo mi dźwigać to brzemię.

Żona rycerza jęknęła przerażona.

– Chciałeś zabić swego opiekuna? Nigdy nie słyszałam o czymś równie okropnym!

– Uratował mi życie – wtrąciła Tova. – Gdyby nie on, Grjot by mnie udusił.

– Musiałem dokonać wyboru – rzekł cicho Ravn. – Bodaj bym już nigdy nie musiał czynić czegoś takiego! Mój pan nie wie, że wbiłem mu nóż w plecy. Tova to przemilczała.

Rycerz i jego żona siedzieli ze zwieszonymi głowami.

Kiedy Borghild wróciła z wiadomością, że nie może znaleźć Øysteina, nikogo specjalnie to nie zdziwiło. Ravn powiedział:

– Cóż, zatem wracam natychmiast do Grindom. Spróbuję się dowiedzieć czegoś o mężczyźnie, który zajechał do dworu przed trzydziestu laty.

– Pojadę z tobą – zdecydował nagle rycerz. – Powinienem omówić z Grjotem parę spraw, póki jest przy życiu. Z planowanej przeze mnie podróży do miasta i tak nic na razie nie wyjdzie.

– Dzięki ci, dobry Boże – wyszeptała Tova. – Czy mogłabym pojechać razem z wami do Grindom?

– Nie, zabraniam ci! – wykrzyknęła wzburzona matka.

– Ależ tak, oczywiście, że może! – Rycerz objął córkę ramieniem. – Weźmiemy powóz, żebyś się nie zmęczyła. Rana nie jest taka groźna, jak nam się zrazu wydawało.

– Przecież nie możesz jej tam z sobą zabrać! I to jeszcze z tym człowiekiem! – zawołała żona rycerza.

– Wiesz, czego przede wszystkim nie mogę zrobić? – odpowiedział ostro. – Zostawić jej tutaj bez ochrony. Tyle złych przygód już ją spotkało! Wierzę, że razem z Ravnem potrafimy się nią zaopiekować.

Tovę ucieszyła decyzja ojca, ale zaraz przypomniała sobie, że Grjot znał całą prawdę o niej i Ravnie. Jeśli powie rycerzowi, jak wielką krzywdę Ravn jej wyrządził, trudno przewidzieć, co się stanie.

– To znaczy, że porzuciłeś, panie, podejrzenie, iż to wysłannicy królowej Margarethe usiłują poróżnić właścicieli potężnych dworów norweskich? – spytał Ravn, by zmienić temat. On także poczuł się niepewnie.

– Tak, bo choć doszły mnie słuchy o planach królowej, uważam, że w naszej sprawie nie o to chodzi. Dojdziemy prawdy. Jesteśmy na dobrej drodze.

– Na dobrej drodze – szepnęła Tova do ucha Ravnowi, gdy rodzice nieco się oddalili, i dodała: – Jeszcze raz dziękuję za piękną chochlę, obejrzałam ją sobie przy świetle dziennym. Rzeźbił ją prawdziwy artysta!

– Artysta? – żachnął się. – Przecież to moja robota!

– Twoja? – z udanym zachwytem wykrzyknęła Tova. – Jakiś ty zdolny! Czy naprawdę wyrzeźbiłeś ją dla mnie? To znaczy, czy myślałeś o mnie strugając drewno?

– Myślałem nieprzerwanie – zapewnił z powagą.

Tova westchnęła i zadrżała, przepełniona szczęściem.

Niestety, w drodze do Grindom nie miała wielu okazji, by porozmawiać z Ravnem, gdyż siedziała w powozie, podczas gdy on jechał konno. Ale ich gorące spojrzenia często się spotykały. Łącząca ich więź zdawała się być coraz silniejsza. Oboje z utęsknieniem wyczekiwali chwili, gdy zostaną tylko we dwoje, tymczasem rycerz nie spuszczał ich z oka.

W powozie trzęsło niemiłosiernie przez całą drogę nad fiord, na szczęście piękne krajobrazy lata wynagradzały Tovie wszelkie niewygody.

Nigdy wcześniej dziewczyna nie była w Grindom. Z rozszerzonymi ze zdumienia oczami popatrzyła na starą posiadłość, niegdyś własność potężnych jarlów.

Gdy szli już przez dziedziniec, Tova nagle zatrzymała się i z wrażenia ledwie wydobywając z siebie głos, wyszeptała:

– To on, Lis, którego szukamy. Co on tu robi? Dziwne!

– Zwariowałaś? – zdziwił się Ravn. – Przecież to Fredrik! Doradca i przyjaciel Grjota.

– Ale to był Lis!

– Widziałaś tylko jego plecy! Nie bądź głupia.

Kiedy jednak Ravn odtworzył sobie w pamięci twarz Fredrika, skojarzenie Tovy nie wydało mu się już takie absurdalne. On co prawda znał Fredrika od zawsze i przywykł do jego wyglądu, ale… Nie, Tova fantazjuje, to nie może być prawda!

Przybyłych niezwłocznie poprowadzono do Grjota.

Tova przeraziła się ujrzawszy, jak bardzo zniszczyła go choroba. Domyśliła się, że nie zostało mu wiele czasu. Stanęła z tyłu, żeby nie rzucać się zbytnio w oczy. Odniosła wrażenie, że Grjot jej nie rozpoznał. Dwaj potężni mężowie wymienili uprzejme słowa powitania i wyrazili wolę puszczenia w niepamięć starych sporów.

– Przybyliśmy tu zapytać ciebie o wydarzenia sprzed trzydziestu lat – oznajmił rycerz. – Czy pamiętasz mężczyznę z zachodu, który pojawił się wtedy w naszych stronach?

Grjot wykrzywił twarz.

– Żądasz chyba ode mnie zbyt wiele. Jakże miałbym spamiętać wszystkich, którzy się tu kręcą?

– Chodzi o czas, kiedy grasowała „czarna śmierć”. Podejrzewano, że właśnie ten człowiek przywlókł dżumę, która poczyniła w naszych dworach tak straszne spustoszenie.

– A, tego pamiętam – odrzekł Grjot.

Milczał długo, zbierając siły. Słychać było jego ciężki oddech, z pewnością miał też gorączkę.

– Zabija mnie ten przeklęty bronchit – jęknął w końcu.

– Bronchit? – spytał powoli Gudmund. – A ja sądziłem, że to rana na plecach sprawia ci tyle cierpienia.

– E tam, coś takiego nie zmogłoby przecież starego Grjota. Choć po prawdzie rana słabo się goi, ale wiesz, ciało już nie takie młode. Strasznie męczy mnie kaszel. Ale jeszcze żarzy się we mnie iskierka życia – dodał.

Tova usłyszała westchnienie z drugiego końca izby. Bardzo ucieszyła się w imieniu Ravna, wiedząc, jaką ulgę przyniosła mu wiadomość, że nie jest winny chorobie opiekuna.

– Tak – westchnął Grjot. – Może powinienem to w końcu wyznać, żeby ominęły mnie czyśćcowe męki? Ale wierz mi, Ravn, że przychodzi mi to z trudem.

Wojownik popatrzył zaskoczony.

– Do mnie kierujesz te słowa, panie? Dlaczego?

– Posłuchaj! Z zachodu przybył mężczyzna, nie znał naszego kraju, ale znał język. Pochodził z wyspy Katanii.

Ravn i Tova drgnęli równocześnie.

– Szukał twojego ojca, Ravn. Fredrik doradził mi jednak, bym się nie przyznawał, że on tu jest, i wysłał obcego w dalszą drogę. Posłuchałem go.

– Dlaczego? – zapytał Ravn, a jego twarz stężała.

– Przestraszyłem się, to proste. Zarówno twój ojciec, jak i ja wiedzieliśmy, że mój ojczym porwał syna księżniczki Katanii, córki szkockiego króla, i uczynił go swym niewolnikiem. Fredrik przypuszczał, że oto nadciąga zemsta. Na wszelki wypadek powiedzieliśmy obaj, że nic nie wiemy o twym ojcu, ale że słyszeliśmy plotki, iż wywieziono go gdzieś dalej w głąb kraju. Mężczyzna ruszył więc dalej, a po jego wyjeździe wybuchła u nas epidemia dżumy.

– Czy przywiózł coś ze sobą? – spytał powoli Gudmund.

– Przyjechał konno, solidnie objuczony. Zdaje się, że Fredrik ruszył w ślad za nim następnego dnia, żeby się zorientować, dokąd się udał, ale już go nie spotkał.

– Czy ja już byłem na świecie? – zapytał cicho Ravn.

– Nie, ty urodziłeś się trzy albo cztery lata później.

– To znaczy, że moi rodzice nie umarli na dżumę?

– Nie, okoliczności ich śmierci są dość niejasne, musiałbyś zapytać o to Fredrika, który zapewne wie więcej, aniżeli mówi. W każdym razie mogę cię zapewnić, że nie miałem z tym nic wspólnego. Zaopiekowałem się tobą, ponieważ byłeś wyjątkowo ładnym i silnym dzieckiem. Zapewniłem ci dobre wychowanie, godne wojownika.

Nie wydawało się, by Ravn podzielał jego zdanie.

– W takim razie mam nadzieję, że byłem dla ciebie, panie, dobrym sługą. Już jako dziecko chodziłem za tobą jak cień. Stałem u twego boku za dnia, nocą zasypiałem na progu twej izby. Starałem zdusić w sobie potworną samotność, jaką odczuwałem, udając twardego i bezwzględnego, nauczyłem się drwić z wszelkich objawów wrażliwości. W pogardzie miałem towarzystwo innych, za wszelką cenę starałem się zdławić w sobie strach, jaki wywoływały we mnie czyny, do których mnie zmuszałeś. Przez całe życie nie zajmowałem się niczym innym, jak tylko pilnowaniem i ochranianiem ciebie. Mam nadzieję, że jesteś ze mnie zadowolony – zakończył z goryczą w głosie.

– Owszem, nawet bardzo – rzekł Grjot.

– Powiedz mi, Grjot – wtrącił rycerz – czy sam wpadłeś na ów nieszczęsny pomysł, żeby porwać moją córkę i w zamian za jej uwolnienie zagarnąć moje dobra?

Mężczyzna na łożu machnął ręką.

– Nie, nie, podsunął mi to Fredrik, zresztą uważam, że była to świetna myśl. Nie pojmuję jednak, jak mogłeś wysłać ludzi, żeby podłożyli ogień pod Grindom. Przecież naraziłeś tym samym życie swojej córki.

– Nikogo nie posyłałem. Wprawdzie Øystein, jeden z parobków, twierdzi, że taki otrzymał rozkaz, jednak nie potrafił powiedzieć, od kogo.

– To znaczy, że wtrącił się ktoś obcy?

– Jedna osoba, która zresztą już nie żyje.

Twarz Grjota pociemniała z gniewu.

– Znam Øysteina, powiadają, że to mój bękart. No cóż, nie da się tego wykluczyć.

Tova zapominając, że powinna trzymać się w cieniu, wybuchła;

– Czy spotkałeś go, Ravn, tu w Grindom wczesną wiosną?

– Owszem, razem z Fredrikiem.

– Proszę, proszę, kogo ja widzę – rzekł Grjot mile zaskoczony. – Rycerzu Gudmundzie, Grjot jeszcze się nie poddał. Zamierzam poślubić twoją córkę, bo pewnie nikt inny jej nie zechce po tym, jak…

– O co chodzi? – spytał z niepokojem rycerz.

– A co, Ravn nic ci nie opowiedział? – chory zarechotał złośliwie. – Dziewczyna także się nie poskarżyła, że ją zhańbił?

Rycerz poczerwieniał na twarzy. Zapadło ciężkie milczenie, które przerwała Tova:

– Jeśli Ravn powiedział wam coś takiego, panie Grjocie, to pewnie dla przechwałki. Chciał, byś był z niego zadowolony. Ja mogę jednak przysiąc, że Ravn nigdy nie użył wobec mnie przemocy.

Rycerz patrzył to na nią, to na Ravna, zaskoczonego słowami dziewczyny. Tova odważnie wytrzymała wzrok ojca, a Ravn zachodził w głowę, jak mogła przysiąc nieprawdę, ona, która tak gorąco wierzyła w Madonnę.

Ale nawet jeden mięsień nie drgnął w jego twarzy.

– Wierzę ci, córko – powiedział rycerz. – Wiem, że nie okłamałabyś mnie. Ale wracając do sprawy. Wszystko wskazuje na to, że Fredrik z Øysteinem zmówili się, żeby nas ze sobą skłócić, Grjot. Prawdopodobnie po to, by…

Ale pan na Grindom, wyraźnie zmęczony rozmową, zapadł w drzemkę. Opuścili więc izbę i zostawili go pod opieką służby.

Kiedy wyszli, Ravn szepnął do Tovy:

– Jak mogłaś przysiąc, że nic ci nie zrobiłem? Okłamałaś ojca i swoją Madonnę.

– Nieprawda – odrzekła, patrząc mu w oczy. – Czy to gwałt, jeśli kobieta dostanie to, czego tak naprawdę w głębi serca pragnie? – I uśmiechnęła się do niego.

Ravn stał oniemiały. Długo patrzył na nią, jak odchodzi lekko utykając.

Poczuł żarliwe pragnienie, by już na zawsze pozostać przy niej, opiekować się nią, ofiarować jej całą swoją miłość i cieszyć się jej miłością. Jednocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że rodzice dziewczyny nigdy mu jej nie oddadzą.

Pozostanie mu tylko cudowne wspomnienie tej krótkiej chwili, gdy tuląc do siebie uwięzioną w potrzasku Tovę, po raz pierwszy doznał prawdziwej bliskości drugiego człowieka.

Загрузка...