ROZDZIAŁ VIII

Matka Tovy opuściła salę wzburzona, nie mogąc znieść obecności Ravna, ale rycerz Gudmund, obeznany z dworską etykietą, zachowywał się podczas posiłku nienagannie, acz z rezerwą.

Tova zaprotestowała, gdy ojciec napomknął, że powinna także wyjść, bo on chce z gościem w spokoju ustalić plan działania.

– Od samego początku uczestniczę w tych wszystkich wydarzeniach i wiem co najmniej tyle samo co ty, ojcze – odpowiedziała. – Każesz mi odejść tylko dlatego, że jestem kobietą!

– Dobrze, niech już tak będzie – ustąpił rycerz. – Wolę to, aniżeli wykład o niesprawiedliwości na świecie i tym podobne. Biedny będzie ten, kto się ożeni z moją córką – zwrócił się do Ravna ze śmiechem. – Ta dziewczyna ciągle chce, żeby traktować ją jak kogoś równego nam, mężczyznom.

– Nie słuchaj ojca – wtrąciła się Tova. – On uważa, że jeśli kobieta nie jest powolna mężczyźnie, należy ją wytargać za włosy.

Ravn poczuł, jak krew napływa mu do twarzy. Co za piekielna dziewka! pomyślał z oburzeniem, rozpieszczona i uparta, w pogardzie ma wszelkie autorytety. Jednocześnie jednak zwrócił uwagę na silne więzy łączące ojca i córkę.

– Cel twego przyjazdu pozostawimy na razie w tajemnicy – rzekł rycerz do Ravna. – Musimy zachować ostrożność, zanim nie wyjaśnimy, co się naprawdę dzieje.

Po wielu „ale” uradzili, że Ravn zajmie alkierz Tovy, skąd najlepiej widać chatę. Co prawda dziewczyna nie miała ochoty wyprowadzać się ze swej izby, a i Ravn się wzbraniał przed przekroczeniem progu panieńskiego alkierza, jednak stanęło na tym, co postanowił rycerz.

Wojownik czuł się nieswojo. Po raz pierwszy znalazł się w prawdziwym domu, w którym panowały przyjaźń i zrozumienie… Tego nie zaznał w Grindom. Bardziej niż kiedykolwiek brakowało mu teraz znajomości dobrych manier, których, jak powiedział Tovie, chciał nauczyć „swego przyjaciela”. Zwykle, w obawie przed okazaniem bezradności, reagował w podobnej sytuacji wybuchem gniewu, teraz po raz pierwszy starał trzymać się w ryzach, i właściwie więcej milczał niż mówił.

– Dziwny człowiek – mruknął pod nosem rycerz, odprowadzając wzrokiem gościa, który poszedł po torbę przytwierdzoną do siodła.

– Jest królewskim potomkiem – odpowiedziała Tova z nieukrywaną dumą.

– E tam, gadanie, to przecież niemożliwe.

– Oczywiście nie bezpośrednio, ale wywodzi się w prostej linii od szkockiej księżniczki, prawej córki króla.

– Aha, ze Szkocji – pokiwał głową rycerz. – Rzeczywiście, ten mężczyzna ma w sobie królewską dumę. Ale bądź ostrożna, córeczko, nie wolno z nim igrać!

– Wiem, ojcze. Znam go – odpowiedziała, patrząc w przestrzeń rozmarzonym wzrokiem. – Jemu potrzebna jest nasza pomoc.

– Jak to? – Rycerz Gudmund popatrzył ze zdumieniem na córkę.

– Poprosił mnie o to, oczywiście nie wprost, bo raczej wolałby umrzeć niż się do tego przyznać. Nie zwykł do kogokolwiek zwracać się o pomoc. Ale teraz jest mu bardzo ciężko. Jeśli dobrze zrozumiałam, nie umie sobie poradzić sam ze sobą.

Ojciec przez długą chwilę uważnie obserwował Tovę, która odprowadzała wzrokiem Ravna.

– W takim razie powinnaś zachować szczególną ostrożność, córko. Masz zbyt dobre serce, by dostrzec w ludziach zło.

– Z wiekiem człowiek się uczy – odrzekła cicho, a przez jej twarz przemknął grymas bólu.

Rycerz milczał wyczekująco. Próbował opanować strach, który ścisnął mu gardło. Tova bardzo się zmieniła od pamiętnych dni na początku wiosny, gdy została uprowadzona. Jej twarz wydawała się teraz niemal przezroczysta. Z ukłuciem w sercu przypomniał sobie scenę przed kościołem, niezwykłe, choć nie wolne od lęku ożywienie córki i jej słowa: „Ktoś pragnie z tobą porozmawiać, ojcze”.

Nie, nie wolno mu wyobrażać sobie Bóg wie czego. Tova zawsze była bardzo rozsądna, nie dała mu nigdy powodu do zmartwień.

„Chcę pójść do klasztoru”, zadzwoniły mu znów w uszach słowa córki

Nie! Powinien czym prędzej sprowadzić z miasta upatrzonego konkurenta i wydać ją za mąż. Ale przecież musi Tovie zaufać, zawsze jej ufał.

– Chyba powinnaś wskazać naszemu gościowi drogę do alkierza. Oczywiście o ile nie lękasz się zostać z nim sam na sam.

– A czego bym się miała lękać? – prychnęła.

– Tak, tak – roześmiał się Gudmund. – Nigdy nie byłaś tchórzem.

Wychodząc Tova odwróciła się do ojca i rzekła:

– Ravn powiedział mi, że Grjot zamierza słać do mnie swaty.

– Po moim trupie! – oburzył się rycerz. – Po moim trupie!

– Wiedziałam – uśmiechnęła się Tova i pośpieszyła w stronę swej chaty. Po drodze dogoniła Ravna. – Czy mógłbyś poczekać przez chwilę w sieni? Sprzątnę tylko moje osobiste rzeczy.

– Nie zamierzam ich ruszać.

– Wiem, ale wolałabym, by nikt ich nie oglądał.

Uprzątnięta izba wydawała się Tovie dziwnie pusta, ale Ravn był oszołomiony panującą tu atmosferą. Pokój dziewczyny tak bardzo różnił się od jego po spartańsku urządzonego kąta w Grindom. Tutaj wszędzie znać było kobiecą rękę. Gustowne meble dobrane z wielkim smakiem, ozdobione motywami kwiatowymi ściany, czysta pościel. I ten ledwie wyczuwalny szczególny zapach unoszący się w powietrzu!

– Będzie ci tu dobrze? – uśmiechnęła się nieśmiało Tova.

Nie patrząc na nią, skinął głową naburmuszony.

– Czy to jest ta chata? – zapytał, wyglądając przez niewielkie frontowe okienko.

– Tak.

– Rzeczywiście chyli się ku upadkowi, dach porósł wysokimi krzakami. Dlaczego nie zburzycie tej ruiny?

– Ojciec pragnie zachować dwór w nienaruszonym stanie tak długo, jak to możliwe.

– Tak, jest naprawdę piękny – odpowiedział roztargniony, nie uświadomiwszy sobie nawet, że po raz pierwszy wyraził się o czymś pozytywnie. On, który zawsze uważał, że to nie przystoi dzielnemu wojownikowi.

– Kto tam idzie? – zapytał i cofnął się gwałtownie, wpadając na Tovę stojącą tuż za nim.

Dziewczyna odskoczyła.

– Tam? E, to tylko Øystein, parobek. Nie lubię go!

Ravn popatrzył na nią uważniej.

– Twierdzi, że jest ze mną spokrewniony – wyjaśniła Tova niechętnie, bo tego tematu na ogół unikała jak ognia

– On? Coś ty, kłamie! Chyba że jesteś krewną pana Grjota?

– Nie, wcale nie! Czyżby Øystein był…

– Oczywiście, to jeden z jego bękartów.

Tova popatrzyła na Ravna z niedowierzaniem.

– Skąd wiesz?

Øystein zniknął tymczasem pomiędzy chatami.

– Widziałem go już kiedyś, dosyć dawno, w Grindom i słyszałem, co mówił potem o nim pan Grjot. Rozpoznałem go i dlatego się spytałem.

Usta Tovy drgnęły w lekkim uśmiechu, ale wciąż nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.

– Och, Ravn! – wykrzyknęła uszczęśliwiona. – Tak mnie uradowałeś.

– Dlaczego? – burknął niegrzecznie w obawie przed zbytnią poufałością. Nie miał najmniejszego zamiaru sprawiać jej radości. Przeciwnie. Denerwowała go ta rozpieszczona panna, która wszystko miała, wszystko wiedziała i wszystko robiła jak należy.

– Bo słyszałam plotki, że w jego żyłach płynie szlachecka krew, i już się obawiałam, że jest moim przyrodnim bratem. Tymczasem to syn Grjota! Wierzyłam, że mój ojciec nie byłby zdolny do… Ale już biorę swoje rzeczy i odchodzę, żebyś miał spokój.

– Dokąd się przenosisz? – zapytał na pozór obojętnie, zamykając okienko.

– Do sąsiedniej izby. Kiedyś mieszkały tam moje dwie siostry. Podczas twojego pobytu u nas będzie ze mną spała Borghild. Ma mnie pilnować.

Wydawało się, że Tova jest w znakomitym humorze, ale może paplaniną usiłowała pokryć zdenerwowanie?

Kiedy wyszła, Ravn cisnął poduszką w drzwi.

Ponieważ poprzedniej nocy spał niewiele, położył się na łóżku z rękami pod głową, żeby przez chwilę odpocząć. Poirytowany rozmyślał o Tovie, zastanawiając się, w jaki sposób jej dokuczyć, ale już po chwili zasnął kamiennym snem.

Na dworze rycerza życie płynęło zwykłym rytmem. Zapadł wieczór, a Ravn jeszcze się nie obudził. Właściwie chyba nigdy nie leżało mu się tak wygodnie, dawno nie odczuwał takiego spokoju. Nie słyszał, gdy Tova delikatnie zapukała do drzwi, a potem weszła do środka z kolacją. Leżał obrócony twarzą do ściany – w tym samym ubraniu, w którym chodził za dnia. Dziewczyna przykryła go, żeby nie zmarzł.

Przez moment stała bez ruchu i ze smutkiem w oczach patrzyła na śpiącego. Potem postawiła mu na stole jedzenie i wymknęła się z alkierza.


Ravn śnił dziwny sen.

Znajdował się gdzieś na pustkowiu wśród bagien ciągnących się niedaleko dworu, ale widział niewyraźnie, bo wszystko wokół zasnuła gęsta mgła.

Nagle wśród kęp traw dostrzegł tańczące ogniki i poczuł bolesne ukłucie w sercu. Dobrze wiedział, że to dusze maleńkich dzieci, które umarły nie ochrzczone. Błąkały się po świecie, nie mogąc zaznać spokoju.

Chciał stamtąd uciekać, ale stopy utkwiły mu w gęstej mazi. Przerażony, oblał się zimnym potem, bo od razu domyślił się, że błędne ogniki szukają właśnie jego.

Kiedyś już tu byłem, rzekł półgłosem. Razem z Tovą.

Nagle jeden z ogników zbliżył się do niego i szybko zaczął się powiększać, by wreszcie zapłonąć trupiobladym płomieniem, z którego wyłoniło się dziecko, dziewczynka o wielkich wyrażających rozpacz oczach.

Przysunęła się bliżej. Jej ubranie, całe w strzępach wisiało na wychudzonym ciałku. Złociste jak u Tovy włosy, potargane, skręcone w loki, zwisały na ramiona.

Ravn poczuł, że brakuje mu tchu. Zlany zimnym potem chciał coś powiedzieć temu dziecku, poprosić, by sobie poszło, ale nie był w stanie wymówić słowa.

Dziewczynka z twarzą mokrą od łez wyciągnęła do niego ręce.

Ravn nabrał powietrza w płuca i nagle ucisk w piersiach ustąpił. Upadłszy na kolana, chwycił dziecko w ramiona.

– Nie lękaj się, maleńka – szepnął. – Jestem tu i nigdy od ciebie nie odejdę. Ogrzeję cię i nakarmię, zabiorę z tych ponurych trzęsawisk.

Przytulił zziębnięte ciałko.

– Skrzywdzili cię? Nigdy więcej tego nie zrobią. Będę teraz dobrym ojcem tak jak rycerz.

Nagle spostrzegł, że dziecko staje się coraz mniejsze i znika w oddali. Ciężko dysząc z przerażenia, rzucił się za nim i… usiadł gwałtownie na łóżku.

Gdzie ja jestem? pomyślał, rozglądając się dokoła błędnym wzrokiem. Upłynęła długa chwila, nim oprzytomniał.

Za oknem noc, sam w alkierzu Tovy…

Dziecko, moja mała córeczka, muszę…

Opadł z ciężkim westchnieniem. Przecież nie ma żadnego dziecka, ono nie istnieje. To był tylko sen!

Poczuł słony smak własnych łez i ze zdumieniem dotknął dłonią mokrych policzków.

Ale z niebywałą ulgą stwierdził, że przestało go dusić w gardle.

Spuścił nogi na podłogę i naraz jęknął zawstydzony. Kto go przykrył? I zostawił jedzenie na stole? Na pewno Tova, nikt inny, tylko ona!

Rzeczywiście, Tova bardzo się starała, szykując kolację dla Ravna, ukradkiem sięgnęła do najlepszych zapasów. Bardzo chciała, by mu smakowało. Domyślała się, że przeważnie żyje on na chlebie i wodzie, bo to także miało, według Grjota, uczynić go twardym.

Ravn gwałtownie odsunął na bok przykrycie. Z apetytem wypił mleko, zjadł trochę chleba i pieczonego mięsa. Potem otworzył okienko i popatrzył na pogrążony w mroku dwór i ciemną sylwetkę starej chaty, której kontury odcinały się wyraźnie na tle nocnego nieba.

Zgasił kaganek i obserwując przez dłuższą chwilę sąsiedni dom, uznał, że nie dzieje się tam nic podejrzanego.

Zapewne dziewczyna ma bujną wyobraźnię, a ponieważ życie na dworze wydaje jej się dość monotonne, próbuje sobie je nieco urozmaicić. Pewnie boi się nocować tu sama i dlatego nabiła sobie głowę duchami.

Nagle Ravn wstrzymał oddech. Zza ściany doleciał go jakiś odgłos, jakby ktoś przewracał się na łóżku.

A więc Tova leży tuż obok, pomyślał. Na pewno nie ma na sobie nocnej koszuli. Znowu się poruszyła, pewnie jej gorąco, koc zsunął się na podłogę…

Wypuścił powietrze z płuc. Ee, bzdura! To pewnie ta Borghild, czy jak tam jej na imię, służąca, która miała pilnować dziewczyny. Instynktownie poczuł do niej niechęć.


Na szczęście nie słyszał, o czym szeptały wieczorem.

– To on, prawda? – zapytała Borghild.

Tova oblała się rumieńcem, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Tak – przyznała w końcu. – Skąd wiesz?

Och, drogie dziecko, pomyślała służąca. Przecież to widać na odległość!

– Mignął mi dzisiaj w przelocie. Po twoim zachowaniu, panienko, poznałam, że to musi być ten człowiek – szepnęła.

– Jakim zachowaniu?

– Byłaś zawstydzona, ale nie mogłaś oderwać od niego oczu.

– To wcale nie tak – nastroszyła się Tova, nie precyzując, co owo „tak” miałoby znaczyć. – Chcę mu tylko pomóc, rozumiesz? Najświętsza Matka pragnie, bym uratowała jego zbłąkaną duszę.

– Zamierzasz go nawrócić, panienko? – szepnęła Borghild z powątpiewaniem. – Sądziłam, że od tego są księża.

– Nie o takim nawróceniu myślę. Ravn jest bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, choć wcale o tym nie wie. Wychowany w pogardzie dla innych, rzeczywiście znienawidził wszystkich ludzi, nawet Grjota, choć do tego się nie przyznaje… Ale ja czuję, że bardzo głęboko na dnie duszy tkwi w nim odrobina dobra, której nie zdołał w sobie zdusić. Aczkolwiek przyznaję, że tylko odrobina. Wiesz, z początku go nawet polubiłam. Aż do chwili, kiedy… Kiedy mi to zrobił. I nawet to bym mu pewnie była w stanie wybaczyć, gdyby mnie później tak strasznie nie potraktował – głos Tovy się załamał, ale nabrawszy głębokiego oddechu, opanowała się i dodała: – Spróbuję jednak o tym zapomnieć. Muszę zapomnieć, jeśli chcę mu pomóc.

– Bądź ostrożna, panienko. Nie igraj z ogniem!

– Nie igram – żachnęła się dziewczyna. – To bardzo poważna sprawa. Chcę, by uwierzył, że ktoś naprawdę się o niego troszczy, że ma we mnie przyjaciela i zawsze może na mnie liczyć.

Borghild zmarkotniała.

– Właściwie powinnam iść prosto do rycerza i opowiedzieć, co ten łajdak uczynił panience.

– Nie, proszę cię, Borghild! Nie rób tego! Pozwól, bym mogła mu pokazać, czym jest przyjaźń, życzliwość, zaufanie, czułość i… – omal nie powiedziała „miłość”, ale zmieniła to na „ ciepło”. – Jeśli ja mogę mu wybaczyć, to znaczy że i inni mogą.

Borghild długo milczała. W końcu w ciemnościach rozległo się jej ciężkie westchnienie.

– Nie podoba mi się to. Będę go miała na oku! – A potem przewróciwszy się na drugi bok, dodała: – Strasznie jestem zmęczona. Wczoraj w nocy nie zmrużyłam oka, tak bolał mnie ząb. Pewnie teraz szybko zasnę.

– A co, już cię przestał boleć?

– Kowal mi go wyrwał.

Krótko po tym zachrapała, ale Tova długo jeszcze leżała z otwartymi oczyma, nasłuchując odgłosów letniej nocy. Z jej alkierza za ścianą nie dobiegał żaden dźwięk. Powieki zaczęły jej ciążyć, a na ustach pojawił się nieśmiały uśmiech oczekiwania. Po chwili w ciszy rozbrzmiał rytmiczny oddech dziewczyny, równie spokojny jak oddech Borghild. Tova zasnęła.


Ravn, wyspany i wypoczęty, patrzył przez okienko. Pomyślał sobie, że skoro nie może zbliżać się do tajemniczej chaty za dnia, powinien wykorzystać okazję i obejrzeć ją sobie teraz.

Drzwi zaskrzypiały głośno i żałośnie, na szczęście jednak nikt nie zauważył wymykającego się wojownika. Obejrzawszy sobie zagadkową chatę ze wszystkich stron, Ravn podszedł do wejścia, ale gdy nachylił się nad dziurką do klucza, usłyszał za plecami czyjś szept.

Obrócił się błyskawicznie i chwycił za rękojeść noża. Na widok Tovy odetchnął z ulgą, ale zaraz ogarnęła go złość.

– Nigdy więcej tak nie rób! Mogłem cię zabić!

– Przepraszam!

– Co tu robisz o tej porze? Idź się połóż!

– Słyszałam, jak wychodziłeś, i domyśliłam się, że przyszedłeś tutaj. Borghild, która miała strzec mojej cnoty, zasnęła jak zabita.

I tak nie ma już czego strzec, pomyślał złośliwie, sprawdzając, czy drzwi są zamknięte. Wydawały się dość solidne.

– A jeśli zjawią się duchy? – szepnęła Tova.

– Nie opowiadaj bzdur! Masz klucz?

– Próbowaliśmy wszystkich kluczy, jakie są we dworze, ale żaden nie pasuje.

– Jeśli już koniecznie musisz się tu kręcić, to niech będzie z ciebie jakiś pożytek. Mam w torbie kilka starych kluczy. Przynieś je, leżą na samym dnie. Może któryś będzie pasował. Przy okazji znajdziesz podłużne zawiniątko. To dla ciebie – rzucił od niechcenia, nie patrząc w jej stronę.

– Dla mnie? Dlaczego?

Odwrócił się do niej rozdrażniony.

– Czy nie skończysz niebawem, po świętym Olafie, osiemnastu lat?

– To prawda!

– I nie obudź tej baby!

Tova, ocknąwszy się ze zdumienia, wróciła do swego alkierza. Podniecona zajrzała do torby Ravna.

Pomyśleć, że pamiętał o jej urodzinach!

Bez trudu znalazła podłużną paczkę i rozwinęła materiał. Mimo że nie widziała dobrze w ciemnościach, poznała po kształcie, że trzyma w ręce chochlę podobną do tej, której używali z Ravnem w opuszczonej górskiej zagrodzie. Tyle że ta była pięknie rzeźbiona i całkiem nowa, pachnąca świeżym drewnem.

Z radości serce zabiło jej mocniej. Przycisnęła łyżkę do piersi i już miała wejść do sąsiedniej izby, by pokazać prezent Borghild, gdy zatrzymała się gwałtownie. Nie może przecież budzić służącej w środku nocy, a poza tym Ravn wysłał ją po klucze. Pewnie już się denerwuje, bo cierpliwość nie należy do jego przymiotów. Włożywszy prezent do swego kufra, pośpiesznie wyszła.

Zdyszana, podała mu klucze i wyszeptała słowa podziękowania.

– W ciemności nie mogłam dokładnie obejrzeć chochli, ale wyczułam, że jest piękna. Bardzo się cieszę.

– Czy to powód, by się mazać? – burknął, widząc, że Tova wyciera łzy wzruszenia, ale w jego głosie zabrzmiała nuta zadowolenia.

Drewniana łyżka znaczyła dla Tovy znacznie więcej niż jakikolwiek inny podarek, bo świadczyła o tym, że w Ravnie dokonała się wielka przemiana. Zapewne po raz pierwszy w życiu uczynił coś, by ucieszyć drugiego człowieka.

Poza tym tak misterne ornamenty nie powstały w jeden dzień. Musiał w to włożyć wiele pracy. A nawet jeśli zamówił chochlę u jakiegoś rzemieślnika w Grindom, nie umniejszało to wartości prezentu. Najważniejsze, że chciał jej coś ofiarować, właśnie jej, a tego dziewczyna była pewna, bo chochla bardzo przypominała tę, w której niosła wodę ze strumienia wtedy, gdy Ravn leżał ciężko ranny w opuszczonej zagrodzie w lesie. W ten sposób pragnął jej wyrazić wdzięczność.

– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ją w świetle dziennym – powiedziała bez tchu, ale on tylko coś burknął w odpowiedzi.

Żaden z kluczy oczywiście nie pasował

– Ja i tak muszę się dostać do środka – mruknął pod nosem Ravn. – Czy twojemu ojcu bardzo zależy na zachowaniu starych chat? – spytał.

– Tak myślę.

– Ta i tak się wkrótce zawali.

– Ale nie musimy w tym pomagać.

Nagle odwrócił się i popatrzył Tovie prosto w oczy. Wiele ją kosztowało, by wytrzymać jego wzrok. W głowie jej się kręciło.

– Skup się i pomyśl! – powiedział. – Te postaci, które widziałaś. Którędy wchodziły?

– Tędy, drzwi były otwarte.

– A widziałaś, jak wychodziły?

– Tak – rzekła powoli. – Co właściwie masz na myśli?

Przez chwilę patrzył na nią nieobecnym wzrokiem. Przesunął spojrzeniem po jej półdługiej koszuli i bosych stopach bielejących w mroku.

– Nie wierzę w te twoje upiory – zaczął.

– Ale ja je widziałam! – zapewniła gorąco.

– Być może, ale to nie były duchy. Szczególnie ten ostatni, którego sylwetka wydała ci się znajoma. A jeśli to są żywe istoty, to muszą mieć klucz. Z pewnością chowają go gdzieś w pobliżu. Zastanów się, Tova. Widziałaś, jak ktoś zamykał drzwi?

– Nie, spostrzegłam tylko postaci oddalające się od chaty.

– Tak było dwukrotnie, prawda?

Jaką on ma pamięć!

– Tak.

– Czy zawsze zmierzały w tę samą stronę?

– Niech pomyślę… Nie, nie pamiętam. Muszę popatrzeć przez okno mojego alkierza, żeby odtworzyć sobie ten obraz.

Ravn kiwnął głową.

– Przy okazji załóż coś na siebie!

Kiedy wróciła, już nieco cieplej ubrana, Ravn zerknął na nią z ukosa. Tova udawała, że nie dostrzega szczególnego wyrazu jego twarzy, ale jej ciałem wstrząsnął dreszcz podniecenia.

– Sprawdziłam, one zawsze szły w tym samym kierunku – powiedziała, starając się nie patrzeć na niego. – Najpierw w dół ku studni, a potem skręcały w stronę zagrody dla owiec.

– Wchodziły do środka?

– Nie, posuwały się wzdłuż ściany obory. Potem zniknęły mi z pola widzenia.

– Czy to często używana droga?

– Nie, przeciwnie.

– W takim razie idźmy tam!

Szybko ruszyli ku zagrodzie dla owiec, pustej o tej porze roku, gdyż zwierzęta wygnano już na pastwiska w wyższych partiach gór. Ravn posuwał się powoli wzdłuż ściany obory, a Tova szła za nim jak cień.

Zaglądali pod deski, pod okap dachu, ale nigdzie nie mogli znaleźć klucza. Ravn szukał nawet w trawie. Wszystko bez skutku.

– Zaraz, zaraz – zastanawiała się Tova, niezmiernie przejęta. – Powiedzmy, że minęli zagrodę… Dalej musieli przejść obok tamtego drzewa…

Nagle oboje przyspieszyli kroku, bo mniej więcej metr nad ziemią w pniu drzewa dostrzegli dziuplę.

Ravn wsunął rękę do otworu i popatrzył na dziewczynę triumfalnie. W jego oczach pojawiła się radość.

Wspólnie odnaleźli klucz do tajemniczej chaty.

Загрузка...