ROZDZIAŁ V

– Skoro i tak masz umrzeć… – powtórzył po chwili.

Tova, zrozumiawszy, co ma na myśli, popatrzyła na niego rozszerzonymi z przerażenia oczami,

– Nie, Ravn! Nie możesz się dopuścić takiej podłości! – zaprotestowała zdecydowanie, ale jej drżący głos zdradził, jak bardzo się boi.

– Nie mogę? – zaśmiał się szyderczo, przyciskając ją mocniej do ziemi. – Z mojej strony to żadna podłość, przecież marzyłaś o mężczyźnie! Nie chcesz się przekonać, jak to jest naprawdę? Ten jeden jedyny raz, nim umrzesz?

– Nie z tobą, gadzie!

Tova dostrzegła nagłą zmianę w wyrazie jego twarzy. Z trudem zapanowała nad sobą, kiedy poczuła na piersi jego dłoń, ale uświadomiła sobie w nagłym przebłysku, że tylko spokój i kobieca przebiegłość pomogą jej cało wyjść z opresji.

Siląc się więc na obojętność, spytała:

– A jednak nie potrafisz mi się oprzeć, Ravn? Naprawdę jesteś taki słaby?

– To nie ma nic do rzeczy – burknął i odepchnął jej zaciśnięte w obronnym odruchu ręce. – Nareszcie cię upokorzę, zhańbię, pojmujesz?

– Wcale mnie nie upokarzasz, przeciwnie, twoje zainteresowanie mi pochlebia – oznajmiła prowokacyjnie Tova. – Nie miałam pojęcia, że tak ci się podobam.

Ze strachu serce waliło jej jak szalone, ale nie zamierzała tak łatwo się poddać.

– Wcale nie – zaprotestował. Na jego pobladłej twarzy malowało się napięcie, oczy pociemniały mu z podniecenia.

– Nie, teraz nawet gdybyś chciał, nie zdołasz się powstrzymać – wykrztusiła Tova, walcząc desperacko, by się uwolnić z żelaznego uścisku. – Jesteś za słaby, mam nad tobą przewagę. Podobam ci się, Ravn, chyba się zakochałeś! Nie możesz mi się oprzeć!

– Owszem, mogę – krzyknął rozwścieczony i szarpnął tak mocno za dekolt sukni, że ją rozerwał.

– Nie, nie panujesz nad sobą!

Olbrzymim wysiłkiem woli wypuścił dziewczynę z rąk.

– I co? Widzisz, diablico, że potrafię sobą rządzić? – zawołał, ale patrząc na jej ciało, na delikatną skórę bielejącą pod poszarpanym stanikiem sukni, poczuł, jak go ogarnia nowa fala pożądania, tak silna, że prowokujące słowa Tovy przestały do niego docierać.

I nagle spostrzegł, że z twarzy dziewczyny wyziera drżąca niepewność, a w oczach czai się rozpaczliwe zdumienie, bezradność tak samo silna jak jego! Zrozumiał, że córka rycerza walczy nie tylko z nim, ale zmaga się także z samą sobą.

Wokół ucichło, jakby las oniemiał.

Ona ma rację, pomyślał Ravn, całkiem bezsilny. Czuł, że wszystko wiruje mu przed oczyma. Nie potrafię teraz odejść. Odniosła zwycięstwo, choć równocześnie przegrała tę walkę.

Nie, nie dam jej tej satysfakcji, by była świadkiem mojej słabości! Nie doczeka się tego, bym wziął ją siłą, bo choć tak bardzo się opiera, to w gruncie rzeczy tego pragnie. Cokolwiek uczynię, ona zwycięży! Przeklęta dziewczyna! Nie! Nie jestem bezwolny ani uzależniony od niej! Dlaczego jednak nie gaśnie ten pożar trawiący moje wnętrze! Nigdy dotąd nie czułem czegoś podobnego.

Znów spojrzał na twarz dziewczyny, zastygłą w błagalnym pragnieniu. Tova drżącą dłonią szukała po omacku jego twarzy, lekko, ledwie zauważalnie, przytuliła się do jego ciała.

Ravn zadrżał i z głośnym westchnieniem poddał się fali uniesienia. Przycisnął Tovę niecierpliwie i ukrył twarz w jej cudownie jedwabistych włosach, przylgnął do jej delikatnego jak płatek róży policzka…

A potem świat jakby przestał istnieć, wszystko w Ravnie i wokół niego zaczęło wirować, a on pragnął tylko jednego: stłumić palącą gorączkę ciała.

Przez cały czas jednak kołatała mu w głowie jedna myśl: Nie pocałuję jej! Bo to by znaczyło, że ofiarowuję jej ciepło i czułość, i ufność. A tego ode mnie nie dostanie.

Tova także dała się ponieść uczuciom. Desperacko wtuliła się w jego ciało, a zawstydzenie i rozpacz ustąpiły miejsca szczęśliwemu odurzeniu. Delikatnie i z miłością objęła Ravna za szyję, a kiedy przylgnął policzkiem do jej policzka, dziewczynie zdawało się, że zniknęło wszelkie zło.

Ale trwało to tylko przelotną chwilę, by w okamgnieniu przemienić się w ohydny koszmar…


Ravn podniósł się z ziemi i warknął brutalnie:

– Wstawaj!

Zalana łzami dziewczyna posłuchała go. Szła teraz zrezygnowana, nie stawiając oporu, jakby odrętwiała po tym, co się stało.

– Dlaczego to zrobiłeś, Ravn? – chlipnęła.

– Byłaś nawet dość chętna – odpowiedział chrapliwym głosem.

– To cię nie usprawiedliwia! Nie rozumiesz, że złamałeś mi życie?

– Tym lepiej, nie będzie ci żal go stracić.

– Och, Ravn – załkała.

Ale on zdawał się być głuchy na jej skargę. Prośba o wybaczenie urągałaby jego dumie. A nienawiść, która ma swe źródło w wyrzutach sumienia, jest bezgraniczna!

Skrępował jej z przodu dłonie i pociągnął niecierpliwie za rzemień.

Tova nic nie widziała przez łzy, czuła się śmiertelnie zmęczona, odarta z wszelkich złudzeń. Nie miała już żadnych wątpliwości: Ravn jest na wskroś przesiąknięty złem. Zhańbił ją, wziął gwałtem! A teraz czeka ją śmierć! Poza tym niebezpieczeństwo zawisło nad jej najbliższymi.

Weszli do najmroczniejszej części lasu, nad którą górowały potężne skały. Dzień się już dawno skończył, ale na przedwiośniu noce bywają tak jasne, że Tova nie wiedziała, czy to wieczór jeszcze, czy już noc. Zorientowała się jednak, że zdążają znajomym jarem, ciągnącym się do samego dworu. Daleko wśród drzew mignęły pojedyncze zabudowania.

Dziewczyna otarła łzy rękawem i stwierdziła, że to jedna z wielu zagród położonych w pobliżu jej rodzinnego domu. Nikt tu nie mieszkał. „Czarna śmierć” zabrała stąd wszystkie żywe istoty.

Z ołowianoszarych chmur siąpił deszcz. Tova, której wszystko jawiło się w równie ponurych barwach, potknęła się o pień i upadła. Zrezygnowana, na nowo wybuchnęła płaczem.

– Przestań wyć! – warknął Ravn.

Dziewczyna nieporadnie dźwignęła się z ziemi, z trudem powstrzymując łzy. W Ravna jednak jakby wstąpił diabeł. Ogarnął go szał, bezsilność Tovy najwyraźniej obudziła w nim najgorsze instynkty. Szarpnął rzemień i nie zważając na to, że dziewczyna znów się przewróciła, zaczął ją wlec po nierównym, pokrytym kamieniami podłożu.

Straszne było upokorzenie dziewczyny, podrapanej i ubłoconej, wleczonej przez las!

Nagle Ravn przystanął gwałtownie i uważnie rozejrzał się wokół. Potem popchnął Tovę do osłoniętego zaroślami rowu, a sam przyczaił się za krzakiem.

Tova nie miała nawet siły zapytać go o przyczynę tak dziwnego zachowania. Zwilżyła językiem wargi i poczuła smak krwi. Przyjęła to jednak z całkowitą obojętnością. Właściwie nic ją już nie obchodziło.

– A więc to stąd dochodził krzyk – burknął Ravn i rzucił przelotne spojrzenie na dziewczynę, która przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Ubłocone ubranie wisiało na niej w strzępach, w potarganych włosach zaplątały się gałęzie i igliwie. Spod warstwy brudu wyłaniała się kredowobiała twarz. Z trudem rozpoznał w niej dumną córkę rycerza, którą spotkał poprzedniego dnia.

Zostawił ją, pogrążoną w apatii, wśród krzaków i kamieni, a sam zaczął się skradać naprzód.

Tova powiodła za Ravnem obojętnym spojrzeniem i nagle ujrzała to, co on.

Na ziemi zaledwie kilka metrów dalej leżało ciało jakiegoś mężczyzny, a w jego plecach tkwiła strzała. Najprawdopodobniej właśnie jego rozdzierający krzyk słyszeli wcześniej. Mężczyzna leżał twarzą odwrócony w jej stronę, ale Tova nie rozpoznała w nim nikogo znajomego. Była pewna, że nigdy wcześniej nie spotkała tego człowieka. Sądząc zresztą po ubraniu, musiał pochodzić z innych okolic.

Ravn pochylił się nisko nad zabitym, który i jemu wydał się obcy, gdy nagle powietrze przeszył świst wypuszczonej z łuku strzały. Wojownik Grjota rzucił się instynktownie w bok, ale zbyt późno.

Kiedy dosięgła go strzała, poczuł rozsadzający piersi ból. Pociemniało mu w oczach i wolno osunął się na ziemię.

Tova jak oniemiała patrzyła na mężczyznę, który zbliżył się do leżącego Ravna i lekko kopnąwszy go nogą, zaśmiał się cicho z zadowoleniem. Potem odwrócił się na pięcie i odszedł, nie zauważywszy skulonej w rowie dziewczyny.

Trwało to zaledwie kilka sekund, ale Tova zapamiętała dobrze jego dziwną, jakby lisią twarz.


Ravn obudził się z głośnym jękiem. Ledwie mógł się poruszyć, bolało go całe ciało.

Nagle poczuł na twarzy lekki niczym muśnięcie skrzydeł motyla dotyk. Przez moment miał wrażenie, że jest w niebie. Mała dłoń, chłodna i delikatna, pogładziła go po policzku i przesunęła się na czoło.

Ależ nie, przemknęła mu gorzka myśl. Chyba żyję, bo przecież do nieba mam zamkniętą drogę.

Dłoń oddaliła się. Zatęsknił za nią. Jeszcze nikt nigdy tak ostrożnie nie dotykał jego szorstkiej skóry.

Gdy z wysiłkiem otworzył oczy, napotkał przyjazny mrok. Znajdował się w jakiejś ubogiej chacie, wyglądającej na nie zamieszkaną.

Ktoś obok się modlił. Słaby i zmęczony leżał cicho i nasłuchiwał.

– Najświętsza Matko Boża – doszedł go szept. – Obdarz mnie pokorą, wyrozumiałością. Spraw, bym przestała go całym sercem nienawidzić, bo nie ponosi winy za to, co uczynił. Wszak i ja nie jestem bez grzechu. Naucz mnie miłować mego najgorszego wroga…

– Chyba jesteś głupia – odezwał się chrapliwie.

– Dziękuję, Matko Najświętsza, dziękuję, że zachowałaś go przy życiu! – dało się słyszeć westchnienie ulgi.

– Musisz być całkiem głupia – powtórzył. – Dlaczego nie uciekłaś? Przecież trafiła ci się taka okazja.

– Nie mogłam opuścić umierającego samotnego człowieka – odpowiedziała zmienionym głosem, gdyż nos miała całkiem zapchany od płaczu.

Ravn odwrócił głowę i popatrzył na dziewczynę z niedowierzaniem.

– Pobita, wyczerpana, zgwałcona i zbrukana. Upokorzona, a mimo to zostałaś przy mnie? Jak pies, który liże rany swemu okrutnemu panu!

– Nie mogłam pozwolić, byś umarł w grzechu, bo twoja dusza zostałaby na wieki potępiona. Modliłam się, żeby Bóg dał ci jeszcze jedną szansę poprawy.

– Ee tam – mruknął niepewnie. – Jak się tu znalazłem? Jesteśmy w opuszczonej zagrodzie, prawda?

– Tak – potwierdziła dziewczyna, nieśmiało pochylając głowę. – Nie mogłeś przecież leżeć na deszczu. Dlatego przyciągnęłam cię tutaj, choć jesteś strasznie ciężki

– Nie da się ukryć – mruknął Ravn. – Teraz rozumiem, dlaczego jestem poobijany na całym ciele. To zemsta, co?

W milczeniu wytarła nos.

Ravn położył rękę na piersi i poczuł pod palcami opatrunek z podartego na pasy habitu. W boku, w miejscu gdzie trafiła go strzała, poczuł straszny ból.

– Wyjęłaś strzałę?

– Nie było to konieczne, utkwiła lekko i sama wypadła.

– Ale boli mnie potwornie – syknął, bo wydawało mu się sprawą honoru, by rana była poważna. – Nie mogę się ruszyć. Powiedz, czy widziałaś, kto strzelał z łuku?

– Tak, na szczęście on mnie nie zauważył.

– To był któryś z ludzi twego ojca, prawda? – spytał ponuro.

– Nie, nigdy wcześniej nie widziałam tego człowieka.

– Tego zabitego też nie znasz?

– Nie, a ty?

– Nie.

– Wygląda na to, że ktoś się wmieszał – odezwał się po chwili. – Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Jak wyglądał łucznik?

– Jak lis.

– Co?!

– On naprawdę przypominał lisa. Nie potrafię o nim powiedzieć nic więcej.

– Hm… – Wyglądało na to, że jej odpowiedź go zainteresowała, ale jak zwykle, kiedy jej nie rozumiał, fuknął: – Lis? Jesteś głupia!

– Zgłodniałeś? – zapytała Tova nieśmiało, starając się nie zgasić tej iskierki porozumienia, jaka się między nimi pojawiła.

Matko Boska, pomyślał Ravn. Stoi oto przede mną to dziewczę i pyta mnie, swego kata, czy jestem głodny. Nie zdawałem sobie sprawy, że istnieją tacy ludzie!

– Nie. Chce mi się tylko pić.

– Zaraz przyniosę wody ze źródła. Bałam się od ciebie odchodzić! – powiedziała i z wahaniem wyciągnęła przed siebie skrępowane dłonie: – Gdybyś tylko mógł… mnie rozwiązać – dodała.

Ravn otworzył usta ze zdumienia. Jak ona…? Leżał przecież na łóżku.

Rozejrzawszy się dokoła, uśmiechnął się pod nosem na widok desek. Domyślił się, że użyła ich, by wtoczyć go na posłanie. Doprawdy niezwykła dziewczyna!

Pokonując ból, wyjął nóż i przeciął węzeł. Pokiwał głową z niedowierzaniem.

– Jesteś chyba całkiem głupia. Modlić się o moją duszę! Daruj sobie w przyszłości! – wykrzyknął za nią, gdy zniknęła za drzwiami.

Tova długo szukała źródła. Kulała na jedną nogę, gdyż potłukła się, kiedy Ravn wlókł ją po ostrych kamieniach. Całe ciało miała obolałe, jednak nie zamierzała zdradzić się przed rannym wojownikiem, jak bardzo cierpi. Obawiała się, że znów ujrzy triumf w jego oczach.

Wiedziała, że jako chrześcijanka powinna mu wybaczyć, ale już na samą myśl o tym wzbierała w niej nienawiść.

Ten człowiek zbyt mocno ją zranił, by mogła kiedykolwiek pomyśleć o nim z życzliwością.

Wzburzona ocknęła się ze swych myśli i zorientowała się, że błądzi w kółko, całkiem zapomniawszy, po co właściwie wyszła. Zmrok już zapadł, zrezygnowała więc z szukania źródła i nabrawszy wody w strumyku szemrzącym na skraju lasu, zawróciła. W pobliżu chaty zatrzymała się gwałtownie, bo ze środka doszły ją strzępy rozmowy.

– Nie, nie mogę jeszcze wstać. Kręci mi się w głowie, jak tylko się podniosę.

– Gdzie dziewczyna? Słyszałem plotki, że jest starsza, niż sądziliśmy – mówił władczym tonem jakiś mężczyzna.

– Tak – wymamrotał Ravn. – Chyba uciekła, kiedy leżałem nieprzytomny.

Co on mówi? zdumiała się Tova. Czyżby mnie osłaniał?

– A więc nie zabiłeś jej?

– Chciałem to zrobić bliżej dworu. Ale i tak myślę, że została wystarczająco ukarana.

– Aha, więc zabawiłeś się z nią trochę?

– Jeśli owo desperackie obściskiwanie nazywasz, panie, zabawą to i owszem – roześmiał się krótko Ravn i dodał: – Panie, natknąłem się na jakichś obcych!

– Wiem, ten zabity w lesie. Ludzie powiadają, że wśród tych, którzy podłożyli ogień w Grindom, także byli jacyś nieznajomi.

– Może to któryś z nich do mnie strzelił? – zastanawiał się Ravn. – Ale co tu robisz, panie?

– Rycerz Gudmund spalił trzy moje chaty i nie usprawiedliwia go to, że posłużył się cudzymi rękoma. Nadszedł czas zemsty! Wreszcie odbiorę wszystko, co jest własnością mojego rodu.

Dalszy ciąg rozmowy umknął Tovie, bo z lasu doleciał jakiś dźwięk, który odwrócił na moment jej uwagę. Gdy dziewczyna upewniła się, że to tylko ptaki, ponownie nastawiła uszu.

– Nie, panie, nie uczyniłeś dla mnie wszystkiego – mówił podniesionym głosem Ravn. – Wiesz dobrze o tym. Podjąłeś się mojego wychowania dla własnych korzyści, a nie dla mojego dobra.

– Czy nie zrobiłem z ciebie najlepszego wojownika? Na jesieni masz zostać moim giermkiem.

– Jestem ci za to, panie, bardzo wdzięczny, choć uważam, że wyrządziłeś mi wielką krzywdę. Nie znałem innych ludzi niż ty i tobie podobni – rzucił Ravn niecierpliwie, podrywając się z posłania. – Nie wiem, jak wobec nich postępować, w jaki sposób przyjmować czyjąś życzliwość.

Grjot zaśmiał się ironicznie.

– Życzliwość? Zdusić w zarodku, to przecież bardzo proste. Moja żona miała w sobie tę cechę, ale łoiłem jej skórę dwa razy dziennie, aż zgasł łagodny uśmiech na jej ustach i zaczęła jeść mi z ręki. Zdaje mi się, że podobnie, potraktowałeś córkę rycerza. Bardzo dobrze!

Ravn długo milczał, a potem powiedział ledwie słyszalnym głosem:

– Wydaje mi się, panie, że przez te wszystkie lata, gdy przebywałem pod twoją opieką, okradłeś mnie z czegoś bardzo ważnego, choć dokładnie jeszcze nie wiem, z czego.

– Bzdura! – fuknął Grjot. – Przecież nic nie miałeś, twoich rodziców zabrała dżuma! Pomarli, nie zostawiwszy ci ani grosza!

– Dżuma? A więc jestem starszy, niż myślałem!

– Trudno, żebym jeszcze rachował twoje lata

– Nie mówię o materialnych dobrach.

– A czy są jakieś inne? Nie, Ravn. Nikt nie uczyniłby dla ciebie więcej niż ja. Nigdy tego nie zapominaj!

– Nie zapomnę! – zapewnił Ravn. Potem krzyknął: – Chcę wracać, odjechać jak najdalej stąd!

– Dobrze – rzekł Grjot, pojawiając się znienacka w drzwiach chaty. – Sprowadzę kilku mężczyzn… – urwał gwałtownie, ale zaraz dodał złowieszczo: – A cóż to za łachmaniara? Jesteś córką rycerza Gudmunda?

Tova pokiwała głową przerażona.

Grjot był w wieku jej ojca, niskiego wzrostu, przygarbiony, ale biła od niego jakaś siła. Gdy skierował na nią parę wąskich jak szparki oczu, wydał jej się potężny i władczy.

Nie spuszczając z niego wzroku, ostrożnie odłożyła na bok drewnianą chochlę z wodą.

– Wielkie nieba, jak ty wyglądasz? – wycedził powoli Grjot – Doprawdy, Ravn dobrze się spisał. Niezłe cię sponiewierał. Ale i tak widzę, że pod grubą warstwą błota i kurzu kryje się urodziwa istota. Nie ma się co dziwić, że Ravn nie przepuścił okazji, by się zabawić. Tak, tak, skoro jesteś tutaj, nie jest jeszcze za późno, by dać nauczkę Gudmundowi.

Tova potrząsnęła tylko głową, bo głos uwiązł jej w gardle.

– Nie wrócisz do dworu zbrukana i upokorzona – powiedział. – Zrobię to, czego nie zdołał zrobić Ravn. I nie zamierzam bynajmniej podchodzić bliżej zabudowań.

Tova znalazła się w potrzasku. Opierała się o ścianę obory, a z obu stron leżało drewno na opał. Nie miała szans wymknąć się Grjotowi, który, wyciągnąwszy ku niej dłonie, wycedził:

– Takiemu wróblowi łatwo ukręcić szyję.

– Oszczędź mnie, proszę, dość już zaznałam okrucieństwa – poprosiła cienkim głosem Tova.

– O, zaraz będzie po wszystkim! – zarechotał i zacisnął swe mocne dłonie na delikatnej szyi. Dziewczyna zaszlochała. Nie miała już ani siły, ani woli, by się bronić.

Nagle coś śmignęło w powietrzu. Grjot zawył przeraźliwie i zwolniwszy uścisk, osunął się na ziemię. W uchylonych drzwiach chaty stal Ravn, uczepiony kurczowo futryny. Jego nóż tkwił w ciele Grjota.

– Spójrz, co się przez ciebie stało! – krzyknął do Tovy zrozpaczony. – Zabiłem człowieka, który mnie wychował, mojego opiekuna. Kiedy wreszcie skończą się nieszczęścia, jakie sprowadzasz na ludzi?

Powoli Tova budziła się z odrętwienia.

– Żyje – rzekła beznamiętnie, kucając przy leżącym u jej stóp mężczyźnie. – Ale rana jest poważna.

Ravn wykonał ruch, jakby chciał podejść bliżej, ale zaraz znowu przytrzymał się futryny.

– W takim razie uciekaj! – wrzasnął – Zejdź mi z oczu, biegnij do domu!

Podniosła się niepewnie.

– Ale…

– Zajmę się nim, gdy tylko trochę odpocznę – przerwał jej, a oczy pociemniały mu z desperacji. – Znikaj!

Skinęła głową.

– Grjot nie widział, że to ty rzuciłeś nożem! – zawołała na odchodnym. – A ja nikomu nie powiem.

– Idź już – wyszeptał, nie kryjąc pogardy.

– Dziękuję – zawołała z żarem, ubiegłszy parę kroków, a jej głos zadrżał ze wzruszenia.

– Nienawidzę cię, Tovo córko Gudmunda, jak nikogo na świecie! – Zacięta i gniewna twarz Ravna pobladła jak płótno.

– Biedny jesteś! – odrzekła na to ze smutkiem.

– Biedny? – Ravn z trudem łapał oddech. – Mnie nie musisz współczuć, pomyśl lepiej o sobie!

– Owszem – odpowiedziała Tova. – Żal mi ciebie, choć ty mnie pewnie nienawidzisz. Ja jednak czuję wobec ciebie jedynie współczucie!

Pobiegła szybko jak wiatr w kierunku dworu ojca, odprowadzana gniewnymi okrzykami Ravna.

Загрузка...